piątek, 26 sierpnia 2016

Część 4.



Część 4.


„Odkąd  tak, jakby nic odeszłaś stąd
zgubiłem się wśród samotnych świata stron,
a wszystkie sny twoją twarz wciąż śnią,
nieznośny lód w sercu ciepła chce twych rąk
i wciąż krzyczę: proszę, proszę wróć...”
Perfect – „Każdy oddech twój”
ęłęó

            Od dobrych kilku minut Amy siłowała się z zamkiem swojej szafki, a kiedy już ją w końcu zamknęła, nie mogła wyjąć kluczyka. Agnes spieszyła się na jakieś dodatkowe zajęcia z angielskiego, więc dawno poszła. W ogóle prawie już nikogo nie było na korytarzu. Była nawet zdecydowana zostawić szafkę otwartą, kiedy nagle zza jej pleców wyłoniły się czyjeś silne dłonie, a tuż nad uchem usłyszała męski, znajomy jej głos:
            - Spokojnie, czasem się zacinają.
            Kątem oka spostrzegła tajemniczego wybawiciela ze stołówki. Nie chciała się odwracać, ponieważ twarz blondyna znajdowała się tuż obok, a taki ruch niechybnie sprawiłby niemal zetknięcie się jej ust z jego policzkiem. Jego bliskość wywołała przyjemny dreszcz na jej ciele. Od dnia potyczki z Martinem w szkolnej stołówce, zaczęła go dostrzegać na szkolnym korytarzu, nawet czasem łapała się na tym, że celowo poszukuje go wzrokiem. Kiedy czasem ich spojrzenia spotkały się, zawsze obdarowywali się uśmiechem i krótkim „cześć”. Jednak żadne z nich nie mogło się zdecydować na jakąś dłuższą rozmowę. Zupełnie tak, jakby obawiali się odrzucenia.
            Zamek szafki ustąpił i chłopak odsunął się na bezpieczną odległość.
            - Już drugi raz ratujesz mnie z opresji - uśmiechnęła się dziewczyna - Nie wiem jak zdołam ci się odwdzięczyć.
            - No wiesz... - Tajemniczo zaczął blondyn. - Tuż za rogiem jest niezła pizzeria, a ja jestem trochę głodny - Wymownym gestem pomasował się po brzuchu.
Amy roześmiała się;
            - Nie ma sprawy, to idziemy na pizzę.
            - Skoro zapraszasz… - zażartował. - A tak w ogóle to Maximilian jestem, dla znajomych Max, imię dobre dla psa, albo kota, ale niestety nie miałem wpływu, kiedy wybierała je mama - Wyciągnął do niej rękę.
            - Amy – Uścisnęła jego dłoń.
            - Wiem… - Uśmiechnął się Max.
            - A skąd wiesz? - Spojrzała na niego, unosząc lekko jedną brew, chociaż ona też już znała jego imię, ale za nic w świecie nie przyznałaby się do tego.
            - Jak się bardzo chce, wszystkiego można się dowiedzieć. To naprawdę żaden problem.
            Amy zaśmiała się lekko i nieco zaczerwieniła. A więc interesowała go, może nawet mu się spodobała...?
            Wyszli ze szkoły, pogrążeni w rozmowie. Na początek o szkole, o nauczycielach, o tym, o czym było najprościej byle tylko zacząć tę znajomość, której przecież obydwoje chcieli.
            - Podobno przyjechałaś ze Stanów? - zapytał Max, zajmując miejsce przy stoliku.
            - Jak widzę, jesteś świetnie poinformowany - roześmiała się Amy.
            - Mówiłem ci już, że dla chcącego nic trudnego - odparł chłopak.
            - Dziękuję - zwróciła się do kelnerki, która właśnie przyniosła im kartę. - To jaką sobie życzysz?
            Max popatrzył na propozycje w menu.
            - Dla mnie może być mała Napoletana - Uśmiechnął się, nie spuszczając wzroku z Amy, przez co dziewczyna czuła się trochę skrępowana, ale w tym wypadku, było to bardzo przyjemne uczucie. W jego spojrzeniu uwielbienie mieszało się z podziwem. Nie pamiętała, żeby kiedyś ktoś patrzył na nią w ten sposób.
            - A ja tradycyjnie Margheritę, oczywiście małą - zwróciła się do kelnerki, unikając spotkania ze wzrokiem Maxa. Czuła, że ten pełen uroku chłopak, wzbudza w niej coraz większą sympatię. Wystarczyło kilka dni, kilka spotkań na szkolnym korytarzu, a myślała o nim nieco inaczej, jak o zwykłym, szkolnym koledze.
            Amy opowiedziała mu w skrócie o życiu w Ameryce, czego chłopak słuchał z ogromnym zainteresowaniem.
            - A ty, opowiesz mi coś o sobie? - zapytała w końcu.
            - Jasne, tylko co chcesz wiedzieć?
            - Wszystko - uśmiechnęła się dziewczyna.
            - No wiesz, wszystkiego, to nawet ja o sobie nie wiem - odparł tajemniczo chłopak. - Ale przynajmniej spróbuję.
            Przez całą rozmowę Max nie spuszczał z Amy swojego spojrzenia. Czasem ich wzrok spotykał się, wtedy czuła na swoim ciele przyjemny dreszcz.
            - Tak więc mieszkam z rodzicami, uczę się, jestem na specjalizacji techniki rzeźbiarskie.
            - Chcesz iść w tym kierunku na studia? - przerwała mu Amy.
            - Powiem szczerze, że jeszcze nie wiem jak to będzie z moją dalszą nauką. Na razie chciałbym chociaż zdać maturę.
            Amy spojrzała na niego ze zdziwieniem:
            - Jak to, nie chcesz dalej się uczyć?
            Max roześmiał się:
            - Chciałbym, oczywiście, że bym chciał, ale oprócz nauki i sztuki, mam jeszcze inną pasję, która… nie będę ukrywał, bardziej mnie kręci. Gram jeszcze w zespole, jednak póki co nasza kariera nie rozwinęła się na tyle, żebym musiał rzucić szkołę...
            - Jak to rzucić szkołę? A po co? - Amy nie potrafiła zrozumieć czemu te dwie rzeczy miałyby ze sobą kolidować.
            - No wiesz, czasem tak bywa, że nie da się pogodzić jednego z drugim. Planujemy po nowym roku wydać płytę i jeśli ona odniesie sukces, a mój ojciec mówi, że mamy na to ogromną szansę, to dalsza nauka może być problemem. Wszyscy się uczymy i dlatego tak opóźnialiśmy wydanie tej płyty. Nie chciałbym robić matury w wieku dwudziestu kilku lat - roześmiał się chłopak.
            Dla Amy to wszystko było i tak niezrozumiałe. Nie pojmowała, jak można było nie pogodzić tych dwóch spraw.
            - A czemu z tego powodu, miałbyś zdawać maturę dopiero w wieku dwudziestu kilku lat? - zapytała w końcu.
            - No wiesz... - Próbował wytłumaczyć jej to wszystko Max. - Jak się rozkręci na dobre karuzela kariery, wtedy zupełnie nie ma czasu na naukę. Mam na to świetny przykład mojego ojca.
            - To twój ojciec nie skończył szkoły? - zdziwiła się.
            - Musiał przerwać jeszcze w gimnazjum, po prostu nie miał jak kontynuować nauki, ciągłe wyjazdy, koncerty, stres. Dopiero kilka lat później, jak już nauczył się to godzić, zdał maturę i uczył się dalej - powiedział, po czym zwrócił się do kelnerki. - Poproszę rachunek!
            - O nie! - wykrzyknęła nagle Amy - To ja stawiam i ja płacę.
            - Nawet nie ma mowy, to był tylko pretekst, żeby tu z tobą przyjść - roześmiał się  chłopak.
            Oczywiście przekomarzali się jeszcze chwilę, ale Max nie ustąpił. Użył argumentu, że dla niego byłoby ujmą, gdyby kobieta za niego płaciła rachunek. Amy nie miała wyjścia i musiała skapitulować.
            Zbliżała się godzina siedemnasta.
            - Muszę wracać do domu, zaraz mama wróci z pracy i się zdenerwuje, jeśli jeszcze mnie nie będzie.
            - Jasne, no to chodźmy. Mogę cię odprowadzić? - zapytał niepewnie Max.
            - Jeśli chcesz... - uśmiechnęła się dziewczyna - Ale muszę wrócić autobusem, bo się spieszę.
            - To dziś pojedziemy autobusem, a jutro przejdziemy się na piechotę - odparł stanowczo.
            Między dwójką młodych ludzi właśnie coś zaiskrzyło na tyle, że podświadomie oboje chcieli kolejnych spotkań i właśnie zanosiło się na to, że Amy i Max, już wkrótce staną się szkolną sensacją...

~

            „Robię się stary i zgorzkniały, nic mnie nie cieszy, oprócz luksusu i pieniędzy nie mam nic...”, myślał Bill, maczając usta w ulubionym trunku. Który to już drink dzisiaj? Stracił kompletnie rachubę. Może trzeba było do każdego brać osobną szklankę? Przynajmniej wiedziałby ile wypił. Najwyżej rano, mamrocząca coś pod nosem gosposia, włożyłaby jakieś dziesięć więcej do zmywarki, chociaż właściwie lepiej, że tak nie zrobił. Po co potem cała okolica ma gadać, że Bill Kaulitz jest staczającym się alkoholikiem?
            Ostatnio pił faktycznie dużo, a co najgorsze wszędzie zostawiał po sobie ślady alkoholowej bytności. Tu i ówdzie walały się puste butelki, lub stały szklaneczki po opróżnionych, bądź niedopitych drinkach. Pewnie zaraz wejdzie Patrizia i nie omieszka nie skomentować po raz kolejny jego zachowania. Nie lubiła kiedy za dużo pił, zresztą która kobieta to lubi? Ale nie denerwował się, doceniał jej troskę, w końcu to ona swoją wytrwałością i najczystszą determinacją potrafiła wyciągnąć go z największego bagna. Od zawsze się o niego troszczyła w ten wyjątkowy sposób, wyciągnęła pomocną dłoń w najcięższych chwilach, znosiła wszystkie fochy i kaprysy, a nawet to, kiedy całkiem pijany wykrzyczał jej w twarz, że jest i zawsze będzie dla niego nikim. Kiedy każdy omijając go z obrzydzeniem leżącego po kolejnej alkoholowo-narkotykowej imprezie w kałuży swoich własnych wymiocin wychodził, ona jedna obmywała go starannie i przebierała, a potem czuwała przy nim pół nocy. Kolejnego ranka budził się w czystej pościeli swojego łóżka i zastanawiał skąd miała tyle sił, żeby go w nim położyć? Tyle jej zawdzięczał…
            Jego Patrizia... Oddała mu swoje serce, ciało i duszę, bezgranicznie pokochała, a on mógł jej tylko ofiarować w zamian niewiele znaczące przywiązanie i szacunek, odrobinę materialnego luksusu, tylko tyle, nie spełniając jej największego marzenia... Nigdy nie powiedział jej, że kocha, choć wiedział jak bardzo na to czeka. Choć z pewnością ogromną radość sprawiłoby jej nawet fałszywe wyznanie, on nie potrafił jej oszukać i skłamać, po prostu na to nie zasługiwała. Tak bardzo chciał ją pokochać, za całe jej dobro, za miłość jaką go obdarowała, za troskę i wierność - jednak nie potrafił, nie umiał wyrzucić przeszłości ze swojego serca. Chociaż minęło tyle lat, on wciąż trzymał w szufladzie nocnej szafki zdjęcie tej jednej jedynej, wspomnienie cudownych, pełnych szczęścia, miłości i szalonej namiętności chwil. Takich uniesień  jak z nią, nie zaznał już nigdy...
            - Nie za dużo tego? - Usłyszał nagle i poczuł, jak Patrizia wyciąga mu z ręki wypełnioną alkoholem szklankę - Proszę... nie pij tyle.
            Uchylił powieki, stała nad nim pachnąca, okryta swoim zwiewnym, przezroczystym peniuarem, osłaniającym tak niewiele. Była dobra i piękna, miała idealne ciało, zgrabne, długie nogi, jędrne piersi. Jednym słowem ideał, wyrozumiałej do granic możliwości, kochającej kobiety. Taką kobietę powinno się otaczać luksusem i kochać do szaleństwa. Tym pierwszym obdarowywał ją co dnia, a drugie...? Nie potrafił i nie mógł jej pokochać nawet odrobinę, więc nawet nie mogło być mowy o szaleństwie. Nie zasługiwał na nią nigdy, więc czemu spotykało go z jej strony tyle dobra?
            - Chodźmy na górę... - powiedziała cicho, wpatrując się w niego swoimi dużymi, szafirowymi oczami.
            Wiedział czego od niego oczekuje, czego pragnie. Nie kochali się kilka dni, od chwili, gdy się dowiedział o powrocie tamtej. Właśnie od tych kilku dni kładł się dopiero wtedy, gdy zasnęła. Nie chciał jej ranić odmową, bo jakoś nie potrafił się zmusić do aktu, z którego nie czerpałby żadnej przyjemności.
            W głowie krążyły mu myśli o innej, a przed oczami miał tylko jedną twarz.
            - Idź, ja zaraz przyjdę... - odparł po chwili.
            - Proszę, nie chcę się znowu sama kłaść - patrząc na niego z wyczekiwaniem, przysiadła na brzegu kanapy. Materiał okrycia ześlizgnął się uwodzicielsko na boki, odsłaniając piękne nogi i fragment czarnej koronki pomiędzy nimi. Nie zareagował.  Wiedziała, że coś jest nie tak, od kilku dni był smutny i przygaszony. Mówił niewiele, dużo pił.
            Przysunęła się bliżej i pogładziła go po policzku, muskając delikatnie swoimi wargami jego usta.
            - Co się dzieje kochanie? Jesteś od kilku dni jakiś spięty…
            Pokręcił przecząco głową.
            - To nic takiego, jestem tylko przemęczony, to minie - odparł, przecierając twarz dłońmi.
            - Chodź do łóżka... - Pociągnęła go delikatnie za rękę. Tym razem nie protestował, nie chciał jej krzywdzić. Posłusznie wspinał się po schodach do ich sypialni, którą jeszcze do niedawna tak bardzo lubił. Od kilku dni traktował ją raczej jak średniowieczną komnatę tortur.
            Patrizia najwyraźniej wszystko przygotowała wcześniej, bo pomieszczenie nasycone było ulubionym przez niego zapachem kadzidełek, a na komodzie płonęło kilka świec. Kiedy usiadł na łóżku, delikatnie popchnęła go, co sprawiło, że bezwładnie zatonął w miękkiej pościeli. Nachyliła się nad nim i powoli zaczęła rozpinać guziki swojej cieniutkiej narzutki, po czym kilkoma zmysłowymi ruchami zsunęła ją ze swoich ramion, odrzucając na dywanik przy łóżku. Na jej nienagannym ciele została już tylko niewiele zakrywająca, czarna bielizna. Na taki widok, niemal każdy mężczyzna oszalałby z pożądania.
            Niemal każdy, ale nie on...
            Przymknął oczy i poczuł, że delikatne dłonie rozwiązują pasek szlafroka, aby po chwili uwolnić jego ciało z jedynego okrycia jakie miał na sobie. Chciał jej się oddać, kolejny raz pragnął wynagrodzić brak duchowej miłości. Poddał się jej woli, był jak bezwolna marionetka, a jednak zniewolona beznadziejnym, powracającym uczuciem do innej, do tej, której obraz miał znów pod powiekami. Westchnął, kiedy opuszki zwinnych palców delikatnie zaczęły pieścić jego ciało. Odpłynął w krainę wyobraźni i marzeń, a dłonie czarnowłosej piękności z jego przeszłości i wspomnień, uwalniały z podświadomości wszystkie śnione o niej przez te lata sny. Czuł na sobie jej usta, błyszczące i zmysłowe, soczyste i słodkie jak miąższ dojrzałej czereśni. Kochał ten zniewalający smak, pragnął znów przywołać go w pamięci, więc sięgał w te najodleglejsze zakamarki i na nowo odbierał jej oddech, z taką łatwością jak niegdyś, obejmował miękko wargami każde swoje wyobrażenie, bo…
            To nie był ten smak, to nie były te usta...
            Oddalał się, wzlatywał gdzieś wysoko, unosił się na falach swojej imaginacji, po czym z bólem wracał, opadał w dół, tonął w bezdusznej rzeczywistości. Mocno zacisnął powieki, kiedy poczuł na swojej męskości jej wargi. Dobrze pamiętał tamten dotyk, może był inny, a może taki sam, dla niego jednak wyjątkowy. Jeszcze tydzień temu nie myślałby o niej w takiej chwili, choć wciąż jej cząstkę miał w swoim sercu, a wspomnienie głęboko w podświadomości, cieszyłby się tą niezwykłą chwilą bliskości ze swoją kobietą, ale teraz…
            Teraz nie mógł, nie potrafił oddać siebie tej, która oddałaby za niego życie, ale jednocześnie nawet nie umiał wyobrazić sobie, że jest tu z nim tamta.
            Nie to miejsce, nie ten czas...
            Gdyby tu naprawdę była, gdyby wypełniła sobą pustkę w jego sercu, mógłby teraz rozpłakać się ze szczęścia, a nieskazitelnie czyste łzy zamieniłyby się we wpadające do wody perły.
            Ale jej nie było, chociaż… Była tak blisko, ale nie tu i nie przy nim.
            Nagle Patrizia przerwała pieszczoty, podsunęła się do góry i spojrzała mu w oczy, z nieukrywanym żalem.
            - Bill... Co się z tobą dzieje...?
            Przyglądał jej się chwilę, zastanawiając jak będzie teraz wyglądało ich życie? Czy już zawsze będzie ją ranił nie chcąc tego? Czy jej dotyk będzie niemal bolesnym? Co robiła z nim teraz ta kobieta z przeszłości? Dlaczego wciąż będąc nieobecną w jego życiu, tak bardzo i znów, wszystko niszczyła?
            - Nie wiem, nie mogę... Przepraszam...
            Wstał i zakładając szlafrok wyszedł z sypialni, pozostawiając Patrizię samą. Wszedł do łazienki, zapalił papierosa i bezwiednie zawiesił wzrok na stojącym na szklanej półce rzędzie flakoników z perfumami.
            Przyszło mu teraz do głowy, że z ich wspólnego życia najtrwalej wyryły się w jego pamięci chwile, w których wkradała się choćby tylko wspomnieniem Babette. Do dziś pamiętał dzień, kiedy Patrizia kupiła sobie nowe perfumy. Była taka szczęśliwa i zadowolona, że wreszcie wśród tysięcy zapachów odnalazła ten, który ją zniewolił. Cieszyła się jak małe dziecko, a on śmiał się razem z nią, podobała mu się jej euforia i jej radość, jednak tylko do chwili, kiedy w jego zmysły wkradła się dobrze mu znana  kompozycja aromatów. To był jej zapach, ciężki i orientalny, nigdy go nie zapomniał.
Jeszcze tego samego dnia, osobiście oddał flakonik w perfumerii i wybrał zupełnie inny, słodki zapach, który w żadnej nucie kompozycji nie mógł przypominać tamtego, zarezerwowanego tylko dla jednej kobiety. I choć zapewne w jego posiadaniu były tysiące innych, to jednak nie chciał, aby ta sama, zapachowa mgła osnuwała ciało kobiety, z którą dziś dzielił życie.
            Objął ustami papierosa i zaciągnął się dymem, wydmuchując go po chwili wprost w szklaną taflę lustra, w której odbijała się jego zmęczona życiem twarz. Uważnie się sobie przyjrzał.
            - Jesteś draniem Kaulitz... - powiedział do siebie, wpatrując się w swoje pełne smutku oczy.
            Czuł się podle… To dla niego założyła najlepszą bieliznę, użyła najlepszych perfum i najdroższego balsamu, a on...? On to wszystko odrzucił, odtrącił, wzgardził... Kochała go, a on teraz już nawet nie potrafił dać jej odrobiny poczucia bezpieczeństwa. Bał się każdego kolejnego dnia i doskonale wiedział, że ją też wkrótce sparaliżuje strach. Tak bardzo nie chciał jej skrzywdzić… Być może nawet nie będzie musiał, może jego cierniowa droga w przyszłość, nie skrzyżuje się z drogą jego miłości, może jedynie spotkają się gdzieś na rozstaju, aby pójść w swoją, zupełnie przeciwną stronę...? Tego wiedzieć nie mógł, jedynym pewnikiem, bardzo bolesnym, była jego przeszłość.
            Wolał nie wracać do sypialni, był niemal pewien, że Patrizia płacze. Nie potrafiłby teraz jej pocieszyć, bo niby jakich argumentów miałby użyć? Co jej powiedzieć? Nie chciał jej okłamywać, chociaż w tym chciał być do końca szlachetny.
            Wziął koc, poduszkę i zszedł do salonu, kładąc się na kanapie. W kominku jeszcze tliły się szczapy.
            Z każdym dniem intensywniej myślał o Babette, zasypiał pogrążony w marzeniach, budził się z nadzieją. Gdyby ona nie wróciła, nadal żyłby spokojnie, od czasu do czasu zatapiając się we wspomnieniach. Ale ona tu była, wróciła i ta świadomość sprawiała, że jego życie wywróciło się do góry nogami. Nie wiedząc co przyniesie dzień, bał się każdego kolejnego. I choć z każdą godziną coraz bardziej pogrążał się w strachu, pragnął tylko jednego.
            Choć raz znów spojrzeć jej w oczy...