poniedziałek, 15 stycznia 2018

Część 20. „Udręczone dusze”



Część 20. „Udręczone dusze”

            Nawet nie pytał, czy będzie mógł się nią opiekować w chorobie, po prostu uznał to za swój obowiązek. Jednak był jeszcze ktoś, kto chociażby powinien wiedzieć o tym, co się stało.
            - Doktor zostawił tabletki od gorączki, dobrze by było, gdybyś je teraz połknęła - zwrócił się do Karen i siadając na brzegu łóżka, podał jej lekarstwo oraz szklankę wypełnioną ciepłym płynem. Podniosła się, odbierając to wszystko z jego rąk.
            - Nie powinnaś zadzwonić do męża? - zapytał cicho, obserwując z uwagą każdy jej ruch. Właśnie popijała tabletkę, kiedy zadał to pytanie, toteż nagle spojrzała na niego znad szklanki, a gdy mu ją oddawała, odpowiedziała tylko:
            - Nie ma takiej potrzeby - po czym znów obsunęła się do pozycji leżącej, przykrywając szczelnie kołdrą.
            - Dlaczego? - drążył. - Chyba ma prawo wiedzieć, że jesteś chora. Może przyjedzie? - Sam nie wierzył, że to powiedział. Powrót Franza był w tej chwili ostatnią rzeczą, której by chciał.
            - Nie przyjedzie - powiedziała z całym przekonaniem. - Ma jakieś kłopoty w firmie.
            - To dlatego tak wcześnie wyjechał? - zapytał Bill, ale miał nadzieję, że będzie to jakiś zupełnie inny powód.
            Karen dla potwierdzenia skinęła jedynie głową.
            - Przepraszam, że ci nie powiedziałem - zaczął po chwili temat, który od wczoraj tak bardzo go nurtował, badawczo spoglądając na leżącą w łóżku dziewczynę. Nie odpowiadała, dając tym samym możliwość tłumaczenia. - Właściwie nie wiem, dlaczego się na to zgodziłem... Wtedy nawet jeszcze cię nie lubiłem - uśmiechnął się lekko. Spojrzała mu prosto w oczy i przerwała wypowiedź pytaniem:
            - A teraz?
            - Myślę, że wiesz... Powinnaś to czuć - odparł, nie przerywając wzrokowego kontaktu.
            - Tak mi się wydawało, aż do niedzieli.
            - Zwątpiłaś?
            - A ty byś nie zwątpił? - zapytała z wyrzutem. - W dodatku gdyby ci ktoś tak obcesowo to powiedział?
            - Nie wiem, zależy jak.
            - Prosto z mostu, że spędzasz ze mną czas dlatego, że on o to poprosił i tylko dlatego mu nie odmówiłeś, bo boisz się stracić takich klientów.
            Wiedział, że Franz po części miał rację, ponieważ wtedy właśnie dlatego się na to wszystko zgodził. Jednak gdyby jej nie polubił, na pewno unikałby wszelkiego z nią kontaktu, a ich znajomość z pewnością nie nabrałaby takiego wymiaru.
            - Nie odmówiłem mu z szacunku. Fakt, jest moim klientem odkąd mam ten hotel, ale gdybym cię nie polubił, żadna siła nie zmusiłaby mnie do dotrzymywania ci towarzystwa. Zgodziłem się bardziej dla świętego spokoju, ale potem wyszło, jak wyszło - uśmiechnął się. - W te dni, gdy się nie widzieliśmy, bardzo mi ciebie brakowało.
            - Mi ciebie też - wtrąciła ledwie dosłyszalnie.
            - A nie powiedziałem ci o tym tylko dlatego, bo nie chciałem sprawiać ci przykrości ani mówić o nim źle - dokończył.
            - On by się nie zawahał.
            - Ale ja nim nie jestem.
            - Wiem, ty jesteś po stokroć lepszy - odpowiedziała Karen, wtulając się w poduszkę.
            - Nie jestem znowu taki dobry - uśmiechnął się i puścił jej oczko. - Ale ty chyba powinnaś się przespać, co?
            - Spróbuję - zgodziła się.
            Kiedy zasnęła, pojechał do apteki wykupić lekarstwa. Czuł w sobie radość, że może się nią opiekować, chociaż zdecydowanie wolałby, żeby była zdrowa, aby pójść razem na spacer. Jednak fakt, że mógł teraz jej pomóc, wzbudzał w nim nieznane dotąd instynkty. Jadąc, rozpamiętywał jej wszystkie słowa i wszystkie niedopowiedzenia. Serce trzepotało mu w piersi na samo wspomnienie nieśmiałych pytań o to, co do niej czuje. Gdyby mógł powiedzieć jej, że to nie jest już żadna przyjaźń, że w jego sercu rodzi się dokładnie to wszystko, o czym kiedyś tylko marzył...
            Kiedy nagle zabrakło jej w te dni, nie umiał sobie znaleźć miejsca i nic nie było w stanie wypełnić mu tej pustki. Przy niej zaczynał żyć, a w jego wnętrzu wszystko drżało z radości, otulając przyjemnym ciepłem na dźwięk jej głosu. Nawet teraz, kiedy w markecie wybierał najlepsze owoce, wkładał do koszyka najdroższe soki, myślał tylko o niej i sam do siebie uśmiechał się na myśl, że za kilkanaście minut znów ją zobaczy.
            Spała jeszcze, gdy wrócił. Oddychała spokojnie i miarowo. Delikatnie odgarnął pasemko włosów z jej policzka i lekko dotknął czoła. Nie była już tak rozpalona, więc pewnie tabletka zaczęła działać. Cichutko postawił lekarstwa na szafce przy jej łóżku i zabrał się za wypakowywanie zakupów. Nie miał pojęcia, na co będzie miała ochotę, jednakowoż przez te kilkanaście wspólnie spędzonych dni zdążył się dowiedzieć, co lubi, i to też kupił. Miał zamiar pójść do siebie i przebrać się w dres, bo skoro miał się nią opiekować, jego ubranie powinno być swobodne i wygodne. Lecz kiedy miał właśnie wychodzić, usłyszał jej cichy głos:
            - Bill, jesteś tam?
            Natychmiast wrócił się spod samych drzwi.
            - Potrzebujesz czegoś? - Wchodząc do sypialni, powitał ją promiennym uśmiechem.
            - Nie... Chciałam tylko wiedzieć, czy już jesteś.
            - Jestem, pewnie że jestem. Kupiłem lekarstwa, owoce, soki, jeśli będziesz miała na coś ochotę, po prostu mów. - Popatrzył na nią wzrokiem pełnym ciepła, a szczęście malowało mu na twarzy radosny uśmiech, dla niej najpiękniejszy na świecie. Był kimś wyjątkowym i wspaniałym, czy kogoś takiego można było nie pokochać? Uwierzyła w jego zapewnienia, we wszystkie wypowiedziane przez niego słowa. Podświadomie czuła, że musi mówić prawdę. Nie poświęcałby się aż tak, dotrzymując jej towarzystwa, gdyby jej nie polubił. Starała się myśleć teraz swoimi kategoriami, co ona zrobiłaby w takiej sytuacji? Z całym przekonaniem stwierdziła, że za żadną cenę nie męczyłaby się w towarzystwie kogoś, kogo nie obdarzyłaby sympatią. Chciała w to uwierzyć, więc całym sercem wierzyła, że on myśli tak samo.
            - Koniecznie musisz do soboty wyzdrowieć - powiedział, biorąc ją za rękę. Poczuła przyjemny dreszcz. Czy właśnie tak objawia się ta prawdziwa miłość i towarzyszące jej pożądanie?
            - A co będzie w sobotę? - zapytała ciekawie, tłumiąc w sobie rodzące się odczucia.
            - Koncert - odparł głosem pełnym entuzjazmu.
            - To już ta sobota? Ależ zleciało... - zdziwiła się.
- Mam nadzieję, że twój mąż nie będzie miał nic przeciwko temu, żebyś przyszła. A może przyjdzie z tobą? - zaproponował uprzejmie Bill, chociaż to ostatnie zdanie ledwie przeszło mu przez gardło.
            - Nie sądzę, żeby przyjechał na ten weekend.
            Gdyby nie jej bliskość, teraz z pewnością odetchnąłby z ogromną ulgą. Niesamowicie ucieszyło go to, co usłyszał. Dla niego Franz Hoffmann mógłby właściwie nie wracać tu już nigdy i całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi, jednak wiedział, że jest to absolutnie niemożliwe.
            - Tak ci powiedział? - zapytał, aby się upewnić i nie cieszyć zawczasu.
            - Niedosłownie, powiedział, że nie wie, kiedy znów przyjedzie, a to raczej oznacza, że nieprędko.
            Nie okazywał, jak bardzo cieszą go jej słowa. Starając się z całej siły opanować swoją radość, wydusił tylko:
            - W takim razie będziesz tam ze mną.
            - Z przyjemnością - odparła, świadomie wybierając właśnie to określenie.
            Uśmiechnął się z zadowoleniem.
            - Przywiozłem kilka filmów, wybierz sobie jakiś, a ja pójdę do siebie, wezmę prysznic i przebiorę się w dres - powiedział i przynosząc całą torbę płyt dvd, położył jej na łóżku. Zajrzała do niej z ciekawością.
            - Hm... - mruknęła. - Trochę tego jest, niektórych nie oglądałam. Ale na razie poproszę to! - Uśmiechnęła się, podając mu „Titanica”.
            - Jeśli ty skoczysz, ja też skoczę...
            - Słucham? - zapytała, w ogóle nie rozumiejąc, o co mu chodzi, jednak zanim zdążył wyjaśnić, skojarzyła: - Ah, no tak... Nie załapałam.
            - To pewnie przez gorączkę. - Puścił jej oczko i obydwoje się roześmieli. Włączył film.
            - Dobrze, więc idę, a ty tu leż grzecznie i czekaj na mnie.
            - A po co? Wstanę i pójdę pospacerować - odparła żartobliwie.
            - No! - pogroził jej palcem i zniknął za drzwiami, lecz za chwilę wrócił i oznajmił z całą stanowczością: - Aha, byłbym zapomniał! Dzisiaj śpię tutaj, na kanapie.

***

            Dzięki jego wspaniałej opiece Karen szybko wracała do zdrowia. Po dwóch dniach już w ogóle nie miała temperatury. To on pilnował godzin przyjmowania leków, jak również tego, żeby odpowiednio się odżywiała. Obowiązkowo serwował każdego dnia potrzebną ilość witamin zawartą w owocach i sokach, zawsze był tuż obok, na każde jej zawołanie, spędzając każdą noc w salonie na kanapie, tak na wszelki wypadek, gdyby go potrzebowała.
            - Byłbyś dobrym ojcem, zajmujesz się mną z taką troską - powiedziała mu któregoś dnia, kiedy leżąc pod kocem, oglądała jakąś kolejną, romantyczną komedię, na której w ogóle nie mogła się skupić. Właśnie tego dnia po raz pierwszy pozwolił jej wyjść z łóżka i się ubrać, jednak tylko pod warunkiem, że jeszcze poleży. Nie miała wyjścia i musiała się zgodzić, bo w tej kwestii był nieugięty. Jednak nie było to dla niej żadną katorgą, bo choć miała już dość godzin spędzonych na leżeniu, te różniły się od poprzednich zdecydowanie. Tym razem on był tak blisko jak jeszcze nigdy dotąd przez tak długi czas. Mógł przecież usiąść na sąsiedniej, stojącej prostopadle kanapie, jednak on się na niej najzwyczajniej położył, mając tuż obok, jej spoczywającą na poduszce głowę. Gdy położył dłoń na jej czole troskliwie sprawdzając, czy przypadkiem nie ma temperatury, wypowiedziała właśnie słowa o jego niewątpliwie wspaniałym, przyszłym ojcostwie.
            - Może i chciałbym nim być, a może już bym był - odpowiedział z dziwną melancholią w głosie. Niemal natychmiast odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Co takiego miał na myśli? A może kiedyś zdarzyło się coś, czego jej nigdy nie wyjawił?
            Nagle w jej sercu zrodziła się zazdrość o jego przeszłość, choć nawet nie miała prawa tak myśleć, jednak to właśnie czuła i nie umiała się przed tym bronić.
            - Więc ktoś miał taką szansę... - powiedziała, by podtrzymać tę rozmowę i dowiedzieć się czegoś więcej.
            - Ale ten ktoś jej nie chciał - odparł ze smutkiem.
            Tak bardzo chciałaby krzyknąć, że ona była idiotką! Tak, ona! Chociaż nie wiedziała nawet o kim mowa i w ogóle niczego o tej osobie nie wiedziała. Jaka szkoda, że mogła tak wołać tylko w swoich myślach... Nie potrafiła jednak się powstrzymać od jednej, małej uwagi:
            - Nie znam jej, ale na pewno na ciebie nie zasługiwała.
            - Może, ale to małe pocieszenie.
            - Kochałeś ją? - zapytała Karen, ale widząc jego spojrzenie, szybko tego pożałowała. Przestraszyła się, że ta rozmowa zaszła za daleko, a ona wstąpiła z buciorami na jego prywatny teren. Za bardzo się zagalopowała, ale nie było odwrotu, pozostawało tylko czekać na odpowiedź.
            Tymczasem, ku jej zdziwieniu, usłyszała tylko łagodne:
            - Wtedy wydawało mi się, że bardzo... Kiedy odeszła, czułem się zraniony i gdyby nie Nadia, nie wiem, jak bym się wygrzebał z tego dołka. Teraz właściwie już sam nie wiem... Myślę jednak, że gdybym kochał prawdziwie, nie umiałbym tak prędko o niej zapomnieć.
            - A może po prostu za bardzo cię zraniła, żebyś mógł ją nadal kochać?
            - Nie sądzę, nawet zraniony nie umiałbym zapomnieć, bo ja nie rozpamiętuję czyichś błędów, szybko rozgrzeszam jeśli kocham. No i wciąż czekam na tą jedyną, prawdziwą miłość, i wiem jedno: teraz będę rozsądny, obiecałem sobie, że już nigdy nie zakocham się w nieodpowiedniej kobiecie - odparł całkiem poważnie, choć dawno przestał wierzyć w te słowa. Ta, którą właśnie pokochał, była tuż obok, a on po prostu nie mógł jej o tym powiedzieć.
            - I będziesz umiał tak wyselekcjonować? - zapytała Karen.
            - Nie wiem, Karen, ale będę się starał. Po prostu muszę... - westchnął.
            No cóż... Ona z pewnością była właśnie tą nieodpowiednią kobietą - jak to określił - chociażby z tego powodu, że była mężatką. Toteż nawet nie powinna mieć jakichkolwiek złudzeń, że może stać się dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Zresztą na inne niż przyjacielskie relacje nie miała nawet nadziei, nawet na krótki romans, na małą, choćby najmniejszą zdradę, na jeden, krótki pocałunek... On był zbyt szlachetny i rozsądny, aby się wikłać w takie układy, a to, że ją lubił, jeszcze nie oznaczało, że choćby w maleńkim stopniu jej pragnął, już nawet nie wspominając o jakimkolwiek innym uczuciu.
            Musiała więc zadowolić się tylko koleżeńskim rodzajem bliskości. Mogła go kochać wyłącznie platonicznie, podobnie zresztą jak i on ją. Jednakże tego nawet się nie domyślała.

***

            Po tych chłodniejszych dniach znów zrobiło się słonecznie i bardzo ciepło, toteż Bill, po konsultacji z lekarzem, zabrał Karen w sobotnie przedpołudnie na krótki spacer, który zakończyli odpoczynkiem przy kawie na tarasie restauracji.
            - Trochę się denerwuję - mruknął, wpatrując się w drogę prowadzącą do głównej bramy wyjazdowej.
            - Dlaczego? - zapytała dziewczyna.
            - Jest po jedenastej, a ich jeszcze nie ma.
            - Może po prostu zadzwoń - uśmiechnęła się Karen.
            - Wątpię, czy Tom włączył telefon, już rano próbowałem. Jeśli jadą, pewnie śpi w busie.
            - Mimo to spróbuj, dla swojego spokoju.
            Kolejny raz wybrał w swoim telefonie połączenie z bratem, jednak znów zgłosiła się poczta głosowa.
            - Nic z tego... - jęknął ze zrezygnowaniem. - Napiszę mu chociaż sms-a, może raczy łaskawie odpisać.
            Karen nie odpowiedziała, zbyt zaabsorbowana obserwacją okolicy.
            - Jadą! - krzyknęła nagle, a zajęty stukaniem w klawiaturę telefonu Bill, aż się wzdrygnął.
            - Nareszcie - powiedział z ulgą, po czym obydwoje wstali i ruszyli na powitanie przybyłych.
            - No co tak późno? - zwrócił się z wyrzutem do brata, kiedy tylko zobaczył go w drzwiach tourbusa.
            - Przecież musiał do laski po drodze - skwitował z odpowiednią miną Georg. - Czekaliśmy tam na niego ze czterdzieści minut.
            - Nie czterdzieści, tylko pół godziny. Ty jak zwykle wyolbrzymiasz - odparował Tom. - Hej, braciszku - uściskał Billa.
            - Już się denerwowałem, trzeba przecież próbę jeszcze zrobić, no i musicie odpocząć przed koncertem.
            - Zdążymy, wszystko zdążymy - śmiał się Tom, biorąc swoją podręczną torbę, po czym spojrzał na Karen i wyciągnął do niej rękę: - Cześć.
            Dziewczyna z uśmiechem uścisnęła mu dłoń.
            - Cześć.
            - W takim razie idziemy - zakomunikował Bill i zwrócił się do pozostałych. – No co tam chłopaki?
            - Już, już - odparł Gustav, tłumacząc jeszcze coś mężczyźnie z ekipy technicznej, której ciężarówka wjechała tuż za busem.
            - Macie osobne pokoje, tylko proszę grzecznie - Gospodarz zwrócił się do idących tuż obok Georga i Olivera, wymownie patrząc na tego drugiego.
            - Masz jak w banku - roześmiał się kumpel.
            - A gdzie właściwie jest Erik? Jakby technicy mieli problem, niech dzwonią, wyślę Kristofa - Bill tym razem zagadnął wchodzącego tuż za nimi Gustava.
            - Jasne, zaraz wszystko poznoszą, a Erik dojedzie po południu. Miał jeszcze coś pilnego do załatwienia w Berlinie.
            - Anette, zawołaj obsługę, niech pokierują facetów ze sprzętem. I poproszę karty od pokoi chłopaków. To jest twoja, Tom. - Podał bratu elektroniczny klucz do jego pokoju. - Blisko mnie, tak na wszelki wypadek - Puścił mu oczko i rozdał pozostałe karty. - A tu wasze.
            Kiedy ruszyli w stronę windy, zwrócił się z troską do Karen:
            - Nie wychodź już dzisiaj, dobrze? Wystarczy jak na pierwszy raz.
            Zdezorientowany Tom, przeniósł wzrok z Billa na Karen i odwrotnie, przysłuchując się tej krótkiej wymianie zdań.
            - Zejdę tylko na obiad - odparła dziewczyna.
            - Bądź gotowa tak gdzieś na dziewiętnastą trzydzieści, okay? Przyjdę po ciebie.
            - Dobrze, będę - uśmiechnęła się i wyszła na korytarz, bo winda właśnie zatrzymała się na jej piętrze. - Na razie.
            - Na razie - odpowiedzieli bliźniacy niemal równocześnie.
            - Co tu jest grane? - Tom podejrzliwie spojrzał na Billa, kiedy tylko zamknęły się drzwi.
            - Nic. - Czarnowłosy wzruszył ramionami. - A co ma niby być?
            - Coś tu się dzieje, przecież widzę, bo niby skąd twoja troska?
            - Rozchorowała się, stąd ta troska - roześmiał się Bill.
            - A ty się nią opiekowałeś, tak? Oj, ty lepiej uważaj, bo jak się jej stary dowie... - Tom pokręcił głową i ruszył za bliźniakiem w stronę jego pokoju.
            - Sam mnie o to prosił - skwitował Bill, otwierając swój apartament, do którego po chwili weszli, zamykając drzwi.
            - Prosił, czy nie prosił... Ja bym nie ryzykował, wiedząc, kim on jest - Cmoknął brat.
            - A niby kim ma być? Prowadzi jakieś interesy, to wszystko. Żadna gruba ryba.
            - Ta... Jasne - mruknął Tom. – Owszem, prowadzi interesy, tylko jakie.
            - No jakie? - zapytał Bill, śmiejąc się. W ogóle nie zdawał sobie sprawy, o czym chce powiedzieć mu bliźniak.
            - No nie wiem, czy chcesz to wiedzieć - Brat pokręcił głową. – Kilka dni temu, zupełnie przypadkiem przypomniałem sobie, skąd go znam.

7 komentarzy:

  1. Miodzio!
    Po pierwsze, czekam z niecierpliwością aż anioł i Karen ujawnia swoje uczucia... ale kto powie o tym pierwszy?
    Po drugie, kim ten Franz jest ?! Jakiś narkotykowy diler który później będzie ścigać kochanków za ich miłość?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weszłam dziś w spam i okazało się, że nie wiadomo dlaczego tam się Twój komentarz zapisał, ale go przywróciłam!

      Usuń
  2. Bill świetnie sprawdził sie w roli opiekuna i... z pewnością byłby dobrym ojcem. Mam nadzieje, ze kiedyś nim zostanie :D z reszta myśle, ze nawet ten prawdziwy Bill mógłby być dobrym ojcem xD pewnie by rozpieścił strasznie dziecko, ale jakoś tak mi się wydaje xD
    A Tom widzę Billa dobrze wyczuł :P teraz to... chce się tylko dowiedzieć skąd może kojarzyć Hoffmanna :D
    Wybacz, ze tak późno kochana, ale chyba lepiej późno niż wcale! Czekam wiec już niecierpliwie na następny rozdział. Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No gdyby nie Ty, nie byłoby nawet komentarza pod rozdziałem. To przykre, że tyle osób dziennie wchodzi, a nikomu się nie chce napisać choćby zdania opinii. Tym oto sposobem, to jest ostatnie opowiadanie jakie tu zamieszczam, bo jak kwiat więdnie bez wody, tak bez motywacji to nawet pisać się nie chce. Albo może mi się tylko wydaje, że pisze w miarę nieźle, więc dlatego?
      Wracając do treści opowiadania, już w następnej części się dowiesz skąd Tom zna Franza.
      Dziękuję kochana i ściskam Cię mocno ;*

      Usuń
  3. Ja mam tu jakiś jeden wielki problem z dodawaniem komentarzy...
    Dodałam go od razu po przeczytaniu tudzież tego samego dnia gdy ten rozdział tutaj zagościł a dziś patrzę a tu pustka...
    Wiem ze to ważne aby zostawić swój ślad także pamiętaj, ze zawsze tu jestem i kibicuje Billowi i Karen i już czekam na jakaś akcje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za to musiałam zdjąć ostrzeżenie o treściach dla dorosłych, bo na własny blog mnie nie chciało wpuścić :D No co poradzić złośliwość, niemniej cieszę się, że jesteś.
      A co do akcji, to będą, oj będą, może nie takie, na jakie czekasz, ale podzieje się.
      Dziękuję, ściskam i pozdrawiam ;*

      Usuń