czwartek, 21 września 2017

Część 7. „Dylematy i rozważania”



Część 7. „Dylematy i rozważania”

            Teraz to on poczuł się jak ostatni dupek, bo zdał sobie sprawę z tego, że po prostu przesadził dogryzając jej swoim osądem. Nawet jeśli tak było, to nie jego sprawa, poza tym znali się zbyt krótko i nietaktem z jego strony było to nazbyt śmiałe stwierdzenie. Miała całkowitą rację - ocenił ją po pozorach, choć nadal tak właśnie uważał, i wstyd mu było jedynie za to, że nie umiał trzymać języka za zębami. W dodatku jej słowa totalnie go zaskoczyły i zamiast coś odpowiedzieć, nie wydusił z siebie kompletnie nic, odprowadzając ją wzrokiem w kierunku wody.
            Miał pełną świadomość, że powiedział o kilka słów za dużo, wiedział, że mimo wszystko zachował się arogancko, a przecież nie był taki i nie chciał być tak postrzegany. W obliczu swoich rozmyślań upewnił się w postanowieniu, że powinien przeprosić Karen. Tak, na pewno to zrobi, gdy tylko ona wróci, tymczasem posiedzi jeszcze samotnie, pomyśli w jaki sposób ma to powiedzieć. Chociaż pewnie i tak ubierze swoją pokorę w zupełnie inne słowa, to może jakiś schemat pozostanie mu w głowie?
            Mijały minuty, skumulowane w końcu w długim kwadransie, a jej nadal nie było. Na próżno wytężał wzrok, nawet wstał z leżaka, ale jego oczy nie potrafiły nigdzie dostrzec dziewczyny w malinowym kostiumie. Kilka kolejnych minut i poczuł dziwny niepokój, objawiający się po chwili skurczem żołądka. Była mu zupełnie obca, prawie jej nie znał, zamienił z nią tylko kilka zdań z niefortunnym zakończeniem, niemniej martwił się bardzo, dlaczego tak długo nie wraca. Gdyby coś jej się stało, czułby się za to odpowiedzialny, bo niewątpliwie zdenerwowała się jego słowami.
            Z zamyślenia wyrwał go męski głos jej męża:
            - A gdzie Karen?
            Wzdrygnął się w pierwszej reakcji, nie udając zaskoczenia.
            - Poszła popływać, ale jakoś długo jej nie ma - odparł z niepokojem, siadając z powrotem na leżak.
            - Spokojnie - roześmiał się Hoffmann. - Ona tak zawsze, pół godziny to dla niej normalne. Czasem nawet dłużej potrafi.
            Jak on tak mógł? Zupełna beztroska, zero strachu, żadnych wątpliwości! Po prostu wyłożył się na słońcu i już! Pół godziny?! Przecież to cała wieczność! A tak niedawno wpadł w panikę z powodu skutera! To było oczywiste, że nie obawa o to, aby nie stała jej się krzywda, nakazała mu wszcząć tę sprzeczkę, a najzwyklejsza zazdrość. Tak więc Karen miała rację.
Nie potrafił powstrzymać się od uwagi na ten temat:
            - Wcale się o nią nie martwisz? Przecież dopiero co umierałeś ze strachu przed skuterem wodnym?
            - Skuter to coś zupełnie innego - Przyjął linię obrony Franz. - Z niego można spaść, uderzyć się w głowę, stracić przytomność i nieszczęście gotowe.
            Bill parsknął niepohamowanym śmiechem.
            - Ależ opowiadasz bzdury! Upadek akurat jest bardzo przyjemny i miękki, a prawdopodobieństwo uderzenia się o skuter jest wręcz niemożliwe, bo pęd powietrza zrzuca do wody.
            Hoffman nieco się zmieszał i wzruszył ramionami.
            - Może i tak, nigdy nie pływałem na tym gównie.
            - No i nie wiesz, co straciłeś - odparł z ironią czarnowłosy, po czym dodał, widząc na horyzoncie grupkę ludzi: - No i proszę, wracają cali i zdrowi!
            W oddali słychać już było głośne okrzyki i śmiechy.
            - Było wspaniale! - krzyczała Nadia, która biegiem puściła się przodem, kiedy tylko zobaczyła Billa, i już po chwili roześmiana wpadła mu w ramiona. - Jestem cała mokra, wpadliśmy do wody - szczebiotała, wycierając ręcznikiem mokre włosy. - Szkoda, że nie poszedłeś z nami!
            Oliver tylko zerkał na nią ukradkiem i nie było wątpliwości, że piękna dziewczyna zauroczyła wokalistę, czego ona zdawała się nie zauważać. Za to Bill widział to aż za dobrze i nie był tym zachwycony. Co będzie, jeśli chłopak zawróci jej w głowie? Po co jej taki związek na odległość, przecież wiadome było to, że nie może tu być częstym gościem. A jeśli ona pokocha go na tyle, że zechce z nim być, co w konsekwencji może oznaczać jej odejście?
            W jego głowie zrodziło się wiele pytań, a nawet strach o to, że naprawdę może się tak stać. Ale czy bał się tylko o to, że straci dobrego pracownika? A może po prostu zrozumiał, że w pewnym sensie straci swoją szansę? Że ktoś, kto wciąż oczekuje jego przychylności, może po prostu mieć tego dość?
            Jak długo można czekać na miłość, ile czasu można żyć marzeniami? Może jest tylko psem ogrodnika, a może jego przeznaczenie kryje się właśnie w osobie tej smukłej blondynki?
            Nie miał żadnej pewności, a wiedział, że dopóki jej nie nabierze, niczego nie zrobi, żadnego, choćby najmniejszego kroku ku związkowi z Nadią. Czasem zastanawiał się, czy nie pokochałby jej, poznając lepiej, miał jednak wrażenie, że zna ją już bardzo dobrze, a teraz przecież nie łączył ich żaden partnerski układ, ot - przyjaźń, może zwykła, a może wspaniała, ale jednak tylko przyjaźń.
            Otrząsnął się z zamyślenia, przebiegając wzrokiem po wszystkich przybyłych, którzy teraz zajęci byli sobą, tudzież swoimi partnerami. Omiótł spojrzeniem postać swojego brata, pieczołowicie otulającego ręcznikiem ognistą brunetkę. On też patrzył na tę dziewczynę nieco inaczej niż na inne swoje jednodniowe zdobycze. Bill doskonale znał ten wzrok, toteż teraz miał nieodparte wrażenie, że ta dziewczyna nie będzie tylko jednorazowym wybrykiem Toma. Na kogo on mógłby spojrzeć podobnie; z fascynacją i troską? Tak... Mogłaby to być Nadia, ale wciąż nie wiedział, czy tak naprawdę tego chciał.
            W oddali mignęła mu malinowa czerwień kostiumu, w którym ponad pół godziny temu oddaliła się stąd Karen. Dziwny niepokój zawładnął jego ciałem. Wytężył wzrok i z ulgą stwierdził, że to ona. Wracała wolno, przeczesując palcami do tyłu mokre włosy, przyklejające jej się do twarzy. Ten widok pobudził nieznane jak dotąd uczucia, które teraz zagrały w jego duszy dziwną, kojącą muzyką. Niewątpliwie główną tego przyczyną były wizualne doznania, jakich właśnie doświadczał, prześlizgując spojrzenie po jej zroszonym ciele. Im bliżej była, tym dokładniej widział pojedyncze krople, kreślące zawiłe rysunki na jej lekko opalonej skórze. Bardzo chciał, ale nie potrafił przenieść swojego wzroku na inny obiekt, a nawet sam przed sobą przyznał w myślach, że ten widok sprawia mu po prostu przyjemność.
            Po chwili fizycznie poczuł tę wilgoć na swojej skórze, ponieważ Karen właśnie energicznym ruchem bez słowa przesunęła leżak na słońce, racząc go przy okazji kilkoma kroplami wody ze swojego mokrego ciała i opadających wciąż włosów. Nieco zaskoczony jej nagłym gestem już chciał coś powiedzieć, ale się opamiętał. W końcu nikt nie miał pojęcia o ich rozmowie, kiedy byli sam na sam. Zaniechał więc tego zamiaru, odwracając głowę w stronę Hoffmanna, który nawet słowem nie zareagował na powrót żony. Wszystko wskazywało zatem na to, że małżeństwo, przynajmniej do odejścia z plaży, pozostanie ze sobą skłócone.
            Tego dnia, jak zresztą się spodziewał, nie miał już okazji do rozmowy z Karen, jednak dość szybko cały ten plażowy incydent wyleciał mu z głowy. I tak był zbytnio zaabsorbowany pocieszaniem Toma, nie mogącego spędzić kolejnych godzin ze swoją czarnulką, która musiała iść do sklepu na popołudniową zmianę. Na szczęście mile spędzony czas z bratem i resztą towarzystwa oraz myśl, że wieczorem znowu po nią pojedzie, szybko zrekompensował mu tę stratę. Wszystko to sprawiło, że i Bill nawet przez chwilę nie pomyślał o gościach z apartamentu poniżej, zupełnie jakby te kilka poobiednich godzin, spędzonych w sympatycznej atmosferze, wykasowało mu te wcześniejsze z pamięci.
            Tymczasem jego beztroska nie była zbyt długa, bo myśl o gafie, jaką popełnił w stosunku do Karen na plaży, zastąpiło wkrótce kolejne zmartwienie, co od razu zauważył Tom.
            - Daj im spokój, co? - szepnął w końcu do Billa, który usilnie lustrował Nadię rozmawiającą z Oliverem.
            - Chyba mu zaraz coś powiem. - syknął przez zęby.
            - Posłuchaj, Bill... - zaczął Tom, który doskonale widział jego irytację. - Nie masz prawa w to ingerować, rozumiesz?
            - Jak to nie mam prawa? - żachnął się czarnowłosy. - Ona jest moją przyjaciółką, nie chcę, żeby ją skrzywdził.
            - Co ty tak o tej krzywdzie, co? Prędzej ty ją skrzywdzisz, niż Oliver - Nie wytrzymał brat.
            Bill spojrzał na niego ze zdziwieniem.
            - No nie patrz tak, ona ma prawo do szczęścia, bo od ciebie to raczej się go nie doczeka.
            - A skąd ty to możesz wiedzieć, co?
            - Daj spokój - jęknął Tom, który najwidoczniej już miał dość humorów bliźniaka, w dodatku w tej kwestii nie potrafił go kompletnie zrozumieć.
            Przed czym chciał chronić tę biedną dziewczynę, która - jak mu się wydawało - nie widziała nikogo poza swoim szefem? Może i trochę flirtowała z Oliverem, ale zapewne tylko po to, żeby w swoim obiekcie westchnień wzbudzić choć odrobinę zazdrości. Teraz najprawdopodobniej jej się to właśnie udało, lecz nie wierzył w to, że Bill nagle, pobudzony takim bodźcem, dozna olśnienia i poczuje do niej coś więcej. Miał nieodparte wrażenie, że brat chciał usilnie zachować ją dla siebie, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak ta wymarzona miłość nigdy nie miała się przydarzyć. Czy mógł być aż tak samolubny? Nie chciał w to wierzyć, lecz wszystko na to wskazywało.
            - Nie rób tego, Bill - poprosił po chwili.
            - Niby czego? - zapytał ten, do którego skierowana była prośba.
            - Nie traktuj jej jako środka zastępczego, na wypadek długiej samotności. Ona na to naprawdę nie zasługuje.
            Czarnowłosy nie miał odwagi odpowiedzieć na ten zarzut. Dopiero w tym momencie uzmysłowił sobie, jak prawdziwe były słowa Toma. Poczuł się podle, pod płaszczykiem troski i ochrony chciał ograniczyć do minimum jej kontakty z innymi mężczyznami. Wiedział, że nie ma takiego prawa, a jednak do tego dążył. Co więcej, robił to z czystego egoizmu, tylko i wyłącznie węsząc w tym korzyść dla siebie.
            I w tej właśnie chwili zaniechał rozmowy z Oliverem, niech życie toczy się własnym torem, a on zaufa przeznaczeniu.

***

            Od powrotu do hotelu nie zamieniła z Franzem ani jednego słowa. Teraz robiła to już bardziej dla zasady niż ze złości, jednak wciąż miała żal, że nie zechciał pójść z nią na te skutery. I chociaż on usilnie próbował nawiązać z nią jakąkolwiek rozmowę, była nieugięta, uporczywie milcząc. Pomyślała sobie, że da mu nauczkę, choćby za to, że nie pozwolił jej pójść z innymi. Przez swoją chorobliwą zazdrość pozbawił ją przyjemnych doznań, a jednocześnie sam nie potrafił się poświęcić, zabierając ją na przejażdżkę. Czy ją kochał? Na pewno, swoją dziwną miłością starzejącego się, bogatego faceta po czterdziestce, z syndromem zbliżającej się wielkim krokami andropauzy. Spełniał każdą jej materialną zachciankę, jednakże w tej kwestii nie była zbyt wymagająca, ale jeśli przychodził moment, żeby dać coś z siebie, wówczas było zupełnie inaczej. Wiedziała, że zawsze niemal obsesyjnie bał się ośmieszenia, był dumny, uważał, że to właśnie on wszystko robi najlepiej, a to mogło być jedyną przyczyną, dla której nie chciał popływać z nią skuterem.
            Ten dzień chyba nie należał do udanych, dlatego czuła ulgę, że wreszcie się kończy. Niemiłe wspomnienia z plaży nie pozwalały skierować myśli na inne tory. I jeszcze ten Bill… Ocenił ją zupełnie nie znając. Przy pierwszym kontakcie przed hotelem zachował się jak nadęty pyszałek, ale potem, przez chwilę miłej rozmowy, nieco zmieniła o nim zdanie, lecz zanim zdążyła się w tym utwierdzić, okazało się, że jest kompletnym ignorantem, który potrafi tylko ranić swoimi niesprawiedliwymi słowami. Jakim prawem ją osądzał? Przecież nic o niej nie wiedział.
            Była rozżalona i zdenerwowana. I pomyśleć, że kiedyś tak bardzo lubiła ich muzykę, a charyzmatyczny wokalista w pewien sposób ją pociągał. Może nie wpadła wówczas w jakieś szczególne uwielbienie, a w swoje macki nie pochwyciła jej platoniczna miłość, nie płakała po nocach, ani nie buntowała z powodu jego nieosiągalności, ale podobał jej się, on sam i jego uśmiech, który do dzisiaj się nie zmienił. Wtedy, gdy mogła na niego patrzeć tylko przez szklany ekran monitora, wydawał jej się sympatyczny i przyjazny. Szkoda, że kiedy wreszcie mogła osobiście go poznać, szybko straciła o nim swoje dobre zdanie.
            Wieczorny spacer trochę ją uspokoił, a kojący szum morza zdołał wyciszyć pobudzone nerwy. Wyszła z pokoju prawie dwie godziny temu bez słowa, chociaż Franz usilnie próbował uzyskać informację, dokąd się wybiera. Nie odpowiedziała, wymownym gestem zatrzaskując za sobą drzwi. Teraz wracała z przekonaniem, że nie będzie się już więcej dąsać, a gdy jej mąż podejmie próbę rozmowy, przyjmie to wręcz z ochotą.
            W samym wejściu do hotelu spotkała Nadię i Olivera, którzy zmierzali w przeciwnym kierunku niż ona. Nieznacznie zdziwiła się ich widokiem, chociaż prawdopodobne było to, że Bill nadal czuł się źle, powierzając koledze swoją dziewczynę - jak sądziła - pod opiekę.
            - A ty czemu tak samotnie spacerujesz? - zagadnęła ją Nadia. - Nadal zła na męża?
            - Nadal - roześmiała się Karen, dodając: - Ale chyba już mu odpuszczę.
            - Pewnie, szkoda takiego pięknego wieczoru na gniewy. - Roześmiana dziewczyna spojrzała na purpurowo-fioletowe niebo, gdzie zaczynały błyszczeć pierwsze gwiazdy. - Ja już idę do domu, dobranoc - pożegnała się.
            - Dobranoc, do jutra - odpowiedziała przyjaźnie szatynka.
            „Miła dziewczyna z tej Nadii, miła i śliczna”, stwierdziła w myślach, zmierzając w stronę windy. Ani przez chwilę nie dziwiła się, że ona i Bill są parą, co wywnioskowała z kilku przypadkowych spotkań; wczorajszego wieczoru, kiedy zobaczyła ich w windzie, a także dzisiejszego popołudnia na plaży.
            Idąc korytarzem w kierunku pokoju, zastanawiała się, czy zastanie tam Franza. „Może nawet już śpi?”, pomyślała, cicho otwierając drzwi. Nie będzie się już dąsać, na dziś wystarczy. W dodatku miała niewysłowioną ochotę po prostu wtulić się w jego ramiona, poczuć dotyk i rozkosz spełnienia. Tak... Niech dzisiaj w ten sposób ukołysze ją do snu.
            Jednak w apartamencie czekała na nią tylko głucha pustka. Zapaliła światło i rozejrzała się uważnie, kierując kroki do sypialni. Czyżby naprawdę już spał? Stanęła w drzwiach, lecz i tutaj cisza odpowiedziała na zadane w myśli pytanie. Więc go nie ma...
            Wróciła do salonu, zastanawiając się, gdzie mógł się podziać jej mąż, kiedy na stoliku zobaczyła sporą kartkę. Podeszła bliżej, ale nawet nie wzięła jej do ręki, ponieważ litery były dość duże i bez problemu mogła przeczytać wszystko z tej odległości.
            - Wyjechałem, mam nadzieję, że za kilka dni ci przejdzie - wymamrotała pod nosem, po czym już nieco głośniej dodała: - No pięknie.

6 komentarzy:

  1. Jak zwykle bardzo fajny rozdział ;))
    Biedna ta Nadia, oby Bill naprawdę przejrzał na oczy, że daje jej złudne nadzieje i ją rani. Najbardziej intryguje mnie postać Karen, bo jest taka tajemnicza i wzbudza ciekawość. Coś czuję, że coś ty się wydarzy między nią a Billem, ale o tym przekonam się w kolejnych częściach. Pozdrawiam i do następnego 🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill ma odrobinę egoistyczne podejście, zupełnie jakby wyznawał zasadę, że z "braku laku, to i kit dobry", ale swoim postępowaniem ją krzywdzi, daje złudną nadzieję. I dobrze kombinujesz ;)
      Dziękuję, ściskam, pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. Hmm.. Tak, zdecydowanie jedna z ciekawszych historii, na jakie trafiłam. ;) Przyjemnie się czyta, choć zdecydowanie za szybko ;) Ten Franz jest straszny.. Chyba go nie polubię.. Nadii mi szkoda.. Nie chciałabym być w jej sytuacji.. Nie mogę doczekać się momentu, w którym Bill w końcu przeprosi biedną Karen. Mógłby czasem czarniutki pomyśleć nad tym, co plecie, bo może przeoczyć tą jedyną wielką miłość, do której tak zawzięcie dąży..
    Rozdział, jak i całe FF miód malina ;)
    Zapraszam do siebie i pozdrawiam :) Dobranoc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytaj wolniej, będzie się wydawało, że jest dłużej ;)
      Franz to taki paskudny typ, raczej nie jest tu po to, aby go lubić. Bill na pewno ją przeprosi, jeśli tylko nadarzy się okazja, w końcu jest facetem z klasą.
      Serdecznie dziękuję za komentarz. Teraz wprawdzie niczego nie czytam, brak czasu, a jeszcze piszę twc i chcę jakoś w miarę regularnie dodawać części, więc skupiam się na tym, ale oczywiście w jakiejś bardziej wolnej chwili zajrzę z chęcią.
      Ściskam i pozdrawiam ;*

      Usuń
  3. Tom to równy gość jednak... :D Lubię go coraz bardziej.
    Pamiętam, że kiedy czytałam to opowiadanie kiedyś to nie polubiłam Nadii... wtedy wydawało mi się, że skoro on jej nie kocha, to ona jest zwyczajnie irytującą postacią i kompletnie niepotrzebną. Teraz jednak ją lubię... Wtedy od początku lubiłam Karen, za to, że była taka niedostępna i wręcz chłodna, a teraz... może to, że jej nie lubię to by było zbyt mocne stwierdzenie, ale zdecydowanie nie pałam do niej aż taką sympatią...
    Nie dziwię się, że Bill pomyślał o niej to co pomyślał... znając Hoffmanna i to jakim jest bucem to co innego mógł pomyśleć? Że jest z nim z powodu jego cudownego charakteru?
    Może i ona miała jakieś wyższe cele w tym wszystkim, lecz nie powinna się chyba dziwić, że ludzie tak odbierają ten jej związek. On za to faktycznie powinien się ugryźć w język, bo nie jest jego przyjaciółką, ani nawet koleżanką, żeby mówić jej wprost takie rzeczy... Powinien przeprosić... w końcu ona jest gościem w jego hotelu...
    Chyba trochę znów wyszedł mi chaotyczny komentarz, ale zbyt wiele rzeczy chciałam napisać hahaha xD
    No nic... czekam na dalszy ciąg.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli chyba masz na myśli to, że z wiekiem gusta się zmieniają? To z pewnością, kiedy dojrzewamy, czy starzejemy się, mamy zupełnie inne spojrzenie na wszystko, co inne nam się podoba, a co inne bawi.
      Hoffman jest nadętym dupkiem, to jest fakt i jeszcze pokaże co potrafi, a Bill na pewno zreflektuje się i naprawi gafę.
      Dziękuję, ściskam i ślę buziaki ;*

      Usuń