środa, 5 października 2016

Część 10.



Część 10.



„Już teraz wiem, że dni są tylko po to,
by do ciebie wracać każdą nocą złotą
Nie znam słów, co mają jakiś większy sens
Jeśli tylko jedno - jedno tylko wiem:
Być tam, zawsze tam, gdzie ty...”
Lady Punk – „Zawsze tam gdzie ty”


            Nie zdążył nawet o nic zapytać, a już wiedział niemal wszystko. Wystarczyły mu tylko te dwa słowa… „Nie zapomniałam”. Teraz był pewien, że nie jest jej obojętny, zresztą wyczuł to już w chwili, kiedy tylko poprosił ją do tańca. Zawsze, kiedy wyobrażał sobie to spotkanie zastanawiał się, czy po niewątpliwej euforii, na główny plan nie wysunie się żal jaki chował gdzieś głęboko na dnie serca. Pierwsze spojrzenie w jej oczy rozkosznie sparaliżowało jego ciało, a tuż po nim oczywiście przyszła chwila refleksji, przypominając ból, jaki trawił go tuż po rozstaniu. Jednak trwało to zaledwie chwilę, bo górę wzięła uśpiona miłość, która rozpalona iskrą spojrzenia, znów rozgorzała w jego sercu. To ona stanowiła teraz pierwszoplanową postać w teatrze zmysłów, wystawiających właśnie premierowy spektakl w jego umyśle.
            Kiedy wtulił się w jej ciało w tańcu, wszystkie wspomnienia wróciły, ale tylko te piękne, ból i gorycz odeszły w niepamięć. Nie liczyło się już nic, najważniejsza była tylko ta chwila i to, że znów ma ją przy sobie. Jej włosy tak cudownie pachniały, a ona była teraz w jego ramionach. Czyż mógł sobie wyobrazić piękniejszy wieczór?
            Nagle poczuł, jak jej ręce bezwładnie osunęły się po jego torsie, a całe ciało umyka z jego objęć. Przytrzymał ją mocniej, kiedy z przestrachem stwierdził, że jej twarz blednie, a powieki są przymknięte.
            - Babette, co ci jest? – zapytał z przerażeniem w głosie.
            Już nie odpowiedziała. Niemal w ostatniej chwili złapał ją, ratując od upadku i porwał na ręce. Tłum tańczących rozstąpił się na boki, a on zupełnie nie wiedział co ma robić. Krzyknął jedynie z przestrachem w głosie:
            - Niech ktoś wezwie karetkę! Czy jest na sali jakiś lekarz?!
            Szybkim krokiem skierował się w stronę wyjścia na hol, gdzie było dużo chłodniej i stała pokaźnych rozmiarów kanapa. Na widok mężczyzny niosącego na rękach omdlałą kobietę, wszyscy na niej siedzący natychmiast ustąpili. Położył ją delikatnie i omiótł stojące w pobliżu osoby, wystraszonym, bezradnym spojrzeniem. Wśród gapiów dostrzegł zmierzającą ku niemu, równie wystraszoną Lucienne i trzymającą się nieco dalej, zaskoczoną Patrizię. Kiedy znów się odwrócił w kierunku Babette, zajmowały się nią już jakieś dwie panie, jedna położyła jej nogi na bocznym oparciu nieco wyżej, druga przekręciła na bok głowę, a Lucienne przykładała jej do skroni mokrą chusteczkę. W tej chwili pomyślał, że zupełnie nie potrafiłby sam jej pomóc. Był w stanie tylko przykucnąć tuż obok i trzymać ją za rękę, która była taka chłodna, że aż się wystraszył. Wzrokiem pełnym troski, szukał na twarzy ukochanej kobiety oznak powrotu świadomości. Patrzył na jej bladość, a w jego umyśle zrodziła się niemal histeria: „Żeby tylko nic jej się nie stało! Babette, proszę cię, otwórz oczy...”.
            Niemal dokładnie w chwili, kiedy o tym pomyślał, jej oddech stał się głębszy, a na policzki wrócił delikatny rumieniec. Lucienne zaczęła lekko poklepywać ją po twarzy.
            - Babette, otwórz oczy – Nawet o tym nie wiedząc, wypowiedziała głośno myśl Billa, a kiedy kobieta wolno uchyliła powieki, dodała: - Już lepiej?
            Pytana skinęła tylko głową, wciąż osłabiona.
            Tak bardzo chciałby ją teraz przytulić, okazać, jak panicznie się o nią bał...
            - Boże, co się stało? - usłyszeli głos zbliżającej się właśnie Julii, która zmierzyła Billa nieco zdziwionym spojrzeniem.
            - Zasłabła - odparła Lucienne.
            Wszyscy usłyszeli sygnał karetki, która właśnie podjechała pod hotel, a już po chwili donośny głos lekarza:
            - Proszę się odsunąć!
            Kiedy zobaczył, że osoba do której przyjechali jest już przytomna, przysiadł na brzegu kanapy, zadając rutynowe pytania. Zwrócił się w końcu do kobiety z obsługi lokalu.
            - Czy jest tu jakieś pomieszczenie, żebym mógł zbadać pacjentkę?
            Pytana wskazała mu odpowiednie drzwi, sanitariusz pomógł Babette usiąść na wózku. Po chwili zniknęli w wejściu do pomieszczenia, gdzie miała zostać przebadana.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić, wracając na salę.
            Bill stał jeszcze przez moment nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w drzwiach, za którymi wraz z medyczną ekipą zniknęła Babette. Pomimo ogromnego smutku, jaki czuł z powodu tego co się stało, był bardzo szczęśliwy, lecz teraz, właśnie w tej chwili wróciła jak bumerang nieznośna myśl: „Tylko gdzie jest Patrizia...?”. Mimowolnie położył dłoń na ustach, zupełnie tak, jakby nie chciał, żeby wydostały się z nich jakieś słowa. Westchnął ciężko, postanawiając też wrócić na salę. Ruszył z miejsca wolnym krokiem. Kiedy podniósł wzrok spostrzegł, że przy filarze wciąż stoi jego kobieta. Chciał do niej podejść, lecz wcale nie miał zamiaru się tłumaczyć. Dla niego, to co zrobił, było zupełnie naturalne pominąwszy fakt, że Babette była bliska jego sercu. Przecież nawet zupełnie obcej osobie starałby się pomóc, być może także wynosząc ją na rękach, jeśli zaistniałaby taka konieczność. Jednak, widocznie Patrizia nie pojmowała tego w taki sam sposób jak on, bo rzuciwszy mu tylko pełne żalu spojrzenie, niemal pobiegła na salę, mieszając się z tłumem.
            Jego położenie było nie do pozazdroszczenia. Z jednej strony szacunek i przywiązanie do Patrizii, z drugiej – nigdy nie wypalona miłość do Babette, jednak nie myślał o tym w tej chwili. Pomimo wszystkich stojących mu na drodze przeciwności losu, był szczęśliwy, bo wiedział już, że nie jest jej obojętny, uwierzył w to co mówił Tom; „Wciąż pamięta i wróciła tu dla ciebie”. Miał nadzieję, że wszystko się jakoś pomału ułoży. Jednak w tej chwili na jego błękitnym niebie radości, pojawiły się ciemnie chmury troski o nią i jej zdrowie. Żeby tylko to z pozoru niewinne omdlenie nie okazało się objawem jakiejś groźnej choroby…
            Wolnym krokiem podszedł do stolika, gdzie siedział Tom z chłopakami z zespołu.
            - Co się tam stało? - zapytał brat.
            - Babette zasłabła, przyjechało pogotowie, badają ją – odparł Bill, wychylając zawartość swojego kieliszka.
            - Aaah, to już wiem czemu Patrizia była taka wkurzona – pokiwał głową.
            - Była tu? Co zrobiła? – Bill rozejrzał się wokoło, nie zauważył nigdzie jej torebki.
            - Wpadła wściekła, walnęła szybką lufę, wzięła torebkę i poszła – roześmiał się Tom. – Kiedy spytałem co się dzieje, powiedziała mi tylko, żebym się odpieprzył.
            Bill tylko pokręcił głową i machnął ręką.
            - A niech idzie do diabła… Przynajmniej nie będzie mi tu scen robiła.
            - A nie wiesz gdzie jest Lucienne? Jak wyszła z Patrizią, tak jeszcze jej nie było.
            - Jest w holu z Julią, czekają co powie lekarz.
            - A ty? – Tom spojrzał na brata pytającym wzrokiem.
            - Co ja?
            - No dlaczego tam nie jesteś?
            - Nie wiem, chciałbym, ale nie wiem czy mi wypada… W sumie nawet nie zdążyliśmy porozmawiać. Ona zasłabła w tańcu, dobrze, że zdążyłem ją złapać…
            - A więc to tak! – Przymrużył oczy Tom. – No to opowiadaj! Ale już!
            Bill roześmiał się szczerze. Brat patrzył na niego z radością, dawno nie widział go w takim nastroju. Był pewny, że chociaż widzieli się tak krótko, to musiało się w tym czasie coś wydarzyć, z pewnością miał powód do takiej euforii.
            - W sumie nie wiem czy mam o czym opowiadać, powiedziała mi jedynie, że nie zapomniała. Być może dowiedziałbym się czegoś jeszcze, gdyby nie to omdlenie…
            Miał rozmarzone oczy, w tym spojrzeniu tańczyły iskry uczucia, Tom doskonale o tym wiedział, błyszczały, jak zawsze kiedy o niej mówił, lecz dziś wyjątkowo biła z nich radość. Był szczęśliwy i to było widać.
            - Kocham ją – dodał po chwili. – Teraz już wiem, że zawsze kochałem.
            - Raczej nigdy w to nie wątpiłem, tylko szkoda mi Patrizii - westchnął Tom. - Naprawdę bardzo mi jej żal, bo wiem co może teraz czuć, doskonale ją rozumiem…
            - Nie zostawię jej, jeśli to masz na myśli.
            - Jak to...?
            Zdziwiony i zszokowany tym co usłyszał, Tom spojrzał na brata. Teraz już zupełnie go nie rozumiał. Przecież to było logiczne, że jeśli wróciła miłość jego życia, jeśli wciąż coś do niego czuje, jeśli czują to oboje, to po co ma się męczyć przez resztę życia z kobietą której nigdy nie darzył miłością? Nie podejrzewał go o taki masochizm.
            - Nie zostawię, nie mogę - odpowiedział znowu Bill.
            - Zwariowałeś? Co ty kombinujesz? Przecież całe życie na nią czekałeś, a teraz co? Jesteś jakąś pieprzoną siostrą miłosierdzia? - poirytował się Tom. – Nie uszczęśliwisz Patrizii byciem z nią na siłę, poza tym cholernie znów unieszczęśliwisz siebie!
            - Obiecałem jej to, rozumiesz? I to przez ciebie! - podniósł głos Bill.
            - A niby to dlaczego przeze mnie? A co ja mam z tym wspólnego?
            - Gdybyś za moimi plecami nie zapraszał Babette na imprezę, nigdy do tego by nie doszło. Byłem wściekły, ona rozżalona, myślała, że jeszcze tego samego wieczoru od niej odejdę.
            - No i co z tego? - wzruszył ramionami Tom. - Obiecałeś jej to tak na pocieszenie?
            - Też byłem wściekły, na Babette, na Ciebie, na wszystkich. Patrizia płakała, chciałem ją jakoś pocieszyć...
            - Myślałby kto, jaki szlachetny... Idiota - prychnął Tom.
            Bill już nie skomentował tego, bo do stolika zbliżała się właśnie Lucienne. Nawet nie pozwolił jej w spokoju podejść, tylko podbiegł do niej, pytając niecierpliwie:
            - No i co? Co powiedział lekarz? Gdzie ona jest?
            - Wszystko w porządku, miała bardzo niskie ciśnienie, w dodatku zapomniała wziąć tabletek na jego uregulowanie - mówiła Lucienne, siadając. - No i przyznała się, że ma anemię i prawie nic dzisiaj nie jadła, dostała zastrzyk na wzmocnienie.
            - Ale gdzie jest? - znów zapytał niespokojnie Bill, siadając na wprost i wlepiając oczy w szwagierkę.
            - Już sobie dzisiaj nie poromansujesz - Puściła mu oczko. - Mąż Julii odwiózł ją do domu, lekarz kazał jej się położyć po tym zastrzyku. A gdzie Patrizia?
            - Właśnie nie wiadomo - odparł Tom. - Wzięła torebkę, strzeliła focha i pewnie poszła.
            - Była zdenerwowana, ale nie sądziłam, że wyjdzie - zdziwiła się Lucienne.
            Bill już nie słuchał ich rozważań. Był wściekły sam na siebie, że nie czekał tam pod drzwiami. Przecież to on powinien ją odwieźć do domu, a nie jakiś tam mąż jej koleżanki. Tylko, czy tak by wypadało? Przecież nie przyszedł tu sam, był z Patrizią. Skrzywił się, analizując to wszystko. A co tam jakieś ceregiele? Powinien tam być, choćby dlatego, żeby wiedziała jak bardzo się o nią martwił. Teraz tylko mogło być jej przykro... Chociaż przecież obiecał sobie, że nie obnaży się ze swoim uczuciem, ale… Obiecał sobie też, że zrobi to tylko wówczas, jeśli ona nie da mu żadnego znaku swojej przychylności, a przecież dała. Zresztą pal licho… Czy w ogóle powinien się teraz tym zamartwiać? Jakoś nie obchodziło ją co on czuł, kiedy go zostawiła i nie wracała przez tyle lat. Gdyby ten cały Martin żył, pewnie by nigdy nie wróciła.
            Znowu zaczęły go dręczyć wątpliwości. Chwila szczęścia mieszała się z jakąś cholerną udręką i sam sobie fundował te wszystkie doznania. Tylko właściwie po co? Zamiast się cieszyć jej przychylnością, wymyślał teraz najrozmaitsze problemy. Sam zganił się za to wszystko w myślach. A może do niej jechać, wytłumaczyć się, zapytać jak się czuje? Nie... Mieszka przecież z córką, którą w dodatku, najprawdopodobniej zna, a ona pewnie o nim nic nie wie. Byłoby niezręcznie, w dodatku jest środek nocy. Poza tym co w ogóle za bzdury przychodzą mu do głowy? Ledwie spotkali się po raz pierwszy po tylu latach i nawet nie było czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia…
            - Nie martw się, Bill - uśmiechnęła się czule Lucienne, ujmując jego dłoń, która spoczywała na stole. - Nic jej nie będzie...
            Uścisnął jej rękę, odwzajemniając uśmiech. Zawsze bardzo ją lubił i doskonale się rozumieli.
            - Dziękuję - odparł, dodając po chwili. - Ja chyba też pojadę już do domu.

~

            Paliła już chyba dziesiątego papierosa, tkwiąc po ciemku w kuchennym oknie i odliczając kolejne minuty. „Ciekawe czy w ogóle zauważył, że mnie nie ma…”, pomyślała ze złością. Jeszcze na bankiecie, zaraz po tym kiedy zobaczyła tamtą kobietę obiecała sobie, że nie będzie płakać. Była wściekła sama na siebie, że wyszła z Lucienne i straciła go z oczu. Gdyby lepiej go pilnowała, nie miałby okazji do tej samowolki, a ona nie musiałaby patrzeć na ten teatr. Była przekonana, że ta cała Babette tylko pięknie grała, chce jej go odebrać i dlatego odstawiła tę całą szopkę.
            Ale właściwie co może teraz zrobić, żeby tak się nie stało? Czy w ogóle jest w stanie czemukolwiek zapobiec? Doskonale wiedziała, kto był od zawsze panią jego serca, a ona stanowiła jedynie marne zastępstwo, będąc tylko substytutem i cholernym, marnym erzacem… I choć miała tego doskonałą świadomość, bo Bill nigdy nie oszukiwał, że kocha i nie dawał nadziei, że kiedykolwiek tak właśnie się stanie, to w tej chwili wiedziała jedno; nie podda się bez walki.
            Teraz postanowiła za wszelką cenę zatrzymać go przy sobie, bodajby miała dopuścić się najgorszej podłości. Wprawdzie obiecał, że nigdy jej nie zostawi, ale to było jeszcze przed tym, kiedy zobaczył tamtą. To jego spojrzenie... Tak, dokładnie je widziała... Na nią nigdy nie patrzył w ten sposób, a oddałaby wiele, aby choć raz zrobił to w tak wyjątkowy sposób… To tak cholernie bolało, paliło żywym ogniem, było nie do zniesienia.
            W ciemności kuchennego pomieszczenia analizowała wszystko wpatrując się w żar kolejnego papierosa, ale kiedy do jej uszu dobiegł dźwięk podjeżdżającej pod dom taksówki, natychmiast ożywiona spojrzała w okno. Czyżby to był on? Nie myliła się, a jednak przyjechał zaledwie godzinę po niej. Cóż takiego mogło się stać, co skłoniło go do wyjścia z imprezy? Czyżby troska o nią samą? Serce mocniej zabiło jej na samą myśl.
            Usłyszała zgrzyt klucza w zamku, lecz nadal siedziała na kuchennej szafce, nie zapalając światła. Zastanowiła się, co zrobi, kiedy nie zastanie jej w łóżku?
            Wszedł i zapalił światło w holu. Niezauważona w ciemnym pomieszczeniu, obserwowała każdy jego ruch. Zanim zdjął kurtkę, przeszukał kieszenie. Ze znalezionej paczki papierosów wyjął jednego i odpalił.
            Przyglądała się uporczywie jego twarzy, zupełnie tak, jakby z jej wyrazu chciała wyczytać wszystkie jego myśli. Miała nadzieję, że już nie czuje do tamtej tego, co kiedyś. Może kiedy ją zobaczył, to jednak serce nie zabiło mu tak jak kiedyś, a iskra będąca na jego dnie nie zapłonęła...? Sama nie wierzyła swoim myślom, choć tak desperacko tego właśnie pragnęła, bo przecież jego wzrok świadczył o czymś zupełnie innym. Dlaczego mając go u swojego boku przez te wszystkie lata nie potrafiła sprawić, żeby to na nią tak patrzył? Co miała w sobie tamta, a czego brakowało jej?
            Ku jej zdziwieniu skierował swoje kroki właśnie do kuchni, zapalając po chwili światło.
            - Co ty tu robisz? - zapytał zdziwiony, kiedy ujrzał ją siedzącą po turecku na kuchennej szafce.
            - Siedzę - odparła spokojnie, sięgając po kolejnego papierosa. - Nie widać?
            Uśmiechnął się pod nosem, otwierając lodówkę. Wyjął z niej puszkę coli, po czym jednym sprawnym ruchem otworzył ją. Przez chwilę było słychać tylko syk ulatującego z niej gazu. Właśnie wyobraził sobie, jak za chwilę drwiącym tonem Patrizia zacznie robić mu wymówki. Widział, że szykowała się do tego, jak lwica do skoku.
            - Musiałeś mnie tak poniżyć? - syknęła ze złością. „A więc atak...”, pomyślał. „Dzisiaj zamiast płaczu będzie wjeżdżanie na ambicję, jaki to ze mnie prostak i gdzie moje dobre maniery?”.
            - Nikt cię nie poniżył, daj sobie spokój Patrizia... - odpowiedział ze stoickim spokojem, opierając się o barek i wolno sącząc zimny napój.
            Zeskoczyła z szafki i podeszła do niego, patrząc mu w oczy.
            - Jak to nie? A kto zostawił mnie samą?
            - Nie zostawiłem cię samą, o ile dobrze pamiętam, to wyszłaś z Lucienne.
            - Oczywiście - przymrużyła oczy. - A ty od razu musiałeś do niej lecieć.
            - Posłuchaj… Mam prawo porozmawiać z dawną znajomą.
            - Znajomą… Tak z nią rozmawiałeś aż zemdlała? - roześmiała się sztucznie.
            - Uspokój się, po prostu zasłabła, może jest chora? Nie wiem.
            Przygasił peta i dopił colę. Już nawet nie złościły go pretensje Patrizii, niby odpowiadał na jej żale i wciąż jeszcze jakimś cudem docierało do niego to, co mówi, bo jego myśli zajęte były czymś zupełnie innym.
            - Wiesz jak ja się poczułam, kiedy tak klęczałeś przy tej kanapie?
            - Nie klęczałem, tylko przykucnąłem, to po pierwsze, a po drugie, nie mam zamiaru ci się tłumaczyć, bo nie mam z czego. Zrobiłem to, co uznałem za stosowne. Nie histeryzowałabyś, gdyby to była na przykład Lucienne, prawda? – uśmiechnął się z ironią. - Idę na górę - oznajmił po chwili, beznamiętnym tonem i zostawiając zdumioną kobietę samą, wszedł po schodach na piętro. Zgasiła papierosa i ruszyła za nim. Po chwili usłyszała tylko szum wody w łazience.
            Mimo wszystko nieco ostygła w swoich emocjach dochodząc do wniosku, że kolejny raz zrobiła z siebie zazdrosną idiotkę. Czy kiedyś uda jej się zachować prawdziwą dumę? Przecież tak naprawdę, nic takiego się jeszcze nie stało. Skoro przy nim zemdlała, to logiczne było, że jej pomógł. Może i dobrze, że się wreszcie spotkali? Nie będzie tak o to drżała, chociaż nie miała pojęcia jak to jest w jego odczuciu. Wprawdzie był spokojny, ale on rzadko obnażał przed nią swoje uczucia. Usilnie starała się to wszystko jakoś wytłumaczyć, przekonać samą siebie, że nie powinna się obawiać.
            Tak bardzo chciała mieć nadzieję, bo tylko nadzieja pozwalała jej żyć i marzyć, że nie tylko złożona obietnica utrzyma go przy niej...

~

            Miał wrażenie, że nie zmrużył oka. Przez całą noc trwał jakby w półśnie. Przeżyte poprzedniego wieczoru emocje, nie pozwalały mu wejść do krainy Morfeusza, trzymając długo w przedsionku sennych marzeń. Przed oczami miał wciąż obrazy sprzed kilku godzin, jakieś wyrwane z całości epizody. Jej głos, jej twarz, dźwięki, które odbijały się echem w jego głowie, muzyka, która wciąż grała jakby tuż obok, jej słodkie słowa; „Bill, ja nie zapomniałam...”. Wszystko to dźwięczało wciąż gdzieś w jego podświadomości. I ona, tak blisko, na wyciągnięcie ręki... Jej dotyk, zmysłowa niepewność, czułe spojrzenie. Miał wrażenie, że czuje jej zapach, chociaż nie był on już taki sam jak przed laty.
            Uśmiechnął się sam do siebie, leżąc w ciepłej pościeli. Wyciągnął rękę i jęknął zrezygnowany. Właśnie leżał w swoim łóżku z daleka od niej, omotany wspomnieniami poprzedniego wieczoru. Miał być twardy, miał nie dać po sobie poznać co do niej czuje, przecież powinien dać jej nauczkę, za to, że go zostawiła, skazała na piekło na ziemi... Ale wystarczyło tylko, że ją zobaczył, a wszelkie wątpliwości zabrał ze sobą gdzieś w przestworza wiatr przebaczenia. Zacisnął dłonie w pięści. Chciał być teraz tylko blisko niej, nie chował już żalu i urazy, odeszła, bo była pewna, że robi to dla jego dobra i zapewne też przez to cierpiała. Czy bardziej? Przecież nie to było teraz ważne... Obydwoje mieli już wystarczająco dużo traumatycznych doznań na swoim życiowym koncie. Cierpiał, kiedy była daleko, a nawet wówczas, gdy już wróciła, zanim jeszcze się spotkali, ale to wszystko odchodziło w zapomnienie, choć tamten ból wciąż był gdzieś w nim.
Sam już gubił się w swoich doznaniach, wydawało mu się nawet, że teraz cierpi po stokroć bardziej, bo wie, że ona jest tak blisko, ale nie może z nią być.
            Wciąż leżał w ciepłym łóżku z przymkniętymi oczami. Był pełen przebaczenia i miłosierdzia, miał pewność, że teraz wybaczyłby jej nawet zdradę i najgorszą podłość. Gdyby nie ta cholerna męska duma, zerwałby się bladym świtem, żeby do niej pobiec i złożyć deklarację wiecznej miłości. Kiedyś przy życiu trzymała go nadzieja na jej powrót, teraz, że jakoś wszystko się pomału poukłada.
            Zniewalała go tylko obietnica dana Patrizii, ale jak jej dotrzymać, kiedy serce tak potwornie wyrywa się w inną stronę...?


11 komentarzy:

  1. Zgadzam sie z Tomem w 100000% procentach jak ja kocha a ona jego to na co debil czeka... a ta Patrizia to tez dziwna ja na jej miejscu nie byłabym w związku platonicznym... jak by miała choć trochę szacunku do samej siebie to by sama odeszła bo doskonale sobie zdaje sprawę ze Bill jej nie kochał nie kocha i nie pokocha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko jest takie proste będąc w roli obserwatora, myślę jednak, że będąc w skórze szlachetnego Billa wszystko wcale nie byłoby tak oczywiste. Dopiero się spotkali, nawet jeszcze nie zdążyli porozmawiać, on jest rozdarty w swoim uczuciu, ale przed nim kolejne dni i kolejne decyzje.
      Dziękuję ;*

      Usuń
  2. Ooo.... normalnie kocham. Na miejscu Billa bym poszła do niej i powiedziała prawdę. Ze nadal ja kocha - ale to chyba ona już wie. Że chce z nią być itd. Ja nie wiem na co on czeka.... to już 10 odcinek. Powinno być razem 😁
    Pozdrawiam Attentionth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W gorącej wodzie kąpana, jak słowo... Załóżmy, że w kolejnej części właśnie to jej mówi, ona w euforii zgadza się, a ja mogą śmiało zakończyć część czymś na kształt "żyli długo i szczęśliwie", czy naprawdę już byś chciała końca? Chyba to by było zbyt banalne i proste.
      Dziękuję i buziaki ;*

      Usuń
  3. Lucienne... oddawaj mi Tomasza!!! On jest najlepszy... i tak trafnie podsumował Billa. A ten to zawsze musi się tak miotać. Ehh... no ale nie jest taki wkurzające jak w MI. To mu trzeba przyznać. xD
    Za to Pati to tez... faktycznie by pokazała trochę klasy A nie wali fochy itp... xD
    Bill się ogólnie strasznie wkopał z tą obietnicą... :/ Ale to tylko on tak umie.. xD
    Dobra... juz czekam na następny... bo ja serio nic nie pamiętam. Chce juz! :D
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że spodobał Ci się nasz Tomaszek xD. On ma zawsze trafne spostrzeżenia. Bill jest szlachetny, choć także i bezwzględny, wkrótce się przekonasz, ale za to jak kocha... Czasem zastanawiam się, czy taka miłość istnieje.
      Dziękuję i całuję ;*

      Usuń
    2. Według mnie nie istnieje XDD ale może jeszcze wszystko przede mną (jakieś M&G z Tomaszem Hahaha xDDDD)

      Usuń
  4. Bill kocha, zresztą z wzajemnością, wiec po co sobie utrudniac... Ten to potrafi. Patrizia obiecała sobie, ze bedzie o niego walczyć... Ciekawe, do czego sie posunie, bo jednak wydaje mi się, że w pewnym momencie namiesza... Z drugiej strony, patrząc na jej naturę, mogą być to słowa bez pokrycia. Ta ostatnia opcja jest dla mnie mniej prawdopodobna, bo kazda kochająca kobieta będzie bronić swojego szczęścia.
    Biedna Babette, ze stresu, z emocji zaslabla. Myslalam, ze Bill natychmiast ją odwiedzi, sprawdzi jak się czuje, ale moze lepiej, ze tak wyszlo. Oboje mają tersz czas, by wszystko sobie poukładać, zwlaszcza Bill, ktorym targają sprzeczne odczucia.
    Jestem z Tobą tutaj i czekam na kontynuację. Mam male zamieszanie w życiu, ale staram się być na bieżąco.
    Buziaki! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Patrizii, miałam pewien plan co do niej, ale potem wydał mi się zbyt banalny i zaniechałam go, poza tym ona sama chyba tak stwierdziła, chociaż będzie się starać ta moja bohaterka, będzie także bardzo wytrzymała, bo ja chyba bym wcześniej odpuściła i zniosła tylu upokorzeń...
      Bill kocha, wciąż szalenie, ale wciąż jest w nim bardzo dużo powściągliwości i taktu, jednak teraz już nic oboje nie zatrzyma, choć wszystko nie będzie proste, mają przed sobą wiele przeszkód i wyzwań.
      Mam nadzieję, że nie jest jakoś bardzo źle u Ciebie i dziękuję, że jesteś, buziaki ;*

      Usuń
  5. Patrz jaka ze mnie chodząca skleroza, byłam pewna, że skomentowałam, a tu okazuje się, że kicha xD Do rzeczy więc...
    Bill to taka pierdoła, że jakbym wzięła deskę i się zamachnęła, to przez przypadek wybiłabym mu obie jedynki. Wszystko wszystkim, ale składać obietnice których nie jest się pewnym to szczyt! Szczyt wszystkiego! Niby się postarzał, "wydoroślał", a dalej zachowuje się (czasami) jak rozwrzeszczany małolat. No dobra, miłość robi z człowieka kretyna (coś o tym wiem), ale mimo wszystko...
    Jak zawsze wspaniale, a ja zagłębiam się powoli w sprawdzanie kolejnej części. Buziaki pysiu <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze się tu Ciebie nawet nie spodziewałam już, pod tą częścią, ale to miłe, że jesteś. Bill pierdoła? A kto się w nim kiedyś zakochał? Jest szlachetny, ale sądzę, że nie na tyle, aby odpuścić, zbyt długo na nią czekał, zbyt mocno wciąż ją kocha, no ale Ty przecież to wiesz.
      Dziękuję kochana ;*

      Usuń