sobota, 31 marca 2018

Część 29. „Blask jego oczu drogowskazem w czarnej otchłani bólu”


Część 29. „Blask jego oczu drogowskazem w czarnej otchłani bólu”


            Świtało, kiedy wciąż leżąc bez ruchu zupełnie skostniała z zimna. W końcu wstała i zarzuciła na swoje obolałe, nagie ciało szlafrok, udając się do łazienki. Z obawą zerknęła do lustra, skąd patrzyło na nią odbicie upokorzonej kobiety. Jęknęła boleśnie, gdy w lewym kąciku ust na zaróżowionym tle, zobaczyła złowrogo zakrzepłą krew z rozciętej wargi. Jednak niczym był ten fizyczny ból, w porównaniu z bólem psychicznym, bólem duszy.
            Odkręciła kurek w prysznicu puszczając letnią wodę, zrzuciła szlafrok i stanęła pod tryskającym z góry strumieniem. Gdyby tylko mogła zmyć z siebie to wszystko, co stało się kilka godzin temu, gdyby mogła już nie czuć dotyku jego rąk, wypłukać ze wszystkich myśli głowę, nie pamiętać niczego co tu się stało, albo chociaż umieć zapomnieć…
            Objęła się rękoma i osunęła po ściance kabiny, siadając w brodziku. Rozpłakała się rzewnie, a wypływające z oczu łzy łączyły się ze spływającą po jej twarzy wodą, tworząc wodospad smutku.
            Jak będzie teraz żyć? Jak spojrzy na niego, taka zbrukana i brudna wewnętrznie? W dodatku, że nie okaleczył jej obcy człowiek, a do tej pory najbliższy. Miała żal, pretensje do losu i całego świata, choć z każdą upływającą chwilą już tylko do samej siebie. A gdyby wykazała się rozsądkiem i pozwoliła wezwać pomoc nie ukrywając faktu, że ma z sobą telefon, może nigdy by do tego nie doszło? Więc jeśli to wszystko było tylko i wyłącznie jej winą? Przecież to ona go sprowokowała tym powrotem w środku nocy. Tak, to stało się przez nią i jej lekkomyślność! Ale zaraz, chwila… Przecież do diabła nie zrobiła niczego złego, nawet nie pocałowała Billa, czemu więc czuje się tak bardzo winna? Dlaczego Franz jej to zrobił, dlaczego…?
            Znów ogromny żal i wstyd pochwycił ją w swoje szpony. Na nowo poczuła się tak bardzo pusta w środku, jakby ktoś wydarł jej duszę i zostawił samo, brudne ciało. Upłynęło wiele minut na oskarżaniu samej siebie, ale w końcu jedna, jedyna myśl; myśl o pewnym człowieku sprawiła, że każdą kolejną pokierowała innym torem. Skupiła się wreszcie na tym, by przestać się obwiniać i analizować wydarzenia minione. Musi żyć dalej i pomóc sobie zapomnieć.
            Upłynęło wiele minut, zanim z trudem się podniosła i mocno, ostrą myjką wyszorowała swoje ciało. Może to jakoś pomoże poczuć się znów czystą? Wyszła spod prysznica, znów zarzucając szlafrok, tym razem na mokre ciało. Ponownie przyjrzała się swojej twarzy, oczom podpuchniętym od płaczu, i tworzącemu się właśnie siniakowi. Zastygłą krew zdążyła zmiękczyć i zmyć płynąca z prysznica woda, ale wiedziała, że pęknięta warga i siniak, nie znikną tak szybko. Gdyby od razu przyłożyła lód, może nie wyglądałoby to teraz tak paskudnie, ale wtedy, leżąc niemal bez życia, wcale o tym nie myślała. Opuszkami palców dotknęła delikatnie zranione miejsce, cicho sycząc z bólu. Wyciągnęła z zamrażarki lód, owinęła w ściereczkę i przyłożyła do twarzy stojąc dłuższą chwilę nieruchomo, zawieszona gdzieś w próżni myśli.
            Nie wróciła już do sypialni, nie chciała nawet tam wchodzić, nie chciała patrzeć na śpiącego Franza, swojego dręczyciela i kata, który wykonał kilka godzin temu wyrok na jej duszy. Wyjęła z szafy spodnie od dresu, koszulkę i bluzę, ubierając się szybko. Jeszcze tylko adidasy i mogła zatrzasnąć za sobą drzwi.
            Niepostrzeżenie i cicho, jak skradający się kot, przemknęła do windy, a w końcu niezauważona, z kapturem na głowie, tuż obok recepcji. Nie zastanawiała się, jak wróci i kiedy, teraz ważne było tylko to, żeby uciec stąd jak najdalej.

***

            Obudził się prawie w południe z potwornym bólem głowy, a kiedy tylko otworzył oczy próbował przypomnieć sobie to, co zaszło nocą. Zerwał się poszukując wzrokiem Karen. Zamiast niej zobaczył tylko leżącą na podłodze rozerwaną bluzkę, a tuż obok spodnie dziewczyny. Przymknął oczy i opierając głowę na dłoni jęknął bezradnie. Do czego doprowadziła go głupia zazdrość i alkohol? Czy to możliwe, że wziął ją siłą?
            Niewiele pamiętał, wszystko co zdołał sobie przypomnieć, były to jakieś pourywane klatki filmu, który został nagrany dzisiejszej nocy i którego niechlubnym reżyserem stał się on sam.
            Wstał z łóżka i wyszedł z sypialni.
            - Karen?! - zawołał, bo miał nadzieję, że nigdzie nie wyszła. W odpowiedzi jednak usłyszał tylko ciszę. Nerwowo sięgnął po papierosa i zgarnął telefon z szafki, wybierając numer do żony. Znów usłyszał automatyczny, znienawidzony głos, że abonent jest poza zasięgiem, lub ma wyłączony telefon. Zaklął tylko pod nosem, wyrzucając sobie swoją naiwność. Nawet gdyby go miała ze sobą, przecież teraz pewnie i tak by nie odebrała.
            Wyszedł na taras i zaciągnął się papierosem, starając się wytężyć swoją pamięć, poskładać wszystko do kupy, gdy nagle jakiś impuls, błysk sprawił, że właśnie przypomniał sobie coś.
            Uderzył ją... Tak, zrobił to, choć zawsze gardził takimi facetami i sam by się po sobie tego nie spodziewał. Teraz zastanawiał się, jak to się mogło stać, co skłoniło go do tego, że podniósł na nią rękę, choć doskonale wiedział, że była to zwykła bezsilność i wściekłość. Wszystkiemu była winna ta pieprzona zazdrość. I już nie wiedział który z tych występków jest gorszy: wymierzony policzek, czy fakt, że ją posiadł wbrew jej woli, czyli kolokwialnie nazywając rzeczy po imieniu, najpierw jej przyłożył, a potem zgwałcił. Obydwa te czyny były warte jedynie potępienia.
            Przeszył go zimny dreszcz strachu. Jak spojrzy jej w oczy, gdy wróci? Jeśli w ogóle wróci...
            Zgasił papierosa i wszedł do pokoju chwytając za słuchawkę hotelowego telefonu.
            - Proszę dostarczyć dwadzieścia róż... Tak, w pięknym bukiecie... Albo nie, trzydzieści.

***

            Nie wzięła zegarka, telefonu, niczego, co mogłoby jej przypomnieć o upływającym czasie. Jednak słońce było już dość wysoko, a jego promienie przygrzewały mocno. Mogła się spodziewać, że jest koło południa. Właściwie nie miała ochoty się stąd nigdzie ruszać, to dość ustronne miejsce na wydmach służyło jej teraz jako azyl i ostoja spokoju. Siedząc tu, wśród zarośli na ciepłym piasku, czuła się bezpieczna. Uspokoiła się, wyciszyła, oswoiła wszystkie myśli. Jedynie głód doskwierał jej niemiłosiernie, ale nie miała ochoty opuszczać tego miejsca, a były ku temu przynajmniej dwa, dość istotne powody. Po pierwsze, nie chciała widzieć Franza, po drugie, bała się, że spotka przypadkiem Billa. Jej wygląd, ten siniak, i stan psychiczny, to wszystko zapewne wywołałoby lawinę pytań, a tego by nie zniosła. Wiedziała jednak, że jutro nie uniknie niczego, przecież mieli jechać do domu dziecka. Co mu powie? Jak wytłumaczy swój wygląd? Nie na miejscu byłaby chyba bajeczka, jak to niechcący uderzyła się o klamkę, zresztą Bill nie był naiwny i nigdy by w to nie uwierzył, a ona też nie była idiotką, żeby mu wciskać taki prymitywny banał. Nie pozostawało nic innego, jak po prostu powiedzieć prawdę. Oczywiście nawet nie zamierzała wspominać o gwałcie, ten fakt starała się skrzętnie upchnąć w najodleglejszych zakamarkach swojego umysłu. Wystarczy w zupełności, kiedy nadmieni mu jedynie o zadanym jej razie. Tylko jak przeżyć po raz kolejny takie upokorzenie? Poza tym podświadomie czuła, że kiedy tylko się dowie, podobnie jak i ona, sam będzie się o to wszystko obwiniał, że gdyby jej tam nie wywiózł, nie doszłoby do tego incydentu.
            Westchnęła ciężko, czując porządny głód. Od wczorajszego popołudnia niczego nie jadła, a rano wzięła ze sobą zaledwie małą buteleczkę wody i paczkę papierosów, w jakiej pozostały jedynie trzy sztuki. Na tym niezacienionym miejscu, zaczęły jej się dawać we znaki promienie słoneczne, które operowały dość mocno, zapowiadając powrót upalnego lata. Nie było innej rady, jak znaleźć sobie mniej nasłoneczniony azyl. Marzyła o apartamencie w hotelu i wygodnej sofie, o drzemce po koszmarnej, nieprzespanej nocy, jednak tam wciąż był Franz. W dodatku, jak niepostrzeżenie dostać się do hotelu, przecież w każdym miejscu na swojej drodze mogła spotkać Billa? Poczuła jak dopada ją uczucie bezsilności.
            Gdyby była tu sama, gdyby nie poznała tego fascynującego mężczyzny, jeszcze rankiem spakowałaby się i wyjechała, wyprowadzając natychmiast od męża kata, choćby miała nawet wynająć sublokatorski pokój, ale w tej sytuacji chciała tu jeszcze zostać do ostatniego, zaplanowanego dnia pobytu. Dla niego…
            Opadła na piasek, przymykając oczy. Poleżała jeszcze dłuższą chwilę, w końcu zdecydowała się zaryzykować. Zeszła z wydm i ruszyła wzdłuż nich, kierując się w stronę wyjścia. Na szczęście o tej porze większość ludzi już wylegiwała się na plaży, toteż w drodze spotkała zaledwie kilka osób, nieznajomych i przeważnie starszych, takich, którzy woleli spacer, niż słoneczne kąpiele. Jednak będąc już zupełnie blisko hotelu, szła ostrożnie, trzymając się w pobliżu drzew rosnących wzdłuż ogrodzenia. Na szczęście w jej polu widzenia, nie było nikogo, kogo w tej właśnie chwili spotkać nie chciała. Z bijącym mocno sercem przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w holu, przy windzie, wsiąść do niej i być już w swoim apartamencie, co oznaczało spotkanie oko w oko z Franzem, ale już wolała to, niż niespodziewanie natknąć się na Billa. Szybkie kroki po schodach, zaledwie kilka, i znalazła się w holu, gdzie niemal tuż za progiem stanęła jak wryta. Przy samej recepcji stał on, rozmawiał z jakimś mężczyzną. Przez chwilę nogi odmówiły jej posłuszeństwa, jednak szybko wróciła jej trzeźwość myślenia, i wykorzystując fakt, ze stał tyłem do drzwi, szybko skręciła w stronę restauracji. Zerknęła tylko przez ramię zza szklanej płaszczyzny, wtedy zorientowała się, że pochłonięty rozmową nie zauważył jej. Zajęła więc stolik w najbardziej ustronnym miejscu, zamawiając obiad. Nie było innej rady i tak musiała tutaj przeczekać, aż on odejdzie, i miała nadzieję, że uda jej się dzisiaj uniknąć z nim spotkania. Tak też się stało. Przez okno restauracji zobaczyła, jak wkrótce odjeżdża z tym gościem. Zapewne załatwiał z nim sprawę związaną ze ściągnięciem jego auta z tej głuszy.
            Odetchnęła z ulgą. Oczyma wyobraźni widziała jego minę, gdyby zobaczył jej twarz. Już kelner w restauracji obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem, jakby za chwilę miał zapytać: „Co się stało?”, więc on na pewno by to zrobił. Wiedziała, że do jutra nie pozbędzie się tego okropnego siniaka, a warga nie będzie wyglądała dużo lepiej. Może jednak uda jej się jakoś zatuszować to pudrem w kremie, pomadką, czy jakimkolwiek innym kosmetykiem.
            Spokojnie dotarła do swojego apartamentu, westchnęła ciężko i otworzyła drzwi, wchodząc. Gdy tylko przekroczyła próg, na spotkanie niemal wybiegł jej Franz. Wiedziała, że tak będzie, choć miała nadzieję, że po tym co zrobił, zniknie jej po prostu z oczu. Jednak teraz stał na wprost z tym swoim skruszonym, przepraszającym wyrazem twarzy. Spojrzała na niego przelotnie i zrobiło jej się niedobrze, obrzuciła go tylko obojętnym wzrokiem i wyminęła wchodząc do salonu. Od razu rzucił jej się w oczy ogromny bukiet róż, stojący na stoliku, na widok którego uśmiechnęła się tylko wzgardliwie.
            - Karen... Przepraszam... - usłyszała za sobą jękliwy, korzący głos Franza. Nie odezwała się, wiedziała, że gdy tylko zacznie, jego przeprosinom nie będzie końca. Pominąwszy to milczeniem, weszła do sypialni, gdzie panował idealny porządek, a po tym co rozegrało się tu w nocy nie było ani śladu. „Cyniczny dupek... Zatarł wszelkie ślady”, pomyślała z niesmakiem. Odwróciła się na pięcie i chciała stamtąd wyjść, lecz w drzwiach stał Franz, który skutecznie je zatarasował.
            - Kochanie, wybacz mi, ja naprawdę nie wiedziałem co robię, ja nie chciałem... - znów usłyszała ten sam ton, którym ją powitał. Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć jej twarzy, ale odsunęła się. Wtedy zrobił coś, co wydało jej się głupie i śmieszne - zanim zdążyła wykonać jakikolwiek kolejny ruch, szybko uklęknął przed nią, i obejmując ją w pasie, przylgnął głową do jej brzucha. Jakby instynktownie uniosła ręce do góry i spojrzała w dół.
            - Franz, przestań - syknęła tylko, próbując zrobić krok, ale zbyt mocno zakleszczył na niej swoje ręce, aby mogła się poruszyć. To natychmiast przywołało z pamięci wydarzenia sprzed kilku godzin, powrócił strach i na samą myśl, że to mogłoby się powtórzyć, ogarnęła ją panika. Nieświadoma swojej siły, szarpnęła się, krzycząc przez łzy:
            - Zostaw mnie! Nie dotykaj!
            Widząc jej reakcję, natychmiast ją puścił.
            - Karen, ja naprawdę nie chciałem, wybacz mi! - krzyknął, gdy wybiegała z sypialni, a po chwili usłyszał trzaśnięcie łazienkowych drzwi. Poszedł za nią i stanął pod nimi bezradnie.
            - Skarbie, wiem, że teraz nie możesz na mnie patrzeć, ale... - załamał mu się głos - Tak bardzo cię kocham, jestem taki zazdrosny... Wybacz mi, bo na swoje usprawiedliwienie mam tylko tę ogromną miłość do ciebie, kocham cię tak bardzo, że na samą myśl o dotyku innego faceta, wariuję... - jęknął, przykładając dłoń do czoła. Nie spodziewał się, że wyjdzie i rzuci mu się w ramiona, ale cierpliwie czekał na jakiś sygnał, choćby jedynie parę słów, że potrzebuje na to czasu. Jednak ona uparcie milczała po tej drugiej stronie drzwi, a do jego uszu nie dochodził żaden, najmniejszy odgłos.
            - Wiem, że teraz jestem dla ciebie potworem - odezwał się w końcu po kilku minutach milczenia. - Ale proszę cię, wybacz mi, przemyśl to... Wiem, że postąpiłem jak ostatni łajdak, ale czasu nie cofnę, choć tak bardzo bym chciał. Mogę tylko ci przysiąc, że to się nigdy więcej nie powtórzy... - Kontynuował swój monolog, nie słysząc żadnego nań odzewu. Do jego uszu nie docierało kompletnie nic, jakby za tymi drzwiami nie było nikogo.
            Karen siedziała na wannie z ukrytą w dłoniach twarzą. Chciała, żeby wreszcie zamilkł, żeby przestał, wiedziała, że kiedy tylko powie choć jedno słowo, jego prośbom i błaganiom nie będzie końca, toteż siedziała bez słowa, błagając los, aby to wszystko wreszcie się skończyło.
            Chwila ciszy, jaka zapanowała za drzwiami była dla niej zbawieniem, choć zdawała sobie sprawę, że będzie to naprawdę tylko chwila i nie myliła się, jednak nie spodziewała się tego, co po chwili usłyszała.
            - Karen… Ja, wyjeżdżam. Będziesz miała czas, dam ci spokój. Jeśli będziesz chciała, żebym przyjechał po prostu daj mi znać. Nie przyjadę wcześniej, jeśli nie będziesz gotowa… Jeśli nie zadzwonisz, wrócę po ciebie ostatniego dnia pobytu.
            Uniosła głowę i znów spojrzała w drzwi, za którymi ponownie zapanowało milczenie. To było teraz jej największe pragnienie. Czy to możliwe, że wyjedzie i nie będzie musiała na niego patrzeć? To było do Franza niepodobne, ale najprawdopodobniej sam zrozumiał, jak wielką krzywdę jej wyrządził, nie chciał być niecierpliwy i nachalny, chciał dać jej czas na wybaczenie.
            Cóż za szlachetność z jego strony?” pomyślała, uśmiechając się ironicznie. Nie wiedziała co przyniosą kolejne dni; dzisiaj, na tę chwilę, po prostu nie chciała go więcej widzieć.

***

            Stało się tak, jak chciała. Wyjechał, bez zbędnych słów, bez kolejnych przeprosin. Nie opuściła łazienki dopóki się nie spakował, a gdy wychodził, zatrzymał się na chwilę pod jej drzwiami i powiedział jedno, jedyne słowo:
            - Wybacz.
            Wiedziała, że kiedyś być może mu wybaczy, ale była też pewna, że już nie będzie umiała żyć jak dawniej, z nim i u jego boku. Nawet, gdyby jej serce nie wyrywało się tak bardzo do innego, chyba nie byłaby w stanie nawet z czasem o tym zapomnieć. Wiedziała też, że już zawsze w jej głowie będzie gościła myśl, że gdyby była, gdyby mogła być z Billem, on nigdy nie wyrządziłby jej takiej krzywdy.
            Spokój tego wieczoru zakłócało jej już tylko dręczące wspomnienie poprzedniej nocy, natrętna myśl o siniaku na twarzy i co zrobić, żeby jakoś go jutro zatuszować. Jednak i tak nie mogła zasnąć, głównie z powodu wciąż powracających obrazów sprzed kilkunastu godzin. W końcu jakimś cudem, po uspokajającej tabletce sen przyszedł nad ranem, a ponieważ zapomniała wieczorem nastawić budzenie, oczywiście nie była w stanie sama obudzić się na czas.
            Bill, który czekał na nią w restauracji już od godziny, gdzie umówili się na śniadanie, zaczął się niecierpliwić, chociaż jego stan psychiczny można by teraz nazwać bardziej zamartwianiem, niż zniecierpliwieniem. Od kilkunastu minut obracał w ręku swoją komórkę, wciąż opierając się chęci zatelefonowania do niej. Doskonale wiedział, że jej mąż wczoraj zniknął, ponieważ wracając do hotelu po odholowaniu swojego auta do mechanika, widział jak stąd wyjeżdża, toteż nie wchodziło w grę to, że właśnie Franz ją zatrzymał. Co w takim razie było powodem jej nieobecności?
            Nie chciał dłużej czekać i jednak wybrał połączenie. Po chwili w słuchawce odezwał się zaspany głos Karen:
            - Tak...?
            - Przepraszam, jeśli cię obudziłem, ale...
            - Bill! - prawie krzyknęła, przerywając mu i wyskoczyła z łóżka jak oparzona. - Przepraszam! Nie nastawiłam budzenia! Daj mi kilkanaście minut!
            - Dobrze, nic nie szkodzi - zaśmiał się, słysząc jej zakłopotanie. - Nie musisz się spieszyć, czekam w restauracji.
            - Matko! - jęknęła, gdy spojrzała na zegarek. - Jestem spóźniona godzinę, a ty mi mówisz, że nie muszę się spieszyć?! - W odpowiedzi usłyszała tylko jego dźwięczny śmiech. - Dobrze, nie przedłużam, postaram się być jak najszybciej - odpowiedziała i rozłączyła się, rzucając telefon na łóżko.
            Wyjęła z szafy krótkie dżinsy i pierwszą z brzegu koszulkę. Nie było czasu na namyślanie się w co ma się ubrać, tym bardziej zabrakło go na zastanowienie, w czym mogłaby mu się podobać. Teraz najważniejsze było zejść do niego jak najszybciej, ale wcześniej jakoś zatuszować ten siniak. Nawet nie zerkała w lustro, jakby w obawie, czy przypadkiem nie wygląda jeszcze gorzej.  
            Szybko przeczesała włosy i stwierdziła, że pora się tym zająć, toteż ruszyła w stronę łazienki.
            - Nie... - jęknęła, kiedy zobaczyła swoją twarz. Miała wrażenie, że jest jeszcze większy, a na dodatek nabrał intensywniejszych fioletowo-żółtych barw. Natychmiast sięgnęła po fluid i położyła na to miejsce odpowiednią warstwę, rozsmarowując dokładnie, jednak kiedy stwierdziła, że nie przynosi to pożądanych efektów, natychmiast starła. Sięgnęła po plaster i próbowała zakleić to miejsce, a gdy spostrzegła efekt swojej pomysłowości roześmiała się tylko. Znów powtórzyła poprzednią czynność i westchnęła ciężko przyglądając się swoim charakteryzatorskim umiejętnościom. Rzadko używała fluidu, a tutaj użyła go tylko raz, w dniu koncertu. Teraz była zmuszona użyć go po raz drugi i niekoniecznie do upiększenia siebie. Jej starania nie przyniosły jednak pożądanego efektu, choć w jakimś stopniu udało jej się zatuszować to miejsce. Nie było już jednak czasu na eksperymenty, ponieważ w restauracji od ponad godziny czekał na nią Bill. Jak mogła być tak bezmyślna i nie nastawić budzika?
            Ostatnie spojrzenie w lustro i długa droga, która zdawała się nie mieć końca. I serce, które łomotało się w piersi z przestrachem.
            Nie wchodziła do restauracji, tylko bokiem stanęła w jej drzwiach i machnęła na niego z uśmiechem. Natychmiast podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do niej.
            - A śniadanko? - zapytał radośnie.
            - Nie, nie ma czasu poza tym nie jestem głodna. - odparła, szybko odwracając głowę i udając, że czegoś szuka w torebce.
            - Na pewno? - Wpatrywał się w jej profil, który częściowo zakrywały opadające włosy.
            - Tak, jedźmy lepiej. - Ruszyła przed siebie nawet na niego nie patrząc, podążył więc za nią, zastanawiając się, czemu tak dziwnie się zachowuje i nie obdarzyła go nawet jednym spojrzeniem.
            - Przecież nie musimy się tak spieszyć i tak wiedzą co mają robić - mówił, próbując dotrzymać jej kroku.
            Do samochodu nie mieli daleko, Bill już rano wyprowadził go z garażu i postawił na parkingu tuż obok.
            - Już dawno powinniśmy tam być - powiedziała, a kiedy otwierał jej drzwi podejrzanym gestem odwróciła głowę w drugą stronę. Jednak jeszcze nie dało mu to do myślenia. Zamknął za nią drzwi i przeszedł od strony kierowcy, i tu znów zauważył coś dziwnego. Karen siedziała lekko podparta i zakrywając nieco dłonią lewy policzek, znów patrzyła tylko i wyłącznie przed siebie.
            Nie wytrzymał i zanim odpalił silnik, zwrócił się do niej z prośbą:
            - Karen, czy możesz na mnie spojrzeć?
            Westchnęła ciężko, jednak nie zmieniła pozycji. Wiedziała jednak, że dłużej nie uda jej się ukrywać owocu czynu jej własnego męża. Zachciało jej się płakać, było jej przykro i głupio.
            - Karen - powtórzył Bill nieco głośniej. Odwróciła głowę i spojrzała na niego ze łzami w oczach. Widziała jak w ciągu kilku sekund zmienia się jego wyraz twarzy, uśmiech nagle zgasł, a w jego miejsce pojawił się wyraz niemego zdziwienia, oburzenia przeplecionego troską, żalem, a nawet bólem.
            - Co się stało? - zapytał cicho, lecz jego głos był pełen ciepła. Przez jego myśl przeszło najgorsze, ale nie dopuszczał tego do swojej świadomości, łudząc się, że to tylko jakiś nieszczęśliwy wypadek.
            - Nic takiego, to moja wina - odpowiedziała, siląc się na wymuszony uśmiech.
            - Jak to nic? Karen - wydusił z siebie nieco głośniej, nie zmieniając barwy głosu. Nie chciał jej spłoszyć swoją natarczywością, ale wiedział, że musi się wszystkiego dowiedzieć. - Proszę, przecież wiesz, że nie odpuszczę. Tylko nie wymyślaj dziwnych historyjek, bo wiesz, że w nic banalnego nie uwierzę.
            - Ale naprawdę nic takiego się nie stało, pokłóciliśmy się tamtej nocy, po prostu się uderzyłam - odparła zdławionym głosem.
            - O co się uderzyłaś? - Przechylił się, aby zobaczyć z bliska pozostałość po owym uderzeniu, dość słabo w nagłym pośpiechu zatuszowaną przez Karen. Wyciągnął rękę i opuszkami palców delikatnie dotknął tego miejsca, przyglądając się mu w głębokim skupieniu. Kątem oka dostrzegła jego troskliwy wzrok, a na ten widok wstrzymała na chwilę oddech. Zamarła. Wyglądał tak pięknie z tym przepełnionym bólem i troską, wyrazem twarzy, tak czule dotykał zranionego miejsca. Miała niewysłowioną ochotę odwrócić się i wpić w jego kusząco rozchylone usta, w te jędrne wargi okraszone teraz lekkim, naturalnym różem. I właśnie w chwili, gdy o tym pomyślała, on przygryzł tę dolną, po czym nagle z nieukrywaną złością, odsuwając się od niej, wypowiedział:
            - To niemożliwe! On cię uderzył!
            - Nie Bill, to nie tak jak myślisz - Banalne usprawiedliwienie wypłynęło z jej ust. Nie wiedziała co ma teraz powiedzieć, jak wytłumaczyć to. Była pewna, że co by nie powiedziała, on i tak w to nie uwierzy.
            - Karen, proszę cię. Nie wciskaj mi idiotycznych historyjek, bo nie jestem naiwny, przecież to widać, że masz ślad po uderzeniu - mówił wzburzony, patrząc na nią dalszej odległości. - Kiedy ten skurwiel to zrobił? - Nie wytrzymał, żeby nie pokusić się o epitet przy określeniu jej męża. Teraz pospiesznie zaczął analizować chwile, gdy wrócił do swojego mieszkania. Dlaczego niczego nie słyszał? Czyżby wszystko rozegrało się tak błyskawicznie, nim tam dotarł? Pamiętał, że na końcu korytarza było otwarte okno, które poszedł zamknąć, ale przecież nie trwało to nie wiadomo jak długo.
            Karen czuła, że zaraz się rozpłacze, żal dławił ją niemiłosiernie, nie była w stanie odpowiedzieć na jego pytanie. I jeszcze ten jego wzrok pełen bólu, jakby on sam to wszystko odczuwał.
            Otworzyła drzwi i pospiesznie wysiadła z auta, ruszając przed siebie. Jednak po kilku krokach zatrzymała się, zorientowawszy, że idzie w kierunku hotelu. Wystarczył tylko zwrot do tyłu i wpadła w jego ramiona.
            - Nie uciekniesz przed tym - wyszeptał, przytulając ją. Nie wytrzymała i rozpłakała się jak małe dziecko. Wtulił ją w siebie mocno, przesuwając ustami po jej włosach. Przymknął oczy, przytulając policzek do czubka jej głowy.
            - Ciii... - Próbował ją uspokajać, choć sam był zdenerwowany. Już wiedział, że to musiało się stać tuż po powrocie do hotelu, w innym wypadku przecież cokolwiek by usłyszał, a wówczas z pewnością podążyłby jej na pomoc. Żałował teraz, że nie został z nią w samochodzie w tej głuszy, może wówczas wszystko potoczyłoby się inaczej, zupełnie inaczej... Zaczęła wzbierać w nim wściekłość, jeszcze większa od tej, jaką poczuł w aucie tuż po swoim odkryciu. Cóż to był za potwór z tego Franza?! Nie umiał sobie poradzić z własnymi myślami, nie mógł tego znieść, że podczas, gdy on spokojnie zasypiał w swoim łóżku, piętro niżej rozegrał się prawdziwy dramat kobiety, którą przecież pokochał.
            - Zabiję go... Niech no się tylko tu pojawi - syknął nagle, aż wtulona w niego, cicho płacząca pod wpływem wracających wspomnień Karen, odsunęła się lekko.
            - Nie Bill, nie mieszaj się do tego - powiedziała cicho.
            Machnął tylko rękami ze zrezygnowaniem, jednak złość zaczynała w nim kipieć coraz bardziej. Wbił dłonie w kieszenie i odszedł kilka kroków, po drodze z wściekłością kopiąc niczemu niewinny kamień, po czym stanął jak wryty i znów wrócił do niej.
            - Nie rozumiem - wycedził przez zęby, czując jak pulsują mu skronie, jak krew w żyłach płynie tempem wartkiego, górskiego potoku. - Dlaczego on to zrobił?!
            - Był zazdrosny - odparła cicho. - Myślał, że ja z tobą... No wiesz - odwróciła głowę na bok.
            - Mogłem się tego spodziewać, zresztą właściwie byłem pewien! Mówiłem, że cię odprowadzę - Spojrzał na nią jakby z wyrzutem.
            - Uważasz, że to by coś dało? - żachnęła się.
            - Może coś jednak by dało, może nie doszło by do tego - Znów wyciągnął dłoń, próbując uśpić w sobie gniew choć na chwilę. Nie chciał przecież takich gestów wykonywać ze złością. Delikatnie i z namaszczeniem dotknął jej policzka. Poczuła przyjemny dreszcz, który rozpłynął się falą po jej ciele. Po krótkiej jednak chwili, znów do jego umysłu wróciła wściekłość. Nie umiał sobie sam z tym poradzić, nie rozumiał, jak można być takim bydlakiem? Gdyby ona była z nim... Otrząsnął się szybko z myśli, które zakrawały na mrzonki.
            - Nie jedziemy do żadnego domu dziecka, doskonale dadzą tam sobie radę bez nas - powiedział cicho i sięgnął do swojej kieszeni po telefon.

piątek, 23 marca 2018

Część 28. „Niemy krzyk zbrukanej duszy”


Część 28. „Niemy krzyk zbrukanej duszy”


            Faktycznie, słońce już dawno schowało się za horyzontem, a natura wymalowała niebo fioletowo-granatową farbą i zaczęły pokazywać się pierwsze gwiazdy. A, że pogoda nie była zbyt upalna, to i wieczory były dosyć chłodne. 
            Otworzył jej drzwi auta i zajrzał do bagażnika, wyciągając stamtąd koc i bluzę. Usiadł na miejscu kierowcy, rzucając wszystko to do tyłu i spojrzał na Karen.
            - Trochę niefajnie to wyszło... - mruknął cicho. - Najgorsze jest to, że będziemy musieli się tłumaczyć przed twoim mężem. Pech, że akurat wraca.
            - Ty jak ty, ale ja... - odparła Karen. - W dodatku ten nieszczęsny telefon. Że też musiałam właśnie dzisiaj zostawić go w hotelu.
            Targały nią teraz mieszane uczucia i jakieś dziwne poczucie winy, że oszukuje Billa. Franzem natomiast nie przejmowała się wcale i obojętne jej było, jak zareaguje na fakt, iż nie wróciła na noc do hotelu, bo taki właśnie scenariusz roztaczał się jej przed oczyma.
            - Jasna cholera - mruknął Bill, zamyślając się i nagle wyskoczył z auta jak oparzony. Otworzył tylne drzwi i z powrotem zabrał stamtąd bluzę, którą przed kilkoma minutami sam tam wrzucił. Wziął też latarkę.
            - Wysiadaj! - krzyknął do Karen, która obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem.
            - Dlaczego? - zapytała.
            - Wpadłem na genialny pomysł! - odkrzyknął i zamknął drzwi. - Pójdziemy plażą!
            - Co? - spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Przecież to kilkanaście kilometrów!
            - Dokładnie dwanaście! - wyszczerzył się, podając jej bluzę. - Góra za cztery godziny powinniśmy być w hotelu, co to dla ciebie? - Roześmiał się.
            - Znaczy, gdzieś tak na drugą w nocy - smutno stwierdziła Karen.
            - Lepiej późno niż później! - zażartował. - Wkładaj tę bluzę, bo zamarzniesz!
            Zdawać by się mogło, że wpadła teraz w swoją własną pułapkę. Nie uśmiechało jej się iść przez pół nocy na pieszo tylko dlatego, że prawdopodobnie czekał na nią Franz, ale czy miała inne wyjście? Przecież nie mogła nagle przyznać się do tego, że jednak ma tę cholerną komórkę przy sobie i miała nadzieję spędzić z nim noc w aucie.
            - A samochód? Przecież nie można go tu tak zostawić - próbowała jeszcze jakoś delikatnie go zatrzymać.
            - Nikt go nie ukradnie w tej głuszy. Zresztą jak? Przecież nie jest nawet na chodzie. Z rana przyślę tu mojego mechanika, albo sam z nim przyjadę - Roześmiał się Bill, ruszając w stronę wydm. - Idziemy, póki całkiem się nie ściemni.
            Niechętnie ruszyła za nim, zakładając po drodze jego bluzę.
            Ta noc mogła tak wiele w ich życiu zmienić... Gdyby tu pozostali, mieliby dużo czasu na rozmowę, która miała szansę się różnie potoczyć, ale Bill chyba właśnie tego najbardziej się bał. Może wolał jeszcze przez jakiś czas żyć złudzeniami, niż goryczą odtrącenia?

***

            Stał na tarasie, wypalając kolejnego papierosa. Przyjechał przed osiemnastą i minęły właśnie trzy godziny, a Karen wciąż nie było. Kiedy próbował się do niej dodzwonić, automatyczny głos w słuchawce oznajmiał mu, że ma wyłączony telefon, lub jest poza zasięgiem. Już powoli zaczynał tracić cierpliwość i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie obawiał się, że mogło jej się coś stać, w jego głowie wciąż odbijało się echem jedno, jedyne słowo - zdrada.
            Postanowił zejść na dół, może recepcjonistka widziała, z kim wychodziła i o której. Billa raczej już nie podejrzewał, bo wiedział, że jest kompletnie unieszkodliwiony, jeśli zajęła się nim Aimee. Ale jeżeli nie z nim, to z kim mogła spędzać ten czas jego żona? A może po prostu poszła tylko na bardzo długi spacer?
            Położył kres swoim domysłom, zadając Nadii krótkie pytanie:
            - Nie wie pani przypadkiem, gdzie może być moja żona? - zapytał wprost, a kiedy dziewczyna na niego spojrzała, dodał: - Nie odbiera komórki, nie wiem, co się z nią dzieje.
            - Może pojechali do jakiegoś klubu, a tam jest głośno i nie słyszy - odparła z tajemniczym uśmiechem. Mężczyzna już nie tłumaczył, że telefon jest wyłączony, za to natychmiast wyłowił z jej odpowiedzi jedno słowo:
            - Pojechali...?
            - No tak, z Billem.
            - We troje? - Bardziej stwierdził niż zapytał, a Nadia uśmiechnęła się tylko.
            - Jacy troje? Mówię, że pojechała gdzieś z Billem.
            Czuł, jak cała krew odpływa mu z twarzy i na przemian ponownie ją zalewa.
            - A Aimee? - wydusił z siebie, starając się nie okazywać zdenerwowania.
            - Pani Aimee wyjechała - odpowiedziała, z dziką satysfakcją obserwując reakcję Franza.
            - Kiedy? - zapytał gniewnie, już kompletnie się nie kontrolując.
            - Wczoraj, późnym wieczorem.
            Widziała, jak mężczyzna zaciska pięści i czerwienieje. Odruchowo zerknął na zegarek.
            - O której oni pojechali?
            - Nie wiem dokładnie, ale na pewno jeszcze nie było osiemnastej.
            Na jego twarzy drgał niemal każdy mięsień, a nozdrza poruszały się z wściekłości. Oparł się łokciami o ladę recepcji, oddychając ciężko,  a po chwili wbił jedną dłoń w kieszeń.
            - Ile pani tu zarabia? - rzucił niespodziewanie.
            Nadia spojrzała na niego podejrzliwie.
            - Wystarczająco - odparła sprytnie.
            - Ale pewnie przydałoby się więcej, hę? - zagadnął, a ona zastanowiła się, o co właściwie może mu chodzić.
            - To znaczy...?
            - To znaczy, że udzielanie informacji kosztuje i ja mam zamiar pani za to zapłacić - Uśmiechnął się chytrze, ściskając w dłoni zwitek banknotów po sto euro.
Kamera na szczęście nie obejmowała miejsca lady, w jakim się właśnie znajdowali.  Rozejrzała się bacznie i hardo odpowiedziała:
            - A pan wie, że jeśli to wezmę, to mogę stracić pracę?
            - Ale jeśli ty nikomu o tym nie powiesz, to ja tym bardziej – Bezpardonowo i jednostronnie przeszedł z nią na „ty”, a przymrużając oczy dodał: - Zależy mi.
            Franz przesunął leżącą już pod jego dłonią, dość znaczną kwotę gotówki. Nieśmiało sięgnęła po kuszącą, będącą w zasięgu jej ręki łapówkę i pospiesznie wsunęła ją do kieszeni służbowego mundurka. To była jedynie zachęta, bo wiedziała, że i bez niej, zupełnie za darmo i z ogromną przyjemnością, sprzedałaby oboje bez mrugnięcia okiem
            - Domyślam się, że za taką kasę chciałby pan wiedzieć nieco więcej.
            - Dobrze się, kotku, domyślasz - Uśmiechnął się z triumfem.
            - Ale ja wiem tylko tyle.
            - Więc dowiedz się więcej - rzucił, wyjmując z portfela wizytówkę. – Możesz dzwonić w każdej chwili. Jeśli wiadomość będzie istotna, dostaniesz jeszcze trzy razy tyle – dodał, wolno oddalając się w stronę windy.

***

            - Zimno? - zapytał troskliwie Bill, obejmując ją ramieniem.
            - Nie, ta bluza jest ciepła - Uśmiechnęła się lekko.
            Szli już ponad trzy godziny brzegiem morza, pogrążeni niemal w całkowitej ciemności. Drogę oświetlał im księżyc, czasem latarka, a chwilami światło oddalonej o kilkanaście kilometrów latarni morskiej.
            - Ten wiatr jest cholernie przenikliwy - mruknął Bill, czując, jak bardzo jest mu zimno.
            - Ja się trochę zagrzałam, więc może teraz tobie oddam tę bluzę? - zaproponowała nieśmiało Karen.
            - No coś ty? - żachnął się natychmiast. - Mi nie jest zimno, tak tylko mówię.
            Choć prawie szczękał zębami, to nigdy nie przyznałby się do tego, że przemarzł na kość. Nastała chwila, kiedy pożałował swojej decyzji i nie z powodu doskwierającego mu chłodu, a myśli, że spędziłby z nią całą noc... Nie wierzył wprawdzie, że mogłoby się wydarzyć w tym czasie coś innego niż rozmowa, ale ta właśnie rozmowa mogłaby zmienić tak wiele. Jednak myśl o jej wściekłym mężu uzależniła go w tamtej chwili od obawy o nią i trochę też o siebie. Teraz, złorzeczył sobie w myślach, wyzywając się od tchórzy.
            Karen objęła go w pasie, dotykając jego ręki.
            - Bill, jesteś przemarznięty - stwierdziła z wyrzutem, zatrzymując się i ściągając bluzę. Niemal natychmiast powstrzymał ją, chwytając za ręce.
            - Oszalałaś? - palnął bez namysłu. Szarpali się przez chwilę ze śmiechem i żadne z nich nie chciało ustąpić. - Karen, przestań! - huknął w końcu, łapiąc ją za nadgarstki i sprytnie okręcił tak, że stał z tyłu, mocno wtulony w jej plecy, trzymający jej skrzyżowane na brzuchu ręce. W tej chwili już nie było jej tylko ciepło, a przyjemne uczucie gorąca zalało całe ciało. Oparł lekko brodę o jej ramię i szepnął do ucha, drażniąc je ciepłym oddechem:
            - I co, kobieto? Spróbuj teraz zdjąć bluzę.
            - Jeśli tak miałbyś mnie rozgrzewać, to chętnie ją zdejmę - mruknęła cicho.
            - Rozgrzałbym cię jeszcze lepiej, gdybyś nie była mężatką - odparł pewnie, czekając na jej reakcję. Już miała ochotę odpalić, że to przecież żadna przeszkoda, ale jak wypadłaby wówczas w jego oczach? Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, a zanim o czymkolwiek zdążyła pomyśleć, poczuła, że unosi się w powietrzu.
            - A ja tak się rozgrzeję! - krzyknął, porywając ją na ręce i okręcając wokół własnej osi. Zaśmiała się głośno, obejmując go za szyję.
            - Przestań, Bill! Przecież nie będziesz mnie niósł!
            - Dlaczego nie? - Uśmiechnął się. - To dla mnie dobry sposób na rozgrzewkę, zresztą jesteś lekka jak pióro i gdybyś była moja, nosiłbym cię na rękach! - wypalił, a ona podchwyciła:
            - W takim razie żałuję, że nie jestem twoja! Mój mąż wcale nie nosi mnie na rękach!
            - Głupek z niego! - odpalił żartobliwym tonem, lekko dysząc.
            - Bill, postaw mnie, tylko niepotrzebnie się męczysz! - poprosiła Karen, choć czuła się jak w niebie.
            - Nie męczę się, tylko rozgrzewam! - Spojrzał na nią, choć ledwie widział jej twarz w ciemności. Czuł jej oddech na swoim policzku, a jej usta były tak blisko, wystarczyło jedynie trochę przekręcić głowę. Jaka byłaby jej reakcja, gdyby zaryzykował i zdobył się na jakiś choćby delikatny pocałunek...?
            - Czy z Aimee też tak się rozgrzewałeś? - zapytała niespodziewanie. Na te słowa roześmiał się głośno.
            - No nie, ale zadałaś mi pytanie!
            - Głupie? Dziwne? - dociekała. – Oj, Bill, powiedz... Pocałowałeś ją chociaż? - wypaliła nieoczekiwanie i aż sama się sobie dziwiła, że zdobyła się na te słowa. Wiedziała, że to miało miejsce, chociażby z opowieści Aimee, ale chciała się po prostu upewnić.
            - Ej! A co ty taka ciekawa jesteś? - Śmiał się, ponownie na nią spoglądając. Gdyby nie było tak ciemno, z powodzeniem mógłby dostrzec lekki rumieniec na jej twarzy.
            - Dobra, pytania nie było - skwitowała.
            - Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to ci odpowiem: tak, pocałowałem ją, ale to było zanim coś sobie postanowiłem.
            - O, a co takiego sobie postanowiłeś?
            - A tego to już ci nie powiem, za dużo chciałabyś wiedzieć, przyjaciółko!
            - Naprawdę jestem twoją przyjaciółką? - zapytała.
            - No pewnie - odpowiedział, coraz bardziej zdyszanym głosem. - Bardzo cię lubię, ufam ci, pomagasz mi... To nie wystarczy? - Zdziwił się jej pytaniem.
            - Pewnie wystarczy - Uśmiechnęła się. - Ale postaw mnie wreszcie, bo już zadyszki dostałeś.
            - Może masz rację - Roześmiał się, ciężko oddychając. - Trochę się zmęczyłem, ale jak znowu będzie mi zimno, będę cię niósł! - Ujął jej dłoń, którą chwyciła chętnie i pewnie. - A co? Ty mnie nie uważasz za przyjaciela? - zapytał.
            - Sama nie wiem - Zaśmiała się.
            - No jak to: nie wiesz? - oburzył się.
            - Nie wiem, bo ktoś kiedyś powiedział mi, że coś takiego jak prawdziwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną po prostu nie istnieje.
            - A jak ten ktoś uzasadnił swój osąd? - zainteresował się Bill.
            - Tak, zazwyczaj jedna albo druga strona, po prostu zbyt mocno się angażuje.
            Ten, kto to powiedział - przynajmniej w jego przypadku - miał całkowitą rację. Ale czy teraz, w tych okolicznościach mógł się do tego przyznać? Owszem, obiecał sobie, że będzie walczył, ale zanim podejmie jakiekolwiek kroki, musi mieć choć cień nadziei.
            Roześmiał się, zachodząc jej drogę i chwytając za przedramiona.
            - Ej, Karen, czy to znaczy, że ty się zaangażowałaś? - zażartował.
            - Ja?! - krzyknęła ze zdziwieniem, ale też lekkim zażenowaniem. Dziękowała losowi, że wokół panuje prawie zupełna ciemność, bo była niemal pewna tego, co w tej chwili zdradzała jej twarz. - No coś ty! - zaśmiała się i miała nadzieję, że jej głos nie zabrzmiał sztucznie.
            W jego odczuciu zabrzmiał jak najbardziej wiarygodnie, na tyle, że poczuł w okolicy serca ukłucie zawodu. Nie było sensu nawet w żartach dłużej drążyć tego tematu. Był dla niej tylko i wyłącznie przyjacielem.
            Ruszył przed siebie, wciąż trzymając pewnie jej dłoń.
            - To dobrze, bo ja też nie. Zresztą gdyby nawet coś się kroiło, umiałbym to zatrzymać - stwierdził przekonująco. - Nie rozbijam związków.
            Gdyby naprawdę to potrafił, jego serce nie bolałoby teraz, a on traktowałby to wszystko jak przednią zabawę, przyjemny spacer z przyjaciółką. Gdyby tylko potrafił...
            Mimowolnie zerknęła na niego ukradkiem, choć w tych ciemnościach widziała tylko zarys jego pięknego profilu. Może to był dobry moment, żeby mu o wszystkim powiedzieć? Po prostu zatrzymać się i wyznać, co czuje?
            Nie, taki moment nie nadejdzie nigdy... Wystarczyło tylko tych kilka jego słów, aby się w tym utwierdziła. W tle chwilowej ciszy, jaka nastała pomiędzy nimi, jak echo odbijały się w jej umyśle jego ostatnie słowa: „Nie rozbijam związków”.
            Nieopatrznie sami wybudowali między sobą wysoki mur niemal nie do przekroczenia.

***

            Zmęczeni i senni dotarli do hotelu kilka minut po drugiej w nocy. Kiedy tylko jej oczom ukazał się budynek, od razu skierowała wzrok na okna swojego apartamentu i już wiedziała, co widoczne w nich światło może oznaczać. Czekał na nią Franz.
            Ze zdenerwowania przygryzła dolną wargę, co natychmiast zauważył Bill, który zerkał na nią co jakiś czas.
            - Jeśli chcesz, wejdę z tobą i wszystko wytłumaczę - zaproponował.
            - Nie, Bill, nie chcę narażać cię na przykrości - Pokręciła głową.
            - Ale ty możesz mieć z tego powodu większy problem i myślę, że to wszystko moja wina, więc moja pomoc jest jak najbardziej uzasadniona - upierał się.
            - Ale to nie jest twoja wina - odparła, gdy weszli do pustego holu w hotelu. Tylko w recepcji siedziała pełniąca nocny dyżur Anette. - To po prostu przypadek, że akurat dzisiaj popsuł ci się samochód.
            Podeszli do windy, którą poprzez naciśnięcie odpowiedniego guzika przywołał Bill.
            - Nalegam - Popatrzył jej w oczy.
            - Nie zgadzam się - odparła pewnie, zerkając na wskaźnik piętra.
            - No cóż, nie mogę cię zmusić. Będzie jak zechcesz - westchnął ciężko.
            - Dobranoc, Bill - powiedziała cicho, stając w progu windy. - Pewnie zobaczymy się dopiero w poniedziałek.
            Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, z drżącym z niepewności i strachu sercem pospiesznie odeszła korytarzem w stronę swojego apartamentu. Gdy stanęła przed drzwiami, westchnęła ciężko. Wiedziała, że tam, za tą drewnianą płaszczyzną czeka na nią Franz.
            Nie kochała go, a jednak wciąż był jej mężem i należała mu się jakaś lojalność z jej strony.
            Niepewnie popchnęła drzwi i weszła do środka. Siedział przed laptopem, paląc kolejnego papierosa i strząsając popiół do wypełnionej po brzegi petami popielniczki. Tuż obok stała prawie już pusta butelka whisky i napełniona tymże trunkiem szklanka.
            - Świetnie, że jesteś - Uśmiechnął się ironicznie, starając zachować spokój, lecz doskonale wiedziała, jak bardzo jest zdenerwowany.
            - Przepraszam, zepsuł nam się samochód - powiedziała pewnie.
            Parsknął nerwowym śmiechem i sięgnął po paczkę papierosów, wyciągając z niej kolejnego i odpalając, mimo, że przed chwilą zgasił poprzedniego.
            - Lepszego banału nie mogłaś wymyślić?
            - Jeśli nie wierzysz, zapytaj Billa - rzuciła w przelocie, kierując się do sypialni, gdy tuż za sobą usłyszała szybkie kroki i poczuła nagłe szarpnięcie za rękę.
            - I to ma być wiarygodne alibi?! Przecież nie przyzna się teraz, że cię zerżnął! - wrzasnął jej prosto w twarz.
            - Franz! - krzyknęła z oburzeniem, próbując się wyrwać z jego mocnego uścisku. - Puść! To boli! - Skrzywiła się.
            Sapał z wściekłości, ale ją puścił. Niemal natychmiast weszła do sypialni i drżącą ręką, pospiesznie wyjęła z torebki komórkę, rzucając ją do szuflady w szafce przy łóżku. W duchu prosiła los, aby nie wszedł za nią i na szczęście tak też się stało. Usłyszała tylko zza drzwi jego wściekły głos:
            - I jak było? Jest w tym lepszy ode mnie?!
            Wszystko w niej się zagotowało. Rzuciła torebkę na łóżko i pewnym krokiem wyszła z sypialni, stając na wprost niego:
            - Dobrze wiesz, że nic się nie wydarzyło - wycedziła przez zęby. - Zepsuł mu się samochód i wracaliśmy pół nocy pieszo plażą do hotelu, więc przestań mnie, do cholery, oskarżać! - Na koniec podniosła głos.
            - A ty przestań pieprzyć mi bzdury! - krzyknął. - A komórka od czego?! Ty wolałaś swoją wyłączyć niż wezwać pomoc!
            - Nieprawda! Zostawiłam ją gdzieś tutaj - rozejrzała się nieporadnie. - Zresztą podobnie jak Bill; zostawił w swoim mieszkaniu! Nie rozumiesz, że to po prostu był pech? Niefortunny zbieg okoliczności? Przypadek?
            Znów spojrzał na nią z niedowierzaniem, a po chwili chwycił ją za ramiona i potrząsnął:
            - Przestań wreszcie kłamać!
            - Nie kłamię! Zrozum to do jasnej cholery! - próbowała się wyrwać, ale bezskutecznie.
            - Mam uwierzyć, ze wracaliście pół nocy na piechotę? - Zaśmiał się ironicznie, popychając ją w stronę łóżka w sypialni.
            - Tak! - krzyknęła. - I teraz tego żałuję - wycedziła przez zęby. - Żałuję, bo mogłam zostać z nim w jego samochodzie na noc! Żałuję, bo mogłam się z nim przespać, a wtedy nie oskarżałbyś mnie niewinnie! - wykrzyczała mu prosto w twarz, a wtedy przestraszyła się swoich słów. Franz pobladł i poczerwieniał na przemian, i zanim zdążyła zdobyć się na jakikolwiek gest, poczuła na swojej twarzy silne uderzenie jego dłoni. Piekący ból przeszył ją na wskroś, a przed oczy wkradła się złowroga ciemność. Kiedy po chwili ocknęła się, zobaczyła nad sobą na tle sufitu, kipiącą z wściekłości, czerwoną twarz swojego męża, a w ustach poczuła metaliczny posmak krwi.  
            Uniosła głowę, ale natychmiast znów opadła na łóżko, czując na swojej piersi silny ucisk, a do jej uszu dobiegł odgłos rozrywanego materiału. Kiedy zorientowała się, że to Franz w taki właśnie sposób zdejmuje z niej bluzkę, wbiła wprost w jego źrenice swoje przerażone spojrzenie, ale w odpowiedzi usłyszała tylko:
            - Od dziś będę traktował cię jak dziwkę, bo na nic innego nie zasługujesz - wysyczał wściekle, zbliżając do jej twarzy swoją. Poczuła odór papierosów i alkoholu.
            - Zostaw mnie! - Szarpnęła się desperacko, choć wiedziała, że nie ma żadnych szans. Jego silna ręka na dobre przygwoździła ją do łóżka. Jedyna myśl, jaka przyszła jej wówczas do głowy to krzyczeć, przeraźliwie, głośno, tak, żeby usłyszał Bill, jest przecież tak blisko! Równie szybko jak ta myśl, zrodziła się kolejna; to takie upokarzające...
            - Zamknij się - syknął Franz i niemal natychmiast przywarł do jej obolałych, krwawiących ust. Mimowolnie wydała z siebie tylko zduszony jęk bólu. Przygnieciona jego ciałem, ponownie próbując się jakoś od niego uwolnić, wbiła paznokcie w silne przedramiona męża, a jednocześnie oprawcy. Wówczas oderwał się od niej i szybkim ruchem chwycił w nadgarstkach jej ręce, przytrzymując obie jedną dłonią w mocnym uścisku. Zmęczona, zrozpaczona, próbująca jeszcze resztką sił uwolnić się jakimś cudem, skapitulowała. Zacisnęła powieki, spod których jak wartki strumień zaczęły wypływać łzy. Wiedziała, że nie da rady uciec od tego koszmaru, a opór może sprawić jej tylko dodatkowy ból. I wciąż miała nadzieję, że on w końcu się opamięta, że jego nieuzasadniony gniew minie, że może uwierzy w jej słowa i nie zrobi niczego wbrew jej woli, na siłę.
            Zrozumiała, jak bardzo się myli, gdy jego silna dłoń bez krzty delikatności niemal zerwała z niej spodnie.
            - Franz, proszę... - jęknęła, wpatrując się w niego błagalnym wzrokiem, ponownie próbując stawić jakikolwiek opór. W odwecie jeszcze mocniej ścisnął jej nadgarstki i zaśmiał się tylko szyderczo, triumfująco, pochylając nad nią swoją twarz. Znów do jej nozdrzy wkradł się odór alkoholu i odwróciła głowę. Zrobiło jej się niedobrze. Poczuła, jak po jej skórze błądzi zachłannie jego druga dłoń w dzikim szale chorego pożądania, jak dotyka niemal każdego miejsca na jej ciele. Odruchowo zacisnęła uda, między które natychmiast wcisnął brutalnie swoje kolano, rozchylając je na siłę. Ponownie z jej piersi wyrwał się żałosny jęk, nieme wołanie o pomoc, którego nikt nie mógł usłyszeć.
            Jej nieprzygotowane ciało natychmiast zareagowało bólem, bo stało się to, czego w tej chwili nie chciała, czego nigdy by się nie spodziewała, i czego tak bardzo się bała. Nie wierzyła, że kiedykolwiek właśnie ją może to wszystko spotkać.
            Czas zatrzymał się w miejscu, drwiąc i głośno licząc wylewane łzy. Każdy jego dotyk palił jak rozżarzone żelazo, każdy pocałunek bolał jak otwarta, krwawiąca rana, a wszystko to rozrywało jej duszę i na zawsze zburzyło to, co w tym związku było dla niej najważniejsze.
            Wobec utraty poczucia bezpieczeństwa wiedziała, że już nic nie będzie takie samo jak kiedyś.