Część 17. „Prawo do prawdy”
Tego
dnia rozstali się dopiero późnym wieczorem, a już następny zaczęli od wspólnego
śniadania, bo o dziesiątej umówieni byli z fachowcem w domu dziecka. Okazało
się, że ekipa ma wolny termin od następnego poniedziałku, bo ktoś właśnie
wypadł z terminarza. Ustalili więc wszystkie szczegóły, a Karen udzieliła
niezbędnych wskazówek. Przed dwunastą byli zupełnie wolni, a że znajdowali się
właśnie w miasteczku, udali się na wspólną wędrówkę po sklepach.
Wskazówki
zegara pędziły nieubłaganie, choć każde z nich, nawet o tym nie wiedząc,
chciało zatrzymać je w miejscu. Czuli się dobrze w swoim towarzystwie, mieli
mnóstwo pomysłów na wspólne spędzenie czasu, mogli rozmawiać godzinami,
dochodząc często do tego samego wniosku.
Mijały
kolejne dni, które umocniły ich przyjaźń, a spędzone razem chwile jeszcze
bardziej ich do siebie zbliżyły. Rozstawali się późnym wieczorem, a spotykali
rankiem lub przed południem, a wówczas już mieli plan na spędzenie kolejnego
dnia.
Te
beztroskie godziny, jednak kiedyś musiały mieć swój kres i choć obydwoje
wiedzieli, że ta pozorna rozłąka potrwa tylko trzy, góra cztery dni, już
podświadomie odczuwali smutek.
Chyba
każdy, kogo tydzień pracy kończy się właśnie w piątek, uwielbia ten dzień,
mając w perspektywie wyczekiwany weekend; czas wypoczynku i miłych chwil,
spędzonych z najbliższą osobą. Karen natomiast już od popołudnia odczuwała
dziwne przygnębienie, choć przecież to właśnie ona powinna się cieszyć. Dziś
miał przyjechać jej mąż. Nie czuła jednak radości i nie spieszyła się do
hotelu. Zresztą obydwoje się nie spieszyli.
Słońce
już dawno schowało się za horyzontem, pozostawiając tylko nikłe smugi fioletu,
który już mieszał się z granatem nieba. Wkrótce zupełna ciemność spowiła
wzburzone morze. W ciągu ostatnich dwóch dni było nieco chłodniej, a niebo
chwilami zasnuwały chmury. Skończyły się piękne i upalne dni, ale pogoda nadal
nie była najgorsza, tylko wieczorny chłód nieco dawał się we znaki.
Szli
brzegiem morza, milcząc przez dłuższą chwilę. Oboje, nawet o tym nie wiedząc,
mieli teraz podobne myśli i uczucia, toteż wolną wędrówką świadomie oddalali
chwilę powrotu.
Z kolejnym
podmuchem zimnego wiatru Karen mocniej otuliła się bluzą.
-
Jeśli jest ci zimno, dam ci swoją - zagadnął Bill, spoglądając na nią
ukradkiem. On widział wszystko, zawsze szlachetny i gotowy do pomocy,
spostrzegał rzeczy, których nawet ona sama nie była świadoma, takie, których
nigdy nie dostrzegłby jej mąż.
-
Nie, dziękuję - potrząsnęła głową, siląc się na uśmiech. Latarnie znajdujące
się na promenadzie rzucały nikłe światło na nielicznych o tej porze
spacerujących, więc doskonale widział jej przygnębienie, które było niemal
namacalne i już nawet nie chodziło o smutny wyraz twarzy. To można było wyczytać z jej oczu,
usłyszeć w słowach.
-
Chyba trzeba już wracać, co? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
-
Jasne. Zrobiło się późno - bąknął pod nosem Bill. - Zresztą pewnie Franz już
przyjechał.
Westchnęła
tylko, ale nie usłyszał. Skierowali swe kroki do wyjścia, a kolejne myśli w ich
głowach rodziły się w milczeniu. Znów podobne, osnute tęsknotą i wyobrażeniami,
że przez kilka dni będą tak blisko, a zarazem tak od siebie oddaleni.
Dopiero
przy wydmach, chcąc zagłuszyć niepokojące pragnienia, Bill zainicjował rozmowę
na zupełnie inny temat, a kiedy doszli już dostatecznie blisko hotelu i
spojrzeli w okna swoich apartamentów, spostrzegli, że obydwa są rozświetlone. U
Karen zapewne był już Hoffmann, ale kto, do jasnej cholery, rozgościł się w
apartamencie Billa?
W
pierwszej chwili pomyślał, że to Nadia. Wczoraj wzięła cztery dni wolnego, ale
może coś jej nie wypaliło, nie wyjechała do tej ciotki i po prostu do niego
przyszła? Zawsze, kiedy miała jakiś problem lub ważną sprawę, a jego nie było,
mogła wziąć zapasową kartę i po prostu na niego zaczekać, w końcu sam jej na to
pozwolił. Może coś się stało?
-
Co za cholera? - mruknął pod nosem.
-
Może po prostu przyjechała twoja mama, albo ktoś z rodziny? - zasugerowała
Karen.
-
Nie sądzę. Przecież mama zawsze uprzedza.
Żadna
konkretna osoba oprócz Nadii nie przychodziła mu do głowy. Matt dopiero co
wyjechał i bynajmniej nikt z jego znajomych nie zapowiadał się na jakąś wizytę,
zresztą ledwie znajomym żadna recepcjonistka nie dałaby karty. A może Tom? Nie,
to absurd, przecież byli gdzieś w trasie, a nawet gdyby miał przyjechać, pewnie
by go uprzedził. „W takim razie kto?”,
pytał w myślach sam siebie, ale nie potrafił znaleźć na to pytanie odpowiedzi.
W
umyśle Karen też zrodził się dziwny niepokój i już nawet nie ważne było, że w
jej apartamencie czeka na nią stęskniony mąż. Kto mógł być gościem Billa o tej
porze? A jeśli to była jakaś kobieta? Wraz z tą myślą nieodgadniona siła
ścisnęła jej serce, poczuła dziwną obawę, której natychmiastowym objawem stał
się przebiegający przez jej ciało zimny dreszcz. Czego właściwie się bała i
jakie miała do tego prawo? Bill był przecież tylko jej przyjacielem, mógł
spotykać się z innymi kobietami, bo nie łączyło ich nic poza tą koleżeńską
znajomością. Ona traktowała go jak przyjaciela i nie okazywała mu nic ponadto,
chociaż w jej sercu zrodziło się uczucie nieco odmienne od przyjaźni, do czego
nawet sama przed sobą nie potrafiła się przyznać. Nie chciała tego, to było
niepożądane i zakazane, nie wolno było jej żywić do niego jakichś innych,
głębszych uczuć poza przyjacielskimi. A jednak pomimo wszelkich, moralnych
zakazów, jakie sama starała się sobie wbić do głowy, była nim niewątpliwie
zauroczona i zafascynowana, nie potrafiła się przed tym wszystkim obronić.
-
Kto do mnie przyjechał? - zapytał Bill Melanie, kiedy weszli do hotelu.
Dziewczyna
tylko uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową:
-
Nie mogę powiedzieć, ten ktoś o to prosił, bo to ma być niespodzianka.
Karen
ogarnął jeszcze większy niepokój. Jakoś podświadomie czuła, że takie coś mogła
wymyślić tylko kobieta. Ale która? Przecież wyraźnie jej powiedział, że nie
jest z nikim związany. A może był to jakiś gość z przeszłości?
Podczas
gdy ona pogrążona była w swoich domysłach, Bill tylko się roześmiał:
-
No nieźle!
-
A do pani przyjechał mąż - Melanie uśmiechnęła się do Karen.
-
Tak myślałam, dziękuję - odparła grzecznie dziewczyna, ale na jej twarzy nie
było widać nawet cienia radości.
W
milczeniu udali się do windy i dopiero gdy zatrzymała się ona na piętrze Karen,
odezwał się Bill:
-
Dziękuję i do zobaczenia... - W jego głosie wyczuła jakąś niepewność, nie
wiedziała tylko, czy spowodowana jest ona wielką niewiadomą, jaka czekała w
jego apartamencie, czy faktem, że właśnie rozstają się na kilka dni.
Drzwi
otworzyły się, więc przestąpiła ich próg. W międzyczasie spojrzała na niego,
starając się ukryć smutek:
-
Cześć... - odpowiedziała, siląc się na uśmiech, i ruszyła przed siebie.
Tym
razem nie odprowadził jej pod sam apartament, lecz wcale się temu nie dziwiła.
***
Z
niepewnością i lekką obawą przemierzał korytarz. Już miał wyjmować kartę, ale
najpierw sprawdził i okazało się, że drzwi są otwarte. Szybkim i zdecydowanym
krokiem wszedł do salonu.
-
No nareszcie! Gdzież ty się włóczysz tak po nocach? - powitał go radosny głos
bliźniaka.
-
Cholera jasna, Tom! - krzyknął Bill, ale po chwili wpadł bratu w ramiona. -
Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?
-
A po co? - odparł pytany, a po chwili zachichotał. - Zresztą nie przyjechałem
do ciebie.
-
Nie do mnie? - Czarnowłosy uniósł brwi, bardzo zdziwiony jego słowami. - To do
kogo?
-
Do Anity - odparł uradowany Tom. - Mamy cztery dni wolnego i chciałem ją gdzieś
zabrać.
Bill
chciał coś powiedzieć, ale zamiast logicznego zdania wyjąkał tylko:
-
Yyy...
-
No co cię tak zatkało?
-
Cholerka... Znaczy... Jesteś z nią? Spotykacie się? Tom! - krzyknął w końcu. -
Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś?!
-
A było kiedy? - chłopak rozłożył ręce. - Tylko raz do mnie zadzwoniłeś, a poza
tym nie widzieliśmy się zaledwie kilkanaście dni.
-
Jak można do ciebie się dodzwonić, skoro ciągle masz wyłączony telefon? -
zapytał Bill z pretensją. - Ty dla odmiany nie zadzwoniłeś ani razu.
-
Oj, no bo wiedziałem, że przyjadę - Tom klepnął brata w ramię, jakby chciał go
udobruchać.
-
Podobno nie przyjechałeś do mnie - żachnął się Bill.
-
Żartowałem przecież, przyjechałem do ciebie i do niej, a nie chciałem ci mówić
przez telefon, nie ma to jak w cztery oczy - uśmiechnął się.
-
To coś poważnego? Jakoś w to nie wierzę.
-
Myślę, że tak - odparł Tom, błyszczącymi oczyma patrząc na brata.
Faktycznie,
kiedy zaczął opowiadać o swoich uczuciach, miał zupełnie inny wyraz twarzy.
Bill od razu wiedział, że ta dziewczyna poważnie zapadła mu w serce. Tryskał
radością i od razu było widać, że jest szczęśliwy.
-
W ubiegły weekend przyjechała do mnie, była na koncercie, a potem poszliśmy na
kolację i... - zawahał się.
-
I wreszcie ci się oddała - dokończył patetycznym tonem Bill.
-
I tu się mylisz, mój drogi - Tom wskazał go palcem. - Wyobraź sobie, że jeszcze
nie!
-
To dlatego wciąż tak bardzo cię kręci, a jak ją zdobędziesz, twoje emocje
opadną.
-
Obawiam się, że nie.
-
Obawiasz się?
-
Nie, źle się wyraziłem, chciałem powiedzieć, że na pewno nie. Wiesz... Ona jest
taka delikatna, wrażliwa, krucha i taka... - przerwał na chwilę Tom,
zastanawiając się, jakich wyrazów ma użyć, aby brat w pełni go zrozumiał. -
Taka kobieca... Po prostu cudowna!
Słowami
malował obraz swojej dziewczyny, najpiękniejszymi, jakie w tej chwili potrafił
znaleźć. Bill ją widział, znał i doskonale pamiętał, jak wygląda, ale przed
jego oczy wcale nie nasuwał się obraz Anity. Te słowa, tak wspaniałe, a zarazem
niespotykane w ustach Toma, sprawiły, że w jego wyobraźni powstało dzieło,
mające zupełnie inną twarz, równie piękną, a może nawet piękniejszą? Wszystkie
te określenia niemal idealnie pasowały do innej kobiety, o której - zdawać by
się mogło - na krótką chwilę zapomniał, a która teraz jak żywa stanęła mu przed
oczami, smutna i przygnębiona. Tak bardzo chciałby ją znów zobaczyć... To
niedorzeczne, że jest tak blisko, a zarazem tak bardzo nieosiągalna, to
okrutne, że jej wspomnienie wzbudza palącą tęsknotę, wściekłość i... zazdrość.
Ta
myśl, jak żadna inna pogrążyła go w otchłani pustki, zimnej i bezdusznej, otaczającej
go zewsząd pomimo obecności Toma. Jak zdoła przetrwać te kilka dni bez niej?
Jego
żal, wszystkie ogarniające go uczucia sprawiły, że nagle spadł na niego
niepokój. Tak długo czekał i marzył, kalkulował na zimno, był przecież taki
ostrożny. Obiecał sobie, przysięgał, że nie zakocha się w nieodpowiedniej
osobie.
Nie,
to przecież niemożliwe! Zabije to uczucie w sobie, póki jest w zalążku. Da
radę, do jasnej cholery, musi!
-
Bill! - Głos Toma zabrzmiał jakby dochodził z bezkresnej dali. - Gdzie ty, do
cholery, jesteś? W ogóle mnie słuchasz? - roześmiał się.
-
Przepraszam - westchnął. - Zamyśliłem się przez chwilę, ale muszę stwierdzić,
że chyba cię wzięło.
-
No... - Tom popatrzył mu w oczy i badawczym wzrokiem starał się rozszyfrować
jego myśli, które przywołały tę dziwną minę. - Nie podobasz mi się bracie, ten
nastrój to przez Nadię? - zapytał.
-
Co? - roześmiał się Bill, natychmiast gubiąc gdzieś wszystkie towarzyszące mu
przed chwilą uczucia i refleksje. - A co ci przyszło do głowy?
-
Nie wiem, może cię to zabolało, ale ja się jej nie dziwię. W sumie zawsze
dawałeś jej złudną nadzieję tą swoją idiotyczną przyjaźnią - wykrzywił usta Tom
i sięgnął po papierosa. Bill popatrzył na niego nieprzytomnie.
-
Mówże jaśniej, nie wiem, o co ci chodzi.
-
Przyznaj, ruszyło cię to, że wyjechała z Oliverem.
Czarnowłosy
poczuł, jakby nagle stanął pod lodowatym prysznicem, ponieważ właśnie takie
wrażenie wywarło na nim to, co usłyszał od brata.
-
Co?! - niemal krzyknął.
-
Nie mów, że ci nawet nie powiedziała - ironizował Tom, zaciągając się
papierosem, po którego teraz też sięgnął Bill.
-
Gdzie? - warknął Tom, zabierając mu sprzed nosa pudełko.
-
Daj spokój! - Jednym ruchem mu je wyrwał i pospiesznie odpalił używkę, po czym
soczyście zaklął. - Kurwa mać! Powiedziała, że jedzie do ciotki!
-
No to przystojna ta... ciotka - zachichotał bliźniak.
A
jednak zabolało...
Poprosiła
o cztery dni urlopu, bo chciała wyjechać do kuzynki, gdy tymczasem czmychnęła
gdzieś z Oliverem. Niczego nie zauważył, niczego nie wyczuwał. Z uśmiechem na
ustach się zgodził, o nic nie pytając, niczego nie podejrzewając. Jak mógł być
taki głupi i uwierzyć w jej kłamstwo? Przecież ona nie miała tutaj nikogo, całą
rodzinę zostawiła gdzieś daleko w Rosji, a z matką widziała się w zeszłym roku.
Zamydliła mu oczy takim banalnym kłamstwem? A może zrobiła to specjalnie, taki
mały test na jego czujność, gdy tymczasem on nie umiał pomyśleć logicznie, pochłonięty
zupełnie kimś innym. Musiała coś dostrzec, coś zauważyć. Kobiety zawsze widzą
to, czego nie powinny. Szczególnie te zakochane...
-
Zdecyduj się, człowieku - mruknął Tom.
-
Chciałem jeszcze zaczekać, gdybym nikogo nie spotkał do końca lata,
zdecydowałbym się z nią być, ale teraz...
-
No, co teraz?
-
Teraz jest za późno. Do jasnej cholery, dlaczego mi nie powiedziała?! Przecież
zawsze mówiła mi wszystko, ja jej zresztą też! Miałem prawo wiedzieć.
-
Wszystko...? - skrzywił się Tom. - Chyba jednak nie wszystko, nie powiedziała
ci najważniejszego.
-
Czego?
-
No, tego, że cię kocha... To przecież widać.
-
Kocha... - prychnął Bill. - Gdyby kochała, byłaby teraz tutaj.
-
Jesteś beznadziejny, wiesz? Czy ty okazałeś jej kiedykolwiek jakieś inne
uczucie oprócz swojej pieprzonej przyjaźni? To, że z nim pojechała, jeszcze o
niczym nie świadczy, może miała dość takiego czekania? Miała pół życia spędzić
w celibacie, aż szanowny pan raczy wreszcie zauważyć w niej kobietę, a nie
tylko przyjaciółkę?
Tom
miał rację, toteż w tej chwili zrobiło mu się bardzo smutno i poczuł się podle.
Nie oszczędzał jej przykrości przez ostatnie dni. Prawie każdą wolną minutę
spędzał z Karen. W jej towarzystwie czuł się dobrze, był szczęśliwy i
roześmiany, więc Nadia nie mogła tego nie zauważyć. Może po prostu nie chciała
już na to patrzeć? Może ten widok do reszty złamał jej serce?
On
sam popchnął ją w ramiona Olivera, tylko dlaczego nie odważyła się powiedzieć
mu prawdy? Będzie musiał ją sam o to zapytać, gdy wróci. Jeśli wróci...
***
Tom wyjechał z Anitą następnego dnia
rano, a on znów pozostał sam w swoich czterech ścianach. Dla zabicia dłużących
się w bezczynności godzin w oczekiwaniu na Nadię i wyjazd znienawidzonego
gościa z pokoju znajdującego się piętro niżej, osobiście zajął się szkoleniem
nowego, zatrudnionego do pomocy pracownika. Przez te dni prawie nie wychodził z
hotelu. Wolne chwile przesypiał, bądź apatycznie wgapiał się w telewizję.
Tęsknił
za jej widokiem, choć bardzo dokładnie miał go w pamięci, i kiedy tylko opuścił
powieki, widział tę zieleń oczu wtopioną w miodowy odcień pięknej, opalonej
twarzy. Tak bardzo już chciał ją zobaczyć, a jednocześnie nie odważył się wyjść
na taras, świadomy tego, jaki widok może się ukazać jego oczom.
Nie
wiedział, jak długo będzie musiał znosić tę myśl, ile jeszcze dni, a każdy
bliższy jej wyjazdowi, każdy coraz trudniejszy.
Bał
się tego, co one przyniosą, ale nie umiał walczyć, zupełnie się poddając. Był
świadomy, że będzie cierpiał, lecz dopóki ona tu będzie, poświęci jej wszystkie
chwile, starając się zapamiętać każde spojrzenie, szept, czy dotyk.
I
postara się jakoś żyć, pogodzić z losem i świadomością, że ona nie jest dla
niego.
Ale mnie wkurzył ten Bill... jak do końca wakacji nikogo by nie znalazł to by z nią był... masakra... dobrze, ze ona tego nie słyszała. I bardzo dobrze zrobiła wyjeżdżając z ty Oliverem! Do Billa może w końcu dotarło to jak bardzo beznadziejnie się zachowywał...
OdpowiedzUsuńNo ale najpierw mnie wkurzył, ale później tez rozczulił. Bo w sumie jest tym romantykiem. Widzi wszędzie twarz Karen... bal się wyjść na ten taras... ciekawe co ona przeżywała przed te dni. Może się dowiem w następnym rozdziale, na który oczywiście czekam. :>
Buziaczki kochana :*
Wesołych Świąt! :*
No ma chłopak dylematy, założył, że z braku laku... dalej znasz ;) Biedny jest, zupełnie nie wie co ma robić, ale chyba Nadia już nie dała mu wyboru, jadąc do Olivera, chociaż, może wszystko potoczy się zupełnie inaczej?
UsuńLada chwila dodam nowy, ale pewnie nie będziesz miała już czasu czytać, ekipa jedzie ;)
Dziękuję serdecznie i ślę buziaki ;*