Część 2. „Ci wspaniali goście”
-
Tom! Co ty tutaj robisz? - prawie krzyknął, zdziwiony.
-
Lepiej spytaj: co my tu robimy? - roześmiał się jego brat.
-
Jesteście wszyscy? A trasa?
-
Mamy trzy dni wolnego między koncertami, a że jest po drodze, zatrzymamy się u
ciebie.
-
Ale mi zrobiliście niespodziankę! Super, cieszę się bardzo! - Bill wstał, aby
uściskać bliźniaka, którego ostatnio naprawdę rzadko widywał. Co prawda Tom,
kiedy tylko znalazł wolną chwilę, zawsze do niego przyjeżdżał, jednak nie były
to zbyt częste wizyty, dlatego teraz chciał wykorzystać fakt, że mieli
koncertować bardzo blisko.
-
Zawołaj chłopaków, jesteście na pewno głodni - Bill w roli pana domu czuł się
naprawdę świetnie. Już krążył przy barze i wydawał dyspozycje co do śniadania
dla wspaniałych gości. Tom tymczasem wyszedł na hol, aby zawołać kumpli do
restauracji, i już po chwili wszyscy siedzieli przy stoliku razem z Billem,
zajadając ze smakiem przepyszne śniadanie.
-
Ale za trzy tygodnie przyjeżdżacie na kameralny koncert. Mam nadzieję, że nic
się nie zmieniło? - zapytał Bill z obawą w głosie.
-
Oczywiście, braciszku - odpowiedział Tom, przełykając kolejny kęs. - Już
wszystko zaplanowane, będziesz nas miał w sobotę za trzy tygodnie. No,
zważywszy, że dzisiaj jest poniedziałek, to prawie za cztery. Dla ciebie
wszystko.
-
Ufff, całe szczęście - odetchnął z ulgą. - Jesteście zawsze ogromną atrakcją
dla moich gości, a przy okazji jeszcze trochę biletów się sprzeda dla ludzi z
zewnątrz.
Hotel
nie zawsze przynosił duży zysk, ale Bill nie mógł narzekać na brak pieniędzy,
bo miał jeszcze inne dochody. Wciąż dostawał procent od sprzedaży płyt, kiedy
jeszcze był wokalistą i frontmanem zespołu, no i ciągle pisał dla nich nowe
piosenki. Teraz miał na to naprawdę dużo czasu i prawie zawsze doskonałe
pomysły.
-
Cieszę się, że wciąż jesteście popularni - uśmiechnął przyjaźnie do Oliviera,
który w zespole zajął jego miejsce.
-
Ale to już nie to samo - westchnął obecny wokalista. - Jednak nie da się
zaprzeczyć, że po twoim odejściu straciliśmy wielu fanów.
-
Na pewno nie aż tak wielu, świadczy o tym choćby grubość mojego portfela -
roześmiał się Bill. - Przecież ja ciągle na was zarabiam pokaźne sumy.
-
A hotel? - odezwał się Georg.
-
E tam, gdybym go nie pokochał, pewnie dawno bym sprzedał. To nie są aż takie
zyski, o jakich myślisz - Machnął ręką właściciel. - Oczywiście można się z
tego utrzymać, ale nie są to jakieś kokosy. Nie da się ukryć, że wciąż moim
pokaźnym źródłem dochodu jest hotel, tylko szkoda, że nie ten. – zaśmiał się i
wszyscy mu zawtórowali.
Tak...
Tokio Hotel, ich zespół... Wciąż pamiętał światła sceny, pisk fanek, błysk
fleszy... To było jego życie, jego żywioł, jego cały świat. Kiedyś myślał, że
zestarzeje się na scenie, lecz jednocześnie miał nadzieję, że będzie wiedział,
kiedy z niej zejść niepokonanym. Tymczasem pokonało go życie i coś tak
zwyczajnego, tak prozaicznego, jak choroba. Kłopoty z jego strunami głosowymi
nie skończyły się na usunięciu cysty. Co jakiś czas nawracała chrypa, bóle
gardła, dziwne zapalenia. Ratowano go w najlepszych klinikach, potem
przechodził coraz dłuższą rekonwalescencję, po której krótkotrwały pobyt na
scenie ponownie kończył się tym samym. W końcu zapadł wyrok – nigdy więcej nie
będzie mógł śpiewać zawodowo, nadmiernie eksploatować głosu, bo to mogło grozić
wręcz jego całkowitą utratą. Ten, który śpiewał dla tysięcy, mógł po prostu z
dnia na dzień całkowicie zaniemówić. Miał wrażenie, że tego dnia skończyło się
dla niego życie. Umarł, przysypany własnymi marzeniami o niekończącej się
sławie. Ta kapryśna kochanka odeszła, zanim na dobre zaczął się nią
rozkoszować. Pogodził się z tym, ale czy miał inne wyjście?
-
No, nie opowiadaj… - roześmiał się Tom. - Może nie jesteś jakimś hotelowym
potentatem, ale ta nowa audica i beemka to na pewno nie tylko z płyt i pisania
piosenek.
-
Pewnie, że nie tylko, ale wiecie, to był tak zwany kumul.
-
Autka są pierwsza klasa - cmoknął z podziwem Gustav. - Ale audica wymiata, już
widzę te maślane oczy lasek, kiedy mkniesz przez ulice w centrum.
-
Rzadko tam jeżdżę - zauważył Bill.
-
Widzicie, ma takie możliwości, a siedzi tu na dupie - wytknął go palcem Tom,
spoglądając na kolegów. - I gdzie ty masz spotkać tą jedyną? Następnym razem
nie marudź, że czujesz się samotny.
-
Oto cały mój brat! Słyszycie, co on gada? Mam jeździć kabrioletem po mieście i
laski wyrywać.
Ich
rozmowie przez cały czas towarzyszyły głośne wybuchy śmiechu. Nim się
spostrzegli, upłynęła następna godzina, a do hotelu zaczęli przyjeżdżać kolejni
goście. Restauracja wolno wypełniała się mniej, lub bardziej znajomymi ludźmi.
Do tych, których znał z poprzednich wizyt podchodził osobiście, witając stałych
bywalców i dziękując za przybycie.
-
Wybaczcie, chłopaki, obowiązki wzywają, bo sezon w pełni - powiedział Bill,
stając przy stoliku swojego brata i kumpli.
-
To my na razie wybywamy do pokoi, jak znajdziesz chwilę, daj znać, wypijemy
jakieś piwo - zaproponował Tom.
-
Oczywiście braciszku, z tobą zawsze. Opowiesz mi co nieco - puścił mu oczko, a
wszyscy wiedzieli, co ma na myśli. Śmiejąc się i żartując na ten temat,
skierowali się w stronę wyjścia. Nie udało im się jednak pokonać tej drogi w
całkowitym spokoju, bo, jak zawsze w takich miejscach, znalazło się kilka osób,
którym trzeba było dać autograf. I chociaż największy szał na Tokio Hotel już
minął, wciąż byli bardzo popularni, a teraz już nie tylko wśród nastolatek.
Bill wyszedł za
nimi, ale tuż za drzwiami restauracji zmienił kierunek, udając się do recepcji,
gdzie powitała go promiennym uśmiechem Nadia.
-
Widzę, że jesteś szczęśliwy, a powodów jest przynajmniej kilka.
-
Ja mam na razie tylko dwa, chyba że wiesz o czymś jeszcze - spojrzał na nią
pytającym wzrokiem.
-
A ja widzę trzy.
-
A jakie?
-
Przyjechał Tom, jest piękna pogoda i jak na razie mamy komplet na cały miesiąc
- wyrecytowała Nadia. Na jej słowa Bill wyraźnie się ożywił.
-
Jak to miesiąc?
-
No, komplet rezerwacji do końca lipca, teraz tylko odprawiam wszystkich
chętnych z kwitkiem.
Oparła
się o ladę recepcji i z dumą uniosła głowę. Lubiła go zaskakiwać dobrymi
wieściami, bo wtedy mogła patrzeć na jego szczęśliwą twarz i przeznaczony w
takiej chwili tylko dla niej ten piękny uśmiech. Właśnie teraz znowu go
ujrzała.
-
To wspaniale! - Niemal krzyknął, nie zważając na wchodzących kolejnych gości.
Przechylił się przez ladę recepcji i spontanicznie uścisnął Nadię, pieczętując
swój wyraz radości buziakiem w policzek. Takie gesty z jego strony odrobinę
rekompensowały jej niespełnione sny, bo tylko wtedy chociaż przez ułamek
sekundy mogła cieszyć się jego bliskością.
-
Dzień dobry - powitała ich długonoga blondynka, która w towarzystwie podobnej
koleżanki właśnie stanęła tuż obok. - Była zamówiona rezerwacja od dzisiaj na
dziesięć dni - zwróciła się pospiesznie do Nadii, ale już po chwili lustrowała
Billa uwodzicielskim spojrzeniem. Recepcjonistka uśmiechnęła się tylko pod
nosem i zapytawszy o nazwisko, zasiadła do komputera sprawdzając, jaki numer
pokoju mają obydwie panie. Nie miała wątpliwości, że następne byłe fanki przyjechały
nie tyle na urlop, co właściwie z myślą, że może uda im się jakoś poderwać
wciąż samotnego, dawnego idola, który zapewne nadal im się podobał. Bill też
znał taki rodzaj uśmiechu, więc dla świętego spokoju wolał oddalić się na
bezpieczną odległość, odprowadzany zawiedzionym wzrokiem blondynek.
Właśnie
wyszedł przed budynek, kiedy podjechał jeden z najnowszych modeli Chevroleta z
przyciemnianymi szybami. Pierwszą myślą, jaka przyszła mu do głowy na ten
widok, było pytanie: który z jego zasobniejszych gości sprawił sobie takie
cacko, bo niewątpliwe było to, że tym mógł przyjechać tylko ktoś, kto wynajął
jeden z apartamentów. I miał rację, bo już po chwili przekonał się, do kogo to
auto należy.
-
Ten dupek Hoffmann... - mruknął pod nosem. Nie cierpiał tego faceta, ale
przecież nie mógł być niemiły dla gościa, który co roku, niezależnie od pogody,
zostawiał tutaj taką kasę.
Jednym
naciśnięciem odpowiedniego guzika mężczyzna otworzył bagażnik, a potem rzucił
kluczyki parkingowemu. Obsługa hotelu zajęła się bagażami właśnie przybyłego gościa,
a wtedy z drugiej strony auta wysiadła dość młoda kobieta, zabierając z tylnego
siedzenia niewielką, podręczną torbę. Miała na sobie ciemne, mocno opięte
dżinsy i białą koszulkę na ramiączkach.
„Nawet pokojówkę przywiózł swojej żonie”,
przemknęło Billowi przez myśl i już miał ochotę stamtąd czmychnąć, ale przybyły
mężczyzna w tej chwili go dostrzegł, i pomachał na powitanie ręką. Teraz raczej
już nie wypadało uciekać, w odpowiedzi uczynił więc to samo, siląc się przy tym
na uśmiech, a nawet wyruszył mu naprzeciw, schodząc kilka stopni w dół.
-
Witaj, Bill! - wykrzyknął znajomy, który - ku jego zdziwieniu - otworzył
ramiona i uścisnął go serdecznie. Nie miał innego wyjścia, jak odwzajemnić ten
gest. W tym momencie niewątpliwie musiał mieć dziwny wyraz twarzy, bo
zmierzająca w ich kierunku kobieta roześmiała się serdecznie.
-
Franz, udusisz pana - Gdy to powiedziała, Bill spojrzał na nią z niemałym
zdziwieniem, które w jednej sekundzie wymalowało się na jego twarzy. Pokojówka,
czy jakaś służąca, na pewno nie zwróciłaby się w ten sposób do swojego
pracodawcy, więc wyglądało na to, że miał przed sobą nikogo innego, jak panią
Hoffmann w całej okazałości.
-
Pozwól, kochanie, przedstawię ci właściciela hotelu, a zarazem byłą gwiazdę
rockowego zespołu - powiedział mężczyzna, zagarniając ramieniem swoją ukochaną.
-
Cześć, Karen Hoffmann - uśmiechnęła się, wyciągając do Billa dłoń.
-
Bill Kaulitz - odwzajemnił gest powitania.
-
Wiem, co robił Bill, zanim kupił ten hotel - zwróciła się do swojego męża.
-
Ty też byłaś fanką? - roześmiał się. - Nic mi nie mówiłaś.
-
Bo nie byłam - odparła Karen z całym przekonaniem, nieco wzgardliwym tonem,
poprawiając słoneczne okulary, które utkwiły w tej chwili w charakterze opaski
na jej głowie. - Ale trudno było ich nie znać - dodała jeszcze z ostentacyjnym
westchnieniem.
-
Zapraszam do recepcji - wtrącił Bill, który pominął milczeniem jej uwagę, nie
mając ochoty dłużej tego słuchać. Miał wrażenie, że ta kobieta za chwilę powie
kilka ironicznych słów o jego fankach, skoro sama do nich nie należała. Te
opozycjonistki były zawsze najgorsze; rzadko obojętne, a często odnoszące się z
pogardą do całej rzeszy ich wielbicielek. I choć żona Hoffmanna na pierwszy
rzut oka wyglądała na dość miłą osobę, to jej ton, gdy mówiła o braku
uwielbienia dla Tokio Hotel, właściwie był dostatecznym powodem, dla którego
Bill skreślił ją z listy osób, które mógłby w najbliższej przyszłości obdarzyć
sympatią.
To
niezbyt miłe pierwsze wrażenie, nie przeszkodziło mu jednak podczas ich krótkiej
wymiany zdań, dyskretnie jej się przyglądać. Na jego twarzy wciąż malowało się
zdziwienie i niedowierzanie. Spodziewał się, że zobaczy tu jakąś seksbombę w
wysokich szpilkach i szałowej sukience zakrywającej ledwie sztuczny biust, gdy
tymczasem stała przed nim naturalna, młoda dziewczyna w japonkach, dżinsach i
białej koszulce. Niewiarygodne było to, że ten facet wybrał sobie taką
zwyczajną żonę. Przynajmniej z wyglądu.
Pokonali
drogę do wejścia, a po chwili już stali na wprost uśmiechniętej Nadii.
-
Oto państwo Hoffmann - przedstawił ich Bill, a po chwili dodał: - A to moja
najlepsza recepcjonistka, Nadia.
-
My się już znamy - powiedział Franz, puszczając Billowi oczko. - Pani już
pracowała, jak byłem u was rok temu.
-
Rok temu? - zdziwiła się Nadia, ale Bill szybko do niej mrugnął, więc zorientowała
się, że powinna w tej chwili zachować dyskrecję. Wszyscy oprócz Karen doskonale
wiedzieli, że był tu zaledwie trzy miesiące temu z pewną „krzykliwą panną” -
jak z wiadomych względów nazwali ją pracownicy. Spędzili tu tylko dwie noce,
ale jej głośny sposób okazywania uczuć w łóżku wszystkim dał się we znaki.
-
Pan wybaczy, czas tak szybko leci, rzeczywiście to już rok - roześmiała się
Nadia, naprawiając swoją gafę, po czym zasiadła do komputera, aby dopełnić
wszystkich formalności związanych z ich pobytem. - Do końca sierpnia? -
zapytała, aby się jeszcze upewnić.
-
Tak, tak, oczywiście - potwierdził rezerwację Hoffmann. - W podróży poślubnej
byliśmy w Meksyku, teraz też moglibyśmy gdzieś dalej pojechać, ale zaledwie na
tydzień, a tu Karen będzie sobie wypoczywać dwa miesiące, a ja będę miał
możliwość w każdej chwili dojechać, a i wszędzie blisko. Rozumiesz, Bill,
interesy. - dodał, jakby chciał się w ten sposób tłumaczyć.
-
Oczywiście, są w końcu różne rodzaje interesów - Odpowiedź Billa zabrzmiała
odrobinę dwuznacznie, więc wszyscy zaśmiali się głośno. - Mój interes na
przykład trzyma mnie wciąż w tym samym miejscu, prawda, Nadia? - dodał
rozbawiony.
-
O tak, zdecydowanie - przytaknęła dziewczyna, puszczając mu oczko. Właściwie
tylko trzy osoby zrozumiały podtekst tego żartu. Bill spojrzał na uśmiechniętą
i pewnie niczego nieświadomą Karen. Ucieszył go fakt, że przypadkiem jej się
odgryzł, i nieważne było to, że ona niczego się nie domyślała. Poczuł jakąś
dziwną satysfakcję, a w tej chwili jeszcze inne, tym razem fizyczne odczucie -
wibrującą w jego kieszeni komórkę, z której rozbrzmiewała cicha melodyjka
piosenki, którą sam kiedyś napisał.
-
Przepraszam - zwrócił się z uśmiechem do swoich gości, odbierając połączenie.
-
Gdzie jesteś? Masz teraz chwilkę? - usłyszał głos swojego brata.
-
W sumie mam, jestem na dole, przy recepcji - odparł.
-
O, to może jakieś piwo, co?
-
Jasne, to czekam - odpowiedział ochoczo, z powrotem chowając telefon do
kieszeni.
-
Dziewczyna? - zagadnął Hoffmann.
-
Nie - roześmiał się Bill. - Jedyna dziewczyna, która mogłaby mnie wyciągnąć na
piwo, stoi tu - wskazał na uradowaną Nadię, która właśnie podawała gościom
kartę do drzwi, po czym dodał: - Tym razem brat, mają trzy dni przerwy w
tournee.
-
Aaa, no tak, musicie nadrobić zaległości - Mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem
głową i uśmiechnął się, widząc nadchodzącego Toma: - O wilku mowa.
-
Witam - Młody mężczyzna wyciągnął do nich swoją dłoń. - Tom Kaulitz.
-
Miło wreszcie poznać, Franz Hoffmann. A to moja żona, Karen.
-
Nie musisz mnie wyręczać, sama potrafię się przedstawić - spojrzała na męża z
wyrzutem i podając Tomowi rękę, uśmiechnęła się, po czym wolnym krokiem odeszła
w stronę windy. Nieco zmieszany Hoffmann podniósł stojącą na podłodze podręczną
torbę.
-
To my idziemy do siebie - rzucił, posłusznie drepcząc za młodą żoną.
-
Fajna ta laska - cmoknął Tom, oglądając się za dziewczyną.
-
Nie interesuj się - machnął ręką Bill, a po chwili dodał cicho: - Jakaś dziwna
i cholernie zarozumiała, w dodatku mężatka.
-
A to akurat żadna przeszkoda - Tom uśmiechnął się pod nosem. - Pewnie na kasę
poleciała.
Bill
spojrzał na brata i pokręcił głową. To niesamowite, że przez tyle lat nic a nic
się nie zmienił.
-
To idziesz na to piwo? - przypomniał mu prawdziwy cel ich spotkania przy
recepcji.
-
Tak, jasne! - bąknął rozkojarzony Tom, ruszając za bratem, ale po drodze
jeszcze raz obejrzał się za siebie.
-
Tylko mi nie mów, że jej widok tak bardzo wytrącił cię z równowagi - roześmiał
się brat. - W końcu żadna z niej piękność, jest taka zwyczajna.
-
Nie, nie chodzi o nią, tylko tak się zastanawiam... Już gdzieś widziałem tego
typa.
-
Pewnie na jakimś bankiecie, ma kasę, wpływy, to się wszędzie wepcha - skwitował
Bill. -
Nie znoszę go - dodał, krzywiąc się.
Taka perspektywa Tokio bez Billa w ogóle mi się nie podoba :( zrobiło mi się przykro jak to przeczytałam. Dobrze, ze to nie jest prawda :D
OdpowiedzUsuńRecepcjonistka chyba ma coś do Billa w ogóle xD a ten Bill za to jest super, wiec się jej nie dziwie :D
No to się rozkręca... :D czekam na następny i na twc. Buziaki :*
To tylko fikcja literacka na szczęście, mój wymysł.
UsuńDziękuję kochana za komentarz, gdyby nie Ty pewnie nikt by nie napisał, no cóż.
Buziaki ;*