Rozdział
XXVIII
„W
głowie ciaśniej układam każdą myśl, zagłuszę dziś.
Zapomnij mi.
Rozwijam taśmy naszych dni, krótki film.
Zapomnij mi.
Nie zawsze było tak, jak chcesz.
Nie było Ci lżej, nie pamiętaj tego mi…
Dawno mnie nie ma, nie ma…
Nie zabiorę cię do snu,
nie ratuj mnie…”
Zapomnij mi.
Rozwijam taśmy naszych dni, krótki film.
Zapomnij mi.
Nie zawsze było tak, jak chcesz.
Nie było Ci lżej, nie pamiętaj tego mi…
Dawno mnie nie ma, nie ma…
Nie zabiorę cię do snu,
nie ratuj mnie…”
Sarsa – „Zapomnij mi”
Nie wróciła do domu na noc spędzając
ją z Billem w hotelu, bez komórki i bez jakiegokolwiek kontaktu ze światem, nikogo
nawet nie powiadomiła o tym, gdzie jest. Nie dbała też o to, co pomyśli Martin.
Zamierzała jak najszybciej zakończyć ten związek, choćby dziś, przerwać tę
farsę, która teraz była tylko udręką i kłamstwem.
Tuż przed pracą podjechała na chwilę
do domu, aby wziąć prysznic i się przebrać. Sięgając do szafki po czystą
bieliznę jej wzrok zatrzymał się na leżących na podłodze fragmentach
roztrzaskanej komórki. Pozbierała je zastanawiając się, czy uda się złożyć telefon
w jedną całość i czy będzie działać, jednak wyświetlacz był zupełnie popękany.
Wrzuciła je więc do małej reklamówki, a kartę schowała do torebki. No cóż,
wyglądało na to, że teraz będzie musiała kupić nowy telefon.
Postanowiła, że w pracy zobaczy się z
Martinem i zaprosi go na wieczór, aby spokojnie wszystko załatwić. Miała nadzieję,
że właśnie tak przebiegnie rozmowa, bo Martin zawsze był zrównoważony, nawet w
tych bardzo stresujących sytuacjach. Jednak mimo to bała się tego momentu,
przecież nigdy od niego nie odchodziła i nie miała pojęcia jak zareaguje, a
miała zamiar również zrugać go za te bzdury, które opowiadał Davidowi. Chciała
wreszcie mieć już to wszystko za sobą i cieszyć się swoim szczęściem z Billem.
Po załatwieniu najpilniejszych,
porannych spraw w biurze, poszła do Julii. Zapukała do drzwi jej gabinetu, a
usłyszawszy zaproszenie, uchyliła je i wsunęła głowę, uśmiechając się.
- Cześć.
- No witaj, kochana! Jak tam żyjesz?
Chciałam się wczoraj z tobą spotkać, ale przecież dodzwonienie się do ciebie
graniczy niemal z cudem – zaśmiała się szefowa nadstawiając się w oczekiwaniu na
przyjacielskiego buziaka od Babette.
- Ach, wczoraj… To był w ogóle sądny
dzień – westchnęła przyjaciółka, rozsiadając się w fotelu.
- No, co się
stało? Opowiadaj, czyżby wreszcie coś się w twoim życiu zmieniło?
- Jeszcze nie, ale dzisiaj na pewno
się zmieni – odpowiedziała dziewczyna stanowczym tonem.
- Jesteś pewna, że właśnie tego
chcesz? Wiesz, w końcu Martin to pewniak...
- Jestem pewna już od jakiegoś czasu,
a w tej chwili jak niczego w życiu. A Martin… Żebyś ty wiedziała, co on
narobił! – Julia spojrzała na nią w oczekiwaniu, a Babette streściła
przyjaciółce przebieg całej imprezy i tego, co się działo później.
- Tak czułam, że się domyśli, w końcu
nie jest głupi... Wiesz, nic ci nie mówiłam, ale kiedy się ukazał ten pierwszy
artykuł w gazecie, on był u mnie... – wyznała szefowa.
- Naprawdę? – zdziwiła się Babette. –
Czemu nic mi nie powiedziałaś?
- Bo jego podejrzenia były tak
głupie, że aż śmieszne – Julia machnęła ręką i zaśmiała się.
- A kogo podejrzewał?
- Davida!
Na dźwięk tego imienia, już obydwie
śmiały się serdecznie.
- Ale wiesz,
podziwiam go. Tyle się domyśla, a wciąż milczy... On musi cię bardzo kochać –
powiedziała, już zupełnie poważnie przyjaciółka. Babette popatrzyła na nią
smutnym wzrokiem.
- Wiem, najgorsza jest świadomość, że
go krzywdzę i tak długo okłamuję. Żal mi go, pomimo wszystko jest dobrym
człowiekiem, zniósł tyle upokorzeń... Ale ja już go nie kocham. Nie mogę być z
nim z litości, bo skrzywdzę nas troje, a ja chcę wreszcie być szczęśliwa z
Billem, o ile to w ogóle jest możliwe… - Czy było, miał pokazać czas. Dziś
postanowiła zakończyć jeden z rozdziałów w swoim życiu i otworzyć zupełnie
nowy, u boku chłopca, którego szczerze pokochała, który wniósł w jej życie tak
wiele i pokazał inne oblicze miłości; szalonej, młodzieńczej i tak bardzo zaborczej…
Obawiała się dzisiejszego wieczoru i
tej rozmowy, bała się reakcji Martina. Nie chciała go krzywdzić, ale to było
nieuniknione, bo przecież ją kochał. Będzie starała się powiedzieć mu wszystko
najdelikatniej, choć to nie zniweluje jego bólu, doskonale wiedziała, że i tak
mu go sprawi, ale o wiele gorsze było kłamstwo w które brnęła z każdym dniem.
Wciąż nie wybrała się do gabinetu
Martina mając nadzieję, ze sam do niej przyjdzie, ale było już po piętnastej, a
on nawet nie zajrzał do jej biura, zupełnie tak, jakby coś przeczuwał, jakby
się czegoś obawiał. To niemożliwe, żeby nie dzwonił i nie zastanawiał się czemu
nie odbiera telefonu. W innych okolicznościach byłby już tutaj z wymówkami, ale
nie dziś, nie teraz...
Siedziała błądząc myślami w zupełnie
innym wymiarze niż praca, układając w głowie pierwsze słowa tej rozmowy chociaż
wiedziała, że na pewno wszystko i tak zupełnie inaczej się potoczy. Za oknem
jesienna szaruga dawała o sobie znać. Ciągle padający deszcz tworzył przy
współudziale wiatru szerokie potoki płynące wzdłuż ulic. Z zamyślenia wyrwało
ją ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – odezwała się po chwili.
- Cześć – usłyszała znajomy, niepewny
głos, a do pokoju wszedł Martin. Fala gorąca w jednej chwili obezwładniła jej
ciało i poczuła się dziwnie. Jakiś bliżej nieokreślony strach nie dawał jej
spokoju, paraliżował od stóp po czubek głowy.
- Słuchaj... – odezwał się, jakby
zastanawiając się, co ma dalej mówić. – Nie wiem jak ci to powiedzieć...
Spojrzała na niego zdezorientowana.
Co takiego chce jej powiedzieć? Czyżby zamierzał przyznać się do tej intrygi,
którą jako pewnik sprzedał Davidowi? Czy może za chwilę wypali wprost, że od
dawna o wszystkim wie? Ale z tym, chyba nie krygowałby się aż tak, jak robił to
teraz.
- Po prostu, mów – Była przygotowana
na wszystko, ale nie ukrywała zdziwienia. Nie podszedł do niej, nie pocałował
na powitanie, nie zapytał, gdzie była poprzedniego dnia. Nie robił też wymówek
o brak kontaktu, zachowywał się chłodno i z dystansem. Wszedł tak po prostu,
jak do zwykłej znajomej.
- Chodzi o to, że kiedy byłaś na
koncertach, mój laptop się zepsuł i pracowałem dwa dni na twoim komputerze...
Zdziwiła się, czemu się jej z tego
teraz tłumaczy, właśnie teraz.
- No i co z tego? Przecież miałeś
klucze, mogłeś tam nawet spać.
- Tak, ja wiem, ale chyba wtedy
zostawiłem u ciebie małą pamięć z danymi, szukałem wczoraj w domu, ale nigdzie
jej nie mam i...
- Całkiem możliwe, nie miałam kiedy
porządnie się nawet rozejrzeć, więc nie wiem, przyjedziesz wieczorem to
poszukamy – przerwała mu.
- Jest problem, ona mi potrzebna jest
teraz, mam jeszcze twoje zapasowe klucze, pojechałbym i poszukał.
- W porządku, ale wieczorem musimy
się spotkać i porozmawiać. – powiedziała zdecydowanym tonem. Patrzył na nią
przez chwilę, ale nie odzywał się. Była pewna, że coś przeczuwa, mówiło to jego
spojrzenie.
- Dobrze... – odpowiedział cicho.
~
Jechała do domu bardzo wolno, ulewa
tak się wzmogła, że wycieraczki samochodu nie nadążały ściągać wody. Warunki na
drodze były fatalne. Nawet tych kilku kroków jakie miała z parkingu do domu,
nie przemierzyła suchą stopą. Ulicami płynęły istne potoki i zanim dobiegła do
swojej klatki była już cała przemoczona, bo parasol zdołał tylko w nieznacznym stopniu
ochronić jej głowę.
Otwierając drzwi do mieszkania
zauważyła, że w salonie świeci się światło. Pierwszą jej myślą było to, że
zapewne nie zgasiła go, kiedy była tu rano, lecz za chwilę przypomniało jej
się, że wcale go nie zapalała. Zdjęła przemoczony płaszcz i buty, a wtedy
przypomniała sobie, że pewnie nie zgasił go Martin, który szukał swojej zguby.
Znów na jego wspomnienie, poczuła uścisk w żołądku.
„Oby
jak najszybciej mieć to już za sobą...”, pomyślała, kierując w zadumie swe
kroki do salonu. Jakiś niepokój dusił ją od wewnątrz, coś, co paraliżowało
ciało. Miała nieodparte wrażenie, że nie jest w mieszkaniu sama, choć cisza aż
dźwięczała w uszach i nie miała nawet powodu przypuszczać, że ktoś tu jest. A
jednak intuicja nie zmyliła jej i aż wzdrygnęła się na widok, jaki na nią
czekał w salonie. Oparty o komodę, z założonymi na piersi rękami, stał Martin.
- O Boże, ale mnie przestraszyłeś! -
powiedziała gniewnie. - Co ty tutaj robisz? Przecież miałeś wrócić do firmy.
- Owszem, miałem, ale czekam na
ciebie - odpowiedział oschle, dziwnym, zdławionym głosem. - Przecież chciałaś
ze mną rozmawiać.
Wyczuła, że jest mocno zdenerwowany,
chociaż bardzo starał się to ukryć i nawet udawało mu się mówić spokojnie.
- Myślałam, że później przyjedziesz -
odparła, kładąc torebkę na kanapie i badawczo mu się przyglądając. Nie odezwał
się, stał nadal w tej samej pozycji i nie spuszczał z niej wzroku. Wiedziała,
że coś się stało, że coś jest nie tak. Jego spojrzenie było wściekłe,
piorunujące i przeszywało ją niemal na wskroś. Patrzył tak, jakby chciał ją
zahipnotyzować, albo unieruchomić, nadal nic nie mówiąc. Nie miała pojęcia o co
może mu chodzić, choć teraz wszystko łączyła z osobą Billa. Może jakoś
dowiedział się? Wprawdzie nie tak chciała to rozegrać, ale teraz było jej już
wszystko jedno, chciała to mieć jak najszybciej za sobą.
- Czemu mi się tak przyglądasz? –
zapytała, nie wytrzymując napięcia.
- A patrzę, tak po prostu przyglądam
ci się i... - zaczął z pozoru spokojnie, idąc wolno w jej stronę opuścił ręce,
w jednej dłoni coś trzymał, ale nie dostrzegła co to. Przerwał wpół zdania, aby
stojąc tuż przy niej dokończyć: - I zastanawiam się... Jak długo mnie
oszukiwałaś?! – Pytanie wykrzyczał jej prosto w twarz. Struchlała stojąc
nieruchomo. Nie potrafiła się nawet poruszyć sparaliżowana jego słowami.
Ogarnęło ją przerażenie, jego wzrok niemal palił, a usta wykrzywił grymas
wściekłości. Tak długo układała sobie mowę, a teraz nie mogła wydusić z siebie
nawet słowa. Chwycił ją jedną dłonią za rękę i szarpnął mocno.
- No ile?! Jak długo robiłaś ze mnie
rogacza i idiotę?! Odpowiedz! Miej choć odrobinę odwagi i powiedz mi to w oczy!
- Jego żal, ból i wściekłość, wylewały się z jego ust wraz z każdym słowem.
Nagle podniósł do góry rękę w której coś błysnęło. Z przerażenia przymknęła
oczy, niepewna tego, co za chwilę się wydarzy. Przed oczami momentalnie
przeleciały niczym spadające kartki, obrazy z ostatnich dni jej życia.
- Proszę! Tu jest wszystko! Nawet nie
zadałaś sobie trudu, żeby to schować! – Znów usłyszała jego podniesiony głos,
pełen wyrzutu i pretensji.
Uchyliła lekko powieki, serce waliło
jej ze strachu jak oszalałe. Myślała, że chce ją uderzyć, albo Bóg raczy
wiedzieć co jeszcze zrobić, gdy tymczasem on trzymał w ręku błyszczącą płytę z
napisem „Marsylia”. Już wiedziała w jak prozaiczny sposób właśnie dowiedział
się o wszystkim… Zobaczył zdjęcia. Oglądała je wczoraj, kiedy jeszcze nie
wiedziała co się dzieje z Billem i zapomniała wyjąć ten nośnik danych z napędu
komputera. Nie potrzebował niczego więcej, nie żądał od niej żadnych wyjaśnień,
chciał wiedzieć tylko jedno… Jak długo to trwało? Czy przez ten czas odkąd
przyjechał po zostawioną przez siebie rzecz, cały czas wbijał sobie w serce
sztylet wpatrując się w te wszystkie obrazy na ekranie monitora? Co musiał
czuć, katując się nimi tyle godzin...? Teraz już wiedział, już wszystko
wiedział, był po prostu pewien i nie potrzebował żadnego potwierdzenia na jej
zdradę... Poczuła się zażenowana, zawstydzona, nie chciała, żeby tak to wyszło.
Przecież to było ponad dwa miesiące temu, miała mu o tym nie mówić, nie chciała
ranić go jeszcze bardziej, określając długość trwania tego romansu, wiedziała,
że będzie się czuł z tym jeszcze gorzej. Uporczywie milczała spuszczając wzrok.
- Domyślałem się, przypuszczałem, że
coś między wami się kroi, ale myślałem, że to zaledwie zalążek, początek... –
ciągnął już nieco ciszej. Uwolnił silny uścisk z jej ręki i podszedł do okna,
opierając rozpalone czoło o zimną szybę, a Babette nadal nie potrafiła wydusić
z siebie słowa stojąc bezradnie na środku pokoju. Zapomniała o wszystkim, co
miała mu powiedzieć.
- Powiedz, ile to już trwa? – zapytał
ponownie, już zupełnie spokojnie.
- Prawie cztery miesiące... – odparła
uciekając spojrzeniem.
- Co?! – znowu krzyknął,
podchodząc do niej. – Cztery miesiące?! – powtórzył jak echo, łapiąc się z
rozpaczy za głowę. – Dobry Boże…
Babette
odetchnęła głęboko, jakby chciała dodać sobie tym odwagi. Czuła się podle, ale
mimo to postanowiła powiedzieć mu wreszcie o tym co czuje i co zamierza, tak,
jak to zaplanowała.
- Martin... – odezwała się niepewnie.
– Ja go kocham i chcę z nim być...
Kiedy usłyszał te słowa, drgnął. Tego
się nie spodziewał. Myślał raczej, że skoro tyle czasu utrzymywała to w
tajemnicy, to nie miała zamiaru od niego odejść. Miał nadzieję, że będzie go
przepraszać, prosić o przebaczenie, że wygra z tym szczeniakiem odbierając mu
ją na dobre. Takiego obrotu sprawy nie przewidział i nawet się tego nie spodziewał.
Gdyby tylko chciała wybaczyłby jej wszystko, ale ona nie chciała…
Był zdruzgotany, ten siedemnastoletni
gówniarz, odebrał mu ukochaną w mistrzowskim stylu, pokonał go jednym ciosem, a
on sam leżał teraz powalony na łopatki. Nie pojmował, jak to się stało i
dlaczego? Przecież nie zaniedbywał jej, kochał, był dla niej dobry... No
właśnie, może za dobry?
Czuł, jak z każdą chwilą rośnie w nim
furia, której nie może i nie potrafi powstrzymać.
- Kochasz go?! – znów krzyknął. – Jak
możesz go kochać?! Babette! Jak to możliwe?! Przecież to gówniarz, co on może
ci dać?
- Po prostu kocham go i nie istotne
jest co może mi dać, kocham go, tak trudno to zrozumieć?! – Teraz ona nie
wytrzymała, podnosząc głos. Popatrzył na nią wzrokiem pełnym obłędu,
załzawionymi oczami. W takim stanie widziała go po raz pierwszy.
- Boże, dlaczego mi to robisz?! –
Miotał się w rozpaczy. – Przecież ja cię kocham, dlaczego mnie ranisz?!
- Nie chciałam cię zranić, nie
chciałam, żebyś się dowiedział, że tyle to trwa... Wiem, że to podłe, ale mimo
to chciałam oszczędzić ci bólu. Nie mogę dłużej z tobą być, nie kocham cię.
- Zdradzałaś mnie tyle czasu, teraz
mnie zostawiasz i mówisz, że nie chcesz mnie ranić?! Przecież cały czas to
robiłaś, robisz!
Wciąż wpatrywał się w nią spojrzeniem
pełnym cierpienia, jakby oczekując wyjaśnień, usprawiedliwienia. Ale ona
milczała, bo co mogła mieć na swoją obronę? Zakochała się, była winna, bo mogła
zakończyć to wcześniej. Nie chciała być przyczyną jego cierpienia, jednak
wiedziała też, że kiedykolwiek by się nie dowiedział, było to nieuniknione. A
Martin wciąż wyrzucał z siebie żal w postaci słów:
- Co zrobiłem nie tak, w którym
momencie popełniłem błąd?! – „Niechże on
już to skończy, niech przestanie mówić…”, myślała uporczywie. Nie ponosił
za to winy, był doskonałym facetem, czułym i kochającym, takiego mężczyzny
pragnęłaby niejedna kobieta, ale ona nie… Ona wolała chłopca, niepewność z nim,
niż pewność z Martinem. Potrząsnęła głową.
- To nie była twoja wina.
- Nie będziesz z nim szczęśliwa,
przekonasz się... Właśnie o tym chciałaś ze mną dzisiaj rozmawiać, tak?
- Tak, właśnie o tym – odpowiedziała
z całą stanowczością.
- Nie! Nie wierzę! – krzyknął znowu,
odchodząc kilka kroków. – Myślałem, że to błahostka, jakiś kolejny twój
kaprys... Chciałem to zabić, zanim się narodzi. Nie zdążyłem...
- Właśnie... –
Przypomniała sobie to, co jeszcze miała mu do powiedzenia. – Nie potrzebna była
ta cała szopka ze ślubem, postąpiłeś podle, specjalnie to powiedziałeś, żeby
usłyszał. Chciałeś nas rozdzielić, niestety nie udało się. A jak teraz
wyglądasz przed Davidem? – roześmiała się ironicznie. Już nie zamierzała
zaciskać zębów, żeby więcej go nie ranić. Miała już dość, chciała, żeby
wreszcie sobie poszedł.
- Chciałem cię zatrzymać, uratować
coś, co już dawno było nie do uratowania... – odpowiedział ze łzami w oczach.
- Masz rację... Już dawno –
przytaknęła mu odwracając się na pięcie. Chciała już to zakończyć i mieć za
sobą, jednak on znów chwycił ją mocno za nadgarstek i głosem pełnym żalu, przez
zaciśnięte z gniewu zęby, wysyczał, jakby zaczynając wszystko od nowa:
- Jak mogłaś mi to zrobić? Jak
mogłaś?!
- Puść, to boli – jęknęła. Puścił
odpychając ją od siebie.
- Jesteś żałosna, wiesz? – powiedział
z nutą ironii, mrużąc oczy. – Ale będziesz miała to, co chcesz, będziesz miała
to swoje szczęście z małolatem, pismacy was zniszczą, a ludzie nie dadzą wam
żyć. Powodzenia! Już dziś ci mówię, że to się nie uda, choćby z tego powodu, że
jesteś dla niego za stara! – wykrzyczał. – Nie trzeba będzie czekać długo…
Znajdzie młodszą, zdradzi cię i rzuci.
- Wynoś się! – usłyszał w odpowiedzi.
To zabolało… Trafił teraz w jej czuły punkt, w jej bolączkę i największy
dylemat. Zupełnie jakby wyczytał w jej myślach największe obawy i wątpliwości.
- Proszę bardzo!
- roześmiał się szyderczo. Rzucił jej zapasowy komplet kluczy na stolik,
kierując się w kierunku drzwi, ale będąc tuż przy nich jeszcze się wrócił i
znów stanął w wejściu do salonu. Spojrzał na nią po raz ostatni tego dnia,
wzrokiem pełnym żalu, i pożegnał dość osobliwym życzeniem:
- Życzę wam wszystkiego najgorszego!
– Swoje spektakularne wyjście Martin zaakcentował głośnym trzaśnięciem
drzwiami, a potem nastała głucha cisza.
Jeszcze chwilę stała bez ruchu na
środku salonu, czując jak obezwładnia ją paraliżujący, zimny dreszcz, a
skumulowane w niej nerwy objawiły się silnym bólem żołądka. Przysiadła na
kanapie i rozpłakała się. Cała się trzęsła, nie potrafiąc opanować drżenia
ciała. Potrzebowała dłuższej chwili, aby odrobinę się uspokoić, to było
niezależne od niej. Nie płakała z żalu, nie rozpaczała po stracie Martina, po
prostu ta cała nagła, niezaplanowana sytuacja wyprowadziła ją z równowagi.
Nie tak miało to wszystko wyglądać,
nie taki miała plan, ale życie pisze nam zazwyczaj zupełnie inne scenariusze, nie
takie jakich my byśmy chcieli…
I stało się to, czego chciał Bill,
czego chciała ona i nie było odwrotu, zamknęła za sobą kolejny rozdział życia.
Pomimo stresu i nerwów była szczęśliwa, czuła, że teraz może być już tylko
dobrze. Powoli opuszczały ją nagromadzone emocje i brakowało jej teraz tylko
Billa. Jak podzielić się z nim tą wiadomością nie posiadając telefonu? Nie
zdążyła dziś kupić nowego, a stary w częściach spoczywał w małej reklamówce na
komodzie. Chyba nie będzie innego wyjścia, zamówi taksówkę i pojedzie do niego do
hotelu.
Usłyszała dzwonek do drzwi i była
niemal pewna, że to Martin wrócił się. Aż ją zemdliło na samą myśl. Może po
prostu czegoś zapomniał, a może chciał obdarować ją jeszcze jakimś „specjalnym
życzeniem”. Po drodze ocierała w pośpiechu łzy, aby nie zobaczył jej chwili
słabości, ale gdy otworzyła drzwi na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.
- Bill, jak dobrze, że jesteś -
westchnęła zarzucając mu ręce na szyję. - Skąd wiedziałeś?
- Mat mnie
przywiózł, bo stęskniłem się cholernie od wczoraj… - szepnął tuląc ją w
ramionach. – Ale widziałem jego samochód, więc siedziałem i czekałem, aż
wyjdzie. – Wciągnęła go do mieszkania, tuż za progiem wpijając się desperacko w
jego usta.
- Już po
wszystkim… Jestem tylko twoja, choć już dawno byłam…
- Tyle czekałem
na ten moment…
Wtuliła się w niego, szczęśliwa jak
nigdy dotąd.
- Zostaniesz ze mną? - zapytała
cicho.
- Na zawsze...
~
Kolejny poranek w jej życiu, cudowny
i pierwszy, kiedy czuła całą sobą przynależność jemu. Obudziła się z radością,
patrząc jak miarowo oddycha jej miłość. Nie chciała go budzić, spał tak spokojnie,
jednak nie mogła się powstrzymać, aby go nie dotknąć, zupełnie tak, jakby
chciała się upewnić, czy to nie jest sen. Delikatnie, samymi opuszkami palców
pogładziła go po twarzy. Mruknął cicho i przekręcił się na drugi bok, ściągając
przy tym z siebie nakrycie i odsłaniając nagie plecy. Uwielbiała ten widok,
zawsze ją kusił i podniecał. Teraz też nie mogła się oprzeć, przylgnęła do niego
swoim nagim, rozgrzanym ciałem, zanurzając twarz w jego włosach. Mogłaby tak
trwać wiecznie, czuła błogość i szczęście. „Żeby
jeszcze tylko nie trzeba było wstawać do pracy...”, pomyślała z żalem. W
dodatku będzie musiała widywać tam Martina. Nie musiała mieć z nim
bezpośredniego kontaktu, jej przełożoną była Julia, ale wiedziała, że niestety
przypadkowych spotkań na korytarzu uniknąć się nie da.
Natrętne myśli odpędził dotyk jego
delikatnej dłoni, który poczuła na swoim pośladku, kiedy sięgnął nią w tył.
- Cudownie obudzić się przy tobie...
– wyszeptał cicho, odwracając się do niej przodem. - W dodatku ze świadomością,
że jesteś tylko moja...
Uśmiechnęła się, składając na jego
wargach delikatny pocałunek.
- Kochanie… Od dnia, kiedy
przyjechałeś tu po gali, byłam tylko twoja…
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Wiem kotku, wiem… - odparła czule
wpatrując się w niego. - Masz takie piękne oczy... – powiedziała, wnikając
spojrzeniem w ich głębię. On też zatonął w jej źrenicach, aby po chwili
delektować się smakiem jej ust, który tak uwielbiał. Nie zważając na
nieubłaganie upływające minuty, oddawała się z rozkoszą pieszczocie jego warg i
delikatnych dłoni. Spojrzała jednak na wiszący na ścianie zegar.
- Bill, nie mogę... Muszę iść do
pracy – wydusiła z siebie, pomiędzy kolejnymi westchnieniami.
- Nic się nie stanie, jak spóźnisz
się trochę – odparł cicho, odrywając się na chwilę od całowania jej piersi.
Roześmiała się spoglądając z ochotą na jego poczynania. Jeszcze nigdy żaden
mężczyzna nie sprawiał jej tyle rozkoszy swoim dotykiem, był tak delikatny, a
zarazem stanowczy. Im więcej jej dawał, tym więcej chciała brać, była
nienasycona i niezaspokojona. Mogłaby wciąż się z nim kochać, jego pieszczoty
były źródłem ogromnej przyjemności i niezapomnianych doznań.
Przerwał i położył się na plecach,
patrząc na nią namiętnym spojrzeniem.
- Kochaj mnie... - wyszeptał cicho,
wplatając zmysłowo palce w jej włosy i przyciągając ją do siebie. Wiedziała
czego oczekuje, zawsze podkreślał, jak uwielbia patrzeć na to, gdy wolno nasuwa
się na niego nie przerywając wzrokowego kontaktu. Pochłaniał spojrzeniem
idealny obraz swojej kobiety, gdy płynnie się na nim poruszała, wtedy tak
delikatnie falowały jej piersi. Uwielbiał, kiedy na jego oczach oblizywała
opuszki palców, aby potem zmysłowo dotykać jego wrażliwej skóry. Podniecał go
widok jej długich, splątanych włosów, opadających na twarz i ramiona w trakcie
największej ekstazy. Ale najbardziej lubił, kiedy mimowolnie rozchylała usta
głośno wyrażając obezwładniającą ją rozkosz. I właśnie teraz zbliżał się ten
moment całkowitego zatracenia. Zaplótł mocno swoje dłonie na biodrach
dziewczyny i uniósł się do góry, aby jeszcze lepiej czuć jej głębię. Objęli
swoje rozedrgane ciała, przytulając się do siebie z całej siły, zupełnie tak, jakby
chcieli stopić się w jedność, żeby już nikt nigdy nie mógł ich rozdzielić.
Oddalając się od rzeczywistości, sięgali szczytu ekstazy i zatracali się w
magii spełnienia, starając się przedłużyć tę chwilę i móc jak najdłużej
delektować się nią, nigdy nie nasyceni do końca, zawsze spragnieni bliskości. I
kiedy orgazm naznaczył ich ciała pulsującym spełnieniem, kolejny raz świadomość
oddzieliła się od fizyczności. Trwali tak wtuleni jeszcze dłuższą chwilę,
gładząc dłońmi wilgotną skórę, uspokajając subtelnym dotykiem.
- Zostań ze mną dzisiaj, zadzwoń i
poproś o wolne... – powiedział Bill, obrzucając ją błagalnym spojrzeniem.
- Nie mogę... – szepnęła z żalem. –
Bardzo bym chciała, ale nie mogę… Jutro mam program, a jeszcze nie wszystko
przygotowane.
Bill opadł bezradnie na poduszkę.
- Szkoda – odparł zawiedziony.
- Ale postaram się urwać jak
najwcześniej – obiecała cmokając go w policzek - A teraz idę pod prysznic!
- Idę z tobą! - krzyknął ochoczo,
kiedy już wychodziła z sypialni.
- O nie! - przystanęła
w drzwiach. - Wtedy pewnie zajechałabym do pracy na dwunastą - roześmiała się.
- No dobra, teraz ci odpuszczę, ale
wieczorem nie wymigasz się - komentował głośno, kiedy już wyszła.
Ciepła woda spływała niewielkim
strumieniem po jej rozgrzanym fizyczną miłością ciele, a ona uśmiechała się do
siebie. Miała jego, miała miłość i radość życia. Nie spodziewała się, że
kiedykolwiek będzie taka szczęśliwa. Chciałaby zatrzymać czas, mieć takie
chwile na co dzień i nie musieć karmić się wspomnieniami. I wiedziała, że
teraz, kiedy tylko Bill nie wyjedzie gdzieś w trasę, właśnie tak będzie. Znów
zaznała największego szczęścia, pomimo wszystkich obaw, które teraz nie miały
żadnego znaczenia, było tak pięknie, a ona była chyba teraz najszczęśliwszą
osobą na świecie. Przyszłość jawiła się w jej wyobraźni jako ta świetlana i
piękna, i nawet nie spodziewała się, że wkrótce coś przyćmi tę radość...
Myślałam, że Martin ją zgwałci w tym rozdziale, żeby zrobić jej po złości, w końcu zraniony mężczyzna zachowuje się gorzej, niż zranione zwierzę, ale wyszedł z tej sytuacji z twarzą. Szkoda tylko, że Babette była tak lekkomyślna, żeby zostawiać płytę na wierzchu, bądź wiedząc o tym fakcie, wpuszczać do swojego mieszkania Martina pod jej nieobecność. Niemniej jednak sprawy potoczyły się pomyślnie i nasza dwójka zakochańców może zażywać ożywiającej kąpieli w objęciach swojej miłości. Niech się cieszą póki mogą.
OdpowiedzUsuńI co tu jeszcze dodać..? Odcinek tragiczny, ale wspaniały, jak zawsze oddajesz tragizm sytuacji wręcz idealnie. Kocham to czytać.
Buziaki, solenizantko ;*
Martin ma klasę, tu i tak zachował się tragicznie jak na niego, bo on to ostoja spokoju, no ale okoliczność, sama rozumiesz...
UsuńOglądała zdjęcia, kiedy zniknął Bill, była roztrzęsiona i całkiem zapomniała, że zostawiła ją w napędzie komputera. Zdarza się najlepszym.
Dziękuję kochana :* Za wszystko.
W końcu Babette rozstała się z Martinem. Tak długo czekałam na ten moment, zresztą pewnie nie tylko ja :D Co prawda, nie tak to sobie nasza bohaterka wyobrażała, ale życie pisze własne scenariusze i często zmusza do korekty planów... Najważniejsze, że ten związek się zakończył i Babette może układać sobie życie z Billem. Właśnie o takich radosnych momentach pisałam ostatnio. Niech ich szczęście trwa niezmącone jak najdłużej. :))
OdpowiedzUsuńKorzystam z okazji i chciałabym Ci życzyć wszystkiego najlepszego! :*
Buziaki :*
Niech ich szczęście trwa jak najdłużej - dobrze powiedziane, zawsze życzy sie tego lubianym bohaterom, ale czy tak będzie? Czas i akcja pokażą, czy Bill doceni tę sielankę i czy długo w niej wytrwa, a znając jego młodzieńczy zapał i szalony charakterek...
UsuńBardzo serdecznie dziękuję ;*
Ale dzisiaj ten odcinek był dla mnie ciężki... myślałam, że rozstanie będzie straszne, ale opis zbliżenia jak nigdy był dla mnie do czytania jeszcze gorszy... no wiesz dlaczego... a mimo wszystko było tak pięknie.. w końcu razem, tylko dla siebie... zazdroszczę im takiej miłości... burzliwej, nieprzewidywalnej, ale chociaż seks mają dobry.. xD (chyba nawet bardzo, czego tez im zazdroszczę. xD).
OdpowiedzUsuńDobra... ja nie przynudzam... jeszcze raz Wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń... i do następnego :*
My już sobie pogadałyśmy o tym wszystkim, prawda? Mam nadzieję, że wszystko zostało tylko mglistym, niemiłym wspomnieniem.
UsuńJa nie wiem, czy na tym etapie jest im czego zazdrościć moja kochana, zważywszy, że obie już znamy finał, ale przyznaj, jak się tego nie wie, czyta sie zupełnie inaczej.
Dziękuję kochana :*
No ja właśnie staram się czasem odciąć od tego co wiem :P
UsuńPóki co zostało wspomnieniem, ale B&B i tak czegoś nadal zazdroszczę xDD
Hej. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego 😊
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału to genialny. W sumie jak zawsze. Martin w końcu się wyniósł. Ale jestem ciekawa co szykujesz na kolejny odcinek.
Życzę weny, spełnienia marzeń tak przy okazji 😉
Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.
Wiesz, że tu nie da się po prostu żyć sielankowo, nie z charakterkiem młodego Billa, który tak naprawdę sam nie wie czego chce, czego oczekuje.
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie ;*