wtorek, 5 grudnia 2017

Część 15. „Porównania i konfrontacje”



Część 15. „Porównania i konfrontacje”


            Nie kocha go.
            Dlaczego obudził się z tą właśnie myślą, która po chwili zrodziła się jako radosny szept na jego ustach? Z jakiego powodu tak bardzo cieszyło go to, co dla innego mogłoby być tylko życiową porażką i tragedią? I właściwie czemu wspomnienie jej oczu, ust, delikatnych dłoni otulało przyjemnym ciepłem jego serce?
            Wstał pospiesznie, przypominając sobie plany na dzisiejszy dzień. Najpierw zatelefonuje do fachowca - im wcześniej, tym lepiej. Potem pogada z Markiem, może w zamian za dodatkowe obowiązki zaproponuje mu jakąś podwyżkę? A może będzie miał kogoś godnego polecenia do pomocy? Przecież nie musi spędzać tyle czasu nad papierkową robotą. Właściwie niewiele straci, jeśli przeznaczy na to dodatkową kasę. Będzie miał więcej czasu dla siebie, przecież nie ma powodu, aby się tak zapracowywał, dla paru groszy więcej.
            Do jedenastej powinien się wyrobić, po prostu musi! O tej godzinie przecież umówił się z Karen. W popłochu zerknął na wiszący nad kanapą zegar. Dopiero ósma. Z pewnością zdąży.
            Odetchnął z ulgą i postanowił zejść na śniadanie.
            Nadia... Ugh. Nie zamienił z nią słowa od soboty, ale był przecież u niego Matt, więc miał nadzieję, że nie będzie miała mu tego za złe.
            - Cześć, piękna - powitał ją.
            - Witam szefa - uśmiechnęła się, po czym cicho dodała: - Jakoś tak dzisiaj wcześnie.
            - Musiałem, mam trochę planów - odparł.
            - Stęskniłam się...
            Jej ostatnie słowa trochę wytrąciły go z równowagi, jednak nie wierzył, że bierze sprawy we własne ręce. Dla swojego bezpieczeństwa postanowił obrócić wszystko w żart, tym bardziej, że teraz był jeszcze dalszy od jakichkolwiek deklaracji.
            - No ja też, chociaż Matt godnie zastąpił mi moją przyjaciółkę – Puścił jej oczko.
            - Niewdzięcznik - prychnęła.
            - No co? - żachnął się żartobliwie. - Jemu też mogę powierzyć wszystkie swoje tajemnice.
            - To pewnie mu powierzyłeś, bo mnie ostatnio się wcale nie zwierzasz.
            Wyglądała na lekko urażoną. Chciała wciąż być blisko, nawet jako przyjaciółka, jeśli nie mogła być jako partnerka.
            - Bo nie mam z czego - odparł wbrew sobie. Jednak to, co przez ostatnie dni zaprzątało jego umysł, z pewnością nie nadawało się do opowiedzenia Nadii. - Powinnaś mieć gdzieś numer do tego fachowca od remontów, zapomniałem, jak się nazywał - zagadnął.
            Sięgnęła do szuflady, wyjmując z niej duży klaser, gdzie mieli wizytówki różnych usługowych firm, z jakimi czasem współpracowali.
            - No mam, tu powinien być - otworzyła na odpowiedniej stronie i wskazała palcem.
            - Lange - wymamrotał pod nosem Bill, wyjął z kieszeni telefon i wklepał cyfry.
            - A po co ci on? - zapytała Nadia. - Coś remontujemy?
            - Nie, nie, my nic, ale muszę dom dziecka pomalować - odparł wolno, pochłonięty wpisywaniem w telefon nowego kontaktu.
            - A dekorator?
            - Co? - zapytał, podnosząc na dziewczynę nieprzytomne spojrzenie.
            - Pytam, co z dekoratorem, bo przecież nie chciałeś tak na jeden kolor. Mówiłeś, że powinno być wesoło, jakieś postacie z bajek, czy coś - rozwinęła swoje pytanie Nadia, gdy on nagle się ożywił i rozpromienił:
            - Dekorator sam się znalazł - uśmiechnął się szeroko. - Karen jest z wykształcenia dekoratorem, zrobiła całe mnóstwo pięknych projektów. Pokażę ci później, jeśli wrócę przed końcem twojej zmiany, nawet nie masz pojęcia, jakie są wspaniałe, po prostu cudowne! - Bill wymachiwał rękami. Wszystko to mówił z euforią i wręcz niepodobnym do niego entuzjazmem. Nie pamiętała, żeby z jakiegoś powodu tak się egzaltował, no chyba, że był wściekły, bo nie przypominała sobie, czy kiedykolwiek i cokolwiek ostatnio sprawiło mu taką radość. Teraz zdawał się być jej wulkanem.
            - Lecę na śniadanko - rzucił w końcu równie radosnym tonem, a już po chwili jego obecność w recepcji pozostała wspomnieniem.
            Przez dłuższą chwilę stała jak osłupiała. Co tu się w ogóle działo? Karen dekoratorką... Zrobiła dla niego projekty... Jak i kiedy dowiedziała się o domu dziecka? Przecież nie narysowała tych rysunków sama z siebie? Czy dlatego tak usilnie chciała z nim rozmawiać wczoraj z samego rana?
            Nie znajdowała jednak odpowiedzi na rodzące się wciąż pytania. Wyglądało na to, że jednak miał z czego się zwierzać, ale on najwyraźniej nie chciał tego zrobić. O niczym jej nie opowiedział, niczego nie wyjaśnił i zachowywał się tak... Tak dziwnie. Ta radość, kiedy o niej mówił, te błyszczące oczy... Od dawna nie widziała w nich takich magicznych iskier, a dobrze pamiętała, kiedy ostatnio tak patrzył - to było w pierwszych miesiącach znajomości z Ann. Doskonale pamiętała to spojrzenie.
            Swoją własną insynuację poczuła jako bolesne ukłucie. Nie... Nie może tak myśleć, zabija tym samą siebie. Przecież Karen ma męża, a Bill zasady.
            Jest zazdrosną kobietą. Zazdrosną, bo zakochaną.

***

            Zwijając włosy w luźnego koka, zerknęła na zegarek. Za dziesięć jedenasta. Była już prawie gotowa i dziwnie podekscytowana. Kiedy wróciła wczoraj do pokoju, długo nie mogła zasnąć, przez co nie zdołała się obudzić o świcie, aby wybrać na plażę. Jednakże nie żałowała. Za zachody słońca w takim miłym towarzystwie z chęcią oddałaby wszystkie samotne wschody, a gdyby mogła, z radością przeciągnęłaby taki zachód aż do wschodu. W rezultacie takich myśli uśmiechnęła się sama do siebie.
            Polubiła go na tyle, że po kilku dniach odkryła przed nim wszystkie swoje tajemnice. Nawet charakter miłości, jaką darzyła Franza. Gdy wróciła wczoraj do pokoju, zobaczyła w swoim telefonie dwanaście nieodebranych połączeń. Oddzwoniła pospiesznie przerażona, że jej wspaniały mąż gotów jeszcze przyjechać, jeśli się nie odezwie. Tego z pewnością teraz nie potrzebowała. Wytłumaczyła się długim spacerem bez torebki, przy okazji co nieco podpytując Franza o najbliższe plany i dowiedziała się, że nie zawita tu wcześniej, jak dopiero za tydzień.
            Ale cóż to za nagła radość i co właściwie się z nią działo? Może nie byłaby to dobra wiadomość, gdyby znów musiała samotnie spędzać czas, jednak wiedziała, że tak się nie stanie. Potrzebna przy pracach w domu dziecka, na nudę z pewnością nie będzie narzekać. Cieszyło ją to, jednak nie było głównym powodem jej radości. Najistotniejszy był teraz fakt, że nie będzie jeździła tam sama.
            „Za pięć jedenasta. Trzeba się zbierać”, pomyślała zerkając w lustro, i w tym samym momencie zawładnęło nią dziwne uczucie. Skurcz żołądka, jaki poczuła, wywołał dreszcz przypominający te, jakie miewała przed egzaminem, ale o niebo przyjemniejszy. Zaniepokojenie z tego powodu pobudziło do życia paraliżujący strach.
            Co się z nią działo i czego tak bardzo zaczynała się bać? Czyżby samej siebie?

***

            - Idę poleniuchować na plaży - powiadomił Nadię Bill, ukradkiem zerkając na wiszący w recepcji zegar.
            Dziewczyna siedziała za kontuarem, wpatrując się z uwagą w monitor, skąd uniosła na niego pełne zdziwienia spojrzenie.
            - Na plażę? - zapytała z niedowierzaniem, obrzucając badawczym spojrzeniem jego sylwetkę i wszystko, co miał ze sobą. Leżak, parasol, torba. Te akcesoria faktycznie świadczyły o tym, gdzie się naprawdę wybiera, bo wygląd raczej nie bardzo. Widząc go w takim stroju, mogłaby raczej pomyśleć, że ma w zamiarze wypad do klubu albo na jakieś spotkanie.  
            Uwielbiała go w tych czarnych, opiętych dżinsach, chyba w żadnych spodniach nie wyglądał lepiej. I do tego ta półprzezroczysta, biała koszulka. Nie wierzyła, że zrobił to przypadkiem. On założył to ubranie z czystą premedytacją, wiedząc, jak świetnie wygląda w tym komplecie. Tylko dlaczego?
            - Na plażę, a jakże - roześmiał się, widząc jej zdumienie, po czym dodał: - Gdyby się coś działo, to dzwoń do Marka. Aha, zapomniałbym! Chciałem przyjąć do pomocy jeszcze jedną osobę, Mark dał ogłoszenie, więc gdyby ktoś dzwonił w sprawie pracy, umawiaj tak między ósmą a dziesiątą, obojętne jakiego dnia, dopasuję się.
            - Tak wcześnie? - uniosła brwi, ale nie usłyszała już ani słowa, natomiast zobaczyła coś, co było odpowiedzią na wszystkie nurtujące ją dzisiaj pytania.
            - Cześć - przywitała się nieśmiało Karen, która z przewieszoną przez ramię plażową torbą i leżakiem w dłoni stanęła obok Billa.
            - Cześć - odpowiedział cicho, jednocześnie obdarowując przybyłą radosnym uśmiechem. - Jesteś bardzo punktualna.
            - No cóż, nie lubię się spóźniać - odparła dziewczyna, ukradkiem zerkając na Nadię, która - mimo wszystkich emocji, jakie w tej chwili w niej zakiełkowały, potrafiła zachować zimną krew.
            Już wiedziała, dlaczego - a raczej dla kogo - tak się ubrał, po co chce zatrudnić dodatkową osobę do pomocy i czemu ma umawiać spotkania tak wcześnie. To dla tej kobiety tak się odstrzelił, to jej chciał poświęcać więcej czasu i dlatego postanowił zatrudnić dodatkową osobę. Cóż więc takiego się stało, że tak bardzo wziął sobie do serca prośbę jej męża? Przecież jeszcze kilka dni temu tak ogromnie się zarzekał, że nie jest żadną niańką. Teraz z pewnością nie robił tego z żadnego przymusu i świadczył o tym choćby jego uśmiech, piękny i szczery, jego szczęśliwa twarz, kiedy zobaczył idącą Karen.
            - W takim razie lecimy, daj ten leżak, poniosę - zwrócił się do swojej towarzyszki i już nawet nie zerkając w stronę recepcjonistki, ruszył w kierunku wyjścia. Zanim odeszli, Nadia wyłapała jeszcze zakłopotane, aczkolwiek krótkie spojrzenie pani Hoffmann. Miała tylko nadzieję, że tamta nie wyczytała z wyrazu jej twarzy zazdrości, która teraz kipiała w niej niczym lawa w gotowym do erupcji wulkanie. Za nic na świecie nie chciała obnażać się ze swoimi uczuciami, czego niejednokrotnie żałowała, lecz nie potrafiła tego zrobić. Może gdyby wcześniej powiedziała swojemu pięknemu szefowi co do niego czuje, wszystkie dotychczasowe wydarzenia potoczyłyby się inaczej? Jednakże była zbyt dumna, aby jako pierwsza wyznać mężczyźnie miłość, raczej wolała spłonąć z niepewności i braku odwzajemnienia.
            Nadeszła okrutna chwila, gdy pozostała sama z własnymi, dręczącymi myślami i obawą, co się może wydarzyć, kiedy ta dwójka będzie spędzać ze sobą coraz więcej czasu.
            - Czemu masz taką dziwną minę? - Bill zapytał Karen, kiedy wyszli przed hotel.
            - Nie będziesz miał jakichś problemów z tego powodu? - zapytała.
- Z jakiego? - zdziwił się.
            - Że razem idziemy na plażę.
            - Oczywiście, że mogę je mieć - roześmiał się. - Ostatecznie w każdej chwili może przyjechać twój mąż, chociaż... - Już chciał powiedzieć, że przecież oficjalnie mu na to zezwolił, a nawet poprosił, aby zajął się jego żoną, jednak w porę ugryzł się w język. Przecież to miało pozostać ich męską tajemnicą. Na szczęście ona nie zwróciła najmniejszej uwagi na jego ostatnie słowo i niedokończoną myśl. Zbyt pochłonięta swoimi obawami, odparła:
            - Nie chodzi o mojego męża, zresztą on przyjedzie dopiero za tydzień. Chodzi o Nadię.
            - O Nadię? A co ma do tego wszystkiego Nadia ?
            - Przecież ze sobą jesteście, nie uważasz, że może być o to zazdrosna? - zapytała Karen, wciąż będąc o tym przekonaną.
            - Słucham? - Bill aż przystanął i serdecznie się roześmiał. Kilka kroków dalej zatrzymała się Karen, odwróciła się i spojrzała na niego zdumiona, co w jej słowach było takiego zabawnego?
            - Nie rozumiem, co cię tak śmieszy? - oburzyła się. Podszedł do niej wciąż rozbawiony.
            - Sama to wymyśliłaś, czy ktoś naopowiadał ci głupot?
            Osłupiała i nie ruszając się z miejsca, wlepiła w niego swoje nieprzytomnie zdziwione spojrzenie.
            - No co tak patrzysz? Nie jestem z Nadią i nigdy nie byłem, ona jest tylko moją przyjaciółką - powiedział łagodnie, celowo kładąc nacisk na słowo „tylko”.
            - Myślałam... - wybąkała, spuszczając wstydliwie wzrok. Niewątpliwie popełniła niezłą gafę. - Miałam wrażenie, że jesteście parą.
            - Nie wiem, po czym ty to wywnioskowałaś - roześmiał się, robiąc kilka kroków w stronę plaży, gdzie zmierzali. - Chyba po tym spacerze, kiedy odprowadziłem ją do domu, tak? - dopytywał się ciekawie.
            - To też, ale wcześniej wracaliście chyba z jakiejś imprezy i potem, gdy byliśmy razem na plaży - tłumaczyła Karen. - No, może faktycznie, nie okazywaliście sobie jakichś czułości, ale ciągle gdzieś widziałam was razem, więc przyznaj, że tak właśnie mogło to wyglądać.
            - Ech, wy kobiety, wszędzie węszycie jakąś sensację.
            - Sensację? Co ty bredzisz? A jaka sensacja byłaby w tym, że kogoś masz? - oburzyła się jego stwierdzeniem.
            - W sumie, może źle to ująłem - przyznał jej rację.
            Fakt pomyłki Karen wałkowali do wyjścia z wydm. Bill, z początku dość mocno zdziwiony tym spostrzeżeniem, w końcu stwierdził, że dla niewprawnego oka obserwatora i zaistniałych ku temu okoliczności, rzeczywiście mogli sprawiać takie wrażenie.
            - Nawet nie zdawałem sobie sprawy, a nieopatrznie odstraszałem tylko ewentualne kandydatki na moją dziewczynę - filozofował, idąc wzdłuż plaży, ponieważ postanowili nieco się oddalić w kierunku tej dzikiej, chcąc zapewnić sobie tym samym więcej spokoju i ustrzec się od biegających wciąż w tą i z powrotem, sypiących piachem dzieciaków.
            - Na pewno to zrobiłeś, bo widząc urodę Nadii, nawet się bały zastartować - śmiała się Karen.
            - Widzisz, jaki ze mnie głupek? - puścił jej oczko. - Najpierw przyjaciółka, teraz mężatka, jeśli dalej tak pójdzie, nikogo w te wakacje nie złowię.
            - W takim razie idę sama - dumnie uniosła głowę. - Ty zostajesz tutaj - wskazała na rozłożone leżaki z młodymi i atrakcyjnymi kobietami.
            - Miałbym tu zostać sam? - zażartował. - O nie, moja droga! Te modliszki tylko na to czekają!
            Śmiali się i żartowali całą dalszą drogę do chwili, kiedy obydwoje zdecydowali, że są w wystarczającej odległości od tłumów wylegujących się na strzeżonej plaży. W wybranym miejscu rzucili wszystkie swoje rzeczy i rozłożyli leżaki.
            - Życzy sobie pani parasol? - kurtuazyjnie zapytał Bill.
            - Teraz jeszcze nie - uśmiechnęła się dziewczyna, zdejmując bluzkę. - Pozwolę troszkę podotykać się promieniom słonecznym.
            - Wkopię go od razu, najwyżej nie będziemy na razie rozkładać - stwierdził.
Poszukując w torbie łopatki, zerknął na nią ukradkiem, a jego oczom ukazał się płaski brzuch dziewczyny. Pobudzony jej słowami pomyślał, że nie miałby nic przeciwko temu, gdyby tak mógł przejąć rolę tych promieni, ale już po chwili sam siebie zganił w myślach za takie wyobrażenia.
            Ściągnął koszulkę i ułożył ją z pedantyczną dokładnością na ręczniku, po czym uklęknął i zajął się wykopywaniem dołka, próbując zastąpić uciążliwe myśli innymi.
            Karen wolno rozsmarowywała na swoim ciele olejek, jednak to nie przeszkadzało jej bacznie, lecz dyskretnie mu się przyglądać. Znali się tak krótko, a już zdążył wzbudzić w niej ogromne zaufanie. Był taki dobry, opiekuńczy, emanował niezwykłym ciepłem, którego tak bardzo jej brakowało. Czuła, jak każda spędzona z nim kolejna minuta podsyca iskrę nieznanego dotąd uczucia sympatii. Nieznanego, bo nigdy nie czuła się w ten sposób w towarzystwie swoich kolegów, ale też nie miało to nic wspólnego z tym co czuła, kiedy poznała Franza.
            Może właśnie tak objawiała się przyjaźń? Taka głęboka i prawdziwa. Tylko dlaczego tyle radości wzbudziła w niej wiadomość, że Nadia nie jest jego życiową partnerką? Czy przyjaciółka powinna z czegoś takiego się cieszyć? Z pewnością nie, jak również nie mogłaby patrzeć na swojego przyjaciela w sposób, w jaki teraz pochłaniała go wzrokiem i naprawdę czerpała z tego widoku czystą przyjemność.
            Klęczał w lekkim rozkroku, wciąż będąc w swoich cudownie opiętych dżinsach, z zanurzonymi w ciepłym piasku stopami. Był lekko pochylony, co sprawiło, że włosy zakryły mu twarz. Każdy jego mięsień na nagich plecach drgał pobudzony ruchami rąk, które teraz pieczołowicie zasypywały wykopany przed chwilą dołek z umiejscowionym tam trzonem parasola. Sama przed sobą musiała przyznać, że w takiej pozycji wyglądał naprawdę podniecająco, jak też i stwierdzić, że ona sama dawno nie odbierała żadnego widoku w ten sposób. Wezbrało w niej nagłe pragnienie; poczuć dotykiem tę skórę, objąć swoimi ramionami i bezkarnie przytulić się do tych gładkich pleców... Nie, nie przytulić się, a przylgnąć do nich całą sobą, kładąc dłonie na torsie.
            Nagła fala zakazanych, ale jakże przyjemnych wyobrażeń przetoczyła się ciepłem przez całe jej ciało. Czy tak właśnie myśli się o przyjacielu?
            - Karen, hej! - Bill pomachał jej dłonią przed oczami. Spojrzała na niego, jakby właśnie wróciła zza światów.
            - Tak?
- Pytam, czy może ci plecy posmarować? Przecież sama tam nie sięgniesz - uśmiechnął się. „Co? O nie!”, pomyślała w panice. Jego dłonie na jej skórze... Bardzo kusząca propozycja, ale w obliczu niedawnych myśli wolała jednak z tego nie skorzystać. Nie wiedziała tylko, że odmowa w niczym jej nie pomoże.
            - Nie, dzięki - położyła się na leżaku. - Wystarczy dzisiaj przód, bo nie mam zamiaru się stąd ruszać.
            - Jak nie chcesz, to nie - westchnął. - Jednak ja poproszę cię o pomoc.
            Podał zdezorientowanej dziewczynie tubkę z kremem i przyklęknął tyłem tuż obok. Zdrętwiała i niemal natychmiast przemknęła jej myśl, że przecież przed chwilą właśnie o tym marzyła. Może niekoniecznie się do niego przytuli, ale będzie mogła bezkarnie dotykać jego skóry... Znów poczuła tą znajomą przyjemność... Wycisnęła na dłoń trochę kremu i delikatnie zaczęła rozprowadzać kosmetyk. Robiła to z namaszczeniem i niezwykłą subtelnością, przymykając oczy i niemal delektując się tym dotykiem, taką bliskością, jakiej jeszcze nie mieli okazji od siebie doznać.
            - Gdybym wiedział, że robisz to tak wspaniale, poprosiłbym także o przód - powiedział radośnie. Na te słowa zaśmiała się tylko cicho. Gdyby znał ją trochę dłużej, zapewne rozpoznałby w tym tonie nutkę zakłopotania.
            Czuł się cudownie, jej delikatne dłonie tak wspaniale masowały jego skórę, skrawek po skrawku, z ogromną dokładnością wcierając kosmetyk. Kiedy przeniosła swój dotyk na barki, lekko przechylił głowę do tyłu, dając tym samym wyraz błogości i odczuwalnego rozluźnienia. Gdyby mogła widzieć jego twarz, z jej wyrazu i na wpół przymkniętych oczu, z łatwością wyczytałaby, jak wielką sprawia mu to przyjemność. Mógłby tak trwać w nieskończoność.
            - Wystarczy! - tuż nad jego uchem huknęła Karen, co poparła lekkim klepnięciem w miejsce, które przed chwilą tak pieczołowicie smarowała.
            - Mógłbym przysiąc, że jesteś zawodową masażystką - jęknął. - Kończyłaś może jakieś kursy?
            - Nie - roześmiała się, opadając na leżak, co po chwili uczynił również on.
            - Robisz to bardzo profesjonalnie – westchnął, rozciągając się błogo.
            Zamilkli, w ciszy poddając się plażowaniu. Podczas gdy Bill z wystawioną do słońca twarzą w spokoju oddawał się działaniu gorących promieni, Karen ostrożnie przechyliła głowę w jego stronę i uchyliła powieki. Wciąż nie mogła pozbyć się przyjemnego uczucia, jakie pobudziła do życia swoim wyobrażeniem i dotykiem jego ciała. Miała wrażenie, że wciąż czuje pod palcami tę gładkość i miękkość skóry, a czasem sprężystość i twardość mięśni. Był taki... Przystojny? Nie, on nie był przystojny, on po prostu był piękny, tak jak to żartobliwie stwierdziła wczoraj. Zapewne uznał to za żart, ale ona naprawdę tak o nim myślała. Był dobry, wspaniałomyślny, a w dodatku ładny, młody, z idealną sylwetką. Mogłaby długo wymieniać w myśli jego zalety.
            Sięgnęła po okulary słoneczne. Doskonały kamuflaż dla ukradkowej obserwacji, wszak na szczęście nie widać, gdzie wędruje spojrzenie.
            Opuścił dłoń i nabierając garść złotego piasku, leniwie ją otworzył, pozwalając wolno przesypywać się ziarenkom. Obserwowała każdy jego ruch, każdy gest, wciąż błądząc wokół niego myślami, gdy przyłapała się na tym, że zaczyna ich porównywać.
            Nagle Bill i Franz zaczęli staczać ze sobą w jej umyśle walkę o wygląd, charakter, wiek. I nie dziwiło ją wcale to, że jej mąż w każdej z tych kategorii przegrywał. 

4 komentarze:

  1. No to widzę, że się dzieję... :D
    Takie z pozoru niewinne gadki, żarciki. Szukanie pretekstów, żeby się dotknąć i... te ukradkowe spojrzenia... ;> I to wszystko tak idealnie opisane, że czuję się jakbym siedziała tuż obok nich :D
    Tylko biedna Nadia :( Dobrze jednak, że wyjaśniło się, że nie są ze sobą haha xD
    No i fakt... Bill nie jest przystojny... on jest po prostu piękny :D Zjawiskowy wręcz :D Szczególnie w obcisłych, czarnych spodniach ;>>
    Kochana... chciałabym cię przeprosić, że nie zostawiłam po sobie śladu pod poprzednim rozdziałem :( Mam nadzieję, że wybaczysz. Teraz jednak już jestem i czekam już na kolejny rozdział!
    Ślę buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak odpowiedzieć, żeby nie zdradzić fabuły, ale masz rację, ewidentnie widać, że coś ich do siebie przyciąga.
      Nie masz za co przepraszać kochana, cieszę się, że jesteś.
      Buziaczki ;*

      Usuń
  2. Oj, biedna Nadia. Czy jej zazdrość i uczucia do Billa wezmą górę nad zdrowym rozsądkiem? W sumie byłoby ciekawie, jakby wplątała się w relację tych dwoje. A Karen... czyżby się zakochiwała? ;-) W sumie na jej miejscu pewnie bym od razu odpłynęła! I sama chętnie zamieniłabym samotne wschody, na wspólne zachody. Rany boskie, aż się rozmarzyłam. Trochę szkoda mi Franza. Dobry chłopina, a pojęcia nie ma, co ta jego żona czuje. Ale chyba nie ma gorszej rzeczy na świecie, niż być z kimś z poczucia obowiązku, nawet, jeżeli ta osoba nie jest Ci obojętna. A wnioskuję, że Karen tak właśnie traktuje swoje małżeństwo.

    Niezmiernie ciekawi mnie, jak rozwinie się akcja. Mam nadzieję, że nie zabraknie dramaturgii, którą uwielbiam. ;-)

    Buziaczki! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiadanie jest napisane dość dawno i dawno zakończone, ale obiecuję, że dramaturgii nie zabraknie, a Nadia odegra swoją rolę. Co do Franza, to wcale taki dobry nie jest, a świadczy o tym choćby fakt, że przyjeżdżał do hotelu z pannami, będąc z Karen.
      Dziękuję i ślę buziaki ;*

      Usuń