Część 10. „Szlachetność serca”
-
Jak to: aresztowali? - spytała z niedowierzaniem młoda recepcjonistka.
-
Aresztowali, policja, to znaczy musiał z nimi pojechać, bo jakaś baba oskarżyła
go o porwanie dziecka - zaczęła swoją chaotyczną opowieść Karen i wciąż nie
mogąc uspokoić oddechu, oparła się o ladę recepcji.
-
Porwanie dziecka? Jakiego dziecka? - skrzywiła się Melanie, patrząc na swoją
rozmówczynię tak, jakby ta była niespełna rozumu.
-
Wracaliśmy do hotelu i wtedy Bill zobaczył płaczące dziecko, dziewczynkę.
Wyglądało na to, że się zgubiła, chcieliśmy zaprowadzić ją na policję, a wtedy
jakaś kobieta zaczęła wrzeszczeć, że chcemy porwać tę małą, cholera, to jakiś
koszmar - jęknęła i wsparła głowę na opartych o ladę rękach.
-
Przecież to niemożliwe! Szef i porwanie dziecka - Brunetka pokręciła z
politowaniem głową.
-
Oczywiście, że niemożliwe! Ta mała naprawdę błądziła po plaży, nie dość, że
człowiek chce pomóc, to jeszcze zostaje oskarżony! Daję głowę, że to babsko
zagadało się z jakąś koleżaneczką - Karen nie kryła oburzenia.
-
Za chwilę będzie po sprawie. - Melanie tylko wzruszyła ramionami i zerknęła w
notes, po czym wystukując na klawiaturze telefonu jakiś numer, dodała: - Szef
pomaga dzieciom, a nie je porywa.
Oczekując
na połączenie, spotkała zdumione spojrzenie kobiety po drugiej stronie lady,
która niewiele zrozumiała z jej słów, jednak nie pytała o nic, czekając na
przebieg rozmowy.
-
Dobry wieczór, panie Hecking, przepraszam, że dzwonię o tej porze, ale mamy
pewien problem, otóż policja aresztowała Billa... Nie, chyba nic takiego,
chciał odprowadzić na policję jakieś zgubione dziecko, a wtedy znalazła się
matka i oskarżyła go o porwanie... No właśnie... Mhm... Nie wiem dokładnie, jak
to przebiegało i na który posterunek go zabrali, była przy tym jedna pani, nasz
gość... Ahaaa, nie telefonował do pana? Tak, no dobrze, w takim razie bardzo
panu dziękuję i dobranoc.
Dziewczyna
odłożyła słuchawkę i z uśmiechem spojrzała na Karen, która będąc słuchaczem
tylko jednej strony dialogu, niczego konkretnego nie wywnioskowała z jego
przebiegu.
-
Proszę się nie denerwować, pan Hecking zaraz wszystko załatwi, to prawnik,
adwokat szefa. Wprawdzie, jak dotąd, nigdy nie wyciągał go z żadnej opresji,
dlatego bardzo się zdziwił - Uśmiechnęła się. - Powiedział, że to z pewnością
jakieś nieporozumienie, skoro szef nawet go nie powiadomił, i zapewne wkrótce
wróci do hotelu.
Karen
odwzajemniła uśmiech i odetchnęła z ulgą. Nie kryła, że to wszystko dość mocno
ją zdenerwowało, całkowicie przesłaniając miłe wspomnienie dzisiejszego
wieczoru, co niewątpliwie zauważyła też recepcjonistka, uspokajająco ściskając
jej dłoń:
-
Wszystko będzie dobrze, proszę się położyć i odpocząć, zawiadomię panią, gdy
szef wróci.
Nie
śmiała o to prosić, ale wiedziała, że nie zaśnie, dopóki nie dowie się o jego
powrocie. Dziewczyna jakby to wszystko wyczuła i uprzedziła jej prośbę. Jednak
coś jeszcze nie dawało jej spokoju. Wypowiedziane przez recepcjonistkę jedno
zdanie sprawiło, że z każdą sekundą coraz bardziej rosła w niej ciekawość jego
znaczenia. „Szef pomaga dzieciom, a nie
je porywa”, te właśnie słowa uparcie drążyły jej umysł. Co miała na myśli
stojąca przed nią dziewczyna, tak swobodnie i pewnie je wypowiadając? Zanim więc
udała się do swojego apartamentu, bez chwili zastanowienia zadała jej pytanie:
-
Co miałaś na myśli, mówiąc, że szef pomaga dzieciom?
Trochę się
obawiała, że Melanie nie będzie chciała nic jej o niczym powiedzieć, że może
nieopatrznie zdradziła tymi słowami jakąś tajemnicę? Jednak brunetka niemal
natychmiast odpowiedziała z dumą:
-
Pan Kaulitz sponsoruje przecież dom dziecka. Mówi, że skoro nie może dać tym
wszystkim biedactwom miłości, to da im chociaż pieniądze.
Widząc
wymalowane na twarzy młodej kobiety zdumienie, momentalnie dodała z uśmiechem:
-
Szef jest wspaniałym człowiekiem.
-
No tak, nie da się tego ukryć - odwzajemniła uśmiech Karen, jednak wciąż była
zaskoczona tym, co właśnie usłyszała. - Dobranoc - pożegnała się, odchodząc w
stronę windy. Tym razem to ją trawiły wyrzuty sumienia, bo nie dalej jak
wczoraj nazwała go zadufanym pyszałkiem. I choć zrobiła to tylko w myślach,
teraz wyrzucała to sobie ze zdwojoną siłą. Musiał być naprawdę wspaniałym i
wrażliwym człowiekiem, jak określiła go pracownica.
-
I kto by pomyślał... - mruknęła sama do siebie, otwierając drzwi apartamentu.
Już nie
denerwowała się tak bardzo, chociaż wciąż odczuwała pewien niepokój z powodu
incydentu na plaży. Dopiero po tym telefonie w pełni uzmysłowiła sobie, że to
faktycznie tylko głupie nieporozumienie, a po wyjaśnieniu całej sprawy Bill z
pewnością będzie wolny. Dlatego też odetchnęła z ulgą. Jej myśli skupiły się
teraz na czymś zupełnie innym, a mianowicie na tym, o czym przed kilkunastoma
minutami dowiedziała się od recepcjonistki. Teraz z niedowierzaniem uśmiechała
się sama do siebie, bo ta jego cała dobroduszność jakoś nie bardzo pasowała do
wizerunku, jaki tak niedawno swoim postępkiem sam wykreował. Może nie byłaby w
stanie w to uwierzyć, gdyby go trochę lepiej nie poznała i nie była świadkiem
sceny na plaży. Sposób, w jaki odnosił się do zagubionej dziewczynki, jego
umiejętne podejście i delikatność, spokojne i ostrożne gesty, aby tylko nie
przestraszyć tej małej... Wszystko to świadczyło o jego dobroci i wrażliwości
na krzywdę innych.
Wyjęła
głęboko schowaną paczkę papierosów i odpaliła jednego. Franz nie lubił, kiedy
paliła. Wprawdzie robiła to sporadycznie, to jednak - żeby nie wysłuchiwać jego
ciągłych na ten temat docinków - dla świętego spokoju nigdy nie paliła przy
nim. Teraz była sama i swobodnie mogła oddać się tej pozornej przyjemności.
Wyszła na taras, aby świadomie pogłębić to doznanie widokiem złotych gwiazd na
zupełnie już czarnym niebie. Niesforne myśli wciąż uciekały do wydarzeń
dzisiejszego wieczoru, lecz już nie tych nieprzyjemnych. Przed oczami
wymalowała się wspomnieniem chwila, kiedy spotkała go z Nadią i zastanowiła
się, dlaczego dzisiejszego wieczoru nigdzie nie wybrał się ze swoją dziewczyną,
tylko samotnie wracał do hotelu. Może ona po prostu była zmęczona po całym dniu
pracy? Właściwie teraz to już nie było takie ważne, bo gdyby stało się inaczej,
wówczas nie spotkałaby go i nie spędziła tego czasu tak przyjemnie. Nie chciała
już rozpamiętywać tego, co zdarzyło się potem i niewątpliwie zakłóciło tak
piękny wieczór. Najważniejsze, że nie musiała być sama, bo samotność wciąż
przypominała jej pustkę czterech ścian po śmierci mamy. Dlatego kiedyś, zamiast
siedzieć w opustoszałym i zimnym mieszkaniu, spacerowała godzinami. Wtedy
otaczali ją ludzie, mniej lub bardziej znajomi, i nie czuła się samotna.
Pokochała więc te swoje piesze wędrówki, a miłość ta z każdym dniem była coraz
silniejsza.
Pomimo
dość późnej pory hotelowy dziedziniec wciąż tętnił życiem. Nie było w tym nic
dziwnego, ponieważ ciepły, letni wieczór tylko do tego zachęcał. Niektórzy
skądś wracali, inni dopiero wychodzili, aby zabawić się nocną porą. Właśnie
dogaszała wypalonego papierosa, gdy pod główne wejście podjechał jakiś ciemny
samochód. Już miała wrócić do pomieszczenia, ale dostrzegła, że wysiada z niego
nikt inny, jak sam właściciel hotelu. Po chwili dołączył do niego wysoki
mężczyzna, który podał kluczyki parkingowemu, i udał się z Billem w stronę
wejścia. Uczucie ulgi zawładnęło całym jej ciałem. Żałowała, że nie może
osobiście go o to zapytać, lecz była pewna, że wszystko dobrze się skończyło.
Towarzyszącym mu mężczyzną był pewnie ten prawnik, do którego telefonowała
Melanie. Teraz, rozmawiając, obydwaj pokonywali schody prowadzące do hotelu.
Usilnie wytężała słuch, ale z tej wysokości nie mogła niczego usłyszeć,
widziała jedynie uśmiech na jego twarzy i żywą gestykulację rąk, jednak już po
chwili zniknął z jej pola widzenia. Ledwie zdążyła wejść do apartamentu, a
rozdzwonił się hotelowy telefon. Podniosła słuchawkę, jednakże zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć, usłyszała miły głos Melanie:
-
Pan Bill właśnie wrócił, wszystko jest w porządku.
-
Dziękuję i dobranoc.
-
Dobranoc - pożegnała się grzecznie dziewczyna, która nie mogła przecież
wiedzieć, że Karen widziała jego powrót z tarasu swojego apartamentu.
Po
tak bogatym w doznania dniu, już zupełnie uspokojona, mogła w pełni oddać się
we władanie snu, aby jutro znów z przyjemnością podziwiać wschód słońca.
***
-
Już miałam zamiar użyć zapasowej karty i sprawdzić, czy twoje zwłoki ostygły,
czy może są jeszcze ciepłe - zażartowała Nadia, kiedy dostrzegła nadchodzącego
Billa. Była prawie pierwsza, kiedy wreszcie zwlókł się z łóżka, i nawet nie
miał ochoty na obiad, nie wspominając już o śniadaniu, którego nie jadł w
ogóle.
-
Cześć - powitał ją z uśmiechem i delikatnym całusem w policzek, po czym
natychmiast przyłożył palce do skroni. - Masz może jakąś migrenową aspirynę,
albo nie wiem, cokolwiek od bólu głowy, a właściwie na kaca? - mówiąc to, robił
minę niewiniątka.
-
No proszę, widzę, że nieźle się wczoraj urządziłeś z panem Heckingem -
zmarszczyła brwi. - Do której balowaliście? - spytała, wyciągając z szuflady
tabletkę.
-
Do jakiejś czwartej - odpowiedział przez zaciśnięte szczęki. - Daj mi trochę
wody, nie chce mi się iść do restauracji.
Prawie
nie spuszczając z niego wzroku, odkręciła butelkę mineralnej i wypełniła nią do
połowy szklankę.
-
Dzięki - mruknął, od razu wrzucając doń swoje zbawienie. - Może i do białego
rana byśmy tak pili, gdyby Peter nie miał o dziewiątej sprawy w sądzie. Swoją
drogą, ja nie wiem, w jakim stanie on się na niej stawił - roześmiał się.
-
Powinieneś mieć z tego powodu wyrzuty sumienia, a nie radochę - odparła,
zabawnie wydymając usta.
-
No trochę mam, ale tylko z tego powodu - usprawiedliwił się. - Musiałem
przecież jakoś odreagować, pewnie Melanie opowiedziała ci, co się stało.
-
Jasne, że powiedziała, jak tylko przekroczyłam próg hotelu. Podobno jakaś pani,
nasz gość, przybiegła tu z tą wiadomością.
-
To Karen, spotkałem ją, kiedy wracałem - odpowiedział, pomijając szczegóły.
-
Wtedy to się stało?
-
Tak, wiesz, że jestem wrażliwy na krzywdę dziecka, chciałem… Właściwie
chcieliśmy odprowadzić tę małą na policję, gdy ta baba wyrosła jak spod ziemi.
-
Jakaś cholerna idiotka, najpierw gubi dziecko, a potem zamiast podziękować oskarża
- stwierdziła Nadia.
-
Szybko się wycofała z tego oskarżenia, bo na posterunku mała powiedziała, że
mamusia rozmawiała z jakąś panią, a ona poszła zbierać muszelki.
-
Naprawdę? I co na to ta baba?
-
No nic, zrobiło jej się głupio, wycofała oskarżenie i szybko mnie przeprosiła -
roześmiał się Bill. - Ale wtedy już przyjechał Peter, więc prawdopodobne jest
to, że trochę ta cała sytuacja ją przerosła.
-
I tak musieliby cię wypuścić, przecież nic nie zrobiłeś.
-
To była czysta formalność, ale tak czy inaczej... Ta cała sytuacja przypomniała
mi o moich dzieciaczkach. Dawno u nich nie byłem - westchnął. - Zadzwoń do pani
Klein, niech ktoś dostarczy mi na popołudnie trochę zabawek.
-
Ilość taka sama jak zwykle? - zapytała Nadia.
-
Może być ze dwie więcej, w końcu przez miesiąc mogło jakieś dziecko przybyć -
uśmiechnął się. - I może zamów mi obiad do pokoju, nie mam dzisiaj ochoty kłaniać
się wszystkim gościom w restauracji. Może być stek.
Odchodząc,
puścił jej oczko. Miał wrażenie, że kaca ma wymalowanego na twarzy. To już
drugi raz w tym tygodniu, jeśli dalej tak pójdzie, zostanie alkoholikiem. Jego
bujna wyobraźnia podsunęła mu teraz obraz samego siebie, leżącego gdzieś na
trawniku w łachmanach, z butelką taniej siary w ręku, toteż idąc korytarzem do
swojego apartamentu, śmiał się sam do siebie, aż starsza pokojowa popatrzyła na
niego dziwnym wzrokiem. Nie, nigdy by do tego nie mógł dopuścić. Owszem,
niekiedy zdarzało mu się troszkę przeholować, niemniej jednak były to naprawdę
sporadyczne przypadki. Nie lubił się upijać, a jeszcze bardziej nie cierpiał
tego uczucia rozpadającej się następnego dnia głowy, dlatego teraz z wyraźną ulgą
rzucił się na swoje duże łóżko, chcąc doczekać chwili, kiedy tabletka zacznie
działać. W międzyczasie przyniesiono mu obiad, a po posiłku poczuł się już o
wiele lepiej. Postanowił mimo to jeszcze trochę poleniuchować, zatem znów
położył się na łóżku i włączył telewizor. Film, który właśnie się zaczynał, nie
zainteresował go jednak wystarczająco, bo po kilkunastu minutach po prostu
zasnął. Obudził go dzwoniący telefon. Zerwał się natychmiast i spojrzał na
zegarek. Dochodziła właśnie czwarta.
-
Słucham? - mruknął zaspany, odbierając połączenie.
-
Przyjechał sprzedawca od pani Klein z zabawkami - usłyszał dźwięczny głos
Nadii.
-
A... Tak, powiedz mu, że już schodzę, niech chwilkę poczeka.
Odłożył
słuchawkę i powoli wstał, przecierając zaspaną twarz. Powlókł się do łazienki i
spoglądając w lustro, stwierdził, że na to, jak spędził połowę wczorajszej
nocy, i tak nie wygląda źle. Wystarczyło tylko się uczesać i zmienić
pogniecione ubranie, a wówczas z pewnością będzie mógł kolejny raz zagrać rolę
sympatycznego wujka.
W
kilka minut doprowadził się do kompletnego porządku, a po paru kolejnych
świeżego i pachnącego szefa ujrzały błękitne oczy ulubionej recepcjonistki,
która natychmiast poinformowała go, gdzie czeka dostawca. Zresztą nawet gdyby
tego nie wiedział, nie miałby najmniejszego problemu z dostrzeżeniem kolorowego
samochodu z wymalowanym napisem: „Świat zabawek”. Zmierzając ku niemu,
dostrzegł siedzącą na tarasie restauracji Karen, więc machnął do niej w
powitalnym geście. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że od wczorajszego incydentu
w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Jak przekazała mu Melanie, podobno dziewczyna
bardzo się tym wszystkim zaniepokoiła, wypadało w związku z tym opowiedzieć jej
przebieg pobytu na komisariacie i podziękować za troskę.
Szybko
wydał obsłudze polecenie dotyczące przerzucenia zabawek do bagażnika jego
samochodu i już nieco wolniejszym krokiem udał się z powrotem. Kątem oka
dostrzegła, że zmierza w jej stronę, stąd też odłożyła czytaną książkę na
stolik, tuż obok filiżanki z kawą, i lekko się uśmiechnęła.
-
Jak widać, nie zamknęli mnie - zażartował, dosiadając się. - Mogę?
-
Jasne, siadaj - przyzwoliła. - Teraz dowcipkujesz, ale wczoraj nieźle nas to
zdenerwowało.
-
Znaczy, że ciebie też? - udał wciąż trwającego w niewiedzy.
-
Może nawet bardziej niż ciebie, bo miałam wyrzuty sumienia, że z tobą nie
pojechałam, w końcu byłam jedynym świadkiem.
Popatrzył
na nią ze zdumieniem. Miała wyrzuty sumienia? Myślała więc o tym wszystkim
jeszcze jakiś czas? W sumie nie powinien się dziwić, bo całe to zdarzenie nie
było niczym przyjemnym, nawet jeśli była tylko świadkiem.
-
To nie było konieczne, a mój adwokat, który w sumie niepotrzebnie przyjechał,
nie miał już nic do roboty.
-
Przepraszam, to wszystko przeze mnie. Byłam porządnie spanikowana i
recepcjonistka zatelefonowała po niego.
-
Nic nie szkodzi, w końcu za to mu płacę – zaśmiał się i streścił pokrótce
przebieg wydarzeń. - Dziecko samo wydało tę babę, że ta z kimś rozmawiała, więc
szybko wycofała swoje oskarżenie i po sprawie. Ale nie powiem, mocno to
wszystko wytrąciło mnie z równowagi.
-
Pierwszy raz widziałam coś takiego, ludzie naprawdę są niepoważni. -
westchnęła.
-
Niepoważni, to chyba zbyt delikatne określenie - zauważył Bill. - Dla mnie,
niektórzy są po prostu nienormalni. Jak rodzicielka może nie pilnować małego
dziecka na plaży? Przecież ta mała mogła się nawet utopić. Niektóre matki są
naprawdę beznadziejne - jęknął, po czym nagle się ożywił. - No, ale dość tego!
Jak spędziłaś dzisiejsze przedpołudnie?
-
No jak to: jak? Oczywiście, że na plaży - roześmiała się. - A co można robić
nad morzem? A ty? Pewnie ciężko pracowałeś?
-
Tak, w łóżku - odparł z tajemniczym wyrazem twarzy. Nie wiedziała, jak ma to
rozumieć, ale do głowy teraz przyszło jej tylko jedno. Najprawdopodobniej
spotkał się jeszcze z Nadią. Może chciał jej się zwyczajnie wyżalić? Ale ta
myśl niewątpliwie sprowadziła na jej twarz lekki rumieniec zawstydzenia, co
Bill natychmiast zauważył:
-
Hej, hej! - zaśmiał się. - Ale nie to miałem na myśli!
-
A skąd możesz wiedzieć, co ja miałam na myśli? - zapytała sprytnie Karen, lecz
wyraz jej twarzy wciąż świadczył o lekkim zażenowaniu.
-
Nie wiem, ale czytam w twoich oczach, że to coś innego niż tylko sen -
powiedział cicho, wbijając zaciekawione spojrzenie wprost w jej źrenice, co
trwało dłuższą chwilę i żadne nie rezygnowało z tego kontaktu. W końcu znów odezwał
się Bill, ale to Karen pierwsza opuściła wzrok, który utkwiła w niedopitej
filiżance kawy.
-
A tak poważnie, to musiałem się wczoraj trochę odstresować alkoholem i zeszło
nam z Peterem prawie do rana. Świtało, kiedy kładłem się spać, i nawet
pomyślałem, że może właśnie wstajesz, żeby zobaczyć kolejny wschód słońca.
-
Nie, dzisiaj nie oglądałam. Po tych wrażeniach po prostu zaspałam. Ale ty, jak
na taką ciężką noc, całkiem dobrze wyglądasz - uśmiechnęła się ciepło,
lustrując go dyskretnie.
-
Spałem dość długo, a w dodatku po obiedzie też mnie ścięło i gdyby nie
przyjechali z zabawkami, pewnie jeszcze bym tam drzemał - wskazał palcem swój
taras, po przeciwległej stronie, za którym natychmiast pobiegł wzrok Karen.
-
Tam, to znaczy...? - ciągle patrzyła w górę, gdzie znajdował się też jej
apartament.
-
Dobrze kombinujesz, mieszkacie tuż pode mną - uprzedził jej pytanie.
-
Przepraszam, że przeszkadzam - odezwał się młody mężczyzna, który właśnie
stanął tuż obok krzesła, na którym siedział Bill. - Czy mógłby pan podpisać? A
to faktura dla pana.
Właściciel
hotelu sięgnął po długopis i złożył swój podpis w odpowiednich miejscach na
dokumentach.
-
Czyli wszystko już jest w moim aucie? - zapytał, podając mężczyźnie papiery.
-
Tak, wszystko już gotowe - uśmiechnął się chłopak. - Dziękuję i do widzenia.
-
Do widzenia - odpowiedzieli niemal jednocześnie; Karen i Bill, który dyskretnie
zerknął na zegarek, co jednak nie umknęło uwadze dziewczyny.
-
Spieszysz się gdzieś? - zapytała, podnosząc do ust filiżankę z ciemnym płynem.
-
Muszę jeszcze dzisiaj coś załatwić, ale to nie jest pilne - odrzekł wymijająco.
- Właściwie chętnie napiję się jeszcze kawy.
Skinął
na kelnera i złożył zamówienie. Karen obserwowała go, zastanawiając się,
dlaczego nie wyjawił jej prawdy? Ta cała wczorajsza sytuacja, samochód z
hurtowni zabawek, faktura z całą listą lalek i miśków, wszystko wyglądało na
to, że wybierał się do sponsorowanego przez siebie domu dziecka. Nie miał
pojęcia, że ona o wszystkim wie i, że zadecydował o tym zupełny przypadek.
-
Jedziesz z tym wszystkim do domu dziecka? - odpaliła nagle bez namysłu,
wskazując ruchem głowy na leżącą na stoliku fakturę.
-
Tak. - odpowiedział po chwili, zupełnie zaskoczony, przyglądając jej się
podejrzliwie. - Skąd wiesz?
-
Melanie mi wczoraj powiedziała, zupełnie przypadkiem, była wzburzona tym, co
się stało na plaży. Chyba nie będziesz miał jej tego za złe? - zapytała z obawą
w głosie.
-
Nie, nie mam. W końcu to nie żadna tajemnica - odparł spokojnie, składając na
cztery części kartkę papieru, będącą fakturą. Nastała chwila trochę krępującej
ciszy, którą przerwał Bill, dodając: - Tylko nie lubię się tym chwalić, robię
zwyczajnie to, co uważam za słuszne.
Przyszedł
kelner, który postawił przed nim filiżankę z kawą. Karen przyglądała się w
skupieniu wszystkim prostym czynnościom z tym związanym, jakby teraz właśnie to
było niezwykle interesujące. Czuła się dziwnie zaskoczona tym, co powiedział
Bill. Czynił dobro, którym nie chciał się chwalić, podczas gdy inni ogłosiliby
to chyba w gazetach. Zaczynała nabierać do tego chłopaka coraz większego
szacunku, nie mogąc uwierzyć, jak bardzo jego sceniczny wizerunek młodocianej
gwiazdy kontrastował z prawdziwym wnętrzem ciepłego i dobrego człowieka.
Śledziła teraz każdy jego ruch, skupiając swe myśli na wypowiedzianych przez
niego słowach.
-
Czemu tak nagle zamilkłaś? – zapytał z delikatnym uśmiechem. Jego oczy zwęziły
się nieco i zobaczyła je teraz znad filiżanki, z której właśnie upijał łyk
kawy. Widziała w nich tę dobroć i czułość, z jaką zwracał się wczoraj na plaży
do tej małej dziewczynki. Wpatrzona w jego roześmiane spojrzenie, poczuła przyjemne
ciepło, którego powodem nie była jednak wysoka temperatura powietrza.
-
Wiesz, co? Teraz to chyba ja powinnam cię przeprosić - powiedziała cicho,
patrząc na niego z pewnym zażenowaniem.
-
Mnie? - zdziwił się, wskazując palcem swoją własną osobę. - Ale właściwie za
co?
-
Ja też źle cię oceniłam, chociaż nie powiedziałam tego głośno. Myślałam, że
jesteś zadufanym w sobie pyszałkiem, a ty pomagasz pokrzywdzonym przez los
dzieciom. - spuściła wzrok, a wzruszenie, które gromadziło się w jej wnętrzu od
kilku minut, było doskonale słyszalne w jej głosie.
-
Powiedziałaś to tak, jakbyś nagle stwierdziła, że jestem jakimś ideałem -
uśmiechnął się. - A ja jestem po prostu bogatym człowiekiem i nawet nie mam na
co wydać tej swojej kasy. Mam dobre samochody, dobre ciuchy, mam gdzie mieszkać
i co jeść, nie potrzeba mi większych luksusów, więc chcę pomóc tym, których
życie nie rozpieszcza.
-
Mój mąż też jest bardzo bogaty, a jednak nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby
chociaż część pieniędzy oddać na jakiś szczytny cel - odparła bez chwili
namysłu. - Największą radość sprawiają mu wciąż rosnące zera na koncie.
Przechylił
się odrobinę w jej stronę i spojrzał w oczy.
-
Twój mąż ma ciebie, a wkrótce pewnie też będzie miał potomka, więc ma dla kogo
odkładać, a ja jestem zupełnie sam.
Niemal
każde słowo tego krótkiego zdania wprawiło ją w osłupienie. Skąd przyszło mu do
głowy, że ona w ogóle chce mieć dziecko? Nigdy nie rozmawiała o tym z Franzem,
wciąż faszerując się antykoncepcyjnymi tabletkami, w dodatku chyba nawet
jeszcze tego nie chciała. Obydwoje nie chcieli. Bill pewnie sądził, że skoro są
tak krótko po ślubie, to i zatroszczą się wkrótce o to, żeby mieć dzidziusia.
Nie
mógł wiedzieć, że tego jeszcze w planach nie mają, ale o czym mówił, z całym przekonaniem
informując ją o tym, że jest zupełnie sam? Przecież był z Nadią, a może miał na
myśli fakt, że nie jest jeszcze żonaty?
-
Nie myślę jeszcze o dziecku - odparła, dodając: - A ty chyba o małżeństwie.
-
Myślę, oczywiście, że myślę.
-
To dlaczego tylko myślisz? Do dzieła! - ponagliła go żartobliwie, nieco się
rozluźniając.
-
Uważasz, że to takie proste? - roześmiał się. - Przede wszystkim trzeba mieć z kim -
skwitował, wprawiając ją tym samym w wielkie zdumienie. Czyżby Nadia nie była
dla niego dobrą kandydatką? Nie znali się jeszcze zbyt dobrze, więc wolała nie
zadawać mu zbyt osobistych pytań. On też chyba wolał uciąć ten temat, gdyż
spoglądając na zegarek, stwierdził:
-
Chyba powinienem już jechać, bo pokładą dzieciaki spać - po czym spojrzał na Karen,
zastanawiając się nad czymś przez dłuższą chwilę, aż w końcu podjął decyzję,
wyrzucając z siebie pytanie:
-
A może pojechałabyś ze mną...?
Dobrze, ze wszystko skończyło się pomyślnie w związku z tym nieporozumieniem. Odetchnęłam z ulga niemal tak jak Karen. :)
OdpowiedzUsuńWizja tego Billa-alkoholika tez jakoś mnie rozbawiła Hahaha xD jakoś to do niego nie pasuje. :)
A co do samej rozmowy Karen z Billem... No zle się nawzajem ocenili, ale najważniejsze, ze poznali swoje prawdziwe oblicza :)
A Karen ciagle myśli z Bill jest z Nadią... No ale nie dziwie się jej... ten pies ogrodnika się tak zachowuje, ze ktoś by mógł tak pomyśleć...
Ale No trzeba mu oddać, ze jest dobrym człowiekiem No... :) i może Karen się przekona o tym na własnej skórze, kiedy z nim pojedzie :D
Ja czekam na następny rozdział, tutaj i twc. I przesyłam buziaczki :***
I najlepsze jest to, że nie wyprowadził jej wciąż z błędu, ale chyba nie ma pojęcia, jak to widzi postronny obserwator. Karen miała podstawy, aby sądzić, że są parą. Pewnie nadejdzie taki moment, że wyprowadzi ją z błędu, lub też sama się z niego wyprowadzi.
UsuńTak, w tym opowiadaniu jest bardzo dobrym człowiekiem, ale taki chłop to tylko w wyobraźni ;)
Buziaczki i bardzo, bardzo dziękuję za każdy komentarz ;*