niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział XII



                                                                   Rozdział    XII



„Pokonać burze i skoczyć na dno,
nie czekać dłużej wyjść temu na wprost.
Zebrać swe siły i przed siebie biec.
I uwierzyć, że może się spełnić…
Jeśli kochać, to tak
i rozniecić ten w środku żar…
Jeśli kochać, to wszystko z siebie dać,
zdobyć tę miłość, tę, która tak blisko,
zwyciężyć naprawdę, choć raz”
De Mono – „Jeśli kochać”




            Poznała ten głos, a domniemany intruz, zwolnił uścisk dłoni na jej ustach. Wtedy poczuła się tak, jakby niczym z przebitego balonu uchodziło z niej powietrze. Natychmiast odwróciła się przodem wciąż będąc w jego ramionach.
            - Boże! Bill, co ty tu robisz? - spytała z niemałym zdziwieniem.
            - Jak to co? Głupi szczeniak czekał tu na ciebie – wycedził. – Ten, który cię przywiózł to tylko kolega, tak? To tak się żegnasz z kolegami?
            Stała teraz oparta plecami o drzwi wejściowe, a on trzymając ją za nadgarstki na wprost niej. Światło żarówki nad wejściem oświetlało bardzo dokładnie jego twarz, widziała idealnie malującą się na niej złość i spojrzenie pełne wyrzutu. Niesamowicie przestraszył ją i zaskoczył, była zdziwiona i oszołomiona. Czekał tu na nią cały ten czas, kiedy ona pojechała z Jensem. Skąd mógł wiedzieć, że nie przybyła od razu do domu? Ponownie zadziwił ją swoją desperacją, przecież gdyby nie pojechała nigdzie na pewno dotarłaby tutaj przed nim, a wówczas nigdy by się na nią nie doczekał, bo byłaby już dawno w domu.
            Teraz dopiero dotarło do niej, że ten dzieciak ma do niej pretensje, jakby co najmniej była jego kobietą. Czy on trochę nie przesadzał?
            - Myślę, że twoje pretensje są nie na miejscu i nie bardzo cię rozumiem. O co ci w ogóle chodzi?
            Wyswobodził teraz jej ręce z uścisku, a ona rozmasowała jeden z nadgarstków, który ścisnął nieco mocniej. Chciała wejść do klatki, ale zagrodził jej drogę, opierając się o drzwi ręką na wysokości jej twarzy.
            - Przecież widziałem, jak go pocałowałaś - otworzyła szerzej ze zdziwienia oczy. Coraz bardziej ją zaskakiwał.
            - Nikogo nie całowałam do jasnej cholery, cmoknęłam go tylko w policzek na do widzenia – właśnie zaczęła mu się tłumaczyć. Nie do wiary… Co ten chłopak z nią robił?
            - I w ogóle gdzie byłaś? Czekam tu całą, pieprzoną godzinę! Wyszedłem kiedy tylko zobaczyłem, że się żegnasz, chciałem być tu przed tobą!
            Ach, więc to dlatego nieustępliwie czekał… Skoro wyszedł z imprezy tuż przed nią doskonale wiedział, że prędzej, czy później tutaj przybędzie. Zdawała sobie sprawę, że jest zdolny do najbardziej zaskakujących posunięć i do poświęceń. Już  pamiętnej nocy po gali poznała jego szaleństwo i desperację, ale tego, że dziś wymknie się z imprezy tylko po to, aby czekać na nią nigdy by się nie spodziewała. No i ta jego złość, te jego wyrzuty i pretensje… Gdzie się podział ten nieśmiały Bill, który nie mógł wydusić z siebie najprostszego słowa? Teraz zachowywał się jak prawdziwy, zazdrosny kochanek. Zazdrosny…?  Oczywiście, i to jak..? Przecież teraz robił jej wymówki właśnie z tego powodu, dokładnie widziała, jak podziałało na niego to, w jaki sposób tańczyła z Jensem i o ile wówczas jakoś poskromił wyrzuty, teraz wszystko wyeksponował ze zdwojoną siłą. No cóż, wyglądało na to, że trafił jej się kolejny zazdrośnik! Chociaż teraz potrafiła już docenić ból tego, pomimo wszystko prymitywnego uczucia, jednak i tak zdenerwował ją. Jakim prawem nieustannie robił jej wymówki?
            - Zaraz, zaraz… Czy tobie przypadkiem się coś nie pomyliło? Jakim prawem robisz mi wymówki? – patrzyła mu w oczy okazując swoją złość, jednak jego wcale nie spłoszyła jej riposta, wszystko postawił na jedną kartę. Wiedział, że teraz tak łatwo nie odpuści i na pewno nie pozwoli jej uciec. Była wzburzona, wciąż nie zdołała uspokoić się po tym jak ją wystraszył swoją nieoczekiwaną napaścią. Oddychała ciężko i nerwowo, kiedy skończyła mówić, a wówczas po chwili ciszy jaka nastała odezwał się nagle cichym, lecz pewnym głosem:
             - Bo zakochałem się w tobie... Myślę, że to wystarczający powód. Kocham cię.
            Zamarła w bezruchu czując jak obezwładnia ją paraliżujący dreszcz. Tak zdecydowanej i jasnej deklaracji w tej chwili się nie spodziewała. Była totalnie zaskoczona, choć przecież powinna zdawać sobie sprawę, że kiedyś to wyznanie padnie z jego ust. Już dziś na imprezie wspominał o zakochaniu, ale teraz wyznał jej to w oczy, wyraźnie i dobitnie. Jej złość była teraz zamkiem na piasku, który zmyła nagła, wysoka fala jego wyznania. Tym razem nie udało jej się tego udaremnić, zresztą przecież nie zdołałaby robić tego w nieskończoność. I chyba nawet już by nie chciała…
Te słowa w końcu musiały paść z jego ust, jeśli naprawdę to czuł. Uwierzyła w nie… To wszystko było istnym szaleństwem, ale wierzyła, że z jego strony nie jest to już tylko zauroczenie fizycznymi doznaniami, jak mogła wcześniej przypuszczać. Serce otuliła przyjemna błogość, zatrzepotało w piersi mocniej, niczym zamknięty w klatce ptak  pragnąc wyrwać się na wolność, do niego. Nic nie mówiła tylko patrząc mu w oczy szeroko otwierając swoje, wciąż oszołomiona i zaskoczona stała w bezruchu.
            Poczynił pierwszy krok. Delikatnie musnął swoimi ustami jej warg i odsunął się, nie przedłużając pocałunku. Nie miał zamiaru jej teraz tutaj zostawić, nie po to tyle czasu czekał na nią, lecz ona nie mogła wiedzieć, że to jeden z elementów jego gry, walki o nią i jej uczucie. To sprawiło, że poczuła się jeszcze mocniej zdezorientowana i coś w niej krzyknęło, żeby nie odchodził, jednak wciąż nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Namiastka bliskości jaką ją obdarował przed kilkoma godzinami, rozpaliła tylko jej zmysły, chociaż nie utraciła wówczas zdrowego rozsądku, ale teraz...? Pragnęła pocałunku, natychmiast, teraz! Jego słowa sprawiły, że w jej wnętrzu zapłonął pożar, ale on nie czynił żadnego ruchu, tylko stał w niemym oczekiwaniu, tylko właściwie na co? Nie miała mu do zaoferowania wzajemnych słów chociaż najprawdopodobniej poczuła do niego to samo, jednak uważała, że jest jeszcze za wcześnie na takie wyznania, przynajmniej z jej strony.
            - Po prostu musiałem ci to dziś powiedzieć… - dodał po chwili, cofając się o krok.
            Nie! Nie może teraz tak po prostu odejść! Niech chociaż pozostawi na jej wargach swój smak, niech naznaczy jej skórę swoim zapachem!
            Ogarnęła ją panika kiedy się cofnął. Wystarczył ten jeden impuls, aby chwycić go za dłonie i mocno do siebie przyciągnąć, a on już nie potrzebował żadnego innego sygnału. Natychmiast przylgnął wargami do jej ust i zagarnął dla siebie całą jej szczupłą posturę, mocno otulając silnymi ramionami. Delikatny i na pozór zwiewny pocałunek przerodził w gorączkę i szaleńczy splot języków. Po omacku otwierając drzwi na schodową klatkę obrócił ją nie rozłączając się ani na moment i wciągnął za sobą. Ogarnęła ich ciemność, jedynie nikła smuga światła z pobliskiej latarni wdzierała się nieśmiało przez niewielkie okienko ze zbrojoną szybą. Dopiero teraz przerwał otulając ciepłymi dłońmi jej policzki. Po długim, namiętnym pocałunku, delikatnie i z właściwą sobie czułością, zaczął muskać wargami każdy milimetr jej twarzy; czoło, powieki, nos, policzki. A kiedy jego usta już posiadły naznaczając wilgocią wszystkie jej części, układał zapamiętale z subtelnych pocałunków ścieżkę na jej szyi.
            Zatrzymali się tuż za drzwiami. Mimo środka nocy w każdej chwili mógł ktoś tu wejść, dlatego też po chwili pociągnął ją za sobą na schody, prowadzące do piwnicy piętro niżej. Nie protestowała nawet jednemu jego gestowi, teraz on rządził, a ona poddała się jego woli, bez najmniejszego sprzeciwu. Za to jej wola rozpadała się pod wpływem jego bliskości i dotyku na tysiąc kawałków, i sama już nie wiedziała, czy po tych wszystkich szaleńczych doznaniach kiedykolwiek będzie w stanie się pozbierać.
            Jej plecy zetknęły się z zimną ścianą, w tym miejscu otaczała ich już niemal całkowita ciemność i jedyne co mogli dostrzec wyostrzonym w tych warunkach wzrokiem, to zarys swoich postaci. Poczuła na ramionach jego ciepłe dłonie, które teraz zsunęły z nich wdzianko i cienkie ramiączka sukienki. Żałowała, że w tych ciemnościach nie może dostrzec wyrazu jego twarzy i tego spojrzenia, które tak bardzo ją urzekło. Bez wzrokowego bodźca musiała delektować się jedynie jego czułym dotykiem i właśnie teraz całą swoją uwagę skupiła na delikatnie rozbieganych po skórze jej dekoltu i piersi opuszkach palców chłopaka. Pieścił ją z wolna, jak gdyby czas był ich sprzymierzeńcem, jakby nigdzie się nie spieszył. Wcześniejszą gwałtowność swoich poczynań zamienił w niezwykłą subtelność, która aż ją niecierpliwiła. Jeśli już był w zasięgu jej dłoni, pragnęła go mieć już, natychmiast!
            Nie okazała jednak swojej porywczości, odbierając każdą zadaną jej pieszczotę, podczas, gdy on zastąpił dłonie swoimi ustami. Zetknięcie ich z jej ciałem spowodowało ponowny dreszcz i wyzwoliło z jej krtani ciche westchnienia. Przymknęła oczy, starając się zwizualizować pod powiekami wyraz jego spojrzenia. Tak, uwielbiała kiedy na nią patrzył i teraz w tej ciemności cholernie jej tego brakowało…
            Wplotła dłonie w jego starannie poukładaną, czarną czuprynę. Szelest targanych ubrań, tłumione oddechy przerwał jej głuchy jęk, gdy sięgnął dłońmi do jej kolan, finezyjnie przesuwając swój dotyk w górę, skierował go ku wewnętrznej stronie ud. Tym samym nakłonił ją do ich rozsunięcia. Przykucnął, powolnym ruchem podciągając do góry sukienkę. Czerń koronkowej bielizny i pończoch odcinała się od jasnych fragmentów jej ciała na udach. W tych ciemnościach widział zaledwie zarys tego wszystkiego, ale i tak zadziałało to na jego wszystkie zmysły. Dotykał pieszczotą ust tych obnażonych fragmentów jej skóry. Drżała pod jego każdym, choćby najdelikatniejszym muśnięciem. Podniecona i spragniona właśnie jego, wstrzymała oddech w oczekiwaniu na śmiałość dłoni, którymi właśnie pieścił ją przez cienki materiał koronki.
            Przymknęła oczy, opierając głowę o zimną ścianę. Z rozkoszą przyjmowała wszystko to, co miał jej do zaoferowania. Właśnie teraz spełniały się jej marzenia, wszystkie sny jakie śniła przez te dni bez niego, o pragnieniu fizycznej bliskości z nim i zagarnięciu go tylko dla siebie. I może tylko miejsce nie było z jej marzeń. Choć niewątpliwie znacznie podniosło poziom adrenaliny w jej ciele, wszak ryzyko było niemałe. Tylko z nim mogła się zdobyć na takie szaleństwo, aby pozwolić mu na to wszystko właśnie tu, niemalże na progu jej mieszkania w którym spał Martin. Spał...? A może obudził się...? Może otworzył drzwi od mieszkania i wsłuchiwał się w jej namiętne jęki?
            Nie dbała o to, jeśli nawet miałoby się tak stać. W tej chwili gotowa była poświęcić wszystko dla niego, dla tego chłopca, którego usta teraz opadały miękko na wolne od ubrań fragmenty jej ciała. Pragnęła go w sobie, wiedziała, że to niebawem się stanie, że to jest nieuniknione.
            Podniecenie pulsowało w nich obojgu, lecz on wciąż dopieszczał ją całując przez cienki trójkąt bielizny, palcami błądząc w pobliżu jej mokrego wnętrza, jakby celowo chcąc doprowadzić ją na skraj szaleństwa, pragnąc słyszeć jej błaganie o siebie. Rozpalał ją.
            Czuła jego ciepły i wilgotny język, przygryzające ją delikatnie zęby i już nie mogła tego znieść. Tłumiła w sobie wszystko to, czym tak chętnie nasyciłaby zmysł jego słuchu w innych okolicznościach. Dlatego będąc już u kresu wytrzymałości, szeptem przecięła ciszę, jaką mąciły jedynie ich płytkie i szybkie oddechy.
            - Proszę...
            Błyskawicznie podniósł się, dotykając swoim czołem jej czoła i dłońmi rozpalonych policzków:
            - Czego pragniesz...? - zapytał równie cicho, jak ona przed chwilą prosiła.
            - Ciebie... - wyszeptała, rozpinając mu niecierpliwie spodnie. - Tylko ciebie... Tu i teraz... Weź mnie...
            Takimi słowami doprowadzała go do obłędu już od pierwszych ich wspólnych intymnych chwil, od pierwszego razu. Zadrżał, kiedy objęła jego wzwód swoją ciepłą, miękką dłonią, pieszcząc kilkoma posuwistymi ruchami. Zsunął z jej bioder bieliznę, tylko trochę, aby nic nie mogło przeszkodzić mu w nią wniknąć.
            Posiadł ją z jedynym marzeniem w głowie; teraz musi dla niego oszaleć, całkowicie postradać zmysły, zaprzedać mu swoją duszę, którą zawładnie już na zawsze i bez reszty. Cała drżąca i cała jego… Już nie wiedział, czy to szaleństwo i pożar zmysłów, czy szczera, prawdziwa miłość pchała go w ten czysty obłęd, a ta chwila bliskości tak idealnie wypełniona jego usilnym staraniem o bycie dla niej najlepszym, była tą wyczekaną. Tak bardzo chciał być jedyny, nie tylko w tej chwili erotycznego uniesienia… On pragnął już tego na zawsze.
            Krzyknęła, kiedy wniknął w nią do końca. W takich momentach zdarzało jej się tracić rozsądek, a podniecenie siało spustoszenie w jej umyśle. Na szczęście on wciąż jeszcze w pełni świadomy miejsca w jakim się znajdują, natychmiast położył na jej ustach dłoń starając się ją uspokoić poskramiając głośny sposób wyrażania przez nią emocji. W każdym innym miejscu z pewnością delektowałby się jej krzykiem i jękiem, ale tu oboje musieli zachować szczególną ostrożność. A to był dopiero początek przyjemności, jaką pragnął naznaczyć jej ciało fajerwerkami doznań i szaleństwem spełnienia.
            - Ciii… - usłyszała, kiedy oparł czołem o jej czoło, nadając jednostajny ruch swoim biodrom i rozpalając ją każdym posuwistym ruchem. Sparaliżowana przyjemnością, kiedy zakleszczył ją w ostoi swoich ramion, zaborczo objęła go jednym udem powodując, że mógł penetrować ją głębiej. To doznanie, wyzwoliło z jej piersi znów głośny jęk. Tym razem zamknął jej usta kolejnym, gorącym dotykiem swoich warg. Jego ruchy były powolne, rytmiczne, wysuwał się daleko, aby znów wejść głęboko, do granic możliwości ich ciał. Obejmowała go mocno, całowała chciwie szepcząc mu do ucha: - Nie przestawaj… - Co jeszcze bardziej go rozpalało.
            Urzekał ją tym szaleństwem, stanowczością. Wziął ją w tym miejscu, bo tego pragnął i każdym swoim posunięciem, każdym gestem sprawił, że i ona pragnęła oddać mu się z taką determinacją. Tego wszystkiego tak bardzo brakowało obecnemu, jak i każdemu poprzedniemu jej partnerowi. I oto teraz, kochała się z nim na schodach u wejścia do piwnicy, na klatce schodowej swojego mieszkania i czuła się cudownie. Czyż nie było to czyste szaleństwo?
            Gdyby teraz mógł spojrzeć w jej oczy, z powodzeniem wyczytałby z nich całą rozkosz na szczyt jakiej właśnie ją wiódł. Mógłby zobaczyć jak umiera tu z przyjemności dzięki niemu, przy nim i dla niego... Dostrzegłby, jak słodko, jak cudownie prowadzi ją przez to umieranie wprost do raju, udając się tam za nią...
            Zsuwał usta ścieżką wzdłuż szyi najcudowniejszej dla niego kochanki, jaką ponownie posiadł tracąc już wszelkie panowanie nad sobą, dążąc do spełnienia. Jej i swojego. Wystarczyło tylko kilka jego ruchów, aby przeniosła się w inny wymiar. Dreszcz za dreszczem, tchnienie za tchnieniem, upojona ekstazą, jaka coraz bardziej zaznaczała się w niej. Jakby nie było jutra, jakby świat zaraz miał się skończyć...
            Znów odnalazł jej zbłąkane usta swoimi wargami, ocierając się o nie, całując, tak samo mocno, z taką samą desperacją jak teraz wypełniał ją sobą. Ale ona już nie odwzajemniała tych pocałunków, czując jak kawałek po kawałku wyrywa niebo, którym ją obdarował. Miała wrażenie, że przy każdym kolejnym zbliżeniu z nim, jej ekstaza jest głębsza i pełniejsza. Czego więc jeszcze doświadczy…? Jak bardzo jeszcze może być jej z nim wspaniale...?
            - Jesteś cudowna... – szepnął. - I moja...
            Zamiast krzyczeć z napływającej do jej zmysłów rozkoszy, wcisnęła twarz pomiędzy jego szyję i bluzę, którą miał na sobie. Wydając z siebie stłumione odgłosy uniesienia i zaciskając na jego ramionach dłonie, delektowała się jego spełnieniem. A on całował jej usta dogaszając w sobie przyjemność jakiej znów doświadczył dzięki tej kobiecie. Nawet nie zastanawiali się ile to trwało, może długie minuty...? Na tyle długie, aby mogli wsłuchać się we własne ciała, czuć pod skórą silny dreszcz, który wciąż w nich szalał. Tak bardzo pragnął znać jej uczucia, lecz wiedział, że właśnie teraz musi wykazać się cierpliwością, ale tym ostatnim, gorącym pocałunkiem pragnął okazać jej swoje uczucie, sprawić, by czuła się odpowiedzialna za to, co w nim się zrodziło.
            Jeszcze przez chwilę po rozłączeniu warg czule pieścił jej policzki dłońmi, zarysowując kciukami kontur dolnej wargi.
            - Dziękuję... – szepnął.
            - To ja dziękuję... Dziękuję, że jesteś, że mimo wszystko nie odpuściłeś - odpowiedziała.
            Choć nie usłyszał od niej tego o czym marzył, sprawiała, że i tak był szczęśliwy.
            - I tak zmarnowałem tyle czasu… Niepotrzebnie z tym zwlekałem, prawda? – patrzył na nią, choć tak naprawdę widział niewiele.
            - Niepotrzebnie – przytaknęła. Znów pocałował ją delikatnie, ale bardzo namiętnie, tak jakby chciał również w ten sposób okazać jej to, co czuje. Subtelnym gestem nasunął jej ramiączka sukienki, po czym sam poprawił swoją garderobę i mocno ją do siebie przytulił, pełen nadziei na każdy kolejny dzień.
            - Spotkaj się jutro ze mną... - poprosił cicho. Pragnęła tego całym sercem, chciała go w swoim życiu, cokolwiek miało to znaczyć.
            - Tylko jak? Ja mam u siebie chorego Martina - zmartwiła się. - Wiesz, że my nie możemy się tak po prostu spotkać gdziekolwiek.
            - Wiem. Ale może jakoś wieczorem...?
            - A może w poniedziałek? Martin o dziewiętnastej leci, więc może później? - zaświtało jej w głowie.
            - To niemożliwe... W poniedziałek jedziemy do domu - odparł smutnym głosem.
            - No tak, cholera, zapomniałam, że to już te dwa tygodnie.
            Cały jej plan legł w gruzach, a taką miała nadzieję na spędzenie z nim czasu, kiedy jej facet wyjedzie.
            - No dobrze, niech będzie jutro – zgodziła się w końcu po krótkim namyśle. Wiedziała, że trzeba będzie jakoś poukładać ten czas i nie ma takiej siły, przez którą nie mogłaby mieć go dla siebie w tym czasie nieobecności Martina.
            - Przyjdę tu o dwudziestej pierwszej, będę czekał po drugiej stronie ulicy, coś wymyślimy... - uśmiechnął się.
            Nie wyobrażała sobie w tej chwili tego wszystkiego. Oszaleje, jeśli to będzie miało tak wyglądać. Teraz Martin wyjeżdża, ale co będzie kiedy już wróci? Kręcenie na dwa fronty na dłuższą metę, było zupełnie nie w jej stylu. Jednak teraz to nie było istotną sprawą, nie chciała za nadto wybiegać myślami w przyszłość. Najważniejsze było to, że przez dwa tygodnie nie będzie Martina, jednak w tym czasie miało nie być także i Billa, a to nie napawało jej optymizmem. Potrzebowała go w tym czasie, choćby miała go zamknąć w czterech ścianach swojego mieszkania, to bardzo chciała choć kilka dni w tym czasie mieć go dla siebie.
            - Czy na całe te dwa tygodnie musisz jechać do domu? - spytała w końcu.
            - Nie wytrzymałbym tyle bez ciebie - pogładził ją po policzku i uśmiechnął się - Na pewno się do ciebie urwę.
            To było właśnie to, co najbardziej pragnęła usłyszeć i było niepodważalnym dowodem na to, że marzenia się spełniają.
            Przytulił ją jeszcze mocniej i pocałował w czoło. Odetchnęła z ulgą. Zastanowiła się, która właściwie może być godzina? Ledwie widziała tarczę zegarka, już nie wspominając o wskazówkach. Tak było jej dobrze w jego młodych, ale jakże męskich i opiekuńczych ramionach, wcale nie chciało jej się wracać do domu. Martin do niej nie dzwonił, pewnie spokojnie śpi. No właśnie… On nieświadomy niczego śpi, gdy tymczasem ona...
            Nieprzyjemny wyrzut sumienia znów zacisnął pętlę wokół jej szyi. I tak zdradziła go już wcześniej, nie kocha go, choć oczywiście to nie miało prawa być żadnym usprawiedliwieniem, ale w jej sercu zadomowił się ten właśnie czarnowłosy chłopak, który teraz tulił ją w ramionach. To jego pragnęła i wiedziała, że zrobi wszystko, aby moc bezkarnie spędzać z nim czas. Nie myślała teraz racjonalnie, nie budowała z nim przyszłości i na tę chwilę nie zamierzała odejść od Martina. Zresztą nie miała nawet pojęcia, czy właśnie tego oczekiwałby od niej Bill. Ich związek z pewnością nie byłby dobrym pomysłem, to mogłoby się nie udać nawet, gdyby oboje  bardzo tego chcieli. Nie było więc sensu nawet się nad tym zastanawiać, chciała teraz cieszyć się rozkosznym czasem w jego młodych ramionach… On był ucieleśnieniem jej pragnień, nie chciała już tylko marzyć, chciała się z nim kochać i chciała kochać jego, czuć całą sobą, że jest dla niego całym światem i tęsknotą, z pełnią świadomości, że kocha i jej pragnie. Nieznacznie, samymi opuszkami palców dotknęła jego twarzy i lekko przesunęła nimi po jego wilgotnych ustach. To nie był sen ani marzenie, był tuż obok niej. Upływające minuty były katem tych upojnych chwil.
            - Muszę już iść... - odezwała się w końcu cicho Babette. Spojrzał na nią ze smutkiem i  jakby już odczuwalną tęsknotą, a przecież jeszcze się nie rozstali. Chwycił ją za dłoń i pokonując wspólnie kilka stopni w górę, stanęli przy wejściowych drzwiach do klatki. Wtedy objął ją po raz ostatni tej nocy i ponownie pocałował.
            - Dobranoc… - pożegnała go.
            - Będę tu jutro o dwudziestej pierwszej, będę czekał, pamiętaj. Dobranoc…
            Cofnęła się kilka kroków w stronę schodów na górę, do ostatniej chwili trzymając go za rękę. Tak trudno było jej wypuścić ją ze swojego uścisku, lecz kiedy już musiała to zrobić, odwróciła się pokonując pierwsze stopnie prowadzące do jej mieszkania.
            Stał w drzwiach klatki, dopóki zarys jej postaci nie zniknął na półpiętrze. Dopiero teraz usłyszała, jak rozmawia z kimś przez komórkę, że można już przysłać po niego auto.
            Wspinając się wolno po schodach, czuła rozpierające ją szczęście, które po chwili znów przyćmiły wątpliwości. Dlaczego nie mogła żyć w pełni radością tych chwil, czemu znów w jej umyśle zrodziło się setki dziwnych, pełnych obaw myśli?
            Starała się jak najciszej otworzyć drzwi do mieszkania, nie chciała obudzić Martina. Z kuchni wąską smugą padało przez otwarte drzwi na przedpokój nikłe światło latarni, jaka była za oknem. Dlatego bez problemu mogła się poruszać nie zapalając lampy. Niemalże na palcach zakradła się do sypialni, gdzie spokojnym snem spał jej facet. Otuliła go kołdrą, jak matka, która otula z troską swoje chore dziecko. Dotknęła jego czoła, nie był rozpalony, więc pewnie nie miał gorączki. Poruszył się tylko mrucząc coś pod nosem, ale nie obudził. Uspokoiła się, że podczas jej nieobecności, wszystko było w jak najlepszym porządku. Wyszła więc na taras, z nadzieją, że jeszcze zobaczy Billa. Nie pomyliła się, właśnie wsiadał do samochodu i spojrzał w stronę jej okien. Pomachała mu uśmiechając się czule, czego widzieć nie mógł. Przesłał jej całusa i wsiadł do auta, które po chwili zniknęło za rogiem ulicy.
            Zakochała się w nim, teraz była już tego pewna. Zakochała się bez pamięci… Z całym naręczem wątpliwości wróciła do mieszkania. I choć obiecała sobie, że nie będzie zadręczać się myślami o przyszłości, to jednak uciekała w nią wyobrażeniem. Wiedziała, że łamie jakieś zasady, postępuje wbrew wszystkim. Różnica wieku między nimi była niczym przepaść w skalistych górach, nie do przeskoczenia… I choć na razie nie zamierzała zostawiać Martina, wciąż zastanawiała się co będzie, jeśli jednak będzie musiała wybierać?
            Idąc z nim do łóżka w tę pamiętną noc po gali nie chciała się w nim zakochać, nie chciała też jego miłości, choć z każdą godziną w jego towarzystwie coraz bardziej pragnęła go dla siebie. Zauroczył ją nie tylko swoją fizycznością i młodzieńczą świeżością. To spadło na nich oboje nieoczekiwanie, bo uczucie nie pyta o wiek, przychodzi nieproszone w momencie, kiedy najmniej byśmy się go spodziewali, zupełnie go nie oczekując.
            Wiedziała, że to skomplikuje życie nie tylko jemu, ale też i jej. Jednak to było silniejsze od wszelkich kanonów i zasad, chociaż czuła, że nie będzie to łatwa miłość. Nie zdołała zabić tego uczucia w zalążku, nawet pozwoliła mu się rozwinąć, a teraz dała mu możliwość dojrzeć... I dojrzało w niej i w nim, na przekór wszystkim i całemu światu.
            Popatrzyła na zegarek: „Świetnie, prawie rano...” , westchnęła w duchu.
            Z myślą o nim brała prysznic, z myślą o nim kładła się na kanapie w salonie i z myślą o nim pogrążyła się w głębokim śnie...

środa, 27 stycznia 2016

Rozdział XI



                                                       Rozdział  XI


„Nie żałuję ani dnia, nie żałuję ani chwili,
mimo burz, niepotrzebnych słów.
Nie żałuję ani dnia, nie żałuję ani chwili,
nowy dzień droga u mych stóp!”
P. Markowska – „Hallo, hallo”


Miał ogromne szczęście, że w pobliżu akurat nikogo nie było. W innym wypadku tak łatwo nie zrealizowałby swojego zamiaru. Kiedy tylko Babette wyszła z łazienki, chwycił ją za rękę i pociągnął bez słowa za zaułek, w ciemne rozwidlenie korytarza. Nie miał pojęcia, że nie musi wcale używać siły, aby wysłuchała go, przecież sama tak gorąco tego pragnęła. Jednak on bał się tak bardzo, że znów będzie chciała mu uciec. Nim się zorientowała co w ogóle się dzieje, zdecydowanym ruchem przyparł ją do ściany przytrzymując w swoich dłoniach jej oba nadgarstki.
            - A teraz, chcesz czy nie chcesz, musisz mnie wysłuchać – wycedził cicho, ale dobitnie, odrobinę zdenerwowany.  - Szalałem z tęsknoty przez te tygodnie, z tęsknoty i z żalu, odrzucony i niechciany, potraktowany jak zabawka na jedną noc. Czy ty wiesz co ja czułem? – swój krótki monodram zakończył pytaniem skierowanym do niej.
            Patrzyła na niego zupełnie zdezorientowana, zaskoczona chwilą, bo na pewno nie jego pretensją. Wszak mogła się jej spodziewać, właściwie mogła spodziewać się wszystkiego i na wszystko była przygotowana. Zdawała sobie sprawę, że wiele zniesie, byleby tylko porozmawiać z nim, byle tylko znów być blisko niego…
            - To nie tak... – wyszeptała, dopiero teraz w pełni rozumiejąc co mógł sobie wtedy pomyśleć i jak się poczuł. - Nie chciałam, żeby tak wyszło, nie miałam tego w zamiarze...
            - A czego chciałaś? No powiedz! - teraz zdecydowanie nią potrząsnął. – Chciałaś, żebym ci nie burzył twojego poukładanego życia, tak? Z każdym tak postępujesz? Najpierw upojna noc, a potem za drzwi?
            - Bill, zapominasz się. – upomniała go, ale chyba niewiele sobie robił z jej słów. Był wzburzony, wściekły, nigdy przedtem nie widziała go w takim stanie, choć zastanawiając się teraz nad tym wszystkim głębiej w wielu sytuacjach nie widziała go. Na dobrą sprawę w ogóle go nie znała.
            - Dlaczego nim wpuściłaś mnie do domu, nie pomyślałaś, że taki niedoświadczony gówniarz jak ja może się zakochać?! – kontynuował już nieco głośniej, wciąż nie wypuszczając jej z więzienia swoich dłoni.
            Z każdą chwilą jego złość zamieniała się w rozżalenie i choć w korytarzu panował półmrok, miała wrażenie, że w oczach ma łzy. A może po prostu tylko tak cudownie błyszczały…?
            Znów niewidzialna dłoń ścisnęła ją za gardło i nawet nie miała żalu, że przez chwilę swoimi słowami wypowiedzianymi w nerwach, najzwyczajniej w świecie potraktował ją jak dziwkę. Popatrzyła mu w oczy z całą nagromadzoną w sobie czułością i sympatią jaką do niego miała, z ogromem tęsknoty za taką właśnie chwilą o jakiej śniła przez tyle nocy. Może nie do końca wyobrażając sobie to wszystko właśnie w taki sposób, ale czyż nie miała powodu do szczęścia? Jego słowa oznaczać mogły tylko jedno… Była mu bliska, bardzo bliska, może nawet nie spodziewała się, że aż tak... I jeśli naprawdę zakochał się, jeśli to nie było tylko zauroczenie jej fizycznością, będzie musiała przyjąć jego uczucie z całkowitą i właściwą sobie odpowiedzialnością. Nie może i nawet nie chce go teraz odtrącić.
            - Nie chciałam tego... – cichym, drżącym głosem odpowiedziała mu. - Mnie też nie było łatwo...
            - Tobie nie było łatwo? - wycedził z ironią - A Wenecja? A romantyczne przechadzki z ukochanym? Oczywiście, że wtedy było ci najtrudniej, prawda? - kontynuował nie zwalniając uścisku z jej rąk. Oskarżał ją i ranił, nie miał pojęcia co ona przeżywała przez cały ten czas, jak bardzo chciała zagłuszyć w sobie to wszystko jedynie dla jego dobra. Nie miała pojęcia, że on wcale tego dobra nie chce…
            Był niesprawiedliwy, tak bardzo niesprawiedliwy… Ale doskonale wiedziała, że ma prawo tak sądzić i pozwalała mu zadawać sobie ten ból, ten przywilej był mu jak najbardziej należny.
            Kiedy potok oskarżycielskich słów wypłynął z jego ust i zdawać by się mogło, że już nie ma sił na dalszą tyradę, jednocześnie delikatnie rozluźnił uścisk dłoni na jej nadgarstkach. Wtedy jednym szarpnięciem wyswobodziła się i nie przestając wpatrywać się w niego wyrzuciła z siebie tłumione dotąd rozgoryczenie.
            - A skąd ty możesz wiedzieć co ja czułam?! Co? No skąd?! Po naszym rozstaniu przez cztery dni nie mogłam dojść do siebie, bo każdy kąt mojego mieszkania o wszystkim mi przypominał! Nie spodziewałam się, że po tym wszystkim, będziesz mnie uważał za jakąś bezduszną sukę… Napisałam to wszystko dla twojego dobra, nie chciałam żebyś się zaangażował! Nie chciałam, żebyś cierpiał! - niemalże wykrzyczała mu teraz w twarz i szybko zamilkła, bojąc się żeby nie powiedzieć za dużo.
            - Za późno o tym pomyślałaś. - odparł krótko, już bez złości, ani pretensji, jedynie z nieukrywanym żalem. Pozwoliła mu posmakować raju, a potem chciała mu go odebrać i sprawić, aby na zawsze zapomniał o tej słodyczy…?
            Oboje zamilkli, wypełniając dzielącą ich przestrzeń przyspieszonymi oddechami i wpatrując się w siebie zachłannie. Czuła, że jeśli nadal będą tak trwać tu w milczeniu, gotowa jest się po prostu rozpłakać. Jeśli już tyle powiedziała, czuła, że musi powiedzieć mu coś jeszcze…
            - Nawet nie wiesz jak żałowałam tego, jaką miałam cholerną nadzieję, że się odezwiesz… Dlatego miałam żal, że tak bardzo posłuchałeś moich słów, nie szukając kontaktu.
            I nie wytrzymała, choć starała się usilnie powstrzymać łzy, te niekontrolowanie spłynęły po jej policzkach. A on patrzył oniemiały na jej twarz, w te oczy pełne łez i stał, zupełnie nie wiedząc co więcej mówić, co ma robić. Znów była jego, taka sama jak kilka tygodni temu, taka bezbronna i taka piękna… Zarzuciła mu ręce na szyję. Nie czekał dłużej, chwilowy paraliż całego ciała ustąpił i wreszcie mógł delektować się jej bliskością i ciepłem w swoich ramionach. Objął ją gwałtownie, mocno.
            - Przepraszam... Ja szaleję... Ja już nie wiem co mówię... – rozbieganym wzrokiem chwytał każdy fragment jej twarzy, jakby chciał zapisać go w pamięci na dłużej, na wypadek, gdyby los znów ich rozdzielił. Ale przecież doskonale pamiętał każdy szczegół, miał wyryty w sercu jej obraz. Chwila tak ulotna, była dla nich cennym ukojeniem nagromadzonej tęsknoty. Oboje na nią czekali, pragnęli tej bliskości i siebie. Może zapamiętają ją jak migawki z nieuważnie obejrzanego filmu, zbyt skupieni na sobie wpatrując się tak zachłannie w swoje oczy, wtopieni w objęcia ramion.
            Usta wciąż niepewnie zbliżały się do siebie, coraz bardziej niwelując już i tak minimalną odległość. Czuła jego gorący oddech na swoich wargach i zapach alkoholu, jaki niedawno pił. Czoło zetknęła z jego czołem i już nie widząc z tej oszałamiającej bliskości głębi jego spojrzenia, przymknęła powieki pozwalając zamknąć ten czas w pętli, z której nie chciała się uwalniać. Nie była mu obojętna, wiedziała to… On także nie był dla niej tylko jakimś chłopcem, choć tak uporczywie broniła się przed wielkim uczuciem, czy to naprawdę mogło być uniknione?
            Gwałtowna namiętność zawładnęła nimi, kiedy przylgnęli do siebie w pocałunku pełnym słodkiego chaosu i szaleństwa. Pieścili wargi lekko i zwiewnie, to znów przygryzali je sobie wzajemnie, pozwalając językom szaleńczo błądzić we wnętrzu tych drugich, upragnionych. Pragnęli siebie nie bacząc na sytuację w jakiej się znaleźli, nie myśląc w tym momencie o konsekwencjach tegoż zapomnienia. Ta nagła, upragniona bliskość odbierała trzeźwość umysłu. Jakiś głos krzyczał w jej wnętrzu, że on należy do niej. Drżała na samo wspomnienie wypowiedzianych przez niego kilka minut temu słów; tęsknił, pragnął i… zakochał się! Do diabła ze zdrowym rozsądkiem… Piękniejszego wyznania z jego ust nie mogła sobie wymarzyć…
            Podniecała ją jego tęsknota i pożądanie, szaleństwo z jakim okazywał to teraz mocno przyciskając ją do ściany, całując z taką namiętnością. Zaprzestawali na krótki moment wpatrując się w siebie z dzikością, aby po chwili na nowo wypełniać sobą przestrzeń między ustami. Ekscytacja mąciła im w głowach. Dłonie chłopaka mocno oplotły jej biodra. Pragnął więcej, stęskniony jej ciała i tak bardzo nienasycony. Całe jego wnętrze zapulsowało szaleńczo, kiedy sunąc jedną z nich w dół jej biodra, zakradając się pod krótką sukienkę wyczuł dotykiem delikatne, koronkowe wykończenie pończoch. Rozbiegane opuszki palców przesunęły się po nagiej skórze uda, pozwalając już całej dłoni wkraść się pomiędzy nie. Jęknął cicho wprost w jej usta, kiedy pojął, że od wilgoci i gorąca jej wnętrza, jego palce dzieli jedynie koronkowy materiał skąpej bielizny, jaką miała na sobie. Teraz ona dała głośny upust nagromadzonemu pragnieniu, czując z jaką  delikatnością pieści ją.
            I nagle, niespodziewanie, poczuła strach nakłuwający ją niczym drobne odłamki lodu, przywracający rozsądek, jaki natychmiast nakazał przerwać to szaleństwo. Przecież ktoś mógł ich usłyszeć, może ktoś czaił się w zaułku korytarza, a choćby i Jens – możliwe, że zacząć jej szukać. Nie miała pojęcia ile to już trwa, jednak z pewnością nie było jej na sali dobre kilkanaście minut.
            Oderwała się od niego i wyswobodziła z dotyku jego dłoni.
            - Nie możemy... Nie tutaj - wydusiła na przekór sobie stłumionym głosem, po czym szybko zniknęła za rogiem korytarza zostawiając Billa samego, zdezorientowanego i niemal oszalałego z podniecenia. Nie biegł za nią, nie gonił, nie byłoby to rozsądnym posunięciem. Uśmiechając się sam do siebie, uspokoił oddech, opierając przedramiona o ścianę, bezsilnie wsparł na nich głowę. Chciał ochłonąć, zanim wróci na salę. Musiał ochłonąć…
            Babette była w o wiele gorszej sytuacji. Płonąc niemal jak żywa pochodnia wracała do stolika patrząc, czy nie ma przy nim Jensa. Na szczęście nie było tam nikogo. W wiszącym na jednej ze ścian lustrze, które właśnie mijała, przejrzała się przystając na chwilę. Przetarła dłońmi policzki, które teraz nosiły ślad lekkiego rumieńca. Serce waliło jej zupełnie tak samo, jak w tę pamiętną noc na gali. Tak niewiele brakowało, a uległaby mu lekkomyślnie w tym korytarzu, co mogłoby nieść za sobą fatalne w skutkach konsekwencje. Jeszcze nigdy, przy nikim nie straciła aż tak kontroli i tylko on działał na nią w taki sposób. A może właśnie dlatego, że był dla niej jak soczysty, słodki i uzależniający zakazany owoc? Czyż takie zapomnienie nie smakuje najlepiej…?
            To się jej nie zdarzało jej się wcześniej, nigdy. Właśnie przy nim to wszystko było takie pierwsze… Te emocje, rozedrganie ciała, burza namiętności i chwile pełne euforycznego szczęścia, kiedy był w pobliżu. I czas napełniający ją trwogą o przyszłość, choć może nie powinna teraz martwić się na zapas?
            Rozejrzała się po sali za Jensem, było już późno i nie wiedziała jak się czuje Martin. W dodatku wcześniej zbyt zajęta śledzeniem Billa wzrokiem, nawet nie pomyślała aby zatelefonować do niego. Teraz było zbyt późno, pewnie dawno spał, a ona nie chciała go budzić. Stwierdziła, że na dziś dość wrażeń. Już miała pewność, że myśli Billa należą do niej, jest w nich obecna i bardzo mu bliska. Przecież właśnie tego chciała.
            Niebawem znajdą do siebie drogę, przecież już w poniedziałek zostanie sama na całe dwa tygodnie i wiedziała, że wykorzysta ten czas, choć jeszcze nie miała pojęcia jak.
            W tej chwili zobaczyła go, jak wraca do stolika. Nie patrzył w jej stronę, może całkowicie nieświadomy, że podąża za nim wzrokiem. Usiadł, dopił drinka i dopiero teraz ich spojrzenia spotkały się. Trwali tak przez dłuższą chwilę, co przerwał wracający Jens.
            - O, jesteś! A ja cię szukałem.
            - Dobrze, że nie poszedłeś za mną do damskiej toalety - odpowiedziała z przekąsem i właśnie w tej chwili zadziałała jej wyobraźnia. Nie byłoby ciekawie, gdyby za nią poszedł i coś zobaczył bądź usłyszał. Z pewnością nie zgrzeszyłby dyskrecją, na dodatek zupełnie nie mając pojęcia o ich wzajemnych relacjach. I nieważne było teraz nawet co mógłby sobie pomyśleć, ale jakie mógłby rozpowiadać o tym plotki…
            Ale na szczęście nie było go tam. 
            - Zrobiło się bardzo późno, czy możesz mnie odwieźć do domu? - spytała po upływie kilku minut. – Jednak jeśli chcesz jeszcze zostać, to nie ma sprawy, sama pojadę taksówką.
            - Nie no, ależ oczywiście że cię odwiozę! - ochoczo zgodził się Jens. Wiedziała, że przyjechał tu własnym samochodem, a przez cały wieczór sączył jedynie bezalkoholowe drinki i wypił jedną lampkę szampana, która zapewne już dawno wywietrzała mu z głowy. Nie była pewna czy naprawdę ma ochotę już wrócić do domu, ale chciała już stąd wyjść i kolejny raz poddać próbie uczucia Billa. Była niemal pewna, że po tym co zaszło będzie szukał kontaktu.
            Podeszli do Johanna, żeby się pożegnać, a kiedy już wychodzili omiotła wzrokiem po raz ostatni wnętrze lokalu, jednak nigdzie nie zauważyła chłopaka.
            Na zewnątrz owiał ją przenikliwy wiatr, dlatego też zarzuciła na siebie narzutkę jaką zabrała ze sobą. Wieczory już były chłodne, a lato dobiegało końca.
Kiedy wsiedli do samochodu, Jens zapytał:
            - Bardzo się spieszysz do domu?
            - Właściwie to nie, chciałam już po prostu stamtąd wyjść – odparła szczerze. - A co proponujesz?
            - Masz może ochotę na spacer? Jest taki piękny wieczór... Zawiozę cię w cudowne miejsce - uśmiechnął się tajemniczo Jens.
            - Dobrze. Chętnie się przejdę. – zapięła pasy i ruszyli.
            W środku nocy ruch na ulicach wielkiego miasta był znikomy, dlatego też szybko dotarli na jego obrzeża. Mężczyzna skręcił w polną drogę i po niedługim czasie zatrzymali się na niewielkim, leśnym parkingu. Nie miała pojęcia gdzie się znajdują, ale on zapewnił ją, że jeszcze nie są w miejscu docelowym, a żeby tam dotrzeć wyjął z bagażnika latarkę i wąską ścieżką ruszył przed siebie, trzymając Babette za rękę, aby mogła iść za nim krok w krok. Na szczęście podłoże po jakim stąpała było twarde i bezpieczne, inaczej będąc w szpilkach zapewne nigdzie by się nie wybrała za nim. Jens faktycznie przywiózł ją w odrobinę dzikie, tajemnicze, ale magiczne miejsce. Po kilku minutach wędrówki ich oczom ukazał się niewielki staw, jaki mogli dostrzec jedynie dzięki poświacie księżyca. Gdyby tej nocy niebo było pokryte chmurami ich przybycie tutaj mijałoby się z celem, ponieważ cała magia ujawniała się jedynie przy takiej pogodzie jak dziś. Dookoła zbiornika wodnego rosły drzewa, a w taką noc jak dzisiejsza, odbijały się w tafli wody niezliczone ilości gwiazd i okrągły, złoty księżyc. Teraz mogła zobaczyć, jak bardzo jest tu bajecznie.
            - Pięknie... – zachwyciła się urzeczona tym widokiem dziewczyna.
            - Zawsze, kiedy mam jakiś problem i muszę coś przemyśleć, przyjeżdżam tu. - Jens objął ją w pasie i przytulił. Nie zaprotestowała zbyt pochłonięta obrazem, jaki teraz zapadał jej głęboko w serce, a był naprawdę fascynujący. Do tego ta cisza, przetykana cichymi odgłosami natury, to wszystko niesamowicie ze sobą współgrało i tworzyło niepowtarzalny nastrój. Jedyna myśl, jaka teraz rozświetlała jej umysł wiązała się z tym czarnowłosym chłopcem, który tak bardzo zapadł jej w serce. Kiedyś na pewno go tu przywiezie.
            - Tu na prawdę jest cudownie... - powiedziała cicho. W milczeniu przeszli kilka metrów, rozkoszując się cudowną atmosferą tego miejsca.
            - Wiesz, nigdy bym się nie spodziewał, że dziś właśnie ciebie tam spotkam - odezwał się w końcu Jens. - Nawet w najśmielszych marzeniach bym nie przypuszczał...
            - No wiesz, niezbadane są losy ludzkie. Nigdy nie wiadomo co nas w życiu spotka i kiedy - uśmiechnęła się delikatnie dziewczyna, zupełnie nie mając na myśli swojego spotkania po latach z Jensem. Teraz skupiła się zupełnie na innych niespodziankach, jakie ostatnio dostała od losu w darze.
            - No właśnie, tego wszystkiego bym się nie spodziewał.
            Ton głosu Jensa zaczynał robić się coraz bardziej niebezpieczny. Znała ten ton, wiedziała czego może się po nim spodziewać. Jednak on nie wykonywał żadnego niepożądanego gestu, szli po prostu wolnym krokiem wzdłuż stawu i rozmawiali, ale wyostrzyła swoją uwagę na każdy jego ruch. Zdawała sobie sprawę, że trochę nazbyt ośmieliła go tym tańcem na imprezie, a teraz tym, że zgodziła się tu z nim przyjechać. 
            - Życie jest niekiedy pełne niespodzianek... - ciągnęła więc tę rozmowę, zastanawiając się przy tym, czy aby na pewno zmierza ona w dobrym kierunku. Nagle mężczyzna zatrzymał się i nim zdążyła się zorientować, objął ją:
            - Nawet nie marzyłbym, że kiedyś znów może nas coś połączyć - jego usta niebezpiecznie zbliżyły się do twarzy dziewczyny. Przestraszyła się i natychmiast chciała wyswobodzić się z jego objęć, ale nie mogła. Trzymał ją zdecydowanie i mocno. Niebezpiecznie malejącą przestrzeń pomiędzy ich wargami wypełniła więc swoją dłonią.
            - Jens, co ty w ogóle wygadujesz? Nic nas nie może połączyć, ja jestem z Martinem! – szarpnęła się i wtedy wypuścił ją z objęć.
            - Nie udawaj że tego nie chcesz, a dzisiejszy wieczór? - stwierdził z niemałym zdziwieniem.
            - Po prostu się dobrze bawiłam, to wszystko. I starałam się być dla ciebie miła. Myślałam, że po tym co nas łączyło, znasz mnie trochę. Chciałam jedynie okazać ci sympatię – wyrzuciła z siebie z pretensją. Czuła, że jej postępowanie może mieć fatalnie w skutkach konsekwencje, a jej chęć zrobienia tym wszystkim Billowi na złość, mężczyzna może bardzo źle odebrać. Przecież nie miał pojęcia, jakie są jej intencje, myślał, że być może zdobył jakąś jej przychylność.
            - Robisz sobie ze mnie żarty, Babette? Jeśli w ten sposób chciałaś okazać mi sympatię, to ciekawe jak okazujesz coś innego? - zaśmiał się ironicznie Jens.
            Poczuła się okropnie… Powinna była to przewidzieć, albo chociaż uprzedzić go, że jej postępowanie jest zamierzone, wymyślić coś, że może tym chce odstraszyć jakiegoś namolnego wielbiciela. Wymyślić cokolwiek, bo teraz wyszła na nieskomplikowaną pannę. Jens z pewnością zbyt wiele sobie wyobrażał, a ona swoim zachowaniem jak gdyby obiecała mu coś więcej.
            - Jeśli źle to wszystko odebrałeś, to bardzo cię przepraszam, ale naprawdę nie chciałam tego. Przepraszam... Masz rację, chwilami nieco przesadziłam, ale chciałam żebyś się dobrze bawił - próbowała się jakoś usprawiedliwiać i wyjść z twarzą.
            - No faktycznie. Bawiłem się świetnie. Narobiłaś mi tylko ochoty - stwierdził Jens z przekąsem. Ton jego głosu zdradzał teraz, że jest po prostu zły.
            - A niby na co?! – Babette podniosła głos. Była już mocno poirytowana jego bezczelnością. Co on sobie w ogóle myślał?
            - Nie udawaj niewiniątka - uśmiechnął się ironicznie.
            - Ta rozmowa nie ma sensu! Poza tym, obrażasz mnie. Bardzo cię proszę, odwieź mnie do domu.
            Wściekła, wyrwała mu z dłoni latarkę i ruszyła ścieżką w stronę pozostawionego na parkingu auta.
            - Ależ proszę bardzo! - niemalże krzyknął, ruszając z nią. Kiedy dotarli na miejsce, ostentacyjnie otworzył jej drzwi do samochodu. Widziała jak bardzo był zły, ale ona także okazywała to każdym gestem, a teraz z trzaskiem zamknęła drzwi, zapinając pas. Myślała, że zwróci jej uwagę, ale na szczęście nie odezwał się. Włączył głośną muzykę i ruszył. Za autem zakurzyło się porządnie nim wjechał na asfaltową drogę.
            - Więc dokąd?
            Podała mu swój adres i nie zamienili ze sobą już ani jednego słowa. Od nadmiaru wrażeń pulsowało jej w skroniach, najpierw ta cała sytuacja z Billem, a teraz Jens. Wiedziała, że za to wszystko ona sama ponosi odpowiedzialność. Perfidnie wykorzystała przychylność dawnego chłopaka, aby przekonać się o uczuciach innego. Teraz zaczynały nią targać wątpliwości, czuła winę za to wszystko co do tej pory się wydarzyło. Gdyby od samego początku zachowywała się inaczej, gdyby nie dawała Billowi żadnej nadziei, nie szukała możliwości spotkania, nie pozwalała jemu się do siebie zbliżyć, i nie okazała cienia zainteresowania, z pewnością nie przyjechałby w noc po gali. Jej życie toczyłoby się spokojnym torem, bez tego typu uniesień i niepotrzebnych zawirowań. Nadal byłaby silną kobietą bez słabości u boku mężczyzny, z którym była z wygody i wyrachowania, bo teraz już wiedziała, że tak naprawdę nigdy nie kochała go taką wyidealizowaną miłością. Miałaby spokój i poukładane życie, ale czy w obliczu kłopotów, jakich sama sobie teraz napytała, mogła z całą szczerością przyznać, że dałaby wszystko, aby móc cofnąć czas i do tego nie dopuścić?
            Nie… Z pewnością nie. To dzięki niemu odkryła wszystkie niepoznane dotąd tajemnice własnego ciała, to on wydobył z niej doznania, jakich być może nigdy nie zaznałaby z Martinem. W tej chwili nie było na świecie osoby, czy rzeczy, jakiej pragnęła bardziej niż jego. I ktoś musiałby zresetować jej pamięć, aby była zdolna chcieć cofnąć to wszystko, czego doświadczyła dzięki temu chłopcu.
            Patrzyła na mijane budynki w milczeniu utwierdzając się w przekonaniu, że nie zrezygnuje z tej odrobiny szczęścia z nim. Nie chciała związku, choć pragnęła wyłączności. Dzisiejszy wieczór uświadomił jej, że nie zniosłaby przy nim obecności innej kobiety i nigdy nie spodziewała się, że może być aż tak zazdrosna o tego słodkiego dzieciaka. Z przebiegu ostatnich wydarzeń nie była w pełni zadowolona, liczyła na jakąś spokojniejszą rozmowę z nim, tymczasem znów ogarnął ich pożar zmysłów. Jednak uszczęśliwiło ją to, czego w tak krótkim czasie dowiedziała się, a co obiecywało w niedalekiej przyszłości jego ciepłe ramiona.
            Tymczasem Jens zatrzymał auto tuż pod jej domem. Spojrzała na niego odrobinę skruszonym wzrokiem i pożegnała się:
            - Dobranoc i przepraszam...
            - Ja też przepraszam za moje słowa i zachowanie - odezwał się, już zupełnie innym, łagodnym tonem. Widać było, że po drodze wszystko sobie przemyślał.
            - Nie szkodzi, w sumie mogłeś tak to wszystko odebrać.
            - No właśnie niestety. Żałuję, że to tylko moja wyobraźnia... – uśmiechnął się, wspierając głowę na ręku opartym o drzwi auta. Wzbudził w niej lekkie wyrzuty sumienia i spojrzała na niego ze smutkiem, jednak już nie odpowiedziała, nie chcąc zaognić i tak już nieprzyjemnego wrażenia. Już miała wysiąść, kiedy Jens przytrzymał ją za nadgarstek. Zdziwiona spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
            - Czy nie należy mi się na pożegnanie całus?
            Chciała już po prostu wyjść i wrócić do domu, bez żadnych problemów, jednak wcale się na to nie zanosiło. Nie zamierzała go całować, ale wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, będzie trudno tak po prostu uwolnić się z jego uścisku. Pochyliła się więc do niego i ułożyła usta na jego policzku, mając zamiar jak najprędzej wycofać się, lecz on przytrzymał jej głowę drugą dłonią i odwrócił się, chcąc uporczywie złowić ustami jej usta. Szarpnęła się gwałtownie.
            - O nie! Teraz to już przesadziłeś! Dobranoc!
            Na całe szczęście nie trzymał jej z wielką siłą, więc bez trudu wyswobodziła się, wysiadła i zamknąwszy drzwi pozostawiła go w lekkim osłupieniu. Nim doszła do ścieżki prowadzącej do klatki jej mieszkania na szczęście odjechał. Przystanęła na chwilę patrząc za oddalającym się autem i odetchnęła z ulgą.
            Był środek nocy, wszędzie pusto i cicho i tylko w jakichś pojedynczych oknach paliły się światła. Powietrze było o tej porze przyjemne i rześkie. Ruszyła znów pragnąc jak najszybciej znaleźć się w domu i wreszcie odpocząć. Jej obcasy stukały teraz miarowo o chodnik po którym stąpała. Już miała wchodzić do klatki, gdy spoza zarośli wyłoniła się jakaś zakapturzona postać. Instynktownie ścisnęła mocniej torebkę, chociaż właściwie, oprócz kosmetyków i kilku euro, nic w niej nie miała. Intruz był wysoki i ruszył w jej kierunku, strach rozrósł się w niej podsuwając najczarniejszy scenariusz. A co, jeśli ten ktoś wcale nie zechce jej torebki? Serce podeszło jej do gardła, przyspieszyła kroku, gdy tajemniczy osobnik chwycił ją za rękę. Chciała się wyrwać i już otwierała usta aby krzyknąć, wtedy on zakrył je dłonią, obłapiając ją mocno. Zaraz na pewno zostanie zgwałcona i zamordowana, sparaliżowana w panice zupełnie nie wiedziała co robić i już chciała wbić obcas w stopę napastnika, kiedy usłyszała;
            - Nie krzycz! To ja!