środa, 23 sierpnia 2017

Część 4. „Niemoralna propozycja”




Część 4. „Niemoralna propozycja”

            Karen dyskretnie odsunęła się od balustrady. Młodzi, przystojni, bogaci... Ona też nie mogła teraz narzekać na brak pieniędzy i na pewno to nie zasób ich portfela skłonił ją do patrzenia na tych pięciu facetów z nieukrywanym żalem.
            Byli przecież w podobnym wieku, co ona, w dodatku wolni i szczęśliwi.
            Wolność... To słowo było dla niej teraz droższe od wszystkiego i właściwie sama nie wiedziała, dlaczego. Nie czuła się jej pozbawiona. Przecież miała kochającego męża, gotowego zrobić dla niej prawdopodobnie wszystko, spełniającego każdą jej zachciankę. Wbrew pozorom jednak, nie wyszła za niego z powodu majątku jaki posiadał i chęci życia w luksusie, chociaż życie nieraz stawiało na jej drodze wiele przeszkód, związanych głównie z brakiem pieniędzy. Przez to nie mogła wyjechać na wymarzone studia, bo przyznane stypendium wystarczało zaledwie na połowę opłaty akademika, a ze skromnej renty matki zawsze trudno było im się utrzymać. Nigdy nie była jakąś rozkapryszoną panienką z bogatego domu, toteż teraz szanowała to co ma, choć niekoniecznie właśnie o tym marzyła. Nadmiar pieniędzy nie był tym, czego pragnęła najbardziej, ale zamiast czegoś mniej materialnego dostała od losu takie dostatnie życie, u boku dojrzałego mężczyzny. Z nim czuła się po prostu bezpiecznie, no i nie musiały dręczyć ją wyrzuty sumienia.
            Zapatrzyła się w bezkresny błękit nieba, zlewający się z horyzontem. Co ona tu będzie robić przez dwa miesiące? Wiedziała, że interesy, jakie prowadzi jej mąż, nie pozwolą mu zbyt długo zabawić u jej boku. Będzie dojeżdżał, to fakt, ale trochę bała się tej samotności, gdy jego tutaj zabraknie.
            - O czym, kochanie, tak rozmyślasz?
            Poczuła dłoń odgarniającą jej włosy, a po chwili dotyk ciepłych ust na swojej szyi.
            - Zastanawiam się, co ja będę tutaj robić, kiedy wyjedziesz.
            - No jak to: co? Plaża, spacery, zimne drinki... - wymruczał Franz, wciąż muskając wargami jej skórę.
            Roześmiała się. No tak, cudownie... Wiele kobiet marzyłoby o takim długim wypoczynku, a ona już na początku zamartwia się o sposób, w jaki wypełni ten wolny czas.
            - A właśnie, spacery - podchwyciła. - Wezmę prysznic, zmienię ubranie i może się przejdziemy, co?
            - Jestem zmęczony, możemy jutro? - zwrócił się do niej błagalnym tonem.
            Westchnęła tylko z rezygnacją.
            - Dobra, pójdę sama po obiedzie.
            - Kotku, nie gniewaj się, mam za sobą kawał drogi, no i chciałem pogadać z Billem.
            Uniosła brew, rozmyślając nad tematem tej rozmowy, ale nie chciała pytać.
            - Przecież się nie gniewam - uśmiechnęła się delikatnie, przesuwając dłonią po policzku męża. - To ty idź do tego swojego Billa, a ja zapytam pokojówkę, kto tu prasuje ubrania.

***

            Zaliczyli kręgielnię i strzelnicę, bo o tej porze wszystkie night cluby były nieczynne. Potem jeszcze pochodzili po sklepach w eleganckiej galerii, w której ceny były tak wygórowane, że chyba kupowali tu tylko najbogatsi turyści. Oni właśnie do takich należeli; nie dość, że bogaci, to jeszcze sławni, dlatego z rozkoszą obskakiwały ich młode i śliczne ekspedientki. Billa już znały, ale chłopcy z zespołu byli tu bardzo rzadkimi gośćmi, oraz prawdziwym rarytasem, zatem bez najmniejszego problemu, przy okazji zakupów, zaprosili trzy piękne panie na wieczór.
            - Ta czarna jest moja. - Tom wycelował palcem w Georga, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby nawet nie próbował zbliżyć się do upatrzonej przez niego zdobyczy. Kumpel tylko przewrócił oczami:
            - A może niech sama zdecyduje.
            - Nie ma sprawy! - roześmiał się, przekręcając kluczyk w stacyjce. - W takim razie już jest moja.
            - To się jeszcze okaże... - Nie odpuszczał Georg.
            - Może się znowu załóżcie, co? - zaproponował rozbawiony Bill.
            - Dobry pomysł! - stwierdził Tom, jak zawsze pewny swojego uroku, po czym odwrócił się do siedzącego z tyłu Georga i wyciągnął rękę: - No, dawaj! Tylko o ile?
            - Nie będę się zakładał - Pomachał ręką nagabywany.
            - Trzęsidupa, boi się przegrać parę groszy - zadrwił Tom.
            - No dawaj, nie cykaj! - rozległy się wokoło nakłaniające głosy pozostałych kumpli, na które normalny facet przecież nie mógł być obojętny. Wiedział, że jeśli się nie zgodzi, będzie długo stanowił obiekt drwin z wielu powodów, więc chociaż był pewien, że przegra, już wolał stracić te parę stów, niż wystawić na przeciągające się w czasie pośmiewisko. Zresztą miał w końcu swój honor.
            - Dobra, to o ile? - Mocno ścisnął dłoń Toma.
            - Pięć stów.
            - Stoi.
            Pozostali przecięli zaciśnięte ręce, pieczętując tym samym ważność zakładu.
            - Zapraszam wszystkich wieczorem na drinka - oznajmił pewnie Tom, ruszając z miejsca.    
            Wszyscy byli rozbawieni, tylko Georg siedział z kamienną twarzą, świadomy tego, że za kilka godzin jego portfel najprawdopodobniej stanie się nieco lżejszy. Kolejny raz słowna potyczka skończyła się zakładem, a on kolejny raz żałował, że dał się sprowokować. A tyle razy obiecał sobie, że nie będzie kłócił się z Tomem o panny, ani tym bardziej zakładał.
            - Dżordżi, ty się tak nie denerwuj - ironizował chłopak, spoglądając w lusterko, gdzie odbijała się marsowa mina kolegi. - Też jesteś zaproszony.
            - Nie bądź taki pewny, bo jeszcze kiedyś się przeliczysz - roześmiał się, siedzący obok brata, Bill.
            - Człowieku! - Tom aż machnął ręką. - Nie widziałeś, jak na mnie patrzyła? Trzepotała rzęsami, aż jej tusz opadał!
            Nikt nie mógł zaprzeczyć, że ten facet potrafił wykorzystać swój urok osobisty. Gdy tylko upatrzył sobie jakąś dziewczynę, właściwie już była jego - w każdym tego słowa znaczeniu. Nieraz zakładał się o to z chłopakami i jeszcze nie zdarzyło się, by przegrał. Ktoś kiedyś powiedział: „zawsze musi być ten pierwszy raz”, lecz mimo usilnych starań kumpli, jakoś wciąż nie nadchodził. Dlatego pozostali, w obawie o zasobność swojej kieszeni, woleli nie pozwalać sobie na takie zabawy z Tomem. Dziś skusił się jeszcze Georg, ale i on chyba pomału miał już tego dość i kto wie, czy nie obiecywał teraz w duchu, że to był ostatni raz.
            - Jestem cholernie głodny - jęknął Oliver, kiedy podjechali pod hotel.
            - To zapraszam prosto na obiad. – Bill, wysiadając, wskazał ręką restaurację. - Idźcie, zamówcie, co tam chcecie, a ja do was dojdę.
            - Ja też, tylko odstawię auto - odezwał się Tom, kiedy już opuścili pojazd.
            Tym oto sposobem gospodarz ruszył w stronę recepcji, a reszta - w wiadomym kierunku i celu. Bill, prowadzony kilkoma spojrzeniami kobiet, siedzących na restauracyjnym tarasie pod parasolami, wszedł do środka.
            - No, jak tam? Spokój? - zapytał Nadię.
            - Spokój, spokój - potwierdziła. - Tylko ten Hoffmann cię szukał.
            Ze zdziwieniem podniósł jedną brew:
            - Mnie? A czego on chciał? Miał jakieś zastrzeżenia?
            - Nie, mówił, że chce pogadać - usłyszał w odpowiedzi.
            Pogadać?”, zadał sobie w myślach pytanie. A jakiż on mógł mieć z nim temat do rozmowy? Czasem, kiedy przyjeżdżał, faktycznie zamieniali kilka słów gdzieś, w przelocie, na korytarzu, ale Hoffmann nigdy nie szukał go w celu jakiejś dłuższej pogawędki.
            - Powiedział, żebym do niego zatelefonowała, gdy wrócisz - dodała po chwili dziewczyna.
            - O nie! - Bill podniósł rękę, jakby w obronnym geście. - Jak coś, to mnie nie widziałaś, mogłem przecież wejść przez taras. Chcę w spokoju zjeść obiad, potem z nim pogadam.
            Nadia wzruszyła ramionami.
            - W porządku, skoro chcesz.
            Nie odpowiedział, zawieszając wzrok na bukiecie kwiatów, stojącym w wazonie na ladzie recepcji. Wyjął kilka, po czym znów je włożył zupełnie inaczej, znacznie poprawiając tym kompozycję. Cofnął się kilka kroków, popatrzył i spokojnie odwrócił, znikając za drzwiami restauracji. W ślad za nim podążył smutny wzrok pięknej recepcjonistki, która dla niego codziennie starała się wyglądać najlepiej, zakładała najlepsze ubrania i robiła staranny, aczkolwiek mało wyzywający makijaż. Na próżno, bo zdawać by się mogło, że on wcale tego nie zauważał.
            A jednak myliła się, tak sądząc, gdyż widział wszystko doskonale, tak samo, jak na każdej innej kobiecie. Był estetą i doceniał dbałość o siebie i swój wygląd. Jednak żadna z nich niestety nie była „tą” kobietą.
            - Nadia, ogłuchłaś, czy co? - Usłyszała pełen pretensji głos Monique.
            - Co? - Spojrzała na nią nieprzytomnym wzrokiem.
            - Napijesz się kawy? Trzeci raz pytam.
            Wciąż pogrążona w swoich myślach dziewczyna, skinęła tylko głową, siadając w fotelu.
            - Już sobie z tym nie radzisz, co? - Monique przykucnęła tuż obok, opierając ręce o kolana blondynki. Nie dalej, jak wczoraj, Nadia wyjawiła koleżance swój sekret.
            - A czy ja kiedykolwiek sobie z tym radziłam? - uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy wyrażały tylko smutek. Im był większy, tym bardziej zdawały się być niebieskie. – No, może tylko wtedy, gdy cierpiał. W dodatku najlepsze jest to, że jego cierpienie było dla mnie szczęściem. Mogłam przynajmniej bezkarnie przy nim być i go pocieszać... - Położyła głowę na oparciu fotela i przymknęła oczy.
            - Tak nie może dalej być... - powiedziała cicho Monique. - Musisz zacząć inaczej żyć, bo się zadręczysz. Nie chcę cię ranić, ale żyjesz złudzeniami. Gdyby miał cię pokochać, już dawno by się to stało.
            - Ale dopóki nikogo nie ma, przecież... - przerwała na chwilę, patrząc koleżance w oczy, jakby szukając w jej wzroku potwierdzenia swoich słów, po czym dodała: - Przecież jest nadzieja.
            - Jest, ale wiesz, że nikła.

***

            - O której przychodzą laski? - zapytał Gustav, wycierając usta kolorową serwetką.
            - Około dziewiętnastej mają być na dole, w dyskotece - odparł Oliver.
            - Trzeba jakiś prysznic wziąć, ogolić się może, co? - Tom pociągnął dłonią po swojej brodzie, której szorstkość zdradzała trzydniowy zarost, i zaraz dodał: - Chociaż niektóre lubią, jak kłuję.
            Bill, który właśnie jako ostatni kończył obiad, potężnie zakrztusił się, czego przyczyną niewątpliwie były poważne rozważania bliźniaka. Na ratunek niemal natychmiast rzucił mu się Georg, mocno klepiąc go po plecach i zwracając się do niego z wyrzutem:
            - Jakbyś go nie znał.
            - Znam, znam, właściwie sam nie wiem, czemu mnie to tak rozbawiło - odparł były wokalista, gdy nieco ochłonął.
            - Chyba ten cwaniak do ciebie idzie - powiedział nagle bliźniak, patrząc Billowi przez ramię.
            - Który? Hoffmann?
            - Mhm - mruknął tylko brat, bo ten, o którym mówili, był już nieopodal stolika.
            - Przepraszam, że przeszkadzam - zwrócił się wprost do czarnowłosego, jakby celowo chcąc zignorować całą resztę.
            - Nie szkodzi - odparł ten grzecznie, choć myślał zupełnie co innego. - Coś się stało?
            - Nie, to nic pilnego - Hoffmann uśmiechnął się. „To, do jasnej cholery, dlaczego nie dasz mi spokojnie zjeść?”, pomyślał gospodarz, a jego jedynym w tej chwili marzeniem było właśnie to mu odpowiedzieć. Jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie są ze sobą spoufaleni na tyle, aby mógł bez ogródek wypalić takie słowa. Poza tym zależało mu na nim, jako na jednym z najlepszych gości. - Chciałbym spytać, kiedy będziesz miał chwilę, bo muszę z tobą pogadać - dokończył intruz.
            Bill już wiedział, że właśnie w tym celu go szukał, intrygowało go tylko to, o czym ma być ta rozmowa.
            - Koło dwudziestej będę już wolny od obowiązków, zapraszam do dyskoteki - oznajmił.
            - No to świetnie, w takim razie już nie przeszkadzam i do zobaczenia wieczorem. - Hoffmann skinął szarmancko głową, po czym oddalił się spokojnym krokiem w stronę drzwi.
Jeszcze nie wyszedł, kiedy Tom zwrócił się do brata z pytaniem:
            - Czego on chce?
            - A skąd ja mam wiedzieć? - wzruszył ramionami młodszy bliźniak i spojrzał za odchodzącym. - Chociaż...
            - Co?
- Chyba się domyślam. - Uśmiechnął się drwiąco i pokręcił głową. - Pewnie będzie mnie prosił, żebym nie wygadał się tej jego żonie o wszystkich pannach, jakie tu przywoził.
            Wszyscy roześmiali się, ale chyba najgłośniej basista, który niemal natychmiast spojrzał na Toma:
            - Widzisz? Ty się zastanów, co robisz, bo jak się kiedyś ożenisz, będziesz musiał jeździć po wszystkich hotelach z taką prośbą.
            - Ja akurat nie będę musiał niczego ukrywać - Dumnie odrzekł atakowany. - Ale, w przeciwieństwie do ciebie, przynajmniej będę miał wspomnienia i wiem, po co go noszę w spodniach, bo ty to tylko do siusiania.
            W zasadzie niewiele było rozmów, które nie kończyłyby się słowną potyczką tych dwóch. W dodatku wszystkie dotyczyły tylko jednego tematu, więc kiedy już rozmawiali o dziewczynach, z góry wiadome było, czym taka rozmowa się zakończy.
            - Tyle, że ja nie mam najmniejszego zamiaru z nią rozmawiać - odezwał się po chwili Bill, który nawet nie zwrócił uwagi na prowadzony wcześniej dialog.
            - Co? - zdziwił się Tom, zupełnie nie wiedząc, o czym ten mówi. Czarnowłosy spojrzał na niego, powtarzając:
            - Nie mam zamiaru z nią rozmawiać.
            - Przecież będzie tu jakiś czas to na pewno nadarzy się okazja - rzucił Gustav.
            - Dwa miesiące, co cieszy mnie tylko z jednego powodu, jakim jest kasa.
            Może i w tej chwili był cyniczny, ale co tak naprawdę obchodziła go jakaś naiwna żona sukinsyna, który zdradzał ją na kilka dni przed ślubem? Chociaż... Jeśli ten dupek poprosi go, żeby siedział cicho, jest gotów mu wszystko obiecać, zarówno jak i to, że nie zamieni z jego żoną nawet jednego słowa, bo i po co? Zresztą i tak odstraszył go chłód, z jakim odniosła się do niego dziś rano.
            - Aż tyle? - zdziwił się Tom.
- Niestety, albo i stety - odparł, pocierając kciukiem o wskazujący palec, co symbolizowało przypływ kasy z powodu tak długiego pobytu rozkapryszonej pani Hoffmann, a wstając po skończonym posiłku, dodał: - Dziękuję i spadam panowie, zobaczymy się wieczorem.

***

            Kiedy po dwudziestej zszedł do dyskoteki, Franz już siedział przy barze popijając drinka, jednak nie zauważył wchodzącego Billa, zajęty podziwianiem długich nóg pewnej ponętnej blondynki. Właściwie mógł udać, że go nie widzi i wtopić się w tłum tańczących na parkiecie, ale chciał mieć tę rozmowę za sobą i uwolnić się od natrętnego gościa. Podszedł więc, usiadł na stołku tuż obok, i zagadnął:
            - Już jestem - Tym samym wprawił Hoffmanna w niewielkie zakłopotanie.
            - O, Bill, przepraszam, nie zauważyłem cię!
            - Wcale się nie dziwię - mruknął, spoglądając z kpiącym uśmieszkiem na tańczący nieopodal, obiekt zainteresowania swojego rozmówcy.
            - Przecież wiesz, że jestem wrażliwy na piękno, a małżeństwo wcale z tej choroby nie ulecza - roześmiał się czterdziestolatek.
            „Wstrętny, lubieżny staruch, założę się, że będzie zdradzał tę biedną dziewczynę, kiedy tylko nadarzy się okazja”, pomyślał Bill, obrzucając go pogardliwym spojrzeniem, „Chociaż… może wcale nie jest biedna, jak się leci na kasę, to ma się za swoje”.
            - Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać? - zapytał w końcu, aby jak najszybciej mieć to już za sobą.
            - To taka delikatna sprawa - zaczął wolno Franz, sącząc drinka. - Może najpierw; czego się napijesz? Ja stawiam.
            - Nie no, nie żartuj - roześmiał się Bill i skinął na barmana. - Dla mnie Flamingo.
            - Ale ja płacę - upierał się Hoffmann. Czarnowłosy tylko potrząsnął głową:
            - Absolutnie.
            - Nie ma mowy, to ja ciebie zaprosiłem, mam sprawę, zatem stawiam.
            - Niech już będzie i tak, skoro nalegasz, tylko mów, w czym rzecz.
            Barman postawił zamówiony napój przed Billem, który wyczekująco patrzył na Hoffmanna. Mężczyzna poruszył się na swoim stołku, zajmując nieco wygodniejszą pozycję, i zaczął:
            - Chodzi o to, że mam do ciebie ogromną prośbę.
            „Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że tak będzie”, właściciel hotelu triumfował w myślach, a jego podejrzenia sprzed kilku godzin stały się właściwie pewnikiem.
            - Wiesz, że prowadzę różne interesy i nie mogę tu siedzieć non-stop przez dwa miesiące, a Karen pewnie nudziłaby się latem sama w Berlinie... - ciągnął Franz. „Do rzeczy, palancie, i tak wiem, o co zaraz będziesz żebrał”, przeszło przez myśli czarnowłosego, który lekko się uśmiechał. - ...a tutaj nie zabraknie jej rozrywek.
            - To zależy, co lubi, bo jeśli nocne kluby i dyskoteki, to na pewno nie będzie się nudzić - odparował, ale zaraz ugryzł się w język. Może jednak trochę przesadził, z góry osądzając tę kobietę?
            - Nie, nie lubi - stanowczo odparł Hoffmann. - Karen to porządna dziewczyna z zasadami.
            „Chyba z takimi, że trzeba wychodzić za mąż za bogatych, starszych gości”, i znów oskarżająca myśl sama cisnęła mu się na usta. Jakąż miałby satysfakcję, gdyby mógł bezkarnie wszystko powiedzieć, ale głośne wyartykułowanie swoich myśli pewnie przypłaciłby stratą takich gości na zawsze, dlatego tak bezkarnie mógł tylko myśleć, a w rzeczywistości prowadzić grzeczną konwersację.
            - Wiesz, Bill, są dwa rodzaje kobiet - westchnął czterdziestolatek, odpalając papierosa. - Takie, z którymi chodzisz do łóżka, i takie, z którymi się żenisz. Rozpoznasz to bardzo łatwo, bo z reguły wiele czasu minie, zanim się prześpisz z taką kandydatką na żonę.
            Filozofia Hoffmanna była niezwykle irytująca, ale może miał jednak trochę racji? Swego czasu poznał wiele takich panienek, które bez mrugnięcia okiem wepchałyby mu się od razu do łóżka, i to fakt, że żadna z nich nie była materiałem na żonę. Wiedział doskonale także, że taka panna, która w młodości solidnie się wyszumiała, mogła być potem najwierniejszą żoną i odwrotnie; dziewczyna, będąca tylko z tym, którego potem poślubiła, zdradzała go z czystej ciekawości doznań z jakimś innym partnerem. Lecz prawda była taka, że to też nie było żadną regułą i wszystko, o czym właśnie pomyślał, nijak się miało do definicji Hoffmanna o idealnej żonie. W tej kwestii najistotniejszą rzecz stanowił charakter kobiety, a nie jakieś tam przypuszczenia.
            - Nawet nie wiesz, jak długo musiałem zdobywać Karen. - mówił dalej Franz. - Dlatego wiedziałem, że to ta właściwa.
            - Ożeniłeś się z nią z wyrachowania, czy z miłości? - zapytał właściciel hotelu, który już nie mógł dłużej utrzymać na wodzy swoich myśli.
            - Oczywiście, że ją kocham, ale zanim się zakochałem, już wiedziałem, że to przyzwoita dziewczyna.
            - No proszę, a mój brat mówił, że tak się nie da.
            Rozmówca zaśmiał się:
            - No, w waszym wieku może jest to bardziej spontaniczne, ale w moim... Raczej trzeźwo patrzy się na świat.
            - W takim razie też poczekam do czterdziestki - stwierdził z poważną miną dwudziestopięciolatek.
            - Nie masz nikogo? - zapytał ten bardziej doświadczony.
            - Niestety nie mam, jak widać, trafiają mi się dziewczyny z tej pierwszej kategorii.
            Tym razem obydwaj się roześmiali. Bill zmienił taktykę i przestał w końcu irytować się każdym słowem Hoffmanna, a zaczął obracać wszystko w żart. Dzięki temu dyskusja stała się dość spontaniczna i przyjazna, jednak wciąż nie został wyjawiony jej powód.
            - No tak, ale w związku z czym ta twoja prośba? - spytał w końcu.
            - W związku z Karen - wypalił Franz.
            Kaulitz miał wrażenie, że jego oczy stają się coraz większe, i tak faktycznie musiało być, bo jego rozmówca niemal natychmiast zaczął tłumaczyć:
            - Pewnie myślisz, że chcę cię prosić, żebyś nie wygadał się o tej całej rzeszy kobiet, które tu przywoziłem, ale to chyba jest oczywiste, gdyż w twoim hotelu dyskrecja przede wszystkim.
            Te słowa Hoffmanna całkowicie go zaskoczyły, niemniej jednak tylko uśmiechnął się i przytaknął skinieniem głowy. Racja, przecież sam mrugnął do Nadii w recepcji, kiedy niechcący chciała go wydać. Taki gość powinien być przecież spokojny o wszystkie tajemnice, pozostawione w hotelowych pokojach. Jeśli więc nie chodziło o dochowanie sekretu, to czego mógł chcieć od niego ten facet, co również związane było z jego żoną?
            - Nie chcę też, żebyś jej pilnował, śledził lub coś w tym rodzaju - kontynuował tamten. - Ufam jej w pełni, wobec tego nic z tych rzeczy, a i do ciebie mam zaufanie. Jesteś przyzwoitym facetem, dlatego proszę cię, żebyś, oczywiście w miarę możliwości, zaopiekował się nią pod moją nieobecność. Rozumiem, że nie masz zbyt dużo czasu, ale może czasem byś ją gdzieś zabrał, może jakaś krótka wycieczka po okolicy, czy spacer, kręgle, zresztą sam wiesz. Ja po prostu nie chciałbym, aby się tu nudziła, gdy mnie nie będzie. Mam nadzieję, że się zgadzasz - zakończył swój wywód Franz, z wyczekiwaniem wpatrując się w Billa, którego dolna szczęka nieznacznie opadła w dół.