wtorek, 12 września 2017

Część 6. „Kilka niepotrzebnych słów”



Część 6. „Kilka niepotrzebnych słów”


            - Wstawać, śpiochy! Idziemy na plażę!
            Potężny wrzask Toma i mocne trzaśnięcie drzwiami sprawiło, że Bill niemal od razu zerwał się na równe nogi.
            - Zwariowałeś? - jęknął z bólem i znów opadł na poduszkę, ale po chwili podniósł głowę, bacznie się rozglądając: - A gdzie Nadia?
            - Jestem tutaj, ja już wstałam. - Otulona jego szlafrokiem blondynka właśnie wyszła z łazienki.
            - Myślałem, że już uciekłaś... - wymamrotał Bill i dodał: - Rany... Ależ mam kaca.
            - A czemu miałabym uciekać tak rano, przecież dobrze mi się spało? - skłamała, bo prawie nie zmrużyła oka.
            Tak... Została z nim, sam jej to zaproponował, tłumacząc, że nie może jej odwieźć, ponieważ sporo wypił, a wolnego pokoju, w którym mogłaby spędzić noc, przecież nie było. Powinna była zadzwonić po taksówkę, ale wolała zostać, z nadzieją przyjmując jego propozycję. Za nic miała przykazanie Hoffmanna o dziewczynach, które bez mrugnięcia okiem idą z facetem do łóżka. Teraz wystarczyło tylko jego jedno skinienie, a oddałaby mu z miłością swoje ciało, choćby potem miało to pozostać tylko najpiękniejszym wspomnieniem. To jedno wyobrażenie powodowało, że całe jej wnętrze napełniała słodka gorączka podniecenia, którą chłodziła przez dłuższą chwilę letnim strumieniem wody. Przez cały czas karmiła się nadzieją na coś, co okazało się jedynie mrzonką. Bill wprawdzie udostępnił jej połowę swojego łóżka, ale zanim wyszła spod prysznica, już mocno spał, zwinięty ciasno przy krawędzi swojej części. Zawiedziona i pełna żalu tuliła twarz w swoją poduszkę, tłumiąc w niej gorące łzy. Tak zastał ją świt.
            - Trzeba było tyle nie chlać. Pewnie nawet nic nie było - zachichotał Tom. Nadia nie odezwała się, a jej twarzy nie rozjaśnił nawet najmniejszy uśmiech. Wzięła tylko z fotela swoje rzeczy i znów zamknęła się w łazience. - Ale dupek z ciebie, kładziesz się do łóżka z piękną kobietą i nic? – dopowiedział półgłosem bliźniak.
            - Przestań, idioto - jeszcze ciszej odparł Bill. - Przecież Nadia jest moją przyjaciółką, nie kocham jej.
            - Zwariuję... Ten znowu z jakąś utopią. A tak bez miłości to nie można?
            - Nie można, nie chcę jej skrzywdzić. – odpowiedział i wstał, chwytając się za głowę. - Zaraz pęknie mi łeb.
            Podszedł do szafki ze sprzętem grającym i włączył radio. Z głośników popłynęła muzyka.
            - Teraz będzie bezpieczniej - powiedział cicho, po czym zniknął w kuchennym aneksie, aby po chwili wrócić stamtąd ze szklanką wypełnioną po brzegi musującym napojem. Znów usiadł na łóżku, po czym z szelmowskim uśmieszkiem zwrócił się do brata z pytaniem: - A ty? Jak tam? Spałeś w ogóle?
            - Jasne, że spałem - uśmiechnął się tajemniczo Tom, wyciągając w fotelu. - Już pół godziny po tym, jak wyszliśmy od ciebie.
            - Co?
            Widział, jak jego bliźniak przygląda mu się z niedowierzaniem. Przecież przez pół godziny niczego by nie zrobił, znał Toma z tej strony i wiedział, że kiedy już był z dziewczyną, zajmowało mu to znacznie więcej czasu.
            - Chyba nie zamierzasz mi powiedzieć, że nic nie było?
            - Było, ale tylko trochę, do niczego konkretnego nie doszło. - Chłopak dumnie uniósł głowę i dodał: - Chyba już rozumiem tego Hoffmanna, istnieją dwa typy kobiet.
            - Nie wierzę... Ja po prostu w to nie wierzę! - roześmiał się Bill. - Mój kochany brat nie zaliczył kolejnej panny!
            - Gdybym się uparł, to bym zaliczył, mam swoje sposoby, żeby laskę przekonać, ale chciałem uszanować jej poglądy.
            - A jakie znowu poglądy? Seks po ślubie? A niedawno tak bardzo dziwiłeś się mnie.
            - Ty z Nadią to co innego, a Anita powiedziała, że nie może mi się oddać, bo za krótko się znamy. Poza tym stwierdziła, że jest jeszcze.... - zawahał się. - Dziewicą.
            Bill zagwizdał.
            - Mój braciszek odkopał dinozaura! A jeszcze tak niedawno mówiłeś, że dziewice po dwudziestce już dawno wymarły.
            Kiedy obydwaj znów zanosili się śmiechem, w drzwiach łazienki ukazała się Nadia.
            - Widzę, że wam wesoło - spróbowała przybrać pogodny ton głosu.
            - Tom opowiada niestworzone historie z ostatniej nocy. - Bill puścił jej oczko.
            - A no tak, domyślam się - powiedziała tylko cicho, sięgając po torebkę. Chciałaby też móc mieć jakieś wspomnienia sprzed kilku godzin, przecież gdyby chciał, tak wiele mogło się wydarzyć... - Pójdę już - dodała po chwili. - I dzięki.
            - Zaraz, zaraz, ale po co? - Bill niemal natychmiast podniósł się z łóżka. - Pójdziemy na plażę, poleniuchujemy, przecież nie ma sensu, żebyś teraz wracała do domu.
            Spojrzała na niego zdziwiona:
            - Mam dzisiaj drugą zmianę, zostały mi do niej trzy godziny.
            - To już nie masz, Anette sama sobie poradzi. - Oparł dłonie na jej ramionach, spoglądając w oczy. - Szef daje ci dzisiaj wolne, okay?
            Chciał jej wszystko jakoś wynagrodzić. Doskonale widział, że jest inna, dziwnie przygaszona i smutna, chociaż wciąż przywoływała na swoje usta uśmiech. Jednak nie był to uśmiech prawdziwy, taki, jakim zwykła go była obdarowywać codziennie. Może niepotrzebnie chciał, żeby została. Zawiódł ją i wiedział to, ale nawet nie mógł jej tego wytłumaczyć, gdyż nigdy nie wyjawiła mu swoich uczuć, a on udawał, że ich nie dostrzega. Tak było lepiej, prościej, nie chciał jej jeszcze bardziej ranić, nie mogąc w zamian ofiarować niczego poza przyjaźnią. Niech więc dalej pozostanie tak jak jest.
            - Nie mam kostiumu, żeby iść z wami na plażę.
            - Więc kupimy w butiku na dole. - Wciąż patrzył jej w oczy. - Nie wymigasz się, moja mała.
            W końcu dopiął swego. Roześmiała tak, jak lubił, kapitulując.
            - No dobrze, zostanę.
            - A do butiku pójdziemy razem, bo Anita też nie ma kostiumu - odezwał się Tom, który w ciszy przysłuchiwał się tej krótkiej wymianie zdań.
            - Zamówię nam do pokoju śniadanie, a wy już jedliście? - zwrócił się do niego Bill. - Bo jak nie, to zapraszam.
            Dla szefa i jego gości śniadanie zostało przygotowane w piętnaście minut. Zjedli je całą czwórką w apartamencie Billa, po czym ze spakowanym na plażę ekwipunkiem pojawili się w butiku. Panie dość szybko zdecydowały się na odpowiednie dla siebie fasony bikini, wprawiając tym samym wszystkich w zdumienie, dlatego w dość krótkim czasie mogliby udać się na plażę, gdyby nie fakt, że Nadia za nic w świecie nie chciała się zgodzić, aby za kostium zapłacił Bill. Nie pomagał żaden argument, nawet ten, że to on ją zaprosił, zatrzymał, i namówił do pójścia nad morze. Była nieugięta, a ustąpiła dopiero wówczas, kiedy szef powiedział, że potrąci jej z najbliższej premii, czego oczywiście nawet nie miał zamiaru zrobić, ale uwierzyła, i to było najważniejsze.
            Przy recepcji czekała pozostała część zespołu ze swoimi towarzyszkami. Przez chwilę Bill zastanowił się nawet, czy te dziewczyny również nocowały w pokojach chłopaków, ale nie miał zamiaru ich o to wypytywać. Gdy już dotarli do plaży i dogodnie się na niej ulokowali, ze swobodnej rozmowy, jaką nieustannie ze sobą prowadzili, wywnioskował, że jednak dziewczyny spały w pokoju Georga, a panowie u Gustava. Tylko Oliver spędził tę noc samotnie.
            - Ja jednak poproszę parasol - odezwał się Bill po niedługiej chwili wylegiwania się na leżaku. - Nie dla mnie dzisiaj to słońce.
            - Piwo na kaca by ci się przydało, a nie parasol - roześmiał się Georg, który jednak rozłożył ochronę, o której napomknął kolega.
            - O... Dzięki, jesteś jednak litościwym kumplem - wymruczał, gdy rozłożony nad jego ciałem kawałek ciemnego materiału przysłonił uporczywe światło. - Gdybym teraz wypił piwo, wieczorem chyba by mi rozsadziło łeb - stwierdził.
            - A mnie rozsadzi, jeśli zaraz się nie napiję - jęknął Oliver, ostentacyjnie dotykając czoła.
            - To który idzie ze mną po browary? - rzucił od niechcenia Gustav, podnosząc się z leżaka.
            Niemal równocześnie odezwały się dwa męskie, chętne na wyprawę po ratunek, głosy.
            - Tom, ty też chcesz? A dziewczyny?
            - Ja mogę się napić. – oznajmił pytany, nie otwierając oczu. Panie też wyraziły chęć ugaszenia pragnienia bursztynowym trunkiem, toteż trzech chętnych wybawców udało się w drogę. Kiedy tylko oddalili się na bezpieczną odległość, Tom podniósł głowę, rozglądając się badawczo.
            - Oliver pytał, czy coś łączy cię z Nadią - szepnął do leżącego obok brata, który natychmiast otworzył oczy.
            - A temu co znowu? - Bill zmarszczył czoło. - Niech sobie lepiej daruje, bo ją jeszcze w sobie rozkocha i pojedzie w cholerę, a ona będzie cierpieć. - Zerknął na niczego nieświadomą, opalającą się nieopodal dziewczynę.
            - Odezwał się pies ogrodnika - mruknął z dezaprobatą bliźniak. - To sam się nią zajmij, jesteś cały czas na miejscu. Nie widzisz, że na ciebie leci?
            - Już ci coś kiedyś mówiłem na ten temat - syknął czarnowłosy. - Lepiej mu powiedz, żeby trzymał się od niej z daleka, zresztą sam mu to powiem.
            Tom nic nie odpowiedział, jedynie wymownie westchnął, co oznaczało, że kompletnie się z nim nie zgadza i nie ma już najmniejszego zamiaru dłużej rozmawiać na ten temat, bo kiedy brat coś postanowił, nie sposób go był od tego odwieść.
            Bill sam nie wiedział, dlaczego to robi. Czasem zachowywał się dziwnie i samolubnie, nie pragnął związku z nią, nie kochał jej, a mimo to nie pozwalał nikomu się do niej zbliżyć i nawet sobie nie umiał wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Była dla niego kimś ważnym, wyjątkowym, najlepszym przyjacielem. To właśnie jej powierzał wszystkie swoje sekrety, w  towarzystwie dziewczyny czuł się dobrze i swobodnie, dlatego pragnął, żeby była szczęśliwa, a tymczasem nie potrafił ochronić przed nieodwzajemnionym uczuciem do samego siebie. Czasem żałował, że nie umie jej pokochać. Może właśnie z nią mógłby być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie? Ktoś taki jak ona niewątpliwie potrafiłby w pełni odwzajemnić tę miłość, dać mu ciepło i poczucie bezpieczeństwa...
            Podniósł głowę, omiatając wzrokiem lekko opalone ciało swojej przyjaciółki. Spod przymrużonych powiek sunął spojrzeniem wzdłuż jej zgrabnych nóg, poprzez niewielki wzgórek osłonięty skąpym bikini, z przyjemnością zdobywając szczyty jędrnych piersi. Swoją wzrokową wędrówkę zakończył na dłoni, bezwładnie ułożonej tuż nad aureolą utworzoną z rozsypanych, jasnych włosów. Dla niejednego była uosobieniem piękna; łagodna i czarująca, mogła pokusić się o miano bogini. Widział te wygłodniałe spojrzenia gości, twarze udręczone jej widokiem, bo nie dla nich był piękny uśmiech recepcjonistki, nie dla nich wzrok pełen uwielbienia i ciało błagające o odrobinę pieszczoty ukochanych dłoni. Jego dłoni...
            Dlaczego nie umiał jej pokochać?
            Z zadumy wyrwało go poszturchiwanie, jakie właśnie serwował mu brat.
            - Zdaje się, że mamy towarzystwo - Uśmiechnął się pod nosem Tom, dyskretnie patrząc w stronę wejścia między wydmami.
            - Jakie? - zapytał rozkojarzony Bill, ale mina bliźniaka mówiła sama za siebie. Mógł się tylko domyślać, kto zmierza w ich kierunku, co niewątpliwie wymalowało się obawą na jego twarzy. Kątem oka zerknął w kierunku spojrzenia Toma.
            - Nie... Tylko nie to... - jęknął po chwili, opadając na leżak.
            - Niestety, właśnie, że to - roześmiał się obserwator, dodając: - A w oddali widać jeszcze naszych przyjaciół ze zbawieniem!
            - Jak miło was tutaj spotkać - powitał wszystkich Hoffmann, który zatrzymał się nieopodal Billa. Ten niedbale skinął głową, wyłapując porozumiewawcze spojrzenie Nadii. Prawdopodobnie nawet nie wstałby z leżaka, ale Hoffmann wyciągnął do niego na powitanie rękę, więc niegrzecznie by było witać się na leżąco.
            - Czy można rozłożyć się w waszym przemiłym sąsiedztwie? - zapytał nieproszony gość.
            - Tak, jasne - odparł czarnowłosy, siląc się na uśmiech, a w duchu przeklinając Hoffmanna i jego żonę, która nawet się nie przywitała. Dyskretnie przyglądał jej się przez chwilę, gdy zdejmowała ubrania. Wyglądała na niezbyt zadowoloną, chociaż w zasadzie trudno było mu odgadnąć nastrój osoby, której zupełnie nie znał. Jej myśli na pewno błądziły z dala od tej plaży i otaczających ją ludzi, bo nawet na nikogo nie spojrzała, zaabsorbowana składaniem zdjętej właśnie sukienki, jakby w tej chwili nie istniało nic ważniejszego.
            - No dawajcie to lekarstwo! - Usłyszał tuż nad uchem wrzask swojego brata, a po chwili zrobiło się ogólne zamieszanie, spowodowane powrotem chłopaków i pobrzękiwaniem wypakowywanego z torby szkła. Dziewczyny prowadziły ożywioną rozmowę na temat jakiegoś popularnego serialu, a panowie zajęli się otwieraniem butelek i nalewaniem piwa do jednorazowych kubków dla pań.
            - Tego mi było trzeba... - wymruczał Tom, wbijając do połowy opróżnioną butelkę w piasek.
            - Widzę, że nieźle wczoraj zabalowaliście - roześmiał się Hoffmann. - A ja zasnąłem jak kamień zaraz po dziesiątej.
            - Kiedy będę w tym wieku, to pewnie też będę chodził spać z kurami - odpalił bez chwili namysłu dwudziestopięciolatek.
            Bill, który leżał z zamkniętymi oczami, natychmiast je otworzył, przeszywając złośliwego braciszka piorunującym wzrokiem, ale ten, nic sobie z tego nie robiąc, kontynuował:
            - To nawet mając tak młodą żonę chodzi się spać o tej porze?
            - Tom... - syknął Bill. Spojrzał ukradkiem na Hoffmanna, który jakby lekko pobladł, chociaż może w blasku słońca tak tylko mu się wydawało. Jego żona za to leżała spokojnie na swoim leżaku. Na jej twarzy nie dostrzegł wyrazu oburzenia słowami Toma, wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że delikatnie się uśmiechnęła.
            Atakowany jednak postanowił obrócić wszystko w żart, odpowiadając:
            - Chciałbyś mieć taką kondycję chłopcze, jak ty to nazwałeś? W tym wieku - Hoffmann celowo położył nacisk na ostatnie dwa słowa. - Wczoraj po prostu byłem zmęczony podróżą, ale nawet po całonocnej imprezie potrafię być w pełni dyspozycyjny.
            Znacząco spojrzał na Karen, która nawet nie zareagowała. Tom tylko uśmiechnął się pod nosem i odparł:
            - Mam nadzieję, że z moją formą nawet po sześćdziesiątce będzie wszystko w porządku, w końcu trening czyni mistrza, prawda, Georg?
            - Z takim treningiem to i po siedemdziesiątce będziesz miał kondycję - poparł go ze śmiechem kumpel, a reszta, ku uciesze Toma, zaraz dorzuciła kilka opinii na ten temat. I tak oto rozkręciła się luźna rozmowa na temat seksu. Panie oczywiście przeciwstawiły się tym przeświadczeniom, nie popierając jednorazowych wyskoków. Bill wolał nie zabierać zbytnio głosu w dyskusji, ponieważ w zgodzie z własnym sumieniem i poglądami musiałby poprzeć dziewczyny, a ze względu na brata nie chciał tego robić. Mężczyźni oczywiście uważali, że nie ma w tym nic złego, szczególnie, gdy nie ma się stałej partnerki. Kobiety tak solidaryzowały się w tej rozmowie, że Karen nawet przeniosła obok nich swój leżak, będąc już w całkowitej opozycji wobec facetów. Franz, o dziwo, żywo rozprawiał na ten temat, deklarując naturalnie wierność swojej żonie, i wspominał wyłącznie swoje wyskoki sprzed kilku lat. Bill patrzył na niego z politowaniem. „Obleśny typ... Pewnie nie raz ją zdradził, a teraz świętego udaje.”, westchnął w duchu. Nie wiedział dokładnie, ile są po ślubie, ale już sam fakt, że trzy miesiące temu spędził tu dwa dni z jakąś lalunią, świadczył o tym, że nie jest jej wierny. Ale zaraz, może należałoby go jakoś psychicznie zdemaskować?
            - A ile wy właściwie jesteście po ślubie? - zapytał, jak postanowił.
            - Prawie sześć miesięcy - z dumą odparł Hoffmann, lecz kiedy spojrzał na Billa, promienny uśmiech, jaki miał na twarzy podczas wypowiadania tych słów, zaczął gasnąć jak dopalająca się świeca. Przymrużone oczy pytającego, powaga, a nawet pogarda, z jaką zadał to pytanie, właśnie przypomniały mu to, o czym zapomniał. Natychmiast chciał się dowiedzieć, czy druga osoba, która była w posiadaniu tej samej wiedzy, skojarzyła cel zadania właśnie takiego pytania. Nie mylił się, bo Nadia z drwiącym uśmiechem właśnie przenosiła swoje spojrzenie z niego na Billa. Był właściwie pewien, że ani on, ani ta dziewczyna nie zdradzą tego, ale i tak wpadł w lekką panikę.
            - A dlaczego pytasz?
            - Z czystej ciekawości. - Uśmiechnął się Bill. - Dopiero sześć miesięcy, to przecież sielanka, kto by tam myślał o zdradzie... – „…ty palancie”, dopowiedział sobie w myślach.
            - A jednak są tacy, którzy nawet zaraz po ślubie zdradzają - wtrąciła się Nadia, nie mogąc się powstrzymać.
            - Pozwolicie, że nie podzielę się tym, co o nich myślę, dobrze? - bardziej oznajmił niż zapytał czarnowłosy.
            - A ja tam powiem, w końcu tutaj takich nie ma. - Tom puścił bratu oczko i chociaż Hoffmann o tym nie wiedział, on też był w to wszystko wtajemniczony. - Dla mnie to są skończone świnie, chociaż... Nie! Dlaczego mam obrażać niewinne zwierzęta? - Roześmiał się serdecznie i w tej właśnie chwili zawtórowały mu wszystkie dziewczyny, które uważały dokładnie tak samo. - To są po prostu najzwyklejsze palanty!
            - Brawo, Tom! - Zaklaskała Nadia. - Popieram cię w zupełności!
            Bill kątem oka i z niemałą satysfakcją przyglądał się nietęgiej minie Franza. Może gdyby nie świadomość, że o jego romansach wiedzą minimum dwie osoby, czułby się pewnie i spokojnie, lecz w sytuacji, jakiej się znajdował, jego twarz zdradzała niemałe zażenowanie. Był świadom, kim jest nie tylko w ich oczach, ale pewnie też tego rockmana, który teraz zaśmiewał się do łez, wciąż ciągnąc tę dyskusję.
            Zdawać by się mogło, że ten temat połączył na nowo płeć męską i żeńską, bo wreszcie zgadzali się w swoich poglądach. W miłej atmosferze już nieco ostudzonej rozmowy, która była teraz bardzo spokojna i przyjacielska, upłynęło im kolejne kilkanaście minut.
            - Ej, ludzie! - zakrzyknął już nieco znudzony Tom. - Długo tak zamierzacie przewalać te tyłki na leżakach?
            - A coś ci w tym nie pasuje? - wymamrotał leniwie Gustav.
            - Może popływać byśmy poszli, albo co?
            - Eeee, zimna woda... - oświadczył Oliver, nie otwierając oczu.
            - Ale z was stare pierniki - skrzywił się. - Tylko byście leżeli jak jacyś emeryci, no ruszcie się, no! - Mówiąc to, natychmiast wstał i jednym, energicznym ruchem wywrócił leżak wraz z Georgiem.
            - Powaliło cię?! - oburzył się zrzucony. - Przecież ja się nie odzywałem!
            - No to co? - roześmiał się żartowniś. - Byłeś akurat pod ręką. To co robimy? - skierował swoje pytanie do ogółu, ale spojrzał na Billa.
            - Na mnie nie patrz, ja akurat nadaję się tylko do leżenia.
            - Rany, hej, ludzie! Ruszcie wreszcie swoje cztery litery! - jęczał Tom.
            - Może na skutery? - zaproponował nieśmiało Oliver.
            - O, dobra myśl! - podchwycił. - Dawajcie!
            Ten pomysł spodobał się wszystkim, więc natychmiast zrobiło się ogólne poruszenie i chętni zaczęli podnosić się ze swoich leżaków.
            - Bill, naprawdę nie idziesz? - zapytała Nadia.
            - Nie, nie mam siły na takie wyskoki. - odrzekł pytany. Faktycznie, kac nadal go męczył i teraz sam był na siebie zły, że wczoraj przesadził.
            - Nadia, no chodź! - rozległ się głos Oliviera, który podszedł, delikatnie ciągnąc dziewczynę za rękę. Wahała się nieco, ale widać było, że ma ogromną ochotę na taką rozrywkę.
            - Idź, poszalej z nimi. - Czarnowłosy uśmiechnął się ciepło. - W końcu ktoś powinien zostać i popilnować rzeczy.
            - Jak chcesz, Bill, to idź, bo my zostajemy, więc rzucimy na nie okiem - odezwał się Franz.
            - Nie idziemy z nimi? - zapytała z zawiedzioną miną Karen.
            - No coś ty - odparł Hoffmann. - Czy ja wyglądam na małolata, który szaleje na skuterze? - dodał.
            - Szkoda... - westchnęła, patrząc ze smutkiem na odchodzącą grupkę.
            Bill po raz pierwszy zobaczył inne oblicze tej dziewczyny. Już podczas wcześniejszej rozmowy okazała się całkiem miła i sympatyczna, ale teraz wyglądała jak mała, bezradna dziewczynka, odprowadzająca smutnym wzrokiem koleżanki, z którymi mama nie pozwoliła jej pójść.
            Najzwyczajniej zrobiło mu się jej żal. Prawdopodobnie miała wielką ochotę na tę odrobinę szaleństwa, którą jej mąż tak po prostu stłumił w zarodku.
            - Przecież możesz pójść z nimi - odezwał się w końcu, przełamując swoją wcześniejszą niechęć do niej.
            - Chyba żartujesz, Bill! - natychmiast zgromił go Hoffmann, wyprzedzając w odpowiedzi żonę. - Z tą bandą nieodpowiedzialnych młodziaków?
            - Trochę przesadzasz, Franz - Czarnowłosy zmienił ton głosu. Teraz był nieprzyjemny i szorstki. - Zauważ, że w tej - jak ty to nazwałeś - „bandzie nieodpowiedzialnych młodziaków” jest mój brat. On może i jest nieco szalony, ale na pewno nie jest nieodpowiedzialny - żachnął się.
            - No wiesz, powiedziałem tak ogólnie, ale na pewno nie powierzyłbym pod ich opiekę mojej żony - odparł Hoffmann.
            „A mnie jakoś powierzyłeś”, pomyślał właściciel hotelu i bardzo żałował, że nie może teraz wypowiedzieć tego głośno.
            - Tak, bo by mnie zjedli - mruknęła złośliwie Karen, strzepując piasek z ręcznika, po czym spytała: - Przepraszam, Bill, czy mogę przenieść leżak obok ciebie, pod parasol? Trochę już mnie przypiekło, a nie chcę płakać wieczorem - uśmiechnęła się.
            Pytany spojrzał na nią nieco zdziwiony.
            - Jasne, chodź - Nie tylko wyraził zgodę, ale sam się trochę przesunął, udostępniając jej więcej cienia.
            - Jak zwykle… Kochanie, nie możesz zrozumieć, że się o ciebie boję? - potulnym głosem odezwał się troskliwy mąż.
            - Franz, ja naprawdę już nie mam piętnastu lat. Traktujesz mnie jak dziecko - oburzyła się.
            Bill postanowił, że nie będzie się wtrącał do ich wymiany zdań, zatem nic nie mówił, obserwując parę. Zdenerwowana Karen przyciągnęła leżak i ustawiła obok niego pod parasolem, podczas gdy jej mąż nadal wygrzewał się w słońcu dwa metry dalej.
            - Dla mnie jesteś najważniejsza i nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało.
            - Daj sobie już spokój z tą troską, równie dobrze mogę jutro rozwalić się na pierwszym lepszym drzewie, a ty się martwisz, że się utopię w kamizelce ratunkowej. - westchnęła z politowaniem.
            Bill miał wrażenie, że ich słowne potyczki nie będą miały końca, a przyglądając się im z boku i wsłuchując w tę wymianę zdań, nabrał przekonania, że w tym związku nie ma jakiejś wielkiej miłości ze strony dziewczyny, a te wszystkie zdrady Hoffmana, o których wiedział właściciel hotelu, też nie świadczyły o jego dozgonnym uczuciu. Chociaż w sumie przecież istnieli faceci  zdradzający swoje żony, mimo tego, że je kochali i nie widzieli poza nimi świata, więc chyba to on był jakiś zupełnie inny od tej większości męskiej populacji. 
            W końcu nie wytrzymał:
            - Daj spokój, Franz, skoro tak się o nią bałeś, to przecież mogłeś jej towarzyszyć.
            - Chyba żartujesz. - uśmiechnął się kpiąco rozmówca.
            - Nie rozumiem, czemu nie? - zapytał Bill.
            - Bo wielki pan biznessmen tylko jachtem pływa - porozumiewawczo spojrzała na niego Karen.
            - Nie uważasz, że przesadzasz? - odparł jej mąż.
            - Ani trochę - prychnęła dziewczyna.
            Prawdziwa kłótnia wisiała w powietrzu i Bill miał wrażenie, że wystarczy tylko kilka słów zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, a tak właśnie się to skończy.
            - Musisz tak ze mną pogrywać przy obcych? - wypalił w końcu Hoffmann, ale tym razem Karen nie odezwała się, tylko ostentacyjnie przewróciła oczami, co mógł widzieć jedynie Bill, bo odwróciła się w jego stronę. Dopiero teraz miał możliwość dokładnie jej się przyjrzeć i ze zdumieniem stwierdził, że jej uroda wcale nie jest taka pospolita. To oczywiste, że nie była jakąś uderzającą pięknością, jednak w jej twarzy było coś interesującego. Coś... Ale co?
            Zmarszczyła brwi w złości i kątem oka zlustrowała męża, który z marsową miną siedział nieopodal, po czym znów wróciła spojrzeniem w stronę swojego sąsiada. Zrobiła dokładnie taką samą minę jak przed kilkoma minutami. To teatralne, pełne oburzenia spojrzenie było dość interesujące, w dodatku dzięki niemu stwierdził, że Karen ma piękny kolor oczu - błyszczała w nich żywa zieleń, przełamana gdzieniegdzie rudymi refleksami.
            - Więc tak. - mruknął w oddali Hoffmann. - Nawet już nie masz ochoty ze mną rozmawiać.
            Nie usłyszał żadnej odpowiedzi z ust żony, która z zawziętą miną wpatrywała się w kończące swój żywot wraz z dotarciem do brzegu fale.
            - W takim razie idę na piwo. Mam nadzieję, że kiedy wrócę, to ci przejdzie.
            Bill czuł się nieco niezręcznie, będąc świadkiem tej ostrzejszej wymiany zdań pomiędzy małżonkami. Nie cierpiał takich sytuacji, w dodatku był dla nich zupełnie obcy, więc nie musieli przed nim urządzać tej scenki. Rozumiał jednak to, że nie zawsze można utrzymać swoje nerwy na wodzy, a ich sprzeczka i tak była wyjątkowo łagodna. Przynajmniej na razie, bo nie wiadomo było, co się wydarzy, kiedy wróci Franz. Póki co jednak sobie poszedł, a oni zostali sami.
            - Przepraszam cię, ale mój mąż zachowuje się czasem jak zwyczajny samiec, brakuje tylko tego, żeby wokół mnie zaznaczył teren - odezwała się po chwili Karen, kreśląc jakieś wzorki na wygładzonym swoją własną stopą piasku.
            - Nic nie szkodzi - uśmiechnął się. - To był taki mały teatrzyk. Przynajmniej teraz wiem, jak wygląda małżeńska sprzeczka.
            - Ale to nie była sprzeczka, zaledwie wymiana zdań - odparła.
            Czarnowłosy roześmiał się:
- Naprawdę? To chyba nie chciałbym być świadkiem kłótni.
            Widząc jego minę, Karen też się zaśmiała. Teraz wydał jej się taki normalny, przystępny i miły, a przecież nie dalej jak wczoraj sprawiał wrażenie zarozumialca. To niesamowite, jak bardzo można się pomylić, oceniając tylko po wyglądzie.
            - Tak poważnie kłóciliśmy się tylko raz, ale dość szybko nam przeszło.
            - Pewnie i powód nie był jakiś szczególnie ważny - zauważył.
            - To zależy, dla kogo. Franz jest bardzo zazdrosny i przeważnie to zwykle jest powodem wszystkich sprzeczek, jak na przykład tej przed chwilą. - Szatynka spojrzała swojemu rozmówcy w oczy.
            - Teraz to chyba się o ciebie zwyczajnie bał - odwzajemnił spojrzenie Bill.
            - Tak sądzisz? - przymrużyła oczy. - Może i się bał, ale chyba bardziej o to, że będę obejmować podczas pływania któregoś z tych chłopaków.
            - No wiesz... Takie są konsekwencje sporej różnicy wieku między partnerami - stwierdził. – No, ale skoro się kochacie...
            - Nigdy nie dałam mu powodu do zazdrości i nigdy nie dam.
            - Więc musisz go bardzo kochać - drążył uporczywie Bill. Dla niego jak zawsze najważniejsze było uczucie. Żył w jakimś swoim wyimaginowanym świecie, a pojęcie związku bez miłości nie istniało, chociaż tu od samego początku bardzo w to wątpił i nadal uważał, że z jej strony dominuje raczej wyrachowanie lub rozsądek. Może dlatego był bardzo ciekaw jej odpowiedzi.
            - Na świecie są rzeczy o wiele ważniejsze od miłości - odparła z całym przekonaniem.
            A więc to tak... Była bardziej cyniczna, niż mogło mu się wydawać. Cyniczna i wyrachowana. Teraz już był pewny, że wyszła za Hoffmanna dla pieniędzy, z chęci zaspokojenia sobie bytu i spokoju przy bogatym mężu. Nie mógł się powstrzymać, żeby tego nie skomentować. Takie rzeczy zawsze go irytowały, a co najważniejsze, nienawidził takich ludzi.
            - Jakie? - uśmiechnął się ironicznie i takim właśnie tonem ciągnął: - Kasa? Nie ma to jak beztroskie życie u boku bogatego męża.
            Karen prawie natychmiast spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. Miał wrażenie, że zieleń jej oczu stała się ciemniejsza, a teraz dodatkowo spostrzegł w nich złowrogi błysk, jednak szybko odwróciła wzrok.
            „Oczywiście! Prawda jest bolesna!”, dumny z siebie triumfował w duchu, że tak trafnie jej dogryzł, kiedy usłyszał:
            - Nic o mnie nie wiesz, Bill. - powiedziała, patrząc przed siebie, ale za chwilę ich spojrzenia ponownie się spotkały. - Dlatego nigdy nie oceniaj po pozorach - dodała, po czym wstała i zdecydowanym krokiem odeszła w stronę morza. 

2 komentarze:

  1. Ten rozdział tak ładnie pokazał złożoność i odmienny charakter tych wszystkich postaci... Bardzo mi się to podobało.
    Bill jest bardzo fajny, ale ma swoje wady... Skoro wie o uczuciu Nadii, to nie powinien go jeszcze bardziej podsycać i dawać jej złudnej nadziei... Tom miał w tym względzie absolutną rację. No ale cóż zrobić...
    Franz to w ogóle mnie denerwuje... kontroluje tą Karen, a jej to ja w ogóle nie rozumiem. Nie wiem... ja mam chyba zupełnie inny temperament, ale gdyby mi ktoś czegoś tak zabraniał to tym bardziej bym to pewnie robiła xD Nie lubię jak ktoś mi coś każe... ehhh... no ale Karen to nie ja hahaha :P
    Lubię tutaj Toma... jest taki pozytywny i nie jest takim idiotą jak w Fatal Passion :P
    No nic... podobał mi się ten rozdział :D I już czekam na następny!
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill wie, że Nadia byłaby dla niego wspaniałą partnerką, ale czy można zmusić serce do miłości? Chyba oboje mają nadzieję, że coś się zrodzi, ale niestety, to się raczej nie uda.
      Z Karen wszystko się wyjaśni niebawem. Tom na szczęście jest normalnym facetem i nie myśli tak bardzo tą inną częścią ciała, no... może trochę ;)
      Buziaki i dziękuję ;*

      Usuń