czwartek, 25 stycznia 2018

Część 21. „Zawsze będziesz dla mnie świętą”



Część 21. „Zawsze będziesz dla mnie świętą”


            - Zaraz mi tu wyskoczysz z jakąś rewelacją - roześmiał się Bill. - Już widzę to po twojej minie!
            - Nie wiem, czy aż z taką rewelacją, w sumie powinieneś się tego po nim spodziewać. Spotkałem go u Maxa.
            - Co? - Wytrzeszczył oczy czarnowłosy. - A ty po cholerę polazłeś do agencji?  Wystarczy, że zrobią ci zdjęcie i nie ważne będzie to, że nie brałeś żadnej panienki.
            - Nie byliśmy w agencji, tylko w klubie - przerwał mu Tom.
            - Wszystko jedno, z klubu też jest tam wejście - zganił go Bill, a po chwili zapytał: - Kiedy to było?
            - Dawno, jakoś na wiosnę.
            - Na wiosnę? I teraz właśnie ci się przypomniało? Też mi rewelacja! - prychnął brat.
            - Ale trzy dni temu widziałem go tam znowu, dlatego mi się przypomniało, mówiłem ci przecież wcześniej, że skądś go znam.
            - To, że był w tym klubie, jeszcze o niczym nie świadczy. - Bill z politowaniem pokręcił głową.
            - Tak, tylko, że on ze swoimi kumplami siedział w towarzystwie panienek, a potem z jedną z nich wyszedł.
            Tom popatrzył na brata, w oczach którego spostrzegł złowrogi błysk, a z jego ust wydobyło się tylko wściekłe:
            - Skurwiel.
            - Trzy dni temu, rozumiesz? Trzy dni. Czyli jest taki, jaki był, i nic go już nie zmieni. Non stop ją zdradza. Nigdy nie zrozumiem, po co tacy goście się żenią?
            Bill wysłuchał potoku słów Toma i ciężko wzdychając, usiadł na kanapie. Też tego nie rozumiał. Miał taką żonę; piękną, młodą, czego on szukał w ramionach tych dziwek? A może po prostu wiedział, że ona go nie kocha, może w ten sposób chciał jakoś się na niej zemścić, odegrać, choć ona nie miała o tym pojęcia? Taka samcza satysfakcja. Wyjechał z powodu jakichś problemów w firmie, które rozwiązywał w zwyczajnym burdelu?
            - Nienawidzę tego frajera - syknął. - Gdybym mógł, udusiłbym go gołymi rękami! Że też go szlag nie trafi! Wypadki chodzą po ludziach, tylko wielka szkoda, że nie po takich skurwysynach! Najlepiej, jakby tu wcale nie przyjeżdżał. Nie mógł się wybrać na wakacje gdzieś indziej? - Zakończył swoje złorzeczenia w dość dziwny sposób, wzbudzając w swoim bliźniaku mieszane uczucia. Fakt, on też nie przepadał za tym gościem, ale żeby aż tak egzaltować się z powodu jego zdrady? Czyżby tak bardzo współczuł tej dziewczynie? Aż dziwne było, że te wszystkie słowa wypowiadał z tak ogromną pasją, no i to ostatnie, zupełnie niezrozumiałe zdanie... Dlaczego Bill żałował, że go tu gości? A może nie chodziło mu już tylko o niego, a raczej o nią? Może, gdyby tu nie przyjechali, nic by się nie wydarzyło? Coś musiało się stać, coś, o czym nie miał bladego pojęcia.
            - Stary... - zagadnął go, podejrzliwie mu się przyglądając. - Co tu właściwie jest grane?
            Miał wrażenie, że Bill ucieka wzrokiem i jakby nieznacznie się zaczerwienił.
            - Co się dzieje? - zapytał, wciąż nie uzyskując żadnej odpowiedzi. Zamiast niej usłyszał tylko głośne i ciężkie westchnienie, a po chwili krótkie:
            - Nie wiem.
            - Wiesz, wiesz... To ona, prawda? - Uśmiechnął się pod nosem. - O nią chodzi? Widziałem, jak na nią patrzyłeś w windzie.
            Po chwili wahania Bill tylko skinął głową. Wiedział, że długo tego przed bratem nie ukryje, w końcu on znał go lepiej niż ktokolwiek inny. Zresztą już coś zauważył, więc nie było sensu zaprzeczać.
            - Ja pierdolę! - zaklął soczyście jasnowłosy bliźniak. - Ale chyba się nie zakochałeś, co?
            - Dobra, zakochałem się, jeśli ci to ulży! Nie chciałem tego, ale się zakochałem! - poirytował się Bill. - A najgorsze jest to, że z każdym dniem odczuwam to coraz bardziej.
            - Ja pierdolę... Nie mogłeś zakochać się w Nadii? - zbolałym tonem jęknął Tom.
Czarnowłosy roześmiał się sztucznie.
            - Ale ty pieprzysz bez sensu! Myślisz, że bym nie wolał?! Gdyby to ode mnie zależało, już dawno byłbym z nią! Ona przynajmniej jest wolna.
            - Mógłbyś być z nią w każdej chwili, ale nie chcesz. Gdybyś chociaż spróbował…
            - Nie mogę, bo jej nie kocham, czy to tak trudno zrozumieć?! - Bill natychmiast mu przerwał. - Lubię ją, ale nie kocham, czy to moja wina? Coś nie zaskoczyło, nie zaiskrzyło, nie chcę być z kimś, kogo nie kocham! Nie potrafię!
            Słowa potoczyły się jak lawina; oskarżające i karcące, ostrzegające i obwiniające. Bill wiedział, że Tom tak naprawdę chce tylko jego dobra i szczęścia, ale w tym, co mówił, nie było racji. Czy on umiałby zakochać się na zawołanie? Sam niejednokrotnie topił uczucia w niewłaściwej dziewczynie, a teraz udawał mądrego, bo wreszcie udało mu się dogonić swoje szczęście.
            - Nie moja wina, że się zakochałem w nieodpowiedniej osobie. I znam swoje położenie, nie musisz mi prawić morałów. Chciałbym być z Karen, ale wiem, że to niemożliwe.
            - Nie ma rzeczy niemożliwych, w końcu jakiś tam mąż to nie żadna przeszkoda, pod warunkiem, że ona też by tego chciała, ale... Kurwa mać! Nawet o tym nie myśl, ten Hoffmann to gangster, odstrzeli ci łeb, jeśli się do niej zbliżysz! - krzyknął Tom.
            - Co...? - zapytał cicho Bill, podnosząc na brata niepewny wzrok.
            - A to! Gangster, bandzior, bardzo dobrze słyszałeś. Zakochałeś się w żonie przestępcy, dobrze się z tym czujesz?
            - Pieprzysz... - mruknął tylko, krzywiąc się nieznacznie i czując na plecach zimny dreszcz. - Skąd wiesz?
            - Max mi powiedział, kiedy zapytałem go, co to za gość, zresztą był z bandziorami. Podobno nie jest jakąś bardzo grubą rybą, ale dużo wyżej niż szeregowcy. Ja ci mówię, lepiej trzymaj się od niej z daleka.
            Był zszokowany tym, o czym się właśnie dowiedział. Jeśli to była prawda, to wypadało tylko współczuć dziewczynie. Nie dość, że ten bydlak ją nagminnie zdradzał, to jeszcze był zwykłym bandytą. Zaraz, zaraz... A jeśli ona o wszystkim wiedziała? Nie... Bzdura, nie mogła wiedzieć, ona nigdy nie związałaby się z kimś takim. Gardziła złem, chciała czynić dobro i podziwiała ludzi, którzy tacy są. Niejednokrotnie o tym rozmawiali, więc wiedział, jaka jest. Niemożliwym było, żeby aż tak się przed nim kamuflowała, zresztą przecież nie miała powodu. Nie, ona po prostu żyła w nieświadomości, nawet nie wiedząc, w jakim cholernym bagnie siedzi jej mąż. A gdyby tak o wszystkim jej powiedzieć...? Nie, nie powinien się w to wtrącać, na pewno przyjdzie taki czas, że o wszystkim się dowie sama, chociaż... Gdyby to nastąpiło w miarę prędko, może byłaby dla nich jakaś szansa? Dla nich? O czym on, do cholery, myśli, dla jakich „nich”, czy są w ogóle jacyś „oni”? Przecież nawet nie zna jej uczuć i jeśli łudzi się, że ona też mogłaby się w nim zakochać, jest po prostu ostatnim głupcem.
            - Poradzę sobie, Tom, bądź spokojny. Nie zrobię niczego, czego potem będę żałował. Ona niedługo wyjedzie, a ja o niej zapomnę - powiedział w końcu cicho, choć sam w to wątpił, toteż po chwili dodał: - Przynajmniej mam taką nadzieję.
            Przez kolejną część dnia nie umiał myśleć o niczym innym. Wciąż sam przed sobą usprawiedliwiał ją z przekonaniem, że przecież o niczym nie wie. A gdyby tak los był dla niego łaskaw i jakimś cudem podsunął rozwiązanie? Może kiedy się dowie, co robi jej mąż, spojrzy na niego przychylnym okiem? Tylko kiedy to może nastąpić? Wiedział, że jest tak mało czasu, zaledwie ponad miesiąc, a jeśli ona niczego się nie dowie, nie domyśli i po prostu wyjedzie?   
            Wbrew temu, co powiedział Tomowi, w jego głowie rodziły się dziwne, nieprawdopodobne marzenia. Miał zacząć myśleć inaczej, nie angażować się, a wręcz przeciwnie: starać zatrzymać rodzące się uczucie, jednak jego myśli biegły zupełnie innym torem. Współczuł jej, będąc wręcz pewnym o jej niewiedzy odnośnie tego, czym zajmuje się Hoffmann. Bardzo chciał już dziś nie zaprzątać sobie tym głowy, ale wciąż łapał swoje myśli na ucieczce w tamtą stronę, a kiedy tylko przywracał je na neutralny tor, one z powrotem wymykały się do zakazanego.
            Na próbie zaśpiewał z Oliverem kilka piosenek, a sam tą jedną, którą zamierzał wykonać samodzielnie już za niespełna dwie godziny. Odkąd tu zamieszkał, co roku gościł chłopaków na kameralnym koncercie i zawsze sam śpiewał jakiś starszy utwór, bo tego właśnie domagała się publiczność. Może nie wychodziło mu to już tak idealnie jak kiedyś, ale nadal lubił to robić i tego dnia zawsze przeżywał chociaż namiastkę szczęścia z powodu tych kilku minut na scenie. To właśnie wtedy wracały najpiękniejsze wspomnienia, zupełnie jak za tamtych dni, kiedy czas odmierzany był piskiem fanek i błyskami fleszy.
            Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści zapukał do pokoju Karen, a gdy zza drzwi wydobyło się dobrze słyszalne „proszę”, otworzył je, wszedł i zamarł.
            Była gotowa i czekała już na niego, kiedy wszedł, wstała od stołu i ruszyła w jego kierunku, po czym zatrzymała się. Wyglądała zjawiskowo, nieprzyzwoicie pięknie w swojej krwisto-czerwonej sukience, zupełnie prostej krojem, ale kusząco odkrywającej nagie plecy. Powiódł spojrzeniem od kolan w dół, gdzie sukienka już nie zakrywała niczego, zatrzymując się na stopach obutych w zgrabne sandałki na niewysokim obcasie. Powrócił znów do góry. Jej brązowe pukle po części były spięte, a ich reszta zmysłowo opadała na ramiona, zakrywając fragmenty nie okrytej niczym innym skóry. Dopiero teraz dokładnie przyjrzał się jej twarzy; była umalowana mocniej niż zwykle, ale to czyniło ją jeszcze piękniejszą. Może stałby tak jeszcze kilka minut, kompletnie zauroczony, gdyby się nie odezwała:
            - Co? Niedobrze ubrałam się na koncert? Mam się przebrać? - zapytała niepewnie.
            - Nie, co ty... Wyglądasz ślicznie, ale ja po prostu nigdy nie widziałem cię w takim stroju, tak umalowanej... - wymamrotał, kiedy już się ocknął. Roześmiała się.
            - Przecież nie będę po plaży śmigać w eleganckich ciuchach! A tak naprawdę to z tego typu rzeczy wzięłam tylko tę sukienkę, w dodatku myśląc, ze zupełnie mi się nie przyda, a tu proszę, nadarzyła się okazja! – zaśmiała się.
            Podeszła do drzwi, podczas gdy on wciąż stał zauroczony. Jej serce biło radośnie, bo wyraźnie widziała w jaki sposób na nią patrzył. Miała nieodparte wrażenie, że wreszcie spodobała mu się, spojrzał na nią inaczej, okazał to i wiedziała już, że nie poszły na marne te spędzone przed lustrem męczące, długie minuty. Teraz, kiedy szli przez korytarz, też zerkał na nią ukradkiem, jednakże już nie mówił niczego o jej wyglądzie. Ulotna chwila zauroczenia zapewne szybko minęła, więc nie powinna się więcej łudzić, jakoby miało to znacząco wpłynąć na jego odczucia. Nie wiedziała tylko, jak bardzo się myli. On nadzwyczaj umiejętnie potrafił skryć targające nim właśnie emocje. Po zbyt spontanicznym obnażeniu zauroczenia jej wyglądem, szybko zamknął go w sobie, skrzętnie ukrywając wciąż rosnący zachwyt nad jej urodą. W drodze do klubu opowiadał o próbie i swoich wspomnieniach w związku z tym krótkim powrotem na scenę. Słowa przeplatały myśli, których słyszeć nie mogła. Dostrzegał, że zieleń jej oczu stawała się jeszcze bardziej intensywna, kiedy spoglądała na niego spod czarnych, starannie wytuszowanych rzęs, a usta były jeszcze bardziej kuszące i wydatne, kiedy błyszczały, odbijając migocące światła.
            Klub wypełniony był po brzegi, toteż, gdy tylko weszli, musieli przedzierać się przez tłum. Co chwilę ktoś witał Billa, pokrzykując coś, lub poklepując go po ramieniu, niekiedy podając rękę. Na scenie chłopcy już stroili instrumenty, przygotowując się do występu.
            - Tam jest Nadia - powiedział Bill, a kiedy byli tuż za nią, wykrzyknął jej do ucha: - Gotowa na takie doznania?
            - Pewnie! - roześmiała się, natychmiast odwracając. Jednak widząc, w czyim towarzystwie przyszedł, jej uśmiech nieco przygasł, lecz tylko na krótką chwilę, ponieważ nie chciała, żeby ktokolwiek oprócz Billa domyślił się, co czuje do swojego szefa.
            - W zeszłym roku miałam akurat dyżur w recepcji, ale i tak przyszłam tu na chwilę, chociażby po to, żeby zobaczyć ich na żywo - zwróciła się do Karen.
            - Nigdy wcześniej nie byłaś na ich występie?
            - A niby gdzie? W rosyjskiej wiosce? - zaśmiała się Nadia. - Jak przyjechałam do Niemiec, nawet ich nie znałam. Ale ty pewnie byłaś, gdy jeszcze śpiewał Bill.
            - Nie - Karen pokręciła głową. - Znałam ich, ale na koncercie nie byłam nigdy.
            Tę krótką konwersację przerwał głos Billa, który właśnie witał wszystkich, dziękując za przybycie i zapraszając na koncert. Towarzyszyły mu gromkie brawa i pokrzykiwania, a po chwili już wyraźnie słychać było głosy usilnie domagające się jego występu.
            - Zaśpiewa...? - zapytała Karen niepewnie i z niedowierzaniem.
            - Jasne, że zaśpiewa, tylko trochę później - uśmiechnęła się blondynka. - Tutaj nikt by mu nie przepuścił. Jestem tylko strasznie ciekawa, co tym razem.
            - A co śpiewał w tamtym roku?
            - „Uratuj mnie”, ale wtedy miał dla kogo to śpiewać - odparła Nadia.
            - Był z kimś... - bardziej stwierdziła, niż zapytała Karen.
            - Tak, ale ona odeszła. Nie mówił ci?
            Karen tylko skinęła głową, nie komentując, bo właśnie zabrzmiały takty pierwszej piosenki i spostrzegła, że w ich kierunku zmierza Bill. Choć bardzo powierzchownie, to jednak znała tę historię, ale dopiero teraz zrozumiała, dlaczego jest sam. Odejście tej kobiety musiało być dla niego strasznym przeżyciem i wbrew temu, co jej powiedział, zapewne bardzo ją kochał. Nie mogło być inaczej, jest przecież taki wrażliwy... Ta rana na pewno do dziś nie może się zagoić, to pewnie dlatego tak trudno mu kogoś pokochać, może przestał ufać, boi się, że znów się zawiedzie i będzie cierpiał.
            Głęboki głos Olivera przyjemnie wibrował w powietrzu, docierając do jej uszu. Teraz on - zapewne jak Bill w tamto lato - słowami błagał o ratunek, tyle że zupełnie inną kobietę. Jak pięknie wówczas musiał śpiewać to Bill, dla tamtej, której imienia nie znała... Jakiż musiał być wspaniały, gdy kochał, i kim ona była, skoro wzgardziła taką miłością?
            Poczuła dotkliwe ukłucie zazdrości o wszystko, co związane było z jego uczuciami i znów ogromny żal, że ona nigdy tego nie doświadczy. A teraz, kiedy stał tuż za jej plecami, to wszystko nasiliło się jeszcze bardziej. Tak bardzo chciałaby właśnie w tej chwili móc spojrzeć mu w oczy, może wspomnienia wróciły i mogłaby zobaczyć w nich tamtą miłość? Jak musiał patrzeć, gdy kochał, skoro teraz jego wzrok był czasem tak przyjemnie paraliżujący?
            Nie śmiała się jednak odwrócić...
            Miała wrażenie, że muzyka płynie gdzieś obok, bo kompletnie nie mogła się skupić. Na odkrytych fragmentach skóry czuła jego ciepło, a czasami - zapewne bezwiednie - dotykające ją dłonie, a z każdym, ledwie muśnięciem czuła przyjemny dreszcz. Wówczas przymykała oczy, próbując wizualizować najpiękniejsze obrazy ze swoich marzeń.
            - Możesz potrzymać? - usłyszała tuż przy swoim uchu jego aksamitny głos. Właśnie podawał jej swoją czarną, cienką kurtkę. Przez chwilę zastanowiła się czemu, ale właśnie przypomniała sobie słowa Nadii. Będzie śpiewał...
            - Tak, jasne - odparła z uśmiechem, który odwzajemnił, tym samym budząc w jej wnętrzu delikatne uczucie przyjemnego mrowienia.
            Pozostała więc w tłumie, podczas gdy on udał się na scenę.
            Znalazł się tam, gdy jego następca właśnie zakończył jeden z nowszych utworów zespołu, a wówczas gwar stał się jeszcze większy i można było nawet usłyszeć jakieś piski, które świadczyły o obecności jego dawnych fanek. Kiedy tylko swoimi smukłymi dłońmi objął wciąż spoczywający na statywie mikrofon, publiczność zaczęła skandować jego imię. Choć sceneria w jego własnym klubie stanowiła zaledwie namiastkę atmosfery, jaka kiedyś towarzyszyła mu na koncertach, to jednak wspomnienia wróciły jak żywe. Zawsze w takiej chwili przypominał sobie, jak bardzo kochał to wszystko, jak zatracał się w każdym dźwięku, każdym jęknięciu struny i uderzeniu talerzy perkusji. Tak bardzo chciałby znów móc stanąć na wielkiej scenie, gdzie jasne jupitery świeciły mu w oczy, a on słyszał podobne dźwięki jak dziś, tylko po stokroć silniejsze. To one pobudzały go do życia, sprawiały, że choć nie zawsze wypoczęty, to jednak z radością budził się każdego następnego dnia. Ale to wszystko już było niestety przeszłością...
            Wzruszenie objęło go mocnym uściskiem i miał wrażenie, że nie będzie mógł zaśpiewać. Jednak to była przecież jedna z niewielu przyjemności w obecnym życiu, w dodatku dzisiaj chciał śpiewać tylko dla niej...
            Piekące łzy zrodziły się pod powiekami, a tłum wciąż krzyczał jego imię. Gdy podniósł do góry rękę i zrobiło się nieco ciszej, przemówił:
            - Tradycyjnie, jak co roku jedna piosenka ode mnie dla was! - Okrzyki wzmogły się, ale gdy znów uniósł dłoń, ustały. - Tym razem jednak przede wszystkim dla kogoś, kto nawet o tym nie wie.
            Karen mocniej zabiło serce, a do jej myśli znów wdarła się kobieta bez twarzy i imienia: „To dla niej... Wciąż ją kocha...”.
            Rozbrzmiało kilka znajomych dźwięków gitary i już wiedziała, co za chwilę zacznie śpiewać, jakimi słowami zawartymi w tym tekście określi tamtą kobietę. Zadrżała, kiedy miękko wyśpiewał pierwsze wersy, i mocno przycisnęła do siebie jego kurtkę. Smukłe palce objęły mikrofon, kołysząc go w rytm utworu. Trwało to zaledwie krótką chwilę, ponieważ zaraz zdjął go ze statywu i ruszył przez scenę na spotkanie z przeszłością, za którą tak tęsknił. Gdyby wciąż mógł śpiewać, a jednocześnie być tutaj, z nią... Nierealne marzenia zakochanego głupca! Chciał mieć wszystko, co kochał, choć dobrze wiedział, że to jest niemożliwe, bo póki co nie miał po prostu nic.
            Chwilami oślepiające go światła sprawiały, że nie wiedział, gdzie patrzy, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, gdzie stoi Karen, toteż właśnie w tamtym kierunku wciąż prowadził swój wzrok. Gdyby mogła wiedzieć, że wszystkie te słowa kierowane są tylko do niej, gdyby mogła się tego domyślić... Nie może przecież powiedzieć jej wprost o swoim uczuciu, ale może chociaż dla niej zaśpiewać. Czy to jednak może coś zmienić?
            - „Gdy mówisz, przełamujesz lody, każdym twoim oddechem zbawiasz mnie, zobaczymy się znów kiedyś?” - Następne magiczne zdanie, napisane gdzieś kiedyś w przypływie tęsknoty za upragnioną miłością, której tak długo nie mógł odnaleźć, popłynęło w tłum. Dopiero teraz całym sobą czuł szczerość tych słów. Jego wzrok przesunął się znów w tamtą stronę, w ślad za kolejnym potokiem swoich własnych, spisanych niegdyś myśli: - „Oddychaj dalej, jeśli możesz, nawet, gdy morze cię pochłonie, wierzę w ciebie...” - Miał wrażenie, że napotkał tę zieleń wpatrzonych w niego oczu, gdy już po chwili zmieniający swoje położenie reflektor kolejny raz zaburzył mu tę piękną wizję i przyszła kolej na refren: - „Ty zawsze będziesz dla mnie świętą, umrę za naszą nieskończoność, moja dłoń od początku nad tobą...” - Wskazał tą jedną, jedyną osobę, w przeznaczeniu do której popłynął strumień wyśpiewanych w tej chwili, kolejnych wersów. – „Wierzę w ciebie, ty zawsze będziesz dla mnie świętą.”
            Stała tam, mając przed oczami najpiękniejszy, wymalowany przez życie obraz, w dodatku mogłaby przysiąc, że śpiewał dla niej, ale wiedziała, że są to jedynie marzenia, których pragnęła tak bardzo, że niemal w nie uwierzyła. Kątem oka zerknęła na stojącą tuż obok Nadię i właśnie ten widok ostatecznie odarł ją ze wszystkich pięknych wyobrażeń. A jeśli to do niej kierował swój śpiew i właśnie jej zadedykował swój występ? To mogło być prawdą, przecież nigdy nie wierzyła w przyjaźń damsko-męską. Może to on się zaangażował uczuciowo, a ona wcale o tym nie wie? Mogła o tym świadczyć choćby ta dedykacja.
            - „… pamiętaj, ty zawsze będziesz dla mnie świętą, ty zawsze będziesz dla mnie świętą...” - Ostatnie akordy zakończyły piosenkę, a wówczas rozbrzmiał wokół niewiarygodnie głośny aplauz. Takich braw nie dostali, kiedy śpiewał Oliver, toteż nikt z przybyłych już chyba nie mógł się dziwić, czemu zespół w obecnej chwili nie cieszy się tak ogromną popularnością jak kiedyś. Ludzie skandowali, że chcą jeszcze, ale Bill był nieugięty. Kolejny raz wytłumaczył, że nie powinien nadwyrężać swoich strun głosowych, i ten właśnie argument poskutkował. Karen miała nadzieję, że kiedy zejdzie ze sceny, znów wróci do niej, ale nadaremno go wyczekiwała, zmuszona wytrwać do końca koncertu u boku Nadii. Jak się potem okazało, pozostał w grupie kilku znajomych osób zaproszonych na kameralne przyjęcie, jakie miało się odbyć tuż po zakończeniu koncertu w jego apartamencie.
            - Karen, dokąd idziesz? Zaczekaj! - zatrzymał ją, doganiając tuż przy wyjściu z klubu. - Przecież idziemy do mnie.
            Pamiętała o jego zaproszeniu, ale nie była pewna, czy chce tam pójść. W dodatku zupełnie zapomniała, że wciąż opiekuje się czymś, co należało do niego.
            - Ale ja nie wiem... - powiedziała niepewnie.
            - Idziemy! - odparł stanowczo i unosząc charakterystycznie jedną brew, objął ją ramieniem. - Chciałaś uciec z moją kurtką?
            Dopiero teraz spojrzała na trzymaną w rękach rzecz i roześmiała się.
            - Tak mi się spodobała, że chciałam ci ją ukraść!
            - Tak też myślałem - Również się zaśmiał. - Zaczekajmy, za chwilę chłopaki się zbiorą.
Obydwoje spojrzeli na zespół i techników składających instrumenty. Stali z dala od estrady, pod którą tłoczyli się niemal wszyscy zaproszeni goście.
            - Podobało ci się? - zagadnął Bill.
            - Bardzo, ale najbardziej twój występ - odparła, zastanawiając się, czy wspomnieć o dedykacji, jednak po chwili zdecydowała się na ten krok: - Piękna była ta dedykacja, tylko szkoda, że ta osoba o tym nie wie.
            Zapatrzony przez chwilę na to, co dzieje się pod sceną, natychmiast odwrócił głowę, patrząc jej prosto w oczy.
            - Dlaczego „szkoda”? - zapytał.
            - Bo myślę, że byłaby szczęśliwa.
            - Niekoniecznie... - odparł z dziwną melancholią w głosie.
            Tak bardzo chciała wiedzieć, dla kogo naprawdę zaśpiewał. Teraz już nie wydawało jej się, że adresatką dedykacji była tamta kobieta, ale zupełnie nie wiedziała, jak ma to z niego wyciągnąć. Jeśli zapyta wprost, może niczego się nie dowiedzieć, bo on prawdopodobnie nie zechce jej tego wyjawić. Po chwili namysłu podjęła jednak to ryzyko:
            - Mógłbyś powiedzieć mi kto to?
            Takiego pytania się nie spodziewał. Zadała mu je, zapewne oczekując szczerej odpowiedzi. Czy w takiej sytuacji mógł ją okłamać? Bez względu na konsekwencje, on również postanowił odpowiedzieć wprost:
            - To ty, Karen.
            Zobaczył w jej oczach ogromne zdziwienie i dziwny błysk, a usta rozjaśnił delikatny uśmiech. Bał się jej reakcji, ale w tej chwili odczuł wyraźną ulgę, a to ośmieliło go, żeby zadać pytanie w myśl tego, co wcześniej powiedziała:
            - Jesteś z tego powodu szczęśliwa?
            - Jestem... - odpowiedziała cicho, nie odwracając spojrzenia. Słyszała, jak serce tłucze w jej piersi, z każdą chwilą mocniej bije dla niego. Więc to była dedykacja dla niej? Nawet nie śmiała o tym marzyć, a w jednej chwili to właśnie stało się rzeczywistością. Opuściła spojrzenie z jego oczu, wprost na usta i nie wierzyła w to, co widzi.
            Były coraz bliżej... 

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Część 20. „Udręczone dusze”



Część 20. „Udręczone dusze”

            Nawet nie pytał, czy będzie mógł się nią opiekować w chorobie, po prostu uznał to za swój obowiązek. Jednak był jeszcze ktoś, kto chociażby powinien wiedzieć o tym, co się stało.
            - Doktor zostawił tabletki od gorączki, dobrze by było, gdybyś je teraz połknęła - zwrócił się do Karen i siadając na brzegu łóżka, podał jej lekarstwo oraz szklankę wypełnioną ciepłym płynem. Podniosła się, odbierając to wszystko z jego rąk.
            - Nie powinnaś zadzwonić do męża? - zapytał cicho, obserwując z uwagą każdy jej ruch. Właśnie popijała tabletkę, kiedy zadał to pytanie, toteż nagle spojrzała na niego znad szklanki, a gdy mu ją oddawała, odpowiedziała tylko:
            - Nie ma takiej potrzeby - po czym znów obsunęła się do pozycji leżącej, przykrywając szczelnie kołdrą.
            - Dlaczego? - drążył. - Chyba ma prawo wiedzieć, że jesteś chora. Może przyjedzie? - Sam nie wierzył, że to powiedział. Powrót Franza był w tej chwili ostatnią rzeczą, której by chciał.
            - Nie przyjedzie - powiedziała z całym przekonaniem. - Ma jakieś kłopoty w firmie.
            - To dlatego tak wcześnie wyjechał? - zapytał Bill, ale miał nadzieję, że będzie to jakiś zupełnie inny powód.
            Karen dla potwierdzenia skinęła jedynie głową.
            - Przepraszam, że ci nie powiedziałem - zaczął po chwili temat, który od wczoraj tak bardzo go nurtował, badawczo spoglądając na leżącą w łóżku dziewczynę. Nie odpowiadała, dając tym samym możliwość tłumaczenia. - Właściwie nie wiem, dlaczego się na to zgodziłem... Wtedy nawet jeszcze cię nie lubiłem - uśmiechnął się lekko. Spojrzała mu prosto w oczy i przerwała wypowiedź pytaniem:
            - A teraz?
            - Myślę, że wiesz... Powinnaś to czuć - odparł, nie przerywając wzrokowego kontaktu.
            - Tak mi się wydawało, aż do niedzieli.
            - Zwątpiłaś?
            - A ty byś nie zwątpił? - zapytała z wyrzutem. - W dodatku gdyby ci ktoś tak obcesowo to powiedział?
            - Nie wiem, zależy jak.
            - Prosto z mostu, że spędzasz ze mną czas dlatego, że on o to poprosił i tylko dlatego mu nie odmówiłeś, bo boisz się stracić takich klientów.
            Wiedział, że Franz po części miał rację, ponieważ wtedy właśnie dlatego się na to wszystko zgodził. Jednak gdyby jej nie polubił, na pewno unikałby wszelkiego z nią kontaktu, a ich znajomość z pewnością nie nabrałaby takiego wymiaru.
            - Nie odmówiłem mu z szacunku. Fakt, jest moim klientem odkąd mam ten hotel, ale gdybym cię nie polubił, żadna siła nie zmusiłaby mnie do dotrzymywania ci towarzystwa. Zgodziłem się bardziej dla świętego spokoju, ale potem wyszło, jak wyszło - uśmiechnął się. - W te dni, gdy się nie widzieliśmy, bardzo mi ciebie brakowało.
            - Mi ciebie też - wtrąciła ledwie dosłyszalnie.
            - A nie powiedziałem ci o tym tylko dlatego, bo nie chciałem sprawiać ci przykrości ani mówić o nim źle - dokończył.
            - On by się nie zawahał.
            - Ale ja nim nie jestem.
            - Wiem, ty jesteś po stokroć lepszy - odpowiedziała Karen, wtulając się w poduszkę.
            - Nie jestem znowu taki dobry - uśmiechnął się i puścił jej oczko. - Ale ty chyba powinnaś się przespać, co?
            - Spróbuję - zgodziła się.
            Kiedy zasnęła, pojechał do apteki wykupić lekarstwa. Czuł w sobie radość, że może się nią opiekować, chociaż zdecydowanie wolałby, żeby była zdrowa, aby pójść razem na spacer. Jednak fakt, że mógł teraz jej pomóc, wzbudzał w nim nieznane dotąd instynkty. Jadąc, rozpamiętywał jej wszystkie słowa i wszystkie niedopowiedzenia. Serce trzepotało mu w piersi na samo wspomnienie nieśmiałych pytań o to, co do niej czuje. Gdyby mógł powiedzieć jej, że to nie jest już żadna przyjaźń, że w jego sercu rodzi się dokładnie to wszystko, o czym kiedyś tylko marzył...
            Kiedy nagle zabrakło jej w te dni, nie umiał sobie znaleźć miejsca i nic nie było w stanie wypełnić mu tej pustki. Przy niej zaczynał żyć, a w jego wnętrzu wszystko drżało z radości, otulając przyjemnym ciepłem na dźwięk jej głosu. Nawet teraz, kiedy w markecie wybierał najlepsze owoce, wkładał do koszyka najdroższe soki, myślał tylko o niej i sam do siebie uśmiechał się na myśl, że za kilkanaście minut znów ją zobaczy.
            Spała jeszcze, gdy wrócił. Oddychała spokojnie i miarowo. Delikatnie odgarnął pasemko włosów z jej policzka i lekko dotknął czoła. Nie była już tak rozpalona, więc pewnie tabletka zaczęła działać. Cichutko postawił lekarstwa na szafce przy jej łóżku i zabrał się za wypakowywanie zakupów. Nie miał pojęcia, na co będzie miała ochotę, jednakowoż przez te kilkanaście wspólnie spędzonych dni zdążył się dowiedzieć, co lubi, i to też kupił. Miał zamiar pójść do siebie i przebrać się w dres, bo skoro miał się nią opiekować, jego ubranie powinno być swobodne i wygodne. Lecz kiedy miał właśnie wychodzić, usłyszał jej cichy głos:
            - Bill, jesteś tam?
            Natychmiast wrócił się spod samych drzwi.
            - Potrzebujesz czegoś? - Wchodząc do sypialni, powitał ją promiennym uśmiechem.
            - Nie... Chciałam tylko wiedzieć, czy już jesteś.
            - Jestem, pewnie że jestem. Kupiłem lekarstwa, owoce, soki, jeśli będziesz miała na coś ochotę, po prostu mów. - Popatrzył na nią wzrokiem pełnym ciepła, a szczęście malowało mu na twarzy radosny uśmiech, dla niej najpiękniejszy na świecie. Był kimś wyjątkowym i wspaniałym, czy kogoś takiego można było nie pokochać? Uwierzyła w jego zapewnienia, we wszystkie wypowiedziane przez niego słowa. Podświadomie czuła, że musi mówić prawdę. Nie poświęcałby się aż tak, dotrzymując jej towarzystwa, gdyby jej nie polubił. Starała się myśleć teraz swoimi kategoriami, co ona zrobiłaby w takiej sytuacji? Z całym przekonaniem stwierdziła, że za żadną cenę nie męczyłaby się w towarzystwie kogoś, kogo nie obdarzyłaby sympatią. Chciała w to uwierzyć, więc całym sercem wierzyła, że on myśli tak samo.
            - Koniecznie musisz do soboty wyzdrowieć - powiedział, biorąc ją za rękę. Poczuła przyjemny dreszcz. Czy właśnie tak objawia się ta prawdziwa miłość i towarzyszące jej pożądanie?
            - A co będzie w sobotę? - zapytała ciekawie, tłumiąc w sobie rodzące się odczucia.
            - Koncert - odparł głosem pełnym entuzjazmu.
            - To już ta sobota? Ależ zleciało... - zdziwiła się.
- Mam nadzieję, że twój mąż nie będzie miał nic przeciwko temu, żebyś przyszła. A może przyjdzie z tobą? - zaproponował uprzejmie Bill, chociaż to ostatnie zdanie ledwie przeszło mu przez gardło.
            - Nie sądzę, żeby przyjechał na ten weekend.
            Gdyby nie jej bliskość, teraz z pewnością odetchnąłby z ogromną ulgą. Niesamowicie ucieszyło go to, co usłyszał. Dla niego Franz Hoffmann mógłby właściwie nie wracać tu już nigdy i całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi, jednak wiedział, że jest to absolutnie niemożliwe.
            - Tak ci powiedział? - zapytał, aby się upewnić i nie cieszyć zawczasu.
            - Niedosłownie, powiedział, że nie wie, kiedy znów przyjedzie, a to raczej oznacza, że nieprędko.
            Nie okazywał, jak bardzo cieszą go jej słowa. Starając się z całej siły opanować swoją radość, wydusił tylko:
            - W takim razie będziesz tam ze mną.
            - Z przyjemnością - odparła, świadomie wybierając właśnie to określenie.
            Uśmiechnął się z zadowoleniem.
            - Przywiozłem kilka filmów, wybierz sobie jakiś, a ja pójdę do siebie, wezmę prysznic i przebiorę się w dres - powiedział i przynosząc całą torbę płyt dvd, położył jej na łóżku. Zajrzała do niej z ciekawością.
            - Hm... - mruknęła. - Trochę tego jest, niektórych nie oglądałam. Ale na razie poproszę to! - Uśmiechnęła się, podając mu „Titanica”.
            - Jeśli ty skoczysz, ja też skoczę...
            - Słucham? - zapytała, w ogóle nie rozumiejąc, o co mu chodzi, jednak zanim zdążył wyjaśnić, skojarzyła: - Ah, no tak... Nie załapałam.
            - To pewnie przez gorączkę. - Puścił jej oczko i obydwoje się roześmieli. Włączył film.
            - Dobrze, więc idę, a ty tu leż grzecznie i czekaj na mnie.
            - A po co? Wstanę i pójdę pospacerować - odparła żartobliwie.
            - No! - pogroził jej palcem i zniknął za drzwiami, lecz za chwilę wrócił i oznajmił z całą stanowczością: - Aha, byłbym zapomniał! Dzisiaj śpię tutaj, na kanapie.

***

            Dzięki jego wspaniałej opiece Karen szybko wracała do zdrowia. Po dwóch dniach już w ogóle nie miała temperatury. To on pilnował godzin przyjmowania leków, jak również tego, żeby odpowiednio się odżywiała. Obowiązkowo serwował każdego dnia potrzebną ilość witamin zawartą w owocach i sokach, zawsze był tuż obok, na każde jej zawołanie, spędzając każdą noc w salonie na kanapie, tak na wszelki wypadek, gdyby go potrzebowała.
            - Byłbyś dobrym ojcem, zajmujesz się mną z taką troską - powiedziała mu któregoś dnia, kiedy leżąc pod kocem, oglądała jakąś kolejną, romantyczną komedię, na której w ogóle nie mogła się skupić. Właśnie tego dnia po raz pierwszy pozwolił jej wyjść z łóżka i się ubrać, jednak tylko pod warunkiem, że jeszcze poleży. Nie miała wyjścia i musiała się zgodzić, bo w tej kwestii był nieugięty. Jednak nie było to dla niej żadną katorgą, bo choć miała już dość godzin spędzonych na leżeniu, te różniły się od poprzednich zdecydowanie. Tym razem on był tak blisko jak jeszcze nigdy dotąd przez tak długi czas. Mógł przecież usiąść na sąsiedniej, stojącej prostopadle kanapie, jednak on się na niej najzwyczajniej położył, mając tuż obok, jej spoczywającą na poduszce głowę. Gdy położył dłoń na jej czole troskliwie sprawdzając, czy przypadkiem nie ma temperatury, wypowiedziała właśnie słowa o jego niewątpliwie wspaniałym, przyszłym ojcostwie.
            - Może i chciałbym nim być, a może już bym był - odpowiedział z dziwną melancholią w głosie. Niemal natychmiast odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Co takiego miał na myśli? A może kiedyś zdarzyło się coś, czego jej nigdy nie wyjawił?
            Nagle w jej sercu zrodziła się zazdrość o jego przeszłość, choć nawet nie miała prawa tak myśleć, jednak to właśnie czuła i nie umiała się przed tym bronić.
            - Więc ktoś miał taką szansę... - powiedziała, by podtrzymać tę rozmowę i dowiedzieć się czegoś więcej.
            - Ale ten ktoś jej nie chciał - odparł ze smutkiem.
            Tak bardzo chciałaby krzyknąć, że ona była idiotką! Tak, ona! Chociaż nie wiedziała nawet o kim mowa i w ogóle niczego o tej osobie nie wiedziała. Jaka szkoda, że mogła tak wołać tylko w swoich myślach... Nie potrafiła jednak się powstrzymać od jednej, małej uwagi:
            - Nie znam jej, ale na pewno na ciebie nie zasługiwała.
            - Może, ale to małe pocieszenie.
            - Kochałeś ją? - zapytała Karen, ale widząc jego spojrzenie, szybko tego pożałowała. Przestraszyła się, że ta rozmowa zaszła za daleko, a ona wstąpiła z buciorami na jego prywatny teren. Za bardzo się zagalopowała, ale nie było odwrotu, pozostawało tylko czekać na odpowiedź.
            Tymczasem, ku jej zdziwieniu, usłyszała tylko łagodne:
            - Wtedy wydawało mi się, że bardzo... Kiedy odeszła, czułem się zraniony i gdyby nie Nadia, nie wiem, jak bym się wygrzebał z tego dołka. Teraz właściwie już sam nie wiem... Myślę jednak, że gdybym kochał prawdziwie, nie umiałbym tak prędko o niej zapomnieć.
            - A może po prostu za bardzo cię zraniła, żebyś mógł ją nadal kochać?
            - Nie sądzę, nawet zraniony nie umiałbym zapomnieć, bo ja nie rozpamiętuję czyichś błędów, szybko rozgrzeszam jeśli kocham. No i wciąż czekam na tą jedyną, prawdziwą miłość, i wiem jedno: teraz będę rozsądny, obiecałem sobie, że już nigdy nie zakocham się w nieodpowiedniej kobiecie - odparł całkiem poważnie, choć dawno przestał wierzyć w te słowa. Ta, którą właśnie pokochał, była tuż obok, a on po prostu nie mógł jej o tym powiedzieć.
            - I będziesz umiał tak wyselekcjonować? - zapytała Karen.
            - Nie wiem, Karen, ale będę się starał. Po prostu muszę... - westchnął.
            No cóż... Ona z pewnością była właśnie tą nieodpowiednią kobietą - jak to określił - chociażby z tego powodu, że była mężatką. Toteż nawet nie powinna mieć jakichkolwiek złudzeń, że może stać się dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Zresztą na inne niż przyjacielskie relacje nie miała nawet nadziei, nawet na krótki romans, na małą, choćby najmniejszą zdradę, na jeden, krótki pocałunek... On był zbyt szlachetny i rozsądny, aby się wikłać w takie układy, a to, że ją lubił, jeszcze nie oznaczało, że choćby w maleńkim stopniu jej pragnął, już nawet nie wspominając o jakimkolwiek innym uczuciu.
            Musiała więc zadowolić się tylko koleżeńskim rodzajem bliskości. Mogła go kochać wyłącznie platonicznie, podobnie zresztą jak i on ją. Jednakże tego nawet się nie domyślała.

***

            Po tych chłodniejszych dniach znów zrobiło się słonecznie i bardzo ciepło, toteż Bill, po konsultacji z lekarzem, zabrał Karen w sobotnie przedpołudnie na krótki spacer, który zakończyli odpoczynkiem przy kawie na tarasie restauracji.
            - Trochę się denerwuję - mruknął, wpatrując się w drogę prowadzącą do głównej bramy wyjazdowej.
            - Dlaczego? - zapytała dziewczyna.
            - Jest po jedenastej, a ich jeszcze nie ma.
            - Może po prostu zadzwoń - uśmiechnęła się Karen.
            - Wątpię, czy Tom włączył telefon, już rano próbowałem. Jeśli jadą, pewnie śpi w busie.
            - Mimo to spróbuj, dla swojego spokoju.
            Kolejny raz wybrał w swoim telefonie połączenie z bratem, jednak znów zgłosiła się poczta głosowa.
            - Nic z tego... - jęknął ze zrezygnowaniem. - Napiszę mu chociaż sms-a, może raczy łaskawie odpisać.
            Karen nie odpowiedziała, zbyt zaabsorbowana obserwacją okolicy.
            - Jadą! - krzyknęła nagle, a zajęty stukaniem w klawiaturę telefonu Bill, aż się wzdrygnął.
            - Nareszcie - powiedział z ulgą, po czym obydwoje wstali i ruszyli na powitanie przybyłych.
            - No co tak późno? - zwrócił się z wyrzutem do brata, kiedy tylko zobaczył go w drzwiach tourbusa.
            - Przecież musiał do laski po drodze - skwitował z odpowiednią miną Georg. - Czekaliśmy tam na niego ze czterdzieści minut.
            - Nie czterdzieści, tylko pół godziny. Ty jak zwykle wyolbrzymiasz - odparował Tom. - Hej, braciszku - uściskał Billa.
            - Już się denerwowałem, trzeba przecież próbę jeszcze zrobić, no i musicie odpocząć przed koncertem.
            - Zdążymy, wszystko zdążymy - śmiał się Tom, biorąc swoją podręczną torbę, po czym spojrzał na Karen i wyciągnął do niej rękę: - Cześć.
            Dziewczyna z uśmiechem uścisnęła mu dłoń.
            - Cześć.
            - W takim razie idziemy - zakomunikował Bill i zwrócił się do pozostałych. – No co tam chłopaki?
            - Już, już - odparł Gustav, tłumacząc jeszcze coś mężczyźnie z ekipy technicznej, której ciężarówka wjechała tuż za busem.
            - Macie osobne pokoje, tylko proszę grzecznie - Gospodarz zwrócił się do idących tuż obok Georga i Olivera, wymownie patrząc na tego drugiego.
            - Masz jak w banku - roześmiał się kumpel.
            - A gdzie właściwie jest Erik? Jakby technicy mieli problem, niech dzwonią, wyślę Kristofa - Bill tym razem zagadnął wchodzącego tuż za nimi Gustava.
            - Jasne, zaraz wszystko poznoszą, a Erik dojedzie po południu. Miał jeszcze coś pilnego do załatwienia w Berlinie.
            - Anette, zawołaj obsługę, niech pokierują facetów ze sprzętem. I poproszę karty od pokoi chłopaków. To jest twoja, Tom. - Podał bratu elektroniczny klucz do jego pokoju. - Blisko mnie, tak na wszelki wypadek - Puścił mu oczko i rozdał pozostałe karty. - A tu wasze.
            Kiedy ruszyli w stronę windy, zwrócił się z troską do Karen:
            - Nie wychodź już dzisiaj, dobrze? Wystarczy jak na pierwszy raz.
            Zdezorientowany Tom, przeniósł wzrok z Billa na Karen i odwrotnie, przysłuchując się tej krótkiej wymianie zdań.
            - Zejdę tylko na obiad - odparła dziewczyna.
            - Bądź gotowa tak gdzieś na dziewiętnastą trzydzieści, okay? Przyjdę po ciebie.
            - Dobrze, będę - uśmiechnęła się i wyszła na korytarz, bo winda właśnie zatrzymała się na jej piętrze. - Na razie.
            - Na razie - odpowiedzieli bliźniacy niemal równocześnie.
            - Co tu jest grane? - Tom podejrzliwie spojrzał na Billa, kiedy tylko zamknęły się drzwi.
            - Nic. - Czarnowłosy wzruszył ramionami. - A co ma niby być?
            - Coś tu się dzieje, przecież widzę, bo niby skąd twoja troska?
            - Rozchorowała się, stąd ta troska - roześmiał się Bill.
            - A ty się nią opiekowałeś, tak? Oj, ty lepiej uważaj, bo jak się jej stary dowie... - Tom pokręcił głową i ruszył za bliźniakiem w stronę jego pokoju.
            - Sam mnie o to prosił - skwitował Bill, otwierając swój apartament, do którego po chwili weszli, zamykając drzwi.
            - Prosił, czy nie prosił... Ja bym nie ryzykował, wiedząc, kim on jest - Cmoknął brat.
            - A niby kim ma być? Prowadzi jakieś interesy, to wszystko. Żadna gruba ryba.
            - Ta... Jasne - mruknął Tom. – Owszem, prowadzi interesy, tylko jakie.
            - No jakie? - zapytał Bill, śmiejąc się. W ogóle nie zdawał sobie sprawy, o czym chce powiedzieć mu bliźniak.
            - No nie wiem, czy chcesz to wiedzieć - Brat pokręcił głową. – Kilka dni temu, zupełnie przypadkiem przypomniałem sobie, skąd go znam.