środa, 13 grudnia 2017

Część 16. „Zakazana fascynacja”



Część 16. „Zakazana fascynacja”


            Mijała kolejna godzina spędzona na rozmowie o wszystkim, oraz wspólnej kąpieli, zakończonej pływackim wyścigiem.
            - Więcej się z tobą nie ścigam - wydyszał ciężko Bill, padając na leżak, podczas gdy Karen - po której nie było widać nawet odrobiny zmęczenia - sięgnęła po ręcznik.
            - Jesteś po prostu zasiedziały, przydałoby ci się trochę sportu dla zdrowia.
            - Nienawidzę sportu - warknął, po czym dodał z wyraźną ulgą: - O rany, jak dobrze.
            Dziewczyna tylko z uśmiechem pokręciła głową.
            - Jeśli dalej będziesz prowadził taki tryb życia, niewątpliwie około czterdziestki czeka cię zawał.
            - O, mądrala się znalazła - ironicznie odgryzł się Bill. - Gdyby wszyscy z tego powodu mieli mieć zawał, na świecie nie byłoby połowy populacji.
            - No wiesz, niektórzy się jednak trochę ruszają.
            - Ja też się trochę ruszam i jeśli idzie o sporty, to wolę nieco inne - puścił jej oczko.
            - Zbereźnik - wypowiedziała w końcu słowo, jakiego jeszcze wczoraj nie odważyłaby się użyć.  
            Każda spędzona z nim godzina sprawiała, że stawał się coraz bliższy. Był na pewno świetnym kumplem, o ile nie przyjacielem, dzięki czemu coraz swobodniej z nim rozmawiała.
            - Co? - roześmiał się mocno rozbawiony jej epitetem. - Ja tam nie wiem, kto tu ma kudłate myśli!
            Gdyby nie fakt, że jej policzki lekko zaróżowiły się od słońca, mógłby przysiąc, że znów oblał je rumieniec. Kolejny raz sprawił, że jej odwaga prysła, ustępując miejsca lekkiemu zażenowaniu. Bardzo chciała w jakiś sposób mu się odgryźć, lecz nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego rzuciła w niego zwiniętym ręcznikiem i z udawaną urazą usiadła na leżaku.
            - Sama wysnułaś taki wniosek, no przyznaj - przekomarzał się, usiłując nawiązać wzrokowy kontakt, jednak dziewczyna odwróciła głowę. Wobec takiego stanu rzeczy zszedł z leżaka i usiadł obok niej, lecz na piasku.
            - Halo, proszę pani! Niechże pani na mnie spojrzy - próbował ją sprowokować. Zamknęła oczy, wystawiając twarz ku słońcu, lecz mimowolne drganie kącików ust zdradzało, że jej śmiech wkrótce rozniesie się szerokim echem po plaży. Wciąż jednak była nieugięta i pomimo wewnętrznego rozbawienia udawała obrażoną. Nie było rady, musiał ruszyć do ataku i użyć swojej najlepszej broni.
            Najpierw delikatnie połaskotał ją pod stopami, na co zareagowała błyskawicznym i odruchowym ich odsunięciem, lecz po chwili zacisnęła zęby i usta, udając, że to na nią nie działa.
            - Taka twarda jesteś? - Bill mruknął sobie pod nosem, ale na tyle głośno, że zdołała to usłyszeć. Oczywiście, jak się mógł tego spodziewać, nie odpowiedziała. - Ja ci pokażę...
            Wstał i nachyliwszy się nad ofiarą niczym wampir żądny krwi, wbił swoje cienkie i długie palce w jej boki. Tego już znieść nie mogła. Pisnęła, a po chwili wybuchła głośnym śmiechem. Jej ciało w jednej minucie zwinęło się w ciasny kłębek, ale zaraz zaczęła się bronić, usilnie próbując odepchnąć natarczywego agresora, z którym jednak nie mogła dać sobie rady. Ich przepychankom towarzyszył serdeczny śmiech, który tylko potwierdzał to, iż obydwoje bawią się świetnie. Jednakże leżak nie był wystarczająco stabilnym sprzętem i nie służył do żadnych akrobatycznych popisów, a wyłącznie do spokojnego na nim siedzenia, tudzież leżenia, toteż po kilku minutach takich ekstremalnych testów najwyraźniej już bardzo tym zmęczony, zupełnie się rozłożył pod ciężarem zmagającej się dwójki młodych szaleńców. Oczywiście w mgnieniu oka, z zaplątanymi o siebie nawzajem nogami, obydwoje wylądowali na palącym piasku. Chwila konsternacji w związku z takim obrotem sprawy była tylko krótkim momentem ciszy, który zakończył swój żywot wraz z eksplozją ich śmiechu.
            - O rany! - jęknął Bill, wciąż leżąc na piasku i chichocząc. - Dobrze, że jesteśmy daleko od cywilizacji.
            Karen, która leżała tuż obok, przekręciła głowę i spojrzała na niego poważniejąc:
            - Dobrze, że mój mąż tego nie widzi. Dam głowę, że nazwałby mnie niedojrzałą - westchnęła i spojrzała w błękitne niebo.
            Teraz Bill odwrócił się w jej stronę.
            - Przy nim nie możesz być niedojrzała, prawda? - zapytał cicho.
            Spojrzała w jego oczy, pełne ciepła i troski.
            - Przy nim już nie umiem - wyszeptała.

***

            - Cześć - mruknęła Anette, otwierając drzwiczki recepcji.
            - Hej - odpowiedziała jej podobnym tonem Nadia, zerkając na przybyłą. - Czemu przyszłaś pół godziny wcześniej?
            - Bo już nie mogłam wyleżeć na plaży, poza tym muszę wziąć jeszcze prysznic - odparła zmienniczka ponuro, kierując się na zaplecze.
            - Anette! - zatrzymała ją Nadia. - Zaczekaj...
            Dziewczyna przystanęła na chwilę, postawiła na podłodze dużą torbę i oparła o ścianę zwinięty parawan.
            - Co się dzieje? Jesteś jakaś dziwna - zapytała blondynka, chociaż sama nie miała powodu do radości, a jej humor pozostawiał wiele do życzenia. Wiedziała jednak, że koleżanka nie zachowuje się tak jak zwykle, dlatego chciała dowiedzieć się, co jest tego przyczyną.
            - Nadia... - zaczęła Anette niepewnie. - Coś widziałam... Na plaży - wybąkała dziewczyna, a widząc niepewność w jej niebieskich oczach, dodała: - Billa i Karen.
            - I...? - ponagliła ją słuchaczka.
            - Nie wiem, co mam ci właściwie powiedzieć - jęknęła.
            - Wszystko, rozumiesz? Wszystko - syknęła Nadia. - I w ogóle mam wrażenie, że kiedy mnie tu nie było, musiało się coś wydarzyć i chyba jeszcze o czymś powinnaś mi powiedzieć, hę? Ale najpierw gadaj, co widziałaś na plaży.
            Rozmówczyni westchnęła i wzruszyła tylko ramionami.
            - Poszłam na dziką, chciałam poopalać się topless z dala od tych rozbieganych oczek napalonych, starych samców, którzy zawsze mają ochotę cię pożreć - zaczęła Anette, wykonując gest rękami, który miał symbolizować ten akt kanibalizmu. - Ale i tak wzięłam parawan, tak na wszelki wypadek. Leżałam sobie spokojnie, nawet nie zauważyłam, kiedy oni przyszli i się rozłożyli, ale usłyszałam śmiech, głośny i donośny, jakby znajomy. Podniosłam się na łokciach, wyjrzałam ze swojej kryjówki i wtedy ich zobaczyłam. Byli dość daleko. Jej może bym nie poznała z tej odległości, ale jego? Sama rozumiesz.
            - I tyle? - zapytała Nadia z nutą nadziei w głosie. Anette pokręciła głową.
            - Nie wiem, co oni robili na tym leżaku.
            - Na jednym?
            - Mhm... Na jednym, z którego i tak w końcu spadli, bo się rozłożył - Koleżanka spojrzała na Nadię z obawą. Blondynka za wszelką cenę starała się nie okazywać panicznego niepokoju, lecz wyraz jej twarzy zdradzał uczucia. W końcu nie wytrzymała:
            - Powiedz wreszcie, do cholery, co tam widziałaś?!
            - Nie wiem! Byli daleko, ale dotykali się, mocowali, łaskotali, no nie wiem. A potem leżeli długo na piasku.
            Nadia odwróciła twarz do okna, miała wrażenie, że za chwilę się rozpłacze. „Nie.. To niemożliwe, to na pewno były tylko żarty. Bill taki nie jest, a ona w dodatku ma męża.”, starała się przekonać w myślach samą siebie, jednak to wszystko i tak było bardzo dziwne. Nigdy aż tak z nikim się nie zbliżył, nie chodził na plażę, nie spędzał tyle czasu. Nawet z nią. Z nią? A kim ona dla niego była? Recepcjonistką, przyjaciółką? Swego czasu lekarstwem na smutki, którego już niestety nie potrzebował, które już dawno się przeterminowało.
            - Anette... - zaczęła po chwili milczenia. - Co tu właściwie się dzieje? Żadna z was niczego nie zauważyła?
            - No było coś... - bąknęła pytana, ale szybko zamilkła, widząc karcące spojrzenie niebieskich oczu, których właścicielka szybko ją ponagliła:
            - Mów!
            - W piątek wieczorem ona podeszła do mnie i powiedziała coś o jakimś zadośćuczynieniu, które obiecał jej Bill, że przełożą to na inny termin, bo przyjechał jej mąż. No coś w tym rodzaju.
            - Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? - zapytała Nadia z wyrzutem.
            - Bo myślałam, że to bez znaczenia, a jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy jemu to przekazałam.
            - Co powiedział?
            - Że była z nim w domu dziecka i bardzo się wzruszyła, więc zaprosił ją na drinka, ale skoro przyjechał jej mąż, to on będzie miał to już z głowy. Ja miałam ci o tym powiedzieć, ale on nie wyglądał na zawiedzionego, wręcz przeciwnie, jakby z tego powodu odczuwał ulgę - tłumaczyła się dziewczyna.
            Może faktycznie to wszystko nie miało takiego znaczenia, jakie tym wydarzeniom przypisywała, może zaślepiona głupią zazdrością po prostu to wszystko wyolbrzymiła? Była zmęczona tą niemą walką. Każde jego przychylne spojrzenie na inną kobietę wypalało w jej sercu ranę, a każdy uśmiech przeznaczony dla innej był jak druzgocąca porażka.
            Miała już tego wszystkiego dość, chciała od tego odpocząć. Chciała dać trochę czasu sobie, a przede wszystkim jemu, żeby odczuł jej brak i może nawet tęsknotę?
            Tego dnia podjęła ważną decyzję.

***

            Było mu dobrze... Tak cholernie dobrze obok niej. Przyjemne ciepło słonecznych promieni muskało jego ciało, a wnętrze rozgrzewała świadomość jej obecności i bliskości. Spędzone na plaży godziny wydawały się minutami. Czas szybko upływał, a on tak bardzo chciał zatrzymać go w miejscu. Jego myśli wciąż krążyły wokół wydarzeń wczorajszego dnia. Wspólny, wieczorny spacer był cudownym wspomnieniem. Z pewnością w ten sposób jakoś wynagrodził jej smutek, którego sam stał się sprawcą, ale miał wobec niej jeszcze jeden dług do spłacenia i teraz niewątpliwie właśnie to zaprzątało jego umysł.
Projekty Karen oszczędziły mu czasu na poszukiwania kogoś, kto mógłby je zrobić, a tym samym pozostawiły w kieszeni część gotówki przeznaczonej na remont, chociaż to nie było już tak istotne. Poza tym były piękne. Poświęciła mnóstwo swojego czasu, aby je narysować, w dodatku nie oczekiwała niczego w zamian. Nie mógł i nie chciał pozostawić tego bez echa, tylko jak miał jej to wszystko wynagrodzić?
            - Masz jakieś marzenia? - zapytał nagle, a to, co powiedział, sprawiło, że uniosła głowę i popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
            - Kiedyś miałam, ale teraz... - zastanowiła się przez chwilę. - Sama nie wiem... Chyba już nie.
            - Czyli wszystkie się spełniły... - stwierdził, zanurzając dłoń w piasku.
            - Nie... Żadne się nie spełniło - odparła ze smutkiem. - Chciałam, żeby wyzdrowiała mama, żeby odnalazł się mój ojciec. Nic z tego.
            Niestety, to, czego chciała, było nie do spełnienia. On myślał raczej o czymś, w realizacji czego mógłby jej pomóc.
            - A co sprawiłoby ci przyjemność? - drążył z innej strony.
            - Jakieś przesłuchanie? - roześmiała się.
            - W pewnym sensie - zrobił tajemniczą minę. - Chciałbym jakoś ci się odwdzięczyć za te projekty.
            - Daj spokój... Przecież od wczoraj nie robisz nic innego. Spędzamy miło czas, nie nudzę się, to w zupełności mi wystarczy - odparła cicho i promiennie się uśmiechnęła. Westchnął, odwzajemniając ten wyraz radości i szczęścia.
            - W takim razie będę to robił, dokąd tylko zechcesz.
            Tym samym oddał się do jej dyspozycji. Jeszcze kilka dni temu takie słowa nie przeszłyby mu przez usta, a dzisiaj uczynił to z taką lekkością i swobodą. W dodatku nie zrobił tego z uprzejmości, on po prostu tego chciał. Chciał, żeby dni spędzone tutaj zapamiętała jako beztroskie i szczęśliwe, żeby mogła zawsze wrócić z uśmiechem do wspomnień o nim. Co mógłby jeszcze takiego zrobić, aby zapamiętała to wszystko na dłużej?
            - Wiesz, że tydzień temu też byliśmy na plaży? Wprawdzie nie sami, ale byliśmy - odezwała się Karen.
            - Masz rację, to już tydzień - przytaknął i przywołując wspomnienia tamtego dnia, sam do siebie się uśmiechnął. To wspólne dogryzanie Hoffmannowi, ich pierwsza niefortunna rozmowa, wyprawa na skutery... No właśnie! Skutery! Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Przecież tak bardzo chciała iść na nie ze wszystkimi! Na pewno zabierając Karen na taką przejażdżkę, sprawiłby jej niewątpliwą przyjemność.
            Na samą myśl o tym doznał nagłej euforii i niemal natychmiast poderwał się z leżaka.
            - Wstawaj, idziemy! - wydał komendę. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco:
            - Już wracamy? Dlaczego?
            - Idziemy, ale nie do hotelu, i nawet nie pytaj, bo to będzie niespodzianka - uśmiechnął się tajemniczo, zbierając swoje rzeczy.
            Wstała trochę niechętnie, ale słowo „niespodzianka” zabrzmiało obiecująco.
            - Nie, nie ubieraj się - upomniał ją, kiedy chciała założyć spodenki.
            - Co ty kombinujesz? - zapytała, przymrużając oczy.
            - Nic nie powiem, zobaczysz sama - odpowiedział z wysiłkiem, bo właśnie wyciągał zakopany w piasku parasol.
            Spakowani, z przewieszonymi przez ramiona torbami, z leżakami i ubraniami w dłoniach ruszyli wzdłuż plaży.
            Karen ukradkiem spoglądała na uśmiechniętego Billa i zastanawiała się, co tym razem wymyślił. Była niemal pewna, że to będzie coś przyjemnego, jakaś próba odwdzięczenia się za te projekty. Według niej, niepotrzebnie się trudził, ponieważ już samo jego towarzystwo było dla niej ogromną przyjemnością i poniekąd nagrodą, ale skoro tak bardzo tego chciał, nie sprzeciwiała się. Ciekawość jego pomysłu zżerała ją do tego stopnia, że postanowiła co nieco z niego wydusić.
            - Powiedz tylko: dokąd idziemy? - zapytała.
            - Przed siebie - odparł wymijająco.
            - To widzę, idziemy plażą, ale dokąd?
            - Jak niespodzianka, to niespodzianka - uśmiechnął się szeroko. - Może zmienimy temat, co?
            - Skoro tak bardzo ci na tym zależy…
            Szła obok niego, już o nic nie pytając, zresztą nie było takiej potrzeby. Odczuwała radość i przyjemną niepewność z powodu tego, co ją czekało. Rozmowa potoczyła się zupełnie neutralnym torem i ani się obejrzeli, a już byli na strzeżonej plaży, gdzie zaludnienie na metr kwadratowy można by było przyrównać do zaludnienia w Chinach.
            Kiedy byli o kilka metrów od stanowiska wypożyczalni sprzętu pływającego, Bill przystanął na chwilę.
            - Przełóż tę torbę na drugie ramię - poprosił.
            - Ale po co? - zdziwiła się.
            - Nie pytaj, tylko przełóż - odparł łagodnie, ale stanowczo, a kiedy już to zrobiła, przysunął się do niej blisko i objął ją, kładąc dłoń na tym właśnie ramieniu, po czym dodał: - Możesz wolną ręką objąć mnie w pasie?
            Kolejny raz ujrzał malujące się na jej twarzy zdziwienie, lecz tym razem zmieszane z lekkim zażenowaniem.
            - No nie patrz tak na mnie, przecież to nic złego, ale uwierz; to jest konieczne - roześmiał się.
            - Dobrze, skoro to konieczne - wzruszyła ramionami i kiedy zrobiła to, o co prosił, Bill przeniósł dłoń na wysokość jej twarzy i po prostu zakrył jej oczy.
            - Wybacz, ale muszę - szepnął jej wprost do ucha, niemal równocześnie z tym gestem. - Gdybym poprosił, żebyś zamknęła oczy, pewnie byś podglądała, a tak to jestem pewniejszy. Teraz cię poprowadzę.
            Na swoich zamkniętych powiekach poczuła jego smukłe palce, które delikatnie dotykały jej skóry, a ciepły dreszcz, którego przyczyną była tak nagła bliskość ich ciał, zawładnął jej zmysłami. Szli wolniej, bo łatwiej by mu było poprowadzić prawdziwie ociemniałą, niż oślepioną celowo.
            - Aż się boję... - powiedziała cicho Karen.
            - Naprawdę, nie masz czego.
            Gwar panujący wokoło, szum fal pobudzanych wiatrem, krzyki i piski dzieci, były doskonałym, dźwiękowym kamuflażem miejsca, do którego się zbliżali. Wprawdzie wszystkie sprzęty startowały w pewnej odległości od brzegu, ale warkot silników był i tak dostatecznie słyszalny. Na szczęście akurat teraz w tym miejscu panował względny spokój. Trzy skutery i motorówka przycumowane przy samym brzegu tylko czekały, aby wyruszyć w morze.
            - Cześć, Bill! - usłyszeli z daleka okrzyk młodego mężczyzny. - A co ty? Jakąś ofiarę porwania prowadzisz?
            - Prawie! Cześć, Mathias - powitał go domniemany porywacz i wyswobodziwszy ją ze swego uścisku, zwrócił się do dziewczyny: - Jesteśmy na miejscu, możesz już patrzeć - po czym jak gdyby nigdy nic rozpoczął swoją rozmowę ze znajomym.
            Karen rozejrzała się dookoła i nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi, najpierw skupiła swój wzrok na budce i szyldzie wypożyczalni.
            - Mam nadzieję, że masz dla nas jakąś dwójkę? - zagadnął Mathiasa Bill.
            - Jasne, ta niebieska może być? To jeden z najnowszych modeli.
            - Pewnie - zaakceptował propozycję czarnowłosy. - Możemy u ciebie przechować swój majdan?
            - Oczywiście, dawaj to wszystko i chodź po kamizelki.
            Bill podążył za szefem wypożyczalni, a w przelocie obdarował Karen pięknym uśmiechem. Dziewczyna stała jak osłupiała. Niby widok, jaki właśnie się przed nią roztaczał, był tutaj czymś naturalnym, jednak dla niej również niewiarygodnym.
            Skutery...
            A więc taka ma być ta niespodzianka... Pamiętał, jak bardzo chciała się na nich przejechać i jaki zawód sprawił jej mąż, który nie chciał się na to zgodzić, w rezultacie czego musiała pozostać na lądzie.  
            Wezbrała w niej ogromna radość, a uczucie podekscytowania objęło ją silnymi ramionami. Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to przypadkiem nie jest tylko piękny sen?
            - Proszę - Bill stanął obok niej jakby wyrósł spod ziemi i podał jej kamizelkę.
            Chciała krzyczeć z radości, a jednocześnie miała wrażenie, że nie wydusi z siebie ani jednego słowa. Nie potrafiła jednak ukryć swojej euforii, toteż zanim odebrała od niego to, co jej podawał, zapytała cicho, głosem dławionym przez te wszystkie cudowne uczucia:
            - Naprawdę...?
            - Naprawdę - odparł, śmiejąc się radośnie i tak pięknie, że przez chwilę jej serce zatrzymało swój bieg.
            - Dziękuję! - krzyknęła nagle i spontanicznie rzuciła mu się na szyję. Nagle obydwie kamizelki wylądowały u ich stóp, a trzymające je przed sekundą dłonie obejmowały teraz w mocnym uścisku kruche ciało dziewczyny. - Dziękuję, dziękuję... - szeptała, aż w końcu poczuł na swoim policzku lekki pocałunek. Ten niekontrolowany gest prawie natychmiast ją zawstydził i szybko sprowadził z obłoków na ziemię. Miała wrażenie, że trochę przesadziła, okazując w ten sposób radość, ale Bill był zupełnie innego zdania. Jeszcze nigdy nikt nie podziękował mu tak cudownie, tak spontanicznie i tak słodko za taką drobnostkę, a w jego sercu zaczęła żarzyć się mała iskierka.
            Mathias patrzył na to wszystko z niemałym zdziwieniem.
            - No, no... To ja nie wiem, jak ona dziękuje ci za coś innego - wypalił.
            - Nic nie rozumiesz - odparł Bill, zwracając się w końcu do Karen, puścił jej oczko: - Prawda?
            - Tak! - odparła.
            W jej głosie wciąż dało się słyszeć ogromny entuzjazm, a z twarzy dziewczyny nie znikał radosny uśmiech.
            - Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! - mówiła, zakładając kamizelkę.
            - Chodź, a zaraz uwierzysz - Bill pociągnął ją za rękę i podeszli do wskazanego skutera. - Ja pierwszy, a ty za mną. Musisz tylko mnie mocno objąć i trzymać, żeby pęd powietrza nie zrzucił mi cię do wody, dobrze?
            Skinęła tylko głową. Usiadła i zrobiła to, o co poprosił. Objęła go mocno, splatając dłonie na brzuchu chłopaka. Żałowała jedynie tego, że kamizelka jest tak długa i musi to zrobić na niej. Zamiast szorstkości jej materiału, zdecydowanie wolałaby czuć pod opuszkami palców gładkość jego skóry i niemal każdy, napinający się mięsień brzucha. Pomimo dzielących ich ciała kamizelek, czuła jego ciepło i zapach.
            Bill zapiął na nadgarstku bransoletkę z umocowaną do niej taśmą z kluczykiem, po czym włożył go w stacyjkę.
            - Gotowa? - zapytał, odwracając się. Był teraz tak blisko, że omal nie dotknął ustami jej policzka.
            - Gotowa! - odrzekła i jeszcze mocniej przywarła do niego całym ciałem.
            Ruszył, rozpędzając skuter w kilka minut do pożądanej prędkości. Karen poczuła na twarzy wilgoć rozpryskującej się wody, która osuszana smagającym wiatrem, po chwili znów obficie rosiła jej skórę. Miała wrażenie, że unoszą się w powietrzu, a zawrotna prędkość zapierała jej dech w piersiach. W jej żyłach szalała teraz adrenalina, równie szybko jak ten skuter sunął po falach. Odwróciła głowę i zobaczyła, że za nimi ciągnie się wspaniały pióropusz wody, przypominający chwilami rozpostarte skrzydła białego łabędzia.
            Zawładnęła nią dzika, słodka przyjemność przygody ze wspaniałym facetem i z odrobiną dreszczyku.
            - Jest wspaniale! - krzyczała i pomimo głośniej pracy silnika i szumu fal, usłyszała donośny śmiech Billa i jego głos:
            - Trzymaj się mocno! - I wtedy skręcił nagle, a jej żołądek właśnie wykonał arcytrudną, akrobatyczną sztuczkę. Przymknęła oczy i poczuła lekkie podniecenie, które mieszało się z podekscytowaniem i radością. Nie wiedziała tylko, czy jego przyczyną była ta wspaniała przygoda, czy bliskość mężczyzny, który po prostu ją zafascynował; swoją urodą, osobowością, i charakterem. A może wszystko naraz stanowiło dla niej niebezpieczną, wybuchową mieszankę, która naprawdę mogła w jej życiu tak wiele zmienić?
            Poczuła się wolna, swobodna, niezwiązana żadną przysięgą i nic już się nie liczyło, bo najważniejsze było tylko to, co dzieje się tutaj i teraz, z nim. Tylko ta bliskość, to szaleństwo i ten wiatr, dzięki któremu mogła poczuć na swojej twarzy cudowną miękkość jego błyszczących włosów.
            To była niesamowita przygoda, cudowne doznanie, dla niej tak pierwsze i dziewicze, którego nigdy nie zapomni. Przecież właśnie tak powinno się przeżywać swój każdy pierwszy raz, nawet jeśli była to tylko przejażdżka skuterem. Karen była radosna i roześmiana, jej oczy promieniały szczęściem. Pomimo dość ostrego i chłodnego wiatru nie czuła zimna, gdyż w jej wnętrzu było nad wyraz gorąco. Tego żaru żaden chłód teraz nie byłby w stanie ostudzić.
            I nagle przestraszyła się swoich uczuć, toteż w myślach oszukiwała się, że powodem tego wszystkiego jest to ekscytujące przeżycie. Tak… To na pewno tylko to i nie powinna myśleć inaczej, nie wolno jej nawet tak myśleć! Ale jak może zapanować nad swoim umysłem, skoro do jego najodleglejszych zakątków wciąż wdziera się ten wspaniały mężczyzna? W jaki sposób ma skierować swe myśli na inne tory, skoro on jest tuż, tuż, tak blisko?
            Nie może ulec tej fascynacji, nawet w najmniejszym stopniu nie powinna, ma przecież męża, swoje życie i wkrótce stąd wyjedzie. Nie wywróci tego świata do góry nogami dla jego ślicznego uśmiechu i cudownych oczu, dla jego dobroci i wrażliwości.
            Ale chwila, o czym ona w ogóle zaczyna myśleć? Dlaczego te myśli już wzbudzają tęsknotę za czymś niespełnionym? Zresztą on z pewnością uważa ją jedynie za swoją koleżankę, może nawet przyjaciółkę. Nie może dać się ponieść własnym pragnieniom. Przecież, do cholery, nie wolno jej tak szaleńczo się zakochać! W ogóle jej nie wolno!
            Nie wolno, choć tak bardzo tego chce… 

3 komentarze:

  1. Ogolonego rozumiem Nadię... jest zazdrosna, ale tez... czy tak naprawdę ma prawo? Oby wiec nie próbowała jakoś tutaj ingerować, bo może nie wyjść nic dobrego... co innego jeśli Bill by jej coś obiecał, a tak naprawdę to on gdyby był ślepy to mógłby nawet nie wiedzieć ze ona coś do niego czuje...
    co do Karen... No... widać, ze ją bierze uczucie i to konkretnie... szkoda, ze tak wplątała się w to małżeństwo z Franzem... i to, ze on ją zdradza to nie znaczy od razu, ze ona ma mu się odpłacić tym samym.... chociaż... ona to chociaż by zrobiła z jakimś uczuciem, a on to ja nie wiem... :/ No to takie moje przemyślenia... w każdym razie No zbliżają się do siebie... Karen z Billem, ale co to będzie... mam nadzieje, ze dowiem się niebawem :D bo co z tego, ze wiem jak się skończy jak nie pamietam do końca co wydarzy się po drodze.
    Dzięki kochana za ten rozdział i czekam na następny.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogólnie to* kocham mój telefon Hahaha xD <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słownik zawsze płata figle ;) Nim się połapałam, zastanawiałam się kto był tam ogolony ;D
      No nie ma żadnego prawa, zachowuje się jak typowy pies ogrodnika, ale powinien już odpuścić, sam dobrze wie, że nic z tego nie będzie, więc musi pozwolić ułożyć sobie dziewczynie życie.
      Dziękuję kochana, tradycyjnie ściskam i ślę buziaki ;*

      Usuń