czwartek, 27 października 2016

Część 13.



Część 13.

ęłęóUfam, że rację masz,
musimy czekać na swój czas
Choć tak trudno i tak boli,
A czas płynie tak powoli…”
KarmaComa – „Ostatnia piosenka o miłości”



            Do domu wracał szczęśliwy i choć wciąż wszystko w nim krzyczało o więcej, roztropnie pogodził się z losem wiedząc, że to dopiero początek. Stabilne podwaliny obietnicy, jaką dał Patrizii kruszały i waliły się, a to co jej poprzysiągł obracało się w pył. Jak w obliczu przyszłości ma zachować honor? Jak cofnąć dane słowo?
            Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ona pewnie już dawno wróciła, bo na wizytę u przyjaciół pojechała przed siedemnastą. Wiedział, że nie zachował się w stosunku do niej w porządku, ale nie dbał o to, przecież i tak prędzej, czy później będzie musiał wszystko jakoś poukładać i nie zmierzał się teraz pozbywać przyjemności obcowania z Babette, dążenia do upragnionego.
            Miał dość swoich rozterek, które w dodatku zgotował sobie sam bezsensownym przyrzeczeniem i z każdą chwilą było to dla niego coraz bardziej uciążliwe. Bardzo chciał uniknąć rozmowy z Patrizią, ale jeśli już jest w domu, na pewno się nie obędzie bez wyrzutów i pretensji, pytań gdzie był i z kim. Postanowił jednak, że nie da się sprowokować.
            Nie mylił się, Patrizia już była, na co wskazywały rozświetlone okna. Wjechał do garażu i niespiesznie wysiadł z samochodu. Tak naprawdę wcale nie chciało mu się już wracać. Gdyby w tym domu czekała na niego inna kobieta...
            Wolno otworzył drzwi i w tym samym tempie wszedł, zapalając światło w holu. Położył kluczyki od samochodu na szafce i właśnie zaczął się rozbierać, kiedy na schodach pojawiła się Patrizia. W myślach odgadł pytanie jakie mu zadała już w połowie swojej drogi na dół.
            - Gdzie byłeś?
            Westchnął ciężko, będąc w ogniu jej świdrującego spojrzenia.
            - Musiałem coś załatwić - odpowiedział zdawkowo, wieszając kurtkę na wieszaku. Kątem oka spostrzegł, jak zmierza ku niemu.
            - Miałeś cały dzień odpoczywać, leżeć w łóżku, nie chciałeś ze mną iść, gdzie więc byłeś?
            - Miałem coś do załatwienia – powtórzył niemal to samo, zacisnął powieki i głośno wciągnął powietrze.
            - Dlaczego mnie oszukujesz? - zapytała nerwowo, zastępując mu drogę.
            - Przepuść mnie - powiedział spokojnie. Obiecał sobie przecież, że nie da się sprowokować.
            - Jak mi powiesz gdzie byłeś - Patrizia nie dawała za wygraną nieustępliwie stojąc mu na drodze, jednak nie chciał jej ranić prawdą. Wolał udzielać wymijającej odpowiedzi, bo nie chciał też kłamać. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli powiedziałby szczerze dokąd i po co wyjeżdżał, wynikłaby z tego tylko kłótnia.
            - Chcę przejść - Zaczynał tracić cierpliwość, ale nie chciał jej odepchnąć.
            - Jeśli powiesz to cię przepuszczę, tylko szczerze - upierała się. Miała nadzieję, że jego odpowiedź rozwieje jej wątpliwości, bo przecież przeczuwała dokąd wymknął się tuż po jej wyjściu. Bała się prawdy, dobrze wiedziała, że Bill nie był skory do kłamstwa, ale pragnęła, aby właśnie teraz, jeśli ta prawda miała ją zabić, choć jeden raz nie był z nią szczery...
            - Jesteś pewna, że chcesz to wiedzieć? - spojrzał jej w oczy. Był taki spokojny, taki opanowany podczas, kiedy w niej wszystko wrzało. Tak bardzo nie chciał sprawiać jej przykrości, dla jej spokoju mógłby nawet ją okłamać, tylko jaki byłby tego sens? Po co miał ją karmić złudną nadzieją, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i tak będzie musiał w końcu zerwać daną obietnicę?
            Patrizia poczuła suchość w gardle. Pod wpływem jego przeszywającego spojrzenia pożałowała, że w ogóle tego od niego zażądała. Teraz zaczęła się jeszcze bardziej bać, ale wciąż była nieustępliwa, nie chciała się już wycofać bez względu na jego odpowiedź.
            - Tak, chcę - odparła pewnie.
            Jeszcze raz na nią spojrzał i choć wiedział, że ją zrani, ze stoickim spokojem odpowiedział:
            - Spotkałem się z Babette.
            Pod naporem usłyszanych słów ugięły się pod nią nogi i oparta plecami o ścianę, osunęła się w dół. Właśnie tą szczerą odpowiedzią, odebrał jej całą nadzieję i złudzenia, a zabójcze ostrze prawdy wbił jej w samo serce. Pragnęła nieprawdy, tak bardzo chciała ją teraz usłyszeć, nawet banalny wykręt, że był na spacerze, czy u Toma, cokolwiek, byle nie to... Tylko, czy wówczas by w to uwierzyła, nie oskarżając go o kłamstwo?
            Nie oglądając się za siebie, lodowaty i niedostępny ominął ją i wszedł do salonu, włączając telewizję.
            Siedząc na zimnej podłodze czuła, jak wolno ucieka z niej życie w bezgłośnej rozpaczy, jak pęka jej serce. Zacisnęła bezsilnie dłonie w pięści. Nie szlochała, nie histeryzowała, łzy same spływały jej po policzkach. Jedynym uczuciem jakie teraz nią zawładnęło, była nienawiść; do siebie, do niego, do niej...
            Po chwili jednak ta sama potworna bezsilność, nagle przerodziła się we wściekłość. Podniosła się i zdecydowanym krokiem przemierzyła drogę do drzwi salonu, i stając w nich wycedziła z wściekłością:
            - Dlaczego mi to robisz...?
            Nawet nie zaszczycił ją jednym spojrzeniem, dalej surfując po telewizyjnych kanałach jak po bezkresnym oceanie.  
            - Chciałaś prawdy, więc ją masz - odparł beznamiętnie.
            Nie wytrzymała jego lodowatej obojętności i cynizmu, wodze na jakich trzymała swoje nerwy, puściły teraz zupełnie. Niemal podbiegła do niego i chwyciła za koszulę, szarpiąc:
            - Ty cholerny bydlaku! Jesteś podły, wiesz? Jesteś okrutny i podły! - krzyczała - Dlaczego mnie po prostu nie zostawisz, co? Dlaczego mnie ranisz?!
            Wstał i chwycił ją mocno za nadgarstki, potrząsając.
            - Uspokój się do jasnej cholery! Czego ty chcesz? Powiedziałem ci prawdę, więc o co ci chodzi?
            - Gdzie ona była przez te wszystkie lata, co!? To ja byłam tu z tobą, znosiłam wszystkie twoje humory, nie dostając w zamian żadnego uczucia, ani grama czułości!
            Coś w niej pękło. W ich wspólnym życiu bywały gorsze i lepsze dni, ale nigdy niczego mu nie wypominała, wszystko znosiła w milczeniu. Teraz nie wytrzymała dając upust nagromadzonym przez lata żalom.
            - Byłaś, bo tego chciałaś! Niczego ci nie obiecywałem! - Bill podniósł głos odpychając ją. On teraz też był na skraju wytrzymałości. - Wiedziałaś, że cię nie kocham i powinnaś wiedzieć też, że nie pokocham nigdy!
            Był szczery do bólu, okrutny i bezwzględny. Jeszcze nigdy nie padły tak raniące słowa, a ich sprzeczka nie zaszła tak daleko, a może po prostu nigdy nie było takiego powodu?
            - A jej co obiecałeś? No co? Że jeszcze dzisiaj wywalisz mnie z domu? No proszę, więc zrób to! - Wpadła w furię, krzyczała, płacząc. - Miała cię w dupie przez tyle lat, a teraz wystarczyło, że kiwnęła palcem, a ty od razu do niej poleciałeś!
            - To ja poprosiłem ją o spotkanie, ja! Rozumiesz?! - wycedził z wściekłością.
            Sam nie wiedział dlaczego jest taki okrutny i podły, czemu czerpie taką satysfakcję z jej cierpienia. Przecież tak naprawdę w tym wszystkim ofiarą nie był ani on, ani Babette, a właśnie Patrizia, którą tylko dobijał swoimi słowami. Teraz zanosiła się od płaczu, a jego coraz bardziej to irytowało. Mocno już nadwątlona nić jego cierpliwości pękła, kiedy wpadła w histerię i jakby było mało jej szlochu, wykrzyczała:
            - To po co przyszedłeś do domu?! Wracaj do tej swojej pieprzonej dziwki!
            Gdy padło ostatnie słowo, na swoim policzku poczuła, jak bardzo ono zabolało. Jęknęła łapiąc się za twarz i z impetem ciosu opadła na kanapę. Zszokowana, upokorzona i zbolała, nie odważyła się nawet podnieść na niego swoich zapłakanych oczu.
            - Nigdy więcej nie waż się tak mówić... - Usłyszała najpierw jego głos, a w chwilę potem kroki na schodach.
            Te ostatnie, wypowiedziane przez niego tonem groźby słowa, były jakby dopełnieniem jej cierpienia, w dodatku jeszcze nigdy nie potraktował jej w ten sposób. Teraz już nie miała żadnych złudzeń, wiedziała, że trzyma go przy niej tylko złożona obietnica. Policzek piekł jak przypalony żelazem do żywego, czuła się odtrącona i nic nie warta, nikomu niepotrzebna, była teraz rozżalona na cały świat.
            Skulona i zapłakana, leżała tak odarta z resztek dumy. Dobrze wiedziała, czego on teraz najbardziej by pragnął, ale nic z tego, nie odejdzie, nie ułatwi mu wszystkiego, wręcz przeciwnie... Zacisnęła zęby.

~


            Bill siedział na łóżku w sypialni z głową wspartą na dłoniach. Co w niego wstąpiło? Dlaczego aż tak go poniosło? Po raz pierwszy ją uderzył, w ogóle po raz pierwszy w swoim życiu uderzył kobietę. Sprowokowała go swoimi słowami, powiedziała coś, czego nigdy nie powinna powiedzieć, czego mówić nie miała prawa, ale czy naprawdę aż musiał ją spoliczkować?
            Czuł się jak podły drań i ostatni łajdak, w dodatku nie potrafił nawet się zdobyć na tak prosty gest, jak przeprosiny. Wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju od drzwi do okna, i z powrotem. Miotały nim sprzeczne odczucia, wiedział, że nie powinien pozwolić na to, żeby aż tak zawładnęły nim emocje, jej słowa doprowadziły go do ostateczności, ale pomimo wszystko miał świadomość, jak haniebny popełnił czyn policzkując ją. W takiej właśnie chwili już wychodził z sypialni, lecz zaraz zatrzymywał się i wracał. Nie, nie przeprosi jej… Nie za to co powiedziała. Należało jej się.
            Trwało to dobre kilkadziesiąt minut, a co kilka zmieniał decyzję, demon walczył w jego głowie z aniołem, szala zwycięstwa przechylała się z jednej na drugą stronę i dłuższy czas żadna nadprzyrodzona siła nie wygrywała. W końcu jednak podjął ostateczną decyzję i zszedł po schodach.
            Patrizia leżała skulona na kanapie, zdawać by się mogło, że śpi. Podszedł i stanął tuż obok. Ani drgnęła. Przykucnął, delikatnie dotykając jej ręki. Otworzyła oczy, bez słowa się w niego wpatrując. Już nie płakała, ale jej powieki były mocno zapuchnięte, więc wiedział, że minęło sporo czasu zanim przestała.
            - Przepraszam, że nie zapanowałem nad emocjami i, że cię uderzyłem - powiedział sucho, bardziej z przyzwoitości, niż z rzeczywistej skruchy, dodając po chwili stanowczo. - Ale nigdy więcej tak nie mów.
            Nie odzywała się, bo nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć. Dziś zranił ją bardziej niż przez te wszystkie lata, kiedy wciąż miała świadomość, że nigdy nie wyrzuci z serca tamtej miłości. W sumie przeprosił ją, ale nie wierzyła, że żałował, uspokoił tym tylko swoje wyrzuty sumienia. Oczywiście nie omieszkał dodać tego swojego; „Nigdy więcej tak nie mów”.
            Cała ta sytuacja wypaliła piętno w jej umyśle, w jej sercu i chociaż zawsze miała świadomość, że Bill jej nie kocha, to jednak ufała mu i wierzyła w jego lojalność, a przede wszystkim zawsze bardzo ją szanował. Przed chwilą straciła to wszystko, poczuła się jak niepotrzebna rzecz, którą można cisnąć w kąt, bo przestała być już przydatna, a wręcz zaczęła wadzić…
             Przez całe z nią życie marzył tylko o tamtej, a teraz kiedy wreszcie jego marzenie mogło się spełnić, ma na drodze do szczęścia kłodę w postaci niej, Patrizii Mette. No i bardzo dobrze, bo wcale nie zamierzała mu usuwać jej spod stóp, wręcz przeciwnie; jeszcze sprawi, że się o nią przewróci.

~
           
            Te kilka dni jakie upłynęło od niedzieli, były dla niej oazą szczęścia. Chociaż Bill, oprócz jednego sms-a wysłanego w poniedziałek więcej się nie odezwał, to i tak tryskała radością. Wciąż wspominała z rozrzewnieniem pocałunek, jakim obdarował ją na zakończenie wspólnego wieczoru, w pamięci miała każdy detal rozmowy, a nade wszystko sygnały, którymi utwierdził ją w przekonaniu, że wciąż nie jest mu obojętna. To wszystko napawało ją uczuciem spontanicznej euforii i szczęścia, jakiego nie odczuwała od wielu lat. Wstawała z uśmiechem na ustach i świadomością, że każdy kolejny dzień może przynieść coś pięknego i nieoczekiwanego. Właściwie tylko na to czekała.
            Piątek obudził ją słońcem. Pojedyncze promienie wyłaniające się właśnie zza kamienicy po drugiej stronie sprawiły, że otworzyła oczy. Pierwszą myślą było pytanie, dlaczego nie zasunęła wieczorem rolety? Druga, zerwała ją z łóżka na równe nogi.
            - Zaspałam, o cholerka, zaspałam! - mówiła sama do siebie w panice, nie wiedząc za co się łapać. Aby nie spóźnić się za nadto, zmuszona była zrezygnować z prysznica i rytuału porannej kawy. Obmyła się pospiesznie, ubrała w pierwszy lepszy wiszący w szafie kostium. I tak była spóźniona już godzinę, a za kolejną miała umówione spotkanie do którego musiała się jeszcze przygotować. Zajrzała do pokoju Amy, gdzie córka jeszcze słodko spała. Ona nie musiała się dziś wcześnie zrywać, do szkoły miała dopiero na dziesiątą.
            W pośpiechu zgarnęła z szafki kluczyki do samochodu i zatrzaskując za sobą drzwi zbiegła na dół truchcikiem pokonując niewielką odległość do auta. Oczywiście jeszcze brakowało tylko tego! Ludzie nazywają to złośliwością przedmiotów martwych, lub pechem. Samochód za nic w świecie nie chciał odpalić. Wyciągając komórkę, aby wezwać taksówkę, ze złością stwierdziła, że po nowym roku sprzeda tego cholernego grata.
            Jednak pomimo tak pechowego początku dnia, już niebawem okazać się miało, że cała jego reszta będzie idealna. Do spotkania zdążyła się przygotować i śmiało mogła zaliczyć je do udanych. Finalizacja ważnej umowy przebiegła bardziej bezproblemowo, niż mogła się tego spodziewać i odetchnąwszy z ulgą udała się na krótki relaks z kawą, i kilkanaście minut plotek z przyjaciółką. Kiedy wróciła już do biura i na nowo zatonęła w stercie dokumentów, rozdzwonił się jej telefon na biurku.
            - Babette Chardin, słucham - odebrała, jak zwykle się przedstawiając.
            - No cześć, tu Lucienne! - Usłyszała w słuchawce sympatyczny głos. - Co tam u ciebie kochana? Zdrówko w porządku? Już nie mdlejesz w ramionach przystojniaków?
            - Od soboty mi się to nie zdarzyło! - roześmiała się Babette. - Zdrówko jak najbardziej w porządku, no i poza tym, że dzisiaj zaspałam do pracy, to nie mam co narzekać.
            - Mam nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja była?
            - Mogę cię zapewnić, że tak, anemia plus nadmiar emocji zrobiły swoje.
            - Całe szczęście, bo wszyscy wpadliśmy w panikę! Właściwie to dzwonię w dwóch sprawach – Lucienie zmieniła temat. - W poniedziałek jesteśmy umówione służbowo, ale zmuszona jestem to przełożyć, wyjeżdżamy dzisiaj z Tomem i wrócimy dopiero w poniedziałek wieczorem, może we wtorek o tej samej porze byśmy się umówiły, co? Na śmierć o tym zapomniałam, kiedy planowałyśmy to spotkanie.
            - Hmmm, jakiś romantyczny weekend z mężem? - Babette z uśmiechem zerknęła w kalendarz.
            - Można tak powiedzieć, w sumie mieliśmy jechać we czworo, ale druga para odwołała, ekhmm... Rozumiesz. - Porozumiewawczo odchrząknęła Lucienne.
            - Dobra, to przepisałam cię na wtorek - skreśliła jej imię z poniedziałku, zapisując na następny dzień i dopiero teraz dotarło do niej znaczenie słów, jakie właśnie przed chwilą powiedziała Lucienne. - Co mówiłaś? Co z tym wyjazdem?
            - To, że w końcu jedziemy sami, Bill odwołał - odparła rozmówczyni wprost.
            Babette aż zapadła się w swój biurowy fotel z wrażenia. Znowu poczuła to znajome mrowienie przepływające falą od szyi, aż do podbrzusza. Już samo jego imię  wywoływało przyjemne dreszcze, ale teraz nie był dla niej już tylko nieosiągalnym wspomnieniem. Błogosławiła w myślach dzień w którym poznała żonę Toma, bo od niej mogła dowiedzieć się o nim nieco więcej, choć póki co obie panie wciąż nie zapuszczały się przy okazji wspólnych spotkań zbyt daleko w te właśnie, tematyczne rewiry. Lucienne była otwarta i szczera, jednak temat uczuć Billa był dla niej wielkim tabu, bo choć Tom zapewne wiedział o wiele więcej, nigdy nie śmiała go o te rzeczy pytać, i o ile ta sfera była dla niej niewiadomą, to za to doskonale znała jego najbliższe plany na spędzenie czasu ze swoją kobietą, którą wciąż była Patrizia, co horrendalnie się zmieniło od ubiegłego weekendu, delikatnie mówiąc wszystko.
            - Kiedy odwołał? – zapytała Babette.
- Dokładnie w poniedziałek, stracił całą, dość znaczną zaliczkę, ale co to dla niego! - roześmiała się Lucienne.
            - Nie mówił dlaczego?
            - Oczywiście, że mówił, wiesz jaki jest szczery do bólu i wali prosto z mostu. Powiedział, że nie ma na ten wyjazd ochoty i tyle. Nawet się nie tłumaczył sprawami w wytwórni. Pewnie pojechałby, ale z kimś innym… - zachichotała.
            - Kogoś konkretnego masz na myśli? - zmarszczyła brwi Babette, oczekując w nadziei na tylko jedną odpowiedź.
            - Już nie udawaj, przecież wszyscy wiedzą, że chodzi o ciebie. Od tygodnia jest jak w amoku, dawno go takiego nie widziałam, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że nigdy… - westchnęła Lucienne, po czym dodała nieco smutniej; - Tylko szkoda mi Patrizii…
            - Lucie, posłuchaj… Między nami nic się nie wydarzyło, spotkaliśmy się tylko, żeby pogadać, wyjaśnić niedomówienia z przeszłości, to wszystko.
            - Babette… Żadną tajemnicą dla wszystkich najbliższych mu osób nie jest, że tak naprawdę kochał tylko ciebie. Ty może tak to widzisz, ale on... Myślę, że ma nieco inne plany.
            - Plany planami, a ich wykonanie to odrębna sprawa.
            - Chcesz przez to powiedzieć, że gdyby była taka możliwość, nie chciałabyś tego...? - zdziwiła się Lucienne.
            - Zrozum, my nie jesteśmy sami, jest przecież Patrizia, która była z nim przez te wszystkie lata. Nie sądzę, że teraz ją tak po prostu zostawi. To nie w jego stylu.
            - Wiem, wiem, ta jego szlachetność jest czasem wkurzająca… - oburzyła się dziewczyna. - Przecież on też ma prawo do szczęścia.
            - Ale niekoniecznie kosztem cudzego nieszczęścia… - westchnęła Babette - Może niepotrzebnie wróciłam, wywróciłam przez to wielu osobom życie do góry nogami...
            - Nie mów tak, wszystko się jeszcze ułoży… A właśnie, jeśli chodzi o tę drugą sprawę, to mam dla ciebie propozycję, właściwie zaproszenie.
            - Zaproszenie? A na co?
            - No, jeśli nie masz innych planów to chciałabym, żebyś przyszła do nas w drugi dzień świąt. Urządzamy z Tomem takie małe, Bożonarodzeniowe przyjęcie dla przyjaciół.
            - Hmmm... Właściwie to na drugi dzień nie mam planów, ale...
            - Oni też będą, bo pewnie to cię zastanawia, dlatego mówię o tym wprost, żebyś nie była zaskoczona, nie chcę stawiać cię przed faktem dokonanym.
            - Tak myślałam i w sumie sama nie wiem, może być trochę niezręcznie...
            - Babette, ale ty nie powinnaś się tym przejmować, nie możesz się zaszyć w domu w obawie, że gdzieś spotkasz ich razem, przeszłość przeszłością, ale trzeba żyć dniem dzisiejszym i to naprawdę nie powinno być problemem, a jeśli to dla ciebie wyzwanie, powinnaś stawić mu czoła, co będzie jeśli gdzieś indziej spotkasz ich razem? - starała się ją przekonać Lucienne.
            - Może masz rację... - zastanowiła się. - W sumie i tak pewnie nie da się uniknąć spotkań na innych imprezach.
            - Czyli co? Będziesz?
            - Dobrze, przyjdę.
            - Świetnie, cieszę się! No to dam ci jeszcze znać o której dokładnie, a teraz kończę, bo mam jeszcze kupę pakowania. Pa, kochana! - pożegnała się Lucienne.
            - To do wtorku i miłego weekendu życzę! - roześmiała się Babette.
            - No dzięki, będzie z pewnością baaaardzo miło i pewnie z łóżka nie wyjdziemy - zażartowała.
            - Szczęściarze... - odparła Babette, żartobliwie smutnym głosem.
            - Jeszcze przyjdzie taki czas, że nie będziesz musiała nam zazdrościć, całuski!
            Babette z uśmiechem odłożyła słuchawkę. Obróciła się w stronę okna, za którym niczym w magicznej kuli ze Świętym Mikołajem fruwały duże płatki białego śniegu. Wyobraziła sobie siebie, z nim, sam na sam w tak cudownej scenerii. O niczym innym nie marzyła, a jednocześnie wciąż miała poczucie winy względem jego życiowej partnerki, choć tak naprawdę jeszcze nic się nie wydarzyło, ale wiadomość o tym, że odwołał wyjazd w jej towarzystwie wlewała w jej serce przyjemne ciepło. Miała tak sprzeczne odczucia jak jeszcze nigdy… Ucieszyło ją to, a jednocześnie wywoływało wyrzuty sumienia. Nie chciała w ten sposób budować swojego szczęścia i z pewnością ze względu na Patrizię nie zrobi niczego, aby przyspieszyć jej upadek. Ta kobieta nic nie zawiniła, a wręcz przeciwnie, to zapewne jej zawdzięczała fakt, że Bill jest cały i zdrów.
            Teraz jej umysł zaprzątnęła myśl o Bożonarodzeniowym przyjęciu. Czy aby na pewno dobrze postąpiła zgadzając się na pójście tam? W sumie miała przecież prawo bywać gdzie chce, jednak tamta kobieta być może będzie mieć żal do Lucienne o to, że ją zaprosiła. Ale skoro tak postąpiła, to chyba jest świadoma konsekwencji...? Przecież tylko jej sprawa, kogo będzie przyjmować w swoim domu.
            Przy obiedzie zapytała o zdanie Julię.
            - A co to ciebie obchodzi? Przecież nie jesteście jeszcze kochankami, masz czyste sumienie, a zresztą jak byście nawet byli, to co? Skoro cię zaprosiła to idź, masz prawo skorzystać z takiego zaproszenia, w końcu jesteście dobrymi znajomymi i to nie jest sprawa tej całej Patrizii - wyrecytowała jednym tchem Julia w odpowiedzi na jej wątpliwości.
            - Jakie „jeszcze”, Julia… Co ty gadasz...? - oburzyła się Babette wydymając usta i rozglądając się, jakby w obawie, że ktoś to mógł usłyszeć.
            - No co? - Wzruszyła ramionami przyjaciółka - Sama się zdziwisz, jak szybko wylądujecie w łóżku, przecież widziałam jak na ciebie patrzył.
            Babette westchnęła, delikatnie się uśmiechając. Marzyła o tym, o jego bliskości, delikatnych pocałunkach, dotyku dłoni... Od zawsze nocami układała w głowie takie sceny, zadowalając się ulotnym dreszczem wywołanym przez takie marzenia. I tak naprawdę choć pragnęła tego najmocniej, to nie wierzyła, że jeszcze kiedykolwiek poczuje na swoich wargach choć jedno, zwiewne muśnięcie jego ust. Tymczasem kilka dni temu tak dogłębnie przypomniała sobie to cudowne uczucie, które uniosło ją w przestworza, tak lekko jakby była piórkiem.
             Jednak w tej sytuacji to wszystko było niedopuszczalne, choć spełniło się jej marzenie to wyrzucała sobie, że mu na to pozwoliła, w dodatku zachowała się jak jakaś śmiertelnie zakochana nastolatka i nie mogła tej nocy przez to zmrużyć oka.
            - Ale on jest w związku - powiedziała po chwili znów strącając się z chwilowego szybowania w przestworzach na samo wspomnienie jego dotyku.
            - W związku, w związku, związki dzisiaj są, jutro nie ma... Sama wiesz jak to z tym jest.
            Julia spektakularnie pomachała jej przed nosem rękami i wstała, podsuwając za sobą krzesło.
            - Do roboty - stwierdziła żartobliwym tonem.
            Resztę dnia Babette przepracowała sumiennie, jednak wciąż w jej myślach powracała wizja świątecznego przyjęcia. Już nie miała wątpliwości, aby na nie pójść, teraz dręczyło ją zupełnie coś innego. Przed oczami układała sobie obrazy tego dnia, wyobrażała sobie jak to będzie. Miała nadzieję, że nie dojdzie do jakichś nieprzyjemnych wydarzeń. Tak czy inaczej obiecała sobie, że będzie się trzymała z dala od Billa, nie prowokując tym samym Patrizii.
            Zbliżała się szesnasta. Jeszcze tylko godzinka i upragniony weekend. Wreszcie się jutro wyśpi i odpocznie czytając książkę na swojej wygodnej kanapie. Niesforny dźwięk oznajmił jej o nadejściu sms-a. Z myślą, że to kolejna reklama, niechętnie sięgnęła po leżący na biurku telefon. Aż drgnęła, kiedy zobaczyła, że jego autorem jest Bill. Pospiesznie odebrała wiadomość, która brzmiała; „Chciałbym Cię teraz zobaczyć”. Znów obezwładnił ją ten dobrze znany gorąc, zalewający jej ciało od wewnątrz. Uśmiechnęła się. Przez chwilę obracała telefon w dłoni zastanawiając się, czy w ogóle mu odpisywać, bo tak naprawdę nie miała pojęcia, czy to tylko zwykła zachcianka, czy propozycja kolejnego spotkania. Jeżeli właśnie o to mu chodziło, to nie miała zamiaru na razie się na takowe godzić. Takie z pozoru niewinne widywanie się, jeszcze bardziej ich zbliży, a i tak już przyciągał ją niczym magnes. Zdawała sobie doskonale sprawę, czym to może się skończyć. Najpierw niewinne, krótkie schadzki, kolejna i kolejna, aż potrzeba spotkania stanie się niewyobrażalną tęsknotą i żadne z nich już nie zatrzyma tej karuzeli. Wzbraniała się przed tym z przyzwoitości, ale czyż nie pragnęła właśnie tego ponad wszystko...? Rozsądek jednak wciąż brał górę.
            Nieustannie trzeźwo myślała o tamtej kobiecie, nie zamierzała jej krzywdzić, ani też pchać się w ich związek z butami. Nie chciała takiego obrotu sprawy, nie teraz, nie wtedy, kiedy jest z kimś związany. Doskonale pamiętała trójkąt, jaki swego czasu tworzyli z Martinem. Nie miała zamiaru popełnić tego samego błędu, tym razem w odwrotności.
            Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk automatycznej sekretarki na biurku.
            - Tak? - odezwała się, naciskając czerwony guziczek.
            - Przyszedł pan Bill Kaulitz - Oniemiała. Kolejny raz tego dnia została wbita w swój skórzany, obrotowy fotel. 
            - Chwileczkę – odpowiedziała, dając sobie kilka minut na opanowanie emocji.
            Rany Boskie… On tu jest, a ona dziś tak kiepsko umalowana, ubrana w porannym pośpiechu w pierwszą lepszą garsonkę, co za cholerny pech! Spanikowała. Szybkim ruchem sięgnęła po błyszczyk, którym błyskawicznie pociągnęła wargi, włosy przeczesała palcami, zerkając w lusterko. „Cholera...”, jęknęła w duchu, „A ja tak beznadziejnie wyglądam...”. Nie było rady, on tu był, czekał za tymi drzwiami i wbrew wszystkiemu co wcześniej myślała o kolejnych spotkaniach, wcale nie zamierzała odesłać go w kwitkiem.
            Odetchnęła głęboko, znów naciskając guzik na automacie.
            - Proszę, niech wejdzie.
            Serce waliło jej niemiłosiernie i miała wrażenie, że pod żakietem drga jej biała bluzka, kiedy z wyczekiwaniem wpatrywała się w drzwi. Dech zaparło jej w piersiach, kiedy już się w nich ukazał. Zawsze wyglądał obłędnie dobrze, cokolwiek by na siebie nie założył, ale prostota dzisiejszego stroju, jedynie podkreśliła jego nieziemską urodę, oraz to, jak bardzo przez te kilkanaście lat wyprzystojniał.
            - Cześć - uśmiechnął się wchodząc.
            Jego wygląd przyprawił ją o uderzenie kolejnej fali gorąca. W czarnej, skórzanej kurtce, której podszycie stanowił biały kożuszek, prezentował się zachwycająco, a kiedy ją zdjął jeszcze bardziej się rozpłynęła. Czarny golf jaki miał pod spodem idealnie leżący na jego męskim torsie sprawił, że kompletnie straciła zdolność racjonalnego myślenia.
            Czy on to robił specjalnie? Czy w ogóle miał świadomość tego, jak na nią działa?
            - Cześć - odwzajemniła powitanie - Czemu zawdzięczam twoją wizytę?
            - Sobie samej - roześmiał się, pozwalając sobie usiąść na wprost, po drugiej stronie biurka. Miała wrażenie, że czerwieni się jak pensjonarka. Po tylu latach wciąż czuła się przy nim tak bardzo słaba…
            - A tak na serio? – Przekrzywiła lekko głowę wciąż uporczywie się w niego wpatrując.
            - Byłem dogadać ostateczne ustalenia w związku z programem jaki mają kręcić z moimi chłopcami, chciałem zobaczyć jak pracujesz. – Zastanowiła się teraz, czy naprawdę odwiedził ją jedynie przy okazji, czy zmyślił na poczekaniu ten pretekst, ale nie miała powodu, żeby mu nie wierzyć. Uśmiechnęła się, przypominając sobie zdarzenie sprzed lat, które zmieniło całe jej życie. Może teraz, przy okazji programu znów los połączy jakąś parę ludzi…? Czy możliwe było to, aby komuś zdarzyło się coś na podobieństwo historii ich samych?
            - Napijesz się czegoś? Kawy, może czegoś mocniejszego? – spytała, uwalniając się z objęć wspomnień.
            - Jeśli już, to kawę poproszę, kierowcy nie piją - odparł, uporczywie się w nią wpatrując. Wcale nie chciała odrywać od niego oczu, ale nie mogła i nie powinna ulec tej przyjemności, kiedy na moment ich spojrzenia znalazły się na jednej linii. Jego wzrok paraliżował ją, sprawiał, że ciało okrywało się przyjemnym dreszczem. To wszystko samo w sobie przecież nie było niczym złym, a chwilą upojności, jaka obezwładniała ją, ale właśnie na takie chwile w jego towarzystwie nie mogła sobie pozwolić. Wiedziała, że wówczas całkowicie straci nad sobą kontrolę i panowanie, i byłaby gotowa zrobić wszystko, aby tylko przedłużyć tę rozkosz. Mogła poprosić o te kawy przez automat, ale chciała na chwilę wyjść, musiała na moment uwolnić się od tej obezwładniającej ją obecności człowieka, o którym nie mogła przestać myśleć ani na chwilę, który wypełniał od dawna jej sny. Niezmiernie ucieszyło ją, że przyszedł, a jednocześnie czuła się spięta i emocjonalnie pokonana. Miała wrażenie, że to zauważył, musiała odetchnąć przez chwilę z daleka od niego.
            - Przepraszam cię na moment, zaraz do ciebie wrócę – powiedziała. Widząc, że kurtkę którą zdjął, wciąż trzyma na kolanach, podeszła do niego. Odebrała mu ją i powiesiła na wieszaku, po czym wyszła zamykając za sobą drzwi. Westchnął, odprowadzając ją wzrokiem i nawet kiedy już jej nie było w pokoju, wciąż tkwił spojrzeniem w miejscu, w którym przed momentem zniknęła.
            - Katrin, zrób dwie kawy, dobrze? - uśmiechnęła się do sekretarki.
            - Poczeka pani, czy mam przynieść? - zapytała dziewczyna.
            - Nie, nie, przynieś, ja idę do gościa - odparła Babette, śmiejąc się do siebie pod nosem. Zabawnie by było odegrać scenkę z dawnego skeczu „Ministerstwo głupich kroków” i choć wprawdzie jej chód nie był anormalny, to wyobraziła sobie właśnie, jak wnosi na tacy dwie filiżanki wypełnione po brzegi kawą, a one z powodu drżenia jej dłoni dzwonią o spodeczki, i brązowy płyn spływa po ich zewnętrznych ściankach na biel porcelany.
            Nieco rozluźniona, wróciła do swojego biura, gdzie już od samych drzwi do jej  fotela prowadził ją pełen uwielbienia wzrok Billa.
            - No to kiedy będzie ten program? – zapytała. Z pewnością tego właśnie dnia znów będzie w pobliżu i nadarzy się kolejna okazja do spotkania, ale wtedy ładniej się ubierze i staranniej umaluje. Nie wiedziała jednak, że dla niego to nie ma żadnego znaczenia, wciąż podobała mu się nie mniej niż te ponad szesnaście lat temu, niezależnie od tego w co była ubrana i czy miała wówczas staranny makijaż.
            - W pierwszym tygodniu nowego roku, muszą się uwinąć, bo od dwudziestego stycznia wyruszamy w trasę koncertową. Przedtem jeszcze promocja płyty mojego młodszego zespołu, także pracowity miesiąc mi się szykuje. – odparł radośnie Bill.
            - Styczeń... No tak, przeważnie zawsze wtedy zaczynają się trasy koncertowe... – westchnęła uciekając wzrokiem za okno, gdzie zapadł już zupełny zmrok, zapaliły się świąteczne neony i lampy. Znów wróciła wspomnieniami do tamtej zimy, wtedy też wyjechał na koncerty tuż po nowym roku...
            Pochłaniał ją pełnym czułości spojrzeniem. Przez chwilę zdawała się być zupełnie nieobecna, daleka, obca... Nie… Przecież nie była obca, była jego i tylko jego, od zawsze i na zawsze. Władczyni jego serca, pani jego snów... Wiedział, że każdy dzień przed jej powrotem był tylko wegetacją, oczekiwaniem na ten, kiedy poczuje, że żyje prawdziwie, kiedy będzie miał ją na wyciągnięcie dłoni, kiedy będzie mógł sycić się jej widokiem. I wiedział też, że tylko przy niej może żyć dalej w pełni, z nią się zestarzeć. Przecież czekał na nią tak długo... Gdyby tylko mógł jakoś przerwać tę farsę swojego chorego związku, czuł, że już nie potrafi żyć jak wcześniej, nie teraz... Każdy kolejny dzień był właściwie stracony, więc czemu tu siedzi tak bezczynnie, przecież jak na wyciągnięcie ręki ma kobietę którą zawsze kochał? Jaka niewidzialna siła powstrzymuje go przed tym co naprawdę chciałby zrobić? Sam tego nie pojmował…
            Otwierające się drzwi do pokoju, przerwały obydwojgu chwilę refleksji.
- Proszę bardzo - powiedziała Katrin, zestawiając z tacy filiżanki z kawą.  Podziękowali niemal równocześnie, spoglądając na siebie.
            Babette wciąż nie mogła się pozbyć zakłopotania jakie odczuwała. Przypomniała sobie właśnie, że zupełnie zapomniała wyrazić wdzięczność za ratunek.
            - Aj, straszna gapa ze mnie - skarciła się głośno.
            - Coś się stało? - spytał łagodnie, wsypując cukier do filiżanki.
            - Miałam ci w niedzielę podziękować za pomoc kiedy zemdlałam i zupełnie zapomniałam. Naprawdę bardzo dziękuję, gdyby nie ty, pewnie bym upadła.
            - Nie ma za co, przecież każdy kto był w pobliżu, tak samo by zareagował - odparł. „Jaki skromy...”, pomyślała.
            - No nie wiem, pewnie nie każdy zaniósłby mnie na rękach na kanapę w holu - Popatrzyła mu w oczy, lekko się uśmiechając.
            - Donieśli ci.
            - Donieśli. Bardzo ci dziękuję.
            Gra spojrzeń trwała. Tym razem już nie uciekała wzrokiem, choć czuła, że mimo ogromu rozsądku jaki w sobie ma, tak trudno będzie mu się oprzeć… Coraz większy żar ogarniał jej ciało, kiedy patrzył na nią tak przenikliwie, bez żadnego skrępowania, odważnie i śmiało. Znów w jej umyśle, niczym klatki odtwarzanego filmu przelatywały jakieś kadry z ich wspólnego życia, chaotycznie, bez jakiejś chronologicznej kolejności. Przypomniała sobie właśnie ten dzień, kiedy podczas ich pierwszego, wspólnego programu przyprowadziła go do biura, aby napić się coli…
            Bill odstawił filiżankę i nie spuszczając z niej wzroku, oparł łokcie o bat biurka przechylając się w jej stronę. Niemożliwością było, aby mógł dosięgnąć ustami jej ust, po prostu przestrzeń dzieląca ich od siebie była zbyt odległa. Chociaż gdyby ona wykonała taki sam ruch, ich wargi spotkałyby się wpół drogi… Zamarła. Miała wrażenie, że serce na moment zatrzymało się w jej piersi, a chwilę potem zaczęło kołatać nierównomiernie, nieprzytomnie budząc się znów do życia, kiedy swoje spojrzenie zsunął na jej wilgotne usta. Zadrżała, nie mogąc się nawet poruszyć. Paraliżował ją każdym gestem.
            - Na koniec świata bym cię niósł... – wyszeptał, powodując kolejny wybuch fajerwerków w jej wnętrzu. Hipnotyzował ją i wraz z każdą upływającą w jego obecności minutą traciła zdrowy rozsądek. Tak niewiele dzieliło ją od posmakowania tych ust, tylko kilka centymetrów i wystarczyło tylko, aby lekko pochyliła się w jego stronę…
            Dzwonek jej komórki brutalnie przerwał zmysłowość chwili. Spojrzała pospiesznie na wyświetlacz.
            - To Amy, przepraszam, muszę odebrać.
            Bill powrócił do poprzedniej, wygodnej pozycji w swoim fotelu.