Część 8. „Natychmiastowa decyzja”
Zerwał
się niemal skoro świt, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przez
wczorajszy rozrywkowy dzień jest nieco w tyle ze sprawami hotelu. Prawie
niczego nie dojrzał i nie dopilnował, pozostawało mu tylko mieć nadzieję, że
lojalni pracownicy zatroszczyli się o jego interesy jak najlepiej. No i miał
rację, bo Mark radził sobie ze wszystkim bardzo dobrze, więc teraz z czystym
sumieniem mógł stwierdzić, że dokonał słusznego wyboru. Całość była w jak
najlepszym porządku, a jemu pozostawało tylko tego skontrolowanie, z czego był
w pełni zadowolony i można by rzec, że odetchnął z ulgą.
Około
dziesiątej odjeżdżali chłopcy. Ponownie zapewniony o ich przybyciu za niewiele
ponad trzy tygodnie, z żalem pożegnał swojego brata i resztę, życząc im udanej
trasy. Kiedy tourbus wyjechał z bramy na drogę i zniknął za drzewami, wrócił
spokojnym krokiem do hotelu. Im wyżej była winda wioząca go na ostatnie piętro,
tym większą odczuwał melancholię. Dziwny żal za utraconym życiem coraz bardziej
zaborczo wkradał się w jego myśli, które wypełnione wspomnieniami o tym, co
minęło, były przyczyną niewątpliwie odczuwalnego smutku. W biegu codzienności,
ciągłej krzątaniny wokół własnych interesów rzadko przywoływał z pamięci obrazy
samego siebie; radosnego, szalejącego po scenie chłopaka. Jednak każde
spotkanie z Tomem i zespołem budziło w nim tę głęboko skrywaną tęsknotę, za
tym, co już niestety nie było w zasięgu jego możliwości. Był szczęśliwy w swoim
azylu, potrafił wpoić sobie to zrozumienie dla zaistniałej sytuacji, ale wciąż
przychodziły chwile, kiedy otwierał swojego laptopa i z rozrzewnieniem oglądał
kolejny koncert, który przecież znał już na pamięć. Tak też się stało i teraz.
Znów nie mógł oderwać wzroku od ekranu, na którym on sam biegał i podskakiwał z
uniesioną do góry ręką, krzycząc zachęcające fanów do wspólnego śpiewu słowa. Wzruszenie
chwyciło go za serce potężnym uściskiem. Tak bardzo mu tego brakowało...
Wstał
i wzdychając głęboko, sięgnął po paczkę papierosów. Wiedział, że mu nie wolno,
ale nałóg szczególnie w takich chwilach skutecznie o sobie przypominał. Sam był
zły na siebie, że nie umie tak zwyczajnie się tego wyzbyć, zrozumieć, że jest
to po prostu wolno popełniane samobójstwo. Może gdyby miał jeszcze jakąś inną
motywację, wówczas potrafiłby z tego całkowicie zrezygnować, ale nie miał. Nikt
od niego tego nie żądał oprócz Toma, ale brat, z którym widywał się tak rzadko,
nie mógł być przecież wystarczającym powodem.
Oparł
łokcie o barierkę tarasu, zawieszając wzrok na jakimś odległym, białym punkcie
na morzu, który najprawdopodobniej był jakimś statkiem wycieczkowym, lub
jachtem. Znów była piękna, słoneczna pogoda, zachęcająca wszystkich gości do
plażowania, dlatego większość z nich ciągnęła teraz poprzerywanym sznurkiem ku
plaży. Pomiędzy nimi dostrzegł dwie znajome postacie, zmierzające na wprost
siebie. Po chwili spotkały się i przystanęły, niewątpliwie zamieniając ze sobą
kilka słów.
Odruchowo
zerknął na zegarek. Dochodziła właśnie jedenasta, więc Nadia zmierzała do pracy
na środkową zmianę, a gdzie udawała się Karen? Jak słusznie się domyślił,
stwierdzając to po trzymanych przez nią akcesoriach, zapewne - jak wszyscy
pozostali - na plażę. Ale zaraz, chwileczkę... Czyżby szła tam zupełnie sama?
Nieco się zdziwił tym faktem, ale może nadal była skłócona ze swoim mężem, a może
po prostu on nie miał ochoty na kolejny dzień plażowania?
Wrócił do
apartamentu i ponownie rzucił okiem na monitor laptopa.
-
Dosyć tego użalania się - powiedział zdecydowanym tonem, energicznie zamykając
klapę.
Właśnie
przypomniał sobie, jak wczorajszego wieczoru Oliver odprowadził Nadię do domu.
Jego nieuzasadniony niepokój wzrastał z minuty na minutę i sam się dziwił, skąd
wzięły się w nim takie uczucia. Pamiętał, że niejednokrotnie upominał go
wczoraj Tom, widząc to dziwne zachowanie. Zrodziła się w nim jakaś chora
zazdrość, którą odczuwał w obliczu zagrożenia. „Zagrożenia?”, powtórzył sobie w myśli to stwierdzenie, zupełnie
nieadekwatne do sytuacji, bo o jakim zagrożeniu mógł mówić, skoro byli tylko
przyjaciółmi? Tym, czym byli, z pewnością pozostaną, a czy mogliby być czymś
więcej? O tym pomyślał wczoraj przez krótką chwilę, a w tym momencie wydało mu
się to zupełną niedorzecznością.
Ale
już poprzez fakt, że byli przyjaciółmi, uzurpował sobie prawo do wiedzy o tym,
dlaczego wczoraj Oliver tak długo nie wracał. Toteż - dla posiadania takich
właśnie informacji - wyszedł ze swojego azylu, aby po niedługim czasie pojawić
się w recepcji.
Nie
chciał jednak skorzystać z windy, bo wówczas zbyt szybko znalazłby się na
miejscu. Chciał dać dziewczynie chwilę oddechu tuż po przystąpieniu do pracy,
no i dla odmiany nie dać powodu do jakichkolwiek podejrzeń o zazdrość.
Kiedy
ją spostrzegł, już siedziała przy ekranie komputera, przeglądając najbliższe
rezerwacje. Podszedł więc cicho, sposobem, tak, żeby go nie zauważyła, i niemal
natychmiast przełożył z uśmiechem swoje ciało przez ladę recepcji. Dziewczyna,
aż podskoczyła z przestrachu.
-
Matko jedyna... - westchnęła, przykładając dłoń do piersi. - Ale mnie
przestraszyłeś.
-
No co ty? Szefa się boisz? - wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
-
Nie szefa, tylko jego głupich pomysłów - zauważyła.
-
Osz ty... Jakich pomysłów? - zapytał z niedowierzaniem i gestem rąk pokazał, że
chętnie by ją udusił za tak niecne słowa. Uskoczyła zgrabnie na bezpieczną
odległość, śmiejąc się szczerze.
-
Chcesz, żebym zawału dostała?
-
Nigdy w życiu! - odparł z całym przekonaniem. - Po pierwsze: straciłbym najlepszą
pracownicę, a po drugie: Oliver by mi tego nie darował.
Takim
oto sposobem sprytnie wkroczył na grząski teren łączących ich relacji. Niemal
od razu zauważył wyostrzone spojrzenie Nadii.
-
A niby czemu właśnie Oliver? - spytała z lekkim uśmiechem.
-
Przecież widziałem wczoraj, co się z nim działo - przyglądał jej się badawczo.
Nie odpowiadała, a na jej ustach wciąż gościł tajemniczy uśmiech, połączony z
nieodgadnionym wyrazem twarzy. - A może z tobą też? - Zajrzał jej w oczy.
-
Gdyby, jak to określiłeś: ze mną też, to bym tu była punktualnie o dziesiątej i
machała mu białą chusteczką na pożegnanie - wytłumaczyła się szybko. - A tak,
to wystarczył tylko krótki sms.
Błyskawicznie
spojrzała mu w oczy i z zadowoleniem ukazała w szerokim uśmiechu równe zęby.
Podparł brodę lewą ręką, a palcem prawej kreślił maleńkie kółeczka na gładkiej
ladzie, wodząc od niechcenia wzrokiem za tą czynnością.
-
No, ale wczoraj coś go długo nie było... - kontynuował, wyrzucając z siebie
męczącą go kwestię.
-
Bo poszliśmy na spacer, był przepiękny i ciepły wieczór - westchnęła. Popatrzył
na nią podejrzliwie, a ona błyskawicznie wyłapała to spojrzenie.
-
Ej... - zaczęła, zaglądając mu w oczy. - Czy mój szef przypadkiem nie jest... -
zamilkła w połowie zdania, jakby w obawie o jego reakcję na to śmiałe słowo.
-
Ja? Zazdrosny? - natychmiast zareagował, odgadując jej myśli. - Po prostu
martwię się o ciebie, nie chcę, żeby moją przyjaciółkę skrzywdził byle jaki
dupek.
-
Dupek? - Pokiwała z politowaniem głową. - No, no... Ładnie mówisz o swoim
koledze.
-
Koledze, no właśnie! - podłapał. - Tylko koledze! Nawet go dobrze nie znam, co
innego cała reszta, ale Oliver? Dlatego się martwię.
A
jednak pomimo tego, że troszczył się o nią tylko jak o przyjaciółkę,
niezmiernie ucieszył ją ten fakt. Wiedziała, że nie jest mu tak zupełnie
obojętna, nawet jeśli nie chodziło o inny rodzaj fascynacji, który - jak wciąż
miała nadzieję - być może wkrótce nadejdzie.
-
Przestań, mówisz, jakby już mnie z nim coś łączyło.
-
Ale może to kiedyś nastąpić.
-
Zapomnij...
-
Dlaczego? - zapytał w końcu, domagając się tym samym jakiegoś dłuższego
tłumaczenia.
-
Powiedzmy... - Puściła mu oczko - ...że nie jest w moim typie. A teraz
przepraszam cię, szefie - z uśmiechem zwróciła się do stojącego nieopodal
mężczyzny: - Słucham pana, w czym mogę pomóc?
Kolejny
raz Bill obrzucił ją zadowolonym spojrzeniem, po czym spokojny wrócił do
swojego apartamentu.
Gdzieś
wewnątrz siebie poczuł niesamowitą ulgę, za którą poniekąd się winił. Bo czy
miał prawo do takich uczuć? Czy powinien był dawać tej dziewczynie skrzętnie
schowaną pośród swoich słów nadzieję? Wiedział, że zazdrość - o której ona
zawahała się powiedzieć, a on kurtuazyjnie zaprzeczył - była wręcz wyczuwalna w
sposobie wyrażenia jego obaw. Tyle, że ta zazdrość była inna, dziwna i chora...
Zrodzona na idiotycznym roszczeniu sobie praw do tego, czego tak naprawdę nigdy
nie pragnął.
Z
umysłem nasyconym wątpliwościami zabrał się za spokojne nadrabianie zaległości
w papierkowej robocie. Miał teraz dość dużo czasu, dlatego choćby dla jego
zabicia, nie zlecał tego wszystkiego i tak już dostatecznie zapracowanemu
Markowi. Z tej przyczyny nie spieszył się. Z krótką przerwą na obiad, cały swój
czas i uwagę poświęcił fakturom i wnikliwemu studiowaniu umów, dzięki czemu z
ulgą odegnał trapiące go myśli.
Tuż
po siedemnastej spojrzał na zegarek i stwierdził, że pora na odrobinkę relaksu.
Właściwie prawie cały dzień spędził w swoim apartamencie, więc teraz przydałby
się jakiś mały spacer. W związku z tą myślą zastanowił się, czy przypadkiem
Nadia nie dałaby się nań namówić. A może oprócz zwykłej przechadzki
spróbowaliby też jakoś inaczej spędzić czas? Ta idea zdecydowanie go ożywiła.
Przeciągnął się i ochoczo podszedł do szafy, z zamiarem całkowitej zmiany
swojego wyglądu na dzisiejszy wieczór. Choć prawie zawsze miał z tym problemy,
tym razem nie zastanawiał się zbyt długo i bez chwili dłuższego namysłu wyjął
starannie wyprasowane, białe, lniane spodnie i ulubioną czarną koszulkę ze
srebrnoszarym nadrukiem. Jeszcze tylko kilka pociągnięć prostownicą, a w chwilę
potem opadająca na jego szyję mgiełka ulubionej wody toaletowej roztoczyła
wokół subtelny, męski zapach. Ostatnie spojrzenie w lustro i z lubością
stwierdził, że wygląda świetnie.
Kiedy
zszedł na dół, Nadia właśnie szykowała się do wyjścia. Kiedy tylko go zobaczyła,
pierwszą jej myślą było, że zapewne dokądś się wybiera. Nigdy nie przyszłoby
jej do głowy, że to właśnie ją ma zamiar porwać nie tylko na przechadzkę,
chociaż, dzięki ostatniej wizycie muzyków z Tokio Hotel, zauważyła jakby
większe zainteresowanie swoją osobą. Czyżby obawiał się o to, że ktoś może
sprzątnąć mu ją sprzed nosa? O niczym innym nie marzyła, jak o tym, żeby jej
przypuszczenia mogły się wkrótce sprawdzić…
-
Czy mi się tylko wydaje, czy ty się gdzieś wybierasz? - zagadnęła, zarzucając
na ramię torebkę. - Cześć, Monique! - pożegnała dziewczynę, pozostającą w
pracy.
-
Oczywiście, że się wybieram - odparł z uśmiechem. - Na spacer z tobą. Chodź,
odprowadzę cię do domu.
Objął
ją ramieniem. Była zdumiona i zaskoczona, zauważyła, że się przebrał, poprawił
włosy, czy możliwe więc było, że zrobił to wszystko tylko dla niej?
Spostrzegła
kolejne, zdezorientowane spojrzenie koleżanki. Już po jej poniedziałkowej
wizycie w dyskotece i nocy spędzonej w jego apartamencie, dziewczyny pytały,
czy wreszcie mogą cieszyć się z ich szczęścia. Nie chciały uwierzyć, że to
wciąż są tylko przyjacielskie relacje i tak naprawdę nic się nie wydarzyło.
Marzyła skrycie o tym, żeby kiedyś, po ich spotkaniu, móc powiedzieć im inną
prawdę…
Uśmiechnęła
się lekko, udając bezwzględny spokój, choć właśnie teraz jej serce tańczyło z
radości.
-
Jestem zaskoczona, jak sobie dobrze przypominam, tylko raz odholowałeś mnie do
domu, w dodatku wtedy, gdy skręciłam nogę.
-
No proszę cię... - jęknął. - Nawet tego nie porównuj, wtedy zmusiła mnie do
tego konieczność, a teraz z ochotą zapraszam cię na miły, popołudniowy spacer.
-
Hmmm... Na miły? - Przymrużyła oczy.
-
Na bardzo miły - roześmiał się. - Może nadrobimy nieco drogi, ale pójdziemy
plażą, dobrze?
-
Jasne - zgodziła się ochoczo.
Niewielkie
mieszkanko, jakie wynajmowała Nadia, znajdowało się nie tak daleko hotelu, lecz
aby dotrzeć do niego, robiąc sobie przy okazji spacer plażą, trzeba było
nadłożyć przynajmniej drugie tyle drogi. Była zmęczona i trochę bolały ją nogi,
ale to nie było teraz ważne.
Wspominając
wspólnie spędzone chwile z chłopakami, dotarli do plaży. Zdjęli klapki, a Bill
podwinął nieco spodnie.
-
Chyba będzie lepiej, jeśli się trochę zmoczą - wymamrotał, spoglądając w dół.
Po chwili odwinął jednak z powrotem nieszczęsne nogawki. Nadia spojrzała na
niego z niemałym zdziwieniem, co zauważył, tłumacząc się:
-
Wolę mieć mokre niż pogniecione.
-
Pedant - skwitowała stanowczo. - Z tobą żadna kobieta nie wytrzyma!
-
Ej! - Sprawił jej lekkiego kuksańca w ramię. Roześmiała się, odskakując na
bezpieczną odległość.
-
No co? Czy ja nie mam racji? Taki z ciebie porządniś, że wszystkie odstraszasz
- ironizowała, wciąż trzymając się z daleka. - Każda się boi, że ci nie
dorówna.
-
Jeszcze się znajdzie taka, która to doceni - odparł, dumnie unosząc głowę.
-
Oj, wątpię - Nadia była nieustępliwa, ale robiła to celowo, bo wszelka
przeprowadzona z nim słowna potyczka sprawiała jej wiele radości. - Ja, już
jako twoja przyjaciółka, mam stres, czy aby na pewno dokładnie wyprasowałam
spódnicę.
-
Teraz to już przesadzasz!
-
Wcale nie, bo kiedy tak na mnie patrzysz, to modlę się w duchu, żeby wprawne
oko Billa Kaulitza nie zauważyło tylko tej niedoprasowanej fałdki.
Rozbawiła
go, śmiał się teraz serdecznie z tego, jak potrafiła opisać swoje spostrzeżenia.
Owszem, był pedantem, może nazbyt przesadnie dbającym o swój wygląd, ale po
prostu inaczej nie potrafił. Czułby się źle w niedoprasowanych, czy
przybrudzonych spodniach. Nie znosił ludzi wyglądających niechlujnie. Od zawsze
wygląd stanowił dla niego jedną z najważniejszych rzeczy, choć znał też motto,
że nie szata zdobi człowieka. Zresztą dla niego nie ważna była cena ubrań ani
też marka, tak naprawdę liczyła się tylko czystość, schludność i zadbanie.
Chociaż
było już dość późne popołudnie, plaża wciąż była pełna spragnionych słońca
turystów. Większość z nich jednak, ze względu na porę, nie oddawała się
słonecznym kąpielom, jeśli już, to tylko wodnym, w morzu o dość wysokiej - jak
na Bałtyk - temperaturze. Ludzie spacerowali, rozkoszując się cudownym widokiem
wciąż jeszcze płonącego słońca, które niebawem miało dogasnąć w bezkresnym
błękicie morskich fal. Kochali tę chwilę, kiedy niebo kończącego się dnia
ubierało barwy granatu, rozjaśnione radośnie tańczącym z gwiazdami złotym
księżycem. Upajali się tym widokiem nie raz, ale nigdy we dwoje, a tego dnia
także nie wyglądało na to, że wspólnie nasycą swoje oczy tym pięknym widokiem.
Do
całkowitego zachodu słońca pozostały jeszcze ponad dwie godziny, a Bill nie
zamierzał spędzić tego czasu na plaży i - choć Nadia jeszcze nic o tym nie
wiedziała - właśnie powziął decyzję, że zaprosi ją gdzieś na kolację. Tylko
musi powiedzieć jej o tym nieco wcześniej, nie pod samymi drzwiami do jej
mieszkania. Pewnie będzie chciała przedtem odświeżyć się i przebrać.
Właśnie
się zbierał, żeby jej to zaproponować, kiedy w oddali, na wprost, spostrzegł
znajomą sylwetkę dziewczyny beztrosko oddanej mu pod opiekę. Póki co nie
poczuwał się jednak zupełnie do tej roli.
Szła
wolnym krokiem, całkiem sama, co zastanowiło go, podobnie jak w południe. Może
po prostu lubiła takie samotne spacery, albo ten dupek, jej mąż, wolał pozostać
w zaciszu hotelowego apartamentu. Nie mógł jednak wiedzieć, że właśnie wczoraj
wyjechał obrażony.
Nadia, która z
pasją opowiadała mu o nowych, ekscentrycznych gościach, jeszcze jej nie
zauważyła, bo, znając ją, pewnie już zdążyłaby skomentować ten widok. Bill
teraz też nie patrzył w tamtą stronę, ale im Karen była bliżej, tym bardziej
nie potrafił skupić się na opowieści swojej przyjaciółki. Wyrzutem sumienia
wróciło wspomnienie wczorajszego dnia, a w jego głowie odbijały się echem jej
ostatnie, skierowane do niego słowa. Usilnie jednak próbował skupić się na tym,
co mówi do niego Nadia, a wzrokiem dokładnie studiował ślady stóp, pozostawione
na piasku przez idących przed nimi ludzi.
-
Karen! - Usłyszał okrzyk Nadii, przerywający jej wcześniejszą relację. - Ty
znowu sama?
Szatynka
nie była zaskoczona ich widokiem. Zapewne wtedy, kiedy to Bill tak bardzo
starał się nie okazać, że dostrzegł ją wśród spacerowiczów, ona już dawno
zdążyła ich zauważyć. Bez słowa uśmiechnął się z zażenowaniem, zatrzymując na
wprost dziewczyny. Nawet na niego nie spojrzała, więc kątem oka pozwolił sobie
zerknąć na jej twarz, która nie nosiła śladu makijażu, żadnego tuszu ani też
pudru. Tylko błyszczące usta zdradzały, że zupełnie niedawno użyła nawilżającej
pomadki.
-
Nie jestem sama, zobacz, jak dużo tu ludzi - roześmiała się, kierując swe słowa
tylko do Nadii, zupełnie tak, jakby jego tutaj nie było lub jakby był
kompletnie obcą, przechodzącą tuż obok osobą, chociaż nawet nie! Tych ludzi
dostrzegała, potrafiła na nich spojrzeć, a nawet lekko się uśmiechnąć. On,
stojący nieopodal blondynki, wciąż był dla niej powietrzem, jakimś
niewidzialnym duchem i zdawać by się mogło, że jej wzrok przenika przez jego
ciało. Więc wciąż czuła urazę za jego tak niefortunnie dobrane słowa...
-
Przecież nie o to mi chodzi, mam na myśli twojego męża - odparła Nadia.
-
Franz musiał wyjechać, ale gdyby nawet był, to pewnie i tak by ze mną nie
poszedł. Od takich spacerów zdecydowanie woli ekran laptopa, albo po prostu
łóżko i telewizor - wytłumaczyła, oddalając się powoli. - Miłego wieczoru
życzę!
Teraz
wychwycił jej przelotne spojrzenie, którym zdążyła objąć całą jego sylwetkę,
zanim się odwróciła.
-
Dziękujemy - odpowiedziała w imieniu obojga jego przyjaciółka. - Wzajemnie!
-
Wątpliwe... - mruknął Bill.
-
Co? - Dziewczyna nie zrozumiała.
-
Wątpliwe, czy ona spędzi go mile - rozwinął swoją wypowiedź.
-
Wiesz, ja myślę, że ona jest przyzwyczajona do samotności, bo ten cały Hoffmann
ciągle gdzieś wyjeżdża i kto wie, czy większości tych niby służbowych wyjazdów
nie spędza z panienkami. - mówiła Nadia, pociągając ten temat i wzbogacając go
o wyrażenie negatywnych uczuć względem pana H. Bill jednak znów nie potrafił
skupić swojej uwagi na jej dalszym monologu, bo w myśli miał wciąż lekceważącą
postawę Karen w stosunku do jego osoby. Obejrzał się wstecz. Gdzieś, pomiędzy
spacerującymi, dostrzegł jeszcze brązowe włosy, które bezlitośnie targał wiatr.
Nie była dla niego nikim ważnym, ale denerwowało go to, że ktoś mógł mieć o nim
złe zdanie. To tkwiło w nim samym jak jakaś drzazga, bo przecież od zawsze był
dobrym i sprawiedliwym człowiekiem, dlatego nie lubił być inaczej postrzeganym.
Tymczasem w jej oczach uchodził zapewne za zadufanego zarozumialca.
Wiedział,
że to jak najszybciej musi się zmienić.
Nie podoba mi się to co Bill robi z Nadią. Ja rozumiem, że nie ma złych intencji, ale on doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ona jest w nim zakochana, a zamiast się powstrzymać to robi jej sceny zazdrości, zabiera na romantyczne spacerki... Daje jej złudną nadzieję... Bo przecież skoro nie kocha jej teraz to już jej raczej nie pokocha. To mnie w nim strasznie wkurza... :( Nadia wydaje się być naprawdę dobrą osobą, a on niepotrzebnie krzywdzi ją dając nadzieję.
OdpowiedzUsuńTo takie przemyślenia moje xD
W każdym razie wiedz, że czekam na następny rozdział i ślę buziaki :***
Już się chyba przyzwyczaiłam, że mam komentarz tylko od Ciebie i nie spodziewam się więcej, toteż odpowiadam od razu. Bill zachowuje się jak pies ogrodnika, to fakt. Trudno mu pogodzić się z tym, że dziewczyna w końcu będzie chciała sobie ułożyć życie, ale będzie musiał odpuścić, skoro sam nie jest zainteresowany.
UsuńBuziaki i dziękuję kochana, że jesteś ;* To miłe, że zawsze zostawiasz tu ślad, inaczej, by nawet jednego komentarza nie było, a przecież to opowiadanie nie jest najgorsze.
Bill się zachowuje samolubnie. Niby jest dla wszystkich dobry, a z Nadią pogrywa co jest przykre, bo bardzo polubiłam tą postać. Rozdział jak zawsze bardzo fajny, jestem ciekawa kolejnych cześci jak rozwinie się relacja Karen-Bill i Nadia-Bill, bo to 3 kluczowe osoby. Pozdrawiam i do następnego (postaram się komentować każdy rozdział) ! 😚😚😚
OdpowiedzUsuńBo on nie jest pewien czego chce, ciągle trzyma się tej dziewczyny, jak ostatniej deski ratunku w nadziei, że może coś w nim drgnie. Przyjaźń to dobre podwaliny miłości, pod warunkiem, że jest na nią szansa.
UsuńKomentowanie, to nie przymus, ale tak naprawdę jest to potrzebne autorowi, aby mógł posiąść wiedzę, czy opowiadanie przypadło czytelnikowi do gustu. W każdym razie oczywiście jest i będzie mi bardzo miło czytać Twoje, kolejne.
Dziękuję serdecznie i ściskam ;*