czwartek, 30 czerwca 2016

Rozdział XXXVI





Rozdział XXXVI



„Zabij mnie - nim ona to zrobi
Zabij mnie - to nic nie boli
Jeśli chcesz mieć święty spokój
Zabij mnie - zamknę oczy”
Varius Manx – „Dlaczego ja”


            Do spotkania zostało jeszcze kilka godzin. Próbowała zająć się czymś pożytecznym, posprzątała, ugotowała sobie obiad na dwa dni, ale jej myśli zajmowała wciąż ta jedna. Czego ta kobieta może od niej chcieć?
            Może widząc jak poważny stał się ich związek, po prostu tylko chce ją osobiście poznać? Chce zobaczyć jaka jest, bo troszczy się o syna i bardzo go kocha? A może nie pogodziła się z tym do tej pory i będzie próbowała ją zniechęcić? Tę drugą, wielce prawdopodobną wersję, odganiała od siebie jak natrętną muchę. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę z tego, że tak też może się stać, choć bardzo tego nie chciała.
            Zbliżała się nieuchronnie godzina spotkania. Z każdą chwilą coraz bardziej się denerwowała i bała. Jadąc samochodem miała wrażenie, że pomimo grającej dość głośno muzyki słyszy bicie swojego serca, a gdy wchodziła do hotelu łomotało już tak, że omal nie wyskoczyło jej z piersi.
            Pomimo, że jeszcze pozostało pięć minut do osiemnastej, pani Kaulitz była już w restauracji i na widok dziewczyny skinęła ręką, jednak na jej twarzy, nie pojawił się nawet najmniejszy cień uśmiechu.
            Kiedy Babette podeszła do stolika, kobieta wstała i podała jej rękę.
            - Witam panią, Simone Kaulitz.
            - Babette Chardin - przedstawiła się. Oficjalny ton kobiety nie wróżył niczego dobrego, przynajmniej tak jej się wydawało, była bardzo surowa i oschła, ale dziewczyna wciąż łudziła się, że może to tylko pierwsze wrażenie i jakieś pozory?
            - Napije się pani czegoś? – zapytała matka Billa, kiedy już usiadły, gestem przywołując kelnera.
            - Poproszę wodę z cytryną.
            Kelner skinął głową, oddalając się w pośpiechu. Kobieta miała przed sobą filiżankę z niedopitą kawą, najwyraźniej musiała czekać od dłuższego czasu.
            - Ma pani romans z moim synem – zaczęła obraźliwymi dla niej słowami i  nieprzyjemnym tonem. Właśnie w tym momencie do Babette dotarło, że ta rozmowa z pewnością nie będzie miła. Dziewczyna poczuła, jak napięcie ściska ją za gardło.
            - Skoro pani to tak nazwała... – podjęła temat. – Domyślam się, że właśnie w tej sprawie się spotykamy.
            - Dobrze się pani domyśla, ale powinna pani domyślić się też czegoś innego.
            Dreszcz niepewności i strachu przebiegł przez całe ciało Babette. Bała się, że usłyszy to najgorsze o czym myślała, ale czego tak naprawdę bardzo nie chciała usłyszeć.
            - Mój syn to jeszcze dzieciak, ale pani jest starsza i powinna być pani rozsądniejsza, ale jak widzę tak nie jest. Dawałam mu czas na zakończenie tego, miałam nadzieję, że być może pani to zakończy, może znudzi się takim chłopcem, ale niestety to trwa, więc muszę interweniować.
            Jadąc tutaj Babette obiecywała sobie, że bez względu na przebieg rozmowy będzie starała się być miła, choćby ze względu na Billa i teraz, po usłyszeniu pierwszej porcji nieprzyjemnych słów, przypomniała to sobie. Zaciskając pod stolikiem dłoń w pięść, odparła, starając się zachować spokój;
            - Czemu pani uważa, że nie jestem rozsądna?
            - Bo nie przerywa pani tej śmiesznej farsy.
            - Farsą nazywa pani mój związek z Billem?
            - Związek?! – prychnęła kobieta. – Śmie pani nazywać to związkiem?
            W Babette krew zawrzała. Czuła, że za chwilę z obietnicy jaką sobie dała, pozostanie tylko niemiłe wspomnienie. Nie chciała zaczynać wojny z matką Billa, ale obawiała się, że jeszcze kilka takich słów i nie wytrzyma.
            - Tak, dla mnie to jest związek, najlepszy jaki kiedykolwiek miałam. My się kochamy – powiedziała stanowczo, celowo intonując odpowiednie słowa.
            - Ach... Kochacie się... – podchwyciła rozmówczyni z ironią w głosie – Zaraz pani powiem, jak to wszystko wygląda. Oczarowała go pani sztuką kochania, to właśnie jest ta cała jego miłość – roześmiała się.
            - Sugeruje pani, że łączy nas tylko łóżko? – zapytała Babette ostrzejszym tonem.
            - Ja nic nie sugeruję proszę pani, ja tylko stwierdzam fakt. Przecież nie jest pani piszczącą nastolatką, co więc może pani dać taki dzieciak? Nie wiem co pani w nim tak zaimponowało? Pieniądze, sława? Muszę panią uprzedzić, że to ja zarządzam majątkiem synów.          
            - Proszę sobie wyobrazić, że pieniądze Billa mnie w ogóle nie interesują. Jestem samodzielna i niezależna, jestem dziennikarką i w dodatku nieźle zarabiam. Nigdy nie byłam i nie będę niczyją utrzymanką - odparła stanowczo, dając do zrozumienia, że to stwierdzenie ją uraziło.
            - Ja doskonale wiem, co on w pani widzi - kontynuowała kobieta, nie zważając na jej tłumaczenie - Wraca do pani, bo chce się w końcu gdzieś seksualnie wyżyć, tu jest mu po prostu wygodnie i bezpiecznie.
            Babette nie wiedziała, czy nie potrafi się bronić, czy nie chce się narażać. Wszystko to, co mówiła ta kobieta bolało jak ostrze wbijanego w jej serce noża, który ktoś szybko wyciągał, aby zadać powtórny cios. Najchętniej po prostu wstałaby od stolika i odeszła, jednak wiedziała, że nie może tego zrobić. Jakkolwiek ta rozmowa się potoczy, musi doprowadzić ją do końca.
            - Myślę, że tu się pani myli, to akurat mógłby znaleźć wszędzie – spróbowała odeprzeć atak.
            - Pewnie tak, ale może nie w takim wydaniu – stwierdziła pani Kaulitz z sarkazmem, obrzucając Babette wymownym spojrzeniem.
            - Czy po to się pani chciała ze mną spotkać, żeby mnie obrażać? – Nie wytrzymała w końcu Babette.
            - Nie spodziewałam się, ze odrobina prawdy będzie dla pani obraźliwa – roześmiała się wymownie kobieta.
            - Dla mnie to nie jest żadna prawda, tylko pani insynuacje.
            - Niech sobie pani nazywa to jak chce, zresztą nieważne, trochę zboczyłam, bo nie to miało być głównym tematem naszej rozmowy – powiedziała stanowczo i pochylając się nad stolikiem, spojrzała dziewczynie w oczy. – Proszę zostawić mojego syna w spokoju – wycedziła po chwili dobitnie.
            Babette zamarła. Idąc tutaj, tak bardzo obawiała się tematu tej rozmowy, ale nie spodziewała się w najczarniejszym jej scenariuszu, że padnie takie żądanie. Jednak nawet to zupełnie niespodziewane stało się rzeczywistością. Miała wrażenie, że teraz dla odmiany krew zastyga jej w żyłach, straciła zdolność racjonalnego myślenia, zupełnie nie wiedząc co ma odpowiedzieć i jak się bronić. Gdyby to nie była jego matka, gdyby okoliczność była inna, tak samo jak temat rozmowy, doskonale wiedziałaby, jak zmieszać kobietę z błotem, ale w tej sytuacji czuła się absolutnie bezbronna.
            - Dlaczego pani żąda tego ode mnie? Proszę porozmawiać na ten temat z synem, ale uprzedzam panią, on mnie kocha. – odparła w końcu.
            - Proszę sobie nie kpić, jaka znów miłość? On jest zaślepiony i omotany przez panią, gdybym mu to zaproponowała znienawidziłby mnie. Liczę, że to pani zmądrzeje, przecież ten związek nie ma przyszłości, czy nie zauważa pani wokoło tych drwin? Jest pani dla niego za stara! Nawet jeśli teraz przez jakiś czas z czystej wygody i dla dobrego seksu z panią będzie, to za kilka lat znajdzie sobie młodszą i zostawi panią, niech pani nie liczy na nieskończoną miłość, znam moich synów, oni nie są do tego zdolni, w dodatku w takiej sytuacji w jakiej się znajdują – ironizowała matka Billa.
            Babette milczała, siedząc ze wzrokiem wbitym w szklankę. Słowa, które przed chwilą usłyszała dobiły ją i pozbawiły wszelkich złudzeń, że zdoła choć w małym procencie przekonać kobietę do tego związku i prosić, aby jednak dała im szansę. Teraz, jak ciężką armatę kobieta wytoczyła argumenty, które ją samą od zawsze nurtowały. Trafiła w najczulszy punkt.
            - Proszę na siebie spojrzeć, jest pani niewiele młodsza ode mnie – uśmiechnęła się ironicznie, a po chwili dodała: – Jeśli naprawdę zależy pani na jego szczęściu, niech mu pani da szansę, żeby znalazł sobie młodą dziewczynę i niech pani nie będzie żałosna z tą swoją miłością do nastolatka.
            - Ja tego nie zrobię… - odparła po chwili Babette zdławionym głosem. - Nie odejdę od niego, czy nie może pani zrozumieć, że ja naprawdę go kocham? Czy naprawdę nie widzi pani jego szczęścia? Jeśli odejdę, skrzywdzę go. - Czuła jak łzy bezradności napływają jej do oczu, chociaż tak bardzo nie chciała okazać swojej słabości. Niemal w tej samej chwili, głos matki Billa przybrał błagalny ton.
            - Właśnie teraz go pani krzywdzi. Czy pani z kolei nie rozumie, że on się nie nadaje na męża? Nawet jeśli wytrwa przy pani, a pani będzie przy nim tolerując jego zdrady, zanim do tego dojrzeje, pani już będzie grubo po czterdziestce, a on nie będzie nigdy z panią szczęśliwy!
            Zastanowiła się teraz, czy ta kobieta coś wie? A może już ją zdradzał, może była perfidnie oszukiwana nic o tym nie wiedząc? Pominęła tę kwestię chyba jedynie w obawie, że ona zrani ją jakimś faktem, którego znać nie chciała.
            - Skąd ta pewność? Dlaczego pani mu to robi? Przecież to właśnie pani go unieszczęśliwia – Babette tym razem podniosła głos, a łzy, których nie zdołała powstrzymać, już spływały po policzkach.
            - Ja jestem jego matką i chcę tylko jego dobra, to pani go omotała, przez panią go wszyscy szykanują, niszczy pani jego i jego karierę! Czy pani nie widzi, że cierpi na tym cały zespół? Te ciągłe spekulacje w prasie, przecież to przez panią ciągle pokazują te zdjęcia, gdyby nie pani, nie byłoby z tego takiej sensacji!
            - Niech pani nie żartuje, dziennikarze zawsze będą węszyć, bez względu na to, czy jest ze mną, czy nie!
            - Ale nie w taki sposób i pani doskonale zdaje sobie z tego sprawę – powiedziała pani Kaulitz przez łzy, po czym wsparła głowę na dłoniach i rozpłakała się na dobre. To co powiedziała zaraz potem, było niczym cios poniżej pasa.
            - Jeśli go pani naprawdę kocha, to niech to pani udowodni, proszę uwolnić go od siebie, dać mu szczęście, jakiego przy pani nigdy nie zazna. Jeśli zostanie z panią, ja się nigdy z tym nie pogodzę. Już teraz przez panią rzadko przyjeżdża do domu, jeśli się sprzeciwię, może nie przyjedzie wcale, ale z czasem on to zrozumie, bo matkę ma się tylko jedną. To będzie ciężarem dla pani sumienia. A on jest bardzo ze mną związany, on tego nie zniesie… Czy właśnie tego pani chce?
            Zszokowana tym wszystkim Babette, nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa, podczas, gdy rozmówczyni niemal zanosiła się od płaczu, wstając.
            - Niech się pani wreszcie od niego odczepi, jeśli ma pani jeszcze trochę sumienia – dodała i nerwowo grzebiąc w torebce wyjęła z niej portfel.
            - Przecież ja go kocham... – powiedziała już cicho Babette, bo zupełnie straciła nadzieję, że zdoła przekonać do swoich racji matkę Billa.
            Kobieta wyjęła banknot i kładąc go na stoliku, znów nachyliła się do dziewczyny;
            - Niech go pani zostawi w spokoju, tak będzie najlepiej dla wszystkich, naprawdę bardzo panią proszę. Pani powinna się związać z dojrzałym mężczyzną, a nie z dzieciakiem.
            Pani Kaulitz wyprostowała się, ostentacyjnie ocierając chusteczką łzy. Już miała odchodzić, ale jeszcze zatrzymała się na chwilę.
- Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie będziemy musiały się już spotykać, a przynajmniej nie w takich okolicznościach, liczę mimo wszystko na pani rozsądek i żegnam panią. – rzuciła na odchodne i wyszła zapłakana, a kilka osób siedzących przy stolikach, obrzuciło ją zaciekawionym spojrzeniem.
            Babette nadal siedziała przy stoliku z wzrokiem beznamiętnie utkwionym w oparciu krzesła, na którym jeszcze przed chwilą siedziała ta okropna kobieta. Niewiarygodne było, że to właśnie ona wydała na świat największą miłość jej życia…
            Jej twarzy teraz nie wykrzywił nawet najmniejszy grymas, choć właśnie przed chwilą pękło jej serce i znalazła się niemal na dnie rozpaczy. Szczęście i radość, jakie miała w sercu jeszcze godzinę temu, dla niej przestały istnieć. Świat spowiła szarość, a ciemna strona życia pochwyciła ją w swoje szpony. Wszystko straciło sens.
            Dlaczego właśnie teraz, kiedy tak dobrze się układało, kiedy miłość rozścieliła przed nimi na dobre dywan utkany z nadziei i wiary, musiało się to stać? W jej umyśle ból mieszał się z wściekłością, a w uczucie nienawiści do tej kobiety, wplotło się współczucie dla samej siebie.
            Gdzieś na dnie swej rozpaczy usłyszała cichy głos kelnera; - Czy coś sobie pani jeszcze życzy? - Spojrzała na niego nieprzytomnie. - Nie... nie, dziękuję... - wymamrotała.
            Siedziała jeszcze chwilę bez ruchu, zupełnie nie mając siły się podnieść, potem położyła na stoliku pieniądze i wyszła z lokalu, kierując swe kroki w stronę samochodu. Zupełnie nie pamiętała drogi, jaką pokonała do własnego auta. Przed jej oczami jawiły się szczęśliwe obrazy minionych dni, które szybko bladły zmieniając na kolejne, jak klatki przewijanego filmu, jakby wiedziała, że za chwilę straci życie i nadszedł ten moment, aby się z nim rozliczyć.
            Gdy siedziała już w aucie nie miała siły ruszyć, nie miała siły płakać, na nic już nie miała siły. Oparła ręce na kierownicy, a na nich swoją głowę. Łzy bezwiednie kapały jej na kolana.
            - Dlaczego...? - wyszeptała.
            I nagle ogarnęła ją nieopisana wściekłość. Nie, przecież to absurdalne! Ta kobieta nie może żądać od niej takiego poświęcenia, to co z tego, że jest jego matką? Przecież ona nie wie jak bardzo się kochają, ona nic nie wie! Jak śmie w ogóle decydować za nią, za niego?
            Przekręciła kluczyk w stacyjce, a po chwili ruszyła z piskiem opon. W powietrze wzbił się tuman kurzu i spalin.


~




            Niebo zasnuła purpurowa kotara zmierzchu. Babette stała na tarasie, trzymając w dłoni niewielką, wypełnioną po brzegi koniakówkę. Wieczór był dość chłodny, ale ona tego nie czuła. Wręcz przeciwnie. Kolejny, potężny łyk trunku rozgrzewał ją od wewnątrz i koił ból. Wiedziała, że alkohol nie rozwiąże problemu, ale teraz została sama ze swoim dylematem i piła, żeby nie zwariować. Tak bardzo chciała wypić swoją samotność i wszystkie troski do samego dna…
            Wystarczyło tylko kilkanaście minut dzisiejszego popołudnia, żeby przestała cieszyć się życiem, a to uczucie, które ciepłem zawsze otulało jej serce, zamieniło się w ogromny kamień zawieszony u szyi, ciągnący ją na samo dno rozpaczy. Płakała i śmiała się na przemian, w zamysłach odchodziła od niego, aby po chwili wrócić. Kiedyś wątpiła, że może im się udać, a teraz, kiedy to wydawało się niemal realne, na drodze ich szczęścia stanęła jego własna matka.
            Co ma teraz zrobić? Jak postąpić? Jeśli z nim zostanie, ta kobieta nie da jej spokoju, zrobi wszystko, żeby ich rozdzielić, w dodatku Bill może ją kiedyś znienawidzić i właśnie w niej dostrzegać przyczynę złych relacji z rodzicielką.
            Jeśli natomiast odejdzie, nigdy nie przestanie go kochać i cierpieć, jednocześnie raniąc go, a może nawet zabijając w nim wszystko i pozostawiając piętno na całe, dorosłe życie...
            Żaden wybór nie był dobry, a każda decyzja zła. Myśl o tym, że miałaby od niego odejść doprowadzała ją do obłędu. Jak będzie żyła bez niego, wszędzie widząc jego twarz i słysząc jego głos? Jak ma patrzeć na te usta nie mogąc ich całować? Jak żyć ze świadomością, że te ręce kiedyś dotykały jej ciała, a już nigdy nie poczuje ich ciepła? Nie był jakimś zwykłym chłopakiem, po rozstaniu z którym małe będą szanse, że choćby przypadkiem się na niego natknie.
            Domy przed jej oczami rozmywały się jak we mgle, latarnie kołysały, a samochody unosiły, jak na falach wzburzonej wody. Tracąc kontakt z rzeczywistością, walczyła ze sobą i z własnymi myślami.
            Próba podjęcia jakiejkolwiek decyzji kończyła się kolejnym wybuchem płaczu.
            Bała się, że jeśli zadzwoni Bill, nie będzie w stanie z nim rozmawiać. Nie podzieli się z nim przecież tym, co usłyszała od jego matki. Wiedziała, że jest z nią bardzo związany. Jeżeli jego miłość nie jest na tyle silna, żeby się jej przeciwstawić, wtedy go straci. Ale jeśli naprawdę bardzo ją kocha, może stać się i tak, że to właśnie przez nią znienawidzi własną matkę i nie będzie chciał jej znać.
            Chociaż nie była matką, zastanowiła się teraz jakby ona się czuła, gdyby nie chciało jej znać własne dziecko, bez względu na powód. Jeśli wybierze ją, może tego bardzo z czasem żałować…
            Jeżeli przez to wszystko on ją kiedyś zostawi, będzie to dla niej o wiele większym ciosem. To mogło być całkiem prawdopodobne. Przecież tak naprawdę, wcale nie była pewna, że na tyle mocno ją kocha, aby przejść przez tą próbę.
            Analizując teraz w myślach to jak postępował, doszła do wniosku, że tak naprawdę poza łóżkiem i wspólnymi imprezami, nic ich nie łączy. Kiedy przyjeżdżał, więcej czasu spędzali w sypialni niż na rozmowach, a wszystkie romantyczne kolacje, kończyły się gorącym seksem. Czy tylko tego od niej oczekiwał? Może z jego strony była to tylko fascynacja i namiętność? Może jego matka miała rację?
            Po co więc ma brnąć dalej w ten związek bez przyszłości, skoro między nimi nie było żadnych, poważnych rozmów, ani tym bardziej planów o wspólnej przyszłości? Ona nigdy nie odważyła się dotykać tego tematu, obawiając się jego nań reakcji. On, może wcale tego nie chciał?
            Przytłaczała ją cała masa potwornych wątpliwości, których tak naprawdę nie potrafiła rozwiać. Wyjście z tej trudnej sytuacji było tylko jedno i wszystkie argumenty przemawiały właśnie za tym.
            Wszystkie, oprócz jednego…
            Kochała go nad życie.

~



            Nie zadzwonił jednak tego wieczoru. Ani tego, ani następnego. Nie zadzwonił, chociaż obiecał. Kolejną koszmarną noc jaką los zgotował w jej życiu, przesiedziała po ciemku na kanapie.
            W poniedziałek rano zamówiła sobie taksówkę, żeby dojechać do pracy. Nie była w stanie wsiąść do samochodu po takiej dawce środków na uspokojenie. Przez te dwa dni zmizerniała i zbladła. Nikomu nie powiedziała co ją dręczy, nawet Julii.
            Przyjaciółka najpierw o nic nie pytała, chociaż wiedziała, że stało się coś bardzo złego. Liczyła na to, że w końcu Babette sama jej o tym opowie, kiedy poczuje taką potrzebę. Ta jednak uporczywie milczała. Rozmawiała z nią o wszystkim, tylko nie o swoich problemach.
            - Przecież widzę, że coś się stało. Nie chcesz mi nic powiedzieć? - zapytała w końcu Julia przy obiedzie.
            - Chcę, ale nie wiem, czy potrafię.
            - Co tym razem ci zrobił? – wypaliła Julia z całą pewnością doszukując się w smutku przyjaciółki winy Billa.
            Babette spojrzała na nią z wyrzutem.
            - Nic mi nie zrobił. Nie on. Dlaczego znów go oskarżasz?
            Julia westchnęła nie odpowiadając.
            - Nienawidzisz go, wiem. Ale to nie on, to jego matka - odparła spokojnie Babette. 
            Zdawać by się mogło, że wszelkie emocje z tym związane już ją opuściły. Julia spojrzała na nią z niedowierzaniem.
            - Jego matka? Co ona takiego zrobiła?
            - Spotkała się ze mną i zażądała, żebym zostawiła jej syna w spokoju.
            Julię zatkało.
            - Co? Jak to?
            Babette opowiedziała cały przebieg nieszczęsnego spotkania z panią Kaulitz. O dziwo pamiętała je bardzo dokładnie, potrafiła nawet dosłownie zacytować niektóre, wypowiedziane przez kobietę zdania. Julia była zbulwersowana, ale słuchała w milczeniu. Nawet nie wiedziała, jak ma to skomentować. Z jednej strony rozumiała troskę matki Billa, ale z drugiej dziwiła się, że tak bezpardonowo ingeruje w jego życie. Fakt, był jeszcze młody, ale skoro robił już karierę i zarabiał na siebie, miał także prawo decydować o swoich uczuciach.
            - No i co teraz zamierzasz zrobić? - zapytała po chwili przyjaciółka.
            - Nie wiem czy będę umiała od niego odejść - odparła dziewczyna ze łzami w oczach. - Ale czuję, że nie mam innego wyjścia, niby teraz jest dobrze, ale to już i tak nie jest to, co kiedyś, obawiam się, że on sam prędzej, czy później mnie zostawi. Nie mogę tak żyć w ciągłym stresie, czekając na telefon z pogróżkami od jego matki, denerwując się, że on nie dzwoni, myśląc czy przypadkiem mnie nie zdradza... Ja już jestem u kresu wytrzymałości...
            Julia ścisnęła jej dłoń.
            - Tak mi przykro kochanie...
            - Tak bardzo go kocham... - wyszeptała Babette przez łzy. Julia widziała jak cierpi, lecz nie potrafiła jej pomóc.
            - Może jedź już dzisiaj do domu, jesteś w strasznym stanie - powiedziała tylko, gładząc ją po głowie.
            - No i co ja tam będę sama robić? Jeszcze bardziej się zamartwiać? - uniosła głowę patrząc przyjaciółce w oczy. - Zostanę w pracy, przynajmniej się czymś zajmę, a mój wygląd niech cię nie przeraża, ja już nie będę lepiej wyglądać i już nigdy nie będę szczęśliwa.