Część 15. „Porównania i konfrontacje”
Nie
kocha go.
Dlaczego
obudził się z tą właśnie myślą, która po chwili zrodziła się jako radosny szept
na jego ustach? Z jakiego powodu tak bardzo cieszyło go to, co dla innego mogłoby
być tylko życiową porażką i tragedią? I właściwie czemu wspomnienie jej oczu,
ust, delikatnych dłoni otulało przyjemnym ciepłem jego serce?
Wstał
pospiesznie, przypominając sobie plany na dzisiejszy dzień. Najpierw
zatelefonuje do fachowca - im wcześniej, tym lepiej. Potem pogada z Markiem,
może w zamian za dodatkowe obowiązki zaproponuje mu jakąś podwyżkę? A może będzie miał kogoś godnego polecenia
do pomocy? Przecież nie musi spędzać tyle czasu nad papierkową robotą.
Właściwie niewiele straci, jeśli przeznaczy na to dodatkową kasę. Będzie miał
więcej czasu dla siebie, przecież nie ma powodu, aby się tak zapracowywał, dla
paru groszy więcej.
Do
jedenastej powinien się wyrobić, po prostu musi! O tej godzinie przecież umówił
się z Karen. W popłochu zerknął na wiszący nad kanapą zegar. Dopiero ósma. Z
pewnością zdąży.
Odetchnął z ulgą i
postanowił zejść na śniadanie.
Nadia...
Ugh. Nie zamienił z nią słowa od soboty, ale był przecież u niego Matt, więc
miał nadzieję, że nie będzie miała mu tego za złe.
-
Cześć, piękna - powitał ją.
-
Witam szefa - uśmiechnęła się, po czym cicho dodała: - Jakoś tak dzisiaj
wcześnie.
-
Musiałem, mam trochę planów - odparł.
-
Stęskniłam się...
Jej
ostatnie słowa trochę wytrąciły go z równowagi, jednak nie wierzył, że bierze
sprawy we własne ręce. Dla swojego bezpieczeństwa postanowił obrócić wszystko w
żart, tym bardziej, że teraz był jeszcze dalszy od jakichkolwiek deklaracji.
-
No ja też, chociaż Matt godnie zastąpił mi moją przyjaciółkę – Puścił jej
oczko.
-
Niewdzięcznik - prychnęła.
-
No co? - żachnął się żartobliwie. - Jemu też mogę powierzyć wszystkie swoje
tajemnice.
-
To pewnie mu powierzyłeś, bo mnie ostatnio się wcale nie zwierzasz.
Wyglądała
na lekko urażoną. Chciała wciąż być blisko, nawet jako przyjaciółka, jeśli nie
mogła być jako partnerka.
-
Bo nie mam z czego - odparł wbrew sobie. Jednak to, co przez ostatnie dni
zaprzątało jego umysł, z pewnością nie nadawało się do opowiedzenia Nadii. - Powinnaś
mieć gdzieś numer do tego fachowca od remontów, zapomniałem, jak się nazywał -
zagadnął.
Sięgnęła
do szuflady, wyjmując z niej duży klaser, gdzie mieli wizytówki różnych
usługowych firm, z jakimi czasem współpracowali.
-
No mam, tu powinien być - otworzyła na odpowiedniej stronie i wskazała palcem.
-
Lange - wymamrotał pod nosem Bill, wyjął z kieszeni telefon i wklepał cyfry.
-
A po co ci on? - zapytała Nadia. - Coś remontujemy?
-
Nie, nie, my nic, ale muszę dom dziecka pomalować - odparł wolno, pochłonięty
wpisywaniem w telefon nowego kontaktu.
-
A dekorator?
-
Co? - zapytał, podnosząc na dziewczynę nieprzytomne spojrzenie.
-
Pytam, co z dekoratorem, bo przecież nie chciałeś tak na jeden kolor. Mówiłeś,
że powinno być wesoło, jakieś postacie z bajek, czy coś - rozwinęła swoje
pytanie Nadia, gdy on nagle się ożywił i rozpromienił:
-
Dekorator sam się znalazł - uśmiechnął się szeroko. - Karen jest z
wykształcenia dekoratorem, zrobiła całe mnóstwo pięknych projektów. Pokażę ci
później, jeśli wrócę przed końcem twojej zmiany, nawet nie masz pojęcia, jakie
są wspaniałe, po prostu cudowne! - Bill wymachiwał rękami. Wszystko to mówił z
euforią i wręcz niepodobnym do niego entuzjazmem. Nie pamiętała, żeby z
jakiegoś powodu tak się egzaltował, no chyba, że był wściekły, bo nie
przypominała sobie, czy kiedykolwiek i cokolwiek ostatnio sprawiło mu taką
radość. Teraz zdawał się być jej wulkanem.
-
Lecę na śniadanko - rzucił w końcu równie radosnym tonem, a już po chwili jego
obecność w recepcji pozostała wspomnieniem.
Przez
dłuższą chwilę stała jak osłupiała. Co tu się w ogóle działo? Karen
dekoratorką... Zrobiła dla niego projekty... Jak i kiedy dowiedziała się o domu
dziecka? Przecież nie narysowała tych rysunków sama z siebie? Czy dlatego tak
usilnie chciała z nim rozmawiać wczoraj z samego rana?
Nie
znajdowała jednak odpowiedzi na rodzące się wciąż pytania. Wyglądało na to, że
jednak miał z czego się zwierzać, ale on najwyraźniej nie chciał tego zrobić. O
niczym jej nie opowiedział, niczego nie wyjaśnił i zachowywał się tak... Tak
dziwnie. Ta radość, kiedy o niej mówił, te błyszczące oczy... Od dawna nie
widziała w nich takich magicznych iskier, a dobrze pamiętała, kiedy ostatnio
tak patrzył - to było w pierwszych miesiącach znajomości z Ann. Doskonale
pamiętała to spojrzenie.
Swoją
własną insynuację poczuła jako bolesne ukłucie. Nie... Nie może tak myśleć,
zabija tym samą siebie. Przecież Karen ma męża, a Bill zasady.
Jest
zazdrosną kobietą. Zazdrosną, bo zakochaną.
***
Zwijając
włosy w luźnego koka, zerknęła na zegarek. Za dziesięć jedenasta. Była już
prawie gotowa i dziwnie podekscytowana. Kiedy wróciła wczoraj do pokoju, długo
nie mogła zasnąć, przez co nie zdołała się obudzić o świcie, aby wybrać na
plażę. Jednakże nie żałowała. Za zachody słońca w takim miłym towarzystwie z
chęcią oddałaby wszystkie samotne wschody, a gdyby mogła, z radością
przeciągnęłaby taki zachód aż do wschodu. W rezultacie takich myśli uśmiechnęła
się sama do siebie.
Polubiła
go na tyle, że po kilku dniach odkryła przed nim wszystkie swoje tajemnice.
Nawet charakter miłości, jaką darzyła Franza. Gdy wróciła wczoraj do pokoju,
zobaczyła w swoim telefonie dwanaście nieodebranych połączeń. Oddzwoniła
pospiesznie przerażona, że jej wspaniały mąż gotów jeszcze przyjechać, jeśli
się nie odezwie. Tego z pewnością teraz nie potrzebowała. Wytłumaczyła się
długim spacerem bez torebki, przy okazji co nieco podpytując Franza o
najbliższe plany i dowiedziała się, że nie zawita tu wcześniej, jak dopiero za
tydzień.
Ale
cóż to za nagła radość i co właściwie się z nią działo? Może nie byłaby to
dobra wiadomość, gdyby znów musiała samotnie spędzać czas, jednak wiedziała, że
tak się nie stanie. Potrzebna przy pracach w domu dziecka, na nudę z pewnością nie
będzie narzekać. Cieszyło ją to, jednak nie było głównym powodem jej radości.
Najistotniejszy był teraz fakt, że nie będzie jeździła tam sama.
„Za pięć jedenasta. Trzeba się zbierać”,
pomyślała zerkając w lustro, i w tym samym momencie zawładnęło nią dziwne
uczucie. Skurcz żołądka, jaki poczuła, wywołał dreszcz przypominający te, jakie
miewała przed egzaminem, ale o niebo przyjemniejszy. Zaniepokojenie z tego
powodu pobudziło do życia paraliżujący strach.
Co
się z nią działo i czego tak bardzo zaczynała się bać? Czyżby samej siebie?
***
-
Idę poleniuchować na plaży - powiadomił Nadię Bill, ukradkiem zerkając na
wiszący w recepcji zegar.
Dziewczyna
siedziała za kontuarem, wpatrując się z uwagą w monitor, skąd uniosła na niego pełne
zdziwienia spojrzenie.
-
Na plażę? - zapytała z niedowierzaniem, obrzucając badawczym spojrzeniem jego
sylwetkę i wszystko, co miał ze sobą. Leżak, parasol, torba. Te akcesoria
faktycznie świadczyły o tym, gdzie się naprawdę wybiera, bo wygląd raczej nie
bardzo. Widząc go w takim stroju, mogłaby raczej pomyśleć, że ma w zamiarze
wypad do klubu albo na jakieś spotkanie.
Uwielbiała
go w tych czarnych, opiętych dżinsach, chyba w żadnych spodniach nie wyglądał
lepiej. I do tego ta półprzezroczysta, biała koszulka. Nie wierzyła, że zrobił
to przypadkiem. On założył to ubranie z czystą premedytacją, wiedząc, jak
świetnie wygląda w tym komplecie. Tylko dlaczego?
-
Na plażę, a jakże - roześmiał się, widząc jej zdumienie, po czym dodał: - Gdyby
się coś działo, to dzwoń do Marka. Aha, zapomniałbym! Chciałem przyjąć do pomocy
jeszcze jedną osobę, Mark dał ogłoszenie, więc gdyby ktoś dzwonił w sprawie
pracy, umawiaj tak między ósmą a dziesiątą, obojętne jakiego dnia, dopasuję
się.
-
Tak wcześnie? - uniosła brwi, ale nie usłyszała już ani słowa, natomiast
zobaczyła coś, co było odpowiedzią na wszystkie nurtujące ją dzisiaj pytania.
-
Cześć - przywitała się nieśmiało Karen, która z przewieszoną przez ramię plażową
torbą i leżakiem w dłoni stanęła obok Billa.
-
Cześć - odpowiedział cicho, jednocześnie obdarowując przybyłą radosnym
uśmiechem. - Jesteś bardzo punktualna.
-
No cóż, nie lubię się spóźniać - odparła dziewczyna, ukradkiem zerkając na
Nadię, która - mimo wszystkich emocji, jakie w tej chwili w niej zakiełkowały,
potrafiła zachować zimną krew.
Już
wiedziała, dlaczego - a raczej dla kogo - tak się ubrał, po co chce zatrudnić
dodatkową osobę do pomocy i czemu ma umawiać spotkania tak wcześnie. To dla tej
kobiety tak się odstrzelił, to jej chciał poświęcać więcej czasu i dlatego
postanowił zatrudnić dodatkową osobę. Cóż więc takiego się stało, że tak bardzo
wziął sobie do serca prośbę jej męża? Przecież jeszcze kilka dni temu tak
ogromnie się zarzekał, że nie jest żadną niańką. Teraz z pewnością nie robił
tego z żadnego przymusu i świadczył o tym choćby jego uśmiech, piękny i
szczery, jego szczęśliwa twarz, kiedy zobaczył idącą Karen.
-
W takim razie lecimy, daj ten leżak, poniosę - zwrócił się do swojej
towarzyszki i już nawet nie zerkając w stronę recepcjonistki, ruszył w kierunku
wyjścia. Zanim odeszli, Nadia wyłapała jeszcze zakłopotane, aczkolwiek krótkie
spojrzenie pani Hoffmann. Miała tylko nadzieję, że tamta nie wyczytała z wyrazu
jej twarzy zazdrości, która teraz kipiała w niej niczym lawa w gotowym do
erupcji wulkanie. Za nic na świecie nie chciała obnażać się ze swoimi
uczuciami, czego niejednokrotnie żałowała, lecz nie potrafiła tego zrobić. Może
gdyby wcześniej powiedziała swojemu pięknemu szefowi co do niego czuje, wszystkie
dotychczasowe wydarzenia potoczyłyby się inaczej? Jednakże była zbyt dumna, aby
jako pierwsza wyznać mężczyźnie miłość, raczej wolała spłonąć z niepewności i
braku odwzajemnienia.
Nadeszła
okrutna chwila, gdy pozostała sama z własnymi, dręczącymi myślami i obawą, co
się może wydarzyć, kiedy ta dwójka będzie spędzać ze sobą coraz więcej czasu.
-
Czemu masz taką dziwną minę? - Bill zapytał Karen, kiedy wyszli przed hotel.
-
Nie będziesz miał jakichś problemów z tego powodu? - zapytała.
-
Z jakiego? - zdziwił się.
-
Że razem idziemy na plażę.
-
Oczywiście, że mogę je mieć - roześmiał się. - Ostatecznie w każdej chwili może
przyjechać twój mąż, chociaż... - Już chciał powiedzieć, że przecież oficjalnie
mu na to zezwolił, a nawet poprosił, aby zajął się jego żoną, jednak w porę
ugryzł się w język. Przecież to miało pozostać ich męską tajemnicą. Na
szczęście ona nie zwróciła najmniejszej uwagi na jego ostatnie słowo i
niedokończoną myśl. Zbyt pochłonięta swoimi obawami, odparła:
-
Nie chodzi o mojego męża, zresztą on przyjedzie dopiero za tydzień. Chodzi o
Nadię.
-
O Nadię? A co ma do tego wszystkiego Nadia ?
-
Przecież ze sobą jesteście, nie uważasz, że może być o to zazdrosna? - zapytała
Karen, wciąż będąc o tym przekonaną.
-
Słucham? - Bill aż przystanął i serdecznie się roześmiał. Kilka kroków dalej
zatrzymała się Karen, odwróciła się i spojrzała na niego zdumiona, co w jej
słowach było takiego zabawnego?
-
Nie rozumiem, co cię tak śmieszy? - oburzyła się. Podszedł do niej wciąż
rozbawiony.
-
Sama to wymyśliłaś, czy ktoś naopowiadał ci głupot?
Osłupiała
i nie ruszając się z miejsca, wlepiła w niego swoje nieprzytomnie zdziwione
spojrzenie.
-
No co tak patrzysz? Nie jestem z Nadią i nigdy nie byłem, ona jest tylko moją
przyjaciółką - powiedział łagodnie, celowo kładąc nacisk na słowo „tylko”.
-
Myślałam... - wybąkała, spuszczając wstydliwie wzrok. Niewątpliwie popełniła
niezłą gafę. - Miałam wrażenie, że jesteście parą.
-
Nie wiem, po czym ty to wywnioskowałaś - roześmiał się, robiąc kilka kroków w
stronę plaży, gdzie zmierzali. - Chyba po tym spacerze, kiedy odprowadziłem ją
do domu, tak? - dopytywał się ciekawie.
-
To też, ale wcześniej wracaliście chyba z jakiejś imprezy i potem, gdy byliśmy
razem na plaży - tłumaczyła Karen. - No, może faktycznie, nie okazywaliście
sobie jakichś czułości, ale ciągle gdzieś widziałam was razem, więc przyznaj,
że tak właśnie mogło to wyglądać.
-
Ech, wy kobiety, wszędzie węszycie jakąś sensację.
-
Sensację? Co ty bredzisz? A jaka sensacja byłaby w tym, że kogoś masz? -
oburzyła się jego stwierdzeniem.
-
W sumie, może źle to ująłem - przyznał jej rację.
Fakt
pomyłki Karen wałkowali do wyjścia z wydm. Bill, z początku dość mocno
zdziwiony tym spostrzeżeniem, w końcu stwierdził, że dla niewprawnego oka
obserwatora i zaistniałych ku temu okoliczności, rzeczywiście mogli sprawiać
takie wrażenie.
-
Nawet nie zdawałem sobie sprawy, a nieopatrznie odstraszałem tylko ewentualne
kandydatki na moją dziewczynę - filozofował, idąc wzdłuż plaży, ponieważ
postanowili nieco się oddalić w kierunku tej dzikiej, chcąc zapewnić sobie tym
samym więcej spokoju i ustrzec się od biegających wciąż w tą i z powrotem,
sypiących piachem dzieciaków.
-
Na pewno to zrobiłeś, bo widząc urodę Nadii, nawet się bały zastartować -
śmiała się Karen.
-
Widzisz, jaki ze mnie głupek? - puścił jej oczko. - Najpierw przyjaciółka,
teraz mężatka, jeśli dalej tak pójdzie, nikogo w te wakacje nie złowię.
-
W takim razie idę sama - dumnie uniosła głowę. - Ty zostajesz tutaj - wskazała
na rozłożone leżaki z młodymi i atrakcyjnymi kobietami.
-
Miałbym tu zostać sam? - zażartował. - O nie, moja droga! Te modliszki tylko na
to czekają!
Śmiali
się i żartowali całą dalszą drogę do chwili, kiedy obydwoje zdecydowali, że są
w wystarczającej odległości od tłumów wylegujących się na strzeżonej plaży. W
wybranym miejscu rzucili wszystkie swoje rzeczy i rozłożyli leżaki.
-
Życzy sobie pani parasol? - kurtuazyjnie zapytał Bill.
-
Teraz jeszcze nie - uśmiechnęła się dziewczyna, zdejmując bluzkę. - Pozwolę
troszkę podotykać się promieniom słonecznym.
-
Wkopię go od razu, najwyżej nie będziemy na razie rozkładać - stwierdził.
Poszukując w
torbie łopatki, zerknął na nią ukradkiem, a jego oczom ukazał się płaski brzuch
dziewczyny. Pobudzony jej słowami pomyślał, że nie miałby nic przeciwko temu,
gdyby tak mógł przejąć rolę tych promieni, ale już po chwili sam siebie zganił
w myślach za takie wyobrażenia.
Ściągnął
koszulkę i ułożył ją z pedantyczną dokładnością na ręczniku, po czym uklęknął i
zajął się wykopywaniem dołka, próbując zastąpić uciążliwe myśli innymi.
Karen
wolno rozsmarowywała na swoim ciele olejek, jednak to nie przeszkadzało jej
bacznie, lecz dyskretnie mu się przyglądać. Znali się tak krótko, a już zdążył
wzbudzić w niej ogromne zaufanie. Był taki dobry, opiekuńczy, emanował
niezwykłym ciepłem, którego tak bardzo jej brakowało. Czuła, jak każda spędzona
z nim kolejna minuta podsyca iskrę nieznanego dotąd uczucia sympatii.
Nieznanego, bo nigdy nie czuła się w ten sposób w towarzystwie swoich kolegów, ale
też nie miało to nic wspólnego z tym co czuła, kiedy poznała Franza.
Może
właśnie tak objawiała się przyjaźń? Taka głęboka i prawdziwa. Tylko dlaczego
tyle radości wzbudziła w niej wiadomość, że Nadia nie jest jego życiową partnerką?
Czy przyjaciółka powinna z czegoś takiego się cieszyć? Z pewnością nie, jak
również nie mogłaby patrzeć na swojego przyjaciela w sposób, w jaki teraz
pochłaniała go wzrokiem i naprawdę czerpała z tego widoku czystą przyjemność.
Klęczał
w lekkim rozkroku, wciąż będąc w swoich cudownie opiętych dżinsach, z
zanurzonymi w ciepłym piasku stopami. Był lekko pochylony, co sprawiło, że
włosy zakryły mu twarz. Każdy jego mięsień na nagich plecach drgał pobudzony
ruchami rąk, które teraz pieczołowicie zasypywały wykopany przed chwilą dołek z
umiejscowionym tam trzonem parasola. Sama przed sobą musiała przyznać, że w
takiej pozycji wyglądał naprawdę podniecająco, jak też i stwierdzić, że ona
sama dawno nie odbierała żadnego widoku w ten sposób. Wezbrało w niej nagłe
pragnienie; poczuć dotykiem tę skórę, objąć swoimi ramionami i bezkarnie
przytulić się do tych gładkich pleców... Nie, nie przytulić się, a przylgnąć do
nich całą sobą, kładąc dłonie na torsie.
Nagła
fala zakazanych, ale jakże przyjemnych wyobrażeń przetoczyła się ciepłem przez
całe jej ciało. Czy tak właśnie myśli się o przyjacielu?
-
Karen, hej! - Bill pomachał jej dłonią przed oczami. Spojrzała na niego, jakby
właśnie wróciła zza światów.
-
Tak?
-
Pytam, czy może ci plecy posmarować? Przecież sama tam nie sięgniesz - uśmiechnął
się. „Co? O nie!”, pomyślała w
panice. Jego dłonie na jej skórze... Bardzo kusząca propozycja, ale w obliczu
niedawnych myśli wolała jednak z tego nie skorzystać. Nie wiedziała tylko, że
odmowa w niczym jej nie pomoże.
-
Nie, dzięki - położyła się na leżaku. - Wystarczy dzisiaj przód, bo nie mam
zamiaru się stąd ruszać.
-
Jak nie chcesz, to nie - westchnął. - Jednak ja poproszę cię o pomoc.
Podał
zdezorientowanej dziewczynie tubkę z kremem i przyklęknął tyłem tuż obok.
Zdrętwiała i niemal natychmiast przemknęła jej myśl, że przecież przed chwilą
właśnie o tym marzyła. Może niekoniecznie się do niego przytuli, ale będzie
mogła bezkarnie dotykać jego skóry... Znów poczuła tą znajomą przyjemność...
Wycisnęła na dłoń trochę kremu i delikatnie zaczęła rozprowadzać kosmetyk.
Robiła to z namaszczeniem i niezwykłą subtelnością, przymykając oczy i niemal
delektując się tym dotykiem, taką bliskością, jakiej jeszcze nie mieli okazji
od siebie doznać.
-
Gdybym wiedział, że robisz to tak wspaniale, poprosiłbym także o przód -
powiedział radośnie. Na te słowa zaśmiała się tylko cicho. Gdyby znał ją trochę
dłużej, zapewne rozpoznałby w tym tonie nutkę zakłopotania.
Czuł
się cudownie, jej delikatne dłonie tak wspaniale masowały jego skórę, skrawek
po skrawku, z ogromną dokładnością wcierając kosmetyk. Kiedy przeniosła swój
dotyk na barki, lekko przechylił głowę do tyłu, dając tym samym wyraz błogości
i odczuwalnego rozluźnienia. Gdyby mogła widzieć jego twarz, z jej wyrazu i na
wpół przymkniętych oczu, z łatwością wyczytałaby, jak wielką sprawia mu to
przyjemność. Mógłby tak trwać w nieskończoność.
-
Wystarczy! - tuż nad jego uchem huknęła Karen, co poparła lekkim klepnięciem w
miejsce, które przed chwilą tak pieczołowicie smarowała.
-
Mógłbym przysiąc, że jesteś zawodową masażystką - jęknął. - Kończyłaś może
jakieś kursy?
-
Nie - roześmiała się, opadając na leżak, co po chwili uczynił również on.
-
Robisz to bardzo profesjonalnie – westchnął, rozciągając się błogo.
Zamilkli,
w ciszy poddając się plażowaniu. Podczas gdy Bill z wystawioną do słońca twarzą
w spokoju oddawał się działaniu gorących promieni, Karen ostrożnie przechyliła
głowę w jego stronę i uchyliła powieki. Wciąż nie mogła pozbyć się przyjemnego
uczucia, jakie pobudziła do życia swoim wyobrażeniem i dotykiem jego ciała.
Miała wrażenie, że wciąż czuje pod palcami tę gładkość i miękkość skóry, a
czasem sprężystość i twardość mięśni. Był taki... Przystojny? Nie, on nie był
przystojny, on po prostu był piękny, tak jak to żartobliwie stwierdziła
wczoraj. Zapewne uznał to za żart, ale ona naprawdę tak o nim myślała. Był
dobry, wspaniałomyślny, a w dodatku ładny, młody, z idealną sylwetką. Mogłaby
długo wymieniać w myśli jego zalety.
Sięgnęła
po okulary słoneczne. Doskonały kamuflaż dla ukradkowej obserwacji, wszak na
szczęście nie widać, gdzie wędruje spojrzenie.
Opuścił
dłoń i nabierając garść złotego piasku, leniwie ją otworzył, pozwalając wolno
przesypywać się ziarenkom. Obserwowała każdy jego ruch, każdy gest, wciąż
błądząc wokół niego myślami, gdy przyłapała się na tym, że zaczyna ich
porównywać.
Nagle
Bill i Franz zaczęli staczać ze sobą w jej umyśle walkę o wygląd, charakter,
wiek. I nie dziwiło ją wcale to, że jej mąż w każdej z tych kategorii
przegrywał.
No to widzę, że się dzieję... :D
OdpowiedzUsuńTakie z pozoru niewinne gadki, żarciki. Szukanie pretekstów, żeby się dotknąć i... te ukradkowe spojrzenia... ;> I to wszystko tak idealnie opisane, że czuję się jakbym siedziała tuż obok nich :D
Tylko biedna Nadia :( Dobrze jednak, że wyjaśniło się, że nie są ze sobą haha xD
No i fakt... Bill nie jest przystojny... on jest po prostu piękny :D Zjawiskowy wręcz :D Szczególnie w obcisłych, czarnych spodniach ;>>
Kochana... chciałabym cię przeprosić, że nie zostawiłam po sobie śladu pod poprzednim rozdziałem :( Mam nadzieję, że wybaczysz. Teraz jednak już jestem i czekam już na kolejny rozdział!
Ślę buziaki :***
Nie wiem jak odpowiedzieć, żeby nie zdradzić fabuły, ale masz rację, ewidentnie widać, że coś ich do siebie przyciąga.
UsuńNie masz za co przepraszać kochana, cieszę się, że jesteś.
Buziaczki ;*
Oj, biedna Nadia. Czy jej zazdrość i uczucia do Billa wezmą górę nad zdrowym rozsądkiem? W sumie byłoby ciekawie, jakby wplątała się w relację tych dwoje. A Karen... czyżby się zakochiwała? ;-) W sumie na jej miejscu pewnie bym od razu odpłynęła! I sama chętnie zamieniłabym samotne wschody, na wspólne zachody. Rany boskie, aż się rozmarzyłam. Trochę szkoda mi Franza. Dobry chłopina, a pojęcia nie ma, co ta jego żona czuje. Ale chyba nie ma gorszej rzeczy na świecie, niż być z kimś z poczucia obowiązku, nawet, jeżeli ta osoba nie jest Ci obojętna. A wnioskuję, że Karen tak właśnie traktuje swoje małżeństwo.
OdpowiedzUsuńNiezmiernie ciekawi mnie, jak rozwinie się akcja. Mam nadzieję, że nie zabraknie dramaturgii, którą uwielbiam. ;-)
Buziaczki! ;*
Opowiadanie jest napisane dość dawno i dawno zakończone, ale obiecuję, że dramaturgii nie zabraknie, a Nadia odegra swoją rolę. Co do Franza, to wcale taki dobry nie jest, a świadczy o tym choćby fakt, że przyjeżdżał do hotelu z pannami, będąc z Karen.
UsuńDziękuję i ślę buziaki ;*