Część 19. „Żal zaklęty w kroplach deszczu”
Dawno
minęło południe, a on wciąż tkwił w swoim apartamencie. Bał się z niego wyjść,
nie wiedział, jak ma się zachować, kiedy pojawi się w recepcji. Wydawało mu
się, że nie będzie umiał teraz spojrzeć jej w oczy. Niepotrzebnie pozwolił na
ten pocałunek, tym samym dając odrobinę nadziei, której tak naprawdę dać nie
powinien. Nie kochał jej i pokochać nie umiał, jednak był tylko słabym facetem,
który nie potrafił, a nawet nie chciał obronić się przed pieszczotą ciepłych
ust pięknej kobiety nawet, gdy wciąż uważał ją tylko za przyjaciółkę. Chwilami
nawiedzały go z tego powodu wyrzuty sumienia, ale wiedział też, że gdyby ją
odepchnął, byłyby o wiele większe, a ona po stokroć bardziej zraniona.
Mijała
kolejna godzina i głód zaczął dawać mu się we znaki. Przecież nie jadł w ogóle
śniadania, ale na zejście do restauracji nie miał najmniejszej ochoty, więc
zamówił obiad do pokoju.
Podczas,
gdy wciąż nie opuszczała go udręka myśli z powodu Nadii, niesforne i
nieposkromione serce nad którym nie potrafił zapanować, wyrywało się teraz w
zupełnie inną stronę - do tej, której nie widział już czwarty dzień. Właśnie tkwił
tęsknie w połowie wtorku i nawet nie wiedział, czy Hoffmann już wyjechał.
Wczoraj nigdzie nie widział Karen, więc pewnie znów ten palant trzymał ją w
czterech ścianach apartamentu, a dziś wciąż jeszcze nie wystawił nosa ze
swojego pokoju. Tęsknota za jej widokiem była paląca, ale stwierdził, że da
sobie z nią radę przynajmniej do osiemnastej, bo wtedy kończyła się zmiana
Nadii. Wolał więc póki co nie pokazywać się w recepcji, gdzie przecież mógłby
natknąć się na Karen. W obliczu tego, co stało się dzisiaj do południa, czułby
się niezręcznie, witając na jej oczach wygłodniałym i stęsknionym wzrokiem
sąsiadkę z piętra poniżej. Bardzo chciał się dowiedzieć, czy jej mąż jeszcze tu
jest, ale największym nietaktem z jego strony byłoby zapytać o to Nadię.
Nie
było innej rady, jak zaczekać jeszcze jakiś czas.
Snuł
się więc dla jego zabicia bez celu po swoim apartamencie, wychodząc co jakiś
czas na taras w nadziei zobaczenia tej, za której widokiem tak bardzo tęsknił.
Wytężał słuch, próbując usłyszeć jakikolwiek dźwięk dobiegający z otwartych
poniżej drzwi na taras. Na próżno, ponieważ do jego uszu nie dochodziło nic
poza cichymi pomrukami zbliżającej się burzy i świstem coraz silniejszego
wiatru.
Wreszcie
minęła upragniona osiemnasta, a kilka minut po niej zobaczył ze swojej kryjówki
za firanką okna oddalającą się sylwetkę Nadii. Nieodgadniony żal chwycił go za
serce, bo dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak okropnie musiała się czuć, gdy po
tym wszystkim już w ogóle go nie zobaczyła, nie wspominając o usłyszeniu
jakichkolwiek słów, nawet niekoniecznie otuchy. Wiedział, że w końcu będzie
musiał jej wszystko wyjaśnić, jednak odczuwał niewątpliwą ulgę, że nie nastąpi
to dziś.
Z
bijącym sercem przywoływał niewielkim przyciskiem windę, a gdy już znalazł się
na dole, udając zupełnie obojętny ton, zadał Monique swoje wyćwiczone po drodze
pytanie:
-
Nie wiesz, czy Franz Hoffmann gdzieś wychodził, czy może jest u siebie? – Ale gdy
zobaczył nieco zdziwione spojrzenie dziewczyny, pospiesznie dodał: - Mam do
niego ważną sprawę, a nie chcę pukać wprost do apartamentu, zanim się nie
upewnię, czy jest.
-
Ale jego nie ma, wyjechał - stwierdziła dziewczyna, wzruszając ramionami. - W
niedzielę, jakoś tak zaraz po południu.
-
W niedzielę? - wyjąkał zdumiony Bill.
-
No tak - potwierdziła recepcjonistka, obrzucając szefa badawczym wzrokiem.
-
Aha - bąknął tylko, po czym zadał kolejne pytanie: - Sam wyjechał, czy z żoną?
-
Sam.
Monique
sięgnęła na półkę z pocztą, wyjmując z odpowiedniej przegródki kilka kopert.
-
Wczorajsza i dzisiejsza poczta - rzuciła krótko, podając ją Billowi. W
zamyśleniu wziął do ręki niewielki plik i wszedł za ladę recepcji. Usiadł,
rozkładając przed sobą listy, i powolnym ruchem zaczął rozrywać koperty. Kilka
rachunków, jakieś pozdrowienia od znajomych, którzy wylegiwali się właśnie w
Hurghadzie, wszystkie papierki przekładał machinalnie, bo jego myśli były
dalekie od zagłębiania się w ich treść. Jak to możliwe, że Hoffmann wyjechał w
niedzielę, a on przez te dni w ogóle nie widział Karen?
-
Jesteś pewna, że pani Hoffmann jest w hotelu? - zapytał ponownie swoją
pracownicę.
-
Tak - odparła krótko, siadając przy komputerze. - Wczoraj ją widziałam.
W
zamyśleniu spojrzał w okno, za którym niebo właśnie rozświetliła potężna
błyskawica, potwierdzając gromkim hukiem nadejście burzy, a już po chwili potężne
krople deszczu zaczęły siekać szyby. Beznamiętnie patrzył, jak wszyscy
pospiesznie wbiegali do wewnątrz, usilnie starając się uniknąć przemoknięcia.
Wciąż zastanawiał się, dlaczego przez te dni ani razu nie widział Karen.
Owszem, dzisiaj przesiedział cały dzień w swoim apartamencie, ale jeżeli
Hoffmann wyjechał w niedzielę, pozostawało przecież popołudnie i poniedziałek.
W te dni nie unikał kontaktu z ludźmi, bywał w restauracji, spędził dwie
godziny na tamtejszym tarasie, robił obchód po hotelu, ciągle gdzieś się
kręcił, a mimo to nie widział jej nawet przelotnie. Co takiego się z nią działo
przez te wszystkie dni? Jej mąż wyjechał, a ona nie chciała się z nim spotkać, i
nawet nie chciał się skontaktować?
W
jego sercu zakiełkował nagle nieodgadniony niepokój, jakieś dziwne przeczucie
zła.
Hol opustoszał
zupełnie, a każdy, kto uciekł przed burzą, już dawno był w swoim pokoju bądź w
restauracji, a on wciąż siedział z tym samym listem w ręku, wsłuchany w odgłos
ulewnego deszczu, którego tak bardzo nienawidził. Wszystkie nieszczęścia, jakie
napotkały go w życiu, kojarzyły mu się właśnie z taką pogodą. Do dziś miał
przed oczami obraz wsiadającej w jego ulewnych strugach do taksówki, Ann.
A
może po prostu coś się stało Karen, może potrzebuje jego pomocy? Bzdura.
Przecież gdyby tak było, już dawno by go o nią poprosiła. Zamiast tak tu
siedzieć i układać w swojej głowie niestworzone historie, zamartwiać się o to,
co się z nią dzieje, powinien po prostu zapukać do jej apartamentu. Tak, to
będzie chyba najlepsze wyjście z sytuacji.
-
O matko, ależ zmokłaś! - wyrwał go z zamyślenia głos Monique. Odruchowo na nią
zerknął, po czym mimowolnie podążył śladem jej spojrzenia w kierunku drzwi i
zamarł. Właśnie tam stała Karen, roześmiana i zupełnie przemoczona, starająca
się wyżąć tuż za progiem dół sukienki, z której kapała woda. Po chwili jednak,
stwierdzając najwidoczniej, że już wystarczy, odgarnęła do tyłu zmoczone włosy
i zrobiła kilka kroków w kierunku recepcji.
Pożerał
ją wzrokiem, bez słowa, nie chcąc w jakikolwiek sposób zakłócić tej chwili, ani
jej spłoszyć, szczególnie, że jeszcze go nie zauważyła. Cienki, biały materiał,
który zupełnie przylgnął do jej ciała, stając się teraz aż nadto
przezroczystym, kusząco uwydatniał jej kobiece krągłości. Musiała być przemarznięta,
co też zdradzały małe, sterczące wzgórki na końcach niewielkich, ale jakże
kształtnych piersi. Krople wody spływały po jej pięknej twarzy, kapały z
włosów, bezkarnie prześlizgując się po nieosiągalnych dla niego miejscach.
Gdyby
tak choć przez chwilę mógł być jedną z nich...
-
Byłam daleko, kiedy się rozpadało, dlatego nawet się nie spieszyłam, bo
wiedziałam, że i tak zmoknę - roześmiała się, zwracając do Monique, a wtedy
Bill poruszył się, wstając.
-
Cześć - powitał ją z uśmiechem, wciąż omiatając spojrzeniem całą jej sylwetkę,
gdy nagle stało się coś, czego nigdy by się nie spodziewał.
Popatrzyła
na niego dziwnym wzrokiem i mruknęła od niechcenia:
-
Cześć.
Spostrzegł
w jej oczach złowrogi błysk, a z twarzy natychmiast zniknął promienny uśmiech.
Już nie była tą Karen, którą znał. Nagle, z powrotem stała się tą samą, którą
zobaczył pierwszego dnia, tuż po przyjeździe do hotelu.
Więc
jednak coś się stało...
-
Zupełnie przemarzłam, uciekam wziąć ciepłą kąpiel - rzuciła krótko do Monique i
natychmiast ruszyła w kierunku windy. Choć przez chwilę stał oniemiały,
natychmiast otrząsnął się z tego letargu, ruszając za nią.
-
Karen, zaczekaj! - zawołał, lecz nawet się nie obejrzała, zatrzymując dopiero
przy windzie.
-
Dlaczego mnie unikasz? Czy coś się stało? - zapytał z żalem.
Nawet
na niego nie patrząc, odparła sucho:
-
Nie wysilaj się, Bill.
-
O co ci chodzi? Mieliśmy się spotkać, jak wyjedzie Franz, jego już nie ma od
niedzieli, a ty nie dajesz znaku życia.
-
Już nie musisz się ze mną spotykać, sama też potrafię się nie nudzić -
odpowiedziała, spoglądając na niego z wyrzutem. - I nie obawiaj się, pomogę
przy remoncie, jeżeli tylko o to chodzi.
Z
windy, która zjechała właśnie na parter, wysiadły dwie osoby.
-
Pieprzyć remont! - żachnął się. - Nie możesz po prostu powiedzieć, co się
stało? - drążył, wsiadając za nią do pustej już kabiny.
-
Mogę. Po prostu umowa między tobą a moim mężem jest już nieaktualna -
odpowiedziała wprost.
W
jednej sekundzie przeszył go gorący dreszcz i miał wrażenie, że płonie ze
wstydu, zażenowania, własnej naiwności i głupoty. To było przecież do przewidzenia!
Powiedział jej. Ten bydlak wszystko jej powiedział, a on był taki lojalny i
utrzymywał to w tajemnicy, jak i wszystkie tu przyjazdy jej męża. Teraz już
wiedział, dlaczego tak go unikała i wcale jej się nie dziwił. Był ostatnim
idiotą, ufając Franzowi, który najzwyczajniej z obydwojga zadrwił, a może po
prostu coś zauważył, coś, co sprawiło, że czuł się zagrożony, dlatego o wszystkim
jej opowiedział?
Z
wściekłości krew odpłynęła mu z twarzy. Jak ma jej to wszystko teraz
wytłumaczyć?
-
Posłuchaj, Karen... - zaczął niepewnie. - To była jego umowa, nie moja,
zgodziłem się na nią dla świętego spokoju, bo strasznie nalegał, ale nie
spędzałem z tobą czasu z tego powodu, rozumiesz? Nie powiedziałem ci o jego
propozycji, bo chciałem być wobec niego lojalny. Jak widzę jednak, nie warto
było.
Spojrzała
mu wymownie w oczy. Po jej twarzy wciąż spływały krople deszczu, w których
zaklęty był ogromny żal. Była blada, a usta niemal zsiniały jej z zimna.
Wstydliwie zakryła prawie obnażone piersi, krzyżując na nich swoje ręce i
opierając dłonie na ramionach. Teraz wydała mu się jeszcze piękniejsza.
Winda
zatrzymała się na jej piętrze. Nie powiedziała już nic, a kiedy tylko otworzyły
się drzwi, wyszła na korytarz i ruszyła w kierunku swojego pokoju. Wypadł za
nią, w desperacji chwytając za przedramię.
-
Uwierz mi, proszę! Czas spędzony z tobą był dla mnie czymś wspaniałym, gdybym
nie czuł się w twoim towarzystwie dobrze, nie spędziłbym go z tobą! Nie
organizowałbym pomocy do pracy, żeby mieć więcej czasu, gdybym tego nie chciał!
-
Skończ - wydusiła w końcu i wyrywając mu się, ruszyła przed siebie. Za dużo w
niej było bólu i goryczy, aby znów w to wszystko uwierzyć, chociaż w jej głowie
kłębiły się sprzeczne myśli. Przecież mógł mówić prawdę, a jeśli tak
rzeczywiście było? Z ogromną chęcią uwierzyłaby w to wszystko, ale dlaczego jej
o tym po prostu od razu nie powiedział?
-
Porozmawiajmy... - prosił, podążając za nią krok w krok, aż pod same drzwi jej
apartamentu. - Proszę... Wszystko ci opowiem, wyjaśnię.
Miękła,
na jego widok znów czuła to błogie ciepło w swoim wnętrzu, choć jej ciało
ogarniał przejmujący chłód. Patrzyła na jego twarz, błyszczące usta
wypowiadające raz po raz błagalną prośbę. Wszystko to, co do niego poczuła,
zaczęło wracać wraz z ciepłą tonacją jego głosu, wraz z cudownym, obejmującym
ją spojrzeniem.
-
Nie teraz, Bill, jest mi bardzo zimno. Później… - powiedziała cicho, otwierając
drzwi.
-
Dobrze... - uśmiechnął się niepewnie, ale z nadzieją, widząc niewielką zmianę w
jej spojrzeniu. Już nie czuł tego chłodu, a przyjemne, aczkolwiek jeszcze
bardzo niewielkie ciepło. - W takim razie później, jak się wysuszysz... Będę
czekał.
Zamknęła
drzwi, nie odpowiadając. Pozostawiła go za nimi z ogromną nadzieją na
wybaczenie.
***
W
zasadzie nie wiedział, czy da mu jakoś znać, czy sam ma pójść i zapytać, czy to
już ten czas. Co miała na myśli, wypowiadając słowo „później”? Czekał do
wieczora, niecierpliwie i nerwowo miotając się po swoim apartamencie. Co jakiś
czas wychodził na taras, próbując cokolwiek podpatrzeć, jednak jej okna nie
zdradzały kompletnie niczego i widział w nich tylko złowrogą ciemność.
Zawiodła
się na nim, niewątpliwie straciła zaufanie, jakim go obdarzyła, i cień
sympatii, jaki przecież musiała dla niego mieć. Tylko dlaczego to stało się
właśnie teraz?! Teraz, kiedy już nie umiał o niej nie myśleć, gdy właśnie zdał
sobie sprawę z tego, że jest dla niego kimś więcej niż koleżanką? Doskonale
wiedział, że nic z tego nie będzie, że nie ma szans na inną niż ta koleżeńska
znajomość, ale chciał korzystać z tych chwil, móc spędzać z nią cudownie czas, tak
długo jak tylko się da.
A
jeśli już w ogóle nie będzie chciała z nim rozmawiać? Nie może do tego
dopuścić, ona musi go wysłuchać, musi pozwolić mu się wytłumaczyć i... musi
uwierzyć!
Pospiesznie
wybrał numer telefonu do jej apartamentu, jednak w słuchawce wciąż słyszał
tylko przerywany dźwięk nieodebranego połączenia. Jakimż był idiotą, że do tej
pory nie wziął od niej numeru komórki?! Wprawdzie nigdy nie potrzebowali
takiego kontaktu, zawsze spotykali się wcześniej umówieni, jednak właśnie teraz
dotkliwie odczuł, jak bardzo by mu się przydał. Jej prawdopodobnie nie było, a
on zupełnie nie wiedział, gdzie szukać i co robić.
Stwierdził,
że nie ma sensu tak siedzieć, zapewne znów poszła na spacer, co prawda pogoda
nie była najlepsza, ale przynajmniej przestało padać. Zresztą nawet nie chciał
już tu bezczynnie siedzieć, musiał wyjść, gdzieś pójść, może nawet jej
poszukać.
Założył
ciepłą bluzę i ruszył w kierunku windy, a niebawem znalazł się na dziedzińcu
hotelu. Nie miał pojęcia, gdzie ma iść, ale podświadomie podążył w kierunku
plaży, jednakże tam było zupełnie pusto, a silny i zimny, wiejący od morza
wiatr przeganiał wszystkich mających ochotę na wędrówkę jego brzegiem. On także
zawrócił, ponieważ nie sądził, by po takim przemoknięciu i przemarznięciu miała
ochotę na podobne doznania. Kręcił się bez sensu po okolicy hotelu, raz po raz
spoglądając w jej ciemne okna. W końcu postanowił wrócić do swojego mieszkania,
gdzie jeszcze raz bezskutecznie spróbował się do niej dodzwonić.
Najprawdopodobniej
dzisiaj już nie miała ochoty się z nim widzieć. Stwierdził, że jakoś przeczeka
tę noc, a jutro nie odpuści. W końcu to tylko jego hotel i nigdzie się przed
nim nie ukryje na długo. Dopnie swego i na pewno z nią porozmawia.
Z
pomocą tabletki przyszedł sen, który tak bardzo był mu potrzebny dla
uspokojenia, wyciszenia rozedrganych nerwów, a przede wszystkim dla wypoczynku,
jednak przez takie wspomaganie obudził się bardzo późno. Był zły, obawiając
się, że o tej porze nigdzie nie znajdzie Karen i wszystko znów będzie musiało
poczekać.
Pospiesznie
narzucił koszulkę i dżinsy, po czym zjechał do recepcji, gdzie zastał Nadię, z
którą też wypadałoby porozmawiać. To wszystko powoli zaczynało go przerastać.
-
Cześć - mruknął cicho, wchodząc za ladę i siadając na krzesełku. - Możesz
zadzwonić do restauracji, żeby przynieśli mi kawę? - zwrócił się do dziewczyny.
-
Cześć - odpowiedziała tylko i zatelefonowała do barmana, po czym znów usiadła
przy komputerze.
Sięgnął
po nie do końca przejrzaną wczoraj pocztę, w czym towarzyszyła mu krępująca
cisza. Dziewczyna była pewna, że powodem jego milczenia jest to, co wydarzyło
się poprzedniego dnia.
-
Proszę - uśmiechnęła się kelnerka, która przyniosła mu zamówiony napój.
Podziękował i niemal natychmiast zamoczył usta w filiżance.
-
A śniadanie? - zapytała Nadia, nie odrywając wzroku od monitora. Zerknął na nią
ukradkiem.
-
Nie mam ochoty - odparł cicho.
-
To ja tak zepsułam ci apetyt?
-
Nie - mruknął, zupełnie nie wiedząc, co ma jej powiedzieć. Jej pocałunek
wspominał bardzo miło. Nie potrafił jednak ofiarować takiego uczucia, jakie
chciałaby od niego otrzymać. - To było piękne, ale...
-
Teraz ci głupio, tak? - przerwała mu i roześmiała się, próbując w ten sposób
rozładować napięcie.
-
Trochę - przyznał.
To
była chwila, krótki moment, kiedy chciał powiedzieć, że jej nie kocha, że nie
może w zamian ofiarować żadnej nadziei na ich związek, ale po prostu nie
potrafił. Nie chciał jej ranić, więc wolał zostawić wszystko tak, jak jest.
Miał tylko nadzieję, że Oliver pomoże jej skutecznie zapomnieć o tym uczuciu.
Naprawdę
czuł się teraz niezręcznie, nie wiedząc, o czym ma z nią rozmawiać. Obydwoje
wiedzieli, że to, co się wczoraj stało, było swojego rodzaju przełomem w ich
wzajemnych stosunkach, i czuli, że niewątpliwie już nigdy nie będzie między
nimi takiej swobody jak kiedyś. Nadia wprawdzie szybko zmieniła temat, lecz
konwersacja obojgu wydawała się sztuczna i wymuszona. Wiedzieli, że wszystko,
co było tak świeże, musi ucichnąć i powinno upłynąć trochę czasu, aby znów
mogli rozmawiać normalnie.
Odetchnął
z ulgą, bo na szczęście ten pierwszy, najtrudniejszy kontakt po wczorajszym
wydarzeniu miał już za sobą. Teraz - kolejny raz - do jego myśli wkradła się
Karen. Właściwie zszedł tu tylko po to, aby ją odnaleźć. Gdyby poranną zmianę
miała inna recepcjonistka, już dawno by zapytał o panią Hoffmann, ale Nadii
wolał o to nie pytać z każdego względu. Odniósł więc pustą filiżankę do
restauracji, a po drodze zdecydował, że jednak do niej zapuka, a jeśli nie
zastanie nikogo, spróbuje później. Może uda mu się zobaczyć z tarasu, że wraca?
Szedł
przez korytarz z bijącym sercem, jednakże jakoś podświadomie czuł, że jej nie
zastanie. Wreszcie stanął pod drzwiami i oddychając głęboko w nadziei, że to
choć trochę go uspokoi. Zapukał. Jak się spodziewał, nie usłyszał żadnego
zaproszenia, jednak dla pewności zrobił to jeszcze raz, nieco dłużej i mocniej,
a wtedy do jego uszu dobiegło ledwie słyszalne:
-
Chwileczkę - A po chwili za uchylającymi drzwiami zobaczył Karen. Była w
szlafroku i wyglądała tak, jakby dopiero co wstała z łóżka.
-
Mogę? - zapytał z pewną nieśmiałością.
-
Przepraszam, ale źle się czuję - odparła cichym głosem.
-
Co się dzieje? Jesteś chora? - zaniepokoił się Bill.
-
Chyba się przeziębiłam, ale to nic takiego - Karen zakasłała gwałtownie.
Najwyraźniej nie miała ochoty go wpuścić, ale niewiele sobie z tego robił.
Przestawił nogę przez próg, zatem siłą rzeczy musiała się cofnąć. Wszedł dalej,
zamykając za sobą drzwi. Teraz przyjrzał jej się dokładniej. Wyglądała źle, a
zaróżowione policzki zdradzały, że ma wysoką gorączkę.
-
Najlepiej będzie, jeśli położysz się do łóżka - zasugerował, idąc za nią.
-
Od wczoraj leżę - mruknęła, ale kiedy dotarła do posłania, posłusznie położyła
się pod kołdrę. Gdy to zrobiła, natychmiast przyłożył dłoń do jej czoła.
-
Przecież ty jesteś cała rozpalona! - Zdenerwował się. - Mierzyłaś chociaż tę
gorączkę?
-
Nie mam czym.
-
A jakieś lekarstwa brałaś? - zadawał kolejne pytanie, przysiadając na brzegu
łóżka. Karen tylko pokręciła głową. - Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Przecież
trzeba wezwać lekarza, nie wiadomo co ci jest, to nieodpowiedzialne, naprawdę -
wyrzucał z siebie potok słów podczas, gdy ona tylko go słuchała. Teraz,
zaabsorbowany jej chorobą, zupełnie zapomniał, po co tak naprawdę tu przyszedł.
Na jego twarzy malowała się troska i przejęcie. Ponownie dotknął jej czoła,
podniósł się i sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej telefon.
-
Co robisz? - zapytała cicho.
-
A jak myślisz? Dzwonię po lekarza - odparł z oburzeniem, przykładając słuchawkę
do ucha.
-
Bill, proszę... To minie, nie fatyguj nikogo - prosiła Karen, pomimo tego on
tylko spojrzał na nią surowo i rozpoczął rozmowę z doktorem.
Nie
miała więc wyboru, musiała się całkowicie poddać jego decyzji. Czuła, że
gorączka wciąż się nasila, i nawet już nie miała siły dyskutować.
-
Za kilkanaście minut tu będzie - powiedział Bill, wybierając jakiś kolejny
numer, a po chwili usłyszała, jak zamawia dla niej herbatę z miodem. - Powinnaś
teraz dobrze się odżywiać i dużo pić, a ty pewnie dziś nawet nic nie jadłaś - stwierdził,
omiatając wzrokiem tacę z nietkniętym śniadaniem i ledwie upitą kawą.
Teraz,
kiedy wszystko już było jasne, wcale nie musiał się nią zajmować ani też wzywać
lekarza. Może faktycznie postąpiła niezbyt odpowiedzialnie, próbując wyleczyć
się sama, ale w końcu nie była małym dzieckiem i potrafiła o siebie jakoś
zadbać. Jednak on właśnie teraz wykazywał większą troskę niż kiedykolwiek,
toteż zastanawiała się, czy to z powodu jej choroby, czy może dręczących go
wyrzutów sumienia?
Za
niespełna dwadzieścia minut przyjechał pan Werner i kiedy Bill z
niecierpliwością czekał w salonie, zbadał Karen. Diagnoza trochę ich
zaskoczyła.
-
To zwykła angina.
-
Angina? - zapytał z niedowierzaniem właściciel hotelu.
-
Tak, musiała się pani od kogoś zarazić, a to przemoknięcie tylko przyspieszyło
wyklucie się choroby - stwierdził lekarz. - Przepisałem antybiotyk i syrop, no
i koniecznie trzeba te kilka dni poleżeć w łóżku. Pogoda nie jest najlepsza,
dlatego niewiele pani traci - uśmiechnął się lekarz. - I oczywiście trzeba
dawać dużo pić i dobrze chorą odżywiać - tu zwrócił się do Billa, który skinął
posłusznie głową.
Gdy
pan Werner wychodził, odprowadził go do drzwi, po czym wrócił do sypialni Karen
i westchnął:
-
No to mamy kilka dni z głowy...
Cieszę się, ze pomimo tego niezbyt optymistycznego początku, w miarę upływu czasu pojawiła się pewna nadzieja na to, ze między Karen a Billem będzie jeszcze dobrze. I w sumie... między Billem i Nadią tez, bo... przynajmniej rozmawiają.
OdpowiedzUsuńNo a Karen się biedna rozchorowała, no ale może chociaż przy okazji Bill chociaż zdąży się jakoś zrechabilitowac przed nią z tej niefortunnej umowy. Chciał być lojalny wobec tego skurczybyka, a tu wyszło jak wyszło. Mam nadzieje, ze tamtemu to nie ujdzie na sucho.
Podobało mi się jeszcze to jak Bill patrzył na Karen kiedy ta wróciła ze spaceru. To było takie... z jednej strony całkiem niewinne, ale z drugiej takie... seksowne. :D
Czekam wiec na dalszy rozwój wydarzeń, bo robi się coraz ciekawiej :D
Buziaczki, kochana :*
Jakże by mogła mu nie wybaczyć, skoro także zaczyna czuć do niego coś więcej, niż jedynie przyjaźń, ale nie ma się co dziwić, poczuła się głęboko urażona tą wiadomością.
UsuńBędzie jeszcze trochę miłych interakcji między nimi, nim dojdziemy do końca.
Buziaki, dziękuję serdecznie za komentarz ;*
Pragnę kolejnego odcinka!!!!!!!
OdpowiedzUsuńCzekam wytrwale na akcje, niech buchnie gorąc z piekielnego kotła ����
Będzie gorąc, to mogę obiecać, gorąc i piekielny ogień z wielu powodów!
UsuńDziękuję, że dajesz znak swojej obecności ;*
Pozdrawiam i ściskam ;*
Coraz mocniej się wciągam!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! Jeszcze dziś kolejna część.
UsuńPozdrawiam ;*