piątek, 24 lutego 2017

Część 30.



Część 30.






Może zrodzić się gdziekolwiek, w ostatnim miejscu,
w jakim mógłbyś się jej spodziewać,
w sposób, o którym nigdy nie śniłeś…

Może wyrosnąć z niczego, zakwitnąć w sekundę.
Wystarczy jedno, jedyne spojrzenie, by wedrzeć się do twojego wnętrza…
Zakłóca każdą myśl i każde uderzenie twego serca.

Miłość sprawia, że krzyczysz, lub pozostawia cię w milczeniu…
Miłość ma tysiąc łodyg, lecz tylko jeden kwiat.
Może rosnąć w samotności, po czym obróci się w pył,
może zniszczyć twój świat, bądź złączyć was na wieczność.
Może rosnąć w ciemności, świecąc swym własnym światłem,
zamienić klątwę w pocałunek, zmieniając znaczenie twoich słów.

Miłość nie ma sensu, miłość nie ma imienia, miłość sprawia,
że toniesz we łzach, potem rozpala w twym sercu ogień.
Miłość nie zna strachu, miłość istnieje bez żadnego powodu,
tak nieskończenie rozległa...”





            Nie widzieli się zaledwie kilka dni, a ona miała wrażenie, że to już trwa tygodnie. Bill w każdej wolnej chwili chwytał za telefon, aby z nią porozmawiać. Nawet późnym wieczorem urywał się z rozmaitych rautów i party, tylko po to, aby usłyszeć jej głos. Pomimo zmęczenia, ich rozmowy przeciągały się do późnych godzin nocnych. Nawet na początku ich znajomości, kiedy już byli ze sobą, a on wyjeżdżał w trasę, nie dzwonił tak często. Teraz przeżywali wszystko na nowo, ale ze zdwojoną siłą, mając świadomość swoich błędów sprzed lat i tego, jak wiele stracili. Bogatsi o tamte doświadczenia, mądrzejsi o wszystkie, minione lata, potrafili utwierdzić się w przekonaniu, że są dla siebie jedyni, wyjątkowi i bardzo się kochają.
            Po raz pierwszy urwał się z trasy po pięciu dniach, zabrał swoje kobiety i przyszywanego syna na wytworną kolację. Tam właśnie dowiedział się, że Max postanowił się wyprowadzić. Nie pomogły liczne namowy i zapewnienia obydwojga, że przecież ma swój pokój i wcale im nie będzie przeszkadzało, jeśli nadal będzie mieszkał z nimi wtedy, kiedy Babette już się wprowadzi. Podziękował grzecznie, ale obstawał przy swoim. Matka kupiła duże mieszkanie i postanowił z nią zamieszkać, bo nie chciał, żeby była sama. Rozumieli to. Bill jednak i tak zagwarantował mu możliwość powrotu w każdej chwili, jeśli tylko będzie chciał. Chłopak nie był zdziwiony, znał go i wiedział, że zawsze może na niego liczyć. I chociaż nie był jego ojcem, postępował lepiej niż niejeden biologiczny.
            Przyjazd Billa nie ukoił tęsknoty Babette, bo po kilkunastu godzinach spędzonych z nią, znów z samego rana wyjechał, aby dołączyć do chłopaków w trasie. Kolejne dni z daleka od ukochanego, potwornie dawały jej się we znaki. Na samą myśl, że to potrwa jeszcze dwa miesiące chciało jej się płakać. Godziny były podobne do siebie, dni bezbarwne, przesycone wszechogarniającą tęsknotą. Napięty plan koncertów nie pozwolił mu się do niej wyrwać wcześniej jak za dwa tygodnie.
            Znowu pozostały tylko telefoniczne rozmowy, bez pocałunków i fizycznej bliskości. Jednak nadszedł taki dzień, który miał nie być zwykły i monotonny, chociaż poranek zaczął się jak najbardziej stereotypowo.
            Babette wróciła z pracy zmęczona bardziej niż zwykle. Wyjęła z torebki telefon, sprawdzając, czy na pewno nie ma żadnych wiadomości od Billa. Dzisiaj dostała od niego tylko jednego sms-a i to właściwie z samego rana. Do tej pory nie zadzwonił, ani już nic nie napisał. Trochę się temu dziwiła, ale nie chciała w tej chwili telefonować, postanowiła poczekać jeszcze trochę, tłumacząc go brakiem czasu. Przecież wieczorem z pewnością w końcu się odezwie, nie byliby oboje w stanie zasnąć bez choćby krótkiej rozmowy.
            Światło w pokoju Amy zdradzało jej obecność, więc postanowiła zajrzeć do córki.
Kiedy otworzyła drzwi, zastała ją pochyloną nad książką.
            - Cześć skarbie, co słychać?
            Dziewczyna podniosła zdziwione spojrzenie na mamę;
            - Nawet nie usłyszałam, że weszłaś - Uśmiechnęła się, podchodząc do Babette i całując ją w policzek. - Uczę się, jutro klasówka.
            - A jak w szkole?
            - W porządku, tylko teraz przed końcem semestru strasznie gnębią - jęknęła dziewczyna.
            - To ja nie przeszkadzam, ucz się spokojnie - Babette wycofała się do przedpokoju zamykając za sobą drzwi. Przeszła do kuchni i otwierając lodówkę stwierdziła, że właściwie nie jest głodna. Niemal w tym samym momencie usłyszała dzwonek do drzwi. Zdziwiła się trochę, bo nie spodziewała się nikogo. Kiedy otworzyła, stał przed nią dość postawny, elegancko ubrany mężczyzna, który ukłonił się, zdejmując kapelusz;
            - Dzień dobry, czy pani Babette Chardin? - zapytał.
            - Tak - odpowiedziała, nie wpuszczając nieznajomego do środka.
            - Klaus ęłęóFreynhagen, jestem pełnomocnikiem pana Billa Kaulitza - Natychmiast przedstawił się mężczyzna, podstawiając jej swoją wizytówkę. Na te słowa drgnęła, a w jej głowie zagościła niepokojąca myśl, którą trwożliwie wypowiedziała;
            - Czy coś się stało? - Zaprosiła mężczyznę gestem do wejścia za próg mieszkania.
            - Nie, nie, zapewniam panią, że nie stało się nic złego – Przybyły, widząc jej przestraszoną minę natychmiast uspokoił ją. Odetchnęła z ulgą, bo kiedy skojarzyła sobie brak jakichkolwiek wiadomości od Billa, poważnie się przeraziła.
            - Pan Kaulitz prosił mnie, żebym przekazał pani tę kartę... - To mówiąc, otworzył teczkę, usilnie poszukując w niej przedmiotu, który miał przekazać Babette.
            - Zapraszam do pokoju, nie będziemy przecież rozmawiać w drzwiach - Uśmiechnęła się, chociaż nic z tego wszystkiego nie rozumiała i wciąż była pełna niepokoju. Mężczyzna zdjął płaszcz i powiesił na wieszaku, po czym podążył za właścicielką mieszkania. Usiadł na kanapie posapując cicho, nie był młodym człowiekiem i widać wdrapanie się na to wysokie piętro, nieco go zmęczyło. Położył na stoliku teczkę i swobodnie mógł kontynuować poszukiwania tego, co miał do przekazania Babette.
            - Może się pan czegoś napije? - zapytała.
            - Nie, nie... Bardzo dziękuję, trochę się spieszę. Mam jeszcze dzisiaj kilka spraw na głowie... - wytłumaczył. - O, proszę! - podał jej kartę.
            - Ale o co chodzi...? Nie bardzo rozumiem... - powiedziała, niepewnie biorąc do ręki plastikowy prostokąt.
            - Już tłumaczę - Pospiesznie odparł mężczyzna, znów czegoś usilnie szukając w swojej teczce, a po chwili wyjął z niej kolejne, dwie karty. - Proszę, to są karty od jego domu, prosił, żeby je pani przekazać, wszystkie rzeczy zostały już wywiezione i może pani działać - Uśmiechnął się szeroko.
            - Działać? - zapytała unosząc brwi, coraz bardziej zdziwiona tym wszystkim. - Niechże pan mówi jaśniej!
            - To pan Kaulitz o niczym pani nie powiedział? - Teraz mężczyzna był zdziwiony. Myślał, że jego klient poinformował o wszystkim swoją partnerkę. Babette pokręciła głową:
            - Nie mam pojęcia o czym pan mówi i co Bill w ogóle wymyślił?
            - No tak... Dobrze, więc od początku - Pełnomocnik nieco się zmieszał. Babette patrzyła na niego z wyczekiwaniem, nadal nic nie rozumiejąc.
            - Tak więc dom pana Kaulitza jest teraz prawie pusty, pozostało w nim kilka sprzętów jakie kazał zostawić, no i jego gabinet pozostał bez zmian...
            Babette wpatrywała się w przybysza, coraz bardziej zdezorientowana, gdy tymczasem on kontynuował: - Ta pierwsza karta, którą pani dałem jest na okaziciela, tu jest do niej pin... - Wyciągnął niewielką kartkę z zapisanymi cyferkami. - Może pani wybrać wyposażenie jakie pani chce, pan Kaulitz zdaje się na panią.
            - O mój Boże... – jęknęła już wszystko rozumiejąc. - Czy on sprzedał wszystkie meble? Wszystko?
            - No, prawie wszystko - Uśmiechnął się pan Freynhagen, dodając po chwili. - I nie sprzedał, tylko oddał.
            - Jak to oddał? - Wytrzeszczyła oczy w niedowierzaniu.
            - Oddał instytucjom charytatywnym... A te karty są do jego domu - podsunął dwie pozostałe, bliżej kobiety i uśmiechnął się. – Właściwie już waszego.
            - On oszalał, daję słowo...
            Babette była w ogromnym szoku. Pozbył się wszystkich rzeczy tylko dlatego, że jej kojarzyły się z Patrizią? W sumie niektóre nawet bardzo jej się podobały i trochę zrobiło jej się ich żal. Swoim posunięciem bardzo ją zaskoczył, to był naprawdę niesamowity gest, chociaż niekoniecznie rozsądny.
            - Czy ma pani teraz chwilkę czasu? - zapytał mężczyzna.
            - Tak... Mam, muszę tylko ochłonąć... - Babette złapała się za głowę, a po chwili dotknęła rozpalonych policzków. - Przepraszam, ale ten facet mnie kiedyś wykończy - roześmiała się.
            - Rozumiem - Odwzajemnił uśmiech pan Freynhagen. - Ale przyzna pani, że to sympatyczna niespodzianka.
            - Owszem, tyle że będzie go to kosztowało majątek - odparła Babette.
            - A! - machnął ręką mężczyzna, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że to drobiazg. - Tak więc jeśli ma pani czas, to proszę pojechać ze mną do domu pana Kaulitza, rozezna się pani we wszystkim. Zresztą on o to prosił.
            - Dobrze, pojadę - wstała, biorąc do ręki karty leżące na stoliku. Teraz już rozumiała dlaczego nie dzwonił prawie cały dzień. Jego niespodzianki zawsze ją zaskakiwały.
            Faktycznie, w domu Billa uderzyła w nią potworna pustka. Pozbył się nawet szafek z kuchni, pozostawiając na podłodze w pudle, porcelanową zastawę i jakieś naczynia.
            Domyślała się, że wyrzucił wszystko to, co kupiła i wybrała Patrizia. Po krótkich ustaleniach, podziękowała panu Freynhagenowi i pozostając w domu sama, oglądała pozostałe wnętrza. Nawet z tej pięknej łazienki zniknęło lustro i elementy dekoracyjne. W tej pustce, ze zdwojoną siłą zadźwięczała komórka w kieszeni jej kurtki.
            - Bill... - szepnęła, spoglądając na wyświetlacz. - Wszystko zaplanował co do minuty...
            Uśmiechnęła się, odbierając połączenie:
            - Jesteś okropny... - jęknęła do słuchawki. - Najpierw mnie straszysz, a potem zaskakujesz...
            - Czym cię skarbie wystraszyłem? - zapytał zdziwiony.
            - Nie dzwonisz cały dzień, potem mi jakiegoś gościa przysyłasz, wystraszyłam się, że coś ci się stało - powiedziała z wyrzutem.
            - Nie chciałem ci nic mówić, chciałem ci zrobić niespodziankę, przepraszam...
            - Niespodzianka miła, ale wpędziłeś mnie tym w kolejne wyrzuty sumienia - powiedziała smutnym głosem.
            - Ale kochanie, czemu? - zdziwił się.
            - Niepotrzebnie wydasz majątek, wystarczyłoby zmienić tylko kilka rzeczy...
            - Przestań, stać mnie na to, nie chciałem niczego co by ci przypominało o Patrizii, a poza tym przez lata niczego nie zmieniałem. Teraz wszystko będzie nowe i tylko nasze, będzie nam przypominało najpiękniejsze chwile... Chcę zacząć z tobą wszystko od samego początku.
            Chciało jej się płakać ze szczęścia, nie spodziewała się takiego gestu.
            - Kocham cię... - wydusiła z siebie.
            - Ja chyba bardziej - Usłyszała jego dźwięczny śmiech.
            - A nie, bo ja! – Zaczęła się przekomarzać.
            - Nic z tych rzeczy - Nie dawał za wygraną.
            - No dobrze, niech ci będzie, ale ja niczego nie chcę sama wybierać, jak przyjedziesz wybierzemy wszystko razem, dobrze?
            - Jak chcesz kochanie, ale może chociaż o kolorystyce byś pomyślała, przydałoby się nieco odświeżyć przed kupnem nowych mebli, pomalować, albo położyć tapety, czy natrysk, zastanów się skarbie... - odparł. - A może w ogóle zmienimy glazurę, co?
            - O nie! - niemal krzyknęła. - Obiecuję, że nad malowaniem pomyślę, ale żadnych innych rujnacji! Wanna mi się bardzo podoba i mam związane z nią miłe wspomnienia…
            - W porządku, jak chcesz - Znów usłyszała jego śmiech.
            - Wystarczy tego, nie ma potrzeby nic więcej zmieniać. Rozejrzałam się już, a teraz wracam do domu.
            - No to jedź kochanie, zadzwonię wieczorem, kocham cię!
            - Ja ciebie też kocham wariacie!
            Rozłączyła się, jeszcze raz spoglądając na puste ściany.
            - Wariat, naprawdę wariat... - westchnęła i uśmiechając się, zamyknęła za sobą drzwi.

~

            Kolejny tydzień upłynął Babette na pracy i codziennym odwiedzaniu sklepów z wyposażeniem wnętrz. Nic jednak nie kupowała. Karta, jaką podarował Bill do jej wyłącznej dyspozycji spoczywała na dnie szuflady. Pomimo jego całkowitego przyzwolenia, nie śmiała z niej skorzystać, zresztą nawet nie chciała decydować bez niego. Dlatego cierpliwie czekała na jego kolejny przyjazd, który miał nastąpić już w sobotę. I nastąpił. Nie spodziewała się tylko, że nie wypełnią tego czasu wybieraniem koloru ścian, ani tym bardziej mebli. Bill miał zupełnie inne plany...
            Wiedziała, że miał przyjechać na krótko, może na dzień, między jednym koncertem, a drugim. Wstała dość wcześnie, bo nie wiedziała o której może się go spodziewać, chociaż liczyła raczej na popołudnie. Wczoraj mieli kolejny koncert, a ten śpioch przecież musiał to wszystko porządnie odespać. Zajrzała do Amy, a gdy zobaczyła córkę pogrążoną w głębokim śnie, cicho zamknęła drzwi. Spojrzała przez okno na zaśnieżoną ulicę. Dzień był wyjątkowo ładny. Niewielki mróz i świecące słońce, zachęcały do zimowego spaceru. Nie miała jednak na to czasu, bo przed przyjazdem Billa chciała jeszcze posprzątać i coś ugotować. Ledwie wzięła się za wycieranie kurzy, usłyszała dzwonek do drzwi.
            Odruchowo spojrzała na zegarek.
- Dziesiąta... - jęknęła, zastanawiając się, kto o tej porze mógł przyjść. Kiedy spojrzała przez wizjer, nie wierzyła własnym oczom. Pospiesznie otworzyła drzwi.
            - Czyżbyś cierpiał na bezsenność? - roześmiała się.
            - Bez ciebie zawsze - odpowiedział jej radośnie Bill, wchodząc do mieszkania. Tuż za progiem przygwoździł ją do ściany i już bez zbędnych słów pocałował tak zachłannie, jakby nie widzieli się co najmniej miesiąc.
            - Mmmm... stęskniłem się... - mruczał, wodząc ustami po jej szyi.
            - Wariat jesteś, wiesz? - powiedziała Babette wprost do jego ucha, a odsunąwszy się nieco dodała; - Czemu pozbyłeś się prawie wszystkich rzeczy? Ja bym niektóre zostawiła.
            Bill pokręcił głową.
            - Nie kochanie, zaczynamy wszystko od początku, dlatego wszystko urządzimy na nowo - Uśmiechnął się. – No, a teraz ubieraj się szybciutko, bo cię zabieram.
            - Ale dokąd? - zdziwiła się. - Przyjechałeś tak wcześnie, nie zdążyłam posprzątać.
            - Daj spokój ze sprzątaniem, no już! Ubieraj się!
            Chwycił kurtkę z wieszaka, nakłaniając ją do natychmiastowego założenia.
            - Znowu coś kombinujesz... - Popatrzyła na niego podejrzliwie, z udawaną niechęcią zakładając okrycie.
            - Niespodzianka - roześmiał się.
            - To już druga w tym tygodniu - zauważyła z radością, bo jego niespodzianki były zawsze cudowne. Kochała, gdy ją zaskakiwał w ten sposób. Zastanawiała się co wymyślił tym razem, jednak nie wypytywała, postanowiła poczekać cierpliwie.
            Kiedy wsiedli do samochodu, jednak nie wytrzymała i zapytała:
            - Gdzie jedziemy?
            - A nie powiem - odparł Bill z całą stanowczością, śmiesznie przekrzywiając głowę. - Jeszcze trochę cierpliwości - dodał radośnie.
            - Dręczysz mnie... - jęknęła Babette.
            - Ale to chyba słodka udręka, co? - roześmiał się, odpalając silnik samochodu.
            - A nie wiem, to zależy...
            Tajemniczy uśmiech nie gasł mu na twarzy, a Babette wciąż nurtowały jego zamiary. Nie mówiła już nic, tylko myślała, dedukowała i rozważała wszelkie możliwości. Przywołała nawet z pamięci dawne marzenie, ale wydało jej się całkowicie absurdalne.  
            Zresztą to przecież nie było potrzebne, najważniejsza była ich miłość i to, że znowu mieli siebie, tym razem na zawsze...
            - No jak tam? Upatrzyłaś jakieś meble? - wyrwał ją z zamyślenia głos Billa.
            - Coś tam patrzyłam, ale chcę żebyś ty też zobaczył. Sama się na nic nie zdecyduję - odparła.
            - No dobrze, ale to za dwa tygodnie najwcześniej będę mógł przyjechać na dłużej, wtedy coś wybierzemy.
            - Dopiero za dwa tygodnie? - jęknęła Babette.
            - Niestety kochanie...
            - Umrę z tęsknoty...
            - Nie pozwolę ci umrzeć z takiego powodu... - Uśmiechnął się, a po chwili dodał, już zupełnie poważnie: - Zastanawiam się, czy nie zmienić pracy.
            - Ale jak to? Co masz na myśli? - zdziwiła się.
            - Pół roku temu miałem pewną propozycję pracy w wytwórni, co prawda nieco mniej płatną, ale na miejscu. Wtedy nie zależało mi na siedzeniu w Berlinie, więc odmówiłem, ale teraz... - przerwał nagle. Babette nic nie mówiła. Nic chciała go do niczego nakłaniać, jednak bardzo ucieszyło ją to co powiedział. Też chciała być z nim codziennie, nie czekać dnia, kiedy będzie mógł przyjechać w przerwie między koncertami, występami, galami.
            - Nie chcę połowy życia spędzić poza domem, tym bardziej, że teraz to będzie nasz dom... - dokończył po chwili, skręcając w jakąś boczną uliczkę. Dłuższy czas jechali bez słowa.
            - Co o tym sądzisz? - zapytał w końcu, zatrzymując auto.
            - Cieszę się, ale to musi być tylko twoja decyzja.
            Nie odpowiedział, ale właśnie w tej chwili ją podjął.
            - No to jesteśmy na miejscu - zmienił temat.
            Wysiedli z samochodu. Babette rozejrzała się w około. Teraz już była pewna, poznała to miejsce, chociaż później nigdy więcej tu nie była. Poza tym, że nieco urosły drzewa, niewiele się tu zmieniło. Ruszyli wydeptaną alejką na wprost. W jego objęciach czuła się bezpiecznie. Przypomniała sobie teraz tamtą noc, kiedy przyjechała tu z Jensem, a on czekał na nią pod jej domem. Nigdy nie powiedziała mu gdzie wówczas była. Uśmiechnęła się tylko do tych wspomnień. Miała wrażenie, że od tamtego czasu minęły całe wieki...
            - Pięknie tu, prawda? - powiedział Bill, kiedy doszli do jeziora. Było całe skute lodem, przykryte śnieżną powłoką, na której ślady ptactwa zdradzały bytność tych istot.
            - Musimy kiedyś przyjechać tu nocą... Gwiazdy odbijające się w wodzie muszą wyglądać niesamowicie... - powiedziała, chociaż widziała to dawno temu.
            - Przyjedziemy nocą, po kolejnym ważnym dniu w naszym życiu... - odpowiedział cicho. Jego głos był nadzwyczaj miękki i ciepły. Znała ten ton, zawsze przybierał go, kiedy wyznawał jej miłość, informował o czymś przyjemnym, dotyczącym ich wspólnej przyszłości. Wiedziała, że teraz też chce powiedzieć o czymś ważnym. Serce zabiło jej mocniej, nie z obawy jednak, a z wrażenia i niecierpliwości, co też mogło oznaczać właśnie wypowiedziane przez niego zdanie. Czyżby dzisiaj był też jakiś ważny dzień?
            Przez chwilę milczeli stojąc nad zamarzniętym jeziorem i podziwiając piękno zimowej natury, Bill obejmował ją od tyłu swoimi ramionami, delikatnie muskając ustami jej ucho.
            - Zamknij oczy - powiedział w końcu, sięgając jedną ręką do wewnętrznej kieszeni kurtki. Posłusznie spełniła jego prośbę, z radosną niecierpliwością wyczekując tego, co właśnie miało się wydarzyć, chociaż nawet nie wiedziała, czego może się spodziewać. Najpierw poczuła na swoim ręku dotyk jego ciepłej dłoni, a już po chwili zimno okrągłego przedmiotu, który Bill wolno nasuwał na jej palec. To uczucie było przeciwieństwem gorąca, jakie właśnie zawładnęło całym jej ciałem.
            Wolno otworzyła oczy i zobaczyła na swoim palcu złote cudo. Pierścionek miał identyczny kształt jak wisiorek, który podarował jej na gwiazdkę.
            Odwróciła się przodem do niego. Oszołomiona i szczęśliwa spojrzała mu w oczy. Domyślała się, co może oznaczać taki prezent, ale jeszcze w to nie wierzyła. Miały w tym pomóc jego słowa, które po chwili wypowiedział:
            - Wyjdź za mnie Babette... Spełnij moje marzenie, a może i nasze, wspólne… Kocham cię...
            Miała wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy jej z piersi. Jej wargi bezwolnie poruszały się, ale z ust nie wydobywały się żadne słowa. Gorące łzy szczęścia samoistnie spłynęły po jej policzkach.
            Tak bardzo pragnęła tej chwili, marzenia o niej wypełniały wiele bezsennych nocy. Nigdy nie wierzyła, że mogą się kiedykolwiek spełnić, a teraz stały się cudowną rzeczywistością.
            Bill cierpliwie oczekiwał jej odpowiedzi, chociaż właściwie wiedział jaka będzie, widząc jednak jej wzruszenie, ponownie zapewnił ją o swoich uczuciach:
            - Chcę być z tobą do końca swoich dni, chcę przy tobie zasypiać i budzić się... Powiedz, że się zgadzasz, że już zawsze będziemy razem...
            Popatrzyła na niego załzawionymi oczami, które promieniały szczęściem.
            - Niczego nie pragnę bardziej... I to było także moim marzeniem. - odpowiedziała głosem, który dławiło wzruszenie. - Kocham cię...
            Uśmiechnął się promiennie, pochylając lekko głowę. Najpierw delikatnie musnął swoimi jej usta. Poczuł na nich słone łzy, które właśnie tam znalazły kres swojej wędrówki. Zatracił się w tym smaku i cieple wnętrza warg , oddając się z pasją delikatnej pieszczocie, która z każdą sekundą wzbierała coraz większą namiętnością.
            Gdyby żar serc tych dwojga był fizycznie odczuwalny, cała otaczająca ich śnieżna powłoka stopiłaby się w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Szalona miłość, jaka spłynęła na nich kilkanaście lat temu, przerodziła się w wielką i piękną. Tylko ona mogła zaspokoić głód ich serc, tylko na taką miłość czekali. Nią umocnieni, wybierali się w długą, daleką i wspólną podróż.
            Podróż przez życie...

~

            ęłęóCiepłe promienie wiosennego słońca złocistą falą spłynęły na mały pałacyk na przedmieściach Berlina. W ich świetle zabytkowy budynek wyglądał niezwykle dostojnie. Trzy wieki temu był letnią rezydencją członków znamienitego rodu. Drapieżca czas, nie nadszarpnął swoim upływem wiele z wyglądu budowli, chociaż zasługi w tym mieli również konserwatorzy. Wspaniałe, dębowe drzwi były dowodem świetności pałacu, a teraz otwarte dla przybyłych, ukazywały dostojnie resztę wnętrza, jakim był wyłożony marmurem hol. Za kolejnymi, już nieco mniejszymi drzwiami, w których migotały kryształowe szybki, kryła się wspaniała, duża sala udekorowana ogromem białych kwiatów i wypełniona po brzegi gośćmi. Ich oczy co chwila zwracały się w stronę wciąż nieruchomego wejścia, w oczekiwaniu na bohaterów tego dnia.
            Wreszcie dwóch mężczyzn w strojach osiemnastowiecznych lokai, szeroko otworzyło tę dzielącą wszystkich od wyczekiwanego widoku zaporę i mogli oni podziwiać wspaniały widok dwojga ludzi, którzy zmierzali wymarzoną drogą, ku swojemu szczęściu.
            Oni nie widzieli jednak nikogo, zapatrzeni w swoje promieniejące radością twarze, od czasu do czasu zerkający na wprost, gdzie w oddali czekali świadkowie tej uroczystości; Amy i Max, a pomiędzy nimi stylowo ubrany mężczyzna, który miał udokumentować połączenie tych dwojga małżeńską przysięgą, jaką sami sobie ułożyli.
            Babette miała na sobie skromną, acz elegancką, kremową suknię. W jej czarnych włosach odcinał się bielą jeden, duży kwiat, taki sam jakie tkwiły w spoczywającej w jej dłoniach wiązance. Bill w czarnym smokingu z uwielbieniem wpatrywał się w najpiękniejszą kobietę, tę którą kochał przez całe swoje życie i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek to może się zmienić. Gdyby rok temu ktoś podsunął mu ten napisany przez życie scenariusz, nigdy by w niego nie uwierzył, a tego kogoś nazwałby największym szaleńcem. Teraz to, o czym nawet nie śmiał marzyć spełniało się. Za kilkanaście minut kobieta jego życia miała zostać jego żoną, a on w tej chwili był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.
            Nie słuchali urzędowej formułki jaką wygłaszał właśnie stojący przed nimi mężczyzna, dla nich ważne były tylko słowa ich przysięgi i to, co chcieli sobie ślubować. Swoją uwagę skupili dopiero na słowach, które sami pragnęli usłyszeć;
            - ęłęóęłęóMiłość jest zawsze czuła i cierpliwa, nigdy nie zazdrości, nie czerpie przyjemności z kłamstwa, ale cała jest prawdą. Prawdziwa miłość jest wiecznością, zawsze skora do wybaczenia, przetrwa wszystko cokolwiek nadejdzie...
            Wszyscy wsłuchiwali się w te magiczne słowa, jak zaczarowani analizowali ich sens i każdy szczegół, każde wspomnienie z przeszłości. Każdy wyraz z tego pięknego monologu był dla tych dwojga jedyny, wyjątkowy i prawdziwy.
            Niemal każdy z przybyłych tutaj gości wiedział, jak długa i wyboista była droga do szczęścia tych dwojga wpatrzonych w siebie ludzi, pełna cierpienia i niepewności, czy kiedykolwiek jeszcze w ogóle się spotkają...?
            Los jednak nie do końca był dla nich okrutny, bo po tak długiej rozłące znowu postawił ich na swojej drodze, z sercami wypełnionymi taką samą miłością, jak kilkanaście lat temu.
            Wpatrzone w oboje z radością oczy ich córki, życzyły im szczęścia. Ona wiedziała, że mieli to zapisane gdzieś w gwiazdach, przecież tyle wycierpieli, dzieliły ich tysiące kilometrów, setki dni, a jednak odnaleźli się. Tak długo na siebie czekali i nigdy nie zwątpili, że kiedyś wreszcie będą razem.


            Łzy zakręciły jej się w oczach, kiedy zwrócili się do siebie, wypowiadając z namaszczeniem i wielką wiarą słowa przysięgi: 
            - Ja Bill, biorę ciebie Babette za żonę i przyrzekam być z tobą na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie, w szczęściu i w nieszczęściu, w bogactwie i biedzie, przyrzekam chronić cię i kochać, być ci wiernym póki śmierć nas nie rozdzieli - powiedział, po czym delikatnie wsunął na jej palec złotą obrączkę z wygrawerowanym swoim imieniem i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Babette wzięła do ręki obrączkę dla niego i patrząc mu w oczy, zaślubiła go tymi samymi słowami:
            - Ja Babette, biorę ciebie Billa za męża i przyrzekam być z tobą na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie, w szczęściu i w nieszczęściu, w bogactwie i biedzie, przyrzekam chronić cię i kochać, być ci wierną póki śmierć nas nie rozdzieli...
            Ich słowa popłynęły jak piękna melodia, uniosły się ponad rzeczywistością. Spełniało się właśnie marzenie obojga i była to chyba jedyna rzecz jakiej nigdy sobie nie wyjawili, skrywając gdzieś na dnie przepełnionych miłością serc...
            Tom niepostrzeżenie otarł spływającą po policzku łzę wzruszenia. Z całego serca życzył bratu szczęścia, a teraz cieszył się tym dniem razem z nim. On chyba najlepiej wiedział ile Bill wycierpiał, znał niemal każdą jego myśl, każdą rozterkę. To przecież on był z nim w tych najtrudniejszych chwilach po jej wyjeździe. Teraz karmił swoje oczy jego radością. Jakby to było wczoraj, pamiętał dzień w którym Bill starał się przekonać go, że już nigdy nikogo tak nie pokocha. Wówczas w to nie wierzył, tak jak nie wierzył, że kiedykolwiek nadejdzie chwila, gdy to zrozumie. Dzisiaj już to wiedział...
            Lucienne spostrzegła wzruszenie męża i mocniej ścisnęła jego dłoń. Oni przecież też się kochali, ale czy będąc skazanymi na taką rozłąkę umieliby nadal zachować w sercach tak wielką miłość...? Ich szczęściem, była ich bliskość i brak jakichkolwiek problemów, które z łatwością mogłyby zniszczyć łączącą ich więź.
            Dziewczyna spojrzała na stojącą nieopodal teściową, dzisiaj tak przychylną temu związkowi, ale to przecież także ona skazała nieświadomie ukochanego syna na cierpienie. Gdyby wówczas mogła się nie wtrącać... Teraz szczęście Billa wypowiadającego najpiękniejszą przysięgę miłości sprawiło, że po jej policzkach niemal od samego początku ceremonii spływały potoki łez.
            Julia popatrzyła na kobietę z nieudawaną niechęcią. Nigdy nie pozbyła się urazu, jaki pozostał do niej po rzekomej prośbie, aby Babette zostawiła jej syna w spokoju. Teraz nawet przemknęło jej przez myśl, że wreszcie mogła uspokoić swoje wyrzuty sumienia. Chętnie przy najbliższej okazji na przyjęciu wypomniała by jej to, ale kiedy popatrzyła na promieniejącą szczęściem przyjaciółkę, natychmiast zaniechała nawet myśli o tym. Teraz przypomniała sobie twarz Babette, kiedy opowiadała jej o pierwszej nocy spędzonej z Billem i jej własne słowa. Wtedy już wiedziała, że to nie skończy się na tej jednej nocy, ale nigdy nie przypuszczała, jak wielką miłością obdarzy się tych dwoje...
            Wszyscy wpatrywali się w promieniejące szczęściem twarze nowopoślubionych. Nikt nie wątpił w to, że wreszcie otrzymali od losu to na co zasłużyli.
            Wśród wielu gości było także dwóch starych przyjaciół. W pewnej chwili jeden z nich z niedowierzaniem zwrócił się do drugiego:
            - A mówił, że się nigdy nie ożeni... - westchnął Georg.
            - Straciłem w to wiarę, kiedy ożenił się Tom - odparł z uśmiechem, stojący tuż obok Gustav.
            - Tylko, że Bill zawsze wierzył w taką miłość...
            Tak... oni doskonale pamiętali deklaracje bardzo młodego jeszcze wówczas przyjaciela, ale pamiętali również jego marzenie o jedynej, wielkiej miłości. Wiedzieli, jak długo na nią czekał... 
            Teraz wszystkie oczy zwróciły się ku wychodzącym, którzy wpatrzeni w siebie, zdawali się nie dostrzegać nic wokół. Jak zahipnotyzowani, pijani szczęściem byli teraz potwierdzeniem swojej wiecznej miłości, która unosiła się nad nimi jak cudowna woń najpiękniejszych na świecie kwiatów.
            Wszyscy goście byli urzeczeni tym widokiem, radość z ich szczęścia można było wyczytać z każdej twarzy. Prawie z każdej, oprócz jednej... W małym zaułku wielkiej sali, stała drobna postać blondynki, na twarzy której, pomimo jeszcze całkiem młodego wieku, cierpienie wyryło kilka dodatkowych zmarszczek. Teraz zastanawiała się, dlaczego właściwie tu przyszła, przecież wiedziała, że ten widok jeszcze bardziej pogrąży ją w otchłani rozpaczy, rozdrapie wciąż nie zagojone rany, wróci ból i gorycz. Stała tu, bez litości raniąc się widokiem jego błyszczących oczu, w których malowała się bezgraniczna miłość do innej, świadomie zadawała sobie ból słuchając słów jego przysięgi, umierała z każdą minutą spędzoną tutaj, które były dla jej serca jak trucizna. A jednak było warto, bo właśnie ten widok przekonał ją o słuszności decyzji sprzed kilku miesięcy. I choć cierpienie było nie do zniesienia, wiedziała, że on wreszcie jest szczęśliwy...
            Tłum gości wysypał się na skąpany słońcem pałacowy dziedziniec, gdzie na samym środku stali oni, opromienieni, zakochani, połączeni na zawsze, patrzyli sobie w oczy. Wciąż siebie spragnieni i wciąż sobą nienasyceni, jakby wokół nich była pustka  szeptali sobie życzenia, obdarowując się w końcu długim, namiętnym pocałunkiem.
            - Pora dać im szansę, co? - uśmiechnęła się Pani Młoda, dyskretnie zerkając na wciąż trzymających się na dystans gości.
            - Masz rację kochanie, niech wreszcie nam złożą te życzenia... – odparł szczęśliwy Pan Młody…




„Zatrzymaj się stojąc na krawędzi,
chwyć mą dłoń, wymaż przeszłość na wieki,
moja miłość to ty, ty jesteś moją miłością…

Miłość nie ma sensu, miłość nie ma imienia,
miłość nigdy się nie myli i nigdy nie potrzebuje powodu…
Tonę w swych łzach, lecz me serce płonie.

Może sprawić, że poczujesz się lepiej, powoli cię zmieni
i da wszystko czego pragniesz, nie chcąc nic w zamian.
W mgnieniu oka, odrobinie uśmiechu,
w sposobie, w jaki mówisz "żegnaj", i za każdym razem, gdy mnie odnajdujesz.

Miłość nie ma sensu, miłość nie ma imienia, miłość sprawia,
że toniesz we łzach, potem rozpala w twym sercu ogień
Miłość nie zna strachu, miłość istnieje bez żadnego powodu,
tak nieskończenie rozległa...

Moja miłość to ty, ty jesteś moją miłością…

Amy Lee – „Love exists”

~

3 lata później...


            - Halo! Babette, jesteś tam? Czy ktoś mieszka w tym domu?! - krzyczał Bill już od progu.
            - Opanuj się Bill, czego tak wrzeszczysz, obudzisz Toma - odezwała się dużo ciszej, wychodząca właśnie z salonu Babette, a widząc dziwną minę męża, dodała: - Stało się coś?
            - Dlaczego nie odbierasz komórki? A na stacjonarnym odłożona słuchawka? - zdziwił się, kładąc ją z powrotem na widełki.
            - Tom śpi w kojcu w salonie, komórkę wyciszyłam, no ale mów, co się stało? - niecierpliwiła się, kiedy zza ściany rozległ się płacz małego dziecka. - No widzisz? Twoje krzyki go obudziły - spojrzała nagannie na męża i natychmiast pobiegła do synka, przynosząc zapłakanego.
            - To ten niedobry tata cię obudził - powiedziała z wyrzutem.
            Bill tylko roześmiał się, biorąc małego Toma na ręce.
            - Zostałeś wujkiem szkrabie! - powiedział do chłopca, który właśnie w ramionach taty przestał płakać. - A ty babcią! - dodał, nim Babette zdążyła cokolwiek powiedzieć.
            - Jak to?! Przecież Amy miała rodzić za dwa tygodnie! - krzyknęła zaskoczona. - Moja córka rodzi i nikt do mnie nie zadzwonił?!
            - A niby jak Max miał się dodzwonić? Wyciszyłaś telefon, odłożyłaś słuchawkę - śmiał się Bill.
            - O matko! - Babette wpadła w panikę. – Natychmiast muszę do niej jechać! Muszę zobaczyć moją wnuczkę! A ile ważyła, no opowiadaj! - niecierpliwiła się.
            - Nie wiem, Max mówił tylko, że duża - odparł ze stoickim spokojem Bill.
            - O rany, faceci! - Przewróciła oczami świeżo upieczona babcia. - Wy nigdy nie wiecie najważniejszych rzeczy! Ja muszę tam natychmiast jechać! – powtarzała jak w amoku.
            - Spokojnie kochanie, już dzwoniłem po opiekunkę, jak tylko przyjedzie do Toma to pojedziemy razem - starał się uspokoić żonę Bill, gdy ta w końcu usiadła i nieco ochłonęła.
            - Babcia... - powiedział cicho Bill, wpatrując się w nią i chichocząc pod nosem.
            - Nabijasz się ze mnie? - Babette spojrzała na niego, cwaniacko się uśmiechając. - Ja mam prawie pięćdziesiątkę, ale ty jesteś trzydziestoośmioletnim dziadkiem...
W tej właśnie chwili „dziadkowi” zrzedła mina.
            - Damy radę kochanie, pomogę ci przez to przejść - powiedziała „babcia”, z trudem utrzymując poważny ton głosu, ale kiedy tylko spojrzeli na siebie, obydwoje wybuchnęli gromkim śmiechem.
            Razem, zawsze potrafili uporać się ze wszystkim, nawet z faktem, że właśnie zostali dziadkami…



KONIEC.





Słowo od Autorki.
           

            I to już koniec historii Babette i Billa. Pozostaje nam tylko uwierzyć, że gdzieś tam żyją wreszcie szczęśliwi w przyszłości, a my zawsze będziemy mogli powrócić do wspomnień o nich...
            Nic tak nie motywuje do pisania jak komentarz czytelnika. Dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna, za ciepłe słowa i pozostawione komentarze. Mimo, że ta historia dobiegła końca to chcę zapowiedzieć kolejne, jakie będą tu publikowane, więc kto polubił moje pióro i moją wyobraźnię, zachęcam do dalszego odwiedzania bloga, niebawem kolejne opowiadanie.
            Do napisania!