piątek, 12 sierpnia 2016

Część 2.



Część 2.

„Halo, to ja…
Zastanawiałam się, czy po tych wszystkich latach chciałbyś się spotkać,
by przejść przez to wszystko raz jeszcze?
Mówią, że czas leczy rany,
ale moich nie wyleczył…”
Adele – „Hallo


            Dotrzymała danego córce słowa. Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego  przeprowadziły się od dziadków, do wyremontowanego, pachnącego świeżością mieszkania. Amy nie ukrywała jak trudno jej było odnaleźć się w niemieckiej rzeczywistości. Tu wszystko było takie inne, przesadnie czyste, wychuchane, wręcz pedantyczne. Z ojczystą mową nigdy nie miała problemu, w końcu rodzice byli Niemcami. Znała też doskonale angielski i nawet francuski, którego nauczyła ją w dzieciństwie matka, jak na pół krwi Francuzkę przystało, jednak z tym nie radziła sobie najlepiej. Jednak tu nie chodziło o język, jakim miała się posługiwać, denerwowali ją ludzie, tacy zimni i oschli w kontaktach z innymi, czasem wręcz niemili. Brakowało im radości i spontaniczności, jaką posiadali amerykanie. Między innymi z tego też powodu bała się nowej szkoły, nie wiedziała co ją czeka, nie miała także pojęcia jak będą się jej układały kontakty z rówieśnikami. Czy zdoła znaleźć równie wspaniałą przyjaciółkę, jaką za oceanem miała w osobie Sharon?
            Niebawem miała dołączyć w liceum do klasy dwunastej, gdzie wszyscy się znali po pierwszym roku. Tylko ona była zupełnie nowa, w dodatku nawet nietutejsza. Zrozumiałe było to, jak bardzo bała się tych pierwszych tygodni.
            Nadszedł w końcu ten dzień, kiedy stanęła przed elewacją budynku szkoły do której miała uczęszczać przez kolejne dwa lata i przeczytała widniejącą na nim tabliczkę:
            - Liceum Plastyczne imienia Kaspara Davida Friedricha.
            Głęboko westchnęła, wciągając w płuca potężną dawkę powietrza jakby dodając sobie odwagi, po czym przekroczyła próg szkoły.
            Chyba po raz pierwszy od chwili przyjazdu, nie zdenerwowała jej pedantyczność Niemców. Bez trudu znalazła salę pod którą - jak podejrzewała - stała już liczna grupka reprezentantów jej klasy.
            Niemal wszyscy obrzucili ją badawczym spojrzeniem. Była nowa, a nową trzeba przecież ocenić. Dołączy do elity, czy dopasuje się raczej do mało znaczącej reszty?
            Z grupy wyłonił się nagle, podchodząc do niej z pewnym siebie uśmieszkiem, wysoki szatyn. Obszedł ją dookoła cmokając porozumiewawczo, co wywołało salwę śmiechu u większości stojącej nadal w grupie. Nienawidziła takich typków, pewnych swojego uroku, z wystylizowanymi włosami i bezczelnych do granic możliwości. Czuła jak wszystko się w niej gotuje, ale dumnie uniosła głowę ignorując osobnika. Część dziewczyn patrzyła na nią dziwnie, jakby z zazdrością. Czyżby to „coś”, co doprowadzało ją teraz swoim zachowaniem do szewskiej pasji, było tu jakimś szkolnym bożyszcze? Wszystkie znaki na to wskazywały.
            Amy usłyszała za sobą miękki, damski głos:
            - Martin, nie atakuj tak na dzień dobry nowej koleżanki.
            Poczuła jak przenikają jej ciało zimne dreszcze. „W dodatku to 'coś' ma imię mojego ojca”, westchnęła w duchu.
            - Dzień dobry pani profesor - odezwały się jedne po drugich, mieszane głosy oczekujących uczniów, po czym wszyscy weszli do sali i zajęli miejsca w ławkach.
            Znów była rozżalona. Wróciła tęsknota szkoły w Waszyngtonie, teraz, zamiast jakiejś rudowłosej, wymalowanej panny, siedziałaby obok niej ukochana Sharon. Obrzuciła niechętnym spojrzeniem całą salę. Bezczelny szatyn nie spuszczał z niej kokieteryjnego spojrzenia, na co ona tylko wydęła z dezaprobatą usta, zwracając swój wzrok w kierunku okna.
            - W tym roku szkolnym dołączyła do nas nowa koleżanka - wyrwał ją z zadumy przyjemny głos profesorki. - Powitajmy ją szczególnie ciepło, ponieważ przybyła do nas aż z Waszyngtonu - Nie omieszkała wymienić miejsca jej wcześniejszego pobytu kobieta, po czym dodała: - Powitajmy Amy Bauer.
            Amy wstała, uśmiechając się. Czuła się nieswojo, nie znosiła takich sytuacji, kiedy wszystkie oczy były zwrócone na nią. W sali rozległy się brawa. „Dziwny mają sposób witania nowych”, pomyślała, uśmiechając się ironicznie.
Wciąż to wszystko było takie obce, ci ludzie i ich obyczaje, każda rzecz niemal irytowała ją. Właśnie w tej chwili, wrócił żal do matki za to, że ją tu przywiozła, chociaż nie… Teraz miała żal do całego świata, a najbardziej do losu i tej cholernej śmierci, że tak wcześnie zabrała jej ojca. Gdyby żył nie musiałaby tu przyjeżdżać, nadal byliby wszyscy szczęśliwi tam, za oceanem. Tak właśnie myślała, choć nie miała pojęcia, że jej matka tam nigdy prawdziwie szczęśliwa nie była, a jedyne szczęście jakie wówczas miała, to radość posiadania córki.
Zapisywała link do strony szkoły z planem lekcji ze łzami w oczach, zastanawiając się jaki rozkład godzin miałaby w tym roku w waszyngtońskim plastyku.
            Przez całą drogę do domu, wzbierała w niej wściekłość, którą rozładowała płaczem, rzucając się na łóżko w swoim pokoju. Jak zdoła się zaaklimatyzować w nowej szkole? Jak zdobędzie choćby jedną przyjaciółkę na miarę Sharon? Setki pytań wciąż skrapianych łzami rodziło się teraz w jej głowie. Leżała w bezruchu przez dłuższy czas, kiedy usłyszała zgrzyt klucza w drzwiach. Pospiesznie wstała ocierając łzy. Nie chciała sprawiać swojej matce przykrości, swoimi obawami i kiepskim nastrojem.
            - Cześć kochanie - Usłyszała ciepły głos rodzicielki. – Jak minął dzień i jak tam w nowej szkole? - zapytała kobieta z troską w głosie, całując córkę. – Opowiadaj, mam nadzieję, że nie jesteś przerażona?
            Ale była przerażona, bardziej, niż matka mogła to sobie wyobrazić.
            - Dobrze - odparła Amy, starając się, aby jej głos i wymuszony uśmiech, nie zdradził kiepskiego nastroju.
            Babette podeszła do córki, delikatnie podtrzymując kciukiem jej podbródek i patrząc w oczy. Znała to spojrzenie i bynajmniej nie wyrażało ono zachwytu.
            - Co się dzieje? Mów, nie podoba ci się szkoła? Co jest nie tak? Ktoś ci zrobił przykrość? - wyrzuciła z siebie lawinę pytań.
            Amy pokręciła przecząco głową, odwracając wzrok.
            - Nie mama, szkoła jest w porządku, a wychowawczyni nawet miła, ja po prostu tęsknię za Sharon, za moimi przyjaciółmi, za tamtą szkołą... - mówiła coraz ciszej, aż załamał jej się głos, a po policzkach spłynęły pojedyncze łzy.
            Jakiś nagły wyrzut sumienia ścisnął Babette za serce. Po raz kolejny zastanowiła się nad słusznością swojego wyboru. Przecież nawet nie zapytała córki, nie poradziła się jej gdy chciała tu przyjechać, znów zachowała się jak jakaś cholerna egoistka decydując za nią, goniąc za utraconą przeszłością, której przecież odzyskać nie mogła. Zawsze tak postępowała, nigdy nie liczyła się z nikim, z niczyim zdaniem, ważne były tylko jej uczucia. Teraz zastanowiła się właściwie po co tak usilnie dążyła do tego przyjazdu, po raz kolejny myślała tylko o sobie? Przecież Amy już nie była małą dziewczynką, to tam wychowała się i miała wszystko co najcenniejsze. Zanim zdobyła się na ten krok, powinna była to uszanować. Tymczasem kierowały nią jakieś mrzonki, złudne nadzieje, tylko właściwie, na co? Czy po tylu latach w ogóle może mieć jakieś nadzieje? Przecież kiedyś sama je zaprzepaściła... Wszystko to było totalnie bez sensu.
            Westchnęła ciężko, obejmując córkę.
            - Przepraszam skarbie, to wszystko przeze mnie...

~

            Kolejne dni w szkole, wydawały się Amy coraz sympatyczniejsze, oczywiście poza momentami, kiedy to musiała zmierzyć się w słownych potyczkach z mniej sympatycznym kolegą.
            Jako specjalizację wybrała reklamę, tak samo jak w Waszyngtonie. Mogła zmienić, ale chciała kontynuować naukę w tym kierunku, lubiła to i wiązała z tym swoją przyszłość. Jednak już na pierwszej lekcji z tego przedmiotu, pożałowała, że nie dokonała innego wyboru. Kiedy wchodziła do sali siedział w niej Martin, obdarowując ją jednym ze swoich kretyńskich uśmiechów. Na samą myśl, że jeszcze na wielu godzinach lekcyjnych będzie musiała znosić jego towarzystwo, robiło jej się niedobrze. Czemu zawsze interesują się nią sami idioci? Wzdrygnęła się na samo wspomnienie swojego byłego chłopaka, Dustina. Że też była na tyle głupia, aby przeżyć z nim swój pierwszy raz…
            Jedynym pocieszeniem w tym wszystkim była Agnes, dziewczyna z którą siedziała. Choć na pierwszy rzut oka nazwała ją „rudowłosym pasztetem”, owa koleżanka okazała się naprawdę bardzo miła. W szkole spędzała z nią każdą chwilę, a wkrótce zaczęły się też spotykać poza nią. Pomału wszystko zaczęło nabierać innych, bardziej kolorowych barw i tylko ten nieszczęsny lowelas spędzał jej sen z powiek. Jego chamskie zaczepki i idiotyczne dowcipy wręcz irytowały ją, już nawet nie wspominając o tym, że w jakikolwiek sposób miałyby wzbudzić w niej choć cień zainteresowania tym typem, do czego on usilnie zmierzał. Pewny swojego uroku, o czym niejednokrotnie przekonywały go inne dziewczyny, był bardzo zdziwiony, że brązowowłosa piękność jest tak nieczuła na jego zaloty, ba! Wręcz śmie je odrzucać! Zdawać by się mogło, że chłopak powoli traci cierpliwość i zaiste, pewnego dnia tak właśnie się stało.
            - Widzisz tego blondyna, który siedzi pod ścianą? - powiedziała niemal szeptem Agnes, kiedy siedziały w szkolnej stołówce, spokojnie konsumując obiad.
            - Tamtego? - zapytała równie cicho Amy, zwracając oczy na obiekt ich poufnej wymiany zdań.
            - Mhm... - zamruczała towarzyszka - Niezły, co? Ale jest raczej nie do zdobycia.
            - A to czemu, jakiś nietykalny?
            - Raczej wybredny, do tej pory spotykał się tylko z dwoma dziewczynami ze szkoły - tłumaczyła Agnes.
            Amy rozśmieszyły argumenty koleżanki.
            - No i co z tego? Może jest po prostu stały, nie wpadłaś na to?
            - Stały i wymagający - dodała Agnes. - Lubi te ładne, ale i mądre. Niejedna ma na niego chrapkę. W dodatku gra w zespole, chociaż jak na razie nie zrobili jakiejś większej kariery.
            - Pewnie są kiepscy - uśmiechnęła się Amy z przekąsem, unosząc do ust szklankę wypełnioną sokiem, dyskretnie lustrując obmawianego chłopaka. Pomimo już tylu dni spędzonych w szkole, widziała go po raz pierwszy. Teraz, sama przed sobą przyznała, że jest naprawdę niezły. Może nie był jakimś typowym przystojniakiem, ale kiedy tak przez dłuższy czas przyglądała mu się, stwierdziła, że emanuje jakimś tajemniczym i nieodpartym urokiem.
            Z zamyślenia wyrwał ją odgłos odsuwanego krzesła, a kiedy odwróciła głowę stwierdziła, że leżąca na nim jej torba znalazła się właśnie na podłodze, a obok dumnie usadowił się z właściwym sobie, bezczelnym uśmiechem, Martin.
            W Amy zagotowało się.
            - Nie zauważyłeś, że to miejsce jest zajęte? - syknęła z wściekłością.
            - Chyba nie przez twoją torbę? - uśmiechnął się z ironią, zestawiając z tacy posiłek.
            - Właśnie, że przez moją torbę i nic ci do tego! Mógłbyś łaskawie się przesiąść do innego stolika?
            - Nie mam najmniejszej ochoty, tutaj jest bardzo dobrze - odparł zadziornie intruz.
            - Amy, chodź, my się przesiądziemy - zaproponowała nieśmiało Agnes, co jeszcze bardziej ją rozwścieczyło.
            - Nie mam najmniejszego zamiaru! - Walnęła pięścią w stół, po czym zwróciła się do Martina. - Spieprzaj stąd!
            Martin, jak dotąd cierpliwie znoszący jej wrogość, teraz ukłuty boleśnie nie wytrzymał, złapał ją za nadgarstek, ściskając mocno. Jego duma została poważnie nadszarpnięta przez tę zuchwałą dziewczynę.
            - Będę robił co mi się podoba, a ty nie udawaj takiej niedostępnej! Myślisz, że jak przyjechałaś z pieprzonej Ameryki, to jesteś lepsza?
            Próbowała się wyrwać z jego bolesnego uścisku. Chłopak ze swoim urażonym,  męskim ego jednak nie ustępował, na skutek czego przy stoliku wywiązała się szamotanina.
            Nagle tuż koło nich wyrósł jak spod ziemi, tajemniczy blondyn. Jednym ruchem wyswobodził Amy z bolesnego uścisku, po czym chwycił nieproszonego gościa za koszulkę i brutalnie wywlókł zza stolika.
            - Nie rozumiesz palancie jak dziewczyna grzecznie prosi? - powiedział wybawca spokojnie, aczkolwiek dobitnie, odpychając namolnego chłopaka.
            Niemal wszyscy na stołówce, skupili teraz uwagę na tej scysji. Co jak co, ale takie sytuacje były zawsze swoistą ciekawostką dla gapiów. Wściekły Martin postawił znowu na tacy swój posiłek i rzuciwszy blondynowi: - Jeszcze się policzymy! - odszedł w najodleglejszy kąt stołówki.
            - Dzięki - Uśmiechnęła się Amy i podnosząc z podłogi swoją torbę, położyła ją na zwolnionym właśnie miejscu.
            - Nie ma za co, nie znoszę tego frajera - odparł chłopak, oddalając się. Amy powiodła za nim swoim nieco zdezorientowanym spojrzeniem. Więc pomógł jej tylko z tego powodu? Była niewątpliwie rozczarowana.
            - A ja już myślałam, że to mój osobisty urok na niego zadziałał... - westchnęła, uśmiechając się i puszczając oczko do Agnes.
            - Kto wie... - odparła tajemniczo koleżanka.

~

            Dzień zapowiadał się pracowicie. Jako szefowa działu reklamy, Babette czuwała nad każdym zleceniem i mimo świetnej kadry, którą zarządzała, osobiście wszystkiego musiała dopilnować. Będąc na tym stanowisku nie mogła narzekać na monotonię, jej obowiązki były dość różnorodne, spotykała nowych ludzi i ciągle coś się działo. Czas jej  pracy był nienormowany, czasem mogła ją skończyć w południe, a niekiedy wracała do domu późnym wieczorem, zazwyczaj wówczas, kiedy pracowali nad dużym przedsięwzięciem. I dziś właśnie był jeden z tych dłuższych dni, właśnie dopinali na ostatni guzik potężną kampanię reklamową wielkiego koncernu, a na dodatek miała umówione spotkanie z właścicielką dużej agencji reklamowej, w sprawie banerów. Wśród wielu ofert wybrała właśnie tę, ze względu na zachęcające wizualizacje i konkurencyjne ceny.
            Zerknęła w kalendarz, na którą godzinę sekretarka umówiła ową panią.
            - Agencja Reklamowa „Lucienne”, godzina piętnasta... - mruknęła sobie pod nosem, a po chwili dodała: - No to mam jeszcze czterdzieści minut.
            Nie zastanawiając się dłużej, wstała i wyszła z biura, kierując swe kroki w stronę gabinetu Julii. Miała ogromną ochotę na kawę i chwilę wytchnienia, spędzoną na rozmowie z przyjaciółką. Minął ponad miesiąc odkąd pracowała, jednak za każdym razem, kiedy przechodziła obok swojego dawnego gabinetu, czuła tę charakterystyczną eksplozję emocji, objawiającą się dziwnym dreszczem. Niekiedy zatrzymywała się, aby choć musnąć dłonią klamkę, chociaż na chwilę przywrócić w pamięci najpiękniejsze wspomnienia związane z tym pokojem. Wszystko było tak jasne, czyste i wyraziste, że kiedy przymykała oczy, każdy wspomniany szczegół wracał jak żywy. Wciąż w pamięci miała jego obraz, kiedy otwiera te drzwi, wchodzi... Minęło tyle lat, a ona nie potrafiła zapomnieć, chociaż nie czuła już bólu, on gdzieś się rozmył, pozostała tylko nostalgiczna mgła, osnuwająca każde wspomnienie. A może po prostu już przywykła do bólu, oswoiła się z nim przez te lata...?
            Tak dawno go nie widziała, od kiedy zespół zakończył karierę, jego twarz nie pojawiała się już tak często w mediach, a ostatnio prawie wcale, chociaż nadal był obecny w show-biznesie. Wciąż żył z tą samą kobietą o której już wiedziała, miał z nią dziecko. Tego ostatniego szczegółu dowiedziała się już po powrocie tutaj, od Julii. Nie potrafiła ukryć przed przyjaciółką, jak bardzo ją to zabolało, ale z drugiej strony, czy mogła mu mieć to za złe? Przecież to ona go zostawiła, odtrąciła brutalnie, nie mogła oczekiwać od niego, że będzie żył przeszłością, miał prawo ułożyć sobie życie jak tylko chciał, miał prawo do własnego szczęścia. Zresztą… z pewnością już dawno o niej zapomniał.
            Wracając do Berlina, nie wierzyła, że los ponownie ich ze sobą połączy w ten sam sposób, chociaż od zawsze w jej sercu tliła się nadzieja, to jednak była ona tylko marzeniem. Tyle czasu minęło, tyle się wydarzyło... Ona tylko chciała być blisko, tylko go spotkać, choć raz spojrzeć w te oczy, porozmawiać, wyjaśnić niedopowiedzenia... Może nawet w końcu powiedzieć o Amy...? Wreszcie dojrzała do tego bardziej po powrocie tutaj, niż po śmierci Martina, miał prawo to wiedzieć, był biologicznym ojcem jej dziecka... Wszystko zależało od tego, czy i w jakich okolicznościach go spotka i jeśli w ogóle będzie chciał z nią jeszcze rozmawiać. Chociaż, jeżeli kochał tamtą kobietę i był z nią szczęśliwy, czy miała prawo wchodzić w jego życie z butami, burzyć jego spokój? On miał już swoją rodzinę, ona pozbawiła go stworzenia jej z nią samą kilkanaście lat temu. Nikt nie mógł wiedzieć, jak to wszystko poukładałoby się, gdyby nie uciekła.
            Z głową pełną wspomnień zapukała do gabinetu Julii, jednak jej tam nie było, a sama nie miała ochoty pić tej kawy, wróciła więc do biura, zabijając czas oczekiwania kompletowaniem niezbędnej dokumentacji. Zapracowaną kobietę wyrwał ze świata dziennikarskiej magii dźwięk automatycznej sekretarki na biurku.
            Zerknęła na zegarek i pospiesznie nacisnęła czerwony guzik.
            - Tak?
            - Przyszła pani Lucienne Kaulitz - odezwał się młody głos z głośnika automatu. Na dźwięk nazwiska, jakie wymówiła sekretarka pociemniało jej w oczach i miała wrażenie, że nie usłyszała nic więcej, tylko te siedem liter odbijających się echem w jej głowie z takim hukiem, jakby wokoło waliły się mury. Nie wiedziała ile czasu dziewczyna czekała na jej odpowiedź, ona sama nie potrafiła wydobyć z siebie głosu, całkowicie zaschło jej w ustach i siedziała jak sparaliżowana nie mogąc się poruszyć. Zupełnie straciła władzę nad swoim ciałem. W końcu z trudem zapytała:
            - Kto...?
            - No ta pani z agencji reklamowej, Lucienne Kaulitz - powtórzyła sekretarka. Teraz wpadła dla odmiany w totalną panikę.
            - Za chwilę ją poproszę. – odpowiedziała. Potrzebowała tej chwili na opanowanie emocji, jakie teraz zawładnęły jej ciałem wprawiając w trudne do okiełznania drżenie. – Jasna cholera… - mruknęła sama do siebie, odnajdując w stercie dokumentów ofertę. Jak to możliwe, że nie zauważyła tego nazwiska wcześniej, ale nie mogła go zauważyć, bo takowego wcale tam nie było, a jako właściciel widniała osoba o nazwisku Kramer. Przecież gdyby wiedziała… A może to wcale nie ta kobieta, może to jedynie niefortunny zbieg okoliczności?
             Stanęła przy oknie, masując skronie i usilnie próbując się uspokoić. Było jej gorąco, ogarniał ją strach, chociaż właściwie czego miałaby się bać? Przecież ta kobieta jej nie znała, jeśli nawet miała jakieś pojęcie o przeszłości Billa, to z pewnością po tylu latach nawet nie pamięta jej twarzy.
            W ciągu kilku minut opanowała przyspieszony oddech, ale wiedziała, że tak zupełnie, nie jest w stanie się uspokoić. Nie mogła jednak zwlekać zbyt długo, więc ponownie nacisnęła guzik sekretarki i odezwała się trochę zmienionym głosem;
            - Poproś tę panią, niech wejdzie do gabinetu.
            Czuła jak drżą jej dłonie, kiedy przekładała potrzebne dokumenty. Za chwilę stanie twarzą w twarz z tą kobietą. Tak bardzo chciała wierzyć w to, że może to jest jednak jakaś tragiczna zbieżność nazwisk? Czy to możliwe, żeby los z niej tak okrutnie zadrwił, stawiając na zawodowej drodze tę, która zamiast niej trwała teraz u jego boku?
            Rozległo się delikatne pukanie.
            - Proszę - odezwała się, uporczywie wpatrując w drzwi, zza których właśnie wyłoniła się wysoka, szczupła blondynka i z uśmiechem podeszła do biurka, wyciągając rękę w jej kierunku.
            - Dzień dobry, Lucienne Kaulitz, jestem właścicielką agencji – przedstawiła się.
            Babette poczuła bolesne ukłucie rzeczywistości. Kobieta, a właściwie dziewczyna, bo tak na pierwszy rzut oka miała jakieś dwadzieścia kilka lat, była obdarzona niezwykle oryginalnym typem urody. Przy pięknych, długich i naturalnie jasnych włosach jakie okalały jej lekko opaloną twarz, posiadała niezwykłe, duże oczy, koloru karmelowego piwa, które teraz z ciekawością i wyczekiwaniem przyglądały się jej.
            - Babette Chardin, witam panią i proszę siadać - odezwała się w końcu po dłuższej chwili i uścisnąwszy jej dłoń, wskazała krzesło na wprost jej biurka. I w tej oto chwili młoda kobieta wyostrzyła spojrzenie wpatrując się w nią uporczywie. Właśnie teraz  nabrała pewności, że to nieszczęsne nazwisko nie jest tylko zbiegiem okoliczności. Także wzrok Lucienne świadczył o tym, że i ona musiała gdzieś, kiedyś usłyszeć o istnieniu Babette Chardin, która po chwili przerwała niezręczną ciszę, pytaniem:
            - Nim przejdziemy do spraw zawodowych, czego się pani napije? Herbata, kawa, woda?
            - Kawę poproszę, z mlekiem – uśmiechnęła się przybyła.
            - Katrin, dwie kawy z mlekiem. – Babette złożyła zamówienie, po czym swobodnie wróciła do tematu spotkania. - Przejrzałam ofertę, wybrałam waszą firmę spośród wielu, teraz chciałabym z panią omówić szczegóły, więc słucham, jakie warunki ma mi pani do zaoferowania?
            Lucienne rozłożyła teczkę z ofertą i potrzebnymi dokumentami, otworzyła swojego notebooka, po czym rozpoczęła prezentację. Bez względu na to, co czuły i myślały obie kobiety, rozmowa i negocjacje przebiegły spokojnie, w profesjonalny sposób, a nawet zaowocowały podpisaniem kontraktu. Chociaż obydwie odczuwały pewnego rodzaju niepewność, a domniemana wiedza o partnerce w interesach rodziła w ich podświadomości wiele pytań bez odpowiedzi, to jednak na ten pierwszy, zawodowy kontakt, pod żadnym pozorem nie wpłynęły ich osobiste odczucia.
            - No dobrze, to ja teraz pójdę po podpis do szefowej i to już będzie wszystko - odezwała się Babette, wstając od biurka. Zebrała wszystkie, potrzebne dokumenty i zwróciła się do kobiety; - Bardzo proszę zaczekać kilka minut, może jeszcze kawy? - zapytała z uśmiechem, chowając gdzieś głęboko, nagromadzone w trakcie spotkania i rozmowy emocje, które miały nie tylko zawodowe podłoże.
            - Nie, nie, bardzo dziękuję, już mam za sobą trzy filiżanki - odparła grzecznie Lucienne.
            Babette z kompletem kontraktów, wyszła z biura kierując swe kroki w stronę drzwi wyjściowych. Z głową pełną myśli, wciąż cała wewnętrznie rozdygotana i pełna emocji zwróciła się do sekretarki;
            - Za chwilę wrócę, idę tylko po podpis.
            Była tak zamyślona i rozkojarzona, że nawet nie zauważyła siedzącej w sekretariacie osoby. Już chwytała za klamkę, aby wyjść na korytarz, kiedy usłyszała za sobą ciche, niepewne i jakby zdławione:
            - Babette…?
            Ten głos… Słyszała go wiele razy, znała doskonale, wciąż pamiętała jego głęboki tembr, a teraz obudził w niej kolejne wspomnienia...





18 komentarzy:

  1. Boże... znęcasz się nad czytelnikami kończąc w takim momencie xDD (współczuję tym co czytają pierwszy raz xD). I tyle ode mnie w temacie ostatniej sceny. xD
    Co do Amy... trochę jej współczuję. Biedna nie wie, że przyjechała, aby być może kiedyś poznać biologicznego ojca i raczej póki co nie czuje się dobrze w nowej rzeczywistości. ;< No ale na takie rozterki najlepszym lekarstwem jest miłość... :P
    I jak ta jej rozmowa z Agnes przypomniała mi rozmowy Babette z Julią z My Immortal... :P
    Dzisiaj krótko, co by nic ode mnie nie wyciekło. :P
    Czekam neicierpliwie na następny rozdział :D
    Miłego weekendu!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha no przecież zazwyczaj kończę w takim momencie, to celowe i zamierzone. Też kiedyś czytałaś pierwszy raz xD Daje czytelnikowi pole dla wyobraźni, do spekulacji, kto też mógł czekać na Lucienne w tym sekretariacie, Bill, czy ktoś inny, i kim w ogóle ta dziewczyna jest?
      Do następnego kochana ;*

      Usuń
  2. Ojej, jak można skończyć w takim momencie? :(
    Z drugiej jednak strony bałam się, że będziesz kazała czekać nam w nieskończoność na konfrontację z przeszłością a tu proszę :)
    Ciekawi mnie też relacja Amy z tajemniczym blondynem, bo mniemam, że coś ciekawego się tam urodzi? :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można, jak widać ;) Czasem trzeba właśnie tak zakończyć, aby pobudzić w czytelniku ciekawość i przemyślenia, któż może być w tym sekretariacie, Bill, czy może ktoś inny?
      Mogę zapewnić, że nie zabraknie wrażeń.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  3. ❤�������������� chyba tylko tyle jestem wstanie napisać.
    Kocham ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i co u odpowiedzieć? Hahaha :D
      Do następnego w takim razie :*

      Usuń
  4. Jak mogłaś zakończyć w takim momencie?! Teraz nie będę mogła zasnąć;( mam nadzieję, że nowy odcinek pojawi się jeszcze w tym tygodniu;) pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kończenie w takim momencie, to moja specjalność, mam nadzieję, że zasnęłaś jednak ;)
      No żeby wstawić część w tamtym tygodniu, musiałabym zrobić to wczoraj, a to byłoby zdecydowanie za wcześnie.
      Do następnego ;*

      Usuń
  5. To po prostu grzech żeby kończyć w ten sposób odcinek... nie igraj z naszą niecierpliwością! Masz taki dar że czekam na twoją książkę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to tylko potęguje Waszą ciekawość co dalej? Moją książkę mówisz? Brak mi wiary w siebie, że to mogłoby się udać.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  6. O Boże... Jak mogłaś skończyć w takim momencie?! Czulam to napięcie, które momentalnie wytworzylo sie, gdy Babette opuściła gabinet. Po glowie krąży mi wiele pytań... Jak bedzie wyglądało spotkanie Babette i Billa? Czy przebiegnie spokojnie, czy też rozpęta się burza? Chcialabym juz to wiedzieć. :D
    Fajnie, że skupiasz się w RTR na życiu Amy. Patrząc na przebieg ostatnich wydarzeń,dziewczyna nie bedzie narzekać na nudę i brak zainteresowania w niemieckim liceum. :P
    Kochana! Kiedy nowy odcinek? :D
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mi to wszyscy wyrzucają, a to moja specjalność ;) Lubię potrzymać czytelnika w niepewności haha, potem z chęcią wraca. Spotkanie Babette i Billa, no cóż... Mogę mieć jedynie nadzieję, że nie zawiedziesz się.
      Amy nie będzie aż tak dużo, choć oczywiście przyjdzie czas, że siłą rzeczy będzie musiała się pojawiać, jednak mimo wszystko najsilniej skupię się na głównych bohaterach i to już od następnej części, która w tym tygodniu ;)
      Do zobaczenia ;*

      Usuń
  7. O kurde... Ale super rozdziały :) niestety nie mogłam wcześniej skomentować (pierwsza praca itd.) Aaaale to jest cudowne. Czekam na kolejny rozdzial,zeby wiedzieć co tam sie stało. Lubisz trzymać ludzi w niecierpliwości haha
    P.S. Życzę dużo weny <3 ten blog jest cudowny Caroline

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic się nie stało, ważne, że jesteś. Mam nadzieję, że kolejne części Cię nie zawiodą, będzie działo się coraz więcej.
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  8. Kiedy nowy odcinek? Już nie mogę się doczekać! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwość to ogromna cnota ;) Myślę, że za dwa dni góra.

      Usuń
  9. Co prawda ten odcinek nie należy do tych, które lubię najbardziej, jednak... Pamiętam jak ogarnęła mnie obezwładniająca ciekawość i po prostu musiałam wiedzieć co będzie dalej, jak z każdym kolejnym, przeczytanym zdaniem unosiłam się w wyżyny swojego własnego, twórczego apogeum szczęścia.
    Już nie mogę się doczekać, kiedy w końcu się spotkają, chyba właśnie najbardziej lubię w tej historii to ociąganie się z wyrażaniem uczuć, ten strach i niepewność, który ma taki koniec, jaki znam w swojej głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także mam inne ulubione, ale jak widać końcówka w tym przyprawiła ludzi o palącą ciekawość, więc to chyba dobrze.
      Ja lubię to ich spotkanie, ma w sobie coś...
      <3

      Usuń