poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Część 2. „Ci wspaniali goście”


Część 2. „Ci wspaniali goście”



            - Tom! Co ty tutaj robisz? - prawie krzyknął, zdziwiony.
            - Lepiej spytaj: co my tu robimy? - roześmiał się jego brat.
            - Jesteście wszyscy? A trasa?
            - Mamy trzy dni wolnego między koncertami, a że jest po drodze, zatrzymamy się u ciebie.
            - Ale mi zrobiliście niespodziankę! Super, cieszę się bardzo! - Bill wstał, aby uściskać bliźniaka, którego ostatnio naprawdę rzadko widywał. Co prawda Tom, kiedy tylko znalazł wolną chwilę, zawsze do niego przyjeżdżał, jednak nie były to zbyt częste wizyty, dlatego teraz chciał wykorzystać fakt, że mieli koncertować bardzo blisko.
            - Zawołaj chłopaków, jesteście na pewno głodni - Bill w roli pana domu czuł się naprawdę świetnie. Już krążył przy barze i wydawał dyspozycje co do śniadania dla wspaniałych gości. Tom tymczasem wyszedł na hol, aby zawołać kumpli do restauracji, i już po chwili wszyscy siedzieli przy stoliku razem z Billem, zajadając ze smakiem przepyszne śniadanie.
            - Ale za trzy tygodnie przyjeżdżacie na kameralny koncert. Mam nadzieję, że nic się nie zmieniło? - zapytał Bill z obawą w głosie.
            - Oczywiście, braciszku - odpowiedział Tom, przełykając kolejny kęs. - Już wszystko zaplanowane, będziesz nas miał w sobotę za trzy tygodnie. No, zważywszy, że dzisiaj jest poniedziałek, to prawie za cztery. Dla ciebie wszystko.
            - Ufff, całe szczęście - odetchnął z ulgą. - Jesteście zawsze ogromną atrakcją dla moich gości, a przy okazji jeszcze trochę biletów się sprzeda dla ludzi z zewnątrz.
            Hotel nie zawsze przynosił duży zysk, ale Bill nie mógł narzekać na brak pieniędzy, bo miał jeszcze inne dochody. Wciąż dostawał procent od sprzedaży płyt, kiedy jeszcze był wokalistą i frontmanem zespołu, no i ciągle pisał dla nich nowe piosenki. Teraz miał na to naprawdę dużo czasu i prawie zawsze doskonałe pomysły.
            - Cieszę się, że wciąż jesteście popularni - uśmiechnął przyjaźnie do Oliviera, który w zespole zajął jego miejsce.
            - Ale to już nie to samo - westchnął obecny wokalista. - Jednak nie da się zaprzeczyć, że po twoim odejściu straciliśmy wielu fanów.
            - Na pewno nie aż tak wielu, świadczy o tym choćby grubość mojego portfela - roześmiał się Bill. - Przecież ja ciągle na was zarabiam pokaźne sumy.
            - A hotel? - odezwał się Georg.
            - E tam, gdybym go nie pokochał, pewnie dawno bym sprzedał. To nie są aż takie zyski, o jakich myślisz - Machnął ręką właściciel. - Oczywiście można się z tego utrzymać, ale nie są to jakieś kokosy. Nie da się ukryć, że wciąż moim pokaźnym źródłem dochodu jest hotel, tylko szkoda, że nie ten. – zaśmiał się i wszyscy mu zawtórowali.
            Tak... Tokio Hotel, ich zespół... Wciąż pamiętał światła sceny, pisk fanek, błysk fleszy... To było jego życie, jego żywioł, jego cały świat. Kiedyś myślał, że zestarzeje się na scenie, lecz jednocześnie miał nadzieję, że będzie wiedział, kiedy z niej zejść niepokonanym. Tymczasem pokonało go życie i coś tak zwyczajnego, tak prozaicznego, jak choroba. Kłopoty z jego strunami głosowymi nie skończyły się na usunięciu cysty. Co jakiś czas nawracała chrypa, bóle gardła, dziwne zapalenia. Ratowano go w najlepszych klinikach, potem przechodził coraz dłuższą rekonwalescencję, po której krótkotrwały pobyt na scenie ponownie kończył się tym samym. W końcu zapadł wyrok – nigdy więcej nie będzie mógł śpiewać zawodowo, nadmiernie eksploatować głosu, bo to mogło grozić wręcz jego całkowitą utratą. Ten, który śpiewał dla tysięcy, mógł po prostu z dnia na dzień całkowicie zaniemówić. Miał wrażenie, że tego dnia skończyło się dla niego życie. Umarł, przysypany własnymi marzeniami o niekończącej się sławie. Ta kapryśna kochanka odeszła, zanim na dobre zaczął się nią rozkoszować. Pogodził się z tym, ale czy miał inne wyjście?
            - No, nie opowiadaj… - roześmiał się Tom. - Może nie jesteś jakimś hotelowym potentatem, ale ta nowa audica i beemka to na pewno nie tylko z płyt i pisania piosenek.
            - Pewnie, że nie tylko, ale wiecie, to był tak zwany kumul.
            - Autka są pierwsza klasa - cmoknął z podziwem Gustav. - Ale audica wymiata, już widzę te maślane oczy lasek, kiedy mkniesz przez ulice w centrum.
            - Rzadko tam jeżdżę - zauważył Bill.
            - Widzicie, ma takie możliwości, a siedzi tu na dupie - wytknął go palcem Tom, spoglądając na kolegów. - I gdzie ty masz spotkać tą jedyną? Następnym razem nie marudź, że czujesz się samotny.
            - Oto cały mój brat! Słyszycie, co on gada? Mam jeździć kabrioletem po mieście i laski wyrywać.
            Ich rozmowie przez cały czas towarzyszyły głośne wybuchy śmiechu. Nim się spostrzegli, upłynęła następna godzina, a do hotelu zaczęli przyjeżdżać kolejni goście. Restauracja wolno wypełniała się mniej, lub bardziej znajomymi ludźmi. Do tych, których znał z poprzednich wizyt podchodził osobiście, witając stałych bywalców i dziękując za przybycie.
            - Wybaczcie, chłopaki, obowiązki wzywają, bo sezon w pełni - powiedział Bill, stając przy stoliku swojego brata i kumpli.
            - To my na razie wybywamy do pokoi, jak znajdziesz chwilę, daj znać, wypijemy jakieś piwo - zaproponował Tom.
            - Oczywiście braciszku, z tobą zawsze. Opowiesz mi co nieco - puścił mu oczko, a wszyscy wiedzieli, co ma na myśli. Śmiejąc się i żartując na ten temat, skierowali się w stronę wyjścia. Nie udało im się jednak pokonać tej drogi w całkowitym spokoju, bo, jak zawsze w takich miejscach, znalazło się kilka osób, którym trzeba było dać autograf. I chociaż największy szał na Tokio Hotel już minął, wciąż byli bardzo popularni, a teraz już nie tylko wśród nastolatek.
Bill wyszedł za nimi, ale tuż za drzwiami restauracji zmienił kierunek, udając się do recepcji, gdzie powitała go promiennym uśmiechem Nadia.
            - Widzę, że jesteś szczęśliwy, a powodów jest przynajmniej kilka.
            - Ja mam na razie tylko dwa, chyba że wiesz o czymś jeszcze - spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
            - A ja widzę trzy.
            - A jakie?
            - Przyjechał Tom, jest piękna pogoda i jak na razie mamy komplet na cały miesiąc - wyrecytowała Nadia. Na jej słowa Bill wyraźnie się ożywił.
            - Jak to miesiąc?
            - No, komplet rezerwacji do końca lipca, teraz tylko odprawiam wszystkich chętnych z kwitkiem.
            Oparła się o ladę recepcji i z dumą uniosła głowę. Lubiła go zaskakiwać dobrymi wieściami, bo wtedy mogła patrzeć na jego szczęśliwą twarz i przeznaczony w takiej chwili tylko dla niej ten piękny uśmiech. Właśnie teraz znowu go ujrzała.
            - To wspaniale! - Niemal krzyknął, nie zważając na wchodzących kolejnych gości. Przechylił się przez ladę recepcji i spontanicznie uścisnął Nadię, pieczętując swój wyraz radości buziakiem w policzek. Takie gesty z jego strony odrobinę rekompensowały jej niespełnione sny, bo tylko wtedy chociaż przez ułamek sekundy mogła cieszyć się jego bliskością.
            - Dzień dobry - powitała ich długonoga blondynka, która w towarzystwie podobnej koleżanki właśnie stanęła tuż obok. - Była zamówiona rezerwacja od dzisiaj na dziesięć dni - zwróciła się pospiesznie do Nadii, ale już po chwili lustrowała Billa uwodzicielskim spojrzeniem. Recepcjonistka uśmiechnęła się tylko pod nosem i zapytawszy o nazwisko, zasiadła do komputera sprawdzając, jaki numer pokoju mają obydwie panie. Nie miała wątpliwości, że następne byłe fanki przyjechały nie tyle na urlop, co właściwie z myślą, że może uda im się jakoś poderwać wciąż samotnego, dawnego idola, który zapewne nadal im się podobał. Bill też znał taki rodzaj uśmiechu, więc dla świętego spokoju wolał oddalić się na bezpieczną odległość, odprowadzany zawiedzionym wzrokiem blondynek.
            Właśnie wyszedł przed budynek, kiedy podjechał jeden z najnowszych modeli Chevroleta z przyciemnianymi szybami. Pierwszą myślą, jaka przyszła mu do głowy na ten widok, było pytanie: który z jego zasobniejszych gości sprawił sobie takie cacko, bo niewątpliwe było to, że tym mógł przyjechać tylko ktoś, kto wynajął jeden z apartamentów. I miał rację, bo już po chwili przekonał się, do kogo to auto należy.
            - Ten dupek Hoffmann... - mruknął pod nosem. Nie cierpiał tego faceta, ale przecież nie mógł być niemiły dla gościa, który co roku, niezależnie od pogody, zostawiał tutaj taką kasę.
            Jednym naciśnięciem odpowiedniego guzika mężczyzna otworzył bagażnik, a potem rzucił kluczyki parkingowemu. Obsługa hotelu zajęła się bagażami właśnie przybyłego gościa, a wtedy z drugiej strony auta wysiadła dość młoda kobieta, zabierając z tylnego siedzenia niewielką, podręczną torbę. Miała na sobie ciemne, mocno opięte dżinsy i białą koszulkę na ramiączkach.
            Nawet pokojówkę przywiózł swojej żonie”, przemknęło Billowi przez myśl i już miał ochotę stamtąd czmychnąć, ale przybyły mężczyzna w tej chwili go dostrzegł, i pomachał na powitanie ręką. Teraz raczej już nie wypadało uciekać, w odpowiedzi uczynił więc to samo, siląc się przy tym na uśmiech, a nawet wyruszył mu naprzeciw, schodząc kilka stopni w dół.
            - Witaj, Bill! - wykrzyknął znajomy, który - ku jego zdziwieniu - otworzył ramiona i uścisnął go serdecznie. Nie miał innego wyjścia, jak odwzajemnić ten gest. W tym momencie niewątpliwie musiał mieć dziwny wyraz twarzy, bo zmierzająca w ich kierunku kobieta roześmiała się serdecznie.
            - Franz, udusisz pana - Gdy to powiedziała, Bill spojrzał na nią z niemałym zdziwieniem, które w jednej sekundzie wymalowało się na jego twarzy. Pokojówka, czy jakaś służąca, na pewno nie zwróciłaby się w ten sposób do swojego pracodawcy, więc wyglądało na to, że miał przed sobą nikogo innego, jak panią Hoffmann w całej okazałości.
            - Pozwól, kochanie, przedstawię ci właściciela hotelu, a zarazem byłą gwiazdę rockowego zespołu - powiedział mężczyzna, zagarniając ramieniem swoją ukochaną.
            - Cześć, Karen Hoffmann - uśmiechnęła się, wyciągając do Billa dłoń.
            - Bill Kaulitz - odwzajemnił gest powitania.
            - Wiem, co robił Bill, zanim kupił ten hotel - zwróciła się do swojego męża.
            - Ty też byłaś fanką? - roześmiał się. - Nic mi nie mówiłaś.
            - Bo nie byłam - odparła Karen z całym przekonaniem, nieco wzgardliwym tonem, poprawiając słoneczne okulary, które utkwiły w tej chwili w charakterze opaski na jej głowie. - Ale trudno było ich nie znać - dodała jeszcze z ostentacyjnym westchnieniem.
            - Zapraszam do recepcji - wtrącił Bill, który pominął milczeniem jej uwagę, nie mając ochoty dłużej tego słuchać. Miał wrażenie, że ta kobieta za chwilę powie kilka ironicznych słów o jego fankach, skoro sama do nich nie należała. Te opozycjonistki były zawsze najgorsze; rzadko obojętne, a często odnoszące się z pogardą do całej rzeszy ich wielbicielek. I choć żona Hoffmanna na pierwszy rzut oka wyglądała na dość miłą osobę, to jej ton, gdy mówiła o braku uwielbienia dla Tokio Hotel, właściwie był dostatecznym powodem, dla którego Bill skreślił ją z listy osób, które mógłby w najbliższej przyszłości obdarzyć sympatią.
            To niezbyt miłe pierwsze wrażenie, nie przeszkodziło mu jednak podczas ich krótkiej wymiany zdań, dyskretnie jej się przyglądać. Na jego twarzy wciąż malowało się zdziwienie i niedowierzanie. Spodziewał się, że zobaczy tu jakąś seksbombę w wysokich szpilkach i szałowej sukience zakrywającej ledwie sztuczny biust, gdy tymczasem stała przed nim naturalna, młoda dziewczyna w japonkach, dżinsach i białej koszulce. Niewiarygodne było to, że ten facet wybrał sobie taką zwyczajną żonę. Przynajmniej z wyglądu.
            Pokonali drogę do wejścia, a po chwili już stali na wprost uśmiechniętej Nadii.
            - Oto państwo Hoffmann - przedstawił ich Bill, a po chwili dodał: - A to moja najlepsza recepcjonistka, Nadia.
            - My się już znamy - powiedział Franz, puszczając Billowi oczko. - Pani już pracowała, jak byłem u was rok temu.
            - Rok temu? - zdziwiła się Nadia, ale Bill szybko do niej mrugnął, więc zorientowała się, że powinna w tej chwili zachować dyskrecję. Wszyscy oprócz Karen doskonale wiedzieli, że był tu zaledwie trzy miesiące temu z pewną „krzykliwą panną” - jak z wiadomych względów nazwali ją pracownicy. Spędzili tu tylko dwie noce, ale jej głośny sposób okazywania uczuć w łóżku wszystkim dał się we znaki.
            - Pan wybaczy, czas tak szybko leci, rzeczywiście to już rok - roześmiała się Nadia, naprawiając swoją gafę, po czym zasiadła do komputera, aby dopełnić wszystkich formalności związanych z ich pobytem. - Do końca sierpnia? - zapytała, aby się jeszcze upewnić.
            - Tak, tak, oczywiście - potwierdził rezerwację Hoffmann. - W podróży poślubnej byliśmy w Meksyku, teraz też moglibyśmy gdzieś dalej pojechać, ale zaledwie na tydzień, a tu Karen będzie sobie wypoczywać dwa miesiące, a ja będę miał możliwość w każdej chwili dojechać, a i wszędzie blisko. Rozumiesz, Bill, interesy. - dodał, jakby chciał się w ten sposób tłumaczyć.
            - Oczywiście, są w końcu różne rodzaje interesów - Odpowiedź Billa zabrzmiała odrobinę dwuznacznie, więc wszyscy zaśmiali się głośno. - Mój interes na przykład trzyma mnie wciąż w tym samym miejscu, prawda, Nadia? - dodał rozbawiony.
            - O tak, zdecydowanie - przytaknęła dziewczyna, puszczając mu oczko. Właściwie tylko trzy osoby zrozumiały podtekst tego żartu. Bill spojrzał na uśmiechniętą i pewnie niczego nieświadomą Karen. Ucieszył go fakt, że przypadkiem jej się odgryzł, i nieważne było to, że ona niczego się nie domyślała. Poczuł jakąś dziwną satysfakcję, a w tej chwili jeszcze inne, tym razem fizyczne odczucie - wibrującą w jego kieszeni komórkę, z której rozbrzmiewała cicha melodyjka piosenki, którą sam kiedyś napisał.
            - Przepraszam - zwrócił się z uśmiechem do swoich gości, odbierając połączenie.
            - Gdzie jesteś? Masz teraz chwilkę? - usłyszał głos swojego brata.
            - W sumie mam, jestem na dole, przy recepcji - odparł.
            - O, to może jakieś piwo, co?
            - Jasne, to czekam - odpowiedział ochoczo, z powrotem chowając telefon do kieszeni.
            - Dziewczyna? - zagadnął Hoffmann.
            - Nie - roześmiał się Bill. - Jedyna dziewczyna, która mogłaby mnie wyciągnąć na piwo, stoi tu - wskazał na uradowaną Nadię, która właśnie podawała gościom kartę do drzwi, po czym dodał: - Tym razem brat, mają trzy dni przerwy w tournee.
            - Aaa, no tak, musicie nadrobić zaległości - Mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem głową i uśmiechnął się, widząc nadchodzącego Toma: - O wilku mowa.
            - Witam - Młody mężczyzna wyciągnął do nich swoją dłoń. - Tom Kaulitz.
            - Miło wreszcie poznać, Franz Hoffmann. A to moja żona, Karen.
            - Nie musisz mnie wyręczać, sama potrafię się przedstawić - spojrzała na męża z wyrzutem i podając Tomowi rękę, uśmiechnęła się, po czym wolnym krokiem odeszła w stronę windy. Nieco zmieszany Hoffmann podniósł stojącą na podłodze podręczną torbę.
            - To my idziemy do siebie - rzucił, posłusznie drepcząc za młodą żoną.
            - Fajna ta laska - cmoknął Tom, oglądając się za dziewczyną.
            - Nie interesuj się - machnął ręką Bill, a po chwili dodał cicho: - Jakaś dziwna i cholernie zarozumiała, w dodatku mężatka.
            - A to akurat żadna przeszkoda - Tom uśmiechnął się pod nosem. - Pewnie na kasę poleciała.
            Bill spojrzał na brata i pokręcił głową. To niesamowite, że przez tyle lat nic a nic się nie zmienił.
            - To idziesz na to piwo? - przypomniał mu prawdziwy cel ich spotkania przy recepcji.
            - Tak, jasne! - bąknął rozkojarzony Tom, ruszając za bratem, ale po drodze jeszcze raz obejrzał się za siebie.
            - Tylko mi nie mów, że jej widok tak bardzo wytrącił cię z równowagi - roześmiał się brat. - W końcu żadna z niej piękność, jest taka zwyczajna.
            - Nie, nie chodzi o nią, tylko tak się zastanawiam... Już gdzieś widziałem tego typa.
            - Pewnie na jakimś bankiecie, ma kasę, wpływy, to się wszędzie wepcha - skwitował Bill.  - Nie znoszę go - dodał, krzywiąc się. 

2 komentarze:

  1. Taka perspektywa Tokio bez Billa w ogóle mi się nie podoba :( zrobiło mi się przykro jak to przeczytałam. Dobrze, ze to nie jest prawda :D
    Recepcjonistka chyba ma coś do Billa w ogóle xD a ten Bill za to jest super, wiec się jej nie dziwie :D
    No to się rozkręca... :D czekam na następny i na twc. Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko fikcja literacka na szczęście, mój wymysł.
      Dziękuję kochana za komentarz, gdyby nie Ty pewnie nikt by nie napisał, no cóż.
      Buziaki ;*

      Usuń