wtorek, 31 października 2017

Część 11. „Głębokie wzruszenie”



Część 11. „Głębokie wzruszenie”



            - Właściwie jak to się stało, że zainteresowałeś się losem tych dzieci? - zapytała Karen, wsiadając do terenówki Billa.
            - Zaraz ci wszystko opowiem - Zamknął za nią drzwi i obszedł samochód, siadając po chwili na miejscu kierowcy.
            Odpalił silnik i oparłszy rękę o siedzenie Karen, odwrócił głowę do tyłu, aby móc kontrolować cofanie z garażu.
            - Wszystko zaczęło się na wiosnę ubiegłego roku - zaczął swoją opowieść, kiedy już ruszył prostą drogą w kierunku bramy wyjazdowej z terenu hotelu. - Jedna z pokojówek znalazła w pralni śpiącą dziewczynkę. Oczywiście na początku mała nie chciała nic mówić, a ja nie wiedziałem, jak ją do tego skłonić. Wtedy zupełnie nie miałem podejścia do dzieci - Uśmiechnął się, zerkając na Karen, która przerwała mu pytaniem:
            - A teraz masz?
            - Nie wiem - roześmiał się, skupiając swoją uwagę już tylko na drodze. - Ale w porównaniu do tamtego dnia wydaje mi się, że trochę go nabyłem.
            - I co było dalej?
            - Razem z Nadią zabraliśmy ją do mojego mieszkania, kelnerka przyniosła obiad i daliśmy jej jeść, bo była potwornie głodna. Potem Nadia jakimś swoim kobiecym sposobem skłoniła ją do rozmowy. Wtedy dowiedzieliśmy się, że mała chciała pojechać do mamy, za którą strasznie tęskniła, a która okazała się potem być alkoholiczką.
            - Chyba nie ma nic gorszego... - westchnęła Karen.
            - Jest... Uwierz mi, jest. - odparł Bill. - Dzieci są bite, maltretowane, gwałcone. Okrutnie pokrzywdzone przez los. A najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że pomimo tych doświadczeń, wciąż tęsknią za rodzinnym domem.
            Zatrzymał się na światłach i spojrzał na swoją pasażerkę, która wydawała się być poruszona tym, o czym powiedział. Nie było to dla niej czymś zupełnie nowym, niejednokrotnie słyszała o tych rzeczach w mediach, ale za kilkanaście minut przyjdzie jej na własne oczy zobaczyć te małe ofiary, które doświadczyły najgorszego od swoich najbliższych, od tych, którym bezgranicznie ufały. Jakiż ten świat był okrutny.
            - Odbiegłem trochę od tematu - kontynuował. - Nie było innej rady, jak odwieźć tę małą do domu dziecka, jednak wpierw postaraliśmy się wytłumaczyć jej, że zrobiła źle uciekając, i jak wiele czyhało na nią niebezpieczeństw. Pojechała z nami bez żadnego problemu. Nie była już taka mała, jak się potem okazało, miała trzynaście lat, więc może zrozumiała co nieco.
            - Pewnie po rozmowie z wami uzmysłowiła sobie to wszystko.
            - Być może, ale potem miała rozmowy z pedagogiem i psychologiem, a najważniejsze jest to, że już więcej nie próbowała uciekać i jest tam do dzisiaj. Poznasz ją, o ile nie wyjechała na wakacje, podobno wszystkie dzieciaki miały gdzieś jechać, tylko w różnych terminach.
            - No tak, odwiozłeś tą małą, ale co było powodem, że zacząłeś sponsorować ten dom dziecka? - zapytała Karen.
            - Myślę, że głównym powodem było zwykłe, ludzkie współczucie. Jak zobaczyłem te wszystkie biedactwa, niektóre jeszcze całkiem maleńkie, i te skromne warunki, to myślałem, że mi serce pęknie. Najgorsze wtedy było to, że nie miałem przy sobie kompletnie nic, nawet lizaków, nic, co mógłbym podarować tym dzieciakom, chociaż one chciałyby pewnie tylko jednego, a tego akurat nie mogę im dać...
            - Miłości... – skwitowała dziewczyna. Skinął tylko głową i zerknął na nią ukradkiem, ponownie skupiając się na drodze. Teraz obawiał się, że popełnił błąd, zabierając ją w to miejsce. Pod maską z pozoru zimnej kobiety ukrywało się niezwykle delikatne i wrażliwe wnętrze. Byłby chyba głupcem, gdyby tego nie dostrzegł. Wystarczyło tylko spojrzeć na wyraz jej twarzy, ból i smutek w oczach, kiedy słuchała jego opowieści. Był pewien, że ta wizyta - podobnie jak kiedyś jemu - na długo zapadnie w jej pamięci, czego właśnie się obawiał. Powinna mieć spokojne i wesołe wakacje, bo po to tu przyjechała, tymczasem on funduje jej wycieczkę do krainy smutku i cierpienia. Jednak nie mógł się już z tego wycofać, szkoda, że nie pomyślał zanim jej to zaproponował. Dla niego była to już jakaś normalność, z którą wprawdzie wciąż nie umiał się pogodzić, ale potrafił ją znieść. Jak zniesie to ona - nie wiedział, natomiast przewidywał, że źle.
            - To tu - oznajmił, zatrzymując się pod dość dużym, starym budynkiem, który jednak wyglądał na dobrze utrzymany. Zanim obszedł samochód, aby otworzyć Karen drzwi, ona już sama szybko wyskoczyła, czego nie skomentował, a jedynie obdarował ją spojrzeniem pełnym wyrzutu.
            - Daj spokój - mruknęła tylko z uśmiechem.
            - Chciałem być dżentelmenem, pamiętaj - wskazał ją palcem i puścił oczko.
            - Ale ja nie jestem damą - odgryzła się szybko.
            - Serio? A ja myślałem, że jesteś.
            - No cóż, pozory mylą.
            W trakcie tej żartobliwej wymiany zdań dotarli do furtki, przy której Bill nacisnął guzik od domofonu. Nie upłynęła nawet minuta, a w drzwiach ukazała się pani Potts, krzycząc z daleka:
            - Dzień dobry! Już otwieram! - po czym znów zniknęła na chwilę, a brzęczący dźwięk oznajmił możliwość wejścia.
            - Proszę tu kogoś przysłać, bo sam się nie zabiorę - uśmiechnął się Bill i otwierając bagażnik, zwrócił się do Karen: - Przytrzymasz mi furtkę?
            - Peter! - krzyknęła pani dyrektor, odwracając się w stronę wnętrza, a zaraz potem do darczyńcy: - Znowu tyle pięknych rzeczy pan przywiózł - załamała ręce w geście podziwu.
            Bill tymczasem wziął tyle zabawek, ile zdołał unieść, resztę pomógł zabrać rosły dozorca Peter. Już w wejściu rozległy się okrzyki:
            - Wujek! Wujek przyjechał! - I kiedy tylko zdołał położyć pakunki, mała gromadka uradowanych dzieciaków wisiała częściowo na szyi Billa, a te, dla których już nie starczyło tam miejsca, łapały go za ręce, a nawet za nogawki u spodni. On natomiast witał się radośnie ze wszystkimi, żartobliwie targając im czupryny bądź przybijając piątkę. Karen przyglądała się temu z niemałym wzruszeniem, kiedy w pewnym momencie poczuła na swojej dłoni, ciepły dotyk dziecięcej rączki. Spojrzała ze zdziwieniem w dół i zobaczyła duże, niebieskie oczy może pięcioletniej dziewczynki, która patrzyła na nią z obawą, a po chwili zdecydowała się zapytać:
            - Zabierzesz mnie ze sobą?
            Dziewczyna zamarła. Matko jedyna... Co ma odpowiedzieć tej małej? Nigdy nie była w takiej sytuacji, ale wiedziała jedno: nie może kłamać i niczego obiecywać, nie może też obcesowo odmówić. Na tej płaszczyźnie musi być delikatna i bardzo dyplomatyczna. Tylko jak ma się trzymać tych wszystkich zasad, skoro na taki widok niemal pęka jej serce?
            Przykucnęła, gładząc małą po główce:
            - Nie mogę... - powiedziała tylko, a wówczas dziewczynka mocno się do niej przytuliła, na co natychmiast zareagowała pani Potts.
            - Paula, nie można tak pani męczyć - powiedziała stanowczym głosem, odciągając dziecko. - Idziemy po zabawkę do wujka.
            Dyrektorka zaprowadziła ją do uszczęśliwianej przez Billa gromadki, po czym wróciła do Karen.
            - Przepraszam za nią, ale sama pani widzi, one tylko czekają, aż ktoś przyjdzie, przytuli, a to jest właśnie najgorsze, bo zaraz potem ożywa w nich nadzieja na adopcję. Chyba tylko pana Billa traktują inaczej, może trochę jak Świętego Mikołaja, chociaż przez kilka pierwszych wizyt bywało różnie.
            Kilkanaście kolejnych minut obydwie w milczeniu obserwowały rozradowane dzieciaki, które teraz z wypiekami na twarzy oglądały swoje zdobycze. Niektóre z nich, szczególnie te starsze, korzystały z każdej sposobności, aby choć przez krótką chwilę porozmawiać z Billem, a ten słuchał ich uważnie, starając się każdemu z nich poświęcić odrobinę uwagi. I naprawdę, ten oto widok mógłby chwycić za serce nawet największego zatwardzialca. Skąd w tym młodym mężczyźnie było tyle cierpliwości, tyle chęci dla czynienia dobra? Nie trzeba było zbyt długo się temu przyglądać, aby stwierdzić, że to, co robił, sprawiało mu ogromną przyjemność, dawał tym skrzywdzonym dzieciakom nie tylko jakieś materialne dobra, on dawał im siebie, chwilę rozmowy, bliskości i ciepła...
            - Zapraszam do mojego gabinetu - odezwała się w końcu pani Potts. - Może ma pani ochotę na kawę?
            - Nie, nie, dziękuję, właśnie wypiłam jedną przed samym wyjazdem.
            - To może wody, soku? - proponowała gospodyni, otwierając drzwi pokoju i gestem zapraszając gościa do środka.
            - Może być woda - skinęła głową Karen, siadając w fotelu.
            - Ja przepraszam, że tak odciągnęłam tą małą, chyba to trochę panią zdziwiło... - zaczęła swoje tłumaczenie pani dyrektor, wyjmując z szafki szklankę. - Ale proszę mi uwierzyć, z tymi dziećmi nie można inaczej. Mamy tu czasem wolontariuszki, które chcą zrobić coś dobrego, myślą, że jak przytulą dziecko, to tym samym zapewnią im trochę uczucia, nie ma nic bardziej mylącego, bo na drugi dzień nie mówią o niczym innym, jak o adopcji. A w ogóle mają ogromną wyobraźnię, szczególnie kiedy przyjeżdża ktoś obcy, dlatego proszę się nie dziwić, gdyby przypadkiem któreś z nich opowiedziało pani o czymś niesamowitym.
            Karen słuchała w milczeniu, wciąż mając przed oczami duże, smutne, niebieskie oczy. Czuła, jak wzruszenie coraz bardziej ściska jej serce, a pod powiekami zapiekły wzbierające łzy.
            - Chyba niepotrzebnie pan Bill tu panią przywiózł, tylko się pani zdenerwowała. - westchnęła kobieta, widząc, co się z nią dzieje.
            - Nie... Wręcz przeciwnie - odparła Karen zdławionym głosem. - Przyda mi się taka lekcja.
            - Może pokażę pani wszystkie pomieszczenia? Pan Kaulitz zakupił komputery, teraz w każdym pokoju jest jeden, już nie kilka na świetlicy - zmieniła nagle temat dyrektorka, wstając. Najprawdopodobniej chciała w ten sposób skierować myśli Karen na inne tory.
            Wyszły na korytarz, gdzie już biegały uradowane na tę chwilę dzieci, latając swoimi nowymi samolotami po wymyślonym niebie bądź jeżdżąc po wymarzonych trasach najlepszych wyścigów samochodowych.
            - Meble też niedawno zakupiliśmy, tylko przydałoby się pomalować te pokoje. Pan Bill mówił, że poszuka jakiegoś dekoratora, wymyślił, że dziecinne pokoje nie powinny być pomalowane zwyczajnie, jest niesamowity, wspaniałomyślny i taki dobry... - szczebiotała w zachwycie pani Potts.
            Karen uśmiechnęła się delikatnie, pokonując w sobie pierwszy szok, lecz kiedy tylko zajrzała w kolejne małe i smutne oczy, wszystko odżywało na nowo. Widziała w nich całą tragedię i brak podstawowej, psychicznej potrzeby, jaką dla dziecka jest rodzicielska miłość i bliskość.
            - No co tam, drogie panie? - usłyszały gdzieś z tyłu wesoły głos młodego mężczyzny.
            - Właśnie pokazuję pani, jakie dobra dostały dzieci od pana.
            - Ależ nie ma się czym chwalić - odparł skromnie Bill, ogarniając swoimi ramionami obydwie kobiety. - Chciałbym jeszcze z panią zamienić kilka słów - zwrócił się do pani dyrektor.  
            - Możemy pójść do gabinetu?
            - Ależ oczywiście, zapraszam!
            - Ja tu zostanę - wtrąciła Karen, której wyraz twarzy wciąż świadczył o głębokim wzruszeniu.
            - Wolałbym nie... - Łagodnie zasugerował Bill.
            - Zostanę...
            - No trudno, jeśli chcesz... Ale gdyby coś, będziemy w gabinecie.
            Kiwnęła głową. Nie chciał nalegać, ale widział jakie wrażenie to wszystko na niej wywarło. Skoro jednak zdecydowała pozostać razem z dziećmi, nie miał innego wyjścia, jak ruszyć z panią Potts, aby omówić jeszcze kilka ważnych spraw.
            Karen przysiadła na małym krzesełku, a kiedy tylko została sama, podeszła do niej malutka i chuda blondynka, w okularkach na nosku i w przydużych kapciach.
            - Mój tata zabił mamę siekierą, krew bryzgała po ścianach, całe były czerwone - odezwała się po chwili, siadając tuż obok.
            „Dzieci mają ogromną wyobraźnię...”, niemal od razu zadźwięczały jej w uszach słowa dyrektorki, jednak pomimo tego przekonania, poczuła na swoich plecach zimny dreszcz. A co, jeśli to wszystko jest prawdą? Może nie wszystkie dzieci potrafią tak zmyślać?
            - Gada głupoty, proszę pani - odezwał się niewiele większy chłopiec, który stojąc za drzwiami, wszystko słyszał. - Za tydzień ma jechać do matki - roześmiał się, ale już po chwili zamilkł, bowiem na jego policzku wylądowała zwinięta w pięść ręka dziewczynki.
            - Heidi! Tak nie wolno! - rozległ się głos wychowawczyni. - Natychmiast do swojego pokoju! A ty chodź, przyłożę ci lód - zwróciła się do płaczącego chłopca. Karen w milczeniu obserwowała te sceny i może nie byłoby w tym wszystkim niczego szokującego, bo przecież w normalnym domu rodzeństwo też potrafi wymierzać sobie razy, jednakże tutaj dostrzegła jakąś chorą rywalizację o zupełnie obcą osobę. Wszyscy chcieli zwrócić na siebie uwagę. Nie zdążyła jednak zbyt długo się nad tym zastanowić, bo właśnie stała na wprost kolejna ofiara braku miłości, wpatrując się w nią ufnie swoim ciepłym, brązowym spojrzeniem.
            - Mam na imię Laura, a ty? - zapytała.
            - Karen - odpowiedziała z wielkim trudem.
            - Szkoda, że nie jesteś moją mamą. - Dziewczynka objęła rękę kobiety, z całej siły tuląc do niej swoją twarz, kiedy znów pojawiła się wychowawczyni:
            - Laurka, idź się pobawić - powiedziała, delikatnie odganiając małą, i zwróciła się do dziewczyny, która już z trudem powstrzymywała łzy. - Zdenerwowała się pani. - Teraz tylko pokiwała głową, żeby nie rozpłakać się na dobre. - Za pierwszym razem zawsze tak jest, ale proszę nie wierzyć wszystkiemu, co pani słyszy. Niektóre dzieci to diabełki w skórze aniołów, co jednak nie zmienia faktu, że wszystkie są nieszczęśliwe. Zrobią wszystko, aby tylko zwrócić na siebie uwagę i wywrzeć odpowiednie wrażenie. Matka Heidi na przykład jest alkoholiczką, dziewczynka przeżyła w domu piekło z rąk kolejnych tatusiów. Ma osiem lat, a wygląda na pięć.
Po policzkach Karen popłynęły łzy, których już nie umiała powstrzymać i niemal natychmiast otarła je dłonią.
            - Przepraszam, nie powinnam tego pani mówić. - powiedziała zakłopotana nauczycielka. - Ale kiedy przychodzą wolontariuszki, chcą wiedzieć wszystko, zapomniałam, że pani jest gościem. Może chodźmy do gabinetu pani dyrektor.
            - Nie, nie - Dziewczyna tylko potrząsnęła głową. - Niech pani mówi, ja też chcę to wiedzieć.
            Tak więc siedziała, słuchając tych wszystkich okropnych historii, o których tak naprawdę czytała tylko w gazetach i kiedyś wydawały jej się czystą abstrakcją. Gdy nauczycielka odeszła, przepraszając, że musi wrócić do swoich obowiązków, na własnej skórze doświadczyła tej rzeczywistości. Dzieci jakby czekały, kiedy wreszcie tamta odejdzie, bo momentalnie obstąpiły ją, opowiadając jedno przez drugie i prawie nie przerywając. Każde z nich chciało być w centrum zainteresowania. Podczas gdy Karen je o coś zapytała, natychmiast odpowiadały i nie ważne, co mówiły, liczył się tylko efekt. Gdy ona opowiedziała o wakacjach w Egipcie, wnet chwaliły się feriami we Francji czy na Majorce. Mówiły o tym, że niedługo zabierze je mama i jaki sąd był okropny, ponieważ rozdzielił je z rodzeństwem.
            Już nie płakała, choć pewnie gdyby pozostawiły ją w samotności, wylałaby morze łez. Teraz umiejętnie tłumiła w sobie poczucie współczucia i ogromny smutek. Wiedziała, że przy dzieciakach po prostu nie może niczego obnażyć.
            Otworzyły się drzwi do gabinetu pani Potts i jej oczy ujrzały Billa. Pragnęła już tylko jednego: wrócić do hotelu i móc bezkarnie wypłakać wszystkie żale, cały smutek tego piekła zgotowanego przez los tym małym istotom. Przy nich musiała być twarda, nie mogła okazać współczucia i tego, jak ból rozdziera jej serce. Kiedy do niej podszedł i spojrzał w oczy, wiedział co czuje, znał wszystkie myśli, wyczytał niemą, błagalną prośbę o powrót do hotelu.
 - Jedziemy - powiedział cicho i pochylając się nad nią, delikatnie ujął jej dłoń. Natychmiast wstała, a wówczas dwie dziewczynki zaczęły płakać, kurczowo łapiąc ją za spodnie. Miała wrażenie, że nie ruszy się z miejsca. Te smutne twarzyczki, niemal rozpaczliwe gesty i łzy... To wszystko było ponad jej siły.
            Z trudem zdołała wypowiedzieć kilka słów na pożegnanie. To niesamowite, jak szybko te dzieci potrafiły się przywiązać do zupełnie obcej osoby, jak samym tylko wyrazem twarzy umiały wyrazić swoje marzenia; o domu i normalnym życiu.
            Była zdruzgotana. Bez słowa wsiadła do samochodu, odwracając głowę do okna. Nie chciała, by widział jej słabość, chociaż z pewnością nie było to powodem do wstydu, czy choćby zażenowania. I choć darzyła go coraz większą sympatią i zaufaniem, uporczywie starała się bronić przed łzami bezradności.
            Nie mówił nic, w skupieniu prowadząc auto. Domyślał się, co dzieje się w jej wnętrzu, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo to wszystko ją poruszyło. Był głupcem, przywożąc ją tutaj. Jak mógł to sobie uzmysłowić dopiero przy furtce? Teraz bał się odezwać, nie wiedział, jaka może być jej reakcja na jego pocieszające bądź uspokajające słowa. Chociaż... Może powinien coś powiedzieć, cokolwiek... Tylko co?
            Nie widział tego, ale tak bardzo powstrzymywane łzy z wielką siłą wydarły się z tej marnej niewoli. Teraz - wolne - płynęły po policzkach, aby dokonać żywota, wsiąkając w cienką bluzkę Karen. W końcu stłumione łkanie przerodziło się w szczery, ale bezgłośny płacz.
Nie mógł dłużej udawać, że tego nie zauważa. Natychmiast zatrzymał samochód na poboczu i zamknął jej dłoń w swoim ciepłym uścisku.
            - Karen... - zwrócił się do niej pełnym zrozumienia głosem. Odwróciła twarz w jego stronę: jej załzawione oczy błyszczały jak dwa szmaragdy; zimne i zawierające w sobie ogrom nieukojonego bólu, będące jednocześnie wyrazem miłości i dobroci. Przez chwilę zupełnie zatracił się w tym spojrzeniu.
            - Przepraszam, że się tak rozkleiłam - jęknęła, znów odwracając się w stronę szyby.
            - Niepotrzebnie cię tu przywiozłem - W jego głosie dało się wyczuć nutę zakłopotania.
            - Potrzebnie... Masz może jakieś chusteczki? Nie wzięłam torebki. - Karen otarła wierzchem dłoni wciąż spływające łzy.
            - Tak, jasne - Bill sięgnął do schowka, wyjmując z niego potrzebną dziewczynie paczkę higienicznych chusteczek. Drżącą dłonią otworzyła opakowanie. Wyjętą chusteczką wytarła oczy, policzki i nos. Otworzyła lusterko i oceniając swój wygląd, westchnęła:
            - Teatralnie się rozmazałam.
            Bill tylko uśmiechnął się pod nosem. Faktycznie, pod oczami miała jeszcze trochę tuszu, który wraz z łzami spłynął z jej rzęs, ale była umalowana tak delikatnie, że nawet nie zauważył różnicy, gdy to wszystko starła.
            - Przepraszam - odezwał się, kiedy Karen chowała lusterko. - Zafundowałem ci przykre doświadczenie.
            - Przestań, proszę cię... Przecież sama chciałam tutaj przyjechać.
            - Bo nie wiedziałaś, co cię czeka - westchnął, włączając się do ruchu. - A ja doskonale wiedziałem i nie powinienem był.
            - Nie rób sobie wyrzutów. Takie przeżycia wzmacniają - odparła, ciężko wzdychając. Była już nieco spokojniejsza, jednak do jej myśli wkradały się wciąż te same, wypowiedziane przez dzieci słowa, przed oczami stawał ich obraz, a w uszach dźwięczało uporczywie: „Zostaniesz moją mamą...?”. Wiedziała, że szybko o tym nie zapomni.
            - Ale teraz trzeba jakoś odreagować - stwierdził Bill już nieco weselszym tonem. - Proponuję drinka i może jakiś spacer dla relaksu? - Niepewnie spojrzał w bok. Smutną twarz dziewczyny rozjaśnił nikły uśmiech, po czym odparła:
            - Z przyjemnością przyjmę takie zadośćuczynienie.
            Miła, spokojna rozmowa wypełniła resztę czasu poświęconego na dojazd do hotelu. Już nie wracali do przeżyć sprzed kilkunastu minut, bo jak na jeden wieczór, aż nadto było smutku. Obydwoje celowo omijali ten temat, choć byli pewni, że przy okazji, za jakiś leczący te psychiczne rany kawałek czasu, wrócą do tego zdarzenia.
            Bill zatrzymał się pod głównym wejściem do hotelu, gdzie wysiadła Karen. Umówili się na dole przy recepcji, dając sobie na przygotowanie pół godziny.
            Gdy wprowadzał samochód do garażu, opuściło go całe napięcie, jakie odczuwał w drodze powrotnej. Teraz na dobre rozgościło się w tym miejscu przyjemne uczucie stonowanej radości, nie jakiejś szalonej euforii, ponieważ do tego powodów nie miał. Jednak na samą myśl o swojej propozycji lekko się do siebie uśmiechał. Był nawet odrobinę zdziwiony, kiedy uzmysłowił sobie, że przebywanie w towarzystwie Karen było dla niego po prostu przyjemnością.
            Te pół godziny do ponownego z nią spotkania miał przeznaczyć na krótki obchód po hotelu i właśnie zamierzał wejść tarasem przez restaurację, gdy przy schodach dostrzegł dobrze mu znany samochód. Tuż obok stał znajomy mężczyzna w średnim wieku, tuląc w ramionach swoją młodą żonę. Przystanął na chwilę i przymrużając oczy, mruknął do siebie pod nosem:
            - Niech to szlag... - Po czym zniknął w drzwiach restauracji. 

niedziela, 22 października 2017

Część 10. „Szlachetność serca”



Część 10. „Szlachetność serca”


            - Jak to: aresztowali? - spytała z niedowierzaniem młoda recepcjonistka.
            - Aresztowali, policja, to znaczy musiał z nimi pojechać, bo jakaś baba oskarżyła go o porwanie dziecka - zaczęła swoją chaotyczną opowieść Karen i wciąż nie mogąc uspokoić oddechu, oparła się o ladę recepcji.
            - Porwanie dziecka? Jakiego dziecka? - skrzywiła się Melanie, patrząc na swoją rozmówczynię tak, jakby ta była niespełna rozumu.
            - Wracaliśmy do hotelu i wtedy Bill zobaczył płaczące dziecko, dziewczynkę. Wyglądało na to, że się zgubiła, chcieliśmy zaprowadzić ją na policję, a wtedy jakaś kobieta zaczęła wrzeszczeć, że chcemy porwać tę małą, cholera, to jakiś koszmar - jęknęła i wsparła głowę na opartych o ladę rękach.
            - Przecież to niemożliwe! Szef i porwanie dziecka - Brunetka pokręciła z politowaniem głową.
            - Oczywiście, że niemożliwe! Ta mała naprawdę błądziła po plaży, nie dość, że człowiek chce pomóc, to jeszcze zostaje oskarżony! Daję głowę, że to babsko zagadało się z jakąś koleżaneczką - Karen nie kryła oburzenia.
            - Za chwilę będzie po sprawie. - Melanie tylko wzruszyła ramionami i zerknęła w notes, po czym wystukując na klawiaturze telefonu jakiś numer, dodała: - Szef pomaga dzieciom, a nie je porywa.
            Oczekując na połączenie, spotkała zdumione spojrzenie kobiety po drugiej stronie lady, która niewiele zrozumiała z jej słów, jednak nie pytała o nic, czekając na przebieg rozmowy.
            - Dobry wieczór, panie Hecking, przepraszam, że dzwonię o tej porze, ale mamy pewien problem, otóż policja aresztowała Billa... Nie, chyba nic takiego, chciał odprowadzić na policję jakieś zgubione dziecko, a wtedy znalazła się matka i oskarżyła go o porwanie... No właśnie... Mhm... Nie wiem dokładnie, jak to przebiegało i na który posterunek go zabrali, była przy tym jedna pani, nasz gość... Ahaaa, nie telefonował do pana? Tak, no dobrze, w takim razie bardzo panu dziękuję i dobranoc.
            Dziewczyna odłożyła słuchawkę i z uśmiechem spojrzała na Karen, która będąc słuchaczem tylko jednej strony dialogu, niczego konkretnego nie wywnioskowała z jego przebiegu.
            - Proszę się nie denerwować, pan Hecking zaraz wszystko załatwi, to prawnik, adwokat szefa. Wprawdzie, jak dotąd, nigdy nie wyciągał go z żadnej opresji, dlatego bardzo się zdziwił - Uśmiechnęła się. - Powiedział, że to z pewnością jakieś nieporozumienie, skoro szef nawet go nie powiadomił, i zapewne wkrótce wróci do hotelu.
            Karen odwzajemniła uśmiech i odetchnęła z ulgą. Nie kryła, że to wszystko dość mocno ją zdenerwowało, całkowicie przesłaniając miłe wspomnienie dzisiejszego wieczoru, co niewątpliwie zauważyła też recepcjonistka, uspokajająco ściskając jej dłoń:
            - Wszystko będzie dobrze, proszę się położyć i odpocząć, zawiadomię panią, gdy szef wróci.
            Nie śmiała o to prosić, ale wiedziała, że nie zaśnie, dopóki nie dowie się o jego powrocie. Dziewczyna jakby to wszystko wyczuła i uprzedziła jej prośbę. Jednak coś jeszcze nie dawało jej spokoju. Wypowiedziane przez recepcjonistkę jedno zdanie sprawiło, że z każdą sekundą coraz bardziej rosła w niej ciekawość jego znaczenia. „Szef pomaga dzieciom, a nie je porywa”, te właśnie słowa uparcie drążyły jej umysł. Co miała na myśli stojąca przed nią dziewczyna, tak swobodnie i pewnie je wypowiadając? Zanim więc udała się do swojego apartamentu, bez chwili zastanowienia zadała jej pytanie:
            - Co miałaś na myśli, mówiąc, że szef pomaga dzieciom?
Trochę się obawiała, że Melanie nie będzie chciała nic jej o niczym powiedzieć, że może nieopatrznie zdradziła tymi słowami jakąś tajemnicę? Jednak brunetka niemal natychmiast odpowiedziała z dumą:
            - Pan Kaulitz sponsoruje przecież dom dziecka. Mówi, że skoro nie może dać tym wszystkim biedactwom miłości, to da im chociaż pieniądze.
            Widząc wymalowane na twarzy młodej kobiety zdumienie, momentalnie dodała z uśmiechem:
            - Szef jest wspaniałym człowiekiem.
            - No tak, nie da się tego ukryć - odwzajemniła uśmiech Karen, jednak wciąż była zaskoczona tym, co właśnie usłyszała. - Dobranoc - pożegnała się, odchodząc w stronę windy. Tym razem to ją trawiły wyrzuty sumienia, bo nie dalej jak wczoraj nazwała go zadufanym pyszałkiem. I choć zrobiła to tylko w myślach, teraz wyrzucała to sobie ze zdwojoną siłą. Musiał być naprawdę wspaniałym i wrażliwym człowiekiem, jak określiła go pracownica.
            - I kto by pomyślał... - mruknęła sama do siebie, otwierając drzwi apartamentu.
Już nie denerwowała się tak bardzo, chociaż wciąż odczuwała pewien niepokój z powodu incydentu na plaży. Dopiero po tym telefonie w pełni uzmysłowiła sobie, że to faktycznie tylko głupie nieporozumienie, a po wyjaśnieniu całej sprawy Bill z pewnością będzie wolny. Dlatego też odetchnęła z ulgą. Jej myśli skupiły się teraz na czymś zupełnie innym, a mianowicie na tym, o czym przed kilkunastoma minutami dowiedziała się od recepcjonistki. Teraz z niedowierzaniem uśmiechała się sama do siebie, bo ta jego cała dobroduszność jakoś nie bardzo pasowała do wizerunku, jaki tak niedawno swoim postępkiem sam wykreował. Może nie byłaby w stanie w to uwierzyć, gdyby go trochę lepiej nie poznała i nie była świadkiem sceny na plaży. Sposób, w jaki odnosił się do zagubionej dziewczynki, jego umiejętne podejście i delikatność, spokojne i ostrożne gesty, aby tylko nie przestraszyć tej małej... Wszystko to świadczyło o jego dobroci i wrażliwości na krzywdę innych.
            Wyjęła głęboko schowaną paczkę papierosów i odpaliła jednego. Franz nie lubił, kiedy paliła. Wprawdzie robiła to sporadycznie, to jednak - żeby nie wysłuchiwać jego ciągłych na ten temat docinków - dla świętego spokoju nigdy nie paliła przy nim. Teraz była sama i swobodnie mogła oddać się tej pozornej przyjemności. Wyszła na taras, aby świadomie pogłębić to doznanie widokiem złotych gwiazd na zupełnie już czarnym niebie. Niesforne myśli wciąż uciekały do wydarzeń dzisiejszego wieczoru, lecz już nie tych nieprzyjemnych. Przed oczami wymalowała się wspomnieniem chwila, kiedy spotkała go z Nadią i zastanowiła się, dlaczego dzisiejszego wieczoru nigdzie nie wybrał się ze swoją dziewczyną, tylko samotnie wracał do hotelu. Może ona po prostu była zmęczona po całym dniu pracy? Właściwie teraz to już nie było takie ważne, bo gdyby stało się inaczej, wówczas nie spotkałaby go i nie spędziła tego czasu tak przyjemnie. Nie chciała już rozpamiętywać tego, co zdarzyło się potem i niewątpliwie zakłóciło tak piękny wieczór. Najważniejsze, że nie musiała być sama, bo samotność wciąż przypominała jej pustkę czterech ścian po śmierci mamy. Dlatego kiedyś, zamiast siedzieć w opustoszałym i zimnym mieszkaniu, spacerowała godzinami. Wtedy otaczali ją ludzie, mniej lub bardziej znajomi, i nie czuła się samotna. Pokochała więc te swoje piesze wędrówki, a miłość ta z każdym dniem była coraz silniejsza.
            Pomimo dość późnej pory hotelowy dziedziniec wciąż tętnił życiem. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ ciepły, letni wieczór tylko do tego zachęcał. Niektórzy skądś wracali, inni dopiero wychodzili, aby zabawić się nocną porą. Właśnie dogaszała wypalonego papierosa, gdy pod główne wejście podjechał jakiś ciemny samochód. Już miała wrócić do pomieszczenia, ale dostrzegła, że wysiada z niego nikt inny, jak sam właściciel hotelu. Po chwili dołączył do niego wysoki mężczyzna, który podał kluczyki parkingowemu, i udał się z Billem w stronę wejścia. Uczucie ulgi zawładnęło całym jej ciałem. Żałowała, że nie może osobiście go o to zapytać, lecz była pewna, że wszystko dobrze się skończyło. Towarzyszącym mu mężczyzną był pewnie ten prawnik, do którego telefonowała Melanie. Teraz, rozmawiając, obydwaj pokonywali schody prowadzące do hotelu. Usilnie wytężała słuch, ale z tej wysokości nie mogła niczego usłyszeć, widziała jedynie uśmiech na jego twarzy i żywą gestykulację rąk, jednak już po chwili zniknął z jej pola widzenia. Ledwie zdążyła wejść do apartamentu, a rozdzwonił się hotelowy telefon. Podniosła słuchawkę, jednakże zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszała miły głos Melanie:
            - Pan Bill właśnie wrócił, wszystko jest w porządku.
            - Dziękuję i dobranoc.
            - Dobranoc - pożegnała się grzecznie dziewczyna, która nie mogła przecież wiedzieć, że Karen widziała jego powrót z tarasu swojego apartamentu.
            Po tak bogatym w doznania dniu, już zupełnie uspokojona, mogła w pełni oddać się we władanie snu, aby jutro znów z przyjemnością podziwiać wschód słońca.

***

            - Już miałam zamiar użyć zapasowej karty i sprawdzić, czy twoje zwłoki ostygły, czy może są jeszcze ciepłe - zażartowała Nadia, kiedy dostrzegła nadchodzącego Billa. Była prawie pierwsza, kiedy wreszcie zwlókł się z łóżka, i nawet nie miał ochoty na obiad, nie wspominając już o śniadaniu, którego nie jadł w ogóle.
            - Cześć - powitał ją z uśmiechem i delikatnym całusem w policzek, po czym natychmiast przyłożył palce do skroni. - Masz może jakąś migrenową aspirynę, albo nie wiem, cokolwiek od bólu głowy, a właściwie na kaca? - mówiąc to, robił minę niewiniątka.
            - No proszę, widzę, że nieźle się wczoraj urządziłeś z panem Heckingem - zmarszczyła brwi. - Do której balowaliście? - spytała, wyciągając z szuflady tabletkę.
            - Do jakiejś czwartej - odpowiedział przez zaciśnięte szczęki. - Daj mi trochę wody, nie chce mi się iść do restauracji.
            Prawie nie spuszczając z niego wzroku, odkręciła butelkę mineralnej i wypełniła nią do połowy szklankę.
            - Dzięki - mruknął, od razu wrzucając doń swoje zbawienie. - Może i do białego rana byśmy tak pili, gdyby Peter nie miał o dziewiątej sprawy w sądzie. Swoją drogą, ja nie wiem, w jakim stanie on się na niej stawił - roześmiał się.
            - Powinieneś mieć z tego powodu wyrzuty sumienia, a nie radochę - odparła, zabawnie wydymając usta.
            - No trochę mam, ale tylko z tego powodu - usprawiedliwił się. - Musiałem przecież jakoś odreagować, pewnie Melanie opowiedziała ci, co się stało.
            - Jasne, że powiedziała, jak tylko przekroczyłam próg hotelu. Podobno jakaś pani, nasz gość, przybiegła tu z tą wiadomością.
            - To Karen, spotkałem ją, kiedy wracałem - odpowiedział, pomijając szczegóły.
            - Wtedy to się stało?
            - Tak, wiesz, że jestem wrażliwy na krzywdę dziecka, chciałem… Właściwie chcieliśmy odprowadzić tę małą na policję, gdy ta baba wyrosła jak spod ziemi.
            - Jakaś cholerna idiotka, najpierw gubi dziecko, a potem zamiast podziękować oskarża - stwierdziła Nadia.
            - Szybko się wycofała z tego oskarżenia, bo na posterunku mała powiedziała, że mamusia rozmawiała z jakąś panią, a ona poszła zbierać muszelki.
            - Naprawdę? I co na to ta baba?
            - No nic, zrobiło jej się głupio, wycofała oskarżenie i szybko mnie przeprosiła - roześmiał się Bill. - Ale wtedy już przyjechał Peter, więc prawdopodobne jest to, że trochę ta cała sytuacja ją przerosła.
            - I tak musieliby cię wypuścić, przecież nic nie zrobiłeś.
            - To była czysta formalność, ale tak czy inaczej... Ta cała sytuacja przypomniała mi o moich dzieciaczkach. Dawno u nich nie byłem - westchnął. - Zadzwoń do pani Klein, niech ktoś dostarczy mi na popołudnie trochę zabawek.
            - Ilość taka sama jak zwykle? - zapytała Nadia.
            - Może być ze dwie więcej, w końcu przez miesiąc mogło jakieś dziecko przybyć - uśmiechnął się. - I może zamów mi obiad do pokoju, nie mam dzisiaj ochoty kłaniać się wszystkim gościom w restauracji. Może być stek.
            Odchodząc, puścił jej oczko. Miał wrażenie, że kaca ma wymalowanego na twarzy. To już drugi raz w tym tygodniu, jeśli dalej tak pójdzie, zostanie alkoholikiem. Jego bujna wyobraźnia podsunęła mu teraz obraz samego siebie, leżącego gdzieś na trawniku w łachmanach, z butelką taniej siary w ręku, toteż idąc korytarzem do swojego apartamentu, śmiał się sam do siebie, aż starsza pokojowa popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Nie, nigdy by do tego nie mógł dopuścić. Owszem, niekiedy zdarzało mu się troszkę przeholować, niemniej jednak były to naprawdę sporadyczne przypadki. Nie lubił się upijać, a jeszcze bardziej nie cierpiał tego uczucia rozpadającej się następnego dnia głowy, dlatego teraz z wyraźną ulgą rzucił się na swoje duże łóżko, chcąc doczekać chwili, kiedy tabletka zacznie działać. W międzyczasie przyniesiono mu obiad, a po posiłku poczuł się już o wiele lepiej. Postanowił mimo to jeszcze trochę poleniuchować, zatem znów położył się na łóżku i włączył telewizor. Film, który właśnie się zaczynał, nie zainteresował go jednak wystarczająco, bo po kilkunastu minutach po prostu zasnął. Obudził go dzwoniący telefon. Zerwał się natychmiast i spojrzał na zegarek. Dochodziła właśnie czwarta.
            - Słucham? - mruknął zaspany, odbierając połączenie.
            - Przyjechał sprzedawca od pani Klein z zabawkami - usłyszał dźwięczny głos Nadii.
            - A... Tak, powiedz mu, że już schodzę, niech chwilkę poczeka.
            Odłożył słuchawkę i powoli wstał, przecierając zaspaną twarz. Powlókł się do łazienki i spoglądając w lustro, stwierdził, że na to, jak spędził połowę wczorajszej nocy, i tak nie wygląda źle. Wystarczyło tylko się uczesać i zmienić pogniecione ubranie, a wówczas z pewnością będzie mógł kolejny raz zagrać rolę sympatycznego wujka.
            W kilka minut doprowadził się do kompletnego porządku, a po paru kolejnych świeżego i pachnącego szefa ujrzały błękitne oczy ulubionej recepcjonistki, która natychmiast poinformowała go, gdzie czeka dostawca. Zresztą nawet gdyby tego nie wiedział, nie miałby najmniejszego problemu z dostrzeżeniem kolorowego samochodu z wymalowanym napisem: „Świat zabawek”. Zmierzając ku niemu, dostrzegł siedzącą na tarasie restauracji Karen, więc machnął do niej w powitalnym geście. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że od wczorajszego incydentu w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Jak przekazała mu Melanie, podobno dziewczyna bardzo się tym wszystkim zaniepokoiła, wypadało w związku z tym opowiedzieć jej przebieg pobytu na komisariacie i podziękować za troskę.
            Szybko wydał obsłudze polecenie dotyczące przerzucenia zabawek do bagażnika jego samochodu i już nieco wolniejszym krokiem udał się z powrotem. Kątem oka dostrzegła, że zmierza w jej stronę, stąd też odłożyła czytaną książkę na stolik, tuż obok filiżanki z kawą, i lekko się uśmiechnęła.
            - Jak widać, nie zamknęli mnie - zażartował, dosiadając się. - Mogę?
            - Jasne, siadaj - przyzwoliła. - Teraz dowcipkujesz, ale wczoraj nieźle nas to zdenerwowało.
            - Znaczy, że ciebie też? - udał wciąż trwającego w niewiedzy.
            - Może nawet bardziej niż ciebie, bo miałam wyrzuty sumienia, że z tobą nie pojechałam, w końcu byłam jedynym świadkiem.
            Popatrzył na nią ze zdumieniem. Miała wyrzuty sumienia? Myślała więc o tym wszystkim jeszcze jakiś czas? W sumie nie powinien się dziwić, bo całe to zdarzenie nie było niczym przyjemnym, nawet jeśli była tylko świadkiem.
            - To nie było konieczne, a mój adwokat, który w sumie niepotrzebnie przyjechał, nie miał już nic do roboty.
            - Przepraszam, to wszystko przeze mnie. Byłam porządnie spanikowana i recepcjonistka zatelefonowała po niego.
            - Nic nie szkodzi, w końcu za to mu płacę – zaśmiał się i streścił pokrótce przebieg wydarzeń. - Dziecko samo wydało tę babę, że ta z kimś rozmawiała, więc szybko wycofała swoje oskarżenie i po sprawie. Ale nie powiem, mocno to wszystko wytrąciło mnie z równowagi.
            - Pierwszy raz widziałam coś takiego, ludzie naprawdę są niepoważni. - westchnęła.
            - Niepoważni, to chyba zbyt delikatne określenie - zauważył Bill. - Dla mnie, niektórzy są po prostu nienormalni. Jak rodzicielka może nie pilnować małego dziecka na plaży? Przecież ta mała mogła się nawet utopić. Niektóre matki są naprawdę beznadziejne - jęknął, po czym nagle się ożywił. - No, ale dość tego! Jak spędziłaś dzisiejsze przedpołudnie?
            - No jak to: jak? Oczywiście, że na plaży - roześmiała się. - A co można robić nad morzem? A ty? Pewnie ciężko pracowałeś?
            - Tak, w łóżku - odparł z tajemniczym wyrazem twarzy. Nie wiedziała, jak ma to rozumieć, ale do głowy teraz przyszło jej tylko jedno. Najprawdopodobniej spotkał się jeszcze z Nadią. Może chciał jej się zwyczajnie wyżalić? Ale ta myśl niewątpliwie sprowadziła na jej twarz lekki rumieniec zawstydzenia, co Bill natychmiast zauważył:
            - Hej, hej! - zaśmiał się. - Ale nie to miałem na myśli!
            - A skąd możesz wiedzieć, co ja miałam na myśli? - zapytała sprytnie Karen, lecz wyraz jej twarzy wciąż świadczył o lekkim zażenowaniu.
            - Nie wiem, ale czytam w twoich oczach, że to coś innego niż tylko sen - powiedział cicho, wbijając zaciekawione spojrzenie wprost w jej źrenice, co trwało dłuższą chwilę i żadne nie rezygnowało z tego kontaktu. W końcu znów odezwał się Bill, ale to Karen pierwsza opuściła wzrok, który utkwiła w niedopitej filiżance kawy.
            - A tak poważnie, to musiałem się wczoraj trochę odstresować alkoholem i zeszło nam z Peterem prawie do rana. Świtało, kiedy kładłem się spać, i nawet pomyślałem, że może właśnie wstajesz, żeby zobaczyć kolejny wschód słońca.
            - Nie, dzisiaj nie oglądałam. Po tych wrażeniach po prostu zaspałam. Ale ty, jak na taką ciężką noc, całkiem dobrze wyglądasz - uśmiechnęła się ciepło, lustrując go dyskretnie.
            - Spałem dość długo, a w dodatku po obiedzie też mnie ścięło i gdyby nie przyjechali z zabawkami, pewnie jeszcze bym tam drzemał - wskazał palcem swój taras, po przeciwległej stronie, za którym natychmiast pobiegł wzrok Karen.
            - Tam, to znaczy...? - ciągle patrzyła w górę, gdzie znajdował się też jej apartament.
            - Dobrze kombinujesz, mieszkacie tuż pode mną - uprzedził jej pytanie.
            - Przepraszam, że przeszkadzam - odezwał się młody mężczyzna, który właśnie stanął tuż obok krzesła, na którym siedział Bill. - Czy mógłby pan podpisać? A to faktura dla pana.
            Właściciel hotelu sięgnął po długopis i złożył swój podpis w odpowiednich miejscach na dokumentach.
            - Czyli wszystko już jest w moim aucie? - zapytał, podając mężczyźnie papiery.
            - Tak, wszystko już gotowe - uśmiechnął się chłopak. - Dziękuję i do widzenia.
            - Do widzenia - odpowiedzieli niemal jednocześnie; Karen i Bill, który dyskretnie zerknął na zegarek, co jednak nie umknęło uwadze dziewczyny.
            - Spieszysz się gdzieś? - zapytała, podnosząc do ust filiżankę z ciemnym płynem.
            - Muszę jeszcze dzisiaj coś załatwić, ale to nie jest pilne - odrzekł wymijająco. - Właściwie chętnie napiję się jeszcze kawy.
            Skinął na kelnera i złożył zamówienie. Karen obserwowała go, zastanawiając się, dlaczego nie wyjawił jej prawdy? Ta cała wczorajsza sytuacja, samochód z hurtowni zabawek, faktura z całą listą lalek i miśków, wszystko wyglądało na to, że wybierał się do sponsorowanego przez siebie domu dziecka. Nie miał pojęcia, że ona o wszystkim wie i, że zadecydował o tym zupełny przypadek.
            - Jedziesz z tym wszystkim do domu dziecka? - odpaliła nagle bez namysłu, wskazując ruchem głowy na leżącą na stoliku fakturę.
            - Tak. - odpowiedział po chwili, zupełnie zaskoczony, przyglądając jej się podejrzliwie. - Skąd wiesz?
            - Melanie mi wczoraj powiedziała, zupełnie przypadkiem, była wzburzona tym, co się stało na plaży. Chyba nie będziesz miał jej tego za złe? - zapytała z obawą w głosie.
            - Nie, nie mam. W końcu to nie żadna tajemnica - odparł spokojnie, składając na cztery części kartkę papieru, będącą fakturą. Nastała chwila trochę krępującej ciszy, którą przerwał Bill, dodając: - Tylko nie lubię się tym chwalić, robię zwyczajnie to, co uważam za słuszne.
            Przyszedł kelner, który postawił przed nim filiżankę z kawą. Karen przyglądała się w skupieniu wszystkim prostym czynnościom z tym związanym, jakby teraz właśnie to było niezwykle interesujące. Czuła się dziwnie zaskoczona tym, co powiedział Bill. Czynił dobro, którym nie chciał się chwalić, podczas gdy inni ogłosiliby to chyba w gazetach. Zaczynała nabierać do tego chłopaka coraz większego szacunku, nie mogąc uwierzyć, jak bardzo jego sceniczny wizerunek młodocianej gwiazdy kontrastował z prawdziwym wnętrzem ciepłego i dobrego człowieka. Śledziła teraz każdy jego ruch, skupiając swe myśli na wypowiedzianych przez niego słowach.
            - Czemu tak nagle zamilkłaś? – zapytał z delikatnym uśmiechem. Jego oczy zwęziły się nieco i zobaczyła je teraz znad filiżanki, z której właśnie upijał łyk kawy. Widziała w nich tę dobroć i czułość, z jaką zwracał się wczoraj na plaży do tej małej dziewczynki. Wpatrzona w jego roześmiane spojrzenie, poczuła przyjemne ciepło, którego powodem nie była jednak wysoka temperatura powietrza.
            - Wiesz, co? Teraz to chyba ja powinnam cię przeprosić - powiedziała cicho, patrząc na niego z pewnym zażenowaniem.
            - Mnie? - zdziwił się, wskazując palcem swoją własną osobę. - Ale właściwie za co?
            - Ja też źle cię oceniłam, chociaż nie powiedziałam tego głośno. Myślałam, że jesteś zadufanym w sobie pyszałkiem, a ty pomagasz pokrzywdzonym przez los dzieciom. - spuściła wzrok, a wzruszenie, które gromadziło się w jej wnętrzu od kilku minut, było doskonale słyszalne w jej głosie.
            - Powiedziałaś to tak, jakbyś nagle stwierdziła, że jestem jakimś ideałem - uśmiechnął się. - A ja jestem po prostu bogatym człowiekiem i nawet nie mam na co wydać tej swojej kasy. Mam dobre samochody, dobre ciuchy, mam gdzie mieszkać i co jeść, nie potrzeba mi większych luksusów, więc chcę pomóc tym, których życie nie rozpieszcza.
            - Mój mąż też jest bardzo bogaty, a jednak nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby chociaż część pieniędzy oddać na jakiś szczytny cel - odparła bez chwili namysłu. - Największą radość sprawiają mu wciąż rosnące zera na koncie.
            Przechylił się odrobinę w jej stronę i spojrzał w oczy.
            - Twój mąż ma ciebie, a wkrótce pewnie też będzie miał potomka, więc ma dla kogo odkładać, a ja jestem zupełnie sam.
            Niemal każde słowo tego krótkiego zdania wprawiło ją w osłupienie. Skąd przyszło mu do głowy, że ona w ogóle chce mieć dziecko? Nigdy nie rozmawiała o tym z Franzem, wciąż faszerując się antykoncepcyjnymi tabletkami, w dodatku chyba nawet jeszcze tego nie chciała. Obydwoje nie chcieli. Bill pewnie sądził, że skoro są tak krótko po ślubie, to i zatroszczą się wkrótce o to, żeby mieć dzidziusia.
            Nie mógł wiedzieć, że tego jeszcze w planach nie mają, ale o czym mówił, z całym przekonaniem informując ją o tym, że jest zupełnie sam? Przecież był z Nadią, a może miał na myśli fakt, że nie jest jeszcze żonaty?
            - Nie myślę jeszcze o dziecku - odparła, dodając: - A ty chyba o małżeństwie.
            - Myślę, oczywiście, że myślę.
            - To dlaczego tylko myślisz? Do dzieła! - ponagliła go żartobliwie, nieco się rozluźniając.
            - Uważasz, że to takie proste? - roześmiał się. - Przede wszystkim trzeba mieć z kim - skwitował, wprawiając ją tym samym w wielkie zdumienie. Czyżby Nadia nie była dla niego dobrą kandydatką? Nie znali się jeszcze zbyt dobrze, więc wolała nie zadawać mu zbyt osobistych pytań. On też chyba wolał uciąć ten temat, gdyż spoglądając na zegarek, stwierdził:
            - Chyba powinienem już jechać, bo pokładą dzieciaki spać - po czym spojrzał na Karen, zastanawiając się nad czymś przez dłuższą chwilę, aż w końcu podjął decyzję, wyrzucając z siebie pytanie:
            - A może pojechałabyś ze mną...?