Część
30.
„Może zrodzić się gdziekolwiek, w ostatnim miejscu,
w jakim mógłbyś się jej spodziewać,
w sposób, o którym nigdy nie śniłeś…
w sposób, o którym nigdy nie śniłeś…
Może wyrosnąć z niczego, zakwitnąć w sekundę.
Wystarczy jedno, jedyne spojrzenie, by wedrzeć się do twojego wnętrza…
Wystarczy jedno, jedyne spojrzenie, by wedrzeć się do twojego wnętrza…
Zakłóca każdą myśl i każde uderzenie twego serca.
Miłość sprawia, że krzyczysz, lub pozostawia cię w milczeniu…
Miłość ma tysiąc łodyg, lecz tylko jeden kwiat.
Może rosnąć w samotności, po czym obróci się w pył,
może zniszczyć twój świat, bądź złączyć was na wieczność.
Może rosnąć w ciemności, świecąc swym własnym światłem,
zamienić klątwę w pocałunek, zmieniając znaczenie
twoich słów.
Miłość nie ma sensu, miłość nie ma imienia, miłość sprawia,
że toniesz we łzach, potem rozpala w twym sercu ogień.
Miłość nie zna strachu, miłość istnieje bez żadnego powodu,
Miłość nie zna strachu, miłość istnieje bez żadnego powodu,
tak nieskończenie rozległa...”
Nie
widzieli się zaledwie kilka dni, a ona miała wrażenie, że to już trwa tygodnie.
Bill w każdej wolnej chwili chwytał za telefon, aby z nią porozmawiać. Nawet
późnym wieczorem urywał się z rozmaitych rautów i party, tylko po to, aby usłyszeć jej głos. Pomimo zmęczenia, ich rozmowy przeciągały się do późnych godzin
nocnych. Nawet na początku ich znajomości, kiedy już byli ze sobą, a on
wyjeżdżał w trasę, nie dzwonił tak często. Teraz przeżywali wszystko na nowo,
ale ze zdwojoną siłą, mając świadomość swoich błędów sprzed lat i tego, jak
wiele stracili. Bogatsi o tamte doświadczenia, mądrzejsi o wszystkie, minione
lata, potrafili utwierdzić się w przekonaniu, że są dla siebie jedyni,
wyjątkowi i bardzo się kochają.
Po
raz pierwszy urwał się z trasy po pięciu dniach, zabrał swoje kobiety i
przyszywanego syna na wytworną kolację. Tam właśnie dowiedział się, że Max
postanowił się wyprowadzić. Nie pomogły liczne namowy i zapewnienia obydwojga,
że przecież ma swój pokój i wcale im nie będzie przeszkadzało, jeśli nadal
będzie mieszkał z nimi wtedy, kiedy Babette już się wprowadzi. Podziękował
grzecznie, ale obstawał przy swoim. Matka kupiła duże mieszkanie i postanowił z
nią zamieszkać, bo nie chciał, żeby była sama. Rozumieli to. Bill jednak i tak
zagwarantował mu możliwość powrotu w każdej chwili, jeśli tylko będzie chciał.
Chłopak nie był zdziwiony, znał go i wiedział, że zawsze może na niego liczyć.
I chociaż nie był jego ojcem, postępował lepiej niż niejeden biologiczny.
Przyjazd
Billa nie ukoił tęsknoty Babette, bo po kilkunastu godzinach spędzonych z nią,
znów z samego rana wyjechał, aby dołączyć do chłopaków w trasie. Kolejne dni z
daleka od ukochanego, potwornie dawały jej się we znaki. Na samą myśl, że to
potrwa jeszcze dwa miesiące chciało jej się płakać. Godziny były podobne do
siebie, dni bezbarwne, przesycone wszechogarniającą tęsknotą. Napięty plan
koncertów nie pozwolił mu się do niej wyrwać wcześniej jak za dwa tygodnie.
Znowu
pozostały tylko telefoniczne rozmowy, bez pocałunków i fizycznej bliskości.
Jednak nadszedł taki dzień, który miał nie być zwykły i monotonny, chociaż
poranek zaczął się jak najbardziej stereotypowo.
Babette
wróciła z pracy zmęczona bardziej niż zwykle. Wyjęła z torebki telefon,
sprawdzając, czy na pewno nie ma żadnych wiadomości od Billa. Dzisiaj dostała
od niego tylko jednego sms-a i to właściwie z samego rana. Do tej pory nie
zadzwonił, ani już nic nie napisał. Trochę się temu dziwiła, ale nie chciała w
tej chwili telefonować, postanowiła poczekać jeszcze trochę, tłumacząc go
brakiem czasu. Przecież wieczorem z pewnością w końcu się odezwie, nie byliby
oboje w stanie zasnąć bez choćby krótkiej rozmowy.
Światło
w pokoju Amy zdradzało jej obecność, więc postanowiła zajrzeć do córki.
Kiedy
otworzyła drzwi, zastała ją pochyloną nad książką.
-
Cześć skarbie, co słychać?
Dziewczyna
podniosła zdziwione spojrzenie na mamę;
-
Nawet nie usłyszałam, że weszłaś - Uśmiechnęła się, podchodząc do Babette i
całując ją w policzek. - Uczę się, jutro klasówka.
-
A jak w szkole?
-
W porządku, tylko teraz przed końcem semestru strasznie gnębią - jęknęła
dziewczyna.
-
To ja nie przeszkadzam, ucz się spokojnie - Babette wycofała się do przedpokoju
zamykając za sobą drzwi. Przeszła do kuchni i otwierając lodówkę stwierdziła,
że właściwie nie jest głodna. Niemal w tym samym momencie usłyszała dzwonek do
drzwi. Zdziwiła się trochę, bo nie spodziewała się nikogo. Kiedy otworzyła,
stał przed nią dość postawny, elegancko ubrany mężczyzna, który ukłonił się,
zdejmując kapelusz;
-
Dzień dobry, czy pani Babette Chardin? - zapytał.
-
Tak - odpowiedziała, nie wpuszczając nieznajomego do środka.
-
Klaus Freynhagen, jestem
pełnomocnikiem pana Billa Kaulitza - Natychmiast przedstawił się mężczyzna,
podstawiając jej swoją wizytówkę. Na te słowa drgnęła, a w jej głowie zagościła
niepokojąca myśl, którą trwożliwie wypowiedziała;
-
Czy coś się stało? - Zaprosiła mężczyznę gestem do wejścia za próg mieszkania.
-
Nie, nie, zapewniam panią, że nie stało się nic złego – Przybyły, widząc jej
przestraszoną minę natychmiast uspokoił ją. Odetchnęła z ulgą, bo kiedy
skojarzyła sobie brak jakichkolwiek wiadomości od Billa, poważnie się
przeraziła.
-
Pan Kaulitz prosił mnie, żebym przekazał pani tę kartę... - To mówiąc, otworzył
teczkę, usilnie poszukując w niej przedmiotu, który miał przekazać Babette.
-
Zapraszam do pokoju, nie będziemy przecież rozmawiać w drzwiach - Uśmiechnęła
się, chociaż nic z tego wszystkiego nie rozumiała i wciąż była pełna niepokoju.
Mężczyzna zdjął płaszcz i powiesił na wieszaku, po czym podążył za właścicielką
mieszkania. Usiadł na kanapie posapując cicho, nie był młodym człowiekiem i
widać wdrapanie się na to wysokie piętro, nieco go zmęczyło. Położył na stoliku
teczkę i swobodnie mógł kontynuować poszukiwania tego, co miał do przekazania
Babette.
-
Może się pan czegoś napije? - zapytała.
-
Nie, nie... Bardzo dziękuję, trochę się spieszę. Mam jeszcze dzisiaj kilka
spraw na głowie... - wytłumaczył. - O, proszę! - podał jej kartę.
-
Ale o co chodzi...? Nie bardzo rozumiem... - powiedziała, niepewnie biorąc do
ręki plastikowy prostokąt.
-
Już tłumaczę - Pospiesznie odparł mężczyzna, znów czegoś usilnie szukając w
swojej teczce, a po chwili wyjął z niej kolejne, dwie karty. - Proszę, to są
karty od jego domu, prosił, żeby je pani przekazać, wszystkie rzeczy zostały
już wywiezione i może pani działać - Uśmiechnął się szeroko.
-
Działać? - zapytała unosząc brwi, coraz bardziej zdziwiona tym wszystkim. -
Niechże pan mówi jaśniej!
-
To pan Kaulitz o niczym pani nie powiedział? - Teraz mężczyzna był zdziwiony.
Myślał, że jego klient poinformował o wszystkim swoją partnerkę. Babette
pokręciła głową:
-
Nie mam pojęcia o czym pan mówi i co Bill w ogóle wymyślił?
-
No tak... Dobrze, więc od początku - Pełnomocnik nieco się zmieszał. Babette
patrzyła na niego z wyczekiwaniem, nadal nic nie rozumiejąc.
-
Tak więc dom pana Kaulitza jest teraz prawie pusty, pozostało w nim kilka
sprzętów jakie kazał zostawić, no i jego gabinet pozostał bez zmian...
Babette
wpatrywała się w przybysza, coraz bardziej zdezorientowana, gdy tymczasem on
kontynuował: - Ta pierwsza karta, którą pani dałem jest na okaziciela, tu jest
do niej pin... - Wyciągnął niewielką kartkę z zapisanymi cyferkami. - Może pani
wybrać wyposażenie jakie pani chce, pan Kaulitz zdaje się na panią.
-
O mój Boże... – jęknęła już wszystko rozumiejąc. - Czy on sprzedał wszystkie
meble? Wszystko?
-
No, prawie wszystko - Uśmiechnął się pan Freynhagen, dodając po chwili. - I nie
sprzedał, tylko oddał.
-
Jak to oddał? - Wytrzeszczyła oczy w niedowierzaniu.
-
Oddał instytucjom charytatywnym... A te karty są do jego domu - podsunął dwie
pozostałe, bliżej kobiety i uśmiechnął się. – Właściwie już waszego.
-
On oszalał, daję słowo...
Babette
była w ogromnym szoku. Pozbył się wszystkich rzeczy tylko dlatego, że jej
kojarzyły się z Patrizią? W sumie niektóre nawet bardzo jej się podobały i
trochę zrobiło jej się ich żal. Swoim posunięciem bardzo ją zaskoczył, to był
naprawdę niesamowity gest, chociaż niekoniecznie rozsądny.
-
Czy ma pani teraz chwilkę czasu? - zapytał mężczyzna.
-
Tak... Mam, muszę tylko ochłonąć... - Babette złapała się za głowę, a po chwili
dotknęła rozpalonych policzków. - Przepraszam, ale ten facet mnie kiedyś wykończy
- roześmiała się.
-
Rozumiem - Odwzajemnił uśmiech pan Freynhagen. - Ale przyzna pani, że to
sympatyczna niespodzianka.
-
Owszem, tyle że będzie go to kosztowało majątek - odparła Babette.
-
A! - machnął ręką mężczyzna, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że to
drobiazg. - Tak więc jeśli ma pani czas, to proszę pojechać ze mną do domu pana
Kaulitza, rozezna się pani we wszystkim. Zresztą on o to prosił.
-
Dobrze, pojadę - wstała, biorąc do ręki karty leżące na stoliku. Teraz już
rozumiała dlaczego nie dzwonił prawie cały dzień. Jego niespodzianki zawsze ją
zaskakiwały.
Faktycznie,
w domu Billa uderzyła w nią potworna pustka. Pozbył się nawet szafek z kuchni,
pozostawiając na podłodze w pudle, porcelanową zastawę i jakieś naczynia.
Domyślała
się, że wyrzucił wszystko to, co kupiła i wybrała Patrizia. Po krótkich
ustaleniach, podziękowała panu Freynhagenowi i pozostając w domu sama, oglądała
pozostałe wnętrza. Nawet z tej pięknej łazienki zniknęło lustro i elementy
dekoracyjne. W tej pustce, ze zdwojoną siłą zadźwięczała komórka w kieszeni jej
kurtki.
-
Bill... - szepnęła, spoglądając na wyświetlacz. - Wszystko zaplanował co do
minuty...
Uśmiechnęła
się, odbierając połączenie:
-
Jesteś okropny... - jęknęła do słuchawki. - Najpierw mnie straszysz, a potem
zaskakujesz...
-
Czym cię skarbie wystraszyłem? - zapytał zdziwiony.
-
Nie dzwonisz cały dzień, potem mi jakiegoś gościa przysyłasz, wystraszyłam się,
że coś ci się stało - powiedziała z wyrzutem.
-
Nie chciałem ci nic mówić, chciałem ci zrobić niespodziankę, przepraszam...
-
Niespodzianka miła, ale wpędziłeś mnie tym w kolejne wyrzuty sumienia -
powiedziała smutnym głosem.
-
Ale kochanie, czemu? - zdziwił się.
-
Niepotrzebnie wydasz majątek, wystarczyłoby zmienić tylko kilka rzeczy...
-
Przestań, stać mnie na to, nie chciałem niczego co by ci przypominało o
Patrizii, a poza tym przez lata niczego nie zmieniałem. Teraz wszystko będzie
nowe i tylko nasze, będzie nam przypominało najpiękniejsze chwile... Chcę zacząć
z tobą wszystko od samego początku.
Chciało
jej się płakać ze szczęścia, nie spodziewała się takiego gestu.
-
Kocham cię... - wydusiła z siebie.
-
Ja chyba bardziej - Usłyszała jego dźwięczny śmiech.
-
A nie, bo ja! – Zaczęła się przekomarzać.
-
Nic z tych rzeczy - Nie dawał za wygraną.
-
No dobrze, niech ci będzie, ale ja niczego nie chcę sama wybierać, jak
przyjedziesz wybierzemy wszystko razem, dobrze?
-
Jak chcesz kochanie, ale może chociaż o kolorystyce byś pomyślała, przydałoby
się nieco odświeżyć przed kupnem nowych mebli, pomalować, albo położyć tapety,
czy natrysk, zastanów się skarbie... - odparł. - A może w ogóle zmienimy
glazurę, co?
-
O nie! - niemal krzyknęła. - Obiecuję, że nad malowaniem pomyślę, ale żadnych
innych rujnacji! Wanna mi się bardzo podoba i mam związane z nią miłe
wspomnienia…
-
W porządku, jak chcesz - Znów usłyszała jego śmiech.
-
Wystarczy tego, nie ma potrzeby nic więcej zmieniać. Rozejrzałam się już, a
teraz wracam do domu.
-
No to jedź kochanie, zadzwonię wieczorem, kocham cię!
-
Ja ciebie też kocham wariacie!
Rozłączyła
się, jeszcze raz spoglądając na puste ściany.
-
Wariat, naprawdę wariat... - westchnęła i uśmiechając się, zamyknęła za sobą drzwi.
~
Kolejny
tydzień upłynął Babette na pracy i codziennym odwiedzaniu sklepów z
wyposażeniem wnętrz. Nic jednak nie kupowała. Karta, jaką podarował Bill do jej
wyłącznej dyspozycji spoczywała na dnie szuflady. Pomimo jego całkowitego
przyzwolenia, nie śmiała z niej skorzystać, zresztą nawet nie chciała decydować
bez niego. Dlatego cierpliwie czekała na jego kolejny przyjazd, który miał
nastąpić już w sobotę. I nastąpił. Nie spodziewała się tylko, że nie wypełnią
tego czasu wybieraniem koloru ścian, ani tym bardziej mebli. Bill miał zupełnie
inne plany...
Wiedziała,
że miał przyjechać na krótko, może na dzień, między jednym koncertem, a drugim.
Wstała dość wcześnie, bo nie wiedziała o której może się go spodziewać, chociaż
liczyła raczej na popołudnie. Wczoraj mieli kolejny koncert, a ten śpioch
przecież musiał to wszystko porządnie odespać. Zajrzała do Amy, a gdy zobaczyła
córkę pogrążoną w głębokim śnie, cicho zamknęła drzwi. Spojrzała przez okno na
zaśnieżoną ulicę. Dzień był wyjątkowo ładny. Niewielki mróz i świecące słońce,
zachęcały do zimowego spaceru. Nie miała jednak na to czasu, bo przed
przyjazdem Billa chciała jeszcze posprzątać i coś ugotować. Ledwie wzięła się
za wycieranie kurzy, usłyszała dzwonek do drzwi.
Odruchowo
spojrzała na zegarek.
- Dziesiąta... - jęknęła, zastanawiając się, kto o
tej porze mógł przyjść. Kiedy spojrzała przez wizjer, nie wierzyła własnym
oczom. Pospiesznie otworzyła drzwi.
-
Czyżbyś cierpiał na bezsenność? - roześmiała się.
-
Bez ciebie zawsze - odpowiedział jej radośnie Bill, wchodząc do mieszkania. Tuż
za progiem przygwoździł ją do ściany i już bez zbędnych słów pocałował tak
zachłannie, jakby nie widzieli się co najmniej miesiąc.
-
Mmmm... stęskniłem się... - mruczał, wodząc ustami po jej szyi.
-
Wariat jesteś, wiesz? - powiedziała Babette wprost do jego ucha, a odsunąwszy
się nieco dodała; - Czemu pozbyłeś się prawie wszystkich rzeczy? Ja bym
niektóre zostawiła.
Bill
pokręcił głową.
-
Nie kochanie, zaczynamy wszystko od początku, dlatego wszystko urządzimy na
nowo - Uśmiechnął się. – No, a teraz ubieraj się szybciutko, bo cię zabieram.
-
Ale dokąd? - zdziwiła się. - Przyjechałeś tak wcześnie, nie zdążyłam
posprzątać.
-
Daj spokój ze sprzątaniem, no już! Ubieraj się!
Chwycił
kurtkę z wieszaka, nakłaniając ją do natychmiastowego założenia.
-
Znowu coś kombinujesz... - Popatrzyła na niego podejrzliwie, z udawaną
niechęcią zakładając okrycie.
-
Niespodzianka - roześmiał się.
-
To już druga w tym tygodniu - zauważyła z radością, bo jego niespodzianki były
zawsze cudowne. Kochała, gdy ją zaskakiwał w ten sposób. Zastanawiała się co
wymyślił tym razem, jednak nie wypytywała, postanowiła poczekać cierpliwie.
Kiedy
wsiedli do samochodu, jednak nie wytrzymała i zapytała:
-
Gdzie jedziemy?
-
A nie powiem - odparł Bill z całą stanowczością, śmiesznie przekrzywiając
głowę. - Jeszcze trochę cierpliwości - dodał radośnie.
-
Dręczysz mnie... - jęknęła Babette.
-
Ale to chyba słodka udręka, co? - roześmiał się, odpalając silnik samochodu.
-
A nie wiem, to zależy...
Tajemniczy
uśmiech nie gasł mu na twarzy, a Babette wciąż nurtowały jego zamiary. Nie
mówiła już nic, tylko myślała, dedukowała i rozważała wszelkie możliwości.
Przywołała nawet z pamięci dawne marzenie, ale wydało jej się całkowicie
absurdalne.
Zresztą
to przecież nie było potrzebne, najważniejsza była ich miłość i to, że znowu
mieli siebie, tym razem na zawsze...
-
No jak tam? Upatrzyłaś jakieś meble? - wyrwał ją z zamyślenia głos Billa.
-
Coś tam patrzyłam, ale chcę żebyś ty też zobaczył. Sama się na nic nie
zdecyduję - odparła.
-
No dobrze, ale to za dwa tygodnie najwcześniej będę mógł przyjechać na dłużej,
wtedy coś wybierzemy.
-
Dopiero za dwa tygodnie? - jęknęła Babette.
-
Niestety kochanie...
-
Umrę z tęsknoty...
-
Nie pozwolę ci umrzeć z takiego powodu... - Uśmiechnął się, a po chwili dodał,
już zupełnie poważnie: - Zastanawiam się, czy nie zmienić pracy.
-
Ale jak to? Co masz na myśli? - zdziwiła się.
-
Pół roku temu miałem pewną propozycję pracy w wytwórni, co prawda nieco mniej płatną,
ale na miejscu. Wtedy nie zależało mi na siedzeniu w Berlinie, więc odmówiłem,
ale teraz... - przerwał nagle. Babette nic nie mówiła. Nic chciała go do
niczego nakłaniać, jednak bardzo ucieszyło ją to co powiedział. Też chciała być
z nim codziennie, nie czekać dnia, kiedy będzie mógł przyjechać w przerwie
między koncertami, występami, galami.
-
Nie chcę połowy życia spędzić poza domem, tym bardziej, że teraz to będzie nasz
dom... - dokończył po chwili, skręcając w jakąś boczną uliczkę.
Dłuższy czas jechali bez słowa.
-
Co o tym sądzisz? - zapytał w końcu, zatrzymując auto.
-
Cieszę się, ale to musi być tylko twoja decyzja.
Nie
odpowiedział, ale właśnie w tej chwili ją podjął.
-
No to jesteśmy na miejscu - zmienił temat.
Wysiedli
z samochodu. Babette rozejrzała się w około. Teraz już była pewna, poznała to
miejsce, chociaż później nigdy więcej tu nie była. Poza tym, że nieco urosły
drzewa, niewiele się tu zmieniło. Ruszyli wydeptaną alejką na wprost. W jego
objęciach czuła się bezpiecznie. Przypomniała sobie teraz tamtą noc, kiedy
przyjechała tu z Jensem, a on czekał na nią pod jej domem. Nigdy nie
powiedziała mu gdzie wówczas była. Uśmiechnęła się tylko do tych wspomnień.
Miała wrażenie, że od tamtego czasu minęły całe wieki...
-
Pięknie tu, prawda? - powiedział Bill, kiedy doszli do jeziora. Było całe skute
lodem, przykryte śnieżną powłoką, na której ślady ptactwa zdradzały bytność
tych istot.
-
Musimy kiedyś przyjechać tu nocą... Gwiazdy odbijające się w wodzie muszą wyglądać
niesamowicie... - powiedziała, chociaż widziała to dawno temu.
-
Przyjedziemy nocą, po kolejnym ważnym dniu w naszym życiu... - odpowiedział
cicho. Jego głos był nadzwyczaj miękki i ciepły. Znała ten ton, zawsze
przybierał go, kiedy wyznawał jej miłość, informował o czymś przyjemnym,
dotyczącym ich wspólnej przyszłości. Wiedziała, że teraz też chce powiedzieć o
czymś ważnym. Serce zabiło jej mocniej, nie z obawy jednak, a z wrażenia i
niecierpliwości, co też mogło oznaczać właśnie wypowiedziane przez niego
zdanie. Czyżby dzisiaj był też jakiś ważny dzień?
Przez
chwilę milczeli stojąc nad zamarzniętym jeziorem i podziwiając piękno zimowej
natury, Bill obejmował ją od tyłu swoimi ramionami, delikatnie muskając ustami
jej ucho.
-
Zamknij oczy - powiedział w końcu, sięgając jedną ręką do wewnętrznej kieszeni
kurtki. Posłusznie spełniła jego prośbę, z radosną niecierpliwością wyczekując
tego, co właśnie miało się wydarzyć, chociaż nawet nie wiedziała, czego może
się spodziewać. Najpierw poczuła na swoim ręku dotyk jego ciepłej dłoni, a już
po chwili zimno okrągłego przedmiotu, który Bill wolno nasuwał na jej palec. To
uczucie było przeciwieństwem gorąca, jakie właśnie zawładnęło całym jej ciałem.
Wolno
otworzyła oczy i zobaczyła na swoim palcu złote cudo. Pierścionek miał
identyczny kształt jak wisiorek, który podarował jej na gwiazdkę.
Odwróciła
się przodem do niego. Oszołomiona i szczęśliwa spojrzała mu w oczy. Domyślała
się, co może oznaczać taki prezent, ale jeszcze w to nie wierzyła. Miały w tym
pomóc jego słowa, które po chwili wypowiedział:
-
Wyjdź za mnie Babette... Spełnij moje marzenie, a może i nasze, wspólne… Kocham
cię...
Miała
wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy jej z piersi. Jej wargi bezwolnie
poruszały się, ale z ust nie wydobywały się żadne słowa. Gorące łzy szczęścia
samoistnie spłynęły po jej policzkach.
Tak
bardzo pragnęła tej chwili, marzenia o niej wypełniały wiele bezsennych nocy.
Nigdy nie wierzyła, że mogą się kiedykolwiek spełnić, a teraz stały się cudowną
rzeczywistością.
Bill
cierpliwie oczekiwał jej odpowiedzi, chociaż właściwie wiedział jaka będzie,
widząc jednak jej wzruszenie, ponownie zapewnił ją o swoich uczuciach:
-
Chcę być z tobą do końca swoich dni, chcę przy tobie zasypiać i budzić się...
Powiedz, że się zgadzasz, że już zawsze będziemy razem...
Popatrzyła
na niego załzawionymi oczami, które promieniały szczęściem.
-
Niczego nie pragnę bardziej... I to było także moim marzeniem. - odpowiedziała
głosem, który dławiło wzruszenie. - Kocham cię...
Uśmiechnął
się promiennie, pochylając lekko głowę. Najpierw delikatnie musnął swoimi jej usta.
Poczuł na nich słone łzy, które właśnie tam znalazły kres swojej wędrówki.
Zatracił się w tym smaku i cieple wnętrza warg , oddając się z pasją delikatnej
pieszczocie, która z każdą sekundą wzbierała coraz większą namiętnością.
Gdyby
żar serc tych dwojga był fizycznie odczuwalny, cała otaczająca ich śnieżna
powłoka stopiłaby się w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Szalona miłość,
jaka spłynęła na nich kilkanaście lat temu, przerodziła się w wielką i piękną.
Tylko ona mogła zaspokoić głód ich serc, tylko na taką miłość czekali. Nią
umocnieni, wybierali się w długą, daleką i wspólną podróż.
Podróż
przez życie...
~
Ciepłe promienie wiosennego słońca
złocistą falą spłynęły na mały pałacyk na przedmieściach Berlina. W ich świetle
zabytkowy budynek wyglądał niezwykle dostojnie. Trzy wieki temu był letnią
rezydencją członków znamienitego rodu. Drapieżca czas, nie nadszarpnął swoim
upływem wiele z wyglądu budowli, chociaż zasługi w tym mieli również
konserwatorzy. Wspaniałe, dębowe drzwi były dowodem świetności pałacu, a teraz
otwarte dla przybyłych, ukazywały dostojnie resztę wnętrza, jakim był wyłożony
marmurem hol. Za kolejnymi, już nieco mniejszymi drzwiami, w których migotały
kryształowe szybki, kryła się wspaniała, duża sala udekorowana ogromem białych
kwiatów i wypełniona po brzegi gośćmi. Ich oczy co chwila zwracały się w stronę
wciąż nieruchomego wejścia, w oczekiwaniu na bohaterów tego dnia.
Wreszcie
dwóch mężczyzn w strojach osiemnastowiecznych lokai, szeroko otworzyło tę
dzielącą wszystkich od wyczekiwanego widoku zaporę i mogli oni podziwiać
wspaniały widok dwojga ludzi, którzy zmierzali wymarzoną drogą, ku swojemu
szczęściu.
Oni
nie widzieli jednak nikogo, zapatrzeni w swoje promieniejące radością twarze,
od czasu do czasu zerkający na wprost, gdzie w oddali czekali świadkowie tej
uroczystości; Amy i Max, a pomiędzy nimi stylowo ubrany mężczyzna, który miał
udokumentować połączenie tych dwojga małżeńską przysięgą, jaką sami sobie
ułożyli.
Babette
miała na sobie skromną, acz elegancką, kremową suknię. W jej czarnych włosach
odcinał się bielą jeden, duży kwiat, taki sam jakie tkwiły w spoczywającej w
jej dłoniach wiązance. Bill w czarnym smokingu z uwielbieniem wpatrywał się w
najpiękniejszą kobietę, tę którą kochał przez całe swoje życie i nic nie
wskazywało na to, że kiedykolwiek to może się zmienić. Gdyby rok temu ktoś
podsunął mu ten napisany przez życie scenariusz, nigdy by w niego nie uwierzył,
a tego kogoś nazwałby największym szaleńcem. Teraz to, o czym nawet nie śmiał
marzyć spełniało się. Za kilkanaście minut kobieta jego życia miała zostać jego
żoną, a on w tej chwili był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.
Nie
słuchali urzędowej formułki jaką wygłaszał właśnie stojący przed nimi
mężczyzna, dla nich ważne były tylko słowa ich przysięgi i to, co chcieli sobie
ślubować. Swoją uwagę skupili dopiero na słowach, które sami pragnęli usłyszeć;
-
Miłość jest zawsze czuła
i cierpliwa, nigdy nie zazdrości, nie czerpie przyjemności z kłamstwa, ale cała
jest prawdą. Prawdziwa miłość jest wiecznością, zawsze skora do wybaczenia,
przetrwa wszystko cokolwiek nadejdzie...
Wszyscy
wsłuchiwali się w te magiczne słowa, jak zaczarowani analizowali ich sens i
każdy szczegół, każde wspomnienie z przeszłości. Każdy wyraz z tego pięknego
monologu był dla tych dwojga jedyny, wyjątkowy i prawdziwy.
Niemal
każdy z przybyłych tutaj gości wiedział, jak długa i wyboista była droga do
szczęścia tych dwojga wpatrzonych w siebie ludzi, pełna cierpienia i
niepewności, czy kiedykolwiek jeszcze w ogóle się spotkają...?
Los
jednak nie do końca był dla nich okrutny, bo po tak długiej rozłące znowu
postawił ich na swojej drodze, z sercami wypełnionymi taką samą miłością, jak
kilkanaście lat temu.
Wpatrzone
w oboje z radością oczy ich córki, życzyły im szczęścia. Ona wiedziała, że
mieli to zapisane gdzieś w gwiazdach, przecież tyle wycierpieli, dzieliły ich
tysiące kilometrów, setki dni, a jednak odnaleźli się. Tak długo na siebie
czekali i nigdy nie zwątpili, że kiedyś wreszcie będą razem.
Łzy
zakręciły jej się w oczach, kiedy zwrócili się do siebie, wypowiadając z
namaszczeniem i wielką wiarą słowa przysięgi:
-
Ja Bill, biorę ciebie Babette za żonę i przyrzekam być z tobą na dobre i złe, w
zdrowiu i chorobie, w szczęściu i w nieszczęściu, w bogactwie i biedzie,
przyrzekam chronić cię i kochać, być ci wiernym póki śmierć nas nie rozdzieli -
powiedział, po czym delikatnie wsunął na jej palec złotą obrączkę z
wygrawerowanym swoim imieniem i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.
Babette wzięła do ręki obrączkę dla niego i patrząc mu w oczy, zaślubiła go
tymi samymi słowami:
-
Ja Babette, biorę ciebie Billa za męża i przyrzekam być z tobą na dobre i złe,
w zdrowiu i chorobie, w szczęściu i w nieszczęściu, w bogactwie i biedzie,
przyrzekam chronić cię i kochać, być ci wierną póki śmierć nas nie rozdzieli...
Ich
słowa popłynęły jak piękna melodia, uniosły się ponad rzeczywistością.
Spełniało się właśnie marzenie obojga i była to chyba jedyna rzecz jakiej nigdy
sobie nie wyjawili, skrywając gdzieś na dnie przepełnionych miłością serc...
Tom
niepostrzeżenie otarł spływającą po policzku łzę wzruszenia. Z całego serca
życzył bratu szczęścia, a teraz cieszył się tym dniem razem z nim. On chyba
najlepiej wiedział ile Bill wycierpiał, znał niemal każdą jego myśl, każdą
rozterkę. To przecież on był z nim w tych najtrudniejszych chwilach po jej
wyjeździe. Teraz karmił swoje oczy jego radością. Jakby to było wczoraj,
pamiętał dzień w którym Bill starał się przekonać go, że już nigdy nikogo tak
nie pokocha. Wówczas w to nie wierzył, tak jak nie wierzył, że kiedykolwiek
nadejdzie chwila, gdy to zrozumie. Dzisiaj już to wiedział...
Lucienne
spostrzegła wzruszenie męża i mocniej ścisnęła jego dłoń. Oni przecież też się
kochali, ale czy będąc skazanymi na taką rozłąkę umieliby nadal zachować w
sercach tak wielką miłość...? Ich szczęściem, była ich bliskość i brak
jakichkolwiek problemów, które z łatwością mogłyby zniszczyć łączącą ich więź.
Dziewczyna
spojrzała na stojącą nieopodal teściową, dzisiaj tak przychylną temu związkowi,
ale to przecież także ona skazała nieświadomie ukochanego syna na cierpienie.
Gdyby wówczas mogła się nie wtrącać... Teraz szczęście Billa wypowiadającego
najpiękniejszą przysięgę miłości sprawiło, że po jej policzkach niemal od
samego początku ceremonii spływały potoki łez.
Julia
popatrzyła na kobietę z nieudawaną niechęcią. Nigdy nie pozbyła się urazu, jaki
pozostał do niej po rzekomej prośbie, aby Babette zostawiła jej syna w spokoju.
Teraz nawet przemknęło jej przez myśl, że wreszcie mogła uspokoić swoje wyrzuty
sumienia. Chętnie przy najbliższej okazji na przyjęciu wypomniała by jej to,
ale kiedy popatrzyła na promieniejącą szczęściem przyjaciółkę, natychmiast
zaniechała nawet myśli o tym. Teraz przypomniała sobie twarz Babette, kiedy
opowiadała jej o pierwszej nocy spędzonej z Billem i jej własne słowa. Wtedy
już wiedziała, że to nie skończy się na tej jednej nocy, ale nigdy nie
przypuszczała, jak wielką miłością obdarzy się tych dwoje...
Wszyscy
wpatrywali się w promieniejące szczęściem twarze nowopoślubionych. Nikt nie
wątpił w to, że wreszcie otrzymali od losu to na co zasłużyli.
Wśród
wielu gości było także dwóch starych przyjaciół. W pewnej chwili jeden z nich z
niedowierzaniem zwrócił się do drugiego:
-
A mówił, że się nigdy nie ożeni... - westchnął Georg.
-
Straciłem w to wiarę, kiedy ożenił się Tom - odparł z uśmiechem, stojący tuż
obok Gustav.
-
Tylko, że Bill zawsze wierzył w taką miłość...
Tak...
oni doskonale pamiętali deklaracje bardzo młodego jeszcze wówczas przyjaciela,
ale pamiętali również jego marzenie o jedynej, wielkiej miłości. Wiedzieli, jak
długo na nią czekał...
Teraz
wszystkie oczy zwróciły się ku wychodzącym, którzy wpatrzeni w siebie, zdawali
się nie dostrzegać nic wokół. Jak zahipnotyzowani, pijani szczęściem byli teraz
potwierdzeniem swojej wiecznej miłości, która unosiła się nad nimi jak cudowna
woń najpiękniejszych na świecie kwiatów.
Wszyscy
goście byli urzeczeni tym widokiem, radość z ich szczęścia można było wyczytać
z każdej twarzy. Prawie z każdej, oprócz jednej... W małym zaułku wielkiej
sali, stała drobna postać blondynki, na twarzy której, pomimo jeszcze całkiem
młodego wieku, cierpienie wyryło kilka dodatkowych zmarszczek. Teraz
zastanawiała się, dlaczego właściwie tu przyszła, przecież wiedziała, że ten
widok jeszcze bardziej pogrąży ją w otchłani rozpaczy, rozdrapie wciąż nie
zagojone rany, wróci ból i gorycz. Stała tu, bez litości raniąc się widokiem
jego błyszczących oczu, w których malowała się bezgraniczna miłość do innej,
świadomie zadawała sobie ból słuchając słów jego przysięgi, umierała z każdą
minutą spędzoną tutaj, które były dla jej serca jak trucizna. A jednak było
warto, bo właśnie ten widok przekonał ją o słuszności decyzji sprzed kilku
miesięcy. I choć cierpienie było nie do zniesienia, wiedziała, że on wreszcie jest
szczęśliwy...
Tłum
gości wysypał się na skąpany słońcem pałacowy dziedziniec, gdzie na samym
środku stali oni, opromienieni, zakochani, połączeni na zawsze, patrzyli sobie
w oczy. Wciąż siebie spragnieni i wciąż sobą nienasyceni, jakby wokół nich była
pustka szeptali sobie życzenia,
obdarowując się w końcu długim, namiętnym pocałunkiem.
-
Pora dać im szansę, co? - uśmiechnęła się Pani Młoda, dyskretnie zerkając na
wciąż trzymających się na dystans gości.
-
Masz rację kochanie, niech wreszcie nam złożą te życzenia... – odparł
szczęśliwy Pan Młody…
„Zatrzymaj się stojąc na krawędzi,
chwyć mą dłoń, wymaż przeszłość na wieki,
moja miłość to ty, ty jesteś moją miłością…
Miłość nie ma sensu, miłość nie ma imienia,
miłość nigdy się nie myli i nigdy nie potrzebuje powodu…
Tonę w swych łzach, lecz me serce płonie.
Może sprawić, że poczujesz się lepiej, powoli cię zmieni
i da wszystko czego pragniesz, nie chcąc nic w zamian.
W mgnieniu oka, odrobinie uśmiechu,
w sposobie, w jaki mówisz "żegnaj", i za
każdym razem, gdy mnie odnajdujesz.
Miłość nie ma sensu, miłość nie ma imienia, miłość sprawia,
że toniesz we łzach, potem rozpala w twym sercu ogień
Miłość nie zna strachu, miłość istnieje bez żadnego powodu,
Miłość nie zna strachu, miłość istnieje bez żadnego powodu,
tak nieskończenie rozległa...
Moja miłość to
ty, ty jesteś moją miłością…”
Amy Lee – „Love
exists”
~
3 lata później...
-
Halo! Babette, jesteś tam? Czy ktoś mieszka w tym domu?! - krzyczał Bill już od
progu.
-
Opanuj się Bill, czego tak wrzeszczysz, obudzisz Toma - odezwała się dużo
ciszej, wychodząca właśnie z salonu Babette, a widząc dziwną minę męża, dodała:
- Stało się coś?
-
Dlaczego nie odbierasz komórki? A na stacjonarnym odłożona słuchawka? - zdziwił
się, kładąc ją z powrotem na widełki.
-
Tom śpi w kojcu w salonie, komórkę wyciszyłam, no ale mów, co się stało? -
niecierpliwiła się, kiedy zza ściany rozległ się płacz małego dziecka. - No
widzisz? Twoje krzyki go obudziły - spojrzała nagannie na męża i natychmiast
pobiegła do synka, przynosząc zapłakanego.
-
To ten niedobry tata cię obudził - powiedziała z wyrzutem.
Bill
tylko roześmiał się, biorąc małego Toma na ręce.
-
Zostałeś wujkiem szkrabie! - powiedział do chłopca, który właśnie w ramionach
taty przestał płakać. - A ty babcią! - dodał, nim Babette zdążyła cokolwiek
powiedzieć.
-
Jak to?! Przecież Amy miała rodzić za dwa tygodnie! - krzyknęła zaskoczona. -
Moja córka rodzi i nikt do mnie nie zadzwonił?!
-
A niby jak Max miał się dodzwonić? Wyciszyłaś telefon, odłożyłaś słuchawkę -
śmiał się Bill.
-
O matko! - Babette wpadła w panikę. – Natychmiast muszę do niej jechać! Muszę
zobaczyć moją wnuczkę! A ile ważyła, no opowiadaj! - niecierpliwiła się.
-
Nie wiem, Max mówił tylko, że duża - odparł ze stoickim spokojem Bill.
-
O rany, faceci! - Przewróciła oczami świeżo upieczona babcia. - Wy nigdy nie
wiecie najważniejszych rzeczy! Ja muszę tam natychmiast jechać! – powtarzała
jak w amoku.
-
Spokojnie kochanie, już dzwoniłem po opiekunkę, jak tylko przyjedzie do Toma to
pojedziemy razem - starał się uspokoić żonę Bill, gdy ta w końcu usiadła i
nieco ochłonęła.
-
Babcia... - powiedział cicho Bill, wpatrując się w nią i chichocząc pod nosem.
-
Nabijasz się ze mnie? - Babette spojrzała na niego, cwaniacko się uśmiechając.
- Ja mam prawie pięćdziesiątkę, ale ty jesteś trzydziestoośmioletnim
dziadkiem...
W
tej właśnie chwili „dziadkowi” zrzedła mina.
-
Damy radę kochanie, pomogę ci przez to przejść - powiedziała „babcia”, z trudem
utrzymując poważny ton głosu, ale kiedy tylko spojrzeli na siebie, obydwoje
wybuchnęli gromkim śmiechem.
Razem,
zawsze potrafili uporać się ze wszystkim, nawet z faktem, że właśnie zostali
dziadkami…
KONIEC.
Słowo od Autorki.
I
to już koniec historii Babette i Billa. Pozostaje nam tylko uwierzyć, że gdzieś
tam żyją wreszcie szczęśliwi w przyszłości, a my zawsze będziemy mogli powrócić
do wspomnień o nich...
Nic tak nie motywuje do pisania
jak komentarz czytelnika. Dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna, za
ciepłe słowa i pozostawione komentarze. Mimo, że ta historia dobiegła końca to
chcę zapowiedzieć kolejne, jakie będą tu publikowane, więc kto polubił moje
pióro i moją wyobraźnię, zachęcam do dalszego odwiedzania bloga, niebawem
kolejne opowiadanie.
Do
napisania!
Przyznam szczerze że odetchnęłam z ulgą czytając ten odcinek. Ulgą, że to juz koniec.
OdpowiedzUsuńZ całym szacunkiem do twojej pracy włożonej w to opowiadanie - jest wyjątkowe, miłe, ale... zamieniłaś historię zapowiadającą się naprawdę niesamowicie w tanią operę mydlaną.
Odkąd Amy i Babette wróciły do DE nie mogłam doczekać się niestety przewidywalnego końca.
To było jak Moda na sukces. Łatwe, przewidywalne ale miłe do oglądania i czytania. Gdyby nie ilość wielokropków pewnie byłoby nawet milsze.
Mam nadzieję, że następne twoje opowiadanie nie zamieni się w tanie przedstawienie. Masz ogromny potencjał, nie marnuj go na to.
Gdybym miała poprowadzić fabułę w innym kierunku, wcale nie pisałabym drugiej części, pozostawiając ich rozdzielonych wraz z końcem MI. To opowiadanie właśnie takie miało być, słodkie romansidło ze szczęśliwym zakończeniem, typowa mydlana opera, fabuła zaplanowana od początku do końca. Lubię banalne opowiadania o wielkiej miłości, które dają nadzieję, że taka istnieje. Mój potencjał? Raczej nie spodziewaj się, że kiedykolwiek napiszę jakiś dramat, czy sf, choć kolejne operą mydlaną jednak nie będzie. Oczywiście miało prawo nie podobać Ci się, przecież nie każdy lubi słodkie opowiadania o miłości, przewidywalne i z happy endem, ale naprawdę, szczerze podziwiam Cię za wytrwałość, że mimo to męcząc się, mając pewność mdłego zakończenia, jednak do niego dobrnęłaś, bo ja daję szansę autorowi góra do 4 odcinków, a jeśli opowiadanie nie podoba mi się, jeśli mnie nudzi, nie wracam do niego już nigdy. Dlatego wielki szacun dla Ciebie ;*
UsuńDziękuję i pozdrawiam cieplutko ;*
Ojeju, zostawiłaś taką pustkę, że głowa mała. Aż trudno uwierzyć, że ta historia dobiegła końca, przecież dopiero co Babette wciągnęła Billa do mieszkania, a tu już? :< Poczytane, popłakane (znacznie bardziej, niż na koniec pierwszej części!), więc nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejne cuda, które wyjdą spod twojej ręki! Pozdrawiam! ;*
OdpowiedzUsuńNiestety, albo i stety wszystko się kiedyś kończy, jednak to nie wszystko co mam do pokazania, kolejne będzie, tak jak obiecałam z Tomem w roli głównej, jednak nie będzie to już ckliwy melodramat, a coś zupełnie z innej beczki. W międzyczasie jeszcze pójdzie jednoczęściówka, aby wprowadzić wszystkich w odpowiedni klimat. Z tego co mówisz, ludzie bardziej płaczą na tych szczęśliwych zakończeniach, ale to pewnie z radości, że będą żyć długo i szczęśliwie ;)
UsuńSerdecznie dziękuję, ze byłaś i liczę, że nadal będziesz, pozdrawiam ;*
No i mamy koniec. Nie ukrywam, że jest mi trochę smutno, ale też się cieszę bo w końcu oni są ze sobą szczęśliwi, już na zawsze. :) Ślub super!!! Ale naprawdę wiele dała muzyka. Amy robi naprawdę świetną robotę, a ta piosenka tak bardzo tutaj pasuje! <3
OdpowiedzUsuń3 lata później pojawiła się odrobina humoru... Bill dziadkiem hahahaha xD jak tak na niego teraz patrzę to nie umiem go sobię wyobrazić w tej roli (nawet w roli ojca ciężko xD).
No cóż... w takim razie żegnam się z Billem i Babette, a niech sobie żyją długo i szczęśliwie :D
Teraz czekam na Tomcia :D
Kochana, dziękuję Ci za możliwość poznania tego opowiadania na nowo! Jesteś wielka! Najlepsza! :D Dużo weny i... do zobaczenia pod FP! :D <3
Buziaki :* :* :*
Moja droga, Ty sobie to odświeżyłaś, bo nie ukrywajmy, ale zapomina się przecież po tylu latach czytania, od publikacji MI minęło w tamtym roku już 10. Czas szybko leci. Co do motywu muzycznego, kiedyś był Declan Galbraith – An Angel, nie wiem czy pamiętasz, ale kiedy usłyszałam Amy, nie mogłam się oprzeć, tym bardziej, że słowa są adekwatne.
UsuńNo wiesz, jemu raczej dziecka nikt nie zrobi, chyba że komuś on, co jest chyba mało prawdopodobne, bo myślenie, że jest hetero, to raczej czysta utopia.
Niebawem doczekasz się tego Toma, ale to także tylko odświeżysz, jednak planuję też niebawem nowość na drugim blogu, tak że do zobaczenia!
Dziękuję za Twoją obecność i każdy komentarz, ciepłe słowo. Całuję i ściskam ;*
Co ja mogę napisać :( pomimo że nie pisałam pod każdym rozdziałem komentarza to zawsze przeczytałam. Kazde opowiadanie prędzej czy później musi się skonczyc. Bardzo się zżyłam z tym blogiem więc gdy czytałam kilka łez poleciało po policzku. Masz kochana talent do pisania i jestem Twoja fanka :) Czekam na inne opowiadania
OdpowiedzUsuńBuziaki Caroline
I bardzo dziękuję, że zawsze byłaś, komentarze wprawdzie mile widziane, ale obecność i fakt, że przeczytałaś, jeszcze milej. A jeśli przeczytałaś to cieszę się, że podobało Ci się i dobrnęłaś do końca. Zaglądaj dalej, bo mam jeszcze co tutaj publikować, wprawdzie kolejne nie będzie tak ckliwe, ale mam nadzieję, że także spodoba Ci się.
UsuńPozdrawiam ciepło i dziękuję ;*
O rany, niemogę uwierzyć, że to już koniec. Opowiadanie jest cudowne, wielokrotnie się wzruszałam i przyznam szczerze, że z wielką chęcią będę czekać na kolejne ! Włożyłaś w ta opowiadanie ogrom serca i z łatwością każdy czytelnik to dostrzega, naprawdę podziwiam i gratuluję pomysłu na tą historię ! Coś niesamowitego !
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to już koniec ...
Pozdrawiam ;*
Wszystko się kończy, ale przynajmniej odnajdując to opowiadanie całkiem niedawno, nie czekałaś za długo na kolejne odcinki. Zapraszam na kolejne, jakie będą publikowane tutaj, całkiem inne historie, ale mam nadzieję, że również spodobają Ci się.
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko ;*
To opowiadanie miało i zawsze będzie mieć wewnątrz siebie magię. Powstało dawno, było jednym z pierwszych, które czytało się z zapartym tchem. Wyjątkowo dobrze napisane, ciekawie rozkręcona akcja, głębokie przemyślenia bohaterów i opisy ich uczuć.
OdpowiedzUsuńJa tam cieszę się, że życie wybrukowało ich drogę tak lekko, iż mogli doczekać się przyszłości ze sobą. Zawsze pozostanie w moim sercu jako ukochane hetero opowiadanie, zawsze.
Wiesz, że jest cudownie...
:*
Pamiętam do dziś Twój komentarz na forum, kiedy opowiadanie dawno już było zakończone, ale wciąż ktoś czytał je od początku, a Ty byłaś jedną z tych które nie musiały czekać na kolejne części. No i dziwne, że Tobie spodobała się ta mydlana opera, przecież nie lubisz opowiadań o miłości, a jednak jakoś przyciągnęło Cię.
UsuńDziękuję, że byłaś, że jesteś, a także dziękuję za pomoc przy blogu, za zrobienie pięknej grafiki i betowanie. Całuję i ściskam ;*
😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭naprawdę sie popłakałam po przeczytaniu ze szczęścia B&B ale i rownież ze smutku ze to juz koniec😥 Taka piękna historia była jest i będzie wiecznie jak czytałam każdy kolejny odcinek to czułam jak bym tam była jak bym widziała bohaterów czuła to co oni przeżywałam z nimi wzloty i upadki oni płakali ja płakałam oni sie cieszyli ja sie cieszyłam wiec bardzo mi smutno ze to juz koniec ale jak to sie mowi wszystko co dobre szybko sie konczy😔 Pozostało czekać na nowość od Ciebie pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńNaprawdę miło mi, że jakoś dotarłam do Twojej wyobraźni i wrażliwości, że spodobało Ci się to co stworzyłam. Nie każdy lubi ckliwe historie, ja owszem, dlatego wydarzenia ułożyły się właśnie w taki, a nie w inny sposób, pozwoliłam naszym bohaterom cieszyć się szczęściem już na zawsze.
UsuńDziękuję za Twoją obecność i wszystkie komentarze, zapraszam na kolejne opowiadania ;*
Było i się skończyło. Opowiadanie Napraw de genialne. Liczę że następna historia będzie również ciekawa co ta.
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia w dalszym pisaniu opowiadań.
Pozdrawiam Attention TH
Skończyło się, ale przecież wszystko kiedyś musi się skończyć. Oczywiście serdecznie zapraszam na kolejne, jakie będą tutaj publikowane, wierzę, że także przypadną Ci do gustu.
UsuńDziękuję i pozdrawiam serdecznie ;*
To dziwne uczucie, kiedy kończy się coś, co śledzisz od początku, coś, co trwało przez długi czas. Nie wiem, ile czasu spędziłam, czytając Twojego bloga, śledząc wzloty i upadki bohaterów. To nie jest ważne. W moich oczekiwaniach RTR miało być właśnie takie, jakim je pokazałaś, miało wnieść do życia Billa i Babette trochę słodyczy i na nowo ich połączyć. I choć nie jestem fanką tego typu opowiadań, słodkich zakończeń itd., to Twoją historię śledziłam z przyjemnością. Może to zasługa Twojego lekkiego pióra, pewnego sentymentu do TH, może jeszcze czegoś innego, a może wszystkiego po trochu? W każdym razie cieszę się, że na nowo złączyłaś drogi tej kapryśnej dwójki i pozwoliłaś im zaznać szczęścia w życiu. :)
OdpowiedzUsuńPo chwili refleksji stwierdziłam, że Patrizia to jedna z moich ulubionych postaci tutaj. W jakiś sposób jest mi bliska i chociaż miałam jej dość, kiedy skakała wokół Billa jak piesek wokół swojego pana, to podobała mi się siła, jaką w sobie odnalazła, żeby powiedzieć "stop" i odejść od Billa. Podarowała mu szczęście kosztem własnego, ale o to chodzi w życiu, by pozwolić osobie, którą kocha się bezgranicznie na bycie szczęśliwym, nawet jeśli to szczęście nie wiąże się z naszym własnym. No i tutaj też znalazła siłę, by pójść na ślub, katowała siebie widokiem ukochanego u boku innej, ale właśnie dzięki temu utwierdziła się w słuszności poprzedniej decyzji. Dobra, koniec refleksji tego typu.^^
Babette babcią? Bill dziadkiem? Chyba poczułam się staro razem z bohaterami XD To był naprawdę pozytywny akcent na zakończenie tej historii :)
Życzę Ci powodzenia w dalszym tworzeniu! Dużo weny :*
Chyba trochę się rozpisałam... XD
UsuńCieszę się, że spełniłam Twoje oczekiwania względem fabuły i czytałaś moje opowiadania z przyjemnością, mimo, że z pewnością wolisz nieco inne klimaty. I jeszcze polubiłaś postać tragiczną, w tej całej "tragifarsie", jaką niewątpliwie była tu Patrizia. Jej rolą chciałam pokazać, że jeśli się kogoś naprawdę kocha i doskonale się wie, że ta osoba nie jest szczęśliwa, powinno pozwolić się ukochanemu odejść, to jest moim zdaniem największe poświęcenie z miłości, aby osoba jaką się kocha, mogła zaznać pełni szczęścia, a ona właśnie to zrobiła, w przekonaniu, że postąpiła właściwie, a obecnością na ślubie w pewien sposób udowodniła to sobie samej.
UsuńKońcówkę pozwoliłam sobie napisać taką bardziej humorystyczną, która miała być dopełnieniem przekonania, że naprawdę będą żyć długo i szczęśliwie.
Dziękuję serdecznie za wszystkie ciepłe komentarze i Twoją obecność od samego początku. I zajrzyj tu jeszcze ;*
Po takiej lekturze nie wiem co napisać i nie wiem od czego zacząć! Jeśli napiszę coś banalnego to nie oddam w pełni wszystkich uczuć i emocji, które tak mocno przeżywałam podczas czytania RTR. Mam wrażenie, że wyczerpałam już wszystkie piękne słowa, a każde będzie zbyt skromne i blade wobec Twojego dzieła. Czytanie RTR sprawiło mi niesamowitą przyjemność już od pierwszych słów! Historia Babette i Billa niezwykle mnie poruszyła. Dziękuję Ci z całego serca, że mogłam przeżywać z Twoimi bohaterami zarówno chwile wielkich miłosnych uniesień, jak ich tragedie! Nie umiem stwierdzić, co tak bardzo przyciąga mnie do RTR. Z pewnością Twój sposób ubierania w słowa poszczególnych emocji. Jest na pewno kilka ważnych powodów: wspaniała fabuła, przepiękne i subtelne opisy. I po prostu nie zmieniłabym żadnego słowa, żadnej literki! Lektura całkowicie mnie pochłonęła. Wciąż jakaś niewidzialna siła przyciąga mnie do każdego słowa. RTR pełne ciekawych, rozbudowanych i zaskakujących wątków, które czytałam z zapartym tchem! Podziwiam Twoje niesamowite porywy fantazji ibujność wyobraźni. Oczarowałaś mnie historią głównych bohaterów. Choć są postaciami fikcyjnymi, poczułam jak mocno się z nimi zżyłam. Delektowałam się każdym słowem, zdaniem, akapitem RTR by z prawdziwą przyjemnością i satysfakcją oddać się, całkowicie zatracić w Twoim opowiadaniu. Wspaniale oczarowałaś mnie! Niesamowicie urzekłaś! Rozpływać się z zachwytu i chwalić Twoją technikę pisarską mogłabym w nieskończoność. Opisałaś w RTR wszystko niezwykle magicznie. Czułam niesamowitą, nieopisanie wielką radość. To była prawdziwa rozkosz dla moich zmysłów! Udowodniłaś mi, że to długie i bolesne rozstanie Babette i Billa nauczyło ich, że tak naprawdę nic nie zdoła ich rozdzielić, a wszystkie trudności i przeciwności losów od tej pory będą pokonywać razem. Moją uwagę zwróciło to, jak przepięknie w każdym dotyku, przelotnym spojrzeniu, pocałunku była widoczna ta ich ogromna, szalona, niezniszczalna i taka niezwykła miłość. Przy czytaniu płakałam! Byłam i jestem gotowa uwierzyć absolutnie we wszystko, co przytrafiło się Twoim bohaterom. Pozwoliłaś poznać i wyniknąć w przepiękną, prawdziwą miłość (choć ta miłość miała na swojej drodze tyle przeszkód...) Podoba mi się, że nie idealizujesz swoich bohaterów – jak my wszyscy mają oni swoje wady i zalety, popełniają błędy. Ogromny podziw wzbudzają we mnie nawet same końcówki poszczególnych części, urywane w punktach kulminacyjnych. Twój styl pisania mnie zachwyca! Potrafisz budować napięcie i w odpowiedni sposób wyrażać emocje bohaterów.
OdpowiedzUsuńGorąco liczyłam na upragniony happy-end, choć po cichu troszkę bałam się, czy ta atmosfera zbytniej szczęśliwości i rodzinnej sielanki ostatnich części, nie spowoduje i nie sprowokuje Cię czasem do napisania bardziej dramatycznego zakończenia RTR. To zakończenie bardzo mi się podobało! Szczęśliwe zakończenia należało się głównym bohaterom – w końcu już tyle się nacierpieli przez te wszystkie lata trudnej i bolesnej dla obydwojga rozłąki.
Nie żałuje ani jednej sekundy, minuty i godziny spędzonej przy tej wspaniałej lekturze bo przeznaczony i poświęcony czas nie uważam bynajmniej za stracony!
Na pewno nie raz jeszcze będę wracać do tej cudownej, prawdziwej, szczerej, wiecznej historii miłości bo tak ogromnie chwyciła mnie za serce!
Te wszystkie słowa (choć tak ich wiele) nie oddają w pełni wszystkich moich uczuć.
"Dziękuję" to stanowczo zbyt mało!
Dziękuję, to dla mnie bardzo dużo, to słowo zawiera każdą, z wypowiedzianych i odczuwanych emocji, oznacza, że lektura tego opowiadania sprawiła Ci wiele przyjemności i nie żałujesz ani chwili przy niej spędzonej. Uwierz, dla mnie słowo dziękuję, jest piękne i niezwykle ważne.
UsuńMoże dla części, fabuła RTR jest nieco przesadzona, a ukazanie tak wielkiej, idealnej miłości przerysowane, bo przecież tu i ówdzie słyszy się, że taka wielka miłość nie istnieje, że można o niej tylko poczytać w książkach, albo obejrzeć ją w filmie. Ja wierzę w taką miłość, wiem, że istnieje, jeśli tylko dwoje odpowiednich ludzi, niczym te przysłowiowe połówki jabłka, odnajdzie się. Gdybym nie wierzyła, przecież nic tak patetycznego by nie powstało. To mój hołd dla miłości i moje uwielbienie tak silnego uczucia. Moi bohaterowie nie są ideałami, popełniają błędy, mają rysy i wady, ale ich miłość już idealna jest, przetrwała wszystkie burze, aby mogli się nią cieszyć już będąc ze sobą na zawsze.
I znów tyle cudownych słów, nie jestem w stanie opisać, jaką radość czułam czytając je, bo któż nie radowałby się z takiego komentarza?
Teraz ja dziękuję Ci serdecznie, że odświeżyłaś sobie tę historię w tej lepszej, poprawionej wersji :*