Część 26. „Słodki smak upokorzenia”
Czuła,
jak pod powieki napływają jej piekące łzy i jeżeli natychmiast nie odejdzie
rozpłacze się tutaj, na oczach Nadii.
W
jej głowie rodziły się teraz najgorsze podejrzenia, sprawiające coraz większy
ból, atakujące z coraz większą siłą. Oni byli wolni, ona - uwięziona w złotej
klatce związku w którym nie była już szczęśliwa. Nie miała przecież prawa
oczekiwać od niego jakiejś wierności, bo poza przyjaźnią nic ich nie łączyło.
To tylko jej chora wyobraźnia pchała ją na oślep w ramiona nadziei, że wszystko
to może przerodzić się w coś o wiele głębszego.
Może
dlatego teraz tak bardzo bolało?
Bez
względu na to co czuła, przy Nadii nie mogła i nie powinna się rozkleić. Zebrała
więc w sobie wszystkie siły i starając się zachować pogodny ton, odparła:
-
No proszę, widzę, ze moja przyjaciółka nie marnuje czasu.
Recepcjonistka
roześmiała się:
-
Trzeba przyznać, że piękna z niej kobieta, zgrabna, zadbana. Bill lubi takie.
Kolejny
cios, który uderzył Karen prosto w serce. Przez chwilę nawet miała wrażenie, że
Nadia mówi to wszystko celowo. Nie chciała już tego słuchać.
-
Muszę lecieć, mój mąż za chwilkę wraca do Berlina, więc chcę się pożegnać -
Starała się mówić swobodnie, tak, żeby nie dać po sobie poznać jak bardzo to
wszystko ją poruszyło. Jednak czujne oko Nadii natychmiast wychwyciło jej
zmieszanie, zażenowanie, charakterystyczną obawę malującą się w oczach
dziewczyny. Widziała jak bardzo stara się, aby wypaść swobodnie i naturalnie,
jakby to co powiedziała zupełnie jej nie obeszło - na próżno. Teraz już
wiedziała, że jej przypuszczenia były bardzo prawdopodobne; albo między nimi
narodził się romans, albo uczucie, a przyjazd tej ślicznotki jeszcze bardziej
pokomplikował to, co już i tak było niełatwe.
Wzrokiem
odprowadziła Karen w kierunku windy.
„Czy tylko ja mam cierpieć?”, pomyślała,
a na jej twarzy wymalował się uśmiech satysfakcji.
***
Odkąd
powziął swoje postanowienie, przestało go już bawić towarzystwo ponętnej
blondynki, toteż siedział teraz apatycznie wpatrzony w swojego drinka i bąkał
od niechcenia coś, co miało być odpowiedzią na jej pytanie. W końcu
ostentacyjnie spojrzał na zegarek i zakomunikował:
-
Niestety, ja muszę się już zbierać, dochodzi osiemnasta, a nie lubię się
spóźniać.
-
O której można się spodziewać twojego powrotu? - zapytała Aimee, uśmiechając
się uwodzicielsko.
-
To zależy - odparł, odstawiając pustą szklaneczkę. - Nie wiem jakie sprawy ma
do mnie Peter, ale pewnie nie wcześniej jak za jakieś dwie godziny.
Podszedł
do telefonu łącząc się z recepcją.
-
Nadia, zamów mi taksówkę. No, gdzieś tak za dziesięć minut.
-
Mam nadzieję, że jak już wrócisz, to spędzimy ten wieczór razem? - zapytała
wstając.
-
Jeśli wrócę o rozsądnej porze, zadzwonię, okay? - Puścił jej oczko.
-
O której byś nie wrócił, będzie czekała na ciebie niespodzianka... - wymruczała
Aimee, podchodząc do niego.
-
Niespodzianka? - roześmiał się. - No dobrze, w takim razie postaram się wrócić
jak najprędzej.
Już
miał chwytać za klamkę, kiedy przytrzymała go za rękę, drugą delikatnie gładząc
po policzku.
-
Będę czekała...
Przysunęła
się do niego jeszcze bliżej, zagryzając w kuszącym geście swoją błyszczącą
wargę. Jego wzrok spoczął teraz właśnie w tym miejscu, jednak opamiętał się. „Nie! Żadnych pocałunków!”, krzyczał
jego rozsądek, który zwyciężył. Szybkim ruchem otworzył drzwi, wprawiając ją
tym samym w zdumienie.
-
Chodźmy - wskazał ręką kierunek na korytarz.
Puściła
go natychmiast i posłusznie ruszyła w kierunku, jaki wyznaczył. Jak to możliwe,
że tak skutecznie jej się oparł? Co było nie tak, że jeszcze nie uległ jej
czarowi?
Nie
było innego wyjścia, jak wprowadzić w życie plan, o którym wcześniej myślała.
Nie zamierzała już dłużej z tym zwlekać, bo jeśli naprawdę chciała go zdobyć,
to czasu było niewiele. Najpóźniej pojutrze będzie musiała wracać do pracy,
chyba że uda jej się jakimś cudem przedłużyć ten niespodziewany urlop, o ile
szef wyrazi na to zgodę. I tak już niemal cudem wyżebrała te kilka dni.
-
Taksówka czeka - uśmiechnęła się Nadia, kiedy już znaleźli się w recepcji.
-
Dzięki, to na razie - Bill zwrócił się do obydwu pań, a już po chwili zniknął w
wyjściowych drzwiach.
-
Karen o panią pytała - zagadnęła Aimee, Nadia.
-
Już wrócili? - zdziwiła się dziewczyna.
-
Tak, jakąś godzinę temu.
-
Franz dzisiaj znowu wyjeżdża, pewnie się żegnają to nie będę im przeszkadzać -
uśmiechnęła się. - Pójdę jeszcze się przejść.
Recepcjonistka
tylko skinęła głową, wracając do przeglądania jakichś dokumentów.
Aimee
wyszła na zewnątrz. Po taksówce jaką odjechał Bill, nie było już ani śladu.
Teraz należało tylko działać, ale jak? Tego nie obmyśliła jednak aż tak
dokładnie, w dodatku w recepcji miała dzisiaj dyżur Nadia, co było dodatkowym
utrudnieniem, ponieważ mogła się spodziewać, że jej pewnie nie będzie tak łatwo
wyprowadzić w pole. Przeszła na tyły hotelu, pospacerowała po małym parku na
terenie posiadłości, próbując wszystko jakoś rozsądnie poukładać sobie w
głowie. Doskonale pamiętała jak pierwszego dnia pobytu, Karen opowiadała jej o
pięknej Rosjance. Wiedziała, że jest tutaj zupełnie sama, a całą rodzinę
pozostawiła na dalekim wschodzie. Teraz przyszła pora, aby tę wiedzę
wykorzystać i właśnie wpadła na genialny pomysł.
Wróciła
do hotelu wolnym krokiem, jednak już przed wejściem przyspieszyła, sprytnie
udając zdyszaną.
-
Pani Nadio! – krzyknęła już od progu.
Widząc
jej wzburzenie, dziewczyna spojrzała na nią ze zdumieniem.
-
Coś się stało?
-
Z tyłu hotelu, czeka jakiś człowiek, mężczyzna, mówi po rosyjsku, ale ja
niczego nie zrozumiałam, tylko wypowiedziane przez niego pani imię.
Wyrzucając
z siebie potok słów widziała, jak recepcjonistka blednie.
-
Moje imię? - bąknęła tylko cicho.
-
Tak, no i może jeszcze kilka słów po niemiecku, ale to był jakiś kompletnie
niezrozumiały bełkot.
-
Ale właściwie gdzie on jest? Dlaczego tu nie przyszedł? - pytała Nadia, choć
wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi. - Może to ktoś ode mnie z rodziny – Popatrzyła
na Aimee z radością, ale zarazem troską i jakby z lekką obawą.
-
Może, niech pani idzie i sprawdzi to, mówiłam żeby poszedł ze mną, ale nie wiem
czy cokolwiek zrozumiał. W każdym razie tam został, a ja przybiegłam, żeby pani
o tym wszystkim powiedzieć. Też o tym pomyślałam, wiem, że pani jest Rosjanką,
może to ktoś z pani bliskich?
Nadia
spojrzała na nią z malującą się na twarzy niepewnością, zdziwieniem, ale nie
pora była teraz pytać o cokolwiek. Sądziła, że o jej pochodzeniu prawdopodobnie
opowiedział Bill.
-
Matko! - jęknęła tylko. - Ale ja jestem teraz sama, jak mam stąd odejść? Nie
mogę…
-
Ja mogę popilnować przez chwilę recepcji, nie ma Billa, więc z pewnością nie
spotkają pani żadne nieprzyjemności - zaoferowała się Aimee, mając w tym
oczywiście swój cel.
-
Naprawdę? Mogłaby pani? - Dziewczyna spojrzała na nią z wdzięcznością, jak na
jakąś wybawicielkę.
-
Jasne, niech pani biegnie, bo inaczej ten człowiek gdzieś zniknie - pospieszyła
ją.
-
Dziękuję! – rzuciła tylko szybko Nadia i wybiegła z hotelu.
Aimee
wiedziała, ze czasu ma niewiele. Rozejrzała się pospiesznie i czym prędzej
wkroczyła na zaplecze, otwierając znajomą skrzyneczkę. W mgnieniu oka znalazła
właściwy numer i zatopiła palce w przegródce, wyciągając stamtąd zapasową kartę
do pokoju Billa. Cały proceder trwał zaledwie kilka minut. Wszystko poszło
znakomicie, czego nawet się nie spodziewała, toteż spokojnie stała teraz przy
ladzie recepcji czekając na Nadię. Na jej twarzy malował się chytry uśmieszek
zadowolenia i satysfakcji, a na samą myśl o tym, co stanie się za kilka godzin,
czuła przyjemny napływ adrenaliny.
-
Nigdzie nikogo nie ma - usłyszała smutny głos wracającej Nadii.
-
To dziwne… Przecież nie mógł daleko odejść - Aimee popatrzyła na dziewczynę z
udawaną troską. - Niech się pani nie martwi, na pewno wróci. - Pogładziła ją po
ręku - Ja muszę już lecieć - zaszczebiotała i szybko oddaliła się w kierunku windy.
Promienny uśmiech zadowolenia z samej siebie, zdobił jej usta.
***
Od
godziny leżała na kanapie beznamiętnie dłubiąc łyżeczką w litrowym kubku na
wpół już rozpuszczonych lodów. Od niechcenia spojrzała na zegar wiszący nad
drzwiami wejściowymi do sypialni. Dobiegała dziewiętnasta, a Aimee nadal nie
było. Zwróciła oczy na sufit i westchnęła. Czy tam byli? A jeśli tak, to...
Właśnie
chciała zadać sama sobie kolejne, raniące ją pytanie bez odpowiedzi, kiedy
usłyszała trzaśnięcie drzwi i głośne:
-
Wróciłam!
Do
salonu dumnie wparowała tryskająca szczęściem Aimee.
-
A ty co taka skwaszona siedzisz przed tym telewizorem? - skwitowała. - Uuuu...
Lody... Mamy jakiegoś doła, czy co?
-
Ciesz się, że ty jesteś radosna - odparowała Karen, oblizując łyżeczkę.
-
Pokłóciłaś się z Franzem, czy jak?
-
A żebyś wiedziała - skłamała szatynka. - Mam już dość tego siedzenia tu samej,
bo on ma ciągle jakieś interesy. W dodatku nawet na plażę nie można iść, bo
pogoda do dupy.
Tak
bardzo chciała wiedzieć, gdzie była, co robiła, bo z kim, doskonale wiedziała,
ale bała się zapytać. Miała wrażenie, że słuchając tego wszystkiego co mogła
jej mieć do powiedzenia Aimee, nie będzie umiała zapanować nad swoimi emocjami,
a ból wymaluje jej się na twarzy. Ale ta potworna niepewność paliła ją żywym
ogniem. Nie wytrzymała.
-
A ty co tu robisz o tej porze? Myślałam, że przed świtem nie wrócisz –
zagadnęła, puszczając jej oczko. Miała nadzieję, że udało jej się nadać swoim
słowom odpowiednio lekki ton.
-
Bo nie wrócę… - wymruczała zmysłowo Aimee, pochylając się nad Karen, która
obrzuciła ją podejrzliwym wzrokiem.
-
Zobacz! – Wyjęła z tylnej kieszeni spodni, kartę. - Klucz do jego pokoju -
Blondynka roześmiała się promiennie. - Także nie spodziewaj się mnie
dzisiejszej nocy - Przeciągnęła się, podchodząc do szafy, z której wyjęła
elegancką bieliznę.
-
Dał ci kartę? - wyjąkała Karen.
-
Dał - Uśmiechnęła się blondynka. - Pojechał teraz do swojego prawnika, ale
jesteśmy umówieni za godzinę, więc wybacz, ale muszę się spieszyć.
Ostatnie
słowa wypowiedziała już w drzwiach łazienki, za którymi po chwili zniknęła.
Uciążliwa cisza
wypełniła apartament. Karen miała wrażenie, że słyszy przyspieszone bicie
swojego serca. Przed oczami wciąż stał jej radosny wyraz twarzy Aimee, a w
uszach dźwięczały wszystkie
wypowiedziane przez nią słowa.
Odstawiła
lody na stolik i podciągając kolana pod brodę, objęła je ramionami. Zupełnie
nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, z trudem usiłowała powstrzymać zbierające
się pod powiekami łzy. Próbowała w myślach tłumaczyć sobie, że przecież jeszcze
nic się nie wydarzyło i to, że Bill zaprosił Aimee na wieczór, jeszcze o niczym
nie świadczy, ale już po chwili czuła litość dla siebie samej, jaką to jest
naiwną idiotką, jeśli w to wierzy. Wiedziała, że jeśli jej przyjaciółka
postanowiła go zdobyć, to dopnie tego za wszelką cenę.
Bała
się tych minut, które miały nadejść, bo wiedziała, że zamienią się one w godziny
pełne cierpienia, pustki i okrutnych wyobrażeń. Jak ma je przetrwać ze
świadomością, że jej przyjaciółka właśnie spędza upojne chwile w jego ramionach?
Odgłos
zamykanych w łazience drzwi przywrócił ją do rzeczywistości i zdała sobie
sprawę, że czterdzieści minut jakie spędziła tam Aimee, przesiedziała skulona
na kanapie. Natychmiast poderwała się i chwyciwszy ze stolika paczkę
papierosów, pospiesznie wyszła na taras. Nie chciała, aby przyjaciółka
cokolwiek zauważyła, chociaż wcześniej sprytnie wykręciła się apatią z powodu
wyjazdu męża.
-
I jak? - Mając na sobie tylko seksowną, koronkową bieliznę, Aimee stanęła w
drzwiach tarasu w pozycji modelki.
-
No świetnie - wydusiła z siebie Karen, szybko zaciągając się papierosem. Widok
przyjaciółki był dla niej teraz wyjątkowo bolesnym doznaniem i sama przed sobą
musiała przyznać, że faktycznie wyglądała bardzo kusząco. Nie ma co, trzeba
będzie oswoić się z myślą, że Bill jej ulegnie. Oswoić się, może by jakoś dała
radę, ale jak ją znieść?
-
W takim razie ja się zbieram, pewnie jego jeszcze nie ma, ale obiecałam zrobić
mu niespodziankę. - Blondynka puściła jej oczko, znikając za firanką.
Nie
miała zamiaru ruszać się z tarasu zanim Aimee nie wyjdzie. Nie chciała się
dobijać jej idealnym wyglądem, nie chciała dokładać sobie cierpienia, ponieważ
wiedziała, że dzisiejszy wieczór i noc, dostarczą jej go wystarczająco dużo. Po
kilkunastu minutach usłyszała tylko donośne: - Idę! - i trzaśnięcie wyjściowych
drzwi.
Od
tej chwili zatonęła w bezdusznej otchłani rozpaczy. Chcąc zagłuszyć ten ból
sięgnęła po iPoda, nałożyła na uszy słuchawki i nastawiła muzykę najgłośniej,
jak tylko mogła wytrzymać. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny, a
jedna gorsza od drugiej, a każda rodząca najgorsze wyobrażenia i myśli... Ta cholerna
niepewność!
To
prawie dwie godziny od wyjścia Aimee, Bill już na pewno przyszedł. Co więc
robią? Skierowała swój wzrok na sufit, czując zbierające się pod powiekami
piekące łzy, które po chwili wypłynęły swobodnie. Nie powstrzymywała się, nie
starała ich stłumić, płakała teraz żałośnie i rzewnie. Gdyby tak móc wypłakać
ten ból, gniew, wypłakać całą tę miłość, która była dla niej tylko przyczyną
cierpienia, i z której niegdyś tak drwiła. Teraz już wiedziała co to znaczy
kochać prawdziwie, jak rosną skrzydła, kiedy on jest w pobliżu, jak mocno bije
serce pod wpływem jego głosu i spojrzenia, i jakim potwornym bólem jest
zazdrość... Już wszystko wiedziała...
Za
oknem zaczynało szarzeć, a ona wciąż leżała wtulona w poduszkę, ze słuchawkami
na uszach, a ciepłem wspomnień przeżytych z nim wspólnych chwil, starała się
osuszyć łzy.
***
-
Dobra Peter, idę bo za chwilę zaleję się w trupa! - zachichotał Bill. - Że też
nasze spotkania zawsze muszą się tak kończyć!
-
Bo tak rzadko do mnie przyjeżdżasz - odpalił przyjaciel. - Ale przyznasz stary,
że nieźle się luzujemy!
-
Luzujemy się świetnie, tyle, że ja jutro rano mam ważne spotkanie. - Bill
sięgnął do kieszeni po telefon, ale zawahał się. - Nie, pójdę pieszo, to po
drodze wytrzeźwieję.
-
Stary, przecież nie jesteś pijany - mruknął ze śmiechem Peter.
-
Pijany może nie, ale mam pewne zawirowania - roześmiał się. - Zresztą z pewnego
względu spacer dobrze mi zrobi.
-
Chcesz jeszcze gdzieś wstąpić? - zażartował prawnik.
-
Nie, wręcz przeciwnie! - skwitował Bill. - Muszę niepostrzeżenie wślizgnąć się
do hotelu, bo pewna panna na mnie czyha - roześmiał się.
-
A chociaż ładna? - zapytał Peter znacząco poruszając brwiami.
-
No, podobałaby ci się, taka typowa seksbomba.
-
I przed taką laską uciekasz?! - Adwokat popukał się w czoło. - Idiota!
-
Wiesz, ja nie gustuję w modliszkach - puścił mu oczko i chwycił za klamkę. - Na
razie!
-
Cześć! - pożegnał go Peter.
Dochodziła
prawie dwudziesta druga, lecz nie spieszył się zbytnio. Wieczór był dość
chłodny i rześki, ale tego właśnie mu było trzeba. Po drodze zmalał procent
jego alkoholowego upojenia i choć wciąż był lekko podchmielony, to czuł się naprawdę dobrze. Marzył tylko o swoim
łóżku i upragnionym śnie, ale wiedział też, że na jego powrót czeka Aimee, toteż
obawiając się, że może go wypatrzyć z tarasu, wszedł tylnym wejściem. Nie miał
ochoty na żadne dzisiaj spotkania, czy wypady, tym bardziej z nią. Zaszyje się
w apartamencie i nie zapali światła, może obejrzy coś na laptopie i pójdzie
spać? Jutro powie jej, że solidnie zabalował i wrócił w nocy. Tak, to był
idealny pomysł.
Ewakuacyjnymi
schodami, nie korzystając z windy, wolno wdrapał się na ostatnie piętro.
Otworzył drzwi swojego apartamentu i miał już odetchnąć z ulgą, kiedy usłyszał
cichą muzykę dobiegającą z wnętrza mieszkania. Nie zdejmując butów, powoli
wszedł dalej, zastanawiając się skąd słychać te dźwięki. Wtedy właśnie zobaczył
nikłe światło, kładące się od drzwi sypialni smugą na podłogę korytarza. Poczuł
się dziwnie, zastanawiając się któż może tam być o tej porze? A może Tomowi nie
wyszło coś z Anitą i przyszedł mu się wyżalić? Ze wszystkich scenariuszy, ten
był najbardziej prawdopodobny. Przyspieszył więc kroku, aby jak najszybciej się
o tym przekonać. Stanął w drzwiach sypialni i już otwierał usta, żeby palnąć
bratu jakąś pouczającą gadkę, gdy to co tam zobaczył sprawiło, że zamarł w
bezruchu z rozchylonymi wargami.
W
sypialni, w poprzek jego własnego łóżka, w koronkowej, seksownej bieliźnie, z
rozpuszczonymi włosami, które spływały kaskadą niemal dotykając podłogi, leżała
Aimee w bardzo kuszącej pozycji, uwodzicielsko się uśmiechając.
-
Niespodzianka... - wymruczała jak kotka i wsunęła wskazujący palec między usta,
a przekręcając się na brzuch, ukazała nagie pośladki nad którymi rysował się
czarny pasek eleganckich stringów.
Poczuł
wzbierającą wściekłość. Wiedział, że była bardzo bezpośrednia w kontaktach z
mężczyznami, ale czegoś takiego się nie spodziewał. W dodatku jak się tutaj
dostała? To było teraz najważniejsze, bo wobec takiego obrotu sprawy, jego
prywatność była poważnie zagrożona. Odruchowo pomacał się po kieszeni, w której
wciąż tkwiła karta od dopiero co otwartego pokoju, stwierdzając w myślach, że
już całkiem oszalał.
-
Jak się tu dostałaś? - zapytał ostrym tonem.
-
Czy to ważne...? - Prężyła się Aimee. – Ważne jest tylko to, że jestem,
prawda...? Chodź do mnie kotku... - Wyciągnęła do niego ręce, co sprawiło, że
wszystko się w nim zagotowało.
Natychmiast
przeszył ją gniewnym spojrzeniem, w pośpiechu omiatając wzrokiem pokój, aż znalazł
to, czego szukał - na fotelu leżała pieczołowicie rozłożona sukienka
dziewczyny. Jednym ruchem zgarnął ją, rzucając w oszołomioną blondynkę.
-
Zabieraj się stąd, ale już! - krzyknął wściekle.
Aimee
uniosła się na rękach z niedowierzaniem patrząc na rozjuszonego Billa.
-
Żartujesz... - wyszeptała, mając nadzieję, że to tylko jego jakaś gra.
-
Nie! Nie żartuję, wynocha! - rozdarł się.
Wstała
jak oparzona, czując wściekłość.
-
Jesteś kretynem, wiesz? - roześmiała się ironicznie, zakładając sukienkę. -
Kretynem i impotentem!
-
Sama jesteś kretynką! - Nie był jej dłużny. - Na co liczyłaś, przychodząc
tutaj? - zadrwił.
-
Miałam nadzieję, że zerżniesz mnie jak prawdziwy facet, ale jak widzę jesteś
pierdolonym impotentem!
-
Nie kręcą mnie takie dziwki, dociera to do ciebie? Jesteś zwykłą szmatą, która
pcha się każdemu facetowi do łóżka! - Krzyczał coraz głośniej i obojętne mu
było, że ktoś to może usłyszeć. Chociaż właściwie chciał, aby usłyszała to
najpiękniejsza i najwspanialsza kobieta, która mogła być teraz piętro niżej. I
choć zupełnie na trzeźwo zapewne do żadnej kobiety nie wypowiedziałby takich
słów, to teraz, pod wpływem alkoholu przyszły mu one z zupełną łatwością.
-
Gdybyś był prawdziwym facetem, już dawno byś mnie do niego zaciągnął - syknęła
wściekle, podnosząc z podłogi swoje szpilki, i chwytając z fotela torebkę. - A
tobie po prostu nie staje! - roześmiała się sztucznie.
-
Nie staje mi tylko na widok kogoś takiego jak ty - odpowiedział drwiąco,
starając się zachować spokój, choć w jego wnętrzu wrzało jak w wulkanie przed
erupcją, po czym ruszył w kierunku drzwi, otwierając je na oścież. - Dobranoc!
Podchodząc,
Aimee obrzuciła go wściekłym spojrzeniem, ale zanim wyszła zatrzymała się w progu:
-
Palant! - wycedziła mu w twarz i już prawie była na korytarzu, kiedy chwycił ją
za rękę.
-
Zaraz, zaraz! Jak się tu dostałaś?! - huknął na nią, mając jeszcze nadzieję, że
czegoś się dowie.
-
Gówno cię to obchodzi! - syknęła, ale gdy mocniej ścisnął jej rękę, wówczas
drugą sięgnęła do kieszonki torebki coś z niej wyjmując. - Masz! - Rzuciła mu w
twarz kartę od jego apartamentu.
Puścił
ją, nachylając się po to, co przed chwilą upadło na podłogę. Kiedy się
podniósł, po Aimee pozostała tylko smuga duszącego i słodkiego zapachu jej
perfum.
***
Wciąż
tkwiła na kanapie, w ciemności, z głośno grającą muzyką w słuchawkach, które
miała na uszach. Wszystko po to żeby zagłuszyć rozpacz, ból, a przede wszystkim
ewentualne odgłosy, których usłyszeć nie chciała. Czas wlókł się nieubłaganie
na przemian wyciskając i osuszając jej łzy. Im gorzej o nim myślała, tym
bardziej go kochała. Umierała z zazdrości, niepokoju, rozpaczy. Chciała zasnąć
i się nie obudzić, by nie patrzeć na szczęście Aimee, na jej rozanieloną minę,
kiedy wróci rankiem. O ile w ogóle wróci... Te myśli znów sprawiły, że szybko
zabiło jej serce, boleśnie kołatając w piersi. Cała drżała z nerwów i zimna.
Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czuła, bo nigdy prawdziwie nie kochała i nie
wiedziała co oznacza słowo zazdrość. Miała wrażenie, że właśnie znajduje się na
skraju swojej rozpaczy, a dalej jest tylko czarna otchłań wiecznego bólu i
cierpienia.
Otulając
się kocem, zacisnęła powieki, gdy nagle czerń pod nimi zamieniła się w jakąś
dziwną jasność. Uchyliła je wolno, a wówczas spostrzegła, że w salonie pali się
światło, a już po chwili szybko przemykającą sylwetkę Aimee. Nie wierzyła
własnym oczom. Dziewczyna mówiła coś, wymachując rękami, była wzburzona,
wyglądała wręcz na wściekłą. Karen pospiesznie zdjęła zagłuszające wszystko
słuchawki. Kolejny raz tego wieczoru serce zabiło jej mocniej, tym razem z
nadzieją.
-
Co się stało? - zapytała.
-
Wynoszę się stąd! - krzyknęła Aimee, wyrzucając z impetem swoje ubrania z
komody.
-
Ale dlaczego? O co chodzi? - próbowała dociec Karen, niezmiernie zdziwiona jej
zachowaniem, jednak blondynka jakby nie usłyszała tych pytań, ponieważ to co
mówiła, nie było zwięzłą odpowiedzią.
-
Jestem totalną idiotką, jeśli myślałam, że to prawdziwy facet! - rzuciła jej wściekle,
ruszając w stronę szafy w korytarzyku.
Karen
usiadła, wychylając się nieco i tym samym próbując dojrzeć co robi Aimee. Nie
miała pojęcia co tak bardzo wytrąciło ją z równowagi i co w ogóle wydarzyło się
tam na górze, ale zdenerwowanie blondynki, mogło wskazywać tylko na to, że nie wszystko
poszło po jej myśli.
Nie
wszystko? A może nic...
Serce
zabiło jej mocniej, tym razem z radości, kiedy Aimee zamaszystym ruchem cisnęła
swoją podróżną torbą o podłogę.
-
Powiesz wreszcie o co chodzi? - Udawała zatroskaną, choć na każde jej słowo
czekała, jak na jakąś radosną wieść.
-
Daj spokój! - rzuciła wściekle blondynka. - To nie jest normalny facet!
Karen
nadal niczego konkretnego się nie dowiedziała, więc obserwując jak przyjaciółka
niedbale wrzuca ubrania do torby, ponowiła pytanie w nieco innej formie.
-
Co ci zrobił?
Aimee
rzuciła jej wściekłe spojrzenie.
-
Nic mi nie zrobił, rozumiesz? Kompletnie nic! - fuknęła udając się do łazienki,
skąd po chwili przyniosła naręcze swoich kosmetyków. - To jakiś pieprzony
impotent! W życiu mnie coś takiego nie spotkało! - Rozrzuciła kosmetyki na
podłodze i zaczęła je pojedynczo wrzucać do torby. - W dodatku kazał mi się
wynosić - prychnęła, już nieco ciszej.
-
Wyrzucił cię?! - Karen z niedowierzaniem wpatrywała się w dziewczynę.
-
Moja noga tu nie postanie! - wrzasnęła w odpowiedzi Aimee. - W życiu nikt mnie
tak nie upokorzył!
Z
jednej strony żal jej było Aimee, widziała jak bardzo to przeżyła, ale z
drugiej czuła niewysłowioną radość, że jednak nic się nie wydarzyło. W
milczeniu obserwowała, jak dziewczyna pakuje resztę swoich rzeczy i nie miała
nawet zamiaru jej zatrzymywać, zresztą pewnie i tak nie chciałaby tu już
zostać.
-
A nie możesz poczekać z tym do rana? - zagadnęła nieśmiało.
-
Ani minuty dłużej! Rozumiesz? - huknęła na nią blondynka, podnosząc z podłogi
niedbale spakowaną torbę, która nie chciała się domknąć.
Aimee
była tak wściekła, że Karen aż odsunęła się od niej z przestrachem.
-
Jesteś zdenerwowana, chcesz w takim stanie wsiąść do samochodu?
-
Ochłonę w drodze - odparła już nieco spokojniej. - Pa kochana, miłego
wypoczynku. - Ucałowała przyjaciółkę w policzek i ruszyła do drzwi, za którymi
zniknęła.
Karen
jeszcze przez chwilę stała jak zahipnotyzowana. To wszystko spadło na nią tak
nagle i nieoczekiwanie. Nie wiedziała co stało się tam na górze, bo kilka
krótkich złorzeczeń Aimee niczego jej nie wyjaśniło, jednak to w zupełności
wystarczyło, aby jej jeden wielki smutek zastąpiło kilka piękniejszych uczuć.
Radość zamieniała się w szczęście, a ono niemal natychmiast przywołało z odległych
zakamarków jej serca ukrytą na krótką chwilę miłość, i wystarczyła tylko jedna,
mała iskra nadziei, aby rozniecić jej płomień ze zdwojoną siłą.
Znów
poczuła na całym ciele obezwładniające ją dreszcze, które tym razem były
wynikiem pozytywnych emocji, chociaż może nie powinna się cieszyć z porażki
przyjaciółki, bo bez wątpienia właśnie ją poniosła, w przeciwnym wypadku
przecież nie uciekałaby stąd w środku nocy. Może byłaby w stanie jej współczuć,
gdyby to był inny mężczyzna, ale to był on...
Uśmiechnęła
się sama do siebie i sięgając po papierosa wyszła na taras. Odpaliła go i
oparłszy się łokciami o balustradę, spojrzała w dół, gdzie po chwili
spostrzegła schodzącą szybkim krokiem po schodkach prowadzących do głównego
wejścia Aimee. Wystający z niedomkniętej torby, wlókł się za nią jedwabny szal,
który z powrotem upchnęła do niej już w bagażniku. Nie minęła nawet minuta, jak
po blondynce pozostał tylko wirujący w powietrzu pył, który uniósł się spod kół
jej szybko odjeżdżającego auta.
W
tej właśnie chwili, ktoś stojący piętro wyżej, niemal równocześnie z nią, z
ogromną ulgą odprowadzał wzrokiem ten sam, oddalający się samochód.
No i w końcu ta flądra wyjechała! XD a tyle co nerwów napsuła naszym bohaterom, ale mi np tez :| wiec cieszę się niezmiernie. I cieszę się również, ze Karen dowiedziała się, ze Bill Aimee wyrzucił... może przynajmniej nie będzie kolejnych nieporozumień, ale... No kochani moi... czas ucieka... bierzcie się w końcu za siebie! :D
OdpowiedzUsuńZa to coś czuje, ze Nadia będzie miała przerąbane za tę kartę...
No nic... czekam już na następny rozdział i przesyłam buziaki :*
W końcu wyjechała, nie wiedziała jednak, że nie ma szans na jakiekolwiek bliższe relacje z Billem, może aż tak mocno by się wówczas nie upokorzyła. A Nadia...? No cóż, ona jeszcze zrobi coś gorszego i to całkiem świadomie.
UsuńDziękuję i ściskam :*
Przyznam, że po ostatnim rozdziale byłam pewna, że Karen spakuje walizki i wyjedzie z mężem...
OdpowiedzUsuńNa szczęście skończyło się na wyjeździe Aimee i to w dość stanowczy sposób, mam nadzieję, że ta postać się tu więcej nie pojawi. Co prawda przeważnie nie popierałabym sposobu w jaki Bill ją wygonił, ale w tym przypadku muszę przyznać, że dziewczyna sobie całkiem zasłużyła i jak podsumuje się jej czyny ( w tym spore naruszenie prywatności ) to nawet można uznać, że Bill zachował się dość łagodnie.
Nareszcie Bill i Karen sami, mąż i Aimee daleko, a tamci chyba powoli zaczynają dostrzegać, że nie są sobie obojętni ;) Jeszcze tylko Nadia… Niestety wydaje mi się że trochę może jej się dostać za sytuacje z kartą, przez co będzie jeszcze bardziej starała się „odwdzięczyć” Karen za wyskoki jej przyjaciółki.
Teraz czekam na powrót scen pierwszoplanowej pary ;) Może Karen zaraz pogna do Billa, żeby wyciągnąć od niego co się stało lub przeprosić za przyjaciółkę. Chociaż pewnie zaczeka do rana żeby cokolwiek z niego wyciągnąć. Cóż pozostaje mi niecierpliwie czekać na rozwój sytuacji i ponowne spotkania tej dwójki ;)
Pozdrawiam
Carrie
Mogłaś tak przypuszczać, Karen była na skraju wytrzymałości i pewnie, jeśli sprawy potoczyłyby się inaczej, a Bill nie przegonił Aimee, zapewne nie mogąc patrzeć na ich romans - wyjechałaby. Jednak stało się, jak się stało, co obudziło w niej nadzieję, może nie na to, że coś między nimi się wydarzy, ale na jeszcze trochę czasu spędzonego z nim, przy nim...
UsuńNadia to odrębna historia, ale to, co zrobiła nieświadomie pozwalając Aimee wykraść kartę, będzie marnym przewinieniem do tego, co zrobi świadomie.
Dziękuję, pozdrawiam, ściskam ;*
Boże, Bill, Ty jednak masz mózg! - musiałam od tego zacząć, te emocje. :D
OdpowiedzUsuńDotarłam i ja również do Ciebie. Bezsenność może okazać się czasami bardzo opłacalna. Zaczęłam czytać to opowiadanie jakoś o 4 nad ranem (jakiś czas temu) i postanowiłam je dokończyć, bo historia wydała mi się bardzo przyjemna, a przede wszystkim wciągająca. To będzie długi komentarz, bo zaczęłam pisać go jeszcze zanim przeczytałam całość (nie chciałam zgubić swoich wrażeń po drodze). Zapewne wkradnie się tutaj trochę chaosu, dlatego z góry proszę o wybaczenie. Moje komentarze zwykle są pozbawione sensu, ładu i składu :D
Przechodząc do właściwej treści tego komentarza... (teraz zacznie się ekscytacja i nieokiełznanie)
Mój Boże, jak ja uwielbiam Twoich bliźniaków! Są tak pozytywnymi postaciami! Ich relacja tak bardzo mi się podoba i przede wszystkim, wywołuje uśmiech na twarzy. Kocham tego popapranego poetyckiego Billa, któremu marzy się ta prawdziwa miłość, i który czasami zachowuje się, jakby w jego życiu już nic innego się nie liczyło poza odnalezieniem tej jedynej kobiety. I ten typowy Tom, łamacz serc, cwany śmieszek... <3 Obydwaj tworzą genialny duet i chyba wątki z nimi są, jak na razie moimi ulubionymi (na chwilę obecną jestem przy 4 rozdziale).
Przyznam szczerze, że przewidziałam kilka sytuacji już, ale to u mnie norma. I wcale mi to nie przeszkadza. Lubię takie lekkie historie z nutą tajemniczości. Poza tym Twój warsztat jest znakomity, ale jednocześnie nie przytłacza, co bardzo sobie cenię. Bo nie sztuką dla mnie jest pisać w doskonały sposób, gdy sama ta wspaniała treść miałaby męczyć czytelnika (mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi).
Już się rozpisałam, a nawet nie przeczytałam jeszcze całości... Więc jednak dokończę, zanim napiszę resztę! :D
Zaczynam żałować, że nie komentowałam rozdziałów na bieżąco, bo teraz chciałabym powiedzieć tak wiele, a przecież nie napiszę tu komentarza na pięć stron Worda :D Muszę zaznaczyć, że się wczuwam mocno i przeżywam wszystko, aż nad wyraz. Dlatego czytałam Twoje opowiadanie po kilka rozdziałów z przerwami. Chyba jakoś w 14 rozdziale się bardzo wkurzyłam, bo w tym rozdziale (o ile się nie mylę) Karen wyjawiła prawdziwy powód swojego ślubu z Franzem. Wierz mi, że dawno mnie żadna bohaterka tak nie wyprowadziła z równowagi. Może powinnam zacząć od tego, że ogólnie nie mam nic przeciwko związkom z dużą różnicą wieku. Ale jednocześnie uważam, że wiek Karen, to jest jeszcze za wcześnie na tego typu związek. Jeszcze byłabym w stanie to zrozumieć, gdyby to była faktycznie strzała Amora…. Kurczę, jej matka naprawdę odebrała jej coś bardzo ważnego. Wiem, że chciała na pewno, jak najlepiej. Tyle, że wcale nie jest dobrze. Moim zdaniem wyrządziła jej wielką krzywdę prosząc o taką obietnicę. Boli mnie to i pewnie będzie bolało jeszcze długo podczas czytania tego opowiadania.
UsuńPrzejdę teraz do Nadii, której na początku było mi naprawdę żal. Nieodwzajemniona miłość zawsze jest bolesna, a nie ma nic gorszego niż tkwienie w martwym punkcie ze swoimi nadziejami, które tak naprawdę już tylko niszczą nas od wewnątrz. A w tym przypadku zaczyna to już u niej wychodzić na światło dzienne. Z sympatycznej, dobrej dziewczyny staje się dosłownie suką, ciesząc się sprawianiem bólu swojej potencjalnej rywalce. Myślę, że Nadia niedługo mocno upadnie i jeśli w porę się nie wycofa, nie zrozumie tego, to nie wiem, czy jakkolwiek zdoła się po tym podnieść. O Billu już nie wspominam, bo o nim i jego zachowaniu to można by referat napisać xD Ja w ogóle czytając to opowiadanie czasem, aż gadałam do tych Twoich bohaterów. Najczęściej to im coś nawrzucałam, za ich głupotę :D No, ale nie ma ludzi idealnych, co pokazujesz świetnie w tej historii i dzięki temu staje się bardzo prawdziwa i wciągająca (a dla mnie również emocjonalna).
Jeju, muszę to kończyć, bo przecież nie będziesz czytała tego całego wywodu. Ale teraz będę na bieżąco i mam nadzieję, moje komentarze będą bardziej zwięzłe :D Jeszcze bym coś powiedziała o Aimee, ale w sumie… Chyba szkoda na nią moich słów :D Jak widać, po pierwszym zdaniu tego komentarza, cieszę się, że Bill pokazał jej właściwe miejsce. Chociaż raz stanowczo i wyraźnie zaznaczył, czego chce, a czego nie.
Skoro już się zrobiłam taka szczera i wylewna, dodam jeszcze, że pozytywnie mnie zaskoczyło to opowiadanie. Pamiętam, że kiedyś przymierzałam się do Twojej pierwszej historii i jakoś nie mogłam się przekonać, a potem w ogóle jakoś odłożyłam nie tylko Twoją twórczość, ale ogólnie opowiadania FFTH. A szkoda. W każdym razie powoli wracam do czytania i w sumie zaczęłam właśnie od tego opowiadania. Na bezsenne noce idealne! Poza tym, nie oszukujmy się, trafiłaś w mój gust. A ten romantyczny Bill, to po prostu miód i orzeszki XD Nawet, gdy czasem mnie wkurza z tym swoim wyolbrzymianiem, niektórych spraw. Miałam kończyć, a piszę dalej. Przepraszam za ten spam w komentarzach, ale nie zmieszczę tego w jednym… Ale już sobie idę, spokojnie! Idę oczekiwać kolejnego rozdziału. Choć trochę się boję, jak ta historia dalej się potoczy. Liczę jednak na to, że wszystko jakoś zacznie się układać w życiu Billa i Karen. A przede wszystkim, że Franz nie odstrzeli nic Billowi…. Dobra, już się nie zagłębiam.
Pozdrawiam i do następnego <3
O mój Boże! Co za komentarz! Właśnie w takich chwilach najsilniej czuję, że warto pisać! Tak ja zacznę moją odpowiedź do Twojego, jakże wspaniałego i obszernego komentarza, dodając, że nie spodziewałam się go wcale. Tym bardziej jest mi niezmiernie miło, że zechciałaś wyrazić swoją opinię i to jeszcze w tak wyczerpujący sposób.
UsuńWspomniałaś, że kiedyś próbowałaś już przebrnąć przez coś mojego, a jeśli była to pierwsza historia, to z pewnością MI – tam młodociany Bill romantykiem nie jest, jest niedojrzały i sam nie wie czego chce, ale… dla mnie i tak MI i RTR są moimi najbardziej udanymi i ukochanymi dziećmi, choć MI jest zdecydowanie drugie w kolejce mimo, że powstało jako pierwsze. Ja kocham Billa jakiego stworzyłam w RTR, to dopiero jest romantyk, ten w HH to przy nim pikuś, więc jeśli będziesz się bardzo nudzić, zapraszam. Oczywiście wszystko jest kwestią gustu, ale RTR to moje ukochane dziecko, mydlana opera i romansidło, lepkie od miłości, do jakiej droga nie była usłana różami. Jeśli zaś chodzi o bohaterów, lepiej pisze mi się stawiając w roli czułego romantyka Billa, Tom jakoś mi nie wchodzi w taką postać, sama nie wiem czemu właśnie w taki sposób kreuję bliźniaków, to taki kaprys autora, czyli mnie (bo rzeczywistość przecież zapewne jest zupełnie inna, ale to w końcu FF) ;) Cieszę się, że te kreacje przypadły Ci do gustu.
Odniosę się teraz do postaci Karen; wykreowałam ją jako zupełnie nie znającą życia, młodą dziewczynę, ledwie po studiach. Cicha i spokojna, żyjąca u boku mamy, wbiła sobie do głowy, że jeśli nie zakochała się będąc studentką, z pewnością już nigdy nie zazna miłości, uległa więc woli rodzicielki, wybierając spokojne życie z wdzięczności. Ale, czy naprawdę jest i byłoby to spokojne życie? Właśnie przekonuje się, że nie, że dokonała złego wyboru, że pochopnie podjęła decyzję. Jeszcze czeka ją wiele niespodzianek i zawodów. Nie uprzedzę jednak faktów co się wydarzy, bo byłoby nieciekawie, prawda?
Nadia – to dziewczę jeszcze pokaże drugą twarz, ale zraniona kobieta bywa nieobliczalna.
Niezmiernie się cieszę, że ta historia wywarła na Tobie tak wiele emocji, uśmiechasz się i wkurzasz podczas czytania, powiedziałaś też, że wręcz gadasz do bohaterów, ochrzaniasz ich za błędne decyzje, życiową głupotę! Chyba nie ma większego komplementu dla autora, niż usłyszeć takie słowa. Jakby to powiedział rodzimy poeta: serce roście!
Serdecznie dziękuję za wywołanie uśmiechu na moich ustach, dzięki tak obszernemu, cudownemu komentarzowi i proszę o więcej! (już nie musi być tak dużo ;)) Ściskam i ślę buziaki ;* <3
PS. Czytałabym i dłuższy, sprawiłaś mi ogromną frajdę!
Ah, bo ja tak z zaskoczenia podeszłam do sprawy i siedziałam cicho, nie wspominając, że się tu podkradam i czytam nocami :D Postanowiłam nic nie mówić (dlatego też nie komentowałam każdego odcinka na świeżo po przeczytaniu), dopóki nie skończę. Bo czasem coś zaczynam, potem zostawiam i myślę, że to tak niefajnie, jak czytelnik nagle znika :D Ale nic nie spowodowało, że chciałam przerwać podążanie za tą historią, także zostaję, oby już do końca :D
UsuńDlatego właśnie tak bardzo mi jest szkoda Karen i jednocześnie jestem wkurzona za jej głupie decyzje. Ale widocznie musi się przekonać o wszystkim poprzez własne, bolesne doświadczenie, które zapewne czeka ją w niedalekiej przyszłości :(
A Nadii się już obawiam, a co dopiero później! Szkoda, bo przez chwilę nawet jakoś ją polubiłam i wierzyłam, że da sobie radę i stanie ponad to wszystko. No, ale łatwo stracić rozum dla miłości :(
I cieszę się bardzo, że mój komentarz nie był odstraszający haha :D W takim razie następnym razem nie będę się ograniczać (oczywiście w miarę rozsądku xd).
Stworzyłaś takich bohaterów i taką historię, że jest czym się emocjonować i o czym pisać w komentarzach, więc pewnie jeszcze nie raz się tutaj rozgoszczę :)
A gdzież tam odstraszający... wręcz przeciwnie! I mam ogromną nadzieję, że będziesz do ostatniego słowa, wypowiedzianego przez moich bohaterów ;*
UsuńOjej, przeczytałam i nie skomentowałam! Obiecuję się poprawić w wolnej chwili, ale daję znać, że wciąż tu jestem i czekam:)
OdpowiedzUsuńNic się nie stało ;* Cieszę się, że jestem, a obszerniejszy komentarz najwyżej zostawisz pod kolejnym rozdziałem ;)
Usuń