piątek, 29 września 2017

Część 8. „Natychmiastowa decyzja”




Część 8. „Natychmiastowa decyzja”


            Zerwał się niemal skoro świt, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przez wczorajszy rozrywkowy dzień jest nieco w tyle ze sprawami hotelu. Prawie niczego nie dojrzał i nie dopilnował, pozostawało mu tylko mieć nadzieję, że lojalni pracownicy zatroszczyli się o jego interesy jak najlepiej. No i miał rację, bo Mark radził sobie ze wszystkim bardzo dobrze, więc teraz z czystym sumieniem mógł stwierdzić, że dokonał słusznego wyboru. Całość była w jak najlepszym porządku, a jemu pozostawało tylko tego skontrolowanie, z czego był w pełni zadowolony i można by rzec, że odetchnął z ulgą.
            Około dziesiątej odjeżdżali chłopcy. Ponownie zapewniony o ich przybyciu za niewiele ponad trzy tygodnie, z żalem pożegnał swojego brata i resztę, życząc im udanej trasy. Kiedy tourbus wyjechał z bramy na drogę i zniknął za drzewami, wrócił spokojnym krokiem do hotelu. Im wyżej była winda wioząca go na ostatnie piętro, tym większą odczuwał melancholię. Dziwny żal za utraconym życiem coraz bardziej zaborczo wkradał się w jego myśli, które wypełnione wspomnieniami o tym, co minęło, były przyczyną niewątpliwie odczuwalnego smutku. W biegu codzienności, ciągłej krzątaniny wokół własnych interesów rzadko przywoływał z pamięci obrazy samego siebie; radosnego, szalejącego po scenie chłopaka. Jednak każde spotkanie z Tomem i zespołem budziło w nim tę głęboko skrywaną tęsknotę, za tym, co już niestety nie było w zasięgu jego możliwości. Był szczęśliwy w swoim azylu, potrafił wpoić sobie to zrozumienie dla zaistniałej sytuacji, ale wciąż przychodziły chwile, kiedy otwierał swojego laptopa i z rozrzewnieniem oglądał kolejny koncert, który przecież znał już na pamięć. Tak też się stało i teraz. Znów nie mógł oderwać wzroku od ekranu, na którym on sam biegał i podskakiwał z uniesioną do góry ręką, krzycząc zachęcające fanów do wspólnego śpiewu słowa. Wzruszenie chwyciło go za serce potężnym uściskiem. Tak bardzo mu tego brakowało...
            Wstał i wzdychając głęboko, sięgnął po paczkę papierosów. Wiedział, że mu nie wolno, ale nałóg szczególnie w takich chwilach skutecznie o sobie przypominał. Sam był zły na siebie, że nie umie tak zwyczajnie się tego wyzbyć, zrozumieć, że jest to po prostu wolno popełniane samobójstwo. Może gdyby miał jeszcze jakąś inną motywację, wówczas potrafiłby z tego całkowicie zrezygnować, ale nie miał. Nikt od niego tego nie żądał oprócz Toma, ale brat, z którym widywał się tak rzadko, nie mógł być przecież wystarczającym powodem.
            Oparł łokcie o barierkę tarasu, zawieszając wzrok na jakimś odległym, białym punkcie na morzu, który najprawdopodobniej był jakimś statkiem wycieczkowym, lub jachtem. Znów była piękna, słoneczna pogoda, zachęcająca wszystkich gości do plażowania, dlatego większość z nich ciągnęła teraz poprzerywanym sznurkiem ku plaży. Pomiędzy nimi dostrzegł dwie znajome postacie, zmierzające na wprost siebie. Po chwili spotkały się i przystanęły, niewątpliwie zamieniając ze sobą kilka słów.
            Odruchowo zerknął na zegarek. Dochodziła właśnie jedenasta, więc Nadia zmierzała do pracy na środkową zmianę, a gdzie udawała się Karen? Jak słusznie się domyślił, stwierdzając to po trzymanych przez nią akcesoriach, zapewne - jak wszyscy pozostali - na plażę. Ale zaraz, chwileczkę... Czyżby szła tam zupełnie sama? Nieco się zdziwił tym faktem, ale może nadal była skłócona ze swoim mężem, a może po prostu on nie miał ochoty na kolejny dzień plażowania?
Wrócił do apartamentu i ponownie rzucił okiem na monitor laptopa.
            - Dosyć tego użalania się - powiedział zdecydowanym tonem, energicznie zamykając klapę.
            Właśnie przypomniał sobie, jak wczorajszego wieczoru Oliver odprowadził Nadię do domu. Jego nieuzasadniony niepokój wzrastał z minuty na minutę i sam się dziwił, skąd wzięły się w nim takie uczucia. Pamiętał, że niejednokrotnie upominał go wczoraj Tom, widząc to dziwne zachowanie. Zrodziła się w nim jakaś chora zazdrość, którą odczuwał w obliczu zagrożenia. „Zagrożenia?”, powtórzył sobie w myśli to stwierdzenie, zupełnie nieadekwatne do sytuacji, bo o jakim zagrożeniu mógł mówić, skoro byli tylko przyjaciółmi? Tym, czym byli, z pewnością pozostaną, a czy mogliby być czymś więcej? O tym pomyślał wczoraj przez krótką chwilę, a w tym momencie wydało mu się to zupełną niedorzecznością.
            Ale już poprzez fakt, że byli przyjaciółmi, uzurpował sobie prawo do wiedzy o tym, dlaczego wczoraj Oliver tak długo nie wracał. Toteż - dla posiadania takich właśnie informacji - wyszedł ze swojego azylu, aby po niedługim czasie pojawić się w recepcji.
            Nie chciał jednak skorzystać z windy, bo wówczas zbyt szybko znalazłby się na miejscu. Chciał dać dziewczynie chwilę oddechu tuż po przystąpieniu do pracy, no i dla odmiany nie dać powodu do jakichkolwiek podejrzeń o zazdrość.
            Kiedy ją spostrzegł, już siedziała przy ekranie komputera, przeglądając najbliższe rezerwacje. Podszedł więc cicho, sposobem, tak, żeby go nie zauważyła, i niemal natychmiast przełożył z uśmiechem swoje ciało przez ladę recepcji. Dziewczyna, aż podskoczyła z przestrachu.
            - Matko jedyna... - westchnęła, przykładając dłoń do piersi. - Ale mnie przestraszyłeś.
            - No co ty? Szefa się boisz? - wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
            - Nie szefa, tylko jego głupich pomysłów - zauważyła.
            - Osz ty... Jakich pomysłów? - zapytał z niedowierzaniem i gestem rąk pokazał, że chętnie by ją udusił za tak niecne słowa. Uskoczyła zgrabnie na bezpieczną odległość, śmiejąc się szczerze.
            - Chcesz, żebym zawału dostała?
- Nigdy w życiu! - odparł z całym przekonaniem. - Po pierwsze: straciłbym najlepszą pracownicę, a po drugie: Oliver by mi tego nie darował.
            Takim oto sposobem sprytnie wkroczył na grząski teren łączących ich relacji. Niemal od razu zauważył wyostrzone spojrzenie Nadii.
            - A niby czemu właśnie Oliver? - spytała z lekkim uśmiechem.
            - Przecież widziałem wczoraj, co się z nim działo - przyglądał jej się badawczo. Nie odpowiadała, a na jej ustach wciąż gościł tajemniczy uśmiech, połączony z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - A może z tobą też? - Zajrzał jej w oczy.
            - Gdyby, jak to określiłeś: ze mną też, to bym tu była punktualnie o dziesiątej i machała mu białą chusteczką na pożegnanie - wytłumaczyła się szybko. - A tak, to wystarczył tylko krótki sms.
            Błyskawicznie spojrzała mu w oczy i z zadowoleniem ukazała w szerokim uśmiechu równe zęby. Podparł brodę lewą ręką, a palcem prawej kreślił maleńkie kółeczka na gładkiej ladzie, wodząc od niechcenia wzrokiem za tą czynnością.
            - No, ale wczoraj coś go długo nie było... - kontynuował, wyrzucając z siebie męczącą go kwestię.
            - Bo poszliśmy na spacer, był przepiękny i ciepły wieczór - westchnęła. Popatrzył na nią podejrzliwie, a ona błyskawicznie wyłapała to spojrzenie.
            - Ej... - zaczęła, zaglądając mu w oczy. - Czy mój szef przypadkiem nie jest... - zamilkła w połowie zdania, jakby w obawie o jego reakcję na to śmiałe słowo.
            - Ja? Zazdrosny? - natychmiast zareagował, odgadując jej myśli. - Po prostu martwię się o ciebie, nie chcę, żeby moją przyjaciółkę skrzywdził byle jaki dupek.
            - Dupek? - Pokiwała z politowaniem głową. - No, no... Ładnie mówisz o swoim koledze.
            - Koledze, no właśnie! - podłapał. - Tylko koledze! Nawet go dobrze nie znam, co innego cała reszta, ale Oliver? Dlatego się martwię.
            A jednak pomimo tego, że troszczył się o nią tylko jak o przyjaciółkę, niezmiernie ucieszył ją ten fakt. Wiedziała, że nie jest mu tak zupełnie obojętna, nawet jeśli nie chodziło o inny rodzaj fascynacji, który - jak wciąż miała nadzieję - być może wkrótce nadejdzie.
            - Przestań, mówisz, jakby już mnie z nim coś łączyło.
            - Ale może to kiedyś nastąpić.
            - Zapomnij...
            - Dlaczego? - zapytał w końcu, domagając się tym samym jakiegoś dłuższego tłumaczenia.
            - Powiedzmy... - Puściła mu oczko - ...że nie jest w moim typie. A teraz przepraszam cię, szefie - z uśmiechem zwróciła się do stojącego nieopodal mężczyzny: - Słucham pana, w czym mogę pomóc?
            Kolejny raz Bill obrzucił ją zadowolonym spojrzeniem, po czym spokojny wrócił do swojego apartamentu.
            Gdzieś wewnątrz siebie poczuł niesamowitą ulgę, za którą poniekąd się winił. Bo czy miał prawo do takich uczuć? Czy powinien był dawać tej dziewczynie skrzętnie schowaną pośród swoich słów nadzieję? Wiedział, że zazdrość - o której ona zawahała się powiedzieć, a on kurtuazyjnie zaprzeczył - była wręcz wyczuwalna w sposobie wyrażenia jego obaw. Tyle, że ta zazdrość była inna, dziwna i chora... Zrodzona na idiotycznym roszczeniu sobie praw do tego, czego tak naprawdę nigdy nie pragnął.
            Z umysłem nasyconym wątpliwościami zabrał się za spokojne nadrabianie zaległości w papierkowej robocie. Miał teraz dość dużo czasu, dlatego choćby dla jego zabicia, nie zlecał tego wszystkiego i tak już dostatecznie zapracowanemu Markowi. Z tej przyczyny nie spieszył się. Z krótką przerwą na obiad, cały swój czas i uwagę poświęcił fakturom i wnikliwemu studiowaniu umów, dzięki czemu z ulgą odegnał trapiące go myśli.
            Tuż po siedemnastej spojrzał na zegarek i stwierdził, że pora na odrobinkę relaksu. Właściwie prawie cały dzień spędził w swoim apartamencie, więc teraz przydałby się jakiś mały spacer. W związku z tą myślą zastanowił się, czy przypadkiem Nadia nie dałaby się nań namówić. A może oprócz zwykłej przechadzki spróbowaliby też jakoś inaczej spędzić czas? Ta idea zdecydowanie go ożywiła. Przeciągnął się i ochoczo podszedł do szafy, z zamiarem całkowitej zmiany swojego wyglądu na dzisiejszy wieczór. Choć prawie zawsze miał z tym problemy, tym razem nie zastanawiał się zbyt długo i bez chwili dłuższego namysłu wyjął starannie wyprasowane, białe, lniane spodnie i ulubioną czarną koszulkę ze srebrnoszarym nadrukiem. Jeszcze tylko kilka pociągnięć prostownicą, a w chwilę potem opadająca na jego szyję mgiełka ulubionej wody toaletowej roztoczyła wokół subtelny, męski zapach. Ostatnie spojrzenie w lustro i z lubością stwierdził, że wygląda świetnie.
            Kiedy zszedł na dół, Nadia właśnie szykowała się do wyjścia. Kiedy tylko go zobaczyła, pierwszą jej myślą było, że zapewne dokądś się wybiera. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że to właśnie ją ma zamiar porwać nie tylko na przechadzkę, chociaż, dzięki ostatniej wizycie muzyków z Tokio Hotel, zauważyła jakby większe zainteresowanie swoją osobą. Czyżby obawiał się o to, że ktoś może sprzątnąć mu ją sprzed nosa? O niczym innym nie marzyła, jak o tym, żeby jej przypuszczenia mogły się wkrótce sprawdzić…
            - Czy mi się tylko wydaje, czy ty się gdzieś wybierasz? - zagadnęła, zarzucając na ramię torebkę. - Cześć, Monique! - pożegnała dziewczynę, pozostającą w pracy.
            - Oczywiście, że się wybieram - odparł z uśmiechem. - Na spacer z tobą. Chodź, odprowadzę cię do domu.
            Objął ją ramieniem. Była zdumiona i zaskoczona, zauważyła, że się przebrał, poprawił włosy, czy możliwe więc było, że zrobił to wszystko tylko dla niej?
            Spostrzegła kolejne, zdezorientowane spojrzenie koleżanki. Już po jej poniedziałkowej wizycie w dyskotece i nocy spędzonej w jego apartamencie, dziewczyny pytały, czy wreszcie mogą cieszyć się z ich szczęścia. Nie chciały uwierzyć, że to wciąż są tylko przyjacielskie relacje i tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Marzyła skrycie o tym, żeby kiedyś, po ich spotkaniu, móc powiedzieć im inną prawdę…
            Uśmiechnęła się lekko, udając bezwzględny spokój, choć właśnie teraz jej serce tańczyło z radości.
            - Jestem zaskoczona, jak sobie dobrze przypominam, tylko raz odholowałeś mnie do domu, w dodatku wtedy, gdy skręciłam nogę.
            - No proszę cię... - jęknął. - Nawet tego nie porównuj, wtedy zmusiła mnie do tego konieczność, a teraz z ochotą zapraszam cię na miły, popołudniowy spacer.
            - Hmmm... Na miły? - Przymrużyła oczy.
            - Na bardzo miły - roześmiał się. - Może nadrobimy nieco drogi, ale pójdziemy plażą, dobrze?
            - Jasne - zgodziła się ochoczo.
            Niewielkie mieszkanko, jakie wynajmowała Nadia, znajdowało się nie tak daleko hotelu, lecz aby dotrzeć do niego, robiąc sobie przy okazji spacer plażą, trzeba było nadłożyć przynajmniej drugie tyle drogi. Była zmęczona i trochę bolały ją nogi, ale to nie było teraz ważne.
            Wspominając wspólnie spędzone chwile z chłopakami, dotarli do plaży. Zdjęli klapki, a Bill podwinął nieco spodnie.
            - Chyba będzie lepiej, jeśli się trochę zmoczą - wymamrotał, spoglądając w dół. Po chwili odwinął jednak z powrotem nieszczęsne nogawki. Nadia spojrzała na niego z niemałym zdziwieniem, co zauważył, tłumacząc się:
            - Wolę mieć mokre niż pogniecione.
            - Pedant - skwitowała stanowczo. - Z tobą żadna kobieta nie wytrzyma!
            - Ej! - Sprawił jej lekkiego kuksańca w ramię. Roześmiała się, odskakując na bezpieczną odległość.
            - No co? Czy ja nie mam racji? Taki z ciebie porządniś, że wszystkie odstraszasz - ironizowała, wciąż trzymając się z daleka. - Każda się boi, że ci nie dorówna.
            - Jeszcze się znajdzie taka, która to doceni - odparł, dumnie unosząc głowę.
            - Oj, wątpię - Nadia była nieustępliwa, ale robiła to celowo, bo wszelka przeprowadzona z nim słowna potyczka sprawiała jej wiele radości. - Ja, już jako twoja przyjaciółka, mam stres, czy aby na pewno dokładnie wyprasowałam spódnicę.
            - Teraz to już przesadzasz!
            - Wcale nie, bo kiedy tak na mnie patrzysz, to modlę się w duchu, żeby wprawne oko Billa Kaulitza nie zauważyło tylko tej niedoprasowanej fałdki.
            Rozbawiła go, śmiał się teraz serdecznie z tego, jak potrafiła opisać swoje spostrzeżenia. Owszem, był pedantem, może nazbyt przesadnie dbającym o swój wygląd, ale po prostu inaczej nie potrafił. Czułby się źle w niedoprasowanych, czy przybrudzonych spodniach. Nie znosił ludzi wyglądających niechlujnie. Od zawsze wygląd stanowił dla niego jedną z najważniejszych rzeczy, choć znał też motto, że nie szata zdobi człowieka. Zresztą dla niego nie ważna była cena ubrań ani też marka, tak naprawdę liczyła się tylko czystość, schludność i zadbanie.
            Chociaż było już dość późne popołudnie, plaża wciąż była pełna spragnionych słońca turystów. Większość z nich jednak, ze względu na porę, nie oddawała się słonecznym kąpielom, jeśli już, to tylko wodnym, w morzu o dość wysokiej - jak na Bałtyk - temperaturze. Ludzie spacerowali, rozkoszując się cudownym widokiem wciąż jeszcze płonącego słońca, które niebawem miało dogasnąć w bezkresnym błękicie morskich fal. Kochali tę chwilę, kiedy niebo kończącego się dnia ubierało barwy granatu, rozjaśnione radośnie tańczącym z gwiazdami złotym księżycem. Upajali się tym widokiem nie raz, ale nigdy we dwoje, a tego dnia także nie wyglądało na to, że wspólnie nasycą swoje oczy tym pięknym widokiem.
            Do całkowitego zachodu słońca pozostały jeszcze ponad dwie godziny, a Bill nie zamierzał spędzić tego czasu na plaży i - choć Nadia jeszcze nic o tym nie wiedziała - właśnie powziął decyzję, że zaprosi ją gdzieś na kolację. Tylko musi powiedzieć jej o tym nieco wcześniej, nie pod samymi drzwiami do jej mieszkania. Pewnie będzie chciała przedtem odświeżyć się i przebrać.
            Właśnie się zbierał, żeby jej to zaproponować, kiedy w oddali, na wprost, spostrzegł znajomą sylwetkę dziewczyny beztrosko oddanej mu pod opiekę. Póki co nie poczuwał się jednak zupełnie do tej roli.
            Szła wolnym krokiem, całkiem sama, co zastanowiło go, podobnie jak w południe. Może po prostu lubiła takie samotne spacery, albo ten dupek, jej mąż, wolał pozostać w zaciszu hotelowego apartamentu. Nie mógł jednak wiedzieć, że właśnie wczoraj wyjechał obrażony.
Nadia, która z pasją opowiadała mu o nowych, ekscentrycznych gościach, jeszcze jej nie zauważyła, bo, znając ją, pewnie już zdążyłaby skomentować ten widok. Bill teraz też nie patrzył w tamtą stronę, ale im Karen była bliżej, tym bardziej nie potrafił skupić się na opowieści swojej przyjaciółki. Wyrzutem sumienia wróciło wspomnienie wczorajszego dnia, a w jego głowie odbijały się echem jej ostatnie, skierowane do niego słowa. Usilnie jednak próbował skupić się na tym, co mówi do niego Nadia, a wzrokiem dokładnie studiował ślady stóp, pozostawione na piasku przez idących przed nimi ludzi.
            - Karen! - Usłyszał okrzyk Nadii, przerywający jej wcześniejszą relację. - Ty znowu sama?
            Szatynka nie była zaskoczona ich widokiem. Zapewne wtedy, kiedy to Bill tak bardzo starał się nie okazać, że dostrzegł ją wśród spacerowiczów, ona już dawno zdążyła ich zauważyć. Bez słowa uśmiechnął się z zażenowaniem, zatrzymując na wprost dziewczyny. Nawet na niego nie spojrzała, więc kątem oka pozwolił sobie zerknąć na jej twarz, która nie nosiła śladu makijażu, żadnego tuszu ani też pudru. Tylko błyszczące usta zdradzały, że zupełnie niedawno użyła nawilżającej pomadki.
            - Nie jestem sama, zobacz, jak dużo tu ludzi - roześmiała się, kierując swe słowa tylko do Nadii, zupełnie tak, jakby jego tutaj nie było lub jakby był kompletnie obcą, przechodzącą tuż obok osobą, chociaż nawet nie! Tych ludzi dostrzegała, potrafiła na nich spojrzeć, a nawet lekko się uśmiechnąć. On, stojący nieopodal blondynki, wciąż był dla niej powietrzem, jakimś niewidzialnym duchem i zdawać by się mogło, że jej wzrok przenika przez jego ciało. Więc wciąż czuła urazę za jego tak niefortunnie dobrane słowa...
            - Przecież nie o to mi chodzi, mam na myśli twojego męża - odparła Nadia.
            - Franz musiał wyjechać, ale gdyby nawet był, to pewnie i tak by ze mną nie poszedł. Od takich spacerów zdecydowanie woli ekran laptopa, albo po prostu łóżko i telewizor - wytłumaczyła, oddalając się powoli. - Miłego wieczoru życzę!
            Teraz wychwycił jej przelotne spojrzenie, którym zdążyła objąć całą jego sylwetkę, zanim się odwróciła.
            - Dziękujemy - odpowiedziała w imieniu obojga jego przyjaciółka. - Wzajemnie!
            - Wątpliwe... - mruknął Bill.
            - Co? - Dziewczyna nie zrozumiała.
            - Wątpliwe, czy ona spędzi go mile - rozwinął swoją wypowiedź.
            - Wiesz, ja myślę, że ona jest przyzwyczajona do samotności, bo ten cały Hoffmann ciągle gdzieś wyjeżdża i kto wie, czy większości tych niby służbowych wyjazdów nie spędza z panienkami. - mówiła Nadia, pociągając ten temat i wzbogacając go o wyrażenie negatywnych uczuć względem pana H. Bill jednak znów nie potrafił skupić swojej uwagi na jej dalszym monologu, bo w myśli miał wciąż lekceważącą postawę Karen w stosunku do jego osoby. Obejrzał się wstecz. Gdzieś, pomiędzy spacerującymi, dostrzegł jeszcze brązowe włosy, które bezlitośnie targał wiatr. Nie była dla niego nikim ważnym, ale denerwowało go to, że ktoś mógł mieć o nim złe zdanie. To tkwiło w nim samym jak jakaś drzazga, bo przecież od zawsze był dobrym i sprawiedliwym człowiekiem, dlatego nie lubił być inaczej postrzeganym. Tymczasem w jej oczach uchodził zapewne za zadufanego zarozumialca.
            Wiedział, że to jak najszybciej musi się zmienić.

czwartek, 21 września 2017

Część 7. „Dylematy i rozważania”



Część 7. „Dylematy i rozważania”

            Teraz to on poczuł się jak ostatni dupek, bo zdał sobie sprawę z tego, że po prostu przesadził dogryzając jej swoim osądem. Nawet jeśli tak było, to nie jego sprawa, poza tym znali się zbyt krótko i nietaktem z jego strony było to nazbyt śmiałe stwierdzenie. Miała całkowitą rację - ocenił ją po pozorach, choć nadal tak właśnie uważał, i wstyd mu było jedynie za to, że nie umiał trzymać języka za zębami. W dodatku jej słowa totalnie go zaskoczyły i zamiast coś odpowiedzieć, nie wydusił z siebie kompletnie nic, odprowadzając ją wzrokiem w kierunku wody.
            Miał pełną świadomość, że powiedział o kilka słów za dużo, wiedział, że mimo wszystko zachował się arogancko, a przecież nie był taki i nie chciał być tak postrzegany. W obliczu swoich rozmyślań upewnił się w postanowieniu, że powinien przeprosić Karen. Tak, na pewno to zrobi, gdy tylko ona wróci, tymczasem posiedzi jeszcze samotnie, pomyśli w jaki sposób ma to powiedzieć. Chociaż pewnie i tak ubierze swoją pokorę w zupełnie inne słowa, to może jakiś schemat pozostanie mu w głowie?
            Mijały minuty, skumulowane w końcu w długim kwadransie, a jej nadal nie było. Na próżno wytężał wzrok, nawet wstał z leżaka, ale jego oczy nie potrafiły nigdzie dostrzec dziewczyny w malinowym kostiumie. Kilka kolejnych minut i poczuł dziwny niepokój, objawiający się po chwili skurczem żołądka. Była mu zupełnie obca, prawie jej nie znał, zamienił z nią tylko kilka zdań z niefortunnym zakończeniem, niemniej martwił się bardzo, dlaczego tak długo nie wraca. Gdyby coś jej się stało, czułby się za to odpowiedzialny, bo niewątpliwie zdenerwowała się jego słowami.
            Z zamyślenia wyrwał go męski głos jej męża:
            - A gdzie Karen?
            Wzdrygnął się w pierwszej reakcji, nie udając zaskoczenia.
            - Poszła popływać, ale jakoś długo jej nie ma - odparł z niepokojem, siadając z powrotem na leżak.
            - Spokojnie - roześmiał się Hoffmann. - Ona tak zawsze, pół godziny to dla niej normalne. Czasem nawet dłużej potrafi.
            Jak on tak mógł? Zupełna beztroska, zero strachu, żadnych wątpliwości! Po prostu wyłożył się na słońcu i już! Pół godziny?! Przecież to cała wieczność! A tak niedawno wpadł w panikę z powodu skutera! To było oczywiste, że nie obawa o to, aby nie stała jej się krzywda, nakazała mu wszcząć tę sprzeczkę, a najzwyklejsza zazdrość. Tak więc Karen miała rację.
Nie potrafił powstrzymać się od uwagi na ten temat:
            - Wcale się o nią nie martwisz? Przecież dopiero co umierałeś ze strachu przed skuterem wodnym?
            - Skuter to coś zupełnie innego - Przyjął linię obrony Franz. - Z niego można spaść, uderzyć się w głowę, stracić przytomność i nieszczęście gotowe.
            Bill parsknął niepohamowanym śmiechem.
            - Ależ opowiadasz bzdury! Upadek akurat jest bardzo przyjemny i miękki, a prawdopodobieństwo uderzenia się o skuter jest wręcz niemożliwe, bo pęd powietrza zrzuca do wody.
            Hoffman nieco się zmieszał i wzruszył ramionami.
            - Może i tak, nigdy nie pływałem na tym gównie.
            - No i nie wiesz, co straciłeś - odparł z ironią czarnowłosy, po czym dodał, widząc na horyzoncie grupkę ludzi: - No i proszę, wracają cali i zdrowi!
            W oddali słychać już było głośne okrzyki i śmiechy.
            - Było wspaniale! - krzyczała Nadia, która biegiem puściła się przodem, kiedy tylko zobaczyła Billa, i już po chwili roześmiana wpadła mu w ramiona. - Jestem cała mokra, wpadliśmy do wody - szczebiotała, wycierając ręcznikiem mokre włosy. - Szkoda, że nie poszedłeś z nami!
            Oliver tylko zerkał na nią ukradkiem i nie było wątpliwości, że piękna dziewczyna zauroczyła wokalistę, czego ona zdawała się nie zauważać. Za to Bill widział to aż za dobrze i nie był tym zachwycony. Co będzie, jeśli chłopak zawróci jej w głowie? Po co jej taki związek na odległość, przecież wiadome było to, że nie może tu być częstym gościem. A jeśli ona pokocha go na tyle, że zechce z nim być, co w konsekwencji może oznaczać jej odejście?
            W jego głowie zrodziło się wiele pytań, a nawet strach o to, że naprawdę może się tak stać. Ale czy bał się tylko o to, że straci dobrego pracownika? A może po prostu zrozumiał, że w pewnym sensie straci swoją szansę? Że ktoś, kto wciąż oczekuje jego przychylności, może po prostu mieć tego dość?
            Jak długo można czekać na miłość, ile czasu można żyć marzeniami? Może jest tylko psem ogrodnika, a może jego przeznaczenie kryje się właśnie w osobie tej smukłej blondynki?
            Nie miał żadnej pewności, a wiedział, że dopóki jej nie nabierze, niczego nie zrobi, żadnego, choćby najmniejszego kroku ku związkowi z Nadią. Czasem zastanawiał się, czy nie pokochałby jej, poznając lepiej, miał jednak wrażenie, że zna ją już bardzo dobrze, a teraz przecież nie łączył ich żaden partnerski układ, ot - przyjaźń, może zwykła, a może wspaniała, ale jednak tylko przyjaźń.
            Otrząsnął się z zamyślenia, przebiegając wzrokiem po wszystkich przybyłych, którzy teraz zajęci byli sobą, tudzież swoimi partnerami. Omiótł spojrzeniem postać swojego brata, pieczołowicie otulającego ręcznikiem ognistą brunetkę. On też patrzył na tę dziewczynę nieco inaczej niż na inne swoje jednodniowe zdobycze. Bill doskonale znał ten wzrok, toteż teraz miał nieodparte wrażenie, że ta dziewczyna nie będzie tylko jednorazowym wybrykiem Toma. Na kogo on mógłby spojrzeć podobnie; z fascynacją i troską? Tak... Mogłaby to być Nadia, ale wciąż nie wiedział, czy tak naprawdę tego chciał.
            W oddali mignęła mu malinowa czerwień kostiumu, w którym ponad pół godziny temu oddaliła się stąd Karen. Dziwny niepokój zawładnął jego ciałem. Wytężył wzrok i z ulgą stwierdził, że to ona. Wracała wolno, przeczesując palcami do tyłu mokre włosy, przyklejające jej się do twarzy. Ten widok pobudził nieznane jak dotąd uczucia, które teraz zagrały w jego duszy dziwną, kojącą muzyką. Niewątpliwie główną tego przyczyną były wizualne doznania, jakich właśnie doświadczał, prześlizgując spojrzenie po jej zroszonym ciele. Im bliżej była, tym dokładniej widział pojedyncze krople, kreślące zawiłe rysunki na jej lekko opalonej skórze. Bardzo chciał, ale nie potrafił przenieść swojego wzroku na inny obiekt, a nawet sam przed sobą przyznał w myślach, że ten widok sprawia mu po prostu przyjemność.
            Po chwili fizycznie poczuł tę wilgoć na swojej skórze, ponieważ Karen właśnie energicznym ruchem bez słowa przesunęła leżak na słońce, racząc go przy okazji kilkoma kroplami wody ze swojego mokrego ciała i opadających wciąż włosów. Nieco zaskoczony jej nagłym gestem już chciał coś powiedzieć, ale się opamiętał. W końcu nikt nie miał pojęcia o ich rozmowie, kiedy byli sam na sam. Zaniechał więc tego zamiaru, odwracając głowę w stronę Hoffmanna, który nawet słowem nie zareagował na powrót żony. Wszystko wskazywało zatem na to, że małżeństwo, przynajmniej do odejścia z plaży, pozostanie ze sobą skłócone.
            Tego dnia, jak zresztą się spodziewał, nie miał już okazji do rozmowy z Karen, jednak dość szybko cały ten plażowy incydent wyleciał mu z głowy. I tak był zbytnio zaabsorbowany pocieszaniem Toma, nie mogącego spędzić kolejnych godzin ze swoją czarnulką, która musiała iść do sklepu na popołudniową zmianę. Na szczęście mile spędzony czas z bratem i resztą towarzystwa oraz myśl, że wieczorem znowu po nią pojedzie, szybko zrekompensował mu tę stratę. Wszystko to sprawiło, że i Bill nawet przez chwilę nie pomyślał o gościach z apartamentu poniżej, zupełnie jakby te kilka poobiednich godzin, spędzonych w sympatycznej atmosferze, wykasowało mu te wcześniejsze z pamięci.
            Tymczasem jego beztroska nie była zbyt długa, bo myśl o gafie, jaką popełnił w stosunku do Karen na plaży, zastąpiło wkrótce kolejne zmartwienie, co od razu zauważył Tom.
            - Daj im spokój, co? - szepnął w końcu do Billa, który usilnie lustrował Nadię rozmawiającą z Oliverem.
            - Chyba mu zaraz coś powiem. - syknął przez zęby.
            - Posłuchaj, Bill... - zaczął Tom, który doskonale widział jego irytację. - Nie masz prawa w to ingerować, rozumiesz?
            - Jak to nie mam prawa? - żachnął się czarnowłosy. - Ona jest moją przyjaciółką, nie chcę, żeby ją skrzywdził.
            - Co ty tak o tej krzywdzie, co? Prędzej ty ją skrzywdzisz, niż Oliver - Nie wytrzymał brat.
            Bill spojrzał na niego ze zdziwieniem.
            - No nie patrz tak, ona ma prawo do szczęścia, bo od ciebie to raczej się go nie doczeka.
            - A skąd ty to możesz wiedzieć, co?
            - Daj spokój - jęknął Tom, który najwidoczniej już miał dość humorów bliźniaka, w dodatku w tej kwestii nie potrafił go kompletnie zrozumieć.
            Przed czym chciał chronić tę biedną dziewczynę, która - jak mu się wydawało - nie widziała nikogo poza swoim szefem? Może i trochę flirtowała z Oliverem, ale zapewne tylko po to, żeby w swoim obiekcie westchnień wzbudzić choć odrobinę zazdrości. Teraz najprawdopodobniej jej się to właśnie udało, lecz nie wierzył w to, że Bill nagle, pobudzony takim bodźcem, dozna olśnienia i poczuje do niej coś więcej. Miał nieodparte wrażenie, że brat chciał usilnie zachować ją dla siebie, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak ta wymarzona miłość nigdy nie miała się przydarzyć. Czy mógł być aż tak samolubny? Nie chciał w to wierzyć, lecz wszystko na to wskazywało.
            - Nie rób tego, Bill - poprosił po chwili.
            - Niby czego? - zapytał ten, do którego skierowana była prośba.
            - Nie traktuj jej jako środka zastępczego, na wypadek długiej samotności. Ona na to naprawdę nie zasługuje.
            Czarnowłosy nie miał odwagi odpowiedzieć na ten zarzut. Dopiero w tym momencie uzmysłowił sobie, jak prawdziwe były słowa Toma. Poczuł się podle, pod płaszczykiem troski i ochrony chciał ograniczyć do minimum jej kontakty z innymi mężczyznami. Wiedział, że nie ma takiego prawa, a jednak do tego dążył. Co więcej, robił to z czystego egoizmu, tylko i wyłącznie węsząc w tym korzyść dla siebie.
            I w tej właśnie chwili zaniechał rozmowy z Oliverem, niech życie toczy się własnym torem, a on zaufa przeznaczeniu.

***

            Od powrotu do hotelu nie zamieniła z Franzem ani jednego słowa. Teraz robiła to już bardziej dla zasady niż ze złości, jednak wciąż miała żal, że nie zechciał pójść z nią na te skutery. I chociaż on usilnie próbował nawiązać z nią jakąkolwiek rozmowę, była nieugięta, uporczywie milcząc. Pomyślała sobie, że da mu nauczkę, choćby za to, że nie pozwolił jej pójść z innymi. Przez swoją chorobliwą zazdrość pozbawił ją przyjemnych doznań, a jednocześnie sam nie potrafił się poświęcić, zabierając ją na przejażdżkę. Czy ją kochał? Na pewno, swoją dziwną miłością starzejącego się, bogatego faceta po czterdziestce, z syndromem zbliżającej się wielkim krokami andropauzy. Spełniał każdą jej materialną zachciankę, jednakże w tej kwestii nie była zbyt wymagająca, ale jeśli przychodził moment, żeby dać coś z siebie, wówczas było zupełnie inaczej. Wiedziała, że zawsze niemal obsesyjnie bał się ośmieszenia, był dumny, uważał, że to właśnie on wszystko robi najlepiej, a to mogło być jedyną przyczyną, dla której nie chciał popływać z nią skuterem.
            Ten dzień chyba nie należał do udanych, dlatego czuła ulgę, że wreszcie się kończy. Niemiłe wspomnienia z plaży nie pozwalały skierować myśli na inne tory. I jeszcze ten Bill… Ocenił ją zupełnie nie znając. Przy pierwszym kontakcie przed hotelem zachował się jak nadęty pyszałek, ale potem, przez chwilę miłej rozmowy, nieco zmieniła o nim zdanie, lecz zanim zdążyła się w tym utwierdzić, okazało się, że jest kompletnym ignorantem, który potrafi tylko ranić swoimi niesprawiedliwymi słowami. Jakim prawem ją osądzał? Przecież nic o niej nie wiedział.
            Była rozżalona i zdenerwowana. I pomyśleć, że kiedyś tak bardzo lubiła ich muzykę, a charyzmatyczny wokalista w pewien sposób ją pociągał. Może nie wpadła wówczas w jakieś szczególne uwielbienie, a w swoje macki nie pochwyciła jej platoniczna miłość, nie płakała po nocach, ani nie buntowała z powodu jego nieosiągalności, ale podobał jej się, on sam i jego uśmiech, który do dzisiaj się nie zmienił. Wtedy, gdy mogła na niego patrzeć tylko przez szklany ekran monitora, wydawał jej się sympatyczny i przyjazny. Szkoda, że kiedy wreszcie mogła osobiście go poznać, szybko straciła o nim swoje dobre zdanie.
            Wieczorny spacer trochę ją uspokoił, a kojący szum morza zdołał wyciszyć pobudzone nerwy. Wyszła z pokoju prawie dwie godziny temu bez słowa, chociaż Franz usilnie próbował uzyskać informację, dokąd się wybiera. Nie odpowiedziała, wymownym gestem zatrzaskując za sobą drzwi. Teraz wracała z przekonaniem, że nie będzie się już więcej dąsać, a gdy jej mąż podejmie próbę rozmowy, przyjmie to wręcz z ochotą.
            W samym wejściu do hotelu spotkała Nadię i Olivera, którzy zmierzali w przeciwnym kierunku niż ona. Nieznacznie zdziwiła się ich widokiem, chociaż prawdopodobne było to, że Bill nadal czuł się źle, powierzając koledze swoją dziewczynę - jak sądziła - pod opiekę.
            - A ty czemu tak samotnie spacerujesz? - zagadnęła ją Nadia. - Nadal zła na męża?
            - Nadal - roześmiała się Karen, dodając: - Ale chyba już mu odpuszczę.
            - Pewnie, szkoda takiego pięknego wieczoru na gniewy. - Roześmiana dziewczyna spojrzała na purpurowo-fioletowe niebo, gdzie zaczynały błyszczeć pierwsze gwiazdy. - Ja już idę do domu, dobranoc - pożegnała się.
            - Dobranoc, do jutra - odpowiedziała przyjaźnie szatynka.
            „Miła dziewczyna z tej Nadii, miła i śliczna”, stwierdziła w myślach, zmierzając w stronę windy. Ani przez chwilę nie dziwiła się, że ona i Bill są parą, co wywnioskowała z kilku przypadkowych spotkań; wczorajszego wieczoru, kiedy zobaczyła ich w windzie, a także dzisiejszego popołudnia na plaży.
            Idąc korytarzem w kierunku pokoju, zastanawiała się, czy zastanie tam Franza. „Może nawet już śpi?”, pomyślała, cicho otwierając drzwi. Nie będzie się już dąsać, na dziś wystarczy. W dodatku miała niewysłowioną ochotę po prostu wtulić się w jego ramiona, poczuć dotyk i rozkosz spełnienia. Tak... Niech dzisiaj w ten sposób ukołysze ją do snu.
            Jednak w apartamencie czekała na nią tylko głucha pustka. Zapaliła światło i rozejrzała się uważnie, kierując kroki do sypialni. Czyżby naprawdę już spał? Stanęła w drzwiach, lecz i tutaj cisza odpowiedziała na zadane w myśli pytanie. Więc go nie ma...
            Wróciła do salonu, zastanawiając się, gdzie mógł się podziać jej mąż, kiedy na stoliku zobaczyła sporą kartkę. Podeszła bliżej, ale nawet nie wzięła jej do ręki, ponieważ litery były dość duże i bez problemu mogła przeczytać wszystko z tej odległości.
            - Wyjechałem, mam nadzieję, że za kilka dni ci przejdzie - wymamrotała pod nosem, po czym już nieco głośniej dodała: - No pięknie.