Część 16. „Zakazana fascynacja”
Mijała
kolejna godzina spędzona na rozmowie o wszystkim, oraz wspólnej kąpieli,
zakończonej pływackim wyścigiem.
-
Więcej się z tobą nie ścigam - wydyszał
ciężko Bill, padając na leżak, podczas gdy Karen - po której nie było widać
nawet odrobiny zmęczenia - sięgnęła po ręcznik.
-
Jesteś po prostu zasiedziały, przydałoby ci się trochę sportu dla zdrowia.
-
Nienawidzę sportu - warknął, po czym dodał z wyraźną ulgą: - O rany, jak
dobrze.
Dziewczyna
tylko z uśmiechem pokręciła głową.
-
Jeśli dalej będziesz prowadził taki tryb życia, niewątpliwie około
czterdziestki czeka cię zawał.
-
O, mądrala się znalazła - ironicznie odgryzł się Bill. - Gdyby wszyscy z tego
powodu mieli mieć zawał, na świecie nie byłoby połowy populacji.
-
No wiesz, niektórzy się jednak trochę ruszają.
-
Ja też się trochę ruszam i jeśli idzie o sporty, to wolę nieco inne - puścił
jej oczko.
-
Zbereźnik - wypowiedziała w końcu słowo, jakiego jeszcze wczoraj nie odważyłaby
się użyć.
Każda
spędzona z nim godzina sprawiała, że stawał się coraz bliższy. Był na pewno
świetnym kumplem, o ile nie przyjacielem, dzięki czemu coraz swobodniej z nim
rozmawiała.
-
Co? - roześmiał się mocno rozbawiony jej epitetem. - Ja tam nie wiem, kto tu ma
kudłate myśli!
Gdyby
nie fakt, że jej policzki lekko zaróżowiły się od słońca, mógłby przysiąc, że
znów oblał je rumieniec. Kolejny raz sprawił, że jej odwaga prysła, ustępując
miejsca lekkiemu zażenowaniu. Bardzo chciała w jakiś sposób mu się odgryźć,
lecz nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego rzuciła w niego
zwiniętym ręcznikiem i z udawaną urazą usiadła na leżaku.
-
Sama wysnułaś taki wniosek, no przyznaj - przekomarzał się, usiłując nawiązać
wzrokowy kontakt, jednak dziewczyna odwróciła głowę. Wobec takiego stanu rzeczy
zszedł z leżaka i usiadł obok niej, lecz na piasku.
-
Halo, proszę pani! Niechże pani na mnie spojrzy - próbował ją sprowokować.
Zamknęła oczy, wystawiając twarz ku słońcu, lecz mimowolne drganie kącików ust
zdradzało, że jej śmiech wkrótce rozniesie się szerokim echem po plaży. Wciąż
jednak była nieugięta i pomimo wewnętrznego rozbawienia udawała obrażoną. Nie
było rady, musiał ruszyć do ataku i użyć swojej najlepszej broni.
Najpierw
delikatnie połaskotał ją pod stopami, na co zareagowała błyskawicznym i
odruchowym ich odsunięciem, lecz po chwili zacisnęła zęby i usta, udając, że to
na nią nie działa.
-
Taka twarda jesteś? - Bill mruknął sobie pod nosem, ale na tyle głośno, że
zdołała to usłyszeć. Oczywiście, jak się mógł tego spodziewać, nie
odpowiedziała. - Ja ci pokażę...
Wstał
i nachyliwszy się nad ofiarą niczym wampir żądny krwi, wbił swoje cienkie i
długie palce w jej boki. Tego już znieść nie mogła. Pisnęła, a po chwili wybuchła
głośnym śmiechem. Jej ciało w jednej minucie zwinęło się w ciasny kłębek, ale
zaraz zaczęła się bronić, usilnie próbując odepchnąć natarczywego agresora, z
którym jednak nie mogła dać sobie rady. Ich przepychankom towarzyszył serdeczny
śmiech, który tylko potwierdzał to, iż obydwoje bawią się świetnie. Jednakże
leżak nie był wystarczająco stabilnym sprzętem i nie służył do żadnych
akrobatycznych popisów, a wyłącznie do spokojnego na nim siedzenia, tudzież
leżenia, toteż po kilku minutach takich ekstremalnych testów najwyraźniej już
bardzo tym zmęczony, zupełnie się rozłożył pod ciężarem zmagającej się dwójki
młodych szaleńców. Oczywiście w mgnieniu oka, z zaplątanymi o siebie nawzajem
nogami, obydwoje wylądowali na palącym piasku. Chwila konsternacji w związku z
takim obrotem sprawy była tylko krótkim momentem ciszy, który zakończył swój
żywot wraz z eksplozją ich śmiechu.
-
O rany! - jęknął Bill, wciąż leżąc na piasku i chichocząc. - Dobrze, że jesteśmy
daleko od cywilizacji.
Karen,
która leżała tuż obok, przekręciła głowę i spojrzała na niego poważniejąc:
-
Dobrze, że mój mąż tego nie widzi. Dam głowę, że nazwałby mnie niedojrzałą -
westchnęła i spojrzała w błękitne niebo.
Teraz
Bill odwrócił się w jej stronę.
-
Przy nim nie możesz być niedojrzała, prawda? - zapytał cicho.
Spojrzała
w jego oczy, pełne ciepła i troski.
-
Przy nim już nie umiem - wyszeptała.
***
-
Cześć - mruknęła Anette, otwierając drzwiczki recepcji.
-
Hej - odpowiedziała jej podobnym tonem Nadia, zerkając na przybyłą. - Czemu
przyszłaś pół godziny wcześniej?
-
Bo już nie mogłam wyleżeć na plaży, poza tym muszę wziąć jeszcze prysznic -
odparła zmienniczka ponuro, kierując się na zaplecze.
-
Anette! - zatrzymała ją Nadia. - Zaczekaj...
Dziewczyna
przystanęła na chwilę, postawiła na podłodze dużą torbę i oparła o ścianę
zwinięty parawan.
-
Co się dzieje? Jesteś jakaś dziwna - zapytała blondynka, chociaż sama nie miała
powodu do radości, a jej humor pozostawiał wiele do życzenia. Wiedziała jednak,
że koleżanka nie zachowuje się tak jak zwykle, dlatego chciała dowiedzieć się,
co jest tego przyczyną.
-
Nadia... - zaczęła Anette niepewnie. - Coś widziałam... Na plaży - wybąkała
dziewczyna, a widząc niepewność w jej niebieskich oczach, dodała: - Billa i
Karen.
-
I...? - ponagliła ją słuchaczka.
-
Nie wiem, co mam ci właściwie powiedzieć - jęknęła.
-
Wszystko, rozumiesz? Wszystko - syknęła Nadia. - I w ogóle mam wrażenie, że
kiedy mnie tu nie było, musiało się coś wydarzyć i chyba jeszcze o czymś
powinnaś mi powiedzieć, hę? Ale najpierw gadaj, co widziałaś na plaży.
Rozmówczyni
westchnęła i wzruszyła tylko ramionami.
-
Poszłam na dziką, chciałam poopalać się topless z dala od tych rozbieganych
oczek napalonych, starych samców, którzy zawsze mają ochotę cię pożreć -
zaczęła Anette, wykonując gest rękami, który miał symbolizować ten akt
kanibalizmu. - Ale i tak wzięłam parawan, tak na wszelki wypadek. Leżałam sobie
spokojnie, nawet nie zauważyłam, kiedy oni przyszli i się rozłożyli, ale
usłyszałam śmiech, głośny i donośny, jakby znajomy. Podniosłam się na łokciach,
wyjrzałam ze swojej kryjówki i wtedy ich zobaczyłam. Byli dość daleko. Jej może
bym nie poznała z tej odległości, ale jego? Sama rozumiesz.
-
I tyle? - zapytała Nadia z nutą nadziei w głosie. Anette pokręciła głową.
-
Nie wiem, co oni robili na tym leżaku.
-
Na jednym?
-
Mhm... Na jednym, z którego i tak w końcu spadli, bo się rozłożył - Koleżanka
spojrzała na Nadię z obawą. Blondynka za wszelką cenę starała się nie okazywać
panicznego niepokoju, lecz wyraz jej twarzy zdradzał uczucia. W końcu nie
wytrzymała:
-
Powiedz wreszcie, do cholery, co tam widziałaś?!
-
Nie wiem! Byli daleko, ale dotykali się, mocowali, łaskotali, no nie wiem. A
potem leżeli długo na piasku.
Nadia
odwróciła twarz do okna, miała wrażenie, że za chwilę się rozpłacze. „Nie.. To niemożliwe, to na pewno były tylko
żarty. Bill taki nie jest, a ona w dodatku ma męża.”, starała się przekonać
w myślach samą siebie, jednak to wszystko i tak było bardzo dziwne. Nigdy aż
tak z nikim się nie zbliżył, nie chodził na plażę, nie spędzał tyle czasu.
Nawet z nią. Z nią? A kim ona dla niego była? Recepcjonistką, przyjaciółką?
Swego czasu lekarstwem na smutki, którego już niestety nie potrzebował, które już
dawno się przeterminowało.
-
Anette... - zaczęła po chwili milczenia. - Co tu właściwie się dzieje? Żadna z
was niczego nie zauważyła?
-
No było coś... - bąknęła pytana, ale szybko zamilkła, widząc karcące spojrzenie
niebieskich oczu, których właścicielka szybko ją ponagliła:
-
Mów!
-
W piątek wieczorem ona podeszła do mnie i powiedziała coś o jakimś
zadośćuczynieniu, które obiecał jej Bill, że przełożą to na inny termin, bo
przyjechał jej mąż. No coś w tym rodzaju.
-
Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? - zapytała Nadia z wyrzutem.
-
Bo myślałam, że to bez znaczenia, a jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym
przekonaniu, kiedy jemu to przekazałam.
-
Co powiedział?
-
Że była z nim w domu dziecka i bardzo się wzruszyła, więc zaprosił ją na
drinka, ale skoro przyjechał jej mąż, to on będzie miał to już z głowy. Ja
miałam ci o tym powiedzieć, ale on nie wyglądał na zawiedzionego, wręcz
przeciwnie, jakby z tego powodu odczuwał ulgę - tłumaczyła się dziewczyna.
Może
faktycznie to wszystko nie miało takiego znaczenia, jakie tym wydarzeniom
przypisywała, może zaślepiona głupią zazdrością po prostu to wszystko
wyolbrzymiła? Była zmęczona tą niemą walką. Każde jego przychylne spojrzenie na
inną kobietę wypalało w jej sercu ranę, a każdy uśmiech przeznaczony dla innej
był jak druzgocąca porażka.
Miała
już tego wszystkiego dość, chciała od tego odpocząć. Chciała dać trochę czasu
sobie, a przede wszystkim jemu, żeby odczuł jej brak i może nawet tęsknotę?
Tego
dnia podjęła ważną decyzję.
***
Było
mu dobrze... Tak cholernie dobrze obok niej. Przyjemne ciepło słonecznych
promieni muskało jego ciało, a wnętrze rozgrzewała świadomość jej obecności i
bliskości. Spędzone na plaży godziny wydawały się minutami. Czas szybko
upływał, a on tak bardzo chciał zatrzymać go w miejscu. Jego myśli wciąż
krążyły wokół wydarzeń wczorajszego dnia. Wspólny, wieczorny spacer był
cudownym wspomnieniem. Z pewnością w ten sposób jakoś wynagrodził jej smutek,
którego sam stał się sprawcą, ale miał wobec niej jeszcze jeden dług do
spłacenia i teraz niewątpliwie właśnie to zaprzątało jego umysł.
Projekty Karen oszczędziły mu czasu
na poszukiwania kogoś, kto mógłby je zrobić, a tym samym pozostawiły w kieszeni
część gotówki przeznaczonej na remont, chociaż to nie było już tak istotne.
Poza tym były piękne. Poświęciła mnóstwo swojego czasu, aby je narysować, w
dodatku nie oczekiwała niczego w zamian. Nie mógł i nie chciał pozostawić tego
bez echa, tylko jak miał jej to wszystko wynagrodzić?
-
Masz jakieś marzenia? - zapytał nagle, a to, co powiedział, sprawiło, że
uniosła głowę i popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
-
Kiedyś miałam, ale teraz... - zastanowiła się przez chwilę. - Sama nie wiem...
Chyba już nie.
- Czyli wszystkie się
spełniły... - stwierdził, zanurzając dłoń w piasku.
-
Nie... Żadne się nie spełniło - odparła ze smutkiem. - Chciałam, żeby
wyzdrowiała mama, żeby odnalazł się mój ojciec. Nic z tego.
Niestety,
to, czego chciała, było nie do spełnienia. On myślał raczej o czymś, w
realizacji czego mógłby jej pomóc.
-
A co sprawiłoby ci przyjemność? - drążył z innej strony.
-
Jakieś przesłuchanie? - roześmiała się.
-
W pewnym sensie - zrobił tajemniczą minę. - Chciałbym jakoś ci się odwdzięczyć
za te projekty.
-
Daj spokój... Przecież od wczoraj nie robisz nic innego. Spędzamy miło czas,
nie nudzę się, to w zupełności mi wystarczy - odparła cicho i promiennie się
uśmiechnęła. Westchnął, odwzajemniając ten wyraz radości i szczęścia.
-
W takim razie będę to robił, dokąd tylko zechcesz.
Tym
samym oddał się do jej dyspozycji. Jeszcze kilka dni temu takie słowa nie
przeszłyby mu przez usta, a dzisiaj uczynił to z taką lekkością i swobodą. W
dodatku nie zrobił tego z uprzejmości, on po prostu tego chciał. Chciał, żeby
dni spędzone tutaj zapamiętała jako beztroskie i szczęśliwe, żeby mogła zawsze
wrócić z uśmiechem do wspomnień o nim. Co mógłby jeszcze takiego zrobić, aby
zapamiętała to wszystko na dłużej?
-
Wiesz, że tydzień temu też byliśmy na plaży? Wprawdzie nie sami, ale byliśmy -
odezwała się Karen.
-
Masz rację, to już tydzień - przytaknął i przywołując wspomnienia tamtego dnia,
sam do siebie się uśmiechnął. To wspólne dogryzanie Hoffmannowi, ich pierwsza
niefortunna rozmowa, wyprawa na skutery... No właśnie! Skutery! Że też wcześniej
o tym nie pomyślał! Przecież tak bardzo chciała iść na nie ze wszystkimi! Na
pewno zabierając Karen na taką przejażdżkę, sprawiłby jej niewątpliwą
przyjemność.
Na
samą myśl o tym doznał nagłej euforii i niemal natychmiast poderwał się z
leżaka.
-
Wstawaj, idziemy! - wydał komendę. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco:
-
Już wracamy? Dlaczego?
-
Idziemy, ale nie do hotelu, i nawet nie pytaj, bo to będzie niespodzianka -
uśmiechnął się tajemniczo, zbierając swoje rzeczy.
Wstała
trochę niechętnie, ale słowo „niespodzianka” zabrzmiało obiecująco.
-
Nie, nie ubieraj się - upomniał ją, kiedy chciała założyć spodenki.
-
Co ty kombinujesz? - zapytała, przymrużając oczy.
-
Nic nie powiem, zobaczysz sama - odpowiedział z wysiłkiem, bo właśnie wyciągał
zakopany w piasku parasol.
Spakowani,
z przewieszonymi przez ramiona torbami, z leżakami i ubraniami w dłoniach
ruszyli wzdłuż plaży.
Karen
ukradkiem spoglądała na uśmiechniętego Billa i zastanawiała się, co tym razem
wymyślił. Była niemal pewna, że to będzie coś przyjemnego, jakaś próba
odwdzięczenia się za te projekty. Według niej, niepotrzebnie się trudził,
ponieważ już samo jego towarzystwo było dla niej ogromną przyjemnością i
poniekąd nagrodą, ale skoro tak bardzo tego chciał, nie sprzeciwiała się.
Ciekawość jego pomysłu zżerała ją do tego stopnia, że postanowiła co nieco z
niego wydusić.
-
Powiedz tylko: dokąd idziemy? - zapytała.
-
Przed siebie - odparł wymijająco.
-
To widzę, idziemy plażą, ale dokąd?
-
Jak niespodzianka, to niespodzianka - uśmiechnął się szeroko. - Może zmienimy
temat, co?
-
Skoro tak bardzo ci na tym zależy…
Szła
obok niego, już o nic nie pytając, zresztą nie było takiej potrzeby. Odczuwała
radość i przyjemną niepewność z powodu tego, co ją czekało. Rozmowa potoczyła
się zupełnie neutralnym torem i ani się obejrzeli, a już byli na strzeżonej
plaży, gdzie zaludnienie na metr kwadratowy można by było przyrównać do
zaludnienia w Chinach.
Kiedy
byli o kilka metrów od stanowiska wypożyczalni sprzętu pływającego, Bill
przystanął na chwilę.
-
Przełóż tę torbę na drugie ramię - poprosił.
-
Ale po co? - zdziwiła się.
-
Nie pytaj, tylko przełóż - odparł łagodnie, ale stanowczo, a kiedy już to
zrobiła, przysunął się do niej blisko i objął ją, kładąc dłoń na tym właśnie
ramieniu, po czym dodał: - Możesz wolną ręką objąć mnie w pasie?
Kolejny
raz ujrzał malujące się na jej twarzy zdziwienie, lecz tym razem zmieszane z
lekkim zażenowaniem.
-
No nie patrz tak na mnie, przecież to nic złego, ale uwierz; to jest konieczne
- roześmiał się.
-
Dobrze, skoro to konieczne - wzruszyła ramionami i kiedy zrobiła to, o co
prosił, Bill przeniósł dłoń na wysokość jej twarzy i po prostu zakrył jej oczy.
-
Wybacz, ale muszę - szepnął jej wprost do ucha, niemal równocześnie z tym
gestem. - Gdybym poprosił, żebyś zamknęła oczy, pewnie byś podglądała, a tak to
jestem pewniejszy. Teraz cię poprowadzę.
Na
swoich zamkniętych powiekach poczuła jego smukłe palce, które delikatnie
dotykały jej skóry, a ciepły dreszcz, którego przyczyną była tak nagła bliskość
ich ciał, zawładnął jej zmysłami. Szli wolniej, bo łatwiej by mu było
poprowadzić prawdziwie ociemniałą, niż oślepioną celowo.
-
Aż się boję... - powiedziała cicho Karen.
-
Naprawdę, nie masz czego.
Gwar
panujący wokoło, szum fal pobudzanych wiatrem, krzyki i piski dzieci, były
doskonałym, dźwiękowym kamuflażem miejsca, do którego się zbliżali. Wprawdzie
wszystkie sprzęty startowały w pewnej odległości od brzegu, ale warkot silników
był i tak dostatecznie słyszalny. Na szczęście akurat teraz w tym miejscu
panował względny spokój. Trzy skutery i motorówka przycumowane przy samym
brzegu tylko czekały, aby wyruszyć w morze.
-
Cześć, Bill! - usłyszeli z daleka okrzyk młodego mężczyzny. - A co ty? Jakąś
ofiarę porwania prowadzisz?
-
Prawie! Cześć, Mathias - powitał go domniemany porywacz i wyswobodziwszy ją ze
swego uścisku, zwrócił się do dziewczyny: - Jesteśmy na miejscu, możesz już
patrzeć - po czym jak gdyby nigdy nic rozpoczął swoją rozmowę ze znajomym.
Karen
rozejrzała się dookoła i nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi, najpierw
skupiła swój wzrok na budce i szyldzie wypożyczalni.
-
Mam nadzieję, że masz dla nas jakąś dwójkę? - zagadnął Mathiasa Bill.
-
Jasne, ta niebieska może być? To jeden z najnowszych modeli.
-
Pewnie - zaakceptował propozycję czarnowłosy. - Możemy u ciebie przechować swój
majdan?
-
Oczywiście, dawaj to wszystko i chodź po kamizelki.
Bill
podążył za szefem wypożyczalni, a w przelocie obdarował Karen pięknym
uśmiechem. Dziewczyna stała jak osłupiała. Niby widok, jaki właśnie się przed
nią roztaczał, był tutaj czymś naturalnym, jednak dla niej również
niewiarygodnym.
Skutery...
A
więc taka ma być ta niespodzianka... Pamiętał, jak bardzo chciała się na nich
przejechać i jaki zawód sprawił jej mąż, który nie chciał się na to zgodzić, w
rezultacie czego musiała pozostać na lądzie.
Wezbrała
w niej ogromna radość, a uczucie podekscytowania objęło ją silnymi ramionami.
Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to przypadkiem nie jest tylko piękny
sen?
-
Proszę - Bill stanął obok niej jakby wyrósł spod ziemi i podał jej kamizelkę.
Chciała
krzyczeć z radości, a jednocześnie miała wrażenie, że nie wydusi z siebie ani
jednego słowa. Nie potrafiła jednak ukryć swojej euforii, toteż zanim odebrała
od niego to, co jej podawał, zapytała cicho, głosem dławionym przez te
wszystkie cudowne uczucia:
-
Naprawdę...?
-
Naprawdę - odparł, śmiejąc się radośnie i tak pięknie, że przez chwilę jej
serce zatrzymało swój bieg.
-
Dziękuję! - krzyknęła nagle i spontanicznie rzuciła mu się na szyję. Nagle
obydwie kamizelki wylądowały u ich stóp, a trzymające je przed sekundą dłonie
obejmowały teraz w mocnym uścisku kruche ciało dziewczyny. - Dziękuję,
dziękuję... - szeptała, aż w końcu poczuł na swoim policzku lekki pocałunek.
Ten niekontrolowany gest prawie natychmiast ją zawstydził i szybko sprowadził z
obłoków na ziemię. Miała wrażenie, że trochę przesadziła, okazując w ten sposób
radość, ale Bill był zupełnie innego zdania. Jeszcze nigdy nikt nie podziękował
mu tak cudownie, tak spontanicznie i tak słodko za taką drobnostkę, a w jego
sercu zaczęła żarzyć się mała iskierka.
Mathias
patrzył na to wszystko z niemałym zdziwieniem.
-
No, no... To ja nie wiem, jak ona dziękuje ci za coś innego - wypalił.
-
Nic nie rozumiesz - odparł Bill, zwracając się w końcu do Karen, puścił jej
oczko: - Prawda?
-
Tak! - odparła.
W
jej głosie wciąż dało się słyszeć ogromny entuzjazm, a z twarzy dziewczyny nie
znikał radosny uśmiech.
-
Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! - mówiła, zakładając kamizelkę.
-
Chodź, a zaraz uwierzysz - Bill pociągnął ją za rękę i podeszli do wskazanego
skutera. - Ja pierwszy, a ty za mną. Musisz tylko mnie mocno objąć i trzymać,
żeby pęd powietrza nie zrzucił mi cię do wody, dobrze?
Skinęła
tylko głową. Usiadła i zrobiła to, o co poprosił. Objęła go mocno, splatając
dłonie na brzuchu chłopaka. Żałowała jedynie tego, że kamizelka jest tak długa
i musi to zrobić na niej. Zamiast szorstkości jej materiału, zdecydowanie
wolałaby czuć pod opuszkami palców gładkość jego skóry i niemal każdy,
napinający się mięsień brzucha. Pomimo dzielących ich ciała kamizelek, czuła
jego ciepło i zapach.
Bill
zapiął na nadgarstku bransoletkę z umocowaną do niej taśmą z kluczykiem, po
czym włożył go w stacyjkę.
-
Gotowa? - zapytał, odwracając się. Był teraz tak blisko, że omal nie dotknął
ustami jej policzka.
-
Gotowa! - odrzekła i jeszcze mocniej przywarła do niego całym ciałem.
Ruszył,
rozpędzając skuter w kilka minut do pożądanej prędkości. Karen poczuła na
twarzy wilgoć rozpryskującej się wody, która osuszana smagającym wiatrem, po
chwili znów obficie rosiła jej skórę. Miała wrażenie, że unoszą się w
powietrzu, a zawrotna prędkość zapierała jej dech w piersiach. W jej żyłach
szalała teraz adrenalina, równie szybko jak ten skuter sunął po falach.
Odwróciła głowę i zobaczyła, że za nimi ciągnie się wspaniały pióropusz wody,
przypominający chwilami rozpostarte skrzydła białego łabędzia.
Zawładnęła
nią dzika, słodka przyjemność przygody ze wspaniałym facetem i z odrobiną dreszczyku.
-
Jest wspaniale! - krzyczała i pomimo głośniej pracy silnika i szumu fal,
usłyszała donośny śmiech Billa i jego głos:
-
Trzymaj się mocno! - I wtedy skręcił nagle, a jej żołądek właśnie wykonał
arcytrudną, akrobatyczną sztuczkę. Przymknęła oczy i poczuła lekkie
podniecenie, które mieszało się z podekscytowaniem i radością. Nie wiedziała
tylko, czy jego przyczyną była ta wspaniała przygoda, czy bliskość mężczyzny,
który po prostu ją zafascynował; swoją urodą, osobowością, i charakterem. A
może wszystko naraz stanowiło dla niej niebezpieczną, wybuchową mieszankę,
która naprawdę mogła w jej życiu tak wiele zmienić?
Poczuła
się wolna, swobodna, niezwiązana żadną przysięgą i nic już się nie liczyło, bo
najważniejsze było tylko to, co dzieje się tutaj i teraz, z nim. Tylko ta
bliskość, to szaleństwo i ten wiatr, dzięki któremu mogła poczuć na swojej
twarzy cudowną miękkość jego błyszczących włosów.
To
była niesamowita przygoda, cudowne doznanie, dla niej tak pierwsze i dziewicze,
którego nigdy nie zapomni. Przecież właśnie tak powinno się przeżywać swój
każdy pierwszy raz, nawet jeśli była to tylko przejażdżka skuterem. Karen była
radosna i roześmiana, jej oczy promieniały szczęściem. Pomimo dość ostrego i
chłodnego wiatru nie czuła zimna, gdyż w jej wnętrzu było nad wyraz gorąco.
Tego żaru żaden chłód teraz nie byłby w stanie ostudzić.
I
nagle przestraszyła się swoich uczuć, toteż w myślach oszukiwała się, że
powodem tego wszystkiego jest to ekscytujące przeżycie. Tak… To na pewno tylko
to i nie powinna myśleć inaczej, nie wolno jej nawet tak myśleć! Ale jak może
zapanować nad swoim umysłem, skoro do jego najodleglejszych zakątków wciąż
wdziera się ten wspaniały mężczyzna? W jaki sposób ma skierować swe myśli na
inne tory, skoro on jest tuż, tuż, tak blisko?
Nie
może ulec tej fascynacji, nawet w najmniejszym stopniu nie powinna, ma przecież
męża, swoje życie i wkrótce stąd wyjedzie. Nie wywróci tego świata do góry
nogami dla jego ślicznego uśmiechu i cudownych oczu, dla jego dobroci i
wrażliwości.
Ale
chwila, o czym ona w ogóle zaczyna myśleć? Dlaczego te myśli już wzbudzają
tęsknotę za czymś niespełnionym? Zresztą on z pewnością uważa ją jedynie za
swoją koleżankę, może nawet przyjaciółkę. Nie może dać się ponieść własnym
pragnieniom. Przecież, do cholery, nie wolno jej tak szaleńczo się zakochać! W
ogóle jej nie wolno!
Nie
wolno, choć tak bardzo tego chce…
Ogolonego rozumiem Nadię... jest zazdrosna, ale tez... czy tak naprawdę ma prawo? Oby wiec nie próbowała jakoś tutaj ingerować, bo może nie wyjść nic dobrego... co innego jeśli Bill by jej coś obiecał, a tak naprawdę to on gdyby był ślepy to mógłby nawet nie wiedzieć ze ona coś do niego czuje...
OdpowiedzUsuńco do Karen... No... widać, ze ją bierze uczucie i to konkretnie... szkoda, ze tak wplątała się w to małżeństwo z Franzem... i to, ze on ją zdradza to nie znaczy od razu, ze ona ma mu się odpłacić tym samym.... chociaż... ona to chociaż by zrobiła z jakimś uczuciem, a on to ja nie wiem... :/ No to takie moje przemyślenia... w każdym razie No zbliżają się do siebie... Karen z Billem, ale co to będzie... mam nadzieje, ze dowiem się niebawem :D bo co z tego, ze wiem jak się skończy jak nie pamietam do końca co wydarzy się po drodze.
Dzięki kochana za ten rozdział i czekam na następny.
Buziaki :*
Ogólnie to* kocham mój telefon Hahaha xD <3
OdpowiedzUsuńSłownik zawsze płata figle ;) Nim się połapałam, zastanawiałam się kto był tam ogolony ;D
UsuńNo nie ma żadnego prawa, zachowuje się jak typowy pies ogrodnika, ale powinien już odpuścić, sam dobrze wie, że nic z tego nie będzie, więc musi pozwolić ułożyć sobie dziewczynie życie.
Dziękuję kochana, tradycyjnie ściskam i ślę buziaki ;*