środa, 14 marca 2018

Część 27. „Niezamierzone kłamstwo”



Część 27.  „Niezamierzone kłamstwo”


            Kiedy uniosła głowę znad poduszki, ze zdziwieniem stwierdziła, że jest prawie jedenasta. Pospiesznie wyskoczyła z łóżka i zarzuciwszy na siebie zwiewny szlafroczek, wyszła na taras. Sierpniowe słońce mocno przygrzewało i wyglądało na to, że po kilkunastu dość kiepskich dniach prawdziwie letnia pogoda znów zacznie dopisywać urlopowiczom. Z uśmiechem na ustach stwierdziła w myślach, że aura jaką zastała za oknem, zupełnie odzwierciedla stan jej ducha.
            Po emocjach wczorajszego dnia długo nie mogła zasnąć, czego przecież się spodziewała, jednak nie przypuszczała, że główną przyczyną jej bezsenności nie stanie się smutek i zazdrość, a wręcz przeciwnie - nadmiar radości i szczęścia. Właśnie pomyślała, że wypadałoby zatelefonować do Aimee i zapytać, jak minęła jej podróż. Wysłała jednak tylko krótkiego sms'a, bo bardzo prawdopodobne było to, że dziewczyna odsypia tę noc.
            Po szybkim prysznicu, podśpiewując radośnie wyjęła z szafy białą, cienką bluzeczkę i ulubione, zielone rybaczki. Chwyciła z szafki niedokończoną książkę, z wieszaka torebkę, a po kilku minutach już zajmowała miejsce na tarasie restauracji. Na śniadanie było zdecydowanie za późno, więc zamówiła tylko kawę i francuskiego rogalika.
            Rozsiadła się wygodnie i otworzyła książkę, jednak po dłuższej chwili lektury stwierdziła, że tak naprawdę wcale nie wie co czyta, a w jej myśli nieustannie wkrada się mężczyzna o czarnych włosach i brązowych oczach. Choć niemal połowę nocy usilnie próbowała poskładać swoje wyobrażenia zrodzone ze zdawkowych wypowiedzi Aimee w jedną całość, to w żaden sposób nie potrafiła tego zrobić. Co też takiego wydarzyło się wczorajszego wieczoru, że tak natychmiastowo skłoniło do wyjazdu jej przyjaciółkę? Choć nie potrafiła z niej wydobyć żadnej zadowalającej odpowiedzi, a zaledwie jakieś zdawkowe złorzeczenia, to wierzyła jednak, że prędzej czy później w końcu wszystkiego się dowie, chociaż pewnie na to trzeba będzie trochę poczekać.
            W tej chwili miała wrażenie, że kocha go bardziej, mocniej. Gdyby mogła, jeszcze wczoraj pobiegłaby do niego rzucając mu się z radością w ramiona. Gdyby tylko mogła... Teraz marzyła tylko o jednym - móc wreszcie go zobaczyć, porozmawiać, pójść na długi spacer... Potrzebowała jego obecności jak powietrza do oddychania, choćby miała na niego tylko patrzeć.
            Nie widziała się z nim od poniedziałku, bo nie można było nazwać tak jednej, krótkiej chwili, kiedy któregoś wieczoru spostrzegła go ze swojego tarasu, jak wracał z Aimee do hotelu. I właśnie teraz, na samą myśl o spotkaniu poczuła dziwny, nieokreślony strach, który objawił się nagłym skurczem żołądka, ale był dosyć przyjemny. W dole brzucha poczuła jakby mrowienie, które rozpłynęło się po całym jej ciele. Pragnęła go w końcu zobaczyć, a jednocześnie tak bardzo się bała swojej reakcji, nieopatrznie wypowiedzianych słów, niepohamowanych w porę gestów.
            Jej oczy wciąż tkwiły na tej samej kartce książki, a myśli ulatywały gdzieś daleko, na ostatnie piętro hotelu. Chwilami dyskretnie podążał za nimi także jej wzrok, jednak z ogromną obawą, żeby tylko nie zauważył, gdy przypadkiem znajdzie się w jej pobliżu. Zerknęła na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że siedzi tu już prawie dwie godziny, a odrobina kawy, którą pozostawiła sobie jako pretekst, pomimo dość wysokiej temperatury zupełnie wystygła.  
            Miała w końcu się zbierać, kiedy kątem oka spostrzegła znajomą i tak bardzo wyczekiwaną sylwetkę mężczyzny w czerni. Niespodziewanie zaczęły drżeć jej ręce i z przestrachem stwierdziła, że nie potrafi nad tym zapanować. Gorąco uderzyło jej do głowy.
            - Dzień dobry - Uśmiechnął się Bill, stając tuż obok i zdejmując ciemne okulary. Zamarła w bezruchu i z trudem zbierając wszystkie swoje siły, uniosła na niego spojrzenie, również się uśmiechając.
            - Cześć - powitała go zupełnie cicho, przyjaźnie, ale nie okazując szczypty entuzjazmu, jaki czuła w swoim wnętrzu.
            - Można? - zapytał, wskazując krzesło.
            - Pewnie - odparła szybko, jakby w obawie, że się rozmyśli. Zamknęła książkę, wkładając ją do torby.
            - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam... - Powiedział niepewnie, wskazując na chowany przez nią przedmiot.
            - Nie, nie - Potrząsnęła głową. - I tak... To znaczy, właśnie miałam się zbierać - Zmieszała się, bo omal nie przyznała się, że wcale jej nie czytała, a tylko tkwiła w niemym zamyśleniu z wzrokiem wbitym od godziny w tę samą kartkę.
            - No to przeszkadzam - Uniósł się na krześle, a jej serce zatrzepotało w panice.
            - Nie! - Prawie krzyknęła, łapiąc go w popłochu za rękę. - Miałam się zbierać, bo już mi się znudziło tu samej siedzieć, ale skoro jesteś... - urwała, uśmiechając się serdecznie, a gdy znów usiadł, dodała: - Dawno nie rozmawialiśmy.
            - No tak, jakoś nie było okazji - Ukazał w szerokim uśmiechu rząd lśniących, białych zębów. Ten widok zawsze ją zniewalał, a teraz bardziej niż kiedykolwiek. Tak bardzo za tym tęskniła...
            - A gdzie jest twój mąż, że tak tu sama siedzisz? - zapytał.
            - Pojechał na jeden dzień do Berlina, wczoraj wieczorem, więc dzisiaj pewnie wróci - odpowiedziała zgodnie z prawdą, chociaż teraz wcale tego nie chciała. Skoro nie było już Aimee, mogło także nie być Franza.
            - Aha... - mruknął nieco zawiedziony, zastanawiając się nad kolejnym słowem, które samo cisnęło mu się na usta, w końcu zdecydował się je wypowiedzieć: - Szkoda.
            Błyskawicznie zerknęła na niego, a napotkawszy spojrzenie pięknych, brązowych oczu, nieco się zmieszała. Jakby w zwolnionym tempie docierało do niej to jedno, jedyne słowo jakie wypowiedział, niby tak zwyczajne, a jednak dla niej wyrażające tak wiele. Jej serce wciąż dawało o sobie znać przyspieszonym biciem, obezwładniające dreszcze ciągle miały ją w swym władaniu.
            - Do wieczora, a przynajmniej do późnego popołudnia mamy czas, właściwie ja mam czas, bo nie wiem jakie są twoje plany - oznajmiła radośnie.
            - Prócz porannego spotkania w interesach, które już na szczęście poza mną, na resztę dnia do tej chwili nie miałem żadnych planów, ale teraz chętnie zaplanuję ten dzień z tobą, jeśli oczywiście się zgodzisz - zaproponował, nie spuszczając z niej wzroku. Miał wrażenie, że zachowuje się nieco inaczej, jest dziwnie spięta i jakaś taka rozdygotana. Widział, jak trzęsły jej się ręce, kiedy zamykała torbę. Może ta cała Aimee naopowiadała jej czegoś nie całkiem zgodnego z prawdą?
            W tym samym czasie, kiedy tak bardzo zajmowała jego myśli, Karen zastanawiała się przez chwilę, dlaczego nic nie powiedział o Aimee? Tak bardzo chciała wiedzieć co stało się wczorajszego wieczoru, jednak była prawie pewna, że nie odważy się o to zapytać. Wprost - nie, ale może by zrobić to tak mniej otwarcie?
            Zebrała w sobie całą odwagę, zaczynając:
            - Czy wczoraj, z Aimee...
            - Co takiego Aimee ci... - urwał wpół zdania, gdy zorientował się, że powiedzieli to niemal równocześnie i tak samo w połowie ucięli. Właśnie w tej samej chwili, kiedy zamilkli, Bill roześmiał się głośno, a Karen zawtórowała mu radośnie.
            - Zdaje się, że mieliśmy zamiar powiedzieć o tym samym, tylko od innej strony - stwierdził rozbawiony.
            - Chyba tak - odparła wesoło, zdecydowana dokończyć swoje pytanie. - Miałam zapytać, czy wczoraj przypadkiem się nie pokłóciliście?
            Pokręcił głową, śmiejąc się.
            - A ja chciałem wiedzieć, co ona ci powiedziała o wczorajszym wieczorze?
            Karen wzruszyła ramionami.
            - Tak szczerze? Prawie nic - Uśmiechnęła się.
            - Zupełnie? - zapytał z niedowierzaniem.
            - Była strasznie wściekła, zastanawiałam się co ty takiego jej zrobiłeś, że wyjechała tak nagle - Spojrzała mu w oczy, które teraz błyszczały rozbawieniem.
            - Chyba właśnie dlatego wyjechała, że nie chciałem jej nic zrobić - Puścił jej oczko. - Nie znoszę kobiet, które same włażą mi do łóżka - skwitował.
            Widział, jak oczy Karen coraz szerzej się otwierają.
            - Ale jak to? - bąknęła. - Chyba byliście umówieni, zresztą dałeś jej kartę...
            - Ja dałem jej kartę? – przerwał jej i wskazał na siebie palcem w pytającym geście. - Nie wiem jakim cudem, ale podebrała z recepcji zapasową. Czekam, aż przyjdzie Nadia, bo ona i Anette miały wczoraj dyżur, więc muszę z nimi porozmawiać.
            - Podebrała? - zapytała zszokowana tym stwierdzeniem Karen.
            - Niestety - mruknął. - Karen, czy ty ją dobrze znasz?
            - Tak, przyjaźnimy się od studiów, nie sądziłam, że może zrobić coś takiego... Bill, ja bardzo cię za nią przepraszam - Przechyliła się odrobinę w jego stronę, delikatnie ujmując jego dłoń. Niemal natychmiast przycisnął ją drugą.
            - Przecież to nie twoja wina - Spojrzał na nią z troską, nie wypuszczając jej ręki.
            - Ale ona do mnie przyjechała.
            - Proszę cię, to ja byłem głupi, że w ogóle się z nią umawiałem - mówiąc to, patrzył jej w oczy. - W dodatku wcale mi się nie podobała - Uśmiechnął się lekko.
            Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
            - No popatrz... A ja byłam pewna, że jest w twoim typie.
            - Żartujesz?! - roześmiał się. - Taka modliszka? - Dopiero teraz uwolnił jej dłoń.
            - A no właśnie - cmoknęła Karen. - W dodatku tak powiedziała mi Nadia.
            - Nadia? - powtórzył z niedowierzaniem, kręcąc głową. Wiedział dlaczego mogła to zrobić, ale nie chciał tego powiedzieć głośno przy Karen. Musiała więc coś zauważyć, czymś nieopatrznie się zdradził. Najpewniej chciała jakoś odstraszyć dziewczynę, czując z jej strony poważne zagrożenie. Przecież dobrze go znała i wiedziała, że w takiej kobiecie jak Aimee, nigdy nie mógłby się zakochać.
            - Tak naprawdę Nadia wcale nie zna mojego gustu – palnął, niezgodnie z prawdą.
            - Myślałam, że doskonale zna, w końcu się przyjaźnicie.
            - Nie rozmawiam z nią o kobietach - zaśmiał się. - Czy ty naprawdę niczego nie słyszałaś wczorajszego wieczoru? - zmienił nagle temat.
            - Nie, słuchałam muzyki w słuchawkach. A było bardzo głośno? - Popatrzyła na niego z zaciekawieniem.
            - Goście skarżyli się w recepcji, że w takim porządnym hotelu są awantury - powiedział prawie szeptem, jakby zdradzał jej wielką tajemnicę. Obydwoje się zaśmiali.
            - Oj, to bardzo żałuję!
            - Trochę mnie poniosło, przyznaję...
            - A powiesz mi w końcu co tak bardzo wyprowadziło cię z równowagi? - Zdecydowała zapytać wprost.
            - Pojechałem wieczorem do Petera i fakt, powiedziałem, że jak wrócę w miarę wcześnie to do niej zadzwonię, ale ona to na mnie wymogła, więc dla spokoju obiecałem. Kiedy przyszedłem do hotelu, było już po dziesiątej, nie miałem zamiaru do niej dzwonić, chciałem po prostu iść spać, ale moje łóżko było już zajęte - Popatrzył na nią porozumiewawczo.
            - Aimee w nim była...? - zapytała nieśmiało Karen.
            - Owszem, czekała tam na mnie w samej bieliźnie.
            Na te słowa Karen tylko przewróciła oczami.
            - Przyznaj, że mogłem się wkurzyć.
            - No nie wiem, niejeden by się ucieszył - pokręciła głową, śmiejąc się.
            - Ale nie ja - odparł poważnie Bill.
            - Jest bardzo otwarta w kontaktach z mężczyznami, ale nie sądziłam, że aż tak... - westchnęła Karen. Teraz już wszystko rozumiała... Wiedziała też, dlaczego nie powiedziała jej całej prawdy i nawet nieco zdziwiła się, że okazała swoje zdenerwowanie, zupełnie się upokarzając. Jednak to w tamtej chwili pewnie było silniejsze od niej. Uśmiechnęła się pod nosem.
            - Nie jestem facetem, który sypia z każdą - powiedział po chwili, uporczywie się w nią wpatrując i właśnie w tej chwili sparaliżowała ją jedna, jedyna myśl; będzie musiała zapomnieć o swoich mrzonkach. Musi o nim zapomnieć, zapomnieć o tej miłości, a zadowolić się jedynie przyjaźnią. To była chyba najboleśniejsza myśl i kto wie, czy nie bardziej bolesna od wczorajszych wyobrażeń.
            - Przepraszam cię na chwilę - Uniósł się na krześle. - Właśnie idzie Nadia i koniecznie muszę z nimi porozmawiać, ale mam prośbę... - Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
            - Tak? - Wróciła ze świata swoich myśli.
            - To długo nie potrwa, więc jeśli byś mogła zaczekać...
            - Jasne - skinęła głową, a dopiero wówczas odszedł.
            Nie zastanawiał się jak poprowadzi tę rozmowę i jak ją rozpocznie, bo wszystko miał już w głowie. Ciekaw tylko był, jak panie będą się z tego tłumaczyć?
            Wszedł do recepcji z uśmiechem, nie chcąc zdradzić się miną, że coś jest nie tak. Anette właśnie zbierała się do wyjścia, ponieważ już skończyła swoją zmianę.
            - Cześć Nadia - powitał przyjaciółkę Bill, zwracając się po chwili do Anette. - Mogłabyś mi dać zapasową kartę do mojego pokoju? Zdaje się, że swoją zatrzasnąłem wewnątrz - zaczął sprytnie.
            - Jasne - odparła dziewczyna, znikając za drzwiami służbowego pokoju.
            - Chłopaki jutro wyjeżdżają - zagadnął Nadię.
            - I co z tego? - odparła niegrzecznie.
            - Twój Oliver pojedzie, to nic? - uśmiechnął się. Spojrzała na niego jakby z lekkim wyrzutem, pretensją.
            - On nie jest mój - Przymrużyła oczy. - Ani tym bardziej ja jego i kto jak kto, ale Ty doskonale o tym wiesz.
            Już niczego nie ukrywała, przestała się w jakikolwiek sposób kamuflować. Teraz mówiła otwarcie co czuje i co myśli. Przez chwilę zapomniał po co tu przyszedł i postanowił, że jest bardzo dobra okazja wyjawić dziewczynie, że to czego od niego oczekuje, nigdy się nie zdarzy.
            - Nadia... Posłuchaj... - zaczął niepewnie, lecz był zdecydowany. - Ja nigdy nie będę mógł...
            - Ale tej karty nie ma - przerwała mu w pół słowa Anette, która właśnie wyszła ze służbowego pokoju.
            - Jak to nie ma? - zdziwiła się Nadia.
            - Nie ma, bo nie może być - stwierdził ostrzejszym tonem Bill, zakładając przed sobą ręce. W tej samej chwili obydwie dziewczyny zwróciły ku niemu swoje spojrzenia. Patrzył na nie przez chwilę bez słowa, po czym wyjął zapasową kartę z kieszeni spodni.
            - Jest tutaj. - Pomachał im przed oczami trzymanym w dłoni przedmiotem.
            Dziewczyny spojrzały po sobie ze zdziwieniem, nie mówiąc ani słowa. Tak naprawdę nie miały pojęcia o co mu chodzi. Skoro miał kartę, po co o nią pytał?
            - Nie myślcie sobie, że to nic - zaczął. - Bo widzę to po waszych minach.
            - No to powiedz po co ją wziąłeś - odparła hardo Nadia.
            - Nie ja ją wziąłem, tylko ktoś - podniósł głos. - I mogło to stać się na Twojej wczorajszej zmianie. - Spojrzał na Nadię, a potem na Anette. - Albo na twojej.
            - To niemożliwe, na mojej zmianie nikt nie mógł wziąć, bo cały czas tu byłam - usprawiedliwiała się dziewczyna. - A jak szłam do toalety, to zamykałam służbówkę.
            Doskonale pamiętała sytuację z Aimee, ale wiedziała też, że ona nie mogła wziąć wtedy tej karty, ponieważ stała tylko za jej plecami. Za to Nadia ze zdenerwowania przygryzła dolną wargę, jednak nie odezwała się ani słowem. Właśnie przypomniała sobie całą historię z Aimee i była niemal pewna, że właśnie ona to wszystko ukartowała, aby dostać się do apartamentu Billa.
            - Nie wiem kiedy to się stało - mówił Bill podniesionym głosem. - Przedwczoraj karta była na swoim miejscu i radzę wam przypomnieć sobie, kiedy mogła zniknąć, a może same ją komuś pożyczyłyście, tylko nie chcecie się przyznać? - obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem.
            - Ja jej nikomu nie dawałam! - Od razu zaoponowała Anette, natomiast Nadia uporczywie milczała, toteż jego wzrok natychmiast padł na nią.
            - Nadia?
            - Ja nic nie wiem - odpowiedziała dziewczyna, chociaż była prawie pewna, że kartę wzięła Aimee, kiedy ona szukała rzekomego krewnego wokół budynku hotelu.
            - Okay... - powiedział Bill. - W takim razie obydwie pożegnajcie się z premią.
            Nadia spojrzała na Anette, która była już prawie bliska płaczu. Wiedziała, że koleżanka mieszkała z chorą matką, która miała rentę okrojoną do minimalnych rozmiarów i utrata pokaźnej premii będzie dla niej nie lada problemem, to jednak nie przyznała się.
            - Trudno - skwitowała tylko z dumną miną, siadając.
            Nie wiedziała, że popełnia karygodny błąd. Wnioskując po jej zachowaniu Bill upewnił się tylko, iż maczała w tym wszystkim palce i podejrzewał nawet, że Aimee po prostu ją przekupiła. Obrzuciwszy ją surowym spojrzeniem, bez słowa wrócił do stolika, gdzie czekała na niego Karen.
            - Żadna się nie przyznała - westchnął.
            - Może żadna nic nie wie - próbowała usprawiedliwić je dziewczyna.
            - Mam wrażenie, że Nadia miała z tym coś wspólnego - pokręcił głową. - Zachowywała się dziwnie, inaczej niż zwykle.
            - Nie, chyba nie byłaby do tego zdolna...
             - No, nie wiem... - zamyślił się na chwilę. Doskonale wiedział, że to mógł być jakiś rodzaj zemsty na nim. Po chwili milczenia odezwał się: - Zjemy już obiad?
            Karen zerknęła na zegarek.
            - Możemy, powiem szczerze, że zgłodniałam.
            - W takim razie jemy - entuzjastycznie podchwycił. - A potem zabiorę cię na wycieczkę!

***

            Wiedziała, że lada moment może przyjechać Franz, jednak pomimo to zdecydowała się pojechać z Billem. Nie potrafiła sobie odmówić takiej przyjemności, nawet za cenę wyrzutów, jakie prawdopodobnie zrobi mąż, gdy nie zastanie jej wieczorem w hotelu.
            - To gdzie jedziemy? - zapytała Billa, wsiadając do jego terenówki.
            - Zabieram cię w takie jedno tajemnicze miejsce. - Uśmiechnął się lekko.
            - Tajemnicze...? - zagadnęła, przymrużając oczy. - To brzmi obiecująco.
            - Pod warunkiem, że będziesz się bała - roześmiał się, wyjeżdżając za bramę.
            - I nie w stronę miasta... - zauważyła Karen, kiedy skręcił w przeciwnym kierunku. - Znaczy, że mam się bać? - podchwyciła.
            - Dobrze by było, gdybyś się bała - odparł, zerkając na nią przez chwilę, lecz szybko wrócił spojrzeniem na drogę.
            - Jak tak mówisz już zaczynam się bać! Bill, gdzie ty mnie wieziesz? - zaśmiała się.
            - Nic nie powiem. Jak niespodzianka, to niespodzianka.
            Przyglądała się jego profilowi i pięknej twarzy, którą rozjaśniał lekki, tajemniczy uśmiech. Już sama jego obecność przyprawiała ją o dreszcze, a to co się działo w jej wnętrzu można było z powodzeniem nazwać szaleństwem. Miała wrażenie, że wszystko w niej skacze z radości, a każde jego słowo wzbudza dodatkowe, pozytywne emocje. Jeszcze teraz ta niespodzianka wywoływała lekkie drżenie całego ciała. Gdzie ją zabierał? Czy miało to być jakieś romantyczne miejsce, które oznaczać mogło, że nie jest dla niego tylko przyjaciółką? A może miał być to poligon do gry w paintball, a to, że zabrał tam właśnie ją, było czystym przypadkiem, bo nie miał nikogo z kim mógłby doświadczyć takich emocji?
            Nie było wyboru, jak tylko cierpliwie poczekać, aż w końcu dojadą na miejsce, bo Bill w żaden sposób nie chciał powiedzieć jej dokąd zmierza.
            - Tak naprawdę niewiele osób wie o tym miejscu i niewielu tutaj trafia - powiedział, skręcając w dość wyboistą, leśną drogę. - Zresztą nie ma się co dziwić, bo na piechotę, trochę tutaj daleko, a zwykły samochód raczej tu nie dojedzie.
            Miał rację, bo droga była naprawdę bardzo piaszczysta, a miejscami, żeby ominąć pokaźnych rozmiarów kamienie musiał nawet wjeżdżać w las, umiejętnie lawirując między drzewami. Widać było, że był tutaj nie raz i doskonale zna każdy jej odcinek.
            - Naprawdę zaczynam się bać - stwierdziła ze śmiechem Karen.
            - No i bardzo dobrze - odparł Bill.
            - Nie rozumiem tylko, czemu tak bardzo zależy ci na tym, żebym się bała?
            - Bo jak się będziesz bała, to rzucisz mi się w ramiona - palnął bez zastanowienia i kolejny raz dzisiejszego dnia podsycił żar, jaki płonął w jej wnętrzu. Obrzuciła go bystrym spojrzeniem i wtedy napotkała jego wzrok. - I będę mógł bezkarnie cię przytulić - dokończył, co całkowicie ją wmurowało i miała wrażenie, że oblewa się rumieńcem.
            - Przecież w każdej chwili możesz mnie przytulić - odparowała nagle, sama się sobie  dziwiąc co powiedziała i jak to zabrzmiało. Trzeba było szybko naprawić ten błąd, więc zaraz dodała, śmiejąc się: - Oczywiście tak po przyjacielsku!
            „Niestety...”, westchnął w myślach Bill, zastanawiając się czy nie popełnił jakiejś gafy i wypadało jakoś to sprostować.
            - O niczym innym nie myślałem - odparł, zatrzymując auto w samym środku dzikiej polany.
            - Jesteśmy na miejscu? - Rozejrzała się Karen.
            - Tak - zapewnił ją i przechylając się przez siedzenie zerknął na jej nogi. - Tylko sprawdzam, czy masz dobre buty, trochę późno, ale... - Roześmiał się.
            - Założyłam adidasy, tak jak kazałeś. - Podniosła do góry jedną nogę.
            - Prosiłem - sprostował. - Świetnie, bo inne się tu nie nadają. - Przechylił się, sięgając do schowka, skąd wyciągnął latarkę.  - Wysiadamy.
            - Po co ci latarka? - zapytała niepewnie Karen, nieco się krzywiąc.
            - Zobaczysz - Wyszczerzył się z satysfakcją, puszczając jej oczko.
            - Chyba nie wysiądę – Zaplotła ręce na piersiach.
            - Wysiądziesz, wysiądziesz - Wyskoczył z samochodu zachodząc z jej strony, otworzył drzwi i błyskawicznie chwycił ją w pasie, zarzucając sobie na ramię jak piórko.
            - Bill! - krzyknęła, łapiąc się kurczowo jego koszulki. Zamknął drzwi samochodu, załączając alarm.
            - Mówiłem, że wysiądziesz? - Roześmiał się, stawiając ją na trawie.
            Z udawanie oburzoną miną poprawiła małą torebkę, która teraz znalazła się na jej plecach.
            - To było wyrzucenie mnie siłą!
            - A było inne wyjście? - Uniósł do góry brwi i chwycił ją za rękę. - Idziemy! To blisko.
            Faktycznie było blisko, bo zaledwie po kilku minutach spaceru leśną dróżką ich oczom ukazała się porośnięta mchem i dziką roślinnością dziwna, betonowa fortyfikacja. Obeszli ją wokoło, dochodząc w końcu do wejścia, którego wnętrze straszyło złowrogą ciemnością.
            - Chcesz tam wejść? - zapytała niepewnie Karen, nieco się krzywiąc.
            - Oczywiście - skwitował Bill, ciągnąc ją za sobą.
            - Jesteś pewny, że tam jest bezpiecznie?
            - Spokojnie, przecież nie naraziłbym cię na żadne niebezpieczeństwo - Spojrzał jej w oczy z całkowitą powagą. - Właśnie środek jest najciekawszy i chcę ci to pokazać.
            Weszła za nim, jednak dla swojego spokoju mocniej zacisnęła na jego ręku swoją dłoń. Zapalił latarkę i zeszli na dół po kilku stopniach, a ich oczom ukazały się brudne i odrapane ściany.
            - Co tu było? Jakieś bunkry? - zapytała Karen, a jej głos odbił się echem o ściany pomieszczenia.
            - Tak, to są stare bunkry, jeszcze z czasów pierwszej wojny  - Poświecił latarką po ścianach, gdzie widniały różne napisy. - Podobno tu ukrywali się dezerterzy w czasie ostatniej wojny. Wystarczy odczytać te napisy na ścianach: Kocham cię najdroższa Heidi i data: maj, czterdziesty czwarty rok. Zawsze fascynowały mnie miejsca, kryjące jakieś ludzkie tajemnice. Te ściany musiały być świadkiem niezliczonej ilości bólu i cierpienia.
            Patrzyła na niego, gdy zaczął opowiadać jej historię tego miejsca i stwierdziła nagle, że nigdy nie spodziewałaby się, że mogą interesować go takie rzeczy. W każdej kolejnej spędzonej z nim minucie, utwierdzała się w przekonaniu jak bardzo jest niezwykły i wrażliwy. Widziała, z jaką pasją mówił jej o tym wszystkim i pomimo panującego półmroku, doskonale widziała jak błyszczały mu oczy.
            - Chodź... - powiedział nagle cicho, chwytając ją za rękę. Drgnęła, lecz nie ze strachu. - Boisz się, czy jest ci zimno? - zapytał.
            - Nie, z tobą się nie boję - odparła wbrew samej sobie. Nie powinna mówić niczego, co mógłby odebrać dwuznacznie, a jednak czasem trudno było jej się powstrzymać. Uśmiechnął się lekko, delikatnie ciągnąc ją za sobą. Przeszli kilka metrów, a wtedy jeden z nietoperzy zerwał się nagle ze swojego miejsca na suficie i przeleciał tuż nad ich głowami. Odruchowo ścisnęła go mocniej za rękę, kuląc się.
            - Spokojnie... Nic nie zrobią - powiedział łagodnie.
            - Wiem, ale jakoś tak... - Nie dokończyła swojej wypowiedzi, brnąc za nim coraz głębiej w ciemny korytarz. Światło latarki błądziło po zapisanych ścianach bunkru, a oni czytali te ponad półwiekowe zapiski, jak z kart najciekawszej książki. Bill opowiadał jej całą zasłyszaną niegdyś od miejscowych ludzi historię tego miejsca, a ona słuchała z zaciekawieniem.
            Czym byli dalej, tym bardziej drżała i już sama nie wiedziała, czy z coraz bardziej odczuwalnego chłodu, czy ze strachu o niewątpliwie dziwnym podłożu. Choć bardzo się starała trzymać od niego w pewnej odległości, to jednak były sytuacje, kiedy dotykali się jakąś płaszczyzną swojego ciała. I właśnie w tej chwili, gdy niespodziewanie się zatrzymał, Karen nieopatrznie znalazła się prawie na jego plecach.
            - Chyba jednak ci zimno - stwierdził, wyczuwając drżenie jej ciała i niemal natychmiast ją objął. Jego dłonie, zdecydowanymi ruchami zaczęły masować jej plecy, próbując w ten sposób jakoś ją rozgrzać. Poczuła przyjemny dreszcz, choć nadaremno próbowała doszukać się w tym geście czegoś innego, jak tylko chęci ocieplenia jej ciała, które tak naprawdę wcale nie było zziębnięte. Nieśmiało objęła go w pasie, czując we włosach jego ciepły oddech. Latarka zwisała mu na przegubie ręki, rzucając świetlne refleksy gdzie popadnie.
            - Cieplej? - zapytał z troską w głosie, ale nie czekał na odpowiedź. - Wracamy, dalej jest jeszcze zimniej i nie ma sensu tam iść.
            Właściwie ta chwila mogłaby trwać, jak długo się da - choć w brudnym i ciemnym bunkrze - wydawała jej się spełnieniem marzeń. Czy kiedykolwiek będzie szansa na przeżycie choćby podobnej?
            Na zewnątrz pomiędzy koronami drzew ich oczom ukazało się błękitno-pomarańczowe niebo.
            - Całe szczęście, wyszliśmy w porę, jeszcze kilkanaście minut i byśmy nie zdążyli - stwierdził Bill.
            - Na co? - zapytała Karen.
            - Na to co lubisz - Przybrał tajemniczy uśmiech, pospieszając ją po chwili: - Szybko!
            - Bill, przestań! - roześmiała się. - Gdzie mamy się spieszyć?
            W odpowiedzi mocno uchwycił jej dłoń i ruszył przed siebie szybkim krokiem. Dreptała za nim bez słowa i w tej chwili bez wyjścia, nie mając nawet zamiaru wyswobodzić się z tego cudownego uścisku. Po chwili nieco wyminęła go i zobaczyła przed sobą już zupełnie niskie drzewa, a w końcu zarośla i trawy na wydmach zza których wyłonił się zaraz widok cudownego zachodu słońca i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, stała na wysokiej skarpie podziwiając go.
            Bill, który został w tyle, teraz podszedł do niej i oplótł dłońmi jej wąską talię, nieco ją do siebie przyciągając.
            - Ostrożnie, tu jest bardzo wysoko - ostrzegł.
            Spojrzała w dół i chciała się cofnąć, a wtedy szczelnie przylgnęła plecami do jego torsu.
            - Faktycznie - powiedziała tylko cicho, gdy nagle poczuła jak jego ręce coraz śmielej ją obejmują. Była sparaliżowana tą nagłą bliskością, ale nawet nie miała zamiaru zaoponować, co zrobiłaby już dawno, gdyby to nie były jego dłonie.
            Był z siebie dumny, że ponownie odważył się to zrobić, choć tak bardzo obawiał się tego kroku.
            - Podoba ci się? - szepnął jej wprost do ucha.
            - Jest pięknie... - odparła w zachwycie, choć tak naprawdę teraz skupiona była na czymś zupełnie innym.
            On był tak blisko... Za tę chwilę oddałaby wszystkie najpiękniejsze zachody i wschody słońca, choć nie wierzyła, że ten dotyk był spowodowany czymś innym, niż troską o to, aby nie zsunęła się z tej skarpy. Od zawsze towarzyszył jej lęk wysokości, ale teraz w jego mocnym uścisku w ogóle się nie bała. Gdyby tak mogła zatrzymać czas… Jednak ten biegł nieubłaganie, słońce chowało się w wodzie, zapowiadając rychłe zapadnięcie zmroku i niestety, trzeba było wracać.

***
           
            Takiego obrotu sytuacji się nie spodziewali. Mimo kilkukrotnych prób auto za nic nie chciało odpalić. Bill sprawdził wszystko, co tylko przyszło mu do głowy, a co wydawało się być w porządku, ale silnik ani drgnął. I jak na ironię nawet nie miał jak zadzwonić po pomoc, bo szykując się w pośpiechu zostawił telefon podpięty do ładowarki, a ona – jak go zapewniła – swój zapomniała wziąć z pokoju. Jednak mężczyzna nie wiedział, bo i wiedzieć nie mógł, że ten przedmiot był wyłączony i cicho spoczywał na dnie jej torebki. Jeszcze raz zajrzał pod maskę, przyświecając sobie latarką, w końcu zrezygnowany zamknął ją.
            Karen odruchowo pomasowała się po zmarzniętych przedramionach.
            - Wsiadamy do auta - zdecydował Bill. - Robi się chłodno i coraz ciemniej. I chyba nie mamy wyboru, trzeba będzie spędzić tu noc.


8 komentarzy:

  1. W tym rozdziale jakoś wyjątkowo mocno wczułam się w Karen. Chociaż w sumie... obawiam się, że ja już dawno ugrzęzłam po uszy razem z nimi w tym wszystkim. I chyba dopiero sobie zdałam z tego sprawę, jak zaczęłam się ekscytować Billem, tak jak Karen, jednocześnie odczuwając jej obawy. A gdzieś z tyłu głowy ten rozsądek przypominający nieustannie: no, ale halo! Ona ma męża! To się nie może udać! (brzmię chyba już jak moja własna bohaterka, która uważa, że nic nie jest możliwe. A potem się i tak dzieje xD).
    Zastanawiam się po porannej rozmowie Billa z Karen, czy jest w ogóle szansa, by Bill jakoś przejrzał Nadię i jej przyszłe zamiary... Czy zdołałby być zawsze o krok przed jej mściwą naturą zranionej kobiety? Jak sobie pomyślę, że będzie im cokolwiek bardziej utrudniać, ech. No jakby już mieli łatwo! Mąż gangster za plecami, aż strach się bać, to jeszcze ta pewnie będzie dolewała oliwy do ognia. Oby nie nastał czas masakry w tym hotelu.
    Nadia widzę grabi sobie nie tylko u mnie, ale i u Billa. Ale podoba mi się to głównie dlatego, że Bill nie jest ukazany w tym momencie jako ślepiec, który idealizuje swoją przyjaciółkę. Wielki plus dla niego! :D
    Billu, co to za schadzki w lesie z niewinnymi zauroczonymi w Tobie kobietami, które (uhuhu xd) wcale nie są takie niewinne ;> Byłabym dumna z Karen, gdybym ciągle nie przypominała sobie o jej wspaniałym mężu... Ale ja naprawdę nie chcę, żeby wizja tego romantycznie spędzonego w lesie czasu kiedyś skończyła się na Billu, który zostanie w nim żywcem zakopany xD Olaboga. Muszę zapomnieć o tym gangsterze. Zapomnieć o wszystkim, co stoi im na przeszkodzie. Bo czuję, że ta noc będzie należała tylko do tej dwójki, a reszta świata nie będzie miała kompletnie żadnego znaczenia. Jak jeszcze raz pomyślę o Franzie, to sama kopnę swój mózg.
    Rozdział fantastyczny, jak zawsze i czekam już na kolejny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach ten idealny Bill…(przynajmniej w opowiadaniach ;)) Myślę, że mimo wszystko jakoś usprawiedliwia Nadię, wierzy, że nie byłaby zdolna do jakichś okropnych rzeczy. Ufa jej nadal, mimo wpadki z kartą, choć w tym wypadku co nieco ją rozgrzesza. Może i miała prawo w jakiś sposób się na nim zemścić, choćby za to, że zbyt długo dawał jej nadzieję na nierealne, dlatego tym bardziej nie spodziewa się po niej niczego złego. I to jest jego błąd.
      Karen desperacko stawia wszystko na jedną kartę, można by rzec, ze kusi los. Doskonale wie, że wieczorem ma przyjechać Franz, a jednak zaryzykowała perspektywę jej nieobecności w apartamencie na noc, choć czuje, że poniesie tego konsekwencje. Wprawdzie póki co, nie ma pojęcia jakie, bo zdarza jej się to pierwszy raz. Mam nadzieję, że kolejna część nie rozczaruje Cię ;)
      Dziękuję za komentarz! Ściskam i ślę buziaki ;*

      Usuń
    2. A ja mimo że powinnam być po stronie Nadii, bo byłam w nieco podobnej sytuacji (i może właśnie dlatego jestem teraz nieco surowsza w tej kwestii?) uważam, że to nie do końca jest tak, że Bill dawał jej nadzieję. On był jej przyjacielem. To prawda, że sobie nawymyślał, że będzie miał ją "w zapasie", gdy się nikt inny nie znajdzie... za co powinien dostać niezłego kopa w dupę, swoją drogą! Ale ona przecież o tym nie wiedziała, prawda? A przynajmniej nie otwarcie. Nie wiem, co nas, kobiety skłania do tego, by naiwnie czekać tyle czasu na odwzajemnienie uczuć. Powinna być jakaś granica, która nam powie, że to już za długo i czas iść dalej. Bo potem taka Nadia patrzy z rozczarowaniem na Billa i jeszcze powie mu: to Twoja wina. A czy na pewno jego? Owszem był. Owszem, nigdy jasno jej nie powiedział, że nic między nimi nie będzie. Ale czy ona mu wcześniej powiedziała jasno, że czegoś by chciała? To wszystko jest naprawdę popaprane xD O samotności, ma miłości! XD <3 I tak jest dobrze.
      Ja mam nadzieję, że Franz nagle nie okaże swojej brutalności wobec Karen, gdy ta nie zjawi się na noc w apartamencie... Naprawdę boję się tego typa. Ech... a mógłby okazać się nagle dobroduszny, zwrócić jej wolność i życzyć szczęścia xD Przecież to takie proste! :D Już to widzę :D
      Nic mnie już nie rozczaruje! Nawet jak spędzą całą noc na rozmowie wiem, że to będzie wyjątkowe <3

      Usuń
    3. Relacja Nadia-Bill.Wprawdzie nie robił jej takiej widocznej nadziei, nie było nieopatrznych gestów, choć był pocałunek, ale fakt - zainicjowany przez Nadię, ale wtedy nie padło słowo: Stop! - chociaż ona wprost powiedziała, że ma dość czekania. Wtedy był najlepszy moment, żeby uświadomić ją, że czekać nie musi, bo i tak nic z tego nie będzie.
      No i dobrze, że nie widzisz Franza w takiej roli, bo takich facetów jest mało. No i sza na ten temat, nic nie powiem. Mam nadzieję, że zaskoczę dalszą akcją ;) ;*

      Usuń
  2. Podoba mi się bardzo sposób, w jaki opisujesz nastrój i samopoczucie Karen, jednocześnie… boże, ta dziewczyna jest totalną masochistką – i wydaje się sama zdawać sobie z tego sprawę. Niby się cieszy, ale co to za radość, kiedy gdzieś z tyłu głowy może trwać ta świadomość o tym, że jej marzenia nie mają prawa się ziścić? Podoba mi się to skomplikowanie emocji i tego, co ona sama przeżywa, cały czas… brnąc w to dalej. Ciekawe, czy stanie się coś, co mogłoby ją powstrzymać, sprawić, że dałaby sobie spokój. Zwłaszcza, że… no właśnie. Czy już przestaje być taka niewinna i tylko marzyć, czy zaczyna pomagać sytuacjom „się dziać”? Naprawdę nie spodziewałam się, że może ona przemilczeć fakt posiadania telefonu – a tymczasem wydaje się sięgać po to, co jest (tak naprawdę) na wyciągnięcie ręki.
    Ciekawe tylko, czy zdaje sobie sprawę z tego, jakie to wszystko może mieć konsekwencje. Mam wrażenie, że Karen nie jest do końca świadoma pozycji swojego męża i tego, czym się zajmuje. Z drugiej strony, zaczęło mnie ciekawić dlaczego jemu tak bardzo na niej zależy. Skoro spotyka się z innymi kobietami, dlaczego wciąż z nią jest? I, w swój pokrętny, hoffmanowski sposób, dlaczego się o nią troszczy? Teraz sytuacja jest trochę inna, ale przecież na początku wakacji prosił Billa o przysługę z uwagi na jej samopoczucie…
    Czekam na ciąg dalszy, jestem ciekawa, czy do czegoś dojdzie tej nocy, kiedy Bill i Karen zostaną sami. Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę Karen nie wierzy w siebie, dlatego też wciąż nie dopuszcza do siebie przychylności, jaką darzy ją bill, ni dostrzega jej. I co za tym idzie, uważa, że jej marzenia nie mają możliwości spełnienia. Bardzo chciałaby, aby wbrew jej pesymizmowi coś się wydarzyło, dlatego też ryzykuje. A ryzykuje wiele… Gdzieś tam w hotelu może czeka już jej mąż?
      Tak, masz rację. Karen nie wie czym zajmuje się jej mąż, nie wnika, nie węszy. Wierzy w bajeczkę jaką jej sprzedał, wydaje jej się, że prowadzi legalny interes. I wierzy, że jest dobrym człowiekiem. Rzeczywistość jednak nieco rozmija się z jej wiarą. On natomiast ufał jej, ale… chciał wystawić niejako na próbę angażując do pomocy Billa. Tacy jak on chcą mieć dobrą, wierną żonę, podczas, gdy sami lubią zabawiać się z innymi, mniej wiernymi a bardziej niegrzecznymi dziewczynkami. Logiki niektórych mężczyzn nie pojmiemy ;)
      Serdecznie dziękuję za komentarz, pozdrawiam i ściskam ;*

      Usuń
  3. Jestem naprawdę ciekawa tej ich nocy w aucie. Czy coś się wydarzy... i co na to wszystko Franz? Jego to bym się naprawdę obawiała. Co prawda niby oprócz myśli nie maja niczego na sumieniu, ale... jescze nie mają... a w trakcie takiej długiej nocy to wszystko może ulec zmianie. :P No i powiem ci, ze mam nadzieje, ze w końcu ulegnie i cos się między nimi wydarzy. W końcu widać, ze oboje do siebie coś ciągnie :D
    Za to Nadia... No nie skomentuję... widziała, ze koleżanka jest w trudnej sytuacji, a i tak się nie przyznała? Przecież pewnie ją jakiś monitoring złapał to pewnie i tak wszystko wyjdzie na jaw wiec... ehhh... głupia... tak jak było mi jej szkoda na początku i ją lubiłam tak teraz już zdecydowanie mniej. :/
    Bie przedłużając już... przepraszam oczywiście, ze tak późno :(
    No i czekam na następny rozdział, buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że kolejna część Ci się spodoba, i myślę, że zaskoczę tym, co się wydarzy. Kto komu ulegnie, to się jeszcze okaże ;)
      Nie wiem, czy Bill będzie miał głowę sprawdzać, chociaż, może wcale kamera nie objęła wejścia na zaplecze? To nie jest wielki hotel, więc też i sprzęt nie jest jakiś mega wypasiony i wszędzie. O ile w ogóle jest kamera ;) Małe pensjonaty raczej nie mają monitoringu. Rozkminiam sobie :D
      Nie masz za co przepraszać, dziękuję i ściskam mocno ;*

      Usuń