poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział XVIII



Rozdział XVIII


„Chciałam więcej, choć miałam już wszystko,
całe szczęście bliżej niż blisko…
Chciałam płynąć po lądy nieznane,
dopłynęłam do siebie samej
Na nic żal...”
Varius manx – „Przebudzenie”


         Niemożliwością było, aby kiedykolwiek mogli się sobą nasycić, a może po prostu kochali się na zapas, nie wiedząc kiedy znowu dane im będzie przeżyć wspólnie miłosne uniesienia? Obdarzali się przy tym najpiękniejszymi słowami, jakby jakaś nadprzyrodzona siła wlała w ich usta wszystkie cudowne wyznania miłości na świecie. To wszystko brzmiało jak muzyka, stworzona przez najlepszego kompozytora w jego najbardziej twórczym okresie, jak jakaś miłosna liryka, napisana przez zakochanego z wzajemnością poetę. Kolejne upojne uniesienie, kolejna ekstaza i rozkosz, tylko która to już tej nocy…?
            Tak zastał ich świt, oczekujących kolejnego spełnienia w bladym świetle wczesnego dnia. Ich ciała domagały się snu, a zmysły wciąż  były nienasycone każdym rodzajem miłości. W końcu jednak poddali się i kiedy słońce już było na nieboskłonie, w siebie wtuleni odpłynęli do krainy sennych fantazji.
            Pierwszy obudził się Bill i spojrzał na zegarek. Było późne, upalne popołudnie. Lekki powiew wiatru, który poruszał zwiewną firanką, niósł ze sobą zapach kwiatów rosnących w ogrodzie. Chłopak zastanawiał się przez chwilę czy nie śni. Wtulona w niego spała obok kobieta, którą kochał, która przedwczoraj wyznała mu wreszcie miłość i chociaż nie wszystko układało się tak jakby tego chciał, to w tej chwili był naprawdę szczęśliwy. Z czułością pogładził ją po głowie i delikatnie cmoknął w policzek. Poruszyła się, otworzyła oczy i przeciągając się, powitała go:
            - Cześć skarbie… Długo już nie śpisz?
            - Troszeczkę, patrzę na ciebie i delektuję się moim szczęściem… - uśmiechnął się lekko.
        Babette spojrzała na wiszący na ścianie zegar i zdziwiła się:
            - Ojej, już ta godzina? Trzeba zamówić coś do jedzenia, przecież niedługo przyjdzie Madlaine.
            - No tak… - jęknął z niezadowoleniem chłopak.
            - Wiem, że ci to nie pasuje, ale Madlaine to naprawdę świetna dziewczyna, zobaczysz spodoba ci się, to tylko kilka godzin, a potem znów będę tylko twoja… - Starała się go jakoś udobruchać i przekonać, zakładając szlafrok i całując go w czoło. Zniknęła za drzwiami i po chwili już było słychać szum wody w łazience. Bill wstał i wyszedł na balkon wdychając ciepłe powietrze letniego dnia. W tym zakątku Francji zawsze było o wiele cieplej i lato trwało zdecydowanie dłużej. Cieszył się tymi kilkoma dniami z nią, zastanawiając co przyniosą kolejne dni, miesiące… Wiedział, że niebawem czekają ich wspólne koncerty, wówczas spędzą ze sobą masę czasu, ale co będzie potem? Jak skłonić ją do odejścia od Martina, o którym na samą myśl już robiło mu się niedobrze…? Postanowił jeszcze chociaż kilka dni nie zaprzątać sobie tym głowy i dać jej trochę czasu, jak o to prosiła. Zajął łazienkę, kiedy tylko z niej wyszła. Ona tymczasem już zaczęła przygotowywać się na przyjęcie gościa, zaparzając uprzednio dla nich obojga kawę. Wkrótce dołączył do niej i niebawem stolik w salonie zastawiony został różnymi przekąskami.
            - Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam… - zastanawiała się Babette patrząc na przygotowany poczęstunek. – Wiem! Wino! Chodź ze mną do piwniczki - zwróciła się do Billa.  
            Przejmujący chłód ogarnął ich ciała, a Bill aż się zadziwił, jakim cudem jest tutaj aż tak zimno? Na zakurzonych i pokrytych pajęczą siecią regałach, piętrzyły się butelki z różnymi rodzajami francuskiego trunku.
            - No niezłe zapasy… - chłopak pokręcił ze zdziwieniem głową.
            - To tata jest miłośnikiem wina – odpowiedziała Babette, próbując odczytać napis na jednej z etykiet. – Mam nadzieję, że się nie zdenerwuje, jeśli uszczkniemy co nieco z jego zapasów.
            Bill rozglądał się po zapełnionych trunkami półkach.
            - Które pijemy? Beaujolais, Chablis, Chardonnay, czy może Château Margaux? – spytała go, podając mu pusty koszyk.
            - Nie mam pojęcia, nie znam się na winach - odpowiedział, kiedy Babette wkładała mu do koszyka kolejną butelkę.
            - Dobrze, wezmę jeszcze to – zdmuchnęła kurz z etykiety. – Przynajmniej dwa z nich już piłeś, a jedno nawet wczoraj… O! I jeszcze to.
            I tak, z kilkoma butelkami różnych rodzajów win wrócili do kuchni.
            - Najpierw napijemy się tego – stwierdziła Babette, podając Billowi już obmytą z kurzu butelkę. – Otwórz!
            Chłopak zręcznie uwolnił szyjkę naczynia od wypełniającego ją korka, po czym wypełnił kieliszki alkoholem. Zamoczyli usta w bordowym trunku, delektując się jego smakiem.
            - No i jak? Smakuje? – spytała.
            - Mhmmm… - zamruczał, delektując się smakiem.
            Do wizyty Madlaine, zostało jeszcze sporo czasu, więc póki co, cieszyli się tylko swoim towarzystwem, a Bill w duchu żył nadzieję, że jednak może koleżance coś wypadnie i nie przyjdzie wcale. Z kieliszkiem wina w dłoni wkroczył do salonu i nagle przypomniał sobie coś, co mu obiecała jak tylko przyjechali. Postanowił teraz, że nie da się zbyć i nie odpuści.
            - Babette…
            - Tak? – weszła za nim do salonu.
            - Kiedy ty przyjechaliśmy coś mi obiecałaś, pamiętasz? – spytał z tajemniczą miną.  Patrzyła na niego badawczo, poszukując uparcie w pamięci danego słowa, ale nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy. W ogóle nie kojarzyła co takiego mogła mu obiecać, a o czym właśnie teraz sobie nagle przypomniał. Zmarszczyła czoło.
            - Jakoś nie pamiętam żadnej obietnicy, której bym nie spełniła…
            - A jednak coś takiego jest… - kontynuował. – Obiecałaś, że zagrasz dla mnie na fortepianie.
            Dziewczyna skrzywiła się, przewracając oczami.
            - Ojej... Musiałeś sobie to właśnie teraz przypomnieć? Ale ja naprawdę nie gram dobrze - próbowała się wykręcić.
            - Obiecałaś… - był stanowczy i nieugięty, choć patrzyła na niego błagalnym wzrokiem. – Proszę…
            - No trudno, niech ci będzie. – wydęła usta.
            Wstała z niechęcią i lekką obawą podchodząc do instrumentu. Splotła palce, prostując jednocześnie ręce. - Ale żebyś tego nie żałował.. – odgrażała się, co wywołało na ustach chłopaka uśmiech. Jeszcze przez chwilę gimnastykowała dłonie przygotowując je do gry. Zaczęła grać, a wówczas zabrzmiały pierwsze takty ulubionej sonaty. Jak urzeczony pochłaniał wzrokiem jej zwinne, tańczące po klawiaturze palce, spod których wzlatywały czyste, niemalże krystaliczne dźwięki. Spłynął na niego geniusz muzyki, tak idealnej, choć skromnej i subtelnej, świadomej swoich granic, która nie pragnie być czymś więcej niż jest, bo jest jak głos samego Boga i nie brak w niej przebłysków niebiańskich promieni. Oparty o instrument wsłuchiwał się w te magiczne dźwięki wpatrując w swoją miłość. W jego oczach była teraz wirtuozem fortepianu, choć grała ledwie dobrze, ale starała się, dla niego chciała zagrać jak najpiękniej to co kochała, cudowną muzykę swojego ulubionego kompozytora, jakim był Mozart. Pozwoliła teraz jego duchowi zawładnąć sobą, wtopić się w jego styl. Wypełniła salon paletą dźwięków i wirujących w powietrzu nut, tej cudownej muzyki. Gdy zabrzmiał ostatni akord, jej palce spoczęły na biało-czarnej klawiaturze, a pomieszczenie wypełniła przeszywająca cisza. Babette delikatnie się uśmiechnęła.
            - Pięknie grałaś... Co to było? – wydusił z siebie po chwili.
            - To mój Mozart i prosta sonata od której rozpoczyna się nauka gry na fortepianie. Dlatego ją zagrałam, bo to najlepiej potrafię. – zaśmiała się.
            - Podobało mi się… I twoja gra, i ta muzyka...
            - Jego muzyka jest cudem, gdybyś usłyszał dwudziesty pierwszy koncert fortepianowy c-dur, dopiero byś się zachwycił… - westchnęła, zamykając klapę.
            - To czemu mi go nie zagrałaś?
Babette zaśmiała się.
            - Widać że nie znasz się na muzyce klasycznej. Koncerty fortepianowe wykonuje się z orkiestrą symfoniczną, ja mogłabym zagrać zaledwie jakieś fragmenty solówek, ale to dla mnie za trudne. Ach, gdybyś mógł je usłyszeć... - rozmarzyła się. – Kiedyś musimy wybrać się do filharmonii.
            Choć nie gustował w muzyce tego typu to wiedział, że z nią poszedłby wszędzie, nawet na koncert muzyki klasycznej. Uwielbiał, kiedy stawała się jego nauczycielką i pokazywała mu różne odcienie życia. Wygrzebała z szuflady jakąś płytę ulubionego kompozytora, którą po chwili włączyła. Słuchając spokojnej muzyki rozmawiali pijąc wino i nim przyszła Madlaine, jedna butelka stała się już pusta. Kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi, w ich żyłach krążyła już krew z promilami. Babette podniosła się i wyjrzała przez okno.
            - Jest i nasz gość. – zakomunikowała.
            - Mam nadzieję, że będziesz tłumaczyła mi wszystko co mówi? – upewniał się Bill.
            - Nie będzie takiej potrzeby, ona świetnie mówi po niemiecku i angielsku – uśmiechnęła się dziewczyna, naciskając domofon, a po chwili do mieszkania weszła ładna, wysoka szatynka. Koleżanki uściskały się serdecznie. Dziewczyna przeniosła wzrok na przyglądającego jej się chłopaka.
            - A to jest właśnie Bill – przedstawiła go Babette.
            - Jestem Madlaine – uśmiechnęła się zalotnie podając mu rękę.
            - Bill – przedstawił się, nie spuszczając z niej wzroku. Weszli do pokoju. Chłopak otworzył kolejną butelkę wina i napełnił alkoholem kieliszki, jednak cały czas zerkał na przybyłą.
            - A ty ciągle Mozarta słuchasz? – roześmiała się dźwięcznie.
            - Ja zawsze będę mu wierna – odpowiedziała Babette biorąc do ręki kieliszek spoglądając na Billa, który uporczywie przyglądał się nowopoznanej dziewczynie. Jakaś cienka igła zazdrości wbiła się w jej serce, choć przecież nie było powodu. Jego spojrzenie było raczej tym z rodzaju ciekawskich, a nie zauroczonych.
            - Wydaje mi się, jakbym cię już gdzieś widziała – zwróciła się do Billa Madlaine. Babette spojrzała na niego porozumiewawczo, nie mówiła jej wcześniej kim on jest i raczej nie chciała, aby się teraz dowiedziała.
            - Mało prawdopodobne - uśmiechnął się. - Pierwszy raz jestem w Marsylii.
            - Naprawdę? - zdziwiła się, przyglądając mu się badawczo. – To może jesteś tylko do kogoś podobny, ale serio, wyglądasz mi znajomo…
            Miała duże zielone oczy, ciepły głos i poruszała się z wdziękiem. Na pierwszy rzut oka, wyglądała na młodszą od Babette i miała w sobie coś, co przyciągało jego uwagę. Łapał się na tym, że wykorzystuje każdy moment nieuwagi swojej kobiety, natarczywie lustrując Madlaine. Chwilami ich wzrok spotykał się, za co karcił się w myślach. Nie chciał, żeby Babette to zauważyła, z pewnością zaraz dorobiłaby własną ideologię.
            Babette tymczasem była tak pochłonięta opowiadaniem o swoim programie, że tym razem nawet nie spostrzegła tej gry spojrzeń.
            - A ty Madlaine, czym się zajmujesz? – zapytał Bill.
            - Ja? – zdziwiła się, że o to pyta. – Skończyłam właśnie studia i pomagam trochę ojcu, prowadzi dwa sklepy, nie chciałam iść nigdzie do pracy, sama myśl o tym jak bardzo ograniczoną miałabym wówczas swobodę, przyprawiała mnie o mdłości. U ojca jestem na swoim, w każdej chwili mogę wyjść i nikt mnie z czasu nie rozlicza, a ty? Chyba nie pracujesz jeszcze? Wyglądasz bardzo młodo – zauważyła z przekąsem i uśmiechnęła się.
            - Nie… - zawahał się przez chwilę, co ma odpowiedzieć. - Ja się jeszcze uczę…
            - Tak myślałam – uśmiechnęła się znacząco spoglądając na Babette jakby z zazdrością, jednak, nie drążyła dalej tego tematu. – Na długo przyjechaliście? - spytała.
            - Jesteśmy tylko do wtorku, ja niestety mam w środy program. I tak mi się udało wyrwać na te kilka dni. Koleżanka z pracy zrobiła mi przysługę wszystko za mnie przygotowując. – odparła Babette.
            - Wiem, wiem moja gwiazdo, ja się wszystkim chwalę, że jesteś moją kumpelą, chociaż mało kto ogląda tutaj niemieckie stacje, ale galę musieli oglądać wszyscy moi znajomi i… - urwała w pół zdania Madlaine nie przestając przyglądać się Billowi. – Cholera, już wiem skąd cię znam! – zwróciła się do niego, wytykając chłopaka palcem. – Tokio Hotel! To ty jesteś ten wymalowany Bill! – teraz nie miał na twarzy ani grama makijażu i może dlatego nie rozpoznała go od razu, bo w takim wydaniu nie występował w mediach. Roześmiał się i tylko pokiwał głową. Nic innego nie pozostało mu, jak się przyznać.
            - No wiecie co? Dlaczego mnie oszukaliście? – wydęła usta, z wyrzutem spoglądając na Babette, która próbowała się jakoś wytłumaczyć.
            - Nie oszukaliśmy cię, przecież o nic nie pytałaś, a poza tym to wiesz… Właściwie to nikt o nas nie wie… Sama rozumiesz. – spojrzała na nią porozumiewawczo.
            - No chyba nie podejrzewałaś mnie, że zaraz wszystkim rozniosę?
            - Nie, przepraszam cię, nie to miałam na myśli, w końcu przecież i tak byś się dowiedziała.
            - Ale beż makijażu też dobrze wyglądasz – Madlaine zwróciła się teraz bezpośrednio do Billa.
            - Dzięki – uśmiechnął się.
            Dalsza rozmowa potoczyła się na temat świata rozrywki. Sącząc kolejną butelkę wina, opowiadali znajomej o kręgach w jakich się obracają, nie pomijając różnych ciekawych wydarzeń i plotek. Byli coraz weselsi i coraz śmielej zachowywali się w stosunku do siebie. Billowi zaczynało coraz bardziej szumieć w głowie, pomimo to czuł się dobrze i na razie nie zamierzał przestać pić.. Dziewczyny zaczęły w swojej rozmowie podejmować coraz to ciekawsze tematy. Madlaine właśnie opowiadała o swoim nowym chłopaku. Zachowywały się swobodnie, zupełnie nie krępując, że w ich towarzystwie jest osobnik płci męskiej, a rozmowa zeszła nawet na zwierzenia intymne. Słuchał tego nawet z zaciekawieniem, uśmiechając się pod nosem i sącząc trunek ze swojego kieliszka. Co prawda na razie prezentowała swe wynurzenia tylko Madlaine, ale był bardzo ciekaw, czy Babette też zacznie na ten temat mówić przy nim.
            - A jak to jest z dużo młodszym? – zapytała w końcu koleżanka, mierząc chłopaka uwodzicielskim wzrokiem – Musi być jak żywioł, co…?
            Babette westchnęła tylko i spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem.
            - Jest boski... Jest jak tysiąc żywiołów… - szepnęła gładząc go po policzku, aby po chwili zatopić w jego wargach swe usta.
            Madlaine patrzyła z zazdrością na namiętny pocałunek kochanków. Teraz już nie chodziło nawet o plan Babette, sama nabrała ochoty, aby skosztować tych pełnych, chłopięcych warg. Nie czekając, aż się od siebie oderwą, usiadła po jego drugiej stronie. Tymczasem oni, jakby zupełnie jej nie zauważali, wcale nie zamierzali przerywać. Alkohol potężną dawką już szumiał im w głowach, a wszelkie hamulce puszczały. W końcu przestali, a Babette wstała, aby zmienić płytę, na nieco bardziej rozrywkową muzykę.
            - Chcesz zobaczyć jaką piękną bieliznę kupił mi mój skarb? – zwróciła się do Madlaine, zmysłowo rozpinając guziki bluzki.
            - A wiesz jaką ja mam świetną? Też dostałam w prezencie – odparła koleżanka.
            Zanim Bill w swojej spowolnionej wypitym alkoholem reakcji zorientował się co się dzieje, już wykonywały przed nim swój erotyczny taniec, pozbywając się zmysłowo kolejnych części garderoby. Z początku czuł się trochę zażenowany, zupełnie nie wiedział jak się ma zachować. Co innego, jakby rozbierała się przed nim tylko Babette, ale była tu również obca kobieta, co prawda podobała mu się, miała nienaganną figurę i piękne ciało, ale przecież jej nie znał, w dodatku kochał Babette. Gdyby był zupełnie trzeźwy z pewnością szybko przerwałby ten teatr, ale kiedy wychylił swój kolejny kielich napełniony winem, już całkowicie pozbył się tej namiastki zawstydzenia, jaka jeszcze przed chwilą go wypełniała.
            Zatracał z wolna orientację, czy to dziewczyny kręciły się w swoim tańcu, czy może cały pokój wirował mu przed oczami z nadmiaru wypitego trunku. Obydwie zostały już tylko w samej bieliźnie, gdy tymczasem on przenosił swój zdezorientowany wzrok z jednej na drugą. Przyłapał się teraz na tym, że to wszystko coraz bardziej zaczyna mu się podobać. Nigdy czegoś takiego nie przeżył i nie spodziewał się nawet takiego przedstawienia. Onieśmielenie dawno go opuściło i teraz chłonął wzrokiem widok półnagich kobiet.
            Babette przysiadła obok niego ściągając mu koszulkę. Zauważył, że też jest już porządnie wstawiona.
            - Co ty robisz? – zapytał zdziwiony.
            - Spokojnie… Będzie fajnie… - wyszeptała mu zmysłowo do ucha, muskając je swoimi wargami. Poddał się jej pieszczotom przymykając powieki, gdy poczuł na swoim torsie dotyk kolejnej pary rąk. Już chciał zaprotestować, lecz Babette udaremniła to zamykając mu usta pocałunkiem. Nie skończyli jeszcze, kiedy usłyszał ciche:
            - Mogę…?
            Wszystko wirowało mu w głowie i poczuł, że traci zupełnie nad tym kontrolę, kiedy poprzez jego ramię i bark, aż do szyi zaczęły pieścić go zupełnie inne, obce usta. Poruszył się gwałtownie chcąc się wyrwać, ale dwie pary rąk przytrzymały go na miejscu. Dał jednak za wygraną, rozgrzeszając się w myślach, że to nic takiego, w dodatku na oczach Babette, której się to podoba i która przecież nie mogłaby dopuścić do czegoś więcej… To ona zaczęła właśnie pieścić jego brzuch. Przez ciało chłopaka przebiegła fala podniecenia, jeszcze nigdy nie przeżywał tak ekscytujących doznań, dwie piękne kobiety zajmujące się nim jak jakimś Erosem, to było zupełnie nowe i fascynujące doświadczenie. Poczuł jak twardnieje ta najwrażliwsza część jego ciała, a wtedy uświadomił sobie właśnie, że czyjeś dłonie rozpinają mu spodnie i zsuwają je w dół, aby dobrać się po chwili do bokserek. Trzeźwość umysłu jaką mimo wszystko jeszcze posiadał, nakazała mu powstrzymać te ręce. Może gdyby to były dłonie Babette, pozwoliłby sobie na te odrobinę szaleństwa na oczach innej dziewczyny, ale to Madlaine chciała pozbawić go bielizny i niewiele brakowało, a jej dłoń wylądowałaby w jego bokserkach.
            - Nie! – zaprotestował zdecydowanie, przerywając pocałunek. Chwycił mocno jej ręce i odepchnął. Babette spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem.
            - Czemu…? Wyluzuj skarbie… - wyszeptała, co sprawiło że zamarł. Nie wierzył w to co słyszy. „Czy ona naprawdę tego chce?” , zapytał w myślach samego siebie. Spojrzał na nią ponownie, aby zorientować się jak bardzo jest nietrzeźwa. Czy, aż tak mocno straciła kontakt z rzeczywistością, aby pozwolić koleżance na coś takiego? Do czego w ogóle zdolna była dopuścić? Pijana, czy też nie, zezwoliła na to z czystą premedytacją… Czuł jak wzbiera w nim złość i żal, jak razem z szalejącym w jego żyłach alkoholem wszystko w nim wrze.
            Zerwał się nagle, odtrącając obydwie dziewczyny.
            - Ty chyba oszalałaś! – krzyknął do Babette, która roześmiała się.
            - Skarbie, przestań, to tylko zabawa...
            - Zabawa?! – teraz kipiał wściekłością i żalem. – Ty to nazywasz zabawą?! Przecież ty chciałaś się mną podzielić, chciałaś odstąpić mnie jej! – wskazał palcem na Madlaine. – Chciałaś nakłonić mnie do czegoś, czego sam bym się nigdy nie dopuścił! Miałem to zrobić z nią na twoich oczach?!
            Czuł jak żyły pulsują mu na skroni, a w głowie kłębią się rozpaczliwe myśli. Czy naprawdę była do tego zdolna...? Był już mocno pijany, ale teraz wytrzeźwiał w ciągu kilku minut i jego myśli, czyny wcale nie wskazywały na to, że sporo wypił. Jeszcze chyba nigdy nie czuł się tak upokorzony, niemal zdeptany… Jakby wszystkie jego ideały, marzenia o nieskazitelnie czystej miłości, wierności jego kobiety rozsypały się w pył. Owszem, nie zdradziła go, ale to do czego miała zamiar dopuścić wcale nie było mniej obrzydliwe od zdrady. Już choćby przyzwolenie na dotyk obcych dłoni choćby w jej towarzystwie, był dla niego niedopuszczalny.
            „Dlaczego?” , wciąż zadawał sobie to pytanie w myślach.
            Babette, widząc jego wzburzenie spoważniała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w swojej próbie mocno przesadziła i zagalopowała się przekraczając pewną granicę. Mogła zrobić to z każdym, ale nie z nim… Starając się załagodzić sytuację, wstała i podeszła do niego. Chciała pogładzić go po policzku, dotknąć czule, ale odsunął się.
            - Uspokój się, przecież nic by się nie stało…
            - Nic?! Ty to nazywasz niczym, tak? – mówił wzburzony jedną ręką podtrzymując spodnie, a drugą podnosząc z podłogi koszulkę. Nie dawała za wygraną, wyciągnęła dłoń w jego kierunku, ale zdecydowanym ruchem odtrącił ją. – Nie dotykaj mnie!
            - Bill, proszę cię, przestań… To były żarty… - przestraszyła się jego reakcji.
            - Żarty!? - roześmiał się nerwowo, drwiąco i zmrużył oczy.
            - Przecież wiesz, że do niczego bym nie dopuściła…
            - Właśnie, że nie wiem, Babette. – odparł sucho, już samym tonem oskarżając ją. Zapiął pasek spodni, szybko naciągnął koszulkę. – I ty mówiłaś, że mnie kochasz… - wycedził zdławionym, pełnym zwątpienia głosem, po czym już kompletnie ubrany szybko wybiegł z domu, zatrzaskując za sobą drzwi, za którymi jeszcze usłyszał jak go woła.
            Zatrzymał się dopiero na ulicy. Wszystko wirowało mu przed oczami. Nie wiedział czy to przez alkohol, czy z nadmiaru wrażeń. Miał ochotę biec przed siebie, dokądkolwiek poniosą go oczy, ale zawahał się. Nie zna przecież miasta, widział zaledwie kilka ulic, które w dodatku przemierzał razem z Babette i nie miał ochoty się tu zgubić bez pieniędzy i bez dokumentów. I tak już czuł się bardzo zagubiony i zrozpaczony, nie chciał wracać do domu, był na nią wściekły. Jednak po chwili cofnął się i bardzo ostrożnie zakradł się do ogrodu. Nie chciał, żeby go zauważyła, niech myśli, że po prostu gdzieś pobiegł. Nie miał ochoty teraz jej widzieć, ani z nią rozmawiać, chyba nawet by nie potrafił… Był zbyt rozżalony tą całą chorą sytuacją. Może inny na jego miejscu by skorzystał, ale nie on.
            Usiadł pod drzewem ukrytym za zaroślami i oparł łokcie na kolanach, chwytając się za głowę. Z jego przepełnionych łzami oczu, zaczęły wypływać pojedyncze krople, a rozgoryczenie sięgnęło niemal zenitu. Szukał teraz w swojej głowie odpowiedzi na jedno pytanie: dlaczego? Byłby w stanie zrozumieć tę chęć obscenicznej zabawy, gdyby łączył ich tylko seks, ale przecież kochali się… Czy tak zachowuje się ktoś kto kocha? Czy zakochana osoba w taki sposób pozwoliłaby go tknąć...? Przecież nie była aż tak bardzo pijana, żeby nie kontrolować swojego zachowania! Zacisnął mocno pięści czując, jak paznokcie wbijają mu się w skórę. Chciałby, żeby to co się wydarzyło, było tylko jakimś sennym koszmarem z którego za chwilę się obudzi… Targał nim ogromny żal i rozgoryczenie. „Jak mogła...? Dlaczego mi to zrobiła?”, wciąż zadawał sobie tym podobne pytania, patrząc ze smutkiem w rozświetlone okna salonu.
            Tymczasem Babette nie wychodziła z domu sądząc, że ochłonie trochę na zewnątrz i zaraz wróci, przecież nie zna miasta więc gdzie mógłby pójść? Jednak nie znała go jeszcze na tyle, aby móc przewidzieć co też może przyjść mu do głowy.
            - Chyba trochę przesadziłyśmy... – odezwała się po dłuższej chwili Madlaine, zbierając z podłogi swoje ubrania. - On jest taki młody, wrażliwy... I wiesz co...? Trochę ci go zazdroszczę, jest słodki... - uśmiechnęła się.
            Z każdą minutą jego nieobecności Babette ogarniał coraz większy niepokój i kiedy teraz wracała myślą do tych wydarzeń sprzed kilkunastu minut, stawała się mocno zniesmaczona. To było niepotrzebne, doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że się wygłupiła. Kochał ją… Doskonale wiedziała to bez żadnych testów. Tym wszystkim sprawiła mu jedynie przykrość… Mimo to jednak wspominając jego reakcję czuła dumę i rozczulenie. Nie mogłaby się nim z nikim dzielić i gdyby nie zareagował w ten sposób chyba oszalałaby z zazdrości, jeśli by pozwolił dotykać się Madlaine. Wiedziała, że będzie musiała mu o tym wszystkim powiedzieć, nie chciała aby miał jakieś najgorsze, z tym związane myśli.
            - Gdzie on może być...? – zaczęła się porządnie zamartwiać, kiedy nie wracał dobre kilkanaście minut. Wyjrzała przez okno w salonie, wypatrując go w ogrodzie. Miała nadzieję, że może siedzi w altanie, jednak kiedy zobaczyła, że furtka jest otwarta spanikowała.
            - Boże! Co ja narobiłam? – jęknęła, czując jak ze strachu za chwilę wyskoczy jej serce. Wyszedł, na pewno wyszedł… Był taki wzburzony! Gdyby teraz mogła cofnąć czas, tak bardzo tego wszystkiego żałowała… Ruszyła w kierunku wyjściowych drzwi.
            - Co chcesz zrobić? - zapytała Madlaine.
            - Muszę go odnaleźć! – krzyknęła wybiegając z domu, a po chwili już stojąc na ulicy rozejrzała się wokół. Było po północy, wiec nic dziwnego, że ulica była opustoszała. Z oddali jedynie można było usłyszeć jakieś odgłosy przejeżdżających, pojedynczych aut i nawoływanie rozbawionych, młodych ludzi. Zupełnie nie wiedziała co ma robić, iść w lewo, a może w prawo? Jak ma teraz odgadnąć w którą pobiegł stronę? A mógł być naprawdę bardzo daleko, zupełnie sam, zagubiony w wielkim mieście w środku nocy. Nie wybaczy sobie, jeśli przez nią coś mu się stanie…
            - Bill!!! – krzyknęła z całych sił, jednak odpowiedziała jej tylko cisza, przerwana odgłosem przejeżdżającego samochodu. - Skarbie, gdzie jesteś...? – dodała już zupełnie cicho. Oczy zamgliły jej łzy, miała wrażenie, że z tej bezsilności za chwilę się tu rozpłacze.
            On tymczasem doskonale słyszał jej wołanie, lecz nie odezwał się, co zrobił z czystą premedytacją. Nie chciał jej teraz widzieć, nie miał ochoty z nią rozmawiać. Przepełniał go ogromny żal i nie mógł się pogodzić z tym co zrobiła.
            Babette stała jeszcze chwilę przed furtką rozglądając się po raz kolejny. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy będzie tu tkwiła nic jej to nie da. Przecież musi go odszukać, musi… Nie będzie czekać na niego bezczynnie, może odbiegł gdzieś daleko i nawet nie wie jak ma wrócić? Może potrzebuje teraz jej pomocy...?
            Znajdzie go choćby nie wiem co… Znajdzie, musi go znaleźć!
            Znów biegiem wróciła do domu i zagarnąwszy z komody kluczyki do samochodu popędziła do garażu. Kiedy Madlaine zorientowała się co zamierza, wybiegła za nią podczas gdy ta już zdążyła otworzyć bramę.
            - Babette, uspokój się! – krzyczała Madlaine. – Nie pozwolę ci jechać! Jesteś pijana! – podbiegła do niej próbując jakoś ją chwycić, zabrać kluczyki, ale teraz nic nie mogło jej powstrzymać, zachowywała się jak szalona odpychając mocno koleżankę, aż ta zatrzymała się na niewielkiej, stojącej w garażu szafce.
            - Muszę go znaleźć, muszę… Muszę go znaleźć... – dziewczyna powtarzała jak w amoku wsiadając do samochodu.
            - Nie jedź! Proszę! – błagała koleżanka i niemal płacząc starała się otworzyć drzwi auta. Jednak Babette je zablokowała. Madlaine nie zdążyła stanąć przed maską, bo ta ruszyła z piskiem opon wyjeżdżając za bramę. Teraz nikt nie był w stanie jej powstrzymać, no może jedynie Bill, ale ten, niczego nie świadomy, siedział sam na sam ze swoją rozpaczą w ogrodzie. Co prawda słyszał jakieś podniesione głosy, ale myślał, że dziewczyny po prostu się kłócą.
            - Babette!!! – krzyknęła jeszcze Madlaine wybiegając za nią na drogę, jednak szans, że się zatrzyma nie było żadnych.
            Odgłos wyjeżdżającego samochodu dotarł do jego uszu i dopiero teraz pojął, co tam mogło się wydarzyć. Zerwał się i wybiegł przed dom, gdzie natknął się na przerażoną Madlaine. Zszokowana jego obecnością dziewczyna krzyknęła:
            - Do jasnej cholery, gdzie byłeś?! - niewiele myśląc chwyciła go za koszulkę i szarpnęła. – Dlaczego nie wyszedłeś kiedy cię wołała?! Boże... pojechała cię szukać! Ona jest pijana!
            Ani drgnął, pozwalając zdenerwowanej dziewczynie się na sobie wyżyć, zamarł w bezruchu, kiedy usłyszał co mówi, tymczasem ona rozpłakała się siadając na murku przy ogrodzeniu. Dlaczego na to pozwolił? Dlaczego nie wyszedł ze swojego ukrycia, kiedy go wołała? Ogarnęła go rozpacz i panika, totalna bezsilność. Co ma teraz robić?! Sięgnął do kieszeni po komórkę, ale ona nie odbierała, a przerywany sygnał w słuchawce rozbrzmiewał tylko echem w jego głowie, aż zamilkł.

wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział XVII

Rozdział XVII


„Słuchaj jak dwa serca biją
co ludzie myślą - to nieistotne..
Kochaj mnie,  kochaj mnie nieprzytomnie…
Jak zapalniczka płomień,
jak sucha studnia wodę…”
Perfect – „Kołysanka dla nieznajomej”

           
            Nerwowo przeglądała szuflady i szafki w poszukiwaniu papierosów. Sytuacja mocno ją podenerwowała i musiała zapalić, a nie chciała wracać na górę i prosić Billa o fajkę. Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie znalazła jakąś paczkę z kilkoma papierosami. Wyszła do ogrodu i usiadła na leżaku, wciągając w płuca potężną dawkę białego dymu. Zerknęła w okno swojego pokoju w którym go zostawiła. Zupełnie nie wiedziała co ma teraz zrobić, jednak przecież nie chciała odejść od Martina, potrzebowała go i miała w tym swoje własne cele, przecież nie mogła do cholery związać się z dzieciakiem, mimo, że kochała właśnie jego. Wiedziała, że na dłuższą metę tak się po prostu nie da, ale czy miała teraz jakieś wyjście? Będzie musiała jakoś uspokoić Billa, obiecać mu coś, jakoś to wszystko przetłumaczyć.
            - Nie wiedziałem, że palisz... – usłyszała za sobą jego głos.
            - Nie palę nałogowo, tylko czasami – odpowiedziała oschle.
            - Dlaczego przed tym uciekasz? – zapytał. – Wiesz, że nie odpuszczę, uparty jestem.
            - Bill, ja nie uciekam, ja po prostu nie umiem cię przekonać...
            - Ale do czego ty chcesz mnie przekonać? – zapytał nieco podniesionym głosem.
            - Proszę cię, ciszej. – zganiła go.
            - Czy to takie dziwne? Skoro się kochamy, to dlaczego nie chcesz być ze mną? – kontynuował.
            - Chcę być z tobą, przecież jestem i będę, ale nie mogę być z tobą jawnie...
            - Jak to jesteś? Wiesz, że nie chodzi mi o takie chwile. To nie jest związek, póki co jestem tylko twoim kochankiem. – kucnął przy leżaku, patrząc na nią wyczekująco. – Wciąż uciekasz od tematu. Dlaczego nie chcesz go zostawić?
            Usiadła i zbliżyła do jego twarzy swoją, starając się wytłumaczyć mu to wszystko najdelikatniej jak potrafiła:
            - Posłuchaj mnie teraz, ale nie przerywaj... Przede wszystkim nie możemy się ujawnić, że coś nas łączy, chyba to rozumiesz, prasa, telewizja, twoje fanki... Druga sprawa; czułam, że będziesz oczekiwał ode mnie, że odejdę od Martina i liczyłam się z tym, ale zrozum, nie mogę teraz od niego odejść, jestem mu zobowiązana, dzięki niemu awansowałam, mogłam się rozwijać i dostałam program, a poza tym na razie tak będzie lepiej... Jeśli z nim będę nikt nie będzie niczego podejrzewać. – zakończyła.
            - Dla kogo będzie lepiej Babette, dla kogo? – zapytał z wyrzutem, zupełnie jakby nie słysząc jej ostatniego zdania. – Czy ty się w ogóle słyszysz?
            - Bill, proszę cię, zakończmy ten temat, bo to nie ma sensu, ty nie potrafisz mnie zrozumieć, widzisz tylko siebie!
            - Ja widzę siebie?! – zirytował się chłopak. – To ty widzisz siebie! Dokąd zamierzasz tak go oszukiwać z tej twojej wdzięczności? Uważasz, że to jest w porządku?
            Spojrzała na niego wzrokiem pełnym zaskoczenia. Zdawała sobie sprawę z tego, że użyła złych argumentów, ale jak mogła mu powiedzieć, że Martin daje jej poczucie bezpieczeństwa i, że po prostu boi się od niego odejść? Poza tym nie mogła stwierdzić, że jest jej zupełnie obojętny, mimo, że to co czuła do Martina zupełnie nie było podobne do uczucia, jakim obdarowała Billa. To była raczej wdzięczność i przywiązanie, i to uczucie nie miało nic wspólnego z miłością. Zrozumiała to dopiero w momencie, kiedy uświadomiła sobie jak bardzo kocha tego chłopca, który teraz robił jej wyrzuty...
            Zastanowiła się przez chwilę nad tym, o czym pomyślała. W tej chwili sama przed sobą mogła właściwie śmiało przyznać, że jedyną przeszkodą, przez którą nie mogła z nim być, jest ta nieszczęsna różnica wieku. Gdyby nie to, pewnie nie zastanawiałaby się ani chwili.
            - Muszę z nim zostać, przynajmniej na razie, bo gdy od niego odejdę i nie zwiążę się z nikim, ludzie zaczną spekulować dlaczego jestem sama, zaczną się domysły i podejrzenia, zaczną mnie baczniej obserwować, a wtedy łatwiej będzie im dostrzec co nas łączy. Powiedzą że cię uwiodłam, bo jesteś nieletni i cała wina spadnie na mnie, naprawdę tego chcesz...?
            Zdawać by się mogło, ze teraz dopiero użyła odpowiedniego argumentu. Popatrzył na nią niepewnym wzrokiem i chociaż było mu bardzo trudno, starał się teraz ją zrozumieć. Ta presja, ta cholerna presja otoczenia... Miała rację… Przecież gdyby ktokolwiek się o nich dowiedział, wszyscy za ten romans rozszarpaliby właśnie ją. Ta furia w jego spojrzeniu złagodniała, a Babette odetchnęła z ulgą czując, że chociaż po części udało się jej go tym przekonać.
            - Ale ja nie chcę się tobą z nim dzielić, chcę być częścią twojego życia – wyszeptał czule, całując jej rękę.
            - Nie będziesz się mną dzielił, obiecuję. A częścią mojego życia już jesteś, przecież się spotykamy, wyjedziemy niebawem na koncerty, spędzimy ze sobą masę czasu. Zobaczysz, będzie wspaniale... – próbowała jakoś złagodzić fakt, że musi na razie zaakceptować taką sytuację. Nie zapytał czy kocha Martina, nie czuł takiej potrzeby, przecież przed godziną wyznała miłość jemu, więc to było dla niego oczywiste, że kocha tylko jego. Jednak, pomimo iż w pewnym sensie zrozumiał ją, to wszystko wciąż nie dawało mu spokoju.
            - Ile to będzie trwało? – zapytał zaczynając drążyć wszystko na nowo.
            - Na pewno jakiś czas... – odpowiedziała wymijająco.
            - Jakiś czas... – powtórzył jak echo. – Chcę wiedzieć konkretnie!
            - Bill, nie żądaj ode mnie w tej chwili takich deklaracji, obiecuję, że kiedyś odejdę od niego, ale nie powiem ci teraz kiedy to nastąpi – odpowiedziała, bez chwili wahania.
            - Dobrze, poczekam, ale nie będę cierpliwy… Ta myśl, że z nim sypiasz, że cię dotyka… - wzdrygnął się mówiąc o tym i zawahał. - Wcześniej, to było co innego, ale teraz… Nie wiem jak ja to zniosę…
            W jego głosie dało się wyczuć nutkę goryczy, żalu i zazdrości. Nie będzie mu łatwo żyć z tą świadomością, zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Będąc z dala od niej, będzie zasypiał i budził się z tą myślą.
            - Zniesiesz, bo będziesz wiedział, że bardzo cię kocham… Nie będę z nim sypiać, obiecuję. - uśmiechnęła się czule. – Chodźmy do domu, zmarzłam…
            Nie wierzył jej słowom. Który mężczyzna będąc w związku tolerowałby ciągłe wymówki ukochanej, nawet zakładając, że w taki sposób chciałaby go jakoś od siebie odsunąć? Nie wierzył, że będzie trzymać go na dystans, choć w tej chwili tak bardzo chciał w to uwierzyć…
            Pomógł jej podnieść się z leżaka, a gdy już wstała, objął ją i podążyli w stronę domu. Wiedział, że dla niej jest w stanie znieść wiele, ale czy zniesie naprawdę wszystko…? Wkrótce miał się o tym przekonać.

~

            „A jednak udało mu się...”, myślał Tom, szarpiąc struny swojej ukochanej gitary. Kiedy w środku nocy Bill obudził go telefonem, był wściekły i nawet złajał go, że takie rewelacje mogły poczekać do rana, ale kiedy teraz sobie wszystko na spokojnie przemyślał, wcale mu się nie dziwił. Kto wie, czy sam nie zadzwoniłby do niego o każdej porze, gdyby ukochana kobieta wyznała mu miłość. Kiedy Bill mu o tym mówił, był w takiej euforii. Tom wyobrażał sobie, jak błyszczały mu oczy, i nawet trochę żałował, że nie było go wtedy przy nim, ale i tak bardzo się cieszył szczęściem brata. Wierzył, że nie oszukała go, że naprawdę go kocha, przecież nie po to tyle zwlekała z tym wyznaniem, żeby teraz okłamywać. Nie zapytał go nawet o tę najważniejszą rzecz, czy wreszcie będą razem i jak potoczyła się ta rozmowa. Pomyślał teraz, że przecież jeszcze zdąży. Jednak pomimo wszystko, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to wszystko nie będzie takie proste i nadal nie do końca jej ufał. Z zadumy wyrwał go odgłos pukania do drzwi, zza których odezwała się mama:
            - Tom, mogę wejść?
            - Jasne – odpowiedział.
             Kiedy weszła usiadła na wprost i badawczo zaczęła mu się przyglądać. Popatrzył na nią uważnie, zastanawiając się, co mogło się stać. Ta mina i to spojrzenie nie wróżyły niczego dobrego.
            - Coś się stało? – zapytał niepewnie.
            - Mam nadzieję, że nie, ale czy możesz mi właściwie powiedzieć, gdzie tak naprawdę jest Bill?
            Toma zatkało, poczuł, jak oblewa go gorąco i zastanawiał się, co mama może wiedzieć i jeśli już coś wie, to skąd?
            - No jak to gdzie? W Berlinie. – odparł pewnym tonem. Doskonale wiedział, że właśnie teraz musi zachować zimną krew.
            - Jeśli nawet, to na pewno nie na lekcjach śpiewu. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale ma wyłączony telefon.
            Tom wyprostował się teraz i odłożył gitarę. Jednak matka musiała coś wiedzieć, co jej odpowie, jeśli zapyta wprost?
            - Słuchaj Tom, wiem, że go kryjesz, ale dzwonił do mnie David i pytał jak wypoczywacie.
            Jasna cholera, tego nie przewidzieliśmy”, pomyślał chłopak.
            - Ja się naprawdę o was boję, więc gdzie jest? – ponowiła pytanie z troską w głosie.
            - No dobra, jest u dziewczyny...
            - U dziewczyny? U jakiej znów dziewczyny? Gdzie?! – kobieta zerwała się na równe nogi.
            - Mamuś wyluzuj, jest u niej, w bezpiecznym miejscu. Wyjechali razem do jej domku nad morze. Fanki go nie odnajdą i nie stratują, a antyfani nie zadźgają, bez paniki! – znając już jej obawy, odpowiedział Tom ze stoickim spokojem, znów kładąc na kolanach gitarę. Nie mówił dokładnie gdzie jest, tego powiedzieć już nie mógł, ale matka drążyła.
            - Ale co to za dziewczyna, znasz ją? I gdzie on właściwie jest?
            - A znam ją, pewnie że znam, to niezła laska… – uśmiechnął się szelmowsko.
            - Tom, przestań! Chociaż przez chwilę byłbyś poważny. – oburzyła się.
            - Ale ja wcale nie żartuję, to naprawdę fajna laska.
            - Tom! – krzyknęła matka.
            Widział, że trochę wyprowadził ją swoim luzackim podejściem z równowagi, ale chciał jakoś załagodzić tę sytuację, sprawić, że matka nie będzie wypytywać i wyciągać z niego informacji na siłę. Wiedział, że niczego jej nie powie, ale też chciał uniknąć nagabywania. Któż mógł się spodziewać, że w międzyczasie wszystko się wyda? „Że też David musiał akurat teraz zadzwonić”, pomyślał. Musiał jednak jakoś z tego wybrnąć, ale tak żeby nie zawieść brata.
            - Przykro mi mamo, ale nie mogę ci nic więcej powiedzieć, wróci to sama go spytasz. Jeśli będzie chciał, to ci opowie. Zapewniam cię tylko, że jest w bezpiecznym miejscu. – odrzekł chłopak poważnym tonem.
            - Eh, ta wasza solidarność! – oburzyła się kobieta i wyszła z pokoju.
            - Tylko się mamuś nie obrażaj! – krzyknął Tom, kiedy była już za drzwiami chichocząc pod nosem.
            „To się porobiło…” , zastanowił się. Zaczął teraz kombinować co powiedzą Davidowi, przecież oczywiste było, że matka musiała mu się wygadać o tym kłamstwie z lekcjami śpiewu. Tamten z pewnością będzie go wypytywał o to dokąd pojechał i dlaczego skłamał. Zastanowił się, czy przypadkiem nie zadzwonić do Billa i nie uprzedzić go o wszystkim. Jednak po namyśle zdecydował, że nie będzie psuł bratu nastroju i opowie mu o wszystkim, jak już ten będzie miał wrócić.

~


            Było już prawie południe. Babette przebudziła się i  poczuła bliżej nieokreślony, przyjemny zapach. Sięgnęła ręką na poduszkę, gdzie spał Bill, ale jego już tam nie było. Otworzyła oczy i to co zobaczyła, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Niemalże na całej powierzchni łóżka i na podłodze wokoło niego, rozrzucone były starannie różnokolorowe, pachnące kwiaty i pąki pozbawione łodyżek, a na komodzie stał w wielkim wazonie ogromny bukiet, do którego przyczepiony był bilecik. Jeszcze nigdy, żaden mężczyzna nie sprawił jej tak wspaniałej niespodzianki. Owszem, dostawała kwiaty, ale ten gest był wyjątkowy. Przecież on dosłownie ją nimi obsypał… Delikatnie wysunęła nogi spod kołdry, żeby nie zburzyć pokrywającej ją kwiatowej powłoki, narzuciła szlafrok i przeczytała bilecik przy bukiecie: „Dla mojej jedynej miłości, Bill”. Wzruszenie mocno zacisnęło pętlę wokół jej szyi, a także sprawiło, że oczy zaszły łzami. Był niesamowity… Ujmował ją każdym gestem, a ona…? Nie była go warta, nie była warta jego uczucia, ani niczego dobrego, co spotykało ją z jego dłoni. Kochała go, naprawdę kochała go całym sercem, tak bardzo chciała dać mu szczęście, ale bała się, że nie potrafi, że pomimo tego, co do niego czuje, kiedyś go skrzywdzi. Tak, teraz jest pięknie, ale te ich romantyczne wakacje przecież się wkrótce skończą, będą musieli wrócić do swojej nietypowej codzienności, przyjdzie rozłąka, bolesna dla obydwojga. Czy będą umieli jakoś poukładać te wszystkie dni bez swojej obecności..? 
            Po cichutku zeszła na dół, aby zobaczyć, gdzie może być Bill. Stanęła w drzwiach kuchni i ciepło się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła jak starannie ustawia coś na tacy. Wtedy odwrócił się i zobaczył ją.
            - Oj, Babette ... – jęknął. - Wszystko zepsułaś... Po co wstałaś? Chciałem ci podać śniadanie do łóżka...
            Rozczulił ją tymi słowami jeszcze bardziej.
            - No, fajnie mnie witasz – uśmiechnęła się, wolno do niego podchodząc. Jedynym, o czym marzyła w tej chwili były jego ciepłe ramiona, w jakie zapragnęła się teraz wtulić. Objął ją mocno i czule musnął na powitanie jej miękkie usta.
            - Dobrze się spało?
            - Cudownie się spało, a jeszcze cudowniej wstawało, dziękuję...
            Patrzył na nią z ogromną czułością i delikatnie, jednym palcem odgarnął jej z czoła niesforny kosmyk włosów. 
            - Wiesz… Kiedyś obiecałem sobie, że jak mnie pokochasz, to obsypię cię kwiatami, więc zrobiłem to, spełniając swoją własną obietnicę - zatonął spojrzeniem w jej oczach i dodał po chwili. – Obiecałem też sobie, że zrobię wszystko, żebyś była tylko moja…
            Spoważniała, kiedy wypowiedział te słowa i wcale nie dlatego, że nie były jej miłe, ale dobrze wiedziała, do czego znów to wyznanie doprowadzi, dlatego też chciała zdusić to w zarodku, aby nie psuć tak pięknie rozpoczętego dnia.
            - Proszę cię, Bill… Rozmawialiśmy już na ten temat i w pewnym sensie przyznałeś mi rację.
            - W pewnym sensie… – wycedził. – Ale wiesz, że będę to drążył? Nie odpuszczę…
            - Chcesz mnie zadręczyć? – zapytała z wyrzutem.
            - Nie… Nie zamierzam zadręczyć cię. Ja nie wytrzymam tego, nie zniosę go przy tobie… Jak ty byś się czuła, gdybym to ja miał jakąś kobietę? Ale ciebie zwyczajnie to wcale nie obchodzi, jak czuję się ja. – odpowiedział oschle.
            - Bill, do cholery! Jeśli myślisz, że ja czuję się z tym cudownie, że nie mam poczucia winy, to wcale mnie nie znasz! – krzyknęła rozdrażniona i nie czekając na odpowiedź pobiegła na górę. Jednym ruchem ręki, szarpnęła kołdrę strząsając z niej kwiatową powłokę i usiadła na łóżku z którego zaraz osunęła się na podłogę. Rozpłakała się. Poczuła się bezradna jak nigdy dotąd. To wszystko było takie skomplikowane… Myślała, że decyzja o odejściu od Martina jest jeszcze bardzo odległa, a jednak jedno jej wyznanie tak bardzo przybliżyło ją w czasie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Bill nie odpuści i wcale nie dziwiła mu się. Po tych jego słowach sprzed kilku minut rozumiała go jeszcze bardziej. Sama nie zniosłaby świadomości, że przebywa w towarzystwie innej, która być może dotyka go, całuje, sypia z nim.
            Jednak ona jeszcze nie była gotowa na odejście od Martina i tak do końca nie miała pojęcia dlaczego. Kiedyś na pewno to nastąpi, ale jeszcze nie teraz… Teraz nie mogłaby mu tego zrobić, chociaż zdradzanie go było czymś o wiele gorszym.
            Siedziała tak pogrążona w swoich rozterkach dobre kilkanaście minut. Z początku była pewna, że Bill zaraz przyjdzie, jednym spojrzeniem osuszy jej łzy, pocieszy i przytuli, powie, że przeprasza. Myliła się. W miarę upływu czasu traciła na to nadzieję. Na pewno zrobiłby tak Martin, ale Bill…? No właśnie… Jeszcze nie znała go z tej strony, zupełnie nie wiedziała jak zachowa się w takiej sytuacji.
            Ale Bill nie zamierzał do niej teraz biec, ani jej przepraszać. Nie sądził, że ma za co i nie czuł się winny, wręcz przeciwnie; uważał, że to ona nie jest w porządku. Co prawda wczoraj częściowo się z nią zgodził, ale powiedział jej też, że nie będzie cierpliwy. Obiecała mu przecież, że odejdzie od Martina, kiedyś… Tylko kiedy to w ogóle nastąpi? Wszystkie jej obietnice miały posmak jakiejś dalekiej przyszłości, a on po prostu nie chciał czekać zbyt długo, i nie zamierzał się nią dzielić. Już sama myśl, że kiedy wrócą ona znów będzie z Martinem, sprawiała mu ból.
            Minęło dobre pół godziny, a Babette wciąż nie wracała. Chwilami miał ogromną ochotę pójść do niej, jednak szybko rezygnował, kiedy tylko przywoływał w myślach jej słowa. Gdyby choć zapewniła go, że w najbliższym czasie postara się uporządkować swoją sytuację, ale nie… Odpowiadała wymijająco, jakby celowo nie chcąc go uspokoić. Miał żal.
            Siedział na kanapie w salonie i bawiąc się pilotem przełączał kanały, kiedy Babette stanęła w drzwiach.
            - Wyjdziemy gdzieś? – spytała jak gdyby nigdy nic. Nie była radosna, doskonale wiedział, że płakała, ale postanowił pominąć to milczeniem i zachować się wobec niej chłodno. Czuł się urażony, zbywany głupimi argumentami. Był rozdrażniony i choć wiedział, że każda rozmowa na ten temat zakończy się podobnie, nie zamierzał odpuścić. Nie pozwoli na zawsze zepchnąć się do roli młodego kochanka, o nie… Może jeszcze nie dziś, nie teraz, ale niebawem dopnie swego i albo będzie jej jedynym, albo będzie musiała o nim zapomnieć. Jednak wcale nie wyobrażał sobie tego, wierzył, że jeśli będzie musiała wybrać, wybierze jego.
            - A co proponujesz? – zapytał oschle. Nie była zachwycona tonem jego głosu. Od wczoraj sprawiał jej przykrość, drążył ciężki temat i choć doskonale wiedziała, jak mu z tym źle, nie musiała właśnie teraz naciskać. Gdyby wiedziała, że jej wyznanie będzie miało taki skutek, zatrzymałaby to, co do niego czuje tylko dla siebie. Teraz uważał, że nabył do niej jakichś praw i może ot tak dyktować jej warunki. Na wszystko, na każdą decyzję potrzebowała czasu.
            Nie była przyzwyczajona do takiego zachowania, fakt, że czasem uległość Martina drażniła ją, lecz nigdy wtedy, kiedy wina leżała po jego stronie. Właśnie teraz uważała, że winny jest Bill, że on zupełnie niepotrzebne naciska i jego obojętność trochę ją zabolała.
            - Jeżeli tak podchodzisz do tego i masz zamiar ciągle to drążyć, to… - zawahała się. Patrzył na nią wyczekująco zastanawiając się co ma zamiar mu powiedzieć i ogarnęła go lekka panika. A jeśli chce mu powiedzieć, że tego nie wytrzyma? Zastanowił się nad sensem swojego postępowania, chyba naprawdę powinien trochę odpuścić, chociaż na jakiś czas i spokojnie pozwolić jej podjąć decyzję. - To będzie dla nas ciężka próba… - dokończyła po chwili.
            Teraz pomyślał, że to właśnie on sam zaczyna wszystko pieprzyć, zamiast cieszyć się wspólnym czasem i jej bliskością. To były przecież ich dni…
            Nie wytrzymał. Wstał i podszedł do niej, kiedy wciąż tkwiła w tym samym miejscu przy drzwiach. Otworzył ramiona i sprawił, że zatonęła w nich z ogromną ulgą. Ten jego gest bardzo wiele dla niej znaczył w tej chwili.
            - Przepraszam… - powiedział cicho, pieszcząc ustami jej skroń. – Jestem okropny, wszystko psuję… Naciskam, zamiast dać ci trochę czasu. Przepraszam…
            Wtuliła się w niego chowając twarz w jego tors, mocno go do siebie przyciskając, niemal z całych sił. Jego ciepło, zapach jego ciała przyjemnie otuliły jej zmysły. A jednak potrafił przyznać się do popełnionego błędu, nie powinien na nią naciskać, wszystko stanie się we właściwym czasie, z pewnością…
            - Ja po prostu kocham cię szalenie, nie mogę znieść, że on jest przy tobie. Tak bardzo chciałbym, żebyś była tylko moja…
            - Wiem, rozumiem… Przecież ja też nie zniosłabym żadnej dziewczyny w twoim życiu - uniosła na niego pełne troski spojrzenie i delikatnie dotknęła swoimi jego ust.
            Pierwsze spięcie w ich związku – o ile to, co ich w tej chwili łączyło można było nazwać związkiem - i pierwsza, ostrzejsza wymiana zdań, jaka miała miejsce wczoraj w ogrodzie. Był uparty w dążeniu do celu, od tej strony już zdążyła go poznać, przecież w końcu gdyby nie ta jego cecha, kto wie, czy do tej pory w ogóle do czegoś między nimi by doszło. Wiedziała, że nie będzie jej łatwo z nim być, a nim się na to świadomie zdecyduje, z pewnością przeżyje niejedno rozczarowanie. Nie lubiła także ulegać, a właśnie dziś zrobiła to schodząc do niego na dół. Niewątpliwie ten chłopak uczył ją pokory, jednak niczego by nie wskórał, gdyby nie pokochała go. Tylko uczucie mogło ją skłonić do tego, aby jednak odpuściła, choć nadal uważała, że wina leży po jego stronie.
Jednak teraz to nie było istotne… Ciepło i miękkość jego warg zawładnęła każdym jej zmysłem, znów sprawiając, że miękły jej uda.
            - Chodź, zjemy śniadanie i przejdziemy się gdzieś - powiedział w końcu odbierając jej przyjemność smakowania jego ust.
            - Dobrze, daj mi chwilkę - odparła.

~

            Ciepłe promienie ich prywatnego słońca znów spłynęły na nich, rozświetlając szarość poranka i rozpędzając ciemne chmury złości i nieporozumienia. Szli objęci, uśmiechnięci i szczęśliwi, cieszyła ich każda chwila wspólnie spędzanego dnia. Nie spieszyli się donikąd,  spacerkiem przemierzając kolejne ulice Marsylii.
            - Gdzie chcesz iść? Może coś pozwiedzamy? – spytała Babette.
            - Może później, ale teraz zaprowadź mnie tam gdzie jest dużo sklepów – uśmiechnął się Bill.
            - Sklepów? – zapytała zaskoczona. – A po co ci sklepy? Potrzebujesz czegoś?
            - Nie, ja nie, ale chciałbym coś kupić dla ciebie. – odparł stanowczo.
            - Mnie? – zaśmiała się. Chcesz mi zrobić jakiś prezent? A co chcesz mi kupić? – dopytywała.
            - Nie powiem ci teraz, chociaż i tak będziesz to musiała przymierzyć… - zatrzymał się i ze zrezygnowaną miną podrapał po głowie – Zapomniałem o tym szczególe.
            - To co ty chcesz mi kupić? Chyba nie sukienkę?
            - Nie, chcę ci kupić bieliznę w której chętnie bym cię zobaczył, a potem... Chętnie z niej rozebrał – mruknął jej do ucha, jednocześnie lekko je przygryzając, lecz nie zwróciła na to nawet uwagi.
            - Sugerujesz, że mam kiepską bieliznę? – Babette zatrzymała się i przymrużyła oczy.
            - Nie kochanie, masz piękną bieliznę, co prawda wolę cię bez bielizny, ale… - urwał w połowie zdania, widząc jak dziewczyna śmiejąc się zamachnęła się na niego.
            - No wiesz… Jesteś okropnie rozpustny!
            - Mam wspaniałą nauczycielkę… - objął ją na środku ruchliwej ulicy i bezceremonialnie pocałował.
            Spacerowali główną ulicą Canebiere, gdzie trwała ich powolna wędrówka od Dior’a przez Galerię Laffayette, po salony Yves Saint Laurent, Mango, Chanell, czy Lacroix. Już miała dość tej niezliczonej ilości przymiarek bielizny, a Billowi ciągle coś nie pasowało. Chyba jeszcze nigdy nie spotkała tak niezdecydowanego i wybrednego faceta, jak on. W końcu w jakimś bodajże piętnastym z kolei sklepie, zdecydował się. Kiedy wsunął głowę do przymierzalni, aż zacmokał z wrażenia. Dziewczyna miała na sobie komplet białej, koronkowej bielizny, która pięknie kontrastowała z jej opaloną skórą i leżała idealnie. Fason, styl i krój idealnie wpasowywały się w jego wyobrażenie i gust, ten komplet bardzo mu się spodobał. Po chwili pożerania jej wzrokiem, wpakował się do kabiny, napierając na nią całym ciałem.
            - Wiesz, że bywam niecierpliwy… - wymruczał, układając dłonie na jej biodrach.
            - W takim razie muszę nauczyć cię cierpliwości… - odpowiedziała cicho, starając się odsunąć, choć było to niezmiernie trudne, bo chłopak nie odpuszczał. – Przestań, proszę… Jest mało ludzi w sklepie, wszystko słychać…
            Istotnie, o tej porze dnia w salonie sprzedaży było może jakieś trzy osoby, spokojna muzyka grała bardzo cicho, więc chcąc uniknąć jakichś kłopotów musieli oboje się opamiętać. Jednak Bill niewiele robił sobie z jej słów, więc tym bardziej zachowanie zimnej krwi było niezwykle trudne. Nie potrafiła się oprzeć miękkiemu dotykowi jego wilgotnych warg, kiedy opadał muśnięciami na skórę jej ramion, kiedy pieścił szyję, a jego dłonie były pełne jej…
            - Nic na to nie poradzę, że tak na mnie działasz… - mruczał, delikatnie pociągając opuszką palca po nie osłoniętej części piersi. Zaciągnął się zapachem jej ciała, ocierając policzkiem o jej policzek, wciąż mocno zakleszczając dłonie na jej pośladkach. Nie mogła pozwolić mu na nic więcej, wiedziała to. To szaleństwo mogłoby się wówczas skończyć skandalem, a żaden tego typu rozgłos nie był im teraz potrzebny.
            Wyswobodziła się z jego ramion resztką sił.
            - Bill, nie… - powiedziała cicho, ale stanowczo. – Nie tutaj.
            - Oszaleję do czasu powrotu do domu… - jęknął.
            - Nic nie powiedziałam o powrocie do domu… – uśmiechnęła się tajemniczo.
            - No dobrze - odpuścił wycofując się z przymierzalni, pełen nadziei.
            Ekspedientka stojąca nieopodal przyglądała mu się bacznie, co spostrzegł i sympatycznie się do niej uśmiechnął. Zmieszała się nieco, ale odwzajemniła uśmiech. Gdy Babette wyszła z przymierzalni, kobieta badawczo przyglądała się im obydwojgu. Możliwe, że skądś kojarzyła jego twarz, a może po prostu go rozpoznała, jednak zachowywała się naturalnie. W końcu w tym mieście nie trudno było o przypadkowe spotkanie osoby medialnej.
            - Widzisz jak na nas patrzyła? Zastanawiała się pewnie, co robiłeś w tej przymierzalni z taką podstarzałą kobietą jak ja – skwitowała, kiedy już wyszli z zakupem ze sklepu. Bill właśnie nakładał ciemne okulary, ale słysząc jej słowa zamarł w bezruchu i spojrzał na nią wzrokiem pełnym wyrzutu. Chwycił ją za rękę i spojrzał prosto w oczy.
            - Nigdy więcej tak nie mów, słyszysz?
            - Ale przecież to prawda, ludzie zawsze będą nas tak postrzegali… - odparła spokojnie.
            - To nie ma żadnego znaczenia, co nas obchodzą jacyś ludzie? Przecież najważniejsze jest to, że się kochamy – wyrecytował jednym tchem, na końcu dodając po chwili na oddech. – A dla mnie zawsze będziesz piękna i młoda.
            Babette uśmiechnęła się tylko, nie odpowiadając nic ruszyła wolnym krokiem przed siebie, pogrążając w myślach. Nie rozumiał jej obaw, chociaż zdawał sobie sprawę, że czas nie stoi w miejscu, jednak był tak pełen optymizmu… Przecież kiedy ona z każdym rokiem będzie wyglądała coraz starzej, on jeszcze długo będzie piękny, młody… Jednak już nie wdawała się z nim w polemikę, bo i tak wiedziała, że teraz nie zdoła mu niczego przetłumaczyć, a drążąc jedynie mogła tylko zepsuć dobry nastrój obojga. Miał swoją teorię na ten temat, która wydawała mu się najlepsza.
            Dalsza część dnia upłynęła beztrosko; obiad w tej samej uroczej restauracji, potem wycieczka małym pociągiem wzdłuż wybrzeża, która była jedną z tutejszych turystycznych atrakcji, w końcu podziwianie amarantowego zachodu słońca w jednej z kamienistych zatok Les Calanques.
            Zapadł już zupełny zmrok i tylko światła starego portu migotały wesoło oświetlając subtelnie ich twarze. Siedzieli wtuleni w siebie na wygrzanych słońcem kamieniach, sycąc zmysły ciszą przerywaną odgłosami nocnego życia. Rozmawiali, to znów milczeli, po prostu będąc ze sobą, kiedy nagle Babette podniosła się i powolnym ruchem zaczęła rozpinać guziki bluzki.
            - Kąpiemy się? – zapytała o coś, na co w zasadzie już była zdecydowana. Dopiero teraz pojął dlaczego zaczęła się rozbierać, choć jeszcze przed chwilą myślał, że robi to z zupełnie innego powodu. W geście aprobaty skinął tylko głową, także pozbywając się ubrań.

            Morze było ciepłe i spokojne, nagrzane prażącym cały dzień słońcem. Zamoczyli stopy zatrzymując się tuż przy brzegu i trzymając się za dłonie. Właśnie wtedy wziął ją na ręce i chociaż nigdy nie wydawała mu się ciężka, teraz stwierdził że jest lekkim piórkiem. Popatrzyła w górę, w jej pięknych oczach odbijały się setki migoczących na bezchmurnym niebie Marsylii gwiazd. Nie wiedział jak potoczą się ich losy, ale w tym momencie pragnął zatrzymać w pamięci ten widok i pielęgnować go zawsze, jak najdroższe wspomnienie. Dlatego wpatrywał się w nią chcąc wyryć w sercu obraz jej rozmarzonego spojrzenia, nieść go ze sobą wszędzie i widzieć, kiedy tylko opuści powieki.
           
Stąpał wolno z każdym krokiem zanurzając ich ciała coraz głębiej. Zsunęła się lekko z jego rąk sprawiając, że spokojna jak jezioro tafla wody, wzburzyła się wokół nich. Babette zniknęła pod jej powierzchnią, aby wypłynąć tuż za nim. Zupełnie zdezorientowany w jej położeniu, nim spostrzegł gdzie jest, już poczuł jej gorące usta na swoich plecach, a dłonie na swoim torsie. Zupełnie niespodziewanie zaczęły napierać na jego umysł niedorzeczne myśli. Co zrobiłby, gdyby wymknęła mu się nagle i niepostrzeżenie, gdyby nie mógł z nią być, a byłby obok…? Już same przypuszczenia budziły w nim strach i szybsze bicie serca, to było wprost niewyobrażalne… Nie, teraz nie potrafiłby już bez niej zasypiać i budzić się. Nawet jeśli potem jej przy nim nie będzie, to zostanie świadomość, że jest gdzieś tam myślą i wspomnieniem wciąż przy nim, że do niego należy bicie jej serca…
           
Teraz jednak należało porzucić te okropne obawy, była blisko, przy nim… Oplatając dłońmi jego kark, a udami biodra, wspięła się wyżej. Woda unosiła ją ku celowi, który zamierzała osiągnąć. Z pełnych, słodkich warg, wysunął się język szukający drogi do rozkoszy w ustach kochanka, rozchylonych i czekających na chwile uniesień. W swoich poczynaniach zamierzała wyręczyć naturę, która poskąpiła dziś morzu jakże upragnionych fal. Całując go zapamiętale czuła zapach niedawno wypitego Beaujolais. Podtrzymał ją zachłannie za pośladki, podczas kiedy ona już zaczęła spijać z tętniącego pragnieniem, młodego ciała, każdą kropelkę słonej wody. Wystarczyło zaledwie kilka dni, a zaczęła należeć do niego ciałem, duszą, każdą pojedynczą myślą. Z każdą chwilą stawał się sensem jej życia… Teraz tu, w tej magicznej scenerii znów oddawała mu całą siebie, spełniając każdą jego zachciankę i każde marzenie.
           
Chłonęli te doznania, widzieli namiętnie wpatrzone w siebie oczy unosząc się jak zahipnotyzowani na falach swych pragnień, na falach które stawały się nieujarzmionym oceanem rozkoszy, zespolonych w miłosnym uniesieniu dwóch ciał, złączonych w nierozerwalną całość. Gdzieś z portu dochodziła cicha muzyka, a dwoje upojonych miłosną ekstazą zakochanych marzyło, aby ta chwila nie miała końca…