niedziela, 12 listopada 2017

Część 12. „Okruchy wspomnień”



Część 12. „Okruchy wspomnień”


            Bill odjechał w stronę garażu, a ona stała jeszcze przez chwilę, w zamyśleniu zapatrzona w oświetlone wejście do hotelu; w ten spokój i beztroskę mijających się w drzwiach gości. Uniosła głowę, spoglądając w ciemne okna swojego apartamentu. Teraz miała spokojne, bezpieczne życie, była wdzięczna losowi, do którego kiedyś miała taki żal. Jeszcze dzisiaj rano mogłaby z pełną świadomością wierzyć w to, o czym dawniej była tak święcie przekonana. Jednak w tej chwili diametralnie zmienił jej się pogląd na całe dotychczasowe życie i z całą pewnością mogła stwierdzić, że jej cierpienie było sielanką w porównaniu do tego, co przeżywały te małe istoty.
            Właśnie zrobiła krok w kierunku schodów, gdy tuż za jej plecami zatrzymał się jakiś samochód. Odruchowo spojrzała za siebie i zobaczyła kogoś, kogo w tej chwili zupełnie się nie spodziewała. Szedł ku niej w milczeniu, niepewny jej reakcji. Od wyjazdu nie zadzwonił ani razu, podobnie jak i ona, dlatego teraz zupełnie nie wiedział, czego może się spodziewać. Tymczasem dziewczyna uśmiechnęła się tylko i zarzucając mu ręce na szyję, wtuliła się z ufnością w jego ramiona.
            Zaskoczyła go ta reakcja. Nie wiedział, czy była ona spowodowana tęsknotą, czy też istniał inny ku temu, zupełnie mu nieznany powód. Natychmiast uwierzył w tę pierwszą wersję, bo ona zdawała mu się być bardziej prawdopodobną.
            - Tęskniłem... - powiedział Franz, przytulając ją mocniej.
            - Ja też... - usłyszał w odpowiedzi i to mu wystarczyło.
            Objęci przekroczyli próg hotelu, bez słowa zmierzając w stronę windy, gdy Karen przypomniała sobie o niedawnych planach na dzisiejszy wieczór. Sięgnęła do kieszeni spodni i wyjmując z nich pokojową kartę, zwróciła się do męża:
            - Proszę, jedź na górę, ja jeszcze muszę zapytać o coś w recepcji – Po czym nie czekając na jego odpowiedź, zwinnie zeskoczyła z trzech stopni, pospiesznie podchodząc do recepcjonistki.
            - Mam ogromną prośbę: proszę dyskretnie przekazać panu Billowi, że zadośćuczynienie przełożymy na inny, bliżej nieokreślony termin.
            Anette nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ale słowa, które usłyszała od Karen, wcale jej się nie podobały, a w szczególności jedno: „dyskretnie”. I chociaż zupełnie nie wiedziała, co ta kobieta może mieć na myśli, to takie sformułowanie zawsze budziło w niej podejrzliwość. Teraz jednak, jedyne co mogła zrobić, to spełnić prośbę gościa, więc grzecznie skinęła głową, potwierdzając przekazanie tych słów krótkim:
            - Dobrze.
            Nieprzychylnym spojrzeniem odprowadziła Karen w kierunku windy, niemal natychmiast wybierając numer do szefa. Oczywiście, że chciała dowiedzieć się, chociażby ze względu na Nadię, co mogło kryć się za wypowiedzianym przez tę kobietę stwierdzeniem, ale wydało jej się to raczej niemożliwe. Przecież Bill na pewno niczego jej nie wyjawi. Telefon szefa nie odpowiadał, toteż nie było innej rady jak spróbować nieco później. Jednak jej plany spełzły na niczym, ponieważ pewien bardzo przystojny gość hotelu tak skutecznie ją zagadał, że szybko zapomniała o tym, co miała zrobić za jakiś czas, i gdyby nie fakt, że po kilkunastu minutach spostrzegła wychodzącego z restauracji Billa, pewnie w ogóle by sobie nie przypomniała.
            - Szefie, mogę na chwilę prosić? - zagadnęła dość głośno, tak aby mógł ją usłyszeć z takiej odległości. Naturalnie od razu podszedł, z uwagą wyczekując, co ma mu do powiedzenia.
            - Pani Hoffmann prosiła, żeby panu dyskretnie przekazać, że zadośćuczynienie będzie zrealizowane w innym terminie - powiedziała Anette, uśmiechając się pod nosem. Na te słowa Bill troszeczkę się ożywił i widząc jej dziwną minę, natychmiast wywnioskował, że dziewczyna najprawdopodobniej wyobraża sobie coś całkowicie odbiegającego od rzeczywistości. Aby zapobiec ewentualnym plotkom, postanowił jak najszybciej wszystko wytłumaczyć:
            - Chyba nawet nie będzie potrzebny inny termin, bo skoro przyjechał jej mąż, szybko do siebie dojdzie - odpowiedział w sposób, który tylko wzbudził w dziewczynie jeszcze większą ciekawość. Zresztą celowo tak powiedział, prowokując ją tym samym do zadania pytania. Doskonale wiedział, że jutro, albo nawet jeszcze dziś telefonicznie zda relację Nadii, i zależało mu, ażeby nie była ona jakaś nieprawdziwa albo dwuznaczna.
            - A coś się stało? - zapytała Anette, tak jak się tego spodziewał.
            - Byliśmy w domu dziecka, strasznie ją to zdołowało, więc zaproponowałem drinka, który miał być tym zadośćuczynieniem, ale z mężem pewnie o wiele szybciej wróci jej dobry humor - wyjaśnił z ogromną satysfakcją. - I ja też będę miał na szczęście spokój - dodał i puszczając dziewczynie oczko, ruszył w kierunku windy.
            Od dawna wiedział, że koleżanki Nadii bardzo kibicowały temu nieistniejącemu związkowi i teraz miał wrażenie, że jego słowa sprawiły dziewczynie ulgę.
            Na szczęście nie miała pojęcia, że te ostatnie nie były zupełnie szczere...

***

            - Kochanie, jesteś jakaś przygnębiona, coś się stało? - zapytał Franz, stawiając na podłodze podręczny bagaż.
            Karen przywołała na swe usta wymuszony uśmiech i potrząsnęła głową.
            - Jestem po prostu trochę zmęczona i boli mnie głowa, chyba przesadziłam z tym słońcem. - skłamała, zupełnie nie wiedząc, co ma mu powiedzieć. Nie zrobiła niczego złego, wręcz przeciwnie; swoją obecnością prawdopodobnie podarowała tym dzieciom chwilę radości, ale pewnie też smutku i bólu, gdy stamtąd wyszła. Cokolwiek by to nie było, nie miała powodu, żeby to wszystko ukrywać. W dodatku zupełnie nie wiedziała, jak zachowa się Bill, kiedy jutro spotka się z Franzem. Jeśli mu powie o ich popołudniowej wyprawie, a ona to wszystko ukryje, wówczas będzie jeszcze gorzej.
            Mąż wyciągnął do niej ramiona, którym bezwolnie się poddała. Gładził ją czule po głowie, delikatnie muskając ustami włosy.
            - Dlaczego przez tyle dni się nie odzywałeś? - zapytała.
            - A ty?
            - Ja się pogniewałam.
            - A ja byłem zły, że tak mnie potraktowałaś.
            - Ja ciebie?! - Oderwała głowę od jego torsu, gniewnie marszcząc brwi. - To ty potraktowałeś mnie jak jakąś gówniarę... Miałam ochotę na te skutery, wiesz?
            - Ale nie chciałem, żebyś obejmowała jakiegoś palanta.
            - Wiedziałam! - zaśmiała się triumfująco i odsunęła. - Twoja zazdrość jest śmieszna. Zostawiasz mnie tu samą, na pastwę tych wszystkich sezonowych podrywaczy, a nie pozwalasz na krótką przejażdżkę pod twoim okiem.
            Założyła ręce i przyglądała mu się podejrzliwie.
            - Zostawiam cię, bo nie mam innego wyjścia, zresztą ufam ci, ale do tych chłoptasiów akurat nie miałem zaufania. Banda napalonych małolatów - prychnął Franz.
            Karen tylko pokręciła z politowaniem głową.
            - Opowiadasz bzdury - skwitowała wywód męża. - Powiedziałabym ci z chęcią, co o tym wszystkim myślę, ale nie mam nastroju na kłótnie po takim dniu - westchnęła, kładąc się na łóżku. Hoffmann błyskawicznie wyłapał ostatnie słowa i przysiadając tuż obok leżącej żony, stwierdził:
            - A jednak coś się stało.
            - Nie chciałam o tym mówić, już wystarczająco zaprząta to mój umysł - odparła z załzawionymi oczami, co wzbudziło w mężczyźnie niepokój.
            - Kochanie, powiedz mi, proszę. Czy ktoś cię skrzywdził?
            - Mnie? - zdziwiła się. - Nie... Mnie nie... Ale całe mnóstwo dzieci.
            - O czym ty mówisz? - zapytał Franz i opierając ręce po obydwu stronach jej ciała, bacznie wpatrywał się w jej twarz. Spojrzała mu w oczy.
            - Byłam dziś po południu z Billem w domu dziecka.
            - W domu dziecka? - zapytał z niedowierzaniem.
            - Tak, jechał tam z zabawkami, on sponsoruje ten dom i zaproponował mi, żebym z nim pojechała. Nie miałam co robić, więc zgodziłam się. Nie wiedziałam tylko... Nie wiedziałam, że... - łamiącym głosem próbowała wypowiedzieć choć jedno, wyjaśniające zdanie, lecz nie potrafiła tego zrobić. Zamilkła i wtuliła twarz w poduszkę.
            - Idiota. - syknął Franz. - Przyjechałaś tu wypoczywać, a on ci takie wycieczki funduje? Po jasną cholerę tam cię zabierał? Jutro z nim pogadam!
            - Nie! - prawie krzyknęła Karen, błyskawicznie podnosząc głowę. - Ja chciałam tam jechać, to była moja decyzja. I nie żałuję.
            - Skarbie, masz wypoczywać, a nie denerwować się - powiedział spokojnie, odgarniając jej włosy z twarzy. - Po co ci takie wrażenia?
            - Nie jestem małą dziewczynką, chyba mam prawo decydować, w jaki sposób chcę tu spędzić czas. Nikt do niczego mnie nie zmuszał - rzekła Karen z pretensją w głosie.
Hoffmann, widząc w jej oczach wyraźną obawę, dodał:
            - Już dobrze, masz rację. Ale ja tylko chcę, żebyś ten czas spędzała miło.
            - Jeśli naprawdę tego chcesz, to przygotuj nam kąpiel - uśmiechnęła się, jakby chcąc go tym uspokoić, że panuje nad sytuacją.
            - Oczywiście - odparł z radością.
            Kiedy wyszedł, znów opadła na poduszkę, wbijając wzrok w sufit. Pomimo wyraźnej perspektywy miłego spędzenia wieczoru, wciąż nie mogła się pozbyć uporczywie nawiedzających ją obrazów z dzisiejszego popołudnia. Przykre wspomnienia smutnych i zbolałych twarzyczek płaczących dzieci, niemal już po chwili przysłaniały te przyjemne, gdy wśród nich dostrzegała piękną, troskliwą twarz młodego mężczyzny, który dla ich radości poświęcał swój czas, swoje pieniądze. To dzięki tej wizycie, dzięki niemu przekonała się, że - chociaż bez ojca - przeżyła wspaniałe dzieciństwo u boku kochającej mamy. W obliczu takich wspomnień już nie umiałaby użalać się nad swoim losem, a to, co do tej pory nazywała cierpieniem, było skromnym, ale normalnym życiem. Teraz wiedziała, że aby to wszystko docenić, właśnie takie doświadczenie było jej potrzebne i to, co dzisiaj przeżyła, z pewnością na długo pozostawi po sobie ślad, którego nie da się zatrzeć żadnymi innymi doznaniami.
Chciała mu podziękować za wzbogacenie duszy, za chwile, dzięki którym tak wiele zrozumiała, nie tylko w osobistych kwestiach. Żałowała jedynie, że z taką rozmową będzie musiała poczekać kilka dni, aż wyjedzie Franz. Nie chciała przy nim mówić o takich rzeczach, był zbyt gruboskórny i prostolinijny, by zrozumieć jej wrażliwość i związane z tym uczucia. Bill był właściwie zupełnie obcy i tak krótko go znała, niemniej jednak wystarczył tylko ten jeden dzień, aby móc mu zaufać. On czynił dobro i nie robił tego na pokaz, po prostu czuł taką potrzebę z dobroci swojego serca, a to w zupełności jej wystarczyło. Dla niej był wzorem wspaniałego mężczyzny, dobrego, troskliwego i... przystojnego.

***

            Beznamiętnie skakał pilotem po kanałach w swoim panoramicznym telewizorze, stwierdzając w końcu, że nie ma żadnego ciekawego filmu i właściwie niczego, co mógłby z zainteresowaniem obejrzeć. Po kilkunastu minutach jednak doszedł do wniosku, że to nie jakość nadawanych programów nie pozwala mu się na niczym skupić, tylko jego myśli były teraz zaprzątnięte zupełnie czymś innym niż medialną rozrywką, choćby była w najlepszym wydaniu. Wzruszenie, którego był świadkiem nie dalej jak dwie godziny temu, obudziło w nim najszczersze wyrzuty sumienia, z którymi w tym momencie samotnie się zmagał i nie pomagało nawet przekonanie samego siebie, że Karen nie miała mu tego za złe.
            Teraz z jego wspomnień jak zza światów wróciła Ann, która zawsze miała do niego pretensje, że poświęca tym dzieciom swój czas i nigdy nie chciała z nim tam pojechać. Jak różne musiały być te kobiety, ich wrażliwość na ludzką krzywdę i związane z tym odczucia...
            Sięgnął po pierwszego dziś papierosa i stwierdził, jak bardzo zbawienne dla pozbycia się tego nałogu jest jakieś pochłaniające go zajęcie. Pewnie gdyby spotkanie z Karen doszło do skutku, nie zapaliłby nawet jednego. Cholerny Hoffmann! Że też akurat teraz musiał przyjechać! Gdyby się spóźnił o jakąś godzinę, pewnie w tej chwili spacerowaliby nad morzem lub siedzieli w sympatycznej knajpce przy drinku, pochłonięci miłą rozmową. Nawet nie miał czasu się nad tym zastanowić, bo wczorajszy wieczór i dzisiejszy dzień obfitowały w różnego rodzaju doznania, ale właśnie przypomniał sobie, jak lekko i swobodnie rozmawiało im się wczoraj na plaży. A przecież, nie licząc tej krótkiej, niezbyt fortunnie zakończonej, była to ich pierwsza, normalna rozmowa. Spokojnie mógł przyznać, że pozostawiła bardzo miłe wrażenia. Oczywiście byłyby one jeszcze milsze, gdyby nie ta niezrównoważona kobieta. Wczoraj głupi zbieg okoliczności, a dzisiaj jej mąż. Czy zawsze coś musiało im przeszkodzić?
            A właśnie! Zupełnie zapomniał; miał przecież zrobić sobie jakiegoś dobrego drinka na spokojny sen. Podszedł do barku, zastanawiając się, czym napełnić wciąż pustą szklaneczkę, aż w końcu dokonał wyboru. Przy tych wszystkich czynnościach towarzyszyły mu myśli, krążące wokół wydarzeń wczorajszego i dzisiejszego dnia, związane z osobą sympatycznej szatynki. Ciekawe, co też teraz robi? Może już śpi, a może przechadza się po pokoju piętro niżej, a może...
Ech, a może by tak odgonić te głupie myśli? Jest przecież ze swoim mężem, na pewno się za nim stęskniła. On za nią pewnie też... Ciekawe, czy przez te kilka dni odwiedził jedną ze swoich panienek?
            Uśmiechnął się sam do siebie, upijając łyk sporządzonej przed chwilą mieszanki. Wiedział, że to nie jego sprawa i nie powinien zaprzątać sobie tym głowy, mimo to wrażliwość tej dziewczyny ujęła go do tego stopnia, że zaczął jej współczuć. Nie wyobrażał sobie, co czuje osoba oszukiwana przez tego, kogo kocha. Jeżeli w ogóle o tym wie... Ale czy ona naprawdę go kocha? Przypomniał sobie jej słowa, jakie wypowiedziała na plaży, i zacytował je na głos:
            - Są rzeczy ważniejsze od miłości... - Po czym zamyślił się na chwilę, upijając kolejny łyk. - Co dla takiej kobiety może być ważniejszego od prawdziwej miłości? - zastanowił się głośno i miał nadzieję, że kiedyś, właściwie w niedalekiej przyszłości, wyjawi mu swoją tajemnicę. Teraz już wiedział, że nie były to z pewnością pieniądze, tylko co mogło sprawić, że tak wrażliwa i delikatna istota wyszła za mąż za kogoś takiego jak Hoffmann?
            Kiedy znalazł się na tarasie, dopijając resztki drinka, mimowolnie zerknął w dół, gdzie zobaczył Karen. Stała oparta o barierkę, w zamyśleniu wpatrując się w horyzont. Już nie miała na sobie dżinsów i beżowego topu: jej smukłe ciało spowiła cieniutka, dość mocno przezroczysta koszulka. Wytężył wzrok i z całym przekonaniem stwierdził, że pod nią ma tylko koronkowe figi, w czym doskonale dopomógł mu wiatr, sprawiając swoim podmuchem, że cienki materiał okrycia natychmiast przylgnął do pleców i pośladków dziewczyny. Czuł się trochę jak złodziej, kradnąc zachłannie ten widok bez jej wiedzy, ale któryż to normalny facet świadomie mógłby odmówić sobie takiego podniecającego widoku? I pewnie żaden, nawet taki romantyk jak on, nie pytałby nikogo o zdanie.
            Prosił więc w myślach wiatr - teraz swojego sprzymierzeńca - aby jak najdłużej pozwolił mu napawać się wspaniałym, cieszącym zmysły widokiem, co ten niewątpliwie czynił, zupełnie jakby usłuchał jego życzenia. I choć przychylne były mu siły natury, to znalazł się ktoś inny, zwykły śmiertelnik, który zaburzył tę wzrokową przyjemność, wprawdzie zupełnie nieświadomie, ale miał absolutne prawo to zrobić.
            Hoffmann stanął tuż za Karen i objął ją w pasie, po chwili jednak przesuwając swoje dłonie na jej piersi, czemu ona, zupełnie się poddając, odchyliła głowę do tyłu, kładąc mu ją na ramieniu. Bill odruchowo odsunął się od balustrady, w obawie, że dziewczyna zobaczy podglądacza. I chociaż czuł się z tym źle, nie zrezygnował ze swoich obserwacji. Był tylko trochę ostrożniejszy, patrząc na wszystko prześwitem pomiędzy tralkami. Jednak ona niczego nie widziała, z przymkniętymi oczami czerpiąc przyjemność, jaką niewątpliwie dawał jej dotyk męża oraz jego usta, które teraz delikatnie całowały jej szyję i dekolt.
            Percepcja obserwowanej sytuacji pobudziła w nim uczucie lekkiego podniecenia. Tak dawno nie był z kobietą, tak długo czekał... Przyjemne uczucie po chwili jednak przerodziło się w delikatne ukłucie zazdrości. Oni mieli siebie, kochali się, nie ważne, czy bardzo, czy tylko trochę, i tego właśnie im teraz zazdrościł. Rok temu był jeszcze z Ann... Nie, nie chciał już o tym myśleć, gdyż dokąd z tęsknoty za bliskością ma zbierać te marne okruchy wspomnień? Zamiast wciąż zamiatać je pod dywan swojego życia, dokładnie je stamtąd wymiecie, oczyści swoje myśli i przygotuje się na coś zupełnie nowego, coś, na co czekał, i co powita z otwartymi ramionami. To przecież musi w końcu nadejść.
            Franz pociągnął Karen za rękę, po czym zniknęli we wnętrzu apartamentu.
            Bill wiedział, co dzieje się tuż pod nim, nie pojmował jednak, dlaczego tak dziwnie czuje się z tą świadomością. 

4 komentarze:

  1. Billy podglądacz ;> ale No chyba mu się Karen spodobała. :D w sumie to patrząc na jej reakcje z poprzedniego rozdziału, jest wrażliwa. Pasowałoby pod tym względem do siebie z Billem ;) Ale nie wiem... ten Franz... ja bym się go chyba brzydziła Hahaha xD No ale co kto lubi xD
    Jak zwykle dobry rozdział :D czekam niecierpliwie na next :D buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mu się z pewnością jej wrażliwość i charakter, jednak oboje mają sobie do zaoferowania jedynie przyjaźń, ze względu na jej sytuację. Ale... serce nie sługa. A Franz jest przystojnym 40-latkiem, młode laski lubią takich gości z kasą.
      Dziękuję kochana, buziaki ;*

      Usuń
  2. Bill zaczyna być zazdrosny? Coś zaczyna się dziać...
    Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, kolejnego arcydzieła 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Arcydzieło, to zbyt wielkie słowo, ale bardzo dziękuję, bo to naprawdę jest budujące. Z pewnością "coś" się zaczyna...
      Buziaczki ;*

      Usuń