sobota, 30 grudnia 2017

Część 18. „Jak zraniony ptak”



 Część 18. „Jak zraniony ptak”
 

            - Pójdziemy dzisiaj na plażę? - zapytała Karen, stając w drzwiach tarasu. Franz tylko się skrzywił, nie odpowiadając. - Znów zrobiło się cieplutko… - kontynuowała. - Skorzystajmy z tej pogody, bo pojutrze zapowiadają burze.
            - Kochanie, nie chce mi się iść dzisiaj na plażę, poza tym mam jeszcze coś do zrobienia - odparł Hoffmann, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.
            Dziewczyna westchnęła tylko, po czym wróciła do obserwacji horyzontu. Już drugi dzień spędzali w hotelowym pokoju, a jedyną rozrywką od jego przyjazdu była wczorajsza kolacja w miasteczku i jej samotny, poranny spacer. Czuła jak więdnie. Zupełnie jak kwiat, któremu brakuje wody, tak jej z każdą godziną brakowało tamtego spojrzenia, uśmiechu, troski… Przy nim rozkwitała, czuła radość i po prostu żyła. Jak przeżyć te dni, nie żyjąc, jak przetrwać, odliczając kolejne godziny do wyjazdu Franza, kiedy każda kolejna jest tylko udręką?
            - Bill pewnie by z tobą poszedł, co? - usłyszała za sobą kąśliwą uwagę męża i aż drgnęła, zupełnie nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Bała się odwrócić i spojrzeć mu w oczy. Miał przecież rację, to właśnie o nim myślała, rozpamiętując wspólnie spędzone chwile. Blefował czy po prostu to wiedział?
            - Chyba mi nie powiesz, że przez ten czas nie spędziłaś z nim ani minuty? - dodał, ironicznie się uśmiechając. Dopiero teraz Karen odwróciła się w jego stronę. A jednak coś wiedział, musiał wiedzieć… Nie mogła więc dłużej milczeć, wprawdzie go nie okłamała, ale nie przyznała się, co i w czyim towarzystwie robiła podczas jego nieobecności. W swoje macki pochwycił ją strach przed wypowiedzeniem jakiegokolwiek słowa, bo tak naprawdę kompletnie nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć.
            Założyła ręce i z udawanym spokojem odparła:
            - Przecież to wiesz, zresztą sama ci mówiłam, że byłam z nim w domu dziecka, po co więc pytasz?
            - Tylko? - rzucił z przekąsem.
            - Na plaży, na spacerze i w barze. W przeciwieństwie do ciebie, chętnie dotrzymywał mi towarzystwa - odpaliła Karen. Nie mogła już znieść tych podejrzliwych spojrzeń i ironicznych uwag. Nie wiedziała, jak na takie słowa może zareagować zazdrosny mąż, ale jego zachowanie do tego stopnia ją zirytowało, że teraz stało jej się to obojętne. Zresztą nie miała sobie nic do zarzucenia. No, prawie... W każdym razie nic oprócz swoich myśli, do których Franz na szczęście nie miał dostępu.
            - A może jeszcze cię podrywa, co? - roześmiał się Hoffmann, ale nie był to szczery śmiech, ani nawet drwiący. Ten nosił w sobie nutę nerwowości, jakiegoś dziwnego napięcia. Czyżby faktycznie w ten sposób okazał zazdrość?
            Karen nie odpowiedziała, ale w duchu była zadowolona ze swoich słów, jednak tylko do chwili, w której Hoffmann dorzucił do swojego pytania jedno zdanie:
            - Tego nie obejmowała nasza umowa.
            Dopiero teraz roześmiał się szyderczo. Dziewczyna nie wiedziała, o co tak naprawdę mu chodzi, ale te słowa wzbudziły w niej dziwny niepokój. Franz natomiast czuł swoją przewagę, powiedział coś, czego ona kompletnie nie rozumiała. Widział jej niepewność, a nawet lekkie zdenerwowanie, jednak nie mówił nic, czekając na jej ruch. Odpalił papierosa.
            Nie wytrzymała i siadając na kanapie, na wprost męża, zapytała:
            - O jaką umowę ci chodzi? Co masz w ogóle na myśli?
            - Nie chciałem, żebyś się nudziła, więc poprosiłem go, aby dotrzymał ci towarzystwa pod moją nieobecność, trochę się tobą zaopiekował. Nie za bardzo miał na to ochotę, ale jak widzę, w końcu wziął to sobie do serca. Może liczy na ekstra premię, no i pewnie boi się stracić takich klientów - Franz znów się uśmiechnął drwiąco. Nie wiedziała tylko, czy drwi z niej, czy z Billa? Pod wpływem tych słów czuła, jak krew odpływa jej z głowy, jak całe jej ciało ogarnia na przemian chłód i gorączka wściekłości.
            - Dlaczego...? - wydusiła z siebie, zaciskając machinalnie dłonie na siedzeniu.
            - Dlaczego się boi? - roześmiał się Hoffmann, chociaż doskonale rozumiał ten początek pytania.
            - Dlaczego mi to zrobiłeś?! - krzyknęła Karen. - Jak mogłeś...? - dodała ciszej. - Sama bym dała sobie radę, wiesz? W przeciwieństwie do ciebie, ja potrafię zająć się czymś ciekawszym niż odwiedzanie nocnych klubów i nie musiałeś mi szukać towarzystwa na siłę!
            Ogromny żal dławił wszystkie wypowiedziane słowa i bynajmniej nie dotyczył on Franza, bo na niego była po prostu wściekła, gdy nagle przyszła chwila refleksji; czy taka rozmowa mogła w ogóle mieć miejsce? Czy Bill mógłby się na takie coś zgodzić?
            Jak żywe, stanęły jej przed oczami spędzone z nim chwile; dom dziecka, plaża, spacery... Nie mogła uwierzyć, że byłby zdolny dać Franzowi taką obietnicę, niemożliwe, że był do tego stopnia obłudny, niczego jej nie mówiąc, grał na dwa fronty. Nie on, nie jej Bill...
            Tak, był jej - w marzeniach, chociaż w rzeczywistości łączyła ich tylko przyjaźń. Każdej nocy zasypiała z uśmiechem na ustach, który rodził się pod wpływem wspomnień minionego dnia, a z każdym następnym jej fascynacja rosła, dojrzewała, i choć wciąż sama przed sobą bała się do tego przyznać, w jej sercu zaczynało rodzić się uczucie.
            - Kłamiesz! Chcesz mnie poniżyć - wycedziła z wściekłością. - Nie wierzę, jesteś zazdrosny, bałbyś się, że cię zdradzę!
            Była pewna tych słów, jak i tego, że powiedział to wszystko tylko po to, aby jej dopiec, ale Franz tylko z politowaniem pokręcił głową. Grał, choć umierał ze strachu i z niepewności, czy jej wściekłość spowodowana jest tym, co zrobił on, czy też faktem, że zawiodła się na Billu? Wolał wybrać tę pierwszą ewentualność, o ile w ogóle miał prawo wyboru.
            - Boję się, ale jednocześnie ci ufam. Zresztą, jeśli nie wierzysz, to jego zapytaj - odrzekł triumfalnie.
            Nie odpowiedziała, ponieważ tą propozycją kompletnie ją zaskoczył. Nie odważyłby się blefować w ten sposób, przecież zawsze mogła dociec prawdy, chociaż w tej chwili nie miała nawet takiego zamiaru. Te słowa przepełniły czarę goryczy, a serce zatonęło w ogromnym żalu do Billa, do Franza i do całego świata.
            Teraz chciała tylko jednego; uciec stąd jak najdalej.

***

            Nie wiedziała, ile godzin upłynęło od chwili, kiedy z bólem i wściekłością, zraniona i zapłakana wybiegła z hotelu, trzaskając wcześniej drzwiami swojego apartamentu. Jak długo siedziała w tym cieniu drzewa, kwiląc jak zraniony ptak, któremu ktoś podciął skrzydła?
            Tak bardzo mu zaufała, tak wierzyła, że jest dobry i szlachetny, że polubił ją na tyle, by móc się zaprzyjaźnić, gdy tymczasem on z czystego wyrachowania, dla spełnienia jakiejś głupiej obietnicy mówił te wszystkie miłe słowa i z tak dobrze udawaną chęcią spędzał z nią czas.
            Uwierzyła bezgranicznie, zauroczona jego osobowością i na pozór czystym sercem, otworzyła się przed nim, a swoją tajemnicę złożyła mu w darze... A on? Czy naprawdę spełniał tylko zachciankę Franza?
            Analizowała wszystkie wypowiedziane przez niego słowa, w których niejednokrotnie doszukiwała się ukrytego podtekstu. Niewątpliwie darzył ją przyjaźnią, tego była pewna. Chwilami nawet zdawało jej się, że widzi cienką nić, wątłą granicę między ich koleżeńskimi relacjami, a być może rodzącą się, wzajemną fascynacją i zauroczeniem. Ze swojej strony nawet była tego pewna, ale on także czasem obnażał się ze swoimi uczuciami na tyle, aby pobudzić w niej właśnie takie przypuszczenia.
            Wszystko to, o czym mówił jej mąż, wydawało się tak bardzo nieprawdopodobne... Nie teraz, nie po tych wspólnych, pięknych chwilach. Jednak wiedziała, że nie powinna mieć wątpliwości, wszak Franz wyraźnie powiedział, że przecież może go o to zapytać. Czy więc mogła w to nie wierzyć w obliczu takich słów? A jakże, zapyta, zrobi to na pewno. Może nie dziś, może jutro, pojutrze... Zresztą nieważne. Po prostu musi być pewna, nie może opierać się tylko na domysłach.
            U schyłku ciepłego, letniego popołudnia, smutna i przybita wróciła do hotelu. W drodze modliła się tylko o jedno: nie chciała teraz spotkać Billa. Dziś nie umiałaby już z nim normalnie rozmawiać, ani spojrzeć mu w oczy. Na szczęście udało jej się tego uniknąć.
            Cicho otworzyła drzwi swojego apartamentu, mając nadzieję, że niepostrzeżenie przemknie do sypialni, ponieważ na bliższy kontakt ze swoim mężem też już nie miała ochoty. Jednak gdy tylko weszła, usłyszała jego donośny głos:
            - Mieli go, kurwa, tylko postraszyć!
            Zamarła, opierając się o ścianę w korytarzu. „Kto, do cholery, miał postraszyć i kogo?!”, zakołatało teraz w jej myślach pytanie i najgorsze podejrzenia. Wstrzymała oddech, nie ruszając się z miejsca. Nie wiedziała, z kim tak naprawdę rozmawia Franz, jednak szybko domyśliła się, że nie ma tu trzeciej osoby, a on mówi to wszystko do telefonicznej słuchawki.
            - Wiem, że jest gorąco! Kurwa! Wiem! - wrzeszczał Hoffmann, przerywając co chwila ciszę, jaka panowała w pokoju. - A mam jakieś inne wyjście?! Zajebię tych skurwysynów, jak wrócę!
            Była przerażona, bo jeszcze nigdy nie słyszała, żeby tak przeklinał, jak również żeby tak krzyczał. Wiedziała, że coś musiało się stać, tylko gdzie i co? Czyżby coś złego działo się w jego firmie?
            Odruchowo trzasnęła drzwiami, ujawniając tym samym swoje przybycie. W wejściu do salonu, z telefonem przy uchu, natychmiast ukazał się Franz. Jego twarz tryskała złością, chyba jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie, jednakże kiedy tylko ją zobaczył, ze wszystkich sił starał się opanować, jednocześnie zwracając do rozmówcy nieco spokojniejszym tonem.
            - Muszę kończyć, powiedz Simonowi, że za kilka godzin będę.
            Spojrzała na niego ze zdziwieniem, jednak o nic nie pytała.
            - Muszę wracać do Berlina. Problemy w firmie - rzucił sucho i bez żadnych wyjaśnień sięgnął do szafy po podręczny neseser, po czym zaczął szybko wrzucać do niego jeszcze wczoraj rano wypakowywane rzeczy.
            Wymijając go, bez słowa weszła do salonu, chwytając po drodze stojącą na barku małą butelkę z wodą. Usiadła na kanapie i odkręciwszy korek, wolno zaczęła sączyć jej zawartość. Co też mogło takiego się stać, że był aż tak zdenerwowany, i co oznaczały jego straszne słowa?  
            Dopiero teraz zdała sobie sprawę z faktu, jak mało wie o jego pracy. Usługowo-handlowa firma, przynosząca pokaźne zyski mieściła się w zaledwie trzech, wynajmowanych pomieszczeniach w centrum Berlina. Gdy kiedyś zdziwiła się, jakim cudem zarabia na tym wszystkim aż tyle, zatrudniając tak niewiele osób, pospiesznie wyjaśnił jej, że w ogóle nie ma pojęcia o biznesie, bo prawdziwy, przynoszący konkretne zyski interes, to właśnie okrojona do granic możliwości administracja, która jest tylko kosztem. On zatrudnia niezbędną liczbę osób do papierkowej roboty, a sercem i motorem wszystkiego są hurtownie znajdujące się na terenie całego kraju. Żadnego z tych magazynów nigdy nie widziała, ale nie miała podstaw nie wierzyć mu w ich istnienie, zresztą nie miała zamiaru ingerować w nic, co jest związane z jego pracą, ufała, że chyba wie, co robi, skoro zarabia aż tyle. Teraz bardziej zastanowiło ją to, jak on traktuje swoich pracowników, bo prawdopodobnie tak strasznie przed chwilą wrzeszczał na jednego z nich. Nie poznawała swojego łagodnego i dość spokojnego męża. Czyżby właśnie odkryła jego drugie oblicze?
            Franz tymczasem zamknął swój spakowany neseser i zwrócił się do Karen:
            - Jadę i nie wiem, kiedy znów tu będę.
            - Jest aż tak źle? - zapytała i zapominając na chwilę o swoim żalu, podeszła aby się pożegnać.
            - Bardzo, dlatego muszę być na miejscu - odparł zdawkowo, po czym pochylił się, aby ją pocałować, jednak odwróciła głowę i cmoknął ją tylko w policzek.
            - Cześć - rzuciła krótko, po czym szybko odwróciła się, wracając do salonu.
            Nie wiedziała, że chciał jeszcze coś powiedzieć, o coś poprosić, jednak jego duma nie pozwoliła mu wyrzucić z siebie tych słów. W przeciągu kilku godzin najgorsze problemy i domysły spadły mu na głowę, choć w kwestii tych drugich sam był sobie winien. Teraz w dodatku miał ją tutaj zostawić na bliżej nieokreślony czas.
            Zabierał ze sobą nadzieję, że to, co jej wyjawił, pozwoli ostudzić sympatię do tego młodego mężczyzny, jeśli takowa się zrodziła.
            Wyszedł, a wtedy Karen utkwiła wzrok w zamkniętych przed chwilą drzwiach, po czym wyszła na taras, siadając na leżaku.
            Nieciekawie rozpoczął się ten niedzielny wieczór, powrócił żal i smutek, do których dołączyła obawa o losy firmy męża. Posiedziała w zadumie dłuższą chwilę, po czym stwierdziła, że nie ma sensu się tym wszystkim zadręczać, a najlepszym lekarstwem na wszystko będzie sen. Może jutro zobaczy świat w nieco innych barwach?
            Kierując swe kroki do łazienki, zerknęła w przelocie na monitor laptopa, który wciąż stał na stole. Zanim położy się spać, trzeba by go w końcu wyłączyć, lecz zanim to zrobiła, jej oczom ukazało się znajome logo informacyjnego portalu.
            Z ekranu dużymi literami krzyczała wiadomość z ostatniej chwili: „Mafijne porachunki w centrum Berlina! Jedna osoba została śmiertelnie postrzelona”.

***

            To był beznadziejny i drętwy weekend. Chyba najgorszy ze wszystkich ostatnich. W ubiegłym przynajmniej był Matt, więc nie mógł narzekać na brak rozrywki, a po tym, spędzonym tak miło tygodniu, weekend dłużył mu się niemiłosiernie. Żył tylko nadzieją, że prawdopodobnie dzisiaj wyjedzie znienawidzony gość z apartamentu piętro niżej, a on znów będzie mógł dotrzymać towarzystwa jego żonie. Czasem w swoich wyobrażeniach daleko się zapędzał, chwilami aż sam bał się swoich myśli, ale nie umiał wyrzucić ich ze swojej głowy, ani tym bardziej walczyć z tym, co z każdym dniem rosło i było coraz silniejsze, a tęsknota, którą czuł, jeszcze bardziej wszystko potęgowała.
            Przeżył właśnie okropne dni, a wokół niego nie było nikogo, kto mógłby umilić mu ten czas. Nawet Nadii...
            Właśnie, ona powinna już dzisiaj być w pracy. Nie zapomniał o tym, czego dowiedział się od Toma, i nie zamierzał tego przemilczeć. Była mu winna wyjaśnienie, był tego pewien.
            Podniósł słuchawkę telefonu, łącząc się bezpośrednio z recepcją.
            - Cześć, Melanie, mam nadzieję, że Nadia będzie dzisiaj w pracy?
            - Witam - usłyszał ciepły głos pracownicy. - Tak, będzie i to nawet za kilkanaście minut. Przychodzi na jedenastą.
            - W takim razie powiedz jej, że kiedy tylko przyjdzie, chcę ją widzieć u siebie.
            - W biurze? - usłyszał pytanie.
            - Nie, u mnie, w mieszkaniu - odparł, kończąc połączenie.
            Wiedział, że jeśli w ogóle ma z nią porozmawiać, musi to zrobić teraz, zupełnie na świeżo, kiedy tylko przyjdzie. Potem cały żal i emocje pewnie by uleciały, dlatego nie chciał czekać. Był ciekaw, co mu powie: skłamie czy też od razu do wszystkiego się przyzna?
            Czas oczekiwania wypełnił szybkim prysznicem, bo dzisiaj znów wstał bardzo późno. Miał jednak ogromną nadzieję, że może od jutra to wszystko się zmieni. Zazwyczaj w poniedziałek wieczorem wyjeżdżał Hoffmann, więc może już go nie ma?
            Już prawie gotów zakładał koszulkę, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
            - Proszę - zachęcił gościa, bo był niemal pewien, że to będzie Nadia, i nie pomylił się.
            - Cześć - powitała go lekkim uśmiechem.
            - Cześć... No, no... - cmoknął na jej widok. - Wypoczęta i szczęśliwa - zauważył z przekąsem, nie obnażając się jednak ze swoją wiedzą na temat tego, z kim spędziła te cztery dni.  
            Instynktownie wyczuła, że coś jest nie tak. Czyżby coś wiedział? A tak prosiła Olivera...
            - Owszem, wypoczęta - odparła, siadając na kanapie. - A czy to źle?
            - Nie... Świetnie, oczywiście, że dobrze – mruknął, odpalając papierosa. Był zdenerwowany, wiedziała to, bo tylko wtedy przy niej palił. - Wspaniała musi być ta ciotka - Wbił w nią swoje badawcze spojrzenie. Już była tego pewna...
            - Wiesz, prawda? - spytała cicho.
            - Wiem - odparł, wypuszczając dym.
            - Tylko po to mnie tu wezwałeś?
            - Tylko? - powtórzył za nią z niedowierzaniem. - Więc kłamstwo jest dla ciebie jakimś „tylko”?
            Westchnęła ciężko i przekrzywiając głowę, utkwiła spojrzenie w leżącej na stoliku paczce papierosów.
            - Kto ci powiedział? - spytała nagle.
            - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - żachnął się.
            - A co chcesz usłyszeć? Przecież wszystko wiesz.
            Położył niedopałek w popielniczce i wstał nagle, uderzając dłońmi o uda, po czym podszedł i oparłszy się o bok kanapy, spojrzał jej prosto w oczy. Był tak blisko, że zamarła, zupełnie nie wiedząc, co chce zrobić.
            - Dlaczego z nim wyjechałaś? - zapytał dziwnym tonem. Nadia poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Czyżby był zazdrosny? Czy to możliwe, że jednak coś do niej czuł?
            - Nie wierzę, że cię to obchodzi... - wyszeptała cicho, podnosząc na niego swoje niepewne spojrzenie.
            - Jesteśmy przyjaciółmi, tak? - wycedził. Dziewczyna kiwnęła tylko głową. - Mówimy sobie wszystko, tak? - Na to pytanie już nie odpowiedziała nawet skinieniem, a nadzieja, jaka zaczynała się w niej budzić, rozmyła się niczym mała chmura papierosowego dymu, którą wcześniej wypuścił ze swoich płuc. - A tymczasem ja dowiaduję się od Toma, że nie pojechałaś do żadnej ciotki, tylko z tym cholernym dupkiem! - kontynuował swój monolog, a na jego koniec zwrócił się do niej z pretensją, stukając wskazującym palcem w swój tors: - Wiesz jak się poczułem?! Jak ostatni, oszukany idiota!
            Nadia już wiedziała, że to wyłącznie jego urażona duma była powodem tych pretensji. Miał żal, że dowiedział się o tym od Toma i prawdopodobnie tylko o to chodziło. Wiedział, co dziewczyna do niego czuje, musiał wiedzieć, przecież nie był ślepy, żeby tego nie zauważyć, ale nie zrobił do tej pory niczego, żeby przestała mieć nadzieję, wręcz przeciwnie - on wciąż jej ją dawał, trzymając jednocześnie na dystans. To samo zrobił kilka minut temu...
            Do tej pory słuchała tego w milczeniu, ale teraz nie wytrzymała:
            - Wszystko to my mówiliśmy sobie do niedawna, ale ten czas już się skończył, chyba nie możesz zaprzeczyć? - przymrużyła oczy i przyglądając mu się, oczekiwała odpowiedzi. Miała na myśli to zauroczenie panią Hoffmann, które dostrzegła, a o którym nawet nie wspomniał.
            - Nie wiem, o czym ty mówisz, ale ja przynajmniej nie kłamię.
            - Może i nie kłamiesz, ale nie mówisz całej prawdy - palnęła wprost, niemal natychmiast wstając i ruszając w kierunku drzwi, ale nie doszła do nich, bo Bill chwycił ją za rękę.
            - Co masz na myśli?
            - Przecież widzę, jak na nią patrzysz, więc nie wmawiaj mi, że nic się nie dzieje.
            - Chodzi ci o Karen? - roześmiał się Bill, ale wiedziała, że jego śmiech nie jest szczery, a raczej wymuszony i sztuczny. - Przecież ona jest mężatką!
            - A ja jestem wolna i Oliver też - odparła hardo. Sama nie wiedziała, skąd u niej wzięła się ta słowna odwaga, podczas gdy jej nogi były jak z waty, a chwilami miała nawet wrażenie, że ich nie czuje.
            - Coś się wydarzyło? – zapytał, dziwiąc się, że w ogóle się na to zdobył. Nadia spojrzała mu w oczy, głęboko, zupełnie tak, jakby chciała wyczytać z nich wszystkie jego uczucia i myśli. Zadał takie pytanie… Czy więc możliwe jest to, że choć trochę mu zależy?
            - Nic, o czym myślisz... Jeszcze nic - odpowiedziała cicho, nie tracąc wzrokowego kontaktu. - Ale chcę, żebyś wiedział… Mam dość czekania.
            A jednak to powiedziała. Nie spodziewał się tego usłyszeć, przynajmniej jeszcze nie dziś, nie teraz. Jednak ona uważała, że to dobry czas, w dodatku patrzyła na niego w taki dziwny sposób, dziwny, a zarazem podniecający. W tym spojrzeniu było coś zaborczego i nieodgadnionego, może miłość i pożądanie? O tak... To na pewno.
            Wszystko to trwało zaledwie jedną, ulotną chwilę, krótki moment, gdy poczuł, jak obejmują go ciepłe, delikatnie dłonie, jak jej wargi dotykają swoją wilgocią jego ust, niepewnie, miękko, subtelnie. Przymknął oczy, oddając się błogiemu uczuciu rozkoszy i pozwalając omamić się tej chwili, zapomniał o całym świecie. Nie umiał się przed tym obronić, nie potrafił przestać, ani jej odtrącić, a co najdziwniejsze, znów dawał jej nadzieję - odwzajemniał pieszczotę, która teraz stawała się jeszcze bardziej zaborcza, silniejsza i dziksza, zapraszająca do szalonego tańca ekstazy wszystkie zmysły.
            Gdy właśnie uzmysłowił sobie, że mógłby tak trwać całą wieczność, okrutny chłód objął jego usta, a magia chwili zamieniła się w szarą rzeczywistość, dopiero wtedy uchylił powieki. Zobaczył smutny błękit oczu i jasne włosy, oddalające się w pośpiechu.
            Potem był tylko trzask zamykanych drzwi i przejmująca cisza. 

2 komentarze:

  1. No to... miały miejsce dwie ważne konfrontacje i... smutny był ten rozdział. No ale potrzebny. Szkoda mi najbardziej w nim Karen, której Franz to wszystko powiedział i przecież... Bill nie robił tego wszystkiego tylko przez tę śmieszną umowę..., ale mam nadzieje, ze jak najszybciej to sobie wyjaśnią. Sprawa z mafią... No troszkę gorzej... :/ ale może te sekrety będą dobrym pretekstem dla pani Hoffman, żeby uwolnić się od toksycznego małżeństwa.
    Co do Billa i Nadii... No w końcu padło kilka szczerych słów... i ten... pocałunek... Mam wrażenie, ze Bill na jakiś tam sposób kocha Nadie. Może nie jest to taki uczucie, które rodzi się w nim do Karen, ale z pewnością ona mu obojętna nie jest. Ale... to często nie wystarcza :( wiec może naprawdę lepiej, ze ona próbuje sobie ułożyć życie jakoś inaczej.
    No to... dzisiaj dłużej, nie na kacu i więcej przemyśleń :D czekam na następny rozdział i przesyłam buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę uprzedzać faktów, ale jeszcze wiele się zdarzy i wiele będzie sytuacji, jakie będą powodem do rozstania. Czy ono nastąpi, okaże się, wszystko w rękach Billa i Karen, no i Franza, ale do tego dość długa droga.
      Dziękuję za wspaniały komentarz i zapraszam na kolejną część. Buziaki ;*

      Usuń