sobota, 31 grudnia 2016

Część 22.



Część 22.

„Cicho, ciepło i ciemno,
poza tym deszcz.
Jak pigułkę nasenną,
weź mnie proszę weź.
Niech w dal odpłyną wszystkie dzienne sprawy,
niech da od siebie nam odpocząć świat.
W czułości twoich dłoni chcę się schronić
i tę noc prześnić tak..."
Natalia Kukulska – „Cicho, ciepło”


            Poczuła się tak, jakby ktoś podarował jej wspaniałą wycieczkę wehikułem czasu. W ciągu kilku minut cofnęła się w przeszłość. Ten sam smak miłości w jego ustach, ta sama delikatność. Obydwoje wiedzieli, że nie skończy się na jednym pocałunku.
            Skoro prawie siedemnaście lat temu mieli w sobie tyle odwagi, aby bez miłości rzucić się z pasją w swoje ramiona, cóż więc teraz mogło stać się w tym przeszkodą?
            Bez żalu oderwał się od jej warg, bo wiedział, że nim wzejdzie słońce, będzie ich smakował jeszcze wiele razy. Teraz pragnął jej całej, a nie tylko tego co właśnie otrzymał. Na samą myśl o tym co miało się wydarzyć za chwilę, podniecenie szalało w nim jak nieujarzmiony wicher, a gorąca fala miłości jak lawa zalewała jego serce. Ponownie spojrzał jej w oczy błyszczące namiętnością. Usta, których jeszcze nie zdołała zamknąć po gorącym pocałunku, zdawały się wołać o kolejne pieszczoty.
            Dźwięki cichej muzyki w tle zakłócił odgłos rozsuwanego suwaka u jej bluzy. Westchnęła cicho. Jeszcze nawet nie dotknął jej nagiego ciała, a na samo o tym wyobrażenie, podniecenie rozpłynęło się po jej spragnionym ciele tysiącem maleńkich nakłuć rozkoszy, od podbrzusza coraz węższą ścieżką w kierunku piersi.
            I wreszcie nadeszła ta chwila, gdy jego ciepłe dłonie zsunęły z ramion, okrywający je dotąd materiał, a usta powędrowały ich śladem. Podążając za wzbierającym na sile pożądaniem, oddychała coraz głębiej, zupełnie bezwolnie poddając się tym pieszczotom. Miękki i ciepły dotyk upragnionych warg na jej piersiach sprawiał, że chciała więcej, pragnęła bardziej. Nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę, chwilami miała wrażenie, że to tylko cudowny sen i chciała krzyczeć, że nie chce się obudzić.
            Odpinając kilka guzików u czarnej koszuli, znalazła drogę do jego gładkiej skóry. Drgnął, kiedy poczuł jej subtelny dotyk i niemal natychmiast ta część ubrania wraz z marynarką opadły na podłogę.
            Wszystkie jego zmysły domagały się nagrody za stracone lata, kiedy były zamknięte więzieniu jego ciała, gdy nie pozwalał im nawet na małą przepustkę w krainę cudownych doznań. Ale przecież takiej krainy wtedy dla nich nie było, nie istniał ten raj na ziemi w postaci jej zniewalającego ciała i choćby tego łóżka z granatową pościelą, mającego wkrótce się stać swoistym eldorado dla jego zmysłów, a jej istnienie źródłem bogactwa odczuć tej krainy.
            Wolno i zmysłowo, wzajemnie pozbywali się okryć, a odziani już tylko w swoją nagość nasycali tym widokiem spojrzenia, jednocześnie zapadając się w miękką pościel.
            - Niemal każdej nocy marzyłem o tej chwili... - wyszeptał jej do ucha, po kolejnym, namiętnym pocałunku poprzedzonym dawką pieszczot. Popchnęła go delikatnie na plecy, zsuwając rękę wzdłuż jego ciała, zaczęła leciutko gładzić cel wędrówki dłoni. Jego miękka i delikatna w tym miejscu skóra, przyprawiła ją o jeszcze silniejsze dreszcze pożądania.
            To co w tej chwili poczuł sprawiło, że właśnie przestąpił przedsionek największej rozkoszy, która dopiero miała nadejść. Dlatego nie chciał się zatrzymać, pragnął iść dalej, czuć więcej, a ona bez trudu wyczytała to z jego oczu, dodając pieszczotę swoich gorących ust. Kolejny raz zatopił swoje palce w jej włosach, mocno wtulił głowę w poduszkę przymykając oczy. Rozchylił wargi, z których wydobywały się ciche pomruki, będące wyrazem błogiej przyjemności. Czuł jak niemal każdy jego mięsień napręża się na skutek rozkosznych doznań. Żadna nie pieściła go cudowniej, żadna nie była od niej lepsza.  
            Teraz, kiedy czuł na sobie jej gorące usta, wilgotny język, którego zwinne ruchy sprawiały, że niemal tracił zmysły, tylko utwierdził się w swoim przekonaniu. Była jedyną, dzięki której czuł to wszystko tak dogłębnie i wcale nie dlatego, że była w tej sztuce miłości najlepsza. Ona była najlepsza dla niego, bo tak bezgranicznie kochał…
            Uniósł się na łokciach, chcąc obserwować jej poczynania, lecz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ten widok błyskawicznie pogłębi każde doznanie i gotów będzie przeżyć to natychmiast, choć nie był już przecież jakimś młokosem, a dojrzałym mężczyzną, potrafiącym doskonale panować w takich sytuacjach nad swoim ciałem. Jednak dziś nie przyszło mu się kochać z jakąś tam zwykłą kobietą, pieściła go właśnie czule i zmysłowo jego jedyna miłość, o której marzył i śnił przez lata. Jak zapanować nad samym sobą, kiedy właśnie spełniał się jego najpiękniejszy sen?
            Będzie musiał jej przerwać, będzie musiał, bo czuł, że już dłużej nie wytrzyma. Jego podniecenie sięgało zenitu, było tak cudownie, ale nie chciał po tylu latach wypełnionych marzeniami i tęsknotą, w ten sposób przeżyć tego pierwszego razu, jak nazwał go w myślach. Z pewnością nie teraz, może potem, ale w tej chwili zapragnął spełnić każde swoje wyobrażenie, zrealizować wszystko o czym marzył, myśląc o takiej chwili, idealizując ją, dlatego choć sam w swojej przyjemności wznosił się już niemal na szczyt, w jednej chwili zatrzymał ją. To powinien być szczególny akt, przepełniony ogromem miłości, jaką na nowo w sobie rozbudzali i powinni go przeżyć razem, będąc jednością ciał, dusz i serc. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował czule, pieszczotliwie, a potem otarł swój policzek o jej i przymykając oczy otulił ją swoim zmysłowym szeptem.
            - Bądź już na zawsze moja, tylko ciebie kocham… Tylko ciebie pragnę… - I choć w tej chwili nie potrzebowała słów na potwierdzenie jego uczucia, bo przecież miała je w każdym geście, w drżeniu ciała, reakcji na jej dotyk, to chłonęła je stęskniona przez wszystkie te długie lata i wiedziała, że muzyki jego głosu mogłaby słuchać przez całą wieczność. Splótł swoje palce z delikatnością jej dłoni i całym sobą przylgnął do jej nagiej, miękkiej skóry. W blasku tańczących w kominku płomieni, jej twarz wydała mu się szczególnie piękna. Mógłby tak wpatrywać się w nią godzinami, gdyby nie narastające wciąż podniecenie, domagające się jak zgłodniałe zwierzę spełnienia. Przecież czekał… oboje czekali na tę chwilę niemal wieczność, więc zaginą w jej czeluściach odbierając należną sobie przyjemność i nieziemskie spełnienie po tylu straconych latach, bo doskonale wiedzieli, że coś tak niesamowitego mogli przeżywać jedynie w swoich ramionach, w każdych innych taka fizyczna miłość byłaby jedynie namiastką przyjemności i zwykłym zaspokojeniem.
            Nie odrywał od niej spojrzenia, pieszcząc lekko każdym otarciem swojej skóry o jej, wolno, miękko, narkotycznie rozpalał w niej wszystkie zmysły, a ona czuła, że nawet bez zwieńczenia tego aktu spełnieniem, gotowa była stąpać po białych chmurach, jedynie pod naporem jego rozognionego, pożądliwego spojrzenia i dotyku. Ale pragnęła, chciała więcej… Więcej pocałunków, więcej pieszczot i więcej jego… Jednak jego już potrzebowała w całości i wiedziała, była pewna, że od dziś będzie należał tylko do niej.
            Mocniej zacisnęła palce na jego dłoniach unosząc lekko głowę.
            - Doprowadź mnie do szaleństwa, Bill… - wyszeptała z trudem. – Kocham cię…
            Jej spojrzenie, płonące pożądaniem osiadło na jego miękkich i wilgotnych wargach i niemal w tej samej chwili z łatwością znów pozbawiła go tlenu. Ale on przecież wcale nie potrzebował nim oddychać, kiedy to ona stanowiła jego oddech, nią oddychał i tylko jej potrzebował od dziś do życia. Już nie wiedzieli czemu mają dać pierwszeństwo, czy słodkim i namiętnym szeptom, słowom płynącym z głębi stęsknionych serc, czy pieszczocie warg, jakiej oddawali się co chwilę przerywając, aby zapewnić się o bezgranicznej miłości. Tyle mogło się stać między jednym pocałunkiem a drugim… On obiecywał jej wieczność przy sobie, a ona tak bliska płaczu z niewysłowionego szczęścia, z trudem powstrzymała łzy.
            Każdym słowem, dotykiem, gestem, oprowadzała go do utraty zmysłów. Tak bardzo pragnął już wypełnić ją sobą, lecz świadomie przedłużał tę chwilę, ciesząc się jej bliskością, otarciem nagich ciał, ogniem pocałunków. Przecież tak długo na to czekał, tyle razy będąc z kobietą wyobrażał sobie, marzył, że kocha się właśnie z nią. Lecz czymże były te marne wyobrażenia, w zderzeniu z najcudowniejszą rzeczywistością?
            Zsunął swoje gorące usta na jej szyję, biegnąc czułym muśnięciem wzdłuż pulsującej tętnicy. Na przemian odczuwała przejmujące zimno, a już po chwili gorąco niemal paliło jej skórę i bynajmniej nie było tak z powodu niskiej temperatury w pokoju, bo ciepło bijące od kominka, utrzymywało ją w odpowiedniej wysokości. To wilgoć i ogień jego warg, które teraz bez opamiętania składały setki delikatnych muśnięć na jej skórze sprawiały, że znalazła się w tym kalejdoskopie doznań. Z każdą jego pieszczotą sięgała po coraz więcej szczęścia, choć właściwie już go dotykała. Jeszcze kilka chwil i zacznie brać go w dłonie, a potem czerpać garściami. Być może upojne chwile, które właśnie przeżywała, pozwolą jej się zachłysnąć, albo nawet nim upić…?
            Tymczasem on scałował z jej skóry każdy, najmniejszy smutek, każdą niedawną troskę, wszystko to zabrał, zniszczył pocałunkami i słodką obietnicą raju. Tak trudno jej było pomieścić w sobie ten wybuch przyjemności, ten ogrom jakim została obdarowana w kilka chwil, tak nagle, kiedy przez te wszystkie lata nie miała nawet najmniejszej jego części.
            Kiedy poczuła dotyk jego ust pomiędzy swoimi udami, gwałtownie uniosła się, powstrzymując go przed dalszymi poczynaniami.
            - Nie… Nie teraz, teraz bądź we mnie… Tyle lat na to czekałam, nie chcę tego pierwszego razu przeżyć w ten sposób… - wyszeptała cicho. Uśmiechnął się delikatnie.
            Chyba oboje chcieli dziś siebie w sposób, który mimo swojej prostoty był wyrazem najczystszej miłości. Pragnęli spełnić się w tym akcie, patrząc sobie w oczy, jak za pierwszym razem, mającym miejsce kilkanaście lat temu, nieopodal, tam, na podłodze pod kominkiem…
            Już nie musiała marzyć i śnić, teraz to wszystko co do tej pory było tylko złudną imaginacją stawało się rzeczywistością. Znów zapadła się w miękkiej pościeli, widząc nad sobą jego twarz. Miękko opadł na jej ciało i przez chwilę trwał nieruchomo, wciąż pochłaniając ją brązem swojego spojrzenia. Czuli bicie swoich serc, które przepełnione miłością, wreszcie mogły obdarować najwspanialszym uczuciem tę ukochaną osobę.
            Jak mogli bez siebie żyć tyle lat? Teraz wydawało im się, że przez wieczność byli strąceni na dno cierpienia niczym w przepaść, że jakaś nadprzyrodzona zła siła skazała ich na to zawieszenie, długie i bolesne oczekiwanie na powrót do przeszłości, na upragnione spełnienie w miłości, nie tylko tej duchowej. Przez te wszystkie lata utrwalali w sobie pamięć o prawdziwej rozkoszy, nie potrafiąc jej zaznać z nikim innym, zwykłym seksem bez uczucia próbując zagłuszyć w sobie ból istnienia i samotności, bez kochającego serca. Nie wiedzieli wówczas jak cudowną niespodziankę szykuje im los, jaki wspaniały prezent zgotuje im wraz z nadejściem nowego roku. Teraz rozpierała ich euforia, bo wreszcie mieli znów siebie, mogli z radością dziecka rozpakować ten prezent, obdarowując wzajemnie pieszczotami nasyconymi miłością.
            Cudowny był to podarunek i nawet nie śnili o piękniejszym.
            Ocierał delikatnie swoją męskością w miejscu, gdzie teraz najbardziej pragnęła go poczuć. Tak bardzo należący do niej, tak silnie zaangażowany w tworzenie ich wspólnej rozkoszy ponownie otulił jej usta swoimi, tak samo gorąco, pieszczotliwie jak przed sekundą okrył jej ciało swoim… Głuchy jęk umknął z jej warg wprost w jego, a wszystko we wnętrzu pulsowało szaleńczo i miała wrażenie, że nie zdąży w nią wejść, a ona już poszybuje do nieba rozkoszy, gdzie na swoich skrzydłach uniesie ją ekstaza. Brakowało przecież tak niewiele…
            Wnikał w nią z największą delikatnością, zaledwie odrobinę, tylko tyle, aby mogła go poczuć. To wystarczyło. Wstrzymała oddech, a sufit zawirował, kiedy lekko się cofnął.
            Ona była wyjątkowa, jedyna, najdroższa… Ta chwila; dla niego tak ważna jak pierwszy raz, jakby pozbawiał ją czegoś najcenniejszego. Chciał, żeby to zapamiętała do końca swoich dni, do końca ich wspólnych dni, bo przecież wierzył, że już nic ich nie rozdzieli. Kiedy znów miał ją tak blisko wiedział, że już nigdy nie pozwoli oddalić się jej choćby na metr i będzie musiała być w zasięgu jego spojrzenia, jego dłoni, bo bez niej jego świat rozpadnie się na tysiąc kawałków, a on tak zwyczajnie przestanie istnieć…
      Kolejny ruch, a z każdym następnym był coraz głębiej w jej wnętrzu. Ciche echo niosło coraz głośniejsze westchnienia obydwojga, brzmienie wciąż narastającej euforii, tak pięknej jak najwspanialsza muzyka.
            - Kocham cię skarbie… Moja piękna, moja cudowna… - szeptał, a ona w zamian za najpiękniejsze wyznania obsypywała jego twarz niezliczoną ilością pocałunków.
            I byli dla siebie powietrzem, ogniem i wodą, najpiękniejszą tęczą i rosą na porannej trawie. Ona dla niego całym światem, on dla niej spełnieniem marzeń. Połączeni ciałami, przytłoczeni lawiną miłości, mogliby tak trwać wiecznie, bo właśnie tu i teraz niebo im spadło na głowę, otulając puszystym szczęściem. Drżeli w uniesieniu, kiedy rozkosz obejmowała ich swoimi ciepłymi ramionami, kiedy szaleństwo zmysłów głęboko przeżywanej miłości, zabierało ich w najpiękniejszą podróż do swojego raju.
            Wracali wolno, spełnieni i upojeni wzajemnym szczęściem.
            Na lśniącym granacie tkaniny, w świetle wygasającego ognia, leżało dwoje zakochanych, złączonych namiętnym pocałunkiem i uściskiem dłoni, dotykiem wilgotnych ciał, uspokojonych w objęciach swojej niewygasłej miłości. Zegar odmierzał kolejne, szczęśliwe minuty ich nowego życia. Czuli niewysłowioną błogość. Na ich ciałach otulonych blaskiem płomieni, błyszczały maleńkie kropelki potu.
            Wrócili do rzeczywistości z cudownej krainy uniesień, gdzie zaprowadziła ich wielka miłość. Spojrzeli na siebie i niemal jednocześnie wypowiedzieli magiczne:
            - Kocham cię... - I w tej właśnie chwili, opromienieni szczęściem uśmiechnęli się do siebie, patrząc sobie w oczy.
            W tle cichej muzyki, deszcz miarowo stukał o barierki tarasu, a dopalające się szczapy w kominku wydawały z siebie ostatnie tchnienia, pożerane próbującymi utrzymać się jeszcze przy życiu płomieniami. Za oknem istniał zwyczajny świat i dobiegająca końca sylwestrowa noc, ktoś płakał, ktoś się śmiał, ludzie umierali, a dzieci się rodziły. Po prostu życie toczyło się dalej. Ale dla nich, wtulonych w siebie tu w tym pokoju, istniał tylko jeden świat, ich świat… I nie liczyło się nic więcej, bo znów odnaleźli siebie.
            Wreszcie mógł ją mocno przytulić, poczuć zapach jej włosów, jej ciała. I wszystko stało się dokładnie takie, jak w jego marzeniach. Przyznał teraz sam przed sobą, że jest cholernym szczęściarzem…
            - Znów jesteś moja… - powiedział cicho, całując ją we włosy i jeszcze mocniej tuląc w ramionach. – Teraz już nic nas nie rozdzieli…
            Uśmiechnęła się radośnie, przemierzając zaborczo opuszkami palców skórę na jego barkach, ramionach i karku. Była bardzo szczęśliwa, ale pomimo przeżytych właśnie chwil uniesienia, nadal wydawało jej się to wszystko tylko snem.
            - Uszczypnij mnie… - poprosiła.
            - Słucham? – zdziwił się tą nagłą, dość dziwną zachcianką.
            - No uszczypnij mnie, uderz, no nie wiem… Chcę się przekonać, że to się dzieje naprawdę…
            - A całus może być? - roześmiał się, składając na jej czole delikatny pocałunek. - Ja sam w to nie wierzę kochanie… Nawet jeżeli to jest sen, to się nigdy z niego nie obudzimy, prawda? - spojrzał jej w oczy, a ona tylko przytaknęła. To było oczywiste, że nie chciała się obudzić. Chociaż czekała ją jeszcze ciężka próba, to dziś wolała o tym nie myśleć, tylko cieszyć się tą chwilą bliskości z ukochanym.
            - A tak w ogóle, to w końcu nawet nie złożyłem ci tych życzeń – powiedział po chwili z rozbawieniem, a zerkając na stolik dodał: - I nawet nie wypiliśmy szampana.
            - Nic straconego – odparła Babette wesoło, unosząc się na rękach. – Zaraz przyniosę kieliszki.
            Siadając na brzegu kanapy, podniosła z podłogi jego koszulę i już zakładając ją na siebie, spytała:
            - Mogę?
            - Oczywiście, tylko po co? Wolę kiedy jesteś bez ubrania… - Uśmiechnął się czarująco, a w jej wnętrzu znowu wszystko zapłonęło.
            Bez słowa, jakby delikatnie zawstydzona i już odziana, wyszła z pokoju, a on bezwładnie opadł na poduszkę, podążając za nią swoim spojrzeniem. Kiedy już zniknęła za drzwiami, przymknął oczy i wyciągnął ręce nad głową. Czuł w sobie ogrom szczęścia i przyjemne rozluźnienie po miłosnym uniesieniu. Pogładził dłońmi śliską pościel i uśmiechnął się sam do siebie. Już dawno nie czuł się tak wspaniale. Przez tyle lat karmił się tylko wspomnieniami przeżytych z nią najpiękniejszych chwil, już nawet nie pamiętając prawdziwego smaku słodyczy, tymczasem dziś, niemal przed chwilą tak lekko i łatwo przywróciła mu pamięć. Teraz, kiedy nie było jej przy nim zaledwie kilka minut, już tęsknił.
            Po tylu latach rozłąki, znów kochał się z nią w tym mieszkaniu, nieopodal tego kominka… Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mu to wywróżył, uznałby go za największego szaleńca na świecie i nigdy w to nie uwierzył. Gdzieś w duchu wciąż miał przeświadczenie, że kiedyś ją spotka, ale z biegiem lat ta wiara coraz bardziej rozmywała się i tak naprawdę zaczynał wątpić, nie przypuszczał, że jeszcze się w życiu odnajdą. Bardziej prawdopodobne było to, że już nigdy jej nie zobaczy.
            Kominek powoli dogasał. Wstał więc, żeby podtrzymać ten ogień, który dodawał pomieszczeniu romantyzmu. Przykucnął i dokładał właśnie drewna, kiedy w drzwiach, z dwoma kieliszkami na tacy stanęła Babette.
            Jego sylwetka na tle rozpalającego się ognia wydała jej się niemal idealna. Wyglądał tak pięknie w swojej zmysłowej nagości, nadal był szczupły, a pod gładką skórą odznaczały się lekko wyrzeźbione mięśnie. Zadrżała w pragnieniu dotyku tego wspaniałego ciała, a stojące na tacy kieliszki zadźwięczały. Usłyszał to, wstał i pochodząc do niej z uśmiechem, odebrał z rąk szkło i postawił na stoliku obok szampana. To niemożliwe, że znów jest z nią, że przed chwilą się kochali, a teraz stoi tuż obok zupełnie nagi, otwierając butelkę. Wszystko było tak nieprawdopodobne, tak nierealne, a jednocześnie takie cudowne… Serce biło jej coraz szybciej, czuła uścisk w żołądku. Pragnęła tylko jego; dotyku ciepłych dłoni, pieszczoty ust…
            Wystrzał korka wyrwał ją z zamyślenia, a on podał jej kieliszek wypełniony pieniącym się trunkiem. Drugą ręką przyciągnął ją do siebie.
            - Życzę ci zdrowia, bo tego nie potrafię ci ofiarować, wszystko inne czego tylko zapragniesz, będziesz miała… Oddaję ci moje serce, tylko właściwie… - przerwał i uśmiechnął się, patrząc w jej oczy.
            - Co…? – zapytała cicho i niepewnie, a w jej głowie coś krzyczało, że nie pragnie niczego, prócz jego samego.
            - Zastanawiam się, bo mówię bez sensu. Przecież moje serce należy do ciebie od siedemnastu lat…
            Kochała go tak bardzo, tak szalenie, tak mocno… Ta miłość swoją siłą rodziła w niej słodki ból. Nie potrafiła ukryć łez wzruszenia, które samoistnie napłynęły jej pod powieki i nie znajdując już tam miejsca dla siebie, potoczyły się po policzkach.
            - Kochanie, czemu płaczesz…? - zapytał z troską.
            - Ze szczęścia… - wyszeptała przez łzy. - Ja tobie też życzę zdrowia, spełnienia marzeń, miłości i szczęścia, czego tylko zapragniesz...
            Szczery, radosny uśmiech zagościł na jego twarzy, pochylił się lekko i scałował te spływające, słone krople.
            - To wypijmy za to szczęście, żeby już nigdy nas nie opuściło, za naszą wieczną miłość i... - zawahał się, patrząc na nią. - ... i żeby Amy zrozumiała. - dodał po chwili.
            Babette tylko skinęła głową. Gdyby to życzenie się spełniło, mogłaby śmiało powiedzieć, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie. Odstawili kieliszki na stolik.
            Koszula Billa, którą wciąż miała na sobie, pod wpływem nagłego ruchu rozchyliła się, ukazując jej nagie ciało w całej okazałości. Kiedy się zorientowała, pospiesznie znów naciągnęła ją na siebie, co nie umknęło jego uwadze. Podczas gdy on, bez najmniejszego skrępowania poruszał się po pokoju zupełnie nago, ona robiła wrażenie jakby się najzwyczajniej wstydziła.
            Położył się na kanapie, przywołując ją do siebie gestem.
            - Ale zdejmij to - powiedział stanowczo, bo wciąż miała ją na sobie. - Babette, czy ty się mnie wstydzisz? - zapytał w końcu. Miała wrażenie, że jej policzki płoną z zażenowania i dziękowała opatrzności, że teraz on nie może tego dostrzec. Siedząc tyłem do niego, zdjęła ją i położyła na fotelu.
            - Właściwie sama nie wiem... - odparła cicho, dodając po chwili. - Bill, ja nie mam już dwudziestu ośmiu lat...
            - A więc to o to chodzi! - roześmiał się głośno, siadając za jej plecami i obejmując ją ramionami. - Nawet nie wiesz, jak ja cię bardzo kocham... - wyszeptał jej wprost do ucha. - Chodź, połóż się obok mnie... Coś ci opowiem.
            Spojrzała na niego ze zdziwieniem spełniając prośbę, a gdy już leżeli wtuleni, zaczął:
            - Kiedy miałem kilkanaście lat, nie pamiętam czy jedenaście, czy dwanaście, oglądałem pewien film. Wszystko się działo dawno temu, chyba w Szkocjięłęó. Główny bohater Connor, podczas jednej z bitew został śmiertelnie ranny, mimo to nie zginął, a mieszkańcy jego rodzinnej wioski skazali go na wygnanie.
            Babette uśmiechnęła się.
            - Opowiadasz mi właśnie „Nieśmiertelnego”...
            - Oglądałaś to?
            - No jasne, przecież to stary, kultowy film. On mógł zginąć tylko wówczas, jeśli inny nieśmiertelny ściął mu głowę, ale nie rozumiem co to ma wspólnego z twoją koszulą i do czego zmierzasz? – zaśmiała się.
            - Zmierzam do tego, że on z tej wioski odszedł ze swoją ukochaną Heather i kiedy ona się starzała, on nadal wyglądał tak samo. Nie zostawił jej jednak, nie odszedł, był z nią do końca jej dni, bo po prostu ją bardzo kochał. Pamiętam, jak wtedy Tom powiedział, że gdyby on był takim przystojniakiem, to dawno by zostawił taką starą babę. Odpowiedziałem mu wówczas, że jeśli ja się kiedyś zakocham to właśnie tak, do końca swoich dni... Śmiał się wtedy ze mnie... - westchnął, jeszcze mocniej przytulił ją do siebie, gładząc plecy, w końcu zsuwając dłoń na brzuch. – Dlatego nie obchodzi mnie ta troszkę rozciągnięta skóra na twoim brzuszku po ciąży, ani te kilka zmarszczek wokół oczu, kocham cię taką jaka jesteś, kocham twoją duszę, twoje uczuciowe wnętrze, charakter i te małe oznaki upływu czasu nie mają znaczenia, a nawet wręcz przeciwnie, też je kocham bo są częścią ciebie. Dla mnie jesteś wciąż piękna, najpiękniejsza na świecie i moja... Teraz już tylko moja, na zawsze…
            Wpatrywał się w nią z miłością, gładząc po policzku. Te słowa sprawiły, że przez tę kolejną dawkę wzruszenia nie potrafiła nic z siebie wydusić, a serce znów zabiło mocniej. Nie sądziła, że jeszcze zazna takiego szczęścia. To ją wciąż kochał swoją wielką miłością, to dla niej krzesał teraz iskry w swoich oczach, to o niej wciąż myślał przez te kilkanaście lat. Jak w obliczu tego jej serce mogło być spokojne?
            - Kocham cię... - wyznała po raz kolejny i wsuwając mu palce we włosy, delikatnie muskała ustami jego policzki. Z wyrazem błogości na twarzy poddał się jej pieszczotom, jednocześnie błądząc dłońmi po jej plecach i pośladkach. Czuła, że podniecenie które zapłonęło w niej przy pierwszym pocałunku, a przygasło nieznacznie po miłosnym uniesieniu, znowu rozgorzało na dobre. Zaczynała topić się jak wosk pod wpływem jego dotyku i cudownych, miękkich ust, które z niecierpliwością chwytały jej wargi, a płomienie tego ognia, który tylko on potrafił w niej rozniecić pochłaniały ją teraz na nowo.
            Był zachłanny, spragniony, całował z ogromną pasją. Jego język jak złodziej wkradał się w jej wnętrze, aby tuż po zakosztowaniu słodyczy uciec w popłochu, a po chwili zdobyć się na to samo. Oddawała mu pełne zmysłowości pocałunki i pragnęła go coraz bardziej. Przesunął dłoń wzdłuż jej pleców, był coraz niżej. Uniosła delikatnie jedną nogę, a on ułożył ją na swoim biodrze. Teraz mógł wniknąć w jej wnętrze, ale nie zrobił tego. Dotykał jej kobiecości samymi opuszkami palców, pieścił, masował. Wilgoć jaką czuł, jeszcze bardziej go podniecała. Chciała znów go w sobie mieć, poczuć te najpierw delikatne ruchy, przeradzające się w końcu w istne szaleństwo, ale on jakby świadomie przedłużał pieszczotę palców. Wiedziała do czego dążył i pozwoliła mu na to, jeszcze mocniej wtulając się w jego tors i z jeszcze większą pasją oddając się namiętnym pocałunkom.
            W wygłodniałej i spragnionej jego pieszczot Babette, nie trudno było obudzić prawdziwą kobietę i naprawdę nie potrzeba było wiele, żeby mogła ponownie odpłynąć, wystarczyło zaledwie kilka ruchów, aby jej zdławiony jęk wniknął w jego całujące ją wciąż usta, a drganie jej ciała wprowadziło go niemal w rezonans. Chciał nacieszyć się każdą chwilą prowadząc ją na szczyt, sam pragnąc odkryć ten szczyt razem z nią, zdobyć jeszcze niejeden, a każdy coraz wyższy, każdy coraz bardziej wyrafinowanym sposobem.
            Znów to przeżyła w jego ramionach. Doskonale pamiętał, jak uwielbiał na nią patrzeć w takich chwilach i teraz z radością stwierdził, że jej reakcje mimo upływu lat nie zmieniły się. Właśnie teraz, kiedy jej ciało pulsowało jeszcze w ekstatycznym tańcu, delikatnie przewrócił ją na brzuch. Znów jego zmysły oszalały, kiedy się w niej zatapiał, a z każdym kolejnym ruchem pragnął jej jeszcze bardziej. Dopadając chwilowo wolnymi od zajęcia ustami do jej karku, pieścił, składając na nim natychmiast setki ciepłych muśnięć, które, będąc w gasnącej ekstazie odczuwała teraz ze zdwojoną siłą. Uderzały w jej podświadomość niczym krople deszczu o suche, spragnione podłoże. W jego głowie szalała burza pragnienia, które rozdzierało go na strzępy krzycząc, aby wziął ją już, teraz…
            Nawet wtedy, kiedy była daleko, kochał ją każdą komórką swojego ciała, każdego dnia jego myśli ulatywały w jej stronę tysiące kilometrów, a w każde zrodzone w głowie marzenie, była wkomponowana jej twarz. Z myślą o niej zasypiał i budził się. W całym swoim życiu nigdy nie spotkał kogoś, kto by tak kochał, tak pragnął i tak tęsknił. A może się mylił? Może widział tylko swoją miłość, tak bardzo ślepy na wszystkie inne wokół? Tego nie mógł wiedzieć, ale był pewien jednego; już nie umiałby bez niej żyć.
            Teraz znów był w niej, wsłuchując w każde jej zmysłowe westchnienie, w każdy oddech. Dawał jej na nowo siebie całego, bo nigdy tak bezgranicznie nie należał do innej, wtedy oddawał jedynie ciało, serce wciąż było w posiadaniu tej jedynej. Miał świadomość też jej miłości, a także świadomość tego, że nikt nigdy nie działał na nią tak jak on, że był jedynym, który mógł dać jej taką rozkosz i ta pewność obezwładniała jego zmysły, unosiła na wyżyny dumy i szczęścia, doprawiała skrzydła dzięki którym mógł latać.         
            Jednak mimo tej wiedzy, że wystarczyła tylko jego obecność, jego bliskość, on chciał ofiarować jej jak najwięcej pieszczoty, niezapomnianych odczuć tych przeżytych wspólnie chwil, dlatego teraz wilgocią swoich warg scałowywał kładące się na jej ramionach smugi światła. Jej gorące wnętrze zamykało go w swoim cudownym więzieniu, aby po chwili wypuścić na niechcianą przecież wolność, a kiedy spragniony wracał, znów zamykało swoje bramy rozkoszy.
            Z czułością splatali dłonie, z miłością wybierali się w kolejną podróż do krainy najpiękniejszych przeżyć. W jedności swoich ciał wzlatywali do najodleglejszych zakątków świata nadludzkiej przyjemności, aby tam oszaleć w błogiej ekstazie.
Oni mieli tam wstęp nieograniczony, bo tylko ten kto prawdziwie kocha, może tam wejść bez żadnej przepustki, dlatego, że miłość fizyczna tylko w połączeniu z duchową, może ofiarować tak cudowne doznania. Oni w pełni tego doświadczyli, dlatego teraz bez opamiętania brali od losu ten cudowny podarunek w postaci swoich gorących ciał.
      Tak trudno było objąć umysłem ten nadmiar przyjemności, jaki wylewał się z ich wnętrz, a którym mogliby obdzielić wszystkich w promieniu kilku kilometrów, kiedy w chwilę po jej kolejnym spełnieniu, gdy echa ekstazy wciąż rozbijały swoje drobiny w jej ciele, on spełniał się w niej…
            Znów wrócili do rzeczywistości, ale nie był to bolesny powrót, bo każda mająca nastąpić chwila, czekająca ich przyszłość jawiła się w pięknych, ciepłych barwach. Pozostawała jeszcze tylko kwestia Amy, która czasem brutalnie wkradała się w ich myśli. Póki co cieszyli się swoją bliskością, choć mieli świadomość, że przecież, choć na krótko, to jednak znów będzie trzeba się rozstać.
            Jeszcze przez chwilę leżeli bez ruchu, oddychając coraz spokojniej.
            - Czuję się jak w niebie... - westchnęła Babette, wciąż leżąc na brzuchu z przymkniętymi oczami. Bill delikatnie zsunął się z niej kładąc tuż obok, z uwielbieniem wpatrując w jej szczęśliwą twarz, kiedy dodała: - Dwa orgazmy, dwa w jednym… Kiedy to było...?
            - To znaczy? - Zmarszczył brew.
            - No nie pamiętam dokładnie, jakieś ponad szesnaście lat temu…? Chyba coś koło tego - Zaśmiała się, widząc jego minę. Teraz jakby odetchnął z ulgą, nawet uśmiechnął się z nostalgią, ale po chwili frasunek na jego twarzy powrócił:
            - A z nim...? - zapytał niepewnie. - Jak było, kiedy się z nim kochałaś? - I w tym samym momencie pożałował swoich słów, bo nagle uświadomił sobie, że zapytał o to z czystego egoizmu. Chciał się upewnić, czy Babette czuła cokolwiek do tamtego - rywala, który odebrał mu jego ukochaną na tyle lat. Gdyby mu powiedziała, że nic nie czuła, że wciąż miała jego przed oczyma, że dla niej największą rozkoszą były wspomnienia o tym co przeżyła kiedyś z nim, odzyskałby w jakiś sposób ten stracony czas, lecz jednocześnie obawiał się, że to pytanie, demaskujące jego egoizm i niedojrzałość, urazi Babette. Wtulił się więc w jej włosy, chcąc skryć w nich poczucie wstydu malujące się na jego twarzy.
            Przewróciła się na bok, lecz nic nie odpowiadała, bacznie mu się przyglądając. W końcu, gładząc jego policzek odezwała się.
            - Ja się z nim nie kochałam...
            Popatrzył na nią ze zdziwieniem. Wiedział, że to przecież było niemożliwe i już chciał coś powiedzieć, kiedy usłyszał:
            - A ty? Jak tobie było kiedy kochałeś się z Patrizią? - zapytała nim zdążył cokolwiek powiedzieć, tym samym rozładowując napięcie.
            Westchnął tylko i zbliżywszy twarz do jej ucha wyszeptał;
            - To był tylko zwykły seks, to nie była miłość, a wdzięczność i przywiązanie... Ty jesteś moją miłością.
            - To masz też odpowiedź na swoje pytanie - szepnęła z uśmiechem. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zamknął jej usta delikatnym pocałunkiem. To co usłyszał, w zupełności wystarczyło mu. Był szczęśliwy i spełniony, jak nigdy wcześniej.
            - Kocham cię – odpowiedział rozłączając ich usta i patrząc w jej promieniejące bezgranicznym szczęściem oczy.
            - Ja też cię kocham i jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa... Nareszcie… - powiedziała szeptem, wtulając się w niego.
            Gdzieś w oddali słychać było jeszcze spóźnione wystrzały petard, z głośników sączyła się cicho nastrojowa muzyka, a ogień w kominku trzaskał wesoło. Leżeli przez dłuższą chwilę w milczeniu, wtuleni w siebie, spełnieni i nieziemsko szczęśliwi.
            Tyle dni i nocy do niej szedł, niezliczone minuty i sekundy, tak wiele czasu upłynęło w tęsknocie i łzach. Długa to była droga pełna cierni, ale wiedział, że właśnie teraz był u jej kresu. Trzymał ją w ramionach jak cenny skarb, dla niego najcenniejszy na świecie i wiedział, był pewien, że już nigdy nie wypuści go z dłoni.
            Zmęczenie i emocje tej nocy sprawiły, że właśnie wtulona w niego oddychała miarowo, zapadając w głęboki sen podczas, gdy on jeszcze długo leżał, pogrążony w swoich myślach. Wciąż jak żywe powracały wspomnienia sprzed kilku godzin, kilkunastu minut, na nowo wzbudzając w jego wnętrzu euforię. Jego oczy wpatrzone były w jej spokojną twarz na której malował się delikatny uśmiech. Jakże kochał ten widok, którego tak bardzo brakowało mu przez te wszystkie lata. Delikatnie pocałował ją w czoło, poruszyła się lekko, ale nie zbudziła.
            Za oknem jaśniało, kiedy i jego powieki powoli zaczęły się zamykać. Nie chciał jednak się przed tym już bronić, zasypiał w świadomości, że jeszcze dzisiaj znów będzie mógł na nią patrzeć, całować, kochać...
            Zrodziła się w nim wiara, że przecież ma na to całą wieczność...