niedziela, 7 stycznia 2018

Część 19. „Żal zaklęty w kroplach deszczu”



Część 19. „Żal zaklęty w kroplach deszczu”

            Dawno minęło południe, a on wciąż tkwił w swoim apartamencie. Bał się z niego wyjść, nie wiedział, jak ma się zachować, kiedy pojawi się w recepcji. Wydawało mu się, że nie będzie umiał teraz spojrzeć jej w oczy. Niepotrzebnie pozwolił na ten pocałunek, tym samym dając odrobinę nadziei, której tak naprawdę dać nie powinien. Nie kochał jej i pokochać nie umiał, jednak był tylko słabym facetem, który nie potrafił, a nawet nie chciał obronić się przed pieszczotą ciepłych ust pięknej kobiety nawet, gdy wciąż uważał ją tylko za przyjaciółkę. Chwilami nawiedzały go z tego powodu wyrzuty sumienia, ale wiedział też, że gdyby ją odepchnął, byłyby o wiele większe, a ona po stokroć bardziej zraniona.
            Mijała kolejna godzina i głód zaczął dawać mu się we znaki. Przecież nie jadł w ogóle śniadania, ale na zejście do restauracji nie miał najmniejszej ochoty, więc zamówił obiad do pokoju.
            Podczas, gdy wciąż nie opuszczała go udręka myśli z powodu Nadii, niesforne i nieposkromione serce nad którym nie potrafił zapanować, wyrywało się teraz w zupełnie inną stronę - do tej, której nie widział już czwarty dzień. Właśnie tkwił tęsknie w połowie wtorku i nawet nie wiedział, czy Hoffmann już wyjechał. Wczoraj nigdzie nie widział Karen, więc pewnie znów ten palant trzymał ją w czterech ścianach apartamentu, a dziś wciąż jeszcze nie wystawił nosa ze swojego pokoju. Tęsknota za jej widokiem była paląca, ale stwierdził, że da sobie z nią radę przynajmniej do osiemnastej, bo wtedy kończyła się zmiana Nadii. Wolał więc póki co nie pokazywać się w recepcji, gdzie przecież mógłby natknąć się na Karen. W obliczu tego, co stało się dzisiaj do południa, czułby się niezręcznie, witając na jej oczach wygłodniałym i stęsknionym wzrokiem sąsiadkę z piętra poniżej. Bardzo chciał się dowiedzieć, czy jej mąż jeszcze tu jest, ale największym nietaktem z jego strony byłoby zapytać o to Nadię.
            Nie było innej rady, jak zaczekać jeszcze jakiś czas.
            Snuł się więc dla jego zabicia bez celu po swoim apartamencie, wychodząc co jakiś czas na taras w nadziei zobaczenia tej, za której widokiem tak bardzo tęsknił. Wytężał słuch, próbując usłyszeć jakikolwiek dźwięk dobiegający z otwartych poniżej drzwi na taras. Na próżno, ponieważ do jego uszu nie dochodziło nic poza cichymi pomrukami zbliżającej się burzy i świstem coraz silniejszego wiatru.
            Wreszcie minęła upragniona osiemnasta, a kilka minut po niej zobaczył ze swojej kryjówki za firanką okna oddalającą się sylwetkę Nadii. Nieodgadniony żal chwycił go za serce, bo dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak okropnie musiała się czuć, gdy po tym wszystkim już w ogóle go nie zobaczyła, nie wspominając o usłyszeniu jakichkolwiek słów, nawet niekoniecznie otuchy. Wiedział, że w końcu będzie musiał jej wszystko wyjaśnić, jednak odczuwał niewątpliwą ulgę, że nie nastąpi to dziś.
            Z bijącym sercem przywoływał niewielkim przyciskiem windę, a gdy już znalazł się na dole, udając zupełnie obojętny ton, zadał Monique swoje wyćwiczone po drodze pytanie:
            - Nie wiesz, czy Franz Hoffmann gdzieś wychodził, czy może jest u siebie? – Ale gdy zobaczył nieco zdziwione spojrzenie dziewczyny, pospiesznie dodał: - Mam do niego ważną sprawę, a nie chcę pukać wprost do apartamentu, zanim się nie upewnię, czy jest.
            - Ale jego nie ma, wyjechał - stwierdziła dziewczyna, wzruszając ramionami. - W niedzielę, jakoś tak zaraz po południu.
            - W niedzielę? - wyjąkał zdumiony Bill.
            - No tak - potwierdziła recepcjonistka, obrzucając szefa badawczym wzrokiem.
            - Aha - bąknął tylko, po czym zadał kolejne pytanie: - Sam wyjechał, czy z żoną?
            - Sam.
            Monique sięgnęła na półkę z pocztą, wyjmując z odpowiedniej przegródki kilka kopert.
            - Wczorajsza i dzisiejsza poczta - rzuciła krótko, podając ją Billowi. W zamyśleniu wziął do ręki niewielki plik i wszedł za ladę recepcji. Usiadł, rozkładając przed sobą listy, i powolnym ruchem zaczął rozrywać koperty. Kilka rachunków, jakieś pozdrowienia od znajomych, którzy wylegiwali się właśnie w Hurghadzie, wszystkie papierki przekładał machinalnie, bo jego myśli były dalekie od zagłębiania się w ich treść. Jak to możliwe, że Hoffmann wyjechał w niedzielę, a on przez te dni w ogóle nie widział Karen?
            - Jesteś pewna, że pani Hoffmann jest w hotelu? - zapytał ponownie swoją pracownicę.
            - Tak - odparła krótko, siadając przy komputerze. - Wczoraj ją widziałam.
            W zamyśleniu spojrzał w okno, za którym niebo właśnie rozświetliła potężna błyskawica, potwierdzając gromkim hukiem nadejście burzy, a już po chwili potężne krople deszczu zaczęły siekać szyby. Beznamiętnie patrzył, jak wszyscy pospiesznie wbiegali do wewnątrz, usilnie starając się uniknąć przemoknięcia. Wciąż zastanawiał się, dlaczego przez te dni ani razu nie widział Karen. Owszem, dzisiaj przesiedział cały dzień w swoim apartamencie, ale jeżeli Hoffmann wyjechał w niedzielę, pozostawało przecież popołudnie i poniedziałek. W te dni nie unikał kontaktu z ludźmi, bywał w restauracji, spędził dwie godziny na tamtejszym tarasie, robił obchód po hotelu, ciągle gdzieś się kręcił, a mimo to nie widział jej nawet przelotnie. Co takiego się z nią działo przez te wszystkie dni? Jej mąż wyjechał, a ona nie chciała się z nim spotkać, i nawet nie chciał się skontaktować?
            W jego sercu zakiełkował nagle nieodgadniony niepokój, jakieś dziwne przeczucie zła.
Hol opustoszał zupełnie, a każdy, kto uciekł przed burzą, już dawno był w swoim pokoju bądź w restauracji, a on wciąż siedział z tym samym listem w ręku, wsłuchany w odgłos ulewnego deszczu, którego tak bardzo nienawidził. Wszystkie nieszczęścia, jakie napotkały go w życiu, kojarzyły mu się właśnie z taką pogodą. Do dziś miał przed oczami obraz wsiadającej w jego ulewnych strugach do taksówki, Ann.
            A może po prostu coś się stało Karen, może potrzebuje jego pomocy? Bzdura. Przecież gdyby tak było, już dawno by go o nią poprosiła. Zamiast tak tu siedzieć i układać w swojej głowie niestworzone historie, zamartwiać się o to, co się z nią dzieje, powinien po prostu zapukać do jej apartamentu. Tak, to będzie chyba najlepsze wyjście z sytuacji.
            - O matko, ależ zmokłaś! - wyrwał go z zamyślenia głos Monique. Odruchowo na nią zerknął, po czym mimowolnie podążył śladem jej spojrzenia w kierunku drzwi i zamarł. Właśnie tam stała Karen, roześmiana i zupełnie przemoczona, starająca się wyżąć tuż za progiem dół sukienki, z której kapała woda. Po chwili jednak, stwierdzając najwidoczniej, że już wystarczy, odgarnęła do tyłu zmoczone włosy i zrobiła kilka kroków w kierunku recepcji.
            Pożerał ją wzrokiem, bez słowa, nie chcąc w jakikolwiek sposób zakłócić tej chwili, ani jej spłoszyć, szczególnie, że jeszcze go nie zauważyła. Cienki, biały materiał, który zupełnie przylgnął do jej ciała, stając się teraz aż nadto przezroczystym, kusząco uwydatniał jej kobiece krągłości. Musiała być przemarznięta, co też zdradzały małe, sterczące wzgórki na końcach niewielkich, ale jakże kształtnych piersi. Krople wody spływały po jej pięknej twarzy, kapały z włosów, bezkarnie prześlizgując się po nieosiągalnych dla niego miejscach.
            Gdyby tak choć przez chwilę mógł być jedną z nich...
            - Byłam daleko, kiedy się rozpadało, dlatego nawet się nie spieszyłam, bo wiedziałam, że i tak zmoknę - roześmiała się, zwracając do Monique, a wtedy Bill poruszył się, wstając.
            - Cześć - powitał ją z uśmiechem, wciąż omiatając spojrzeniem całą jej sylwetkę, gdy nagle stało się coś, czego nigdy by się nie spodziewał.
            Popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem i mruknęła od niechcenia:
            - Cześć.
Spostrzegł w jej oczach złowrogi błysk, a z twarzy natychmiast zniknął promienny uśmiech. Już nie była tą Karen, którą znał. Nagle, z powrotem stała się tą samą, którą zobaczył pierwszego dnia, tuż po przyjeździe do hotelu.
            Więc jednak coś się stało...
            - Zupełnie przemarzłam, uciekam wziąć ciepłą kąpiel - rzuciła krótko do Monique i natychmiast ruszyła w kierunku windy. Choć przez chwilę stał oniemiały, natychmiast otrząsnął się z tego letargu, ruszając za nią.
            - Karen, zaczekaj! - zawołał, lecz nawet się nie obejrzała, zatrzymując dopiero przy windzie.
            - Dlaczego mnie unikasz? Czy coś się stało? - zapytał z żalem.
            Nawet na niego nie patrząc, odparła sucho:
            - Nie wysilaj się, Bill.
            - O co ci chodzi? Mieliśmy się spotkać, jak wyjedzie Franz, jego już nie ma od niedzieli, a ty nie dajesz znaku życia.
            - Już nie musisz się ze mną spotykać, sama też potrafię się nie nudzić - odpowiedziała, spoglądając na niego z wyrzutem. - I nie obawiaj się, pomogę przy remoncie, jeżeli tylko o to chodzi.
            Z windy, która zjechała właśnie na parter, wysiadły dwie osoby.
            - Pieprzyć remont! - żachnął się. - Nie możesz po prostu powiedzieć, co się stało? - drążył, wsiadając za nią do pustej już kabiny.
            - Mogę. Po prostu umowa między tobą a moim mężem jest już nieaktualna - odpowiedziała wprost.
            W jednej sekundzie przeszył go gorący dreszcz i miał wrażenie, że płonie ze wstydu, zażenowania, własnej naiwności i głupoty. To było przecież do przewidzenia! Powiedział jej. Ten bydlak wszystko jej powiedział, a on był taki lojalny i utrzymywał to w tajemnicy, jak i wszystkie tu przyjazdy jej męża. Teraz już wiedział, dlaczego tak go unikała i wcale jej się nie dziwił. Był ostatnim idiotą, ufając Franzowi, który najzwyczajniej z obydwojga zadrwił, a może po prostu coś zauważył, coś, co sprawiło, że czuł się zagrożony, dlatego o wszystkim jej opowiedział?
            Z wściekłości krew odpłynęła mu z twarzy. Jak ma jej to wszystko teraz wytłumaczyć?
            - Posłuchaj, Karen... - zaczął niepewnie. - To była jego umowa, nie moja, zgodziłem się na nią dla świętego spokoju, bo strasznie nalegał, ale nie spędzałem z tobą czasu z tego powodu, rozumiesz? Nie powiedziałem ci o jego propozycji, bo chciałem być wobec niego lojalny. Jak widzę jednak, nie warto było.
            Spojrzała mu wymownie w oczy. Po jej twarzy wciąż spływały krople deszczu, w których zaklęty był ogromny żal. Była blada, a usta niemal zsiniały jej z zimna. Wstydliwie zakryła prawie obnażone piersi, krzyżując na nich swoje ręce i opierając dłonie na ramionach. Teraz wydała mu się jeszcze piękniejsza.
            Winda zatrzymała się na jej piętrze. Nie powiedziała już nic, a kiedy tylko otworzyły się drzwi, wyszła na korytarz i ruszyła w kierunku swojego pokoju. Wypadł za nią, w desperacji chwytając za przedramię.
            - Uwierz mi, proszę! Czas spędzony z tobą był dla mnie czymś wspaniałym, gdybym nie czuł się w twoim towarzystwie dobrze, nie spędziłbym go z tobą! Nie organizowałbym pomocy do pracy, żeby mieć więcej czasu, gdybym tego nie chciał!
            - Skończ - wydusiła w końcu i wyrywając mu się, ruszyła przed siebie. Za dużo w niej było bólu i goryczy, aby znów w to wszystko uwierzyć, chociaż w jej głowie kłębiły się sprzeczne myśli. Przecież mógł mówić prawdę, a jeśli tak rzeczywiście było? Z ogromną chęcią uwierzyłaby w to wszystko, ale dlaczego jej o tym po prostu od razu nie powiedział?
            - Porozmawiajmy... - prosił, podążając za nią krok w krok, aż pod same drzwi jej apartamentu. - Proszę... Wszystko ci opowiem, wyjaśnię.
            Miękła, na jego widok znów czuła to błogie ciepło w swoim wnętrzu, choć jej ciało ogarniał przejmujący chłód. Patrzyła na jego twarz, błyszczące usta wypowiadające raz po raz błagalną prośbę. Wszystko to, co do niego poczuła, zaczęło wracać wraz z ciepłą tonacją jego głosu, wraz z cudownym, obejmującym ją spojrzeniem.
            - Nie teraz, Bill, jest mi bardzo zimno. Później… - powiedziała cicho, otwierając drzwi.
            - Dobrze... - uśmiechnął się niepewnie, ale z nadzieją, widząc niewielką zmianę w jej spojrzeniu. Już nie czuł tego chłodu, a przyjemne, aczkolwiek jeszcze bardzo niewielkie ciepło. - W takim razie później, jak się wysuszysz... Będę czekał.
            Zamknęła drzwi, nie odpowiadając. Pozostawiła go za nimi z ogromną nadzieją na wybaczenie.

***

            W zasadzie nie wiedział, czy da mu jakoś znać, czy sam ma pójść i zapytać, czy to już ten czas. Co miała na myśli, wypowiadając słowo „później”? Czekał do wieczora, niecierpliwie i nerwowo miotając się po swoim apartamencie. Co jakiś czas wychodził na taras, próbując cokolwiek podpatrzeć, jednak jej okna nie zdradzały kompletnie niczego i widział w nich tylko złowrogą ciemność.
            Zawiodła się na nim, niewątpliwie straciła zaufanie, jakim go obdarzyła, i cień sympatii, jaki przecież musiała dla niego mieć. Tylko dlaczego to stało się właśnie teraz?! Teraz, kiedy już nie umiał o niej nie myśleć, gdy właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jest dla niego kimś więcej niż koleżanką? Doskonale wiedział, że nic z tego nie będzie, że nie ma szans na inną niż ta koleżeńska znajomość, ale chciał korzystać z tych chwil, móc spędzać z nią cudownie czas, tak długo jak tylko się da.
            A jeśli już w ogóle nie będzie chciała z nim rozmawiać? Nie może do tego dopuścić, ona musi go wysłuchać, musi pozwolić mu się wytłumaczyć i... musi uwierzyć!
            Pospiesznie wybrał numer telefonu do jej apartamentu, jednak w słuchawce wciąż słyszał tylko przerywany dźwięk nieodebranego połączenia. Jakimż był idiotą, że do tej pory nie wziął od niej numeru komórki?! Wprawdzie nigdy nie potrzebowali takiego kontaktu, zawsze spotykali się wcześniej umówieni, jednak właśnie teraz dotkliwie odczuł, jak bardzo by mu się przydał. Jej prawdopodobnie nie było, a on zupełnie nie wiedział, gdzie szukać i co robić.
            Stwierdził, że nie ma sensu tak siedzieć, zapewne znów poszła na spacer, co prawda pogoda nie była najlepsza, ale przynajmniej przestało padać. Zresztą nawet nie chciał już tu bezczynnie siedzieć, musiał wyjść, gdzieś pójść, może nawet jej poszukać.
            Założył ciepłą bluzę i ruszył w kierunku windy, a niebawem znalazł się na dziedzińcu hotelu. Nie miał pojęcia, gdzie ma iść, ale podświadomie podążył w kierunku plaży, jednakże tam było zupełnie pusto, a silny i zimny, wiejący od morza wiatr przeganiał wszystkich mających ochotę na wędrówkę jego brzegiem. On także zawrócił, ponieważ nie sądził, by po takim przemoknięciu i przemarznięciu miała ochotę na podobne doznania. Kręcił się bez sensu po okolicy hotelu, raz po raz spoglądając w jej ciemne okna. W końcu postanowił wrócić do swojego mieszkania, gdzie jeszcze raz bezskutecznie spróbował się do niej dodzwonić.
            Najprawdopodobniej dzisiaj już nie miała ochoty się z nim widzieć. Stwierdził, że jakoś przeczeka tę noc, a jutro nie odpuści. W końcu to tylko jego hotel i nigdzie się przed nim nie ukryje na długo. Dopnie swego i na pewno z nią porozmawia.
            Z pomocą tabletki przyszedł sen, który tak bardzo był mu potrzebny dla uspokojenia, wyciszenia rozedrganych nerwów, a przede wszystkim dla wypoczynku, jednak przez takie wspomaganie obudził się bardzo późno. Był zły, obawiając się, że o tej porze nigdzie nie znajdzie Karen i wszystko znów będzie musiało poczekać.
            Pospiesznie narzucił koszulkę i dżinsy, po czym zjechał do recepcji, gdzie zastał Nadię, z którą też wypadałoby porozmawiać. To wszystko powoli zaczynało go przerastać.
            - Cześć - mruknął cicho, wchodząc za ladę i siadając na krzesełku. - Możesz zadzwonić do restauracji, żeby przynieśli mi kawę? - zwrócił się do dziewczyny.
            - Cześć - odpowiedziała tylko i zatelefonowała do barmana, po czym znów usiadła przy komputerze.
            Sięgnął po nie do końca przejrzaną wczoraj pocztę, w czym towarzyszyła mu krępująca cisza. Dziewczyna była pewna, że powodem jego milczenia jest to, co wydarzyło się poprzedniego dnia.
            - Proszę - uśmiechnęła się kelnerka, która przyniosła mu zamówiony napój. Podziękował i niemal natychmiast zamoczył usta w filiżance.
            - A śniadanie? - zapytała Nadia, nie odrywając wzroku od monitora. Zerknął na nią ukradkiem.
            - Nie mam ochoty - odparł cicho.
            - To ja tak zepsułam ci apetyt?
            - Nie - mruknął, zupełnie nie wiedząc, co ma jej powiedzieć. Jej pocałunek wspominał bardzo miło. Nie potrafił jednak ofiarować takiego uczucia, jakie chciałaby od niego otrzymać. - To było piękne, ale...
            - Teraz ci głupio, tak? - przerwała mu i roześmiała się, próbując w ten sposób rozładować napięcie.
            - Trochę - przyznał.
            To była chwila, krótki moment, kiedy chciał powiedzieć, że jej nie kocha, że nie może w zamian ofiarować żadnej nadziei na ich związek, ale po prostu nie potrafił. Nie chciał jej ranić, więc wolał zostawić wszystko tak, jak jest. Miał tylko nadzieję, że Oliver pomoże jej skutecznie zapomnieć o tym uczuciu.
            Naprawdę czuł się teraz niezręcznie, nie wiedząc, o czym ma z nią rozmawiać. Obydwoje wiedzieli, że to, co się wczoraj stało, było swojego rodzaju przełomem w ich wzajemnych stosunkach, i czuli, że niewątpliwie już nigdy nie będzie między nimi takiej swobody jak kiedyś. Nadia wprawdzie szybko zmieniła temat, lecz konwersacja obojgu wydawała się sztuczna i wymuszona. Wiedzieli, że wszystko, co było tak świeże, musi ucichnąć i powinno upłynąć trochę czasu, aby znów mogli rozmawiać normalnie.
            Odetchnął z ulgą, bo na szczęście ten pierwszy, najtrudniejszy kontakt po wczorajszym wydarzeniu miał już za sobą. Teraz - kolejny raz - do jego myśli wkradła się Karen. Właściwie zszedł tu tylko po to, aby ją odnaleźć. Gdyby poranną zmianę miała inna recepcjonistka, już dawno by zapytał o panią Hoffmann, ale Nadii wolał o to nie pytać z każdego względu. Odniósł więc pustą filiżankę do restauracji, a po drodze zdecydował, że jednak do niej zapuka, a jeśli nie zastanie nikogo, spróbuje później. Może uda mu się zobaczyć z tarasu, że wraca?
            Szedł przez korytarz z bijącym sercem, jednakże jakoś podświadomie czuł, że jej nie zastanie. Wreszcie stanął pod drzwiami i oddychając głęboko w nadziei, że to choć trochę go uspokoi. Zapukał. Jak się spodziewał, nie usłyszał żadnego zaproszenia, jednak dla pewności zrobił to jeszcze raz, nieco dłużej i mocniej, a wtedy do jego uszu dobiegło ledwie słyszalne:
            - Chwileczkę - A po chwili za uchylającymi drzwiami zobaczył Karen. Była w szlafroku i wyglądała tak, jakby dopiero co wstała z łóżka.
            - Mogę? - zapytał z pewną nieśmiałością.
            - Przepraszam, ale źle się czuję - odparła cichym głosem.
            - Co się dzieje? Jesteś chora? - zaniepokoił się Bill.
            - Chyba się przeziębiłam, ale to nic takiego - Karen zakasłała gwałtownie. Najwyraźniej nie miała ochoty go wpuścić, ale niewiele sobie z tego robił. Przestawił nogę przez próg, zatem siłą rzeczy musiała się cofnąć. Wszedł dalej, zamykając za sobą drzwi. Teraz przyjrzał jej się dokładniej. Wyglądała źle, a zaróżowione policzki zdradzały, że ma wysoką gorączkę.
            - Najlepiej będzie, jeśli położysz się do łóżka - zasugerował, idąc za nią.
            - Od wczoraj leżę - mruknęła, ale kiedy dotarła do posłania, posłusznie położyła się pod kołdrę. Gdy to zrobiła, natychmiast przyłożył dłoń do jej czoła.
            - Przecież ty jesteś cała rozpalona! - Zdenerwował się. - Mierzyłaś chociaż tę gorączkę?
            - Nie mam czym.
            - A jakieś lekarstwa brałaś? - zadawał kolejne pytanie, przysiadając na brzegu łóżka. Karen tylko pokręciła głową. - Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Przecież trzeba wezwać lekarza, nie wiadomo co ci jest, to nieodpowiedzialne, naprawdę - wyrzucał z siebie potok słów podczas, gdy ona tylko go słuchała. Teraz, zaabsorbowany jej chorobą, zupełnie zapomniał, po co tak naprawdę tu przyszedł. Na jego twarzy malowała się troska i przejęcie. Ponownie dotknął jej czoła, podniósł się i sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej telefon.
            - Co robisz? - zapytała cicho.
            - A jak myślisz? Dzwonię po lekarza - odparł z oburzeniem, przykładając słuchawkę do ucha.
            - Bill, proszę... To minie, nie fatyguj nikogo - prosiła Karen, pomimo tego on tylko spojrzał na nią surowo i rozpoczął rozmowę z doktorem.
            Nie miała więc wyboru, musiała się całkowicie poddać jego decyzji. Czuła, że gorączka wciąż się nasila, i nawet już nie miała siły dyskutować.
            - Za kilkanaście minut tu będzie - powiedział Bill, wybierając jakiś kolejny numer, a po chwili usłyszała, jak zamawia dla niej herbatę z miodem. - Powinnaś teraz dobrze się odżywiać i dużo pić, a ty pewnie dziś nawet nic nie jadłaś - stwierdził, omiatając wzrokiem tacę z nietkniętym śniadaniem i ledwie upitą kawą.
            Teraz, kiedy wszystko już było jasne, wcale nie musiał się nią zajmować ani też wzywać lekarza. Może faktycznie postąpiła niezbyt odpowiedzialnie, próbując wyleczyć się sama, ale w końcu nie była małym dzieckiem i potrafiła o siebie jakoś zadbać. Jednak on właśnie teraz wykazywał większą troskę niż kiedykolwiek, toteż zastanawiała się, czy to z powodu jej choroby, czy może dręczących go wyrzutów sumienia?
            Za niespełna dwadzieścia minut przyjechał pan Werner i kiedy Bill z niecierpliwością czekał w salonie, zbadał Karen. Diagnoza trochę ich zaskoczyła.
            - To zwykła angina.
            - Angina? - zapytał z niedowierzaniem właściciel hotelu.
            - Tak, musiała się pani od kogoś zarazić, a to przemoknięcie tylko przyspieszyło wyklucie się choroby - stwierdził lekarz. - Przepisałem antybiotyk i syrop, no i koniecznie trzeba te kilka dni poleżeć w łóżku. Pogoda nie jest najlepsza, dlatego niewiele pani traci - uśmiechnął się lekarz. - I oczywiście trzeba dawać dużo pić i dobrze chorą odżywiać - tu zwrócił się do Billa, który skinął posłusznie głową.
            Gdy pan Werner wychodził, odprowadził go do drzwi, po czym wrócił do sypialni Karen i westchnął:
            - No to mamy kilka dni z głowy...

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, ze pomimo tego niezbyt optymistycznego początku, w miarę upływu czasu pojawiła się pewna nadzieja na to, ze między Karen a Billem będzie jeszcze dobrze. I w sumie... między Billem i Nadią tez, bo... przynajmniej rozmawiają.
    No a Karen się biedna rozchorowała, no ale może chociaż przy okazji Bill chociaż zdąży się jakoś zrechabilitowac przed nią z tej niefortunnej umowy. Chciał być lojalny wobec tego skurczybyka, a tu wyszło jak wyszło. Mam nadzieje, ze tamtemu to nie ujdzie na sucho.
    Podobało mi się jeszcze to jak Bill patrzył na Karen kiedy ta wróciła ze spaceru. To było takie... z jednej strony całkiem niewinne, ale z drugiej takie... seksowne. :D
    Czekam wiec na dalszy rozwój wydarzeń, bo robi się coraz ciekawiej :D
    Buziaczki, kochana :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakże by mogła mu nie wybaczyć, skoro także zaczyna czuć do niego coś więcej, niż jedynie przyjaźń, ale nie ma się co dziwić, poczuła się głęboko urażona tą wiadomością.
      Będzie jeszcze trochę miłych interakcji między nimi, nim dojdziemy do końca.
      Buziaki, dziękuję serdecznie za komentarz ;*

      Usuń
  2. Pragnę kolejnego odcinka!!!!!!!
    Czekam wytrwale na akcje, niech buchnie gorąc z piekielnego kotła ����

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie gorąc, to mogę obiecać, gorąc i piekielny ogień z wielu powodów!
      Dziękuję, że dajesz znak swojej obecności ;*
      Pozdrawiam i ściskam ;*

      Usuń
  3. Coraz mocniej się wciągam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę! Jeszcze dziś kolejna część.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń