Część 2.
„Halo,
to ja…
Zastanawiałam się, czy po tych wszystkich latach chciałbyś się spotkać,
by przejść przez to wszystko raz jeszcze?
Mówią, że czas leczy rany,
ale moich nie wyleczył…”
Zastanawiałam się, czy po tych wszystkich latach chciałbyś się spotkać,
by przejść przez to wszystko raz jeszcze?
Mówią, że czas leczy rany,
ale moich nie wyleczył…”
Adele
– „Hallo”
Dotrzymała
danego córce słowa. Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego przeprowadziły się od dziadków, do
wyremontowanego, pachnącego świeżością mieszkania. Amy nie ukrywała jak trudno
jej było odnaleźć się w niemieckiej rzeczywistości. Tu wszystko było takie
inne, przesadnie czyste, wychuchane, wręcz pedantyczne. Z ojczystą mową nigdy
nie miała problemu, w końcu rodzice byli Niemcami. Znała też doskonale
angielski i nawet francuski, którego nauczyła ją w dzieciństwie matka, jak na
pół krwi Francuzkę przystało, jednak z tym nie radziła sobie najlepiej. Jednak
tu nie chodziło o język, jakim miała się posługiwać, denerwowali ją ludzie,
tacy zimni i oschli w kontaktach z innymi, czasem wręcz niemili. Brakowało im
radości i spontaniczności, jaką posiadali amerykanie. Między innymi z tego też
powodu bała się nowej szkoły, nie wiedziała co ją czeka, nie miała także
pojęcia jak będą się jej układały kontakty z rówieśnikami. Czy zdoła znaleźć
równie wspaniałą przyjaciółkę, jaką za oceanem miała w osobie Sharon?
Niebawem
miała dołączyć w liceum do klasy dwunastej, gdzie wszyscy się znali po
pierwszym roku. Tylko ona była zupełnie nowa, w dodatku nawet nietutejsza.
Zrozumiałe było to, jak bardzo bała się tych pierwszych tygodni.
Nadszedł
w końcu ten dzień, kiedy stanęła przed elewacją budynku szkoły do której miała
uczęszczać przez kolejne dwa lata i przeczytała widniejącą na nim tabliczkę:
-
Liceum Plastyczne imienia Kaspara Davida Friedricha.
Głęboko
westchnęła, wciągając w płuca potężną dawkę powietrza jakby dodając sobie
odwagi, po czym przekroczyła próg szkoły.
Chyba
po raz pierwszy od chwili przyjazdu, nie zdenerwowała jej pedantyczność
Niemców. Bez trudu znalazła salę pod którą - jak podejrzewała - stała już
liczna grupka reprezentantów jej klasy.
Niemal
wszyscy obrzucili ją badawczym spojrzeniem. Była nowa, a nową trzeba przecież
ocenić. Dołączy do elity, czy dopasuje się raczej do mało znaczącej reszty?
Z
grupy wyłonił się nagle, podchodząc do niej z pewnym siebie uśmieszkiem, wysoki
szatyn. Obszedł ją dookoła cmokając porozumiewawczo, co wywołało salwę śmiechu
u większości stojącej nadal w grupie. Nienawidziła takich typków, pewnych
swojego uroku, z wystylizowanymi włosami i bezczelnych do granic możliwości.
Czuła jak wszystko się w niej gotuje, ale dumnie uniosła głowę ignorując
osobnika. Część dziewczyn patrzyła na nią dziwnie, jakby z zazdrością. Czyżby
to „coś”, co doprowadzało ją teraz swoim zachowaniem do szewskiej pasji, było
tu jakimś szkolnym bożyszcze? Wszystkie znaki na to wskazywały.
Amy
usłyszała za sobą miękki, damski głos:
-
Martin, nie atakuj tak na dzień dobry nowej koleżanki.
Poczuła
jak przenikają jej ciało zimne dreszcze. „W
dodatku to 'coś' ma imię mojego ojca”, westchnęła w duchu.
-
Dzień dobry pani profesor - odezwały się jedne po drugich, mieszane głosy
oczekujących uczniów, po czym wszyscy weszli do sali i zajęli miejsca w
ławkach.
Znów
była rozżalona. Wróciła tęsknota szkoły w Waszyngtonie, teraz, zamiast jakiejś
rudowłosej, wymalowanej panny, siedziałaby obok niej ukochana Sharon. Obrzuciła
niechętnym spojrzeniem całą salę. Bezczelny szatyn nie spuszczał z niej
kokieteryjnego spojrzenia, na co ona tylko wydęła z dezaprobatą usta, zwracając
swój wzrok w kierunku okna.
-
W tym roku szkolnym dołączyła do nas nowa koleżanka - wyrwał ją z zadumy
przyjemny głos profesorki. - Powitajmy ją szczególnie ciepło, ponieważ przybyła
do nas aż z Waszyngtonu - Nie omieszkała wymienić miejsca jej wcześniejszego
pobytu kobieta, po czym dodała: - Powitajmy Amy Bauer.
Amy
wstała, uśmiechając się. Czuła się nieswojo, nie znosiła takich sytuacji, kiedy
wszystkie oczy były zwrócone na nią. W sali rozległy się brawa. „Dziwny mają sposób witania nowych”,
pomyślała, uśmiechając się ironicznie.
Wciąż to wszystko było takie obce, ci ludzie i ich
obyczaje, każda rzecz niemal irytowała ją. Właśnie w tej chwili, wrócił żal do
matki za to, że ją tu przywiozła, chociaż nie… Teraz miała żal do całego
świata, a najbardziej do losu i tej cholernej śmierci, że tak wcześnie zabrała
jej ojca. Gdyby żył nie musiałaby tu przyjeżdżać, nadal byliby wszyscy
szczęśliwi tam, za oceanem. Tak właśnie myślała, choć nie miała pojęcia, że jej
matka tam nigdy prawdziwie szczęśliwa nie była, a jedyne szczęście jakie wówczas
miała, to radość posiadania córki.
Zapisywała link do strony szkoły z planem lekcji
ze łzami w oczach, zastanawiając się jaki rozkład godzin miałaby w tym roku w
waszyngtońskim plastyku.
Przez
całą drogę do domu, wzbierała w niej wściekłość, którą rozładowała płaczem,
rzucając się na łóżko w swoim pokoju. Jak zdoła się zaaklimatyzować w nowej
szkole? Jak zdobędzie choćby jedną przyjaciółkę na miarę Sharon? Setki pytań
wciąż skrapianych łzami rodziło się teraz w jej głowie. Leżała w bezruchu przez
dłuższy czas, kiedy usłyszała zgrzyt klucza w drzwiach. Pospiesznie wstała
ocierając łzy. Nie chciała sprawiać swojej matce przykrości, swoimi obawami i
kiepskim nastrojem.
-
Cześć kochanie - Usłyszała ciepły głos rodzicielki. – Jak minął dzień i jak tam
w nowej szkole? - zapytała kobieta z troską w głosie, całując córkę. –
Opowiadaj, mam nadzieję, że nie jesteś przerażona?
Ale
była przerażona, bardziej, niż matka mogła to sobie wyobrazić.
-
Dobrze - odparła Amy, starając się, aby jej głos i wymuszony uśmiech, nie
zdradził kiepskiego nastroju.
Babette
podeszła do córki, delikatnie podtrzymując kciukiem jej podbródek i patrząc w
oczy. Znała to spojrzenie i bynajmniej nie wyrażało ono zachwytu.
-
Co się dzieje? Mów, nie podoba ci się szkoła? Co jest nie tak? Ktoś ci zrobił
przykrość? - wyrzuciła z siebie lawinę pytań.
Amy
pokręciła przecząco głową, odwracając wzrok.
-
Nie mama, szkoła jest w porządku, a wychowawczyni nawet miła, ja po prostu
tęsknię za Sharon, za moimi przyjaciółmi, za tamtą szkołą... - mówiła coraz
ciszej, aż załamał jej się głos, a po policzkach spłynęły pojedyncze łzy.
Jakiś
nagły wyrzut sumienia ścisnął Babette za serce. Po raz kolejny zastanowiła się
nad słusznością swojego wyboru. Przecież nawet nie zapytała córki, nie
poradziła się jej gdy chciała tu przyjechać, znów zachowała się jak jakaś
cholerna egoistka decydując za nią, goniąc za utraconą przeszłością, której
przecież odzyskać nie mogła. Zawsze tak postępowała, nigdy nie liczyła się z
nikim, z niczyim zdaniem, ważne były tylko jej uczucia. Teraz zastanowiła się
właściwie po co tak usilnie dążyła do tego przyjazdu, po raz kolejny myślała
tylko o sobie? Przecież Amy już nie była małą dziewczynką, to tam wychowała się
i miała wszystko co najcenniejsze. Zanim zdobyła się na ten krok, powinna była
to uszanować. Tymczasem kierowały nią jakieś mrzonki, złudne nadzieje, tylko
właściwie, na co? Czy po tylu latach w ogóle może mieć jakieś nadzieje?
Przecież kiedyś sama je zaprzepaściła... Wszystko to było totalnie bez sensu.
Westchnęła
ciężko, obejmując córkę.
-
Przepraszam skarbie, to wszystko przeze mnie...
~
Kolejne
dni w szkole, wydawały się Amy coraz sympatyczniejsze, oczywiście poza
momentami, kiedy to musiała zmierzyć się w słownych potyczkach z mniej
sympatycznym kolegą.
Jako
specjalizację wybrała reklamę, tak samo jak w Waszyngtonie. Mogła zmienić, ale
chciała kontynuować naukę w tym kierunku, lubiła to i wiązała z tym swoją
przyszłość. Jednak już na pierwszej lekcji z tego przedmiotu, pożałowała, że
nie dokonała innego wyboru. Kiedy wchodziła do sali siedział w niej Martin,
obdarowując ją jednym ze swoich kretyńskich uśmiechów. Na samą myśl, że jeszcze
na wielu godzinach lekcyjnych będzie musiała znosić jego towarzystwo, robiło
jej się niedobrze. Czemu zawsze interesują się nią sami idioci? Wzdrygnęła się
na samo wspomnienie swojego byłego chłopaka, Dustina. Że też była na tyle
głupia, aby przeżyć z nim swój pierwszy raz…
Jedynym
pocieszeniem w tym wszystkim była Agnes, dziewczyna z którą siedziała. Choć na
pierwszy rzut oka nazwała ją „rudowłosym pasztetem”, owa koleżanka okazała się
naprawdę bardzo miła. W szkole spędzała z nią każdą chwilę, a wkrótce zaczęły
się też spotykać poza nią. Pomału wszystko zaczęło nabierać innych, bardziej
kolorowych barw i tylko ten nieszczęsny lowelas spędzał jej sen z powiek. Jego
chamskie zaczepki i idiotyczne dowcipy wręcz irytowały ją, już nawet nie
wspominając o tym, że w jakikolwiek sposób miałyby wzbudzić w niej choć cień
zainteresowania tym typem, do czego on usilnie zmierzał. Pewny swojego uroku, o
czym niejednokrotnie przekonywały go inne dziewczyny, był bardzo zdziwiony, że
brązowowłosa piękność jest tak nieczuła na jego zaloty, ba! Wręcz śmie je
odrzucać! Zdawać by się mogło, że chłopak powoli traci cierpliwość i zaiste,
pewnego dnia tak właśnie się stało.
-
Widzisz tego blondyna, który siedzi pod ścianą? - powiedziała niemal szeptem
Agnes, kiedy siedziały w szkolnej stołówce, spokojnie konsumując obiad.
-
Tamtego? - zapytała równie cicho Amy, zwracając oczy na obiekt ich poufnej
wymiany zdań.
-
Mhm... - zamruczała towarzyszka - Niezły, co? Ale jest raczej nie do zdobycia.
-
A to czemu, jakiś nietykalny?
-
Raczej wybredny, do tej pory spotykał się tylko z dwoma dziewczynami ze szkoły
- tłumaczyła Agnes.
Amy
rozśmieszyły argumenty koleżanki.
-
No i co z tego? Może jest po prostu stały, nie wpadłaś na to?
-
Stały i wymagający - dodała Agnes. - Lubi te ładne, ale i mądre. Niejedna ma na
niego chrapkę. W dodatku gra w zespole, chociaż jak na razie nie zrobili
jakiejś większej kariery.
-
Pewnie są kiepscy - uśmiechnęła się Amy z przekąsem, unosząc do ust szklankę
wypełnioną sokiem, dyskretnie lustrując obmawianego chłopaka. Pomimo już tylu
dni spędzonych w szkole, widziała go po raz pierwszy. Teraz, sama przed sobą
przyznała, że jest naprawdę niezły. Może nie był jakimś typowym
przystojniakiem, ale kiedy tak przez dłuższy czas przyglądała mu się,
stwierdziła, że emanuje jakimś tajemniczym i nieodpartym urokiem.
Z
zamyślenia wyrwał ją odgłos odsuwanego krzesła, a kiedy odwróciła głowę
stwierdziła, że leżąca na nim jej torba znalazła się właśnie na podłodze, a
obok dumnie usadowił się z właściwym sobie, bezczelnym uśmiechem, Martin.
W
Amy zagotowało się.
-
Nie zauważyłeś, że to miejsce jest zajęte? - syknęła z wściekłością.
-
Chyba nie przez twoją torbę? - uśmiechnął się z ironią, zestawiając z tacy
posiłek.
-
Właśnie, że przez moją torbę i nic ci do tego! Mógłbyś łaskawie się przesiąść
do innego stolika?
-
Nie mam najmniejszej ochoty, tutaj jest bardzo dobrze - odparł zadziornie
intruz.
-
Amy, chodź, my się przesiądziemy - zaproponowała nieśmiało Agnes, co jeszcze
bardziej ją rozwścieczyło.
-
Nie mam najmniejszego zamiaru! - Walnęła pięścią w stół, po czym zwróciła się
do Martina. - Spieprzaj stąd!
Martin,
jak dotąd cierpliwie znoszący jej wrogość, teraz ukłuty boleśnie nie wytrzymał,
złapał ją za nadgarstek, ściskając mocno. Jego duma została poważnie
nadszarpnięta przez tę zuchwałą dziewczynę.
-
Będę robił co mi się podoba, a ty nie udawaj takiej niedostępnej! Myślisz, że
jak przyjechałaś z pieprzonej Ameryki, to jesteś lepsza?
Próbowała
się wyrwać z jego bolesnego uścisku. Chłopak ze swoim urażonym, męskim ego jednak nie ustępował, na skutek
czego przy stoliku wywiązała się szamotanina.
Nagle
tuż koło nich wyrósł jak spod ziemi, tajemniczy blondyn. Jednym ruchem
wyswobodził Amy z bolesnego uścisku, po czym chwycił nieproszonego gościa za
koszulkę i brutalnie wywlókł zza stolika.
-
Nie rozumiesz palancie jak dziewczyna grzecznie prosi? - powiedział wybawca spokojnie,
aczkolwiek dobitnie, odpychając namolnego chłopaka.
Niemal
wszyscy na stołówce, skupili teraz uwagę na tej scysji. Co jak co, ale takie
sytuacje były zawsze swoistą ciekawostką dla gapiów. Wściekły Martin postawił
znowu na tacy swój posiłek i rzuciwszy blondynowi: - Jeszcze się policzymy! -
odszedł w najodleglejszy kąt stołówki.
-
Dzięki - Uśmiechnęła się Amy i podnosząc z podłogi swoją torbę, położyła ją na
zwolnionym właśnie miejscu.
-
Nie ma za co, nie znoszę tego frajera - odparł chłopak, oddalając się. Amy
powiodła za nim swoim nieco zdezorientowanym spojrzeniem. Więc pomógł jej tylko
z tego powodu? Była niewątpliwie rozczarowana.
-
A ja już myślałam, że to mój osobisty urok na niego zadziałał... - westchnęła,
uśmiechając się i puszczając oczko do Agnes.
-
Kto wie... - odparła tajemniczo koleżanka.
~
Dzień
zapowiadał się pracowicie. Jako szefowa działu reklamy, Babette czuwała nad
każdym zleceniem i mimo świetnej kadry, którą zarządzała, osobiście wszystkiego
musiała dopilnować. Będąc na tym stanowisku nie mogła narzekać na monotonię,
jej obowiązki były dość różnorodne, spotykała nowych ludzi i ciągle coś się
działo. Czas jej pracy był nienormowany,
czasem mogła ją skończyć w południe, a niekiedy wracała do domu późnym
wieczorem, zazwyczaj wówczas, kiedy pracowali nad dużym przedsięwzięciem. I
dziś właśnie był jeden z tych dłuższych dni, właśnie dopinali na ostatni guzik
potężną kampanię reklamową wielkiego koncernu, a na dodatek miała umówione
spotkanie z właścicielką dużej agencji reklamowej, w sprawie banerów. Wśród
wielu ofert wybrała właśnie tę, ze względu na zachęcające wizualizacje i
konkurencyjne ceny.
Zerknęła
w kalendarz, na którą godzinę sekretarka umówiła ową panią.
-
Agencja Reklamowa „Lucienne”, godzina piętnasta... - mruknęła sobie pod nosem,
a po chwili dodała: - No to mam jeszcze czterdzieści minut.
Nie
zastanawiając się dłużej, wstała i wyszła z biura, kierując swe kroki w stronę
gabinetu Julii. Miała ogromną ochotę na kawę i chwilę wytchnienia, spędzoną na
rozmowie z przyjaciółką. Minął ponad miesiąc odkąd pracowała, jednak za każdym
razem, kiedy przechodziła obok swojego dawnego gabinetu, czuła tę
charakterystyczną eksplozję emocji, objawiającą się dziwnym dreszczem. Niekiedy
zatrzymywała się, aby choć musnąć dłonią klamkę, chociaż na chwilę przywrócić w
pamięci najpiękniejsze wspomnienia związane z tym pokojem. Wszystko było tak
jasne, czyste i wyraziste, że kiedy przymykała oczy, każdy wspomniany szczegół
wracał jak żywy. Wciąż w pamięci miała jego obraz, kiedy otwiera te drzwi,
wchodzi... Minęło tyle lat, a ona nie potrafiła zapomnieć, chociaż nie czuła
już bólu, on gdzieś się rozmył, pozostała tylko nostalgiczna mgła, osnuwająca
każde wspomnienie. A może po prostu już przywykła do bólu, oswoiła się z nim
przez te lata...?
Tak
dawno go nie widziała, od kiedy zespół zakończył karierę, jego twarz nie
pojawiała się już tak często w mediach, a ostatnio prawie wcale, chociaż nadal
był obecny w show-biznesie. Wciąż żył z tą samą kobietą o której już wiedziała,
miał z nią dziecko. Tego ostatniego szczegółu dowiedziała się już po powrocie
tutaj, od Julii. Nie potrafiła ukryć przed przyjaciółką, jak bardzo ją to
zabolało, ale z drugiej strony, czy mogła mu mieć to za złe? Przecież to ona go
zostawiła, odtrąciła brutalnie, nie mogła oczekiwać od niego, że będzie żył
przeszłością, miał prawo ułożyć sobie życie jak tylko chciał, miał prawo do
własnego szczęścia. Zresztą… z pewnością już dawno o niej zapomniał.
Wracając
do Berlina, nie wierzyła, że los ponownie ich ze sobą połączy w ten sam sposób,
chociaż od zawsze w jej sercu tliła się nadzieja, to jednak była ona tylko
marzeniem. Tyle czasu minęło, tyle się wydarzyło... Ona tylko chciała być
blisko, tylko go spotkać, choć raz spojrzeć w te oczy, porozmawiać, wyjaśnić
niedopowiedzenia... Może nawet w końcu powiedzieć o Amy...? Wreszcie dojrzała
do tego bardziej po powrocie tutaj, niż po śmierci Martina, miał prawo to
wiedzieć, był biologicznym ojcem jej dziecka... Wszystko zależało od tego, czy
i w jakich okolicznościach go spotka i jeśli w ogóle będzie chciał z nią
jeszcze rozmawiać. Chociaż, jeżeli kochał tamtą kobietę i był z nią szczęśliwy,
czy miała prawo wchodzić w jego życie z butami, burzyć jego spokój? On miał już
swoją rodzinę, ona pozbawiła go stworzenia jej z nią samą kilkanaście lat temu.
Nikt nie mógł wiedzieć, jak to wszystko poukładałoby się, gdyby nie uciekła.
Z
głową pełną wspomnień zapukała do gabinetu Julii, jednak jej tam nie było, a
sama nie miała ochoty pić tej kawy, wróciła więc do biura, zabijając czas
oczekiwania kompletowaniem niezbędnej dokumentacji. Zapracowaną kobietę wyrwał
ze świata dziennikarskiej magii dźwięk automatycznej sekretarki na biurku.
Zerknęła
na zegarek i pospiesznie nacisnęła czerwony guzik.
-
Tak?
-
Przyszła pani Lucienne Kaulitz - odezwał się młody głos z głośnika automatu. Na
dźwięk nazwiska, jakie wymówiła sekretarka pociemniało jej w oczach i miała
wrażenie, że nie usłyszała nic więcej, tylko te siedem liter odbijających się
echem w jej głowie z takim hukiem, jakby wokoło waliły się mury. Nie wiedziała
ile czasu dziewczyna czekała na jej odpowiedź, ona sama nie potrafiła wydobyć z
siebie głosu, całkowicie zaschło jej w ustach i siedziała jak sparaliżowana nie
mogąc się poruszyć. Zupełnie straciła władzę nad swoim ciałem. W końcu z trudem
zapytała:
-
Kto...?
-
No ta pani z agencji reklamowej, Lucienne Kaulitz - powtórzyła sekretarka.
Teraz wpadła dla odmiany w totalną panikę.
-
Za chwilę ją poproszę. – odpowiedziała. Potrzebowała tej chwili na opanowanie
emocji, jakie teraz zawładnęły jej ciałem wprawiając w trudne do okiełznania
drżenie. – Jasna cholera… - mruknęła sama do siebie, odnajdując w stercie
dokumentów ofertę. Jak to możliwe, że nie zauważyła tego nazwiska wcześniej,
ale nie mogła go zauważyć, bo takowego wcale tam nie było, a jako właściciel
widniała osoba o nazwisku Kramer. Przecież gdyby wiedziała… A może to wcale nie
ta kobieta, może to jedynie niefortunny zbieg okoliczności?
Stanęła przy oknie, masując skronie i usilnie próbując się uspokoić. Było jej gorąco, ogarniał ją
strach, chociaż właściwie czego miałaby się bać? Przecież ta kobieta jej nie
znała, jeśli nawet miała jakieś pojęcie o przeszłości Billa, to z pewnością po
tylu latach nawet nie pamięta jej twarzy.
W
ciągu kilku minut opanowała przyspieszony oddech, ale wiedziała, że tak
zupełnie, nie jest w stanie się uspokoić. Nie mogła jednak zwlekać zbyt długo,
więc ponownie nacisnęła guzik sekretarki i odezwała się trochę zmienionym
głosem;
-
Poproś tę panią, niech wejdzie do gabinetu.
Czuła
jak drżą jej dłonie, kiedy przekładała potrzebne dokumenty. Za chwilę stanie
twarzą w twarz z tą kobietą. Tak bardzo chciała wierzyć w to, że może to jest
jednak jakaś tragiczna zbieżność nazwisk? Czy to możliwe, żeby los z niej tak
okrutnie zadrwił, stawiając na zawodowej drodze tę, która zamiast niej trwała
teraz u jego boku?
Rozległo
się delikatne pukanie.
-
Proszę - odezwała się, uporczywie wpatrując w drzwi, zza których właśnie
wyłoniła się wysoka, szczupła blondynka i z uśmiechem podeszła do biurka,
wyciągając rękę w jej kierunku.
-
Dzień dobry, Lucienne Kaulitz, jestem właścicielką agencji – przedstawiła się.
Babette
poczuła bolesne ukłucie rzeczywistości. Kobieta, a właściwie dziewczyna, bo tak
na pierwszy rzut oka miała jakieś dwadzieścia kilka lat, była obdarzona
niezwykle oryginalnym typem urody. Przy pięknych, długich i naturalnie jasnych
włosach jakie okalały jej lekko opaloną twarz, posiadała niezwykłe, duże oczy,
koloru karmelowego piwa, które teraz z ciekawością i wyczekiwaniem przyglądały
się jej.
-
Babette Chardin, witam panią i proszę siadać - odezwała się w końcu po dłuższej
chwili i uścisnąwszy jej dłoń, wskazała krzesło na wprost jej biurka. I w tej
oto chwili młoda kobieta wyostrzyła spojrzenie wpatrując się w nią uporczywie. Właśnie
teraz nabrała pewności, że to
nieszczęsne nazwisko nie jest tylko zbiegiem okoliczności. Także wzrok Lucienne
świadczył o tym, że i ona musiała gdzieś, kiedyś usłyszeć o istnieniu Babette
Chardin, która po chwili przerwała niezręczną ciszę, pytaniem:
-
Nim przejdziemy do spraw zawodowych, czego się pani napije? Herbata, kawa,
woda?
-
Kawę poproszę, z mlekiem – uśmiechnęła się przybyła.
-
Katrin, dwie kawy z mlekiem. – Babette złożyła zamówienie, po czym swobodnie
wróciła do tematu spotkania. - Przejrzałam ofertę, wybrałam waszą firmę spośród
wielu, teraz chciałabym z panią omówić szczegóły, więc słucham, jakie warunki
ma mi pani do zaoferowania?
Lucienne
rozłożyła teczkę z ofertą i potrzebnymi dokumentami, otworzyła swojego notebooka,
po czym rozpoczęła prezentację. Bez względu na to, co czuły i myślały obie
kobiety, rozmowa i negocjacje przebiegły spokojnie, w profesjonalny sposób, a
nawet zaowocowały podpisaniem kontraktu. Chociaż obydwie odczuwały pewnego
rodzaju niepewność, a domniemana wiedza o partnerce w interesach rodziła w ich
podświadomości wiele pytań bez odpowiedzi, to jednak na ten pierwszy, zawodowy
kontakt, pod żadnym pozorem nie wpłynęły ich osobiste odczucia.
-
No dobrze, to ja teraz pójdę po podpis do szefowej i to już będzie wszystko -
odezwała się Babette, wstając od biurka. Zebrała wszystkie, potrzebne dokumenty
i zwróciła się do kobiety; - Bardzo proszę zaczekać kilka minut, może jeszcze
kawy? - zapytała z uśmiechem, chowając gdzieś głęboko, nagromadzone w trakcie
spotkania i rozmowy emocje, które miały nie tylko zawodowe podłoże.
-
Nie, nie, bardzo dziękuję, już mam za sobą trzy filiżanki - odparła grzecznie
Lucienne.
Babette
z kompletem kontraktów, wyszła z biura kierując swe kroki w stronę drzwi
wyjściowych. Z głową pełną myśli, wciąż cała wewnętrznie rozdygotana i pełna
emocji zwróciła się do sekretarki;
-
Za chwilę wrócę, idę tylko po podpis.
Była
tak zamyślona i rozkojarzona, że nawet nie zauważyła siedzącej w sekretariacie
osoby. Już chwytała za klamkę, aby wyjść na korytarz, kiedy usłyszała za sobą
ciche, niepewne i jakby zdławione:
-
Babette…?
Ten
głos… Słyszała go wiele razy, znała doskonale, wciąż pamiętała jego głęboki
tembr, a teraz obudził w niej kolejne wspomnienia...
Boże... znęcasz się nad czytelnikami kończąc w takim momencie xDD (współczuję tym co czytają pierwszy raz xD). I tyle ode mnie w temacie ostatniej sceny. xD
OdpowiedzUsuńCo do Amy... trochę jej współczuję. Biedna nie wie, że przyjechała, aby być może kiedyś poznać biologicznego ojca i raczej póki co nie czuje się dobrze w nowej rzeczywistości. ;< No ale na takie rozterki najlepszym lekarstwem jest miłość... :P
I jak ta jej rozmowa z Agnes przypomniała mi rozmowy Babette z Julią z My Immortal... :P
Dzisiaj krótko, co by nic ode mnie nie wyciekło. :P
Czekam neicierpliwie na następny rozdział :D
Miłego weekendu!
Buziaki :*
Hahaha no przecież zazwyczaj kończę w takim momencie, to celowe i zamierzone. Też kiedyś czytałaś pierwszy raz xD Daje czytelnikowi pole dla wyobraźni, do spekulacji, kto też mógł czekać na Lucienne w tym sekretariacie, Bill, czy ktoś inny, i kim w ogóle ta dziewczyna jest?
UsuńDo następnego kochana ;*
Ojej, jak można skończyć w takim momencie? :(
OdpowiedzUsuńZ drugiej jednak strony bałam się, że będziesz kazała czekać nam w nieskończoność na konfrontację z przeszłością a tu proszę :)
Ciekawi mnie też relacja Amy z tajemniczym blondynem, bo mniemam, że coś ciekawego się tam urodzi? :) pozdrawiam!
Można, jak widać ;) Czasem trzeba właśnie tak zakończyć, aby pobudzić w czytelniku ciekawość i przemyślenia, któż może być w tym sekretariacie, Bill, czy może ktoś inny?
UsuńMogę zapewnić, że nie zabraknie wrażeń.
Pozdrawiam ;*
❤�������������� chyba tylko tyle jestem wstanie napisać.
OdpowiedzUsuńKocham ♡
No i co u odpowiedzieć? Hahaha :D
UsuńDo następnego w takim razie :*
Jak mogłaś zakończyć w takim momencie?! Teraz nie będę mogła zasnąć;( mam nadzieję, że nowy odcinek pojawi się jeszcze w tym tygodniu;) pozdrawiam:*
OdpowiedzUsuńKończenie w takim momencie, to moja specjalność, mam nadzieję, że zasnęłaś jednak ;)
UsuńNo żeby wstawić część w tamtym tygodniu, musiałabym zrobić to wczoraj, a to byłoby zdecydowanie za wcześnie.
Do następnego ;*
To po prostu grzech żeby kończyć w ten sposób odcinek... nie igraj z naszą niecierpliwością! Masz taki dar że czekam na twoją książkę ;)
OdpowiedzUsuńA to tylko potęguje Waszą ciekawość co dalej? Moją książkę mówisz? Brak mi wiary w siebie, że to mogłoby się udać.
UsuńPozdrawiam ;*
O Boże... Jak mogłaś skończyć w takim momencie?! Czulam to napięcie, które momentalnie wytworzylo sie, gdy Babette opuściła gabinet. Po glowie krąży mi wiele pytań... Jak bedzie wyglądało spotkanie Babette i Billa? Czy przebiegnie spokojnie, czy też rozpęta się burza? Chcialabym juz to wiedzieć. :D
OdpowiedzUsuńFajnie, że skupiasz się w RTR na życiu Amy. Patrząc na przebieg ostatnich wydarzeń,dziewczyna nie bedzie narzekać na nudę i brak zainteresowania w niemieckim liceum. :P
Kochana! Kiedy nowy odcinek? :D
Buziaki! :*
Jak mi to wszyscy wyrzucają, a to moja specjalność ;) Lubię potrzymać czytelnika w niepewności haha, potem z chęcią wraca. Spotkanie Babette i Billa, no cóż... Mogę mieć jedynie nadzieję, że nie zawiedziesz się.
UsuńAmy nie będzie aż tak dużo, choć oczywiście przyjdzie czas, że siłą rzeczy będzie musiała się pojawiać, jednak mimo wszystko najsilniej skupię się na głównych bohaterach i to już od następnej części, która w tym tygodniu ;)
Do zobaczenia ;*
O kurde... Ale super rozdziały :) niestety nie mogłam wcześniej skomentować (pierwsza praca itd.) Aaaale to jest cudowne. Czekam na kolejny rozdzial,zeby wiedzieć co tam sie stało. Lubisz trzymać ludzi w niecierpliwości haha
OdpowiedzUsuńP.S. Życzę dużo weny <3 ten blog jest cudowny Caroline
Nic się nie stało, ważne, że jesteś. Mam nadzieję, że kolejne części Cię nie zawiodą, będzie działo się coraz więcej.
UsuńPozdrawiam :*
Kiedy nowy odcinek? Już nie mogę się doczekać! :)
OdpowiedzUsuńCierpliwość to ogromna cnota ;) Myślę, że za dwa dni góra.
UsuńCo prawda ten odcinek nie należy do tych, które lubię najbardziej, jednak... Pamiętam jak ogarnęła mnie obezwładniająca ciekawość i po prostu musiałam wiedzieć co będzie dalej, jak z każdym kolejnym, przeczytanym zdaniem unosiłam się w wyżyny swojego własnego, twórczego apogeum szczęścia.
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać, kiedy w końcu się spotkają, chyba właśnie najbardziej lubię w tej historii to ociąganie się z wyrażaniem uczuć, ten strach i niepewność, który ma taki koniec, jaki znam w swojej głowie.
Ja także mam inne ulubione, ale jak widać końcówka w tym przyprawiła ludzi o palącą ciekawość, więc to chyba dobrze.
UsuńJa lubię to ich spotkanie, ma w sobie coś...
<3