niedziela, 25 lutego 2018

Część 25. „Na bezdrożach niepewności”



Część 25. „Na bezdrożach niepewności”


            Kochał się z nią pół nocy, kosztując słodkiego smaku jej ust, dotykając jedwabistej skóry. Wszystkie jego najśmielsze marzenia i fantazje o niej, właśnie się spełniały, tak jak spełniał się on. Była jego, całym swoim ciałem i duszą, trzymał ją w ramionach, powtarzając jej imię, i wciąż je szeptał, kiedy zbudziło go ogromne podniecenie. Toteż z trudem uchylił powieki, wracając tym samym do rzeczywistości.
            - Ranyyyy.... - zawył boleśnie, kładąc się na brzuchu i wtulając twarz w poduszkę, kurczowo chwycił ją dłońmi. Zamiast zapomnienia, dostał sen, wprawdzie piękny i niezwykle realistyczny, ale wręcz nieprawdopodobny do spełnienia. Pewnie wszystkiemu winne były te wczorajsze pocałunki z Aimee i zaczątki pieszczot. To ona na nowo zbudziła w nim mężczyznę, który tak bardzo potrzebował fizycznej bliskości kobiety, ale teraz już wiedział - tą kobietą nie może być jakakolwiek. Może ten sen mógłby się spełnić, gdyby tylko o to się postarał?
            Dopiero teraz zdał sobie sprawę z przychylności Karen, przed którą tak bardzo się wzbraniał w imię przyzwoitości. A może by tak spróbować chwytać swoje szczęście, choćby po to, aby nie żałować potem, że nie zrobiło się nic? Tak, Tom kazał trzymać się z daleka nawet od takich myśli, ale łatwo mówić to komuś, kto właśnie zaznawał szczęścia w miłości, kto pławił się w rozkoszy i odwzajemnieniu... Mówił, że nawet może grozić mu niebezpieczeństwo ze strony Franza. Wszystko to było bardzo prawdopodobne, ale może on wolał tę odrobinę szczęścia w śmiertelnym zagrożeniu, niż powolne umieranie z cierpienia w świętym spokoju?
            I tak oto narodziła się w nim chęć walki o swoją miłość, która jednak nie miała być ani ostra, ani brutalna. Najpierw delikatnie i subtelnie zdobędzie całkowitą przychylność Karen. A może już ją miał, ale chwile spędzone z Aimee zniszczyły to, co posiadał?
            Będzie się starał, odbuduje na nowo zaufanie, zapuka do jej serca, stając u jego bram z naręczem swojej miłości.

***

            Kiedy wczorajszej nocy Aimee zapytała cicho, czy śpi, Karen ani drgnęła. Nie miała ochoty wysłuchiwać wynurzeń, jak to świetnie poszło jej z Billem. A może wcale tak wspaniale nie było, skoro wróciła na noc? Nieważne, nie chciała z nią o tym wszystkim rozmawiać, toteż sprytnie udała głęboki sen. Wiedziała, że jeszcze zdąży się o wszystkim dowiedzieć. I nie myliła się, bo już z samego rana Aimee zachowywała się tak, jakby szukała okazji, aby móc wszystko zrelacjonować. Jak na nieszczęście, wciąż obecny Franz był ku temu ogromną przeszkodą, bo przy nim nie miała najmniejszego zamiaru opowiadać o swoich podbojach.
Przy wspólnym śniadaniu, które jedli w apartamencie, zapytała:
            - Co dziś macie zamiar robić?
            Karen spojrzała na nią z niemałym zdziwieniem.
            - Czemu pytasz? Chcesz nam towarzyszyć?
            - Nie, nie - uśmiechnęła się tajemniczo. - Ja mam już swoje plany na dziś, tak tylko pytam.
            - Pogoda nie jest zbyt ciekawa - wtrącił Franz, spoglądając w okno. - Niby ciepło, ale pochmurnie. Może pojedziemy do centrum? - zapytał Karen.
            - W sumie możemy - zgodziła się bez większego entuzjazmu.
            - Kupię ci coś ładnego - dodał mąż, a ona uśmiechnęła się blado. Było jej wszystko jedno, nie potrzebowała żadnych prezentów. Była smutna i przybita, a radość życia w tej chwili wróciłoby jej właściwie tylko jedno; gdyby Aimee i Franz wreszcie stąd zniknęli... Miała wszystkiego dość, a za sobą nieprzespaną noc. A może po prostu lepiej by było stąd wyjechać? Po co ma się dręczyć widokiem flirtującej z Billem Aimee?
            - Jadę jutro do Berlina - zaczął Franz, co niemal natychmiast wyrwało Karen z zamyślenia.
            - Co?
            - Kochanie, tylko na jeden dzień. - Mąż czule pogładził jej dłoń, po czym niemal natychmiast zwrócił się do blondynki. - A ty do kiedy tu jesteś?
            - Myślę, że do jutra, może do soboty? Zresztą zobaczę, bo chciałabym zostać możliwie jak najdłużej, jeśli nie macie nic przeciwko. - Uśmiechnęła się przymilnie Aimee.
            - Oczywiście, że nie. Prawda, skarbie? - Franz spojrzał na żonę, która mruknęła tylko:
            - Jasne - Ale po chwili dodała: - I tak całe dnie jej nie ma, więc tym bardziej mi nie przeszkadza. - Wstała nagle od stołu, czując w gardle dławiący uścisk. Wspomnienia zwaliły się na nią w jednej chwili i sama nie wiedziała dlaczego; spacery po plaży, przejażdżka skuterem, wizyty w domu dziecka - wszystkie najpiękniej spędzone z nim chwile, a na koniec ta ostatnia, koncert i niespodziewana dedykacja.
            Może łudziła się, że nie jest to tylko przyjaźń, ale czy tamten wieczór właśnie o tym nie świadczył?
            Zbyt się łudziła. Bill szukał miłości, czystej, szczerej, prawdziwej... Nie ulokowałby swoich uczuć w osobie takiej jak ona.

***

            Budując swój misterny plan, postanowił, że więcej nie umówi się z Aimee. Na szczęście nie wyznaczyli wczoraj konkretnej godziny, więc miał nadzieję, że z łatwością uniknie spotkania.
Tuż po śniadaniu zawitał do jego apartamentu brat. Bill właśnie siedział, analizując zasadność sterty dokumentów zakupu, aby wkrótce przekazać to wszystko księgowemu.
            - Może jakieś piwko? - zaproponował przybyły.
            - Czemu nie. - Roześmiał się czarnowłosy.
            - Widzę, że humor dopisuje, chyba wczoraj randka się udała?
            - A owszem, było sympatycznie - odparł, podając bratu wysoką szklankę pełną piwa z grubą warstwą piany. - Chodźmy na taras - zaproponował, zbierając ze stołu swoje papiery.   
            Zasiedli przy wiklinowym stoliku na takich samych fotelach.
            - Nie będzie ci przeszkadzało, że przejrzę te dokumenty? Za dwie godziny przyjedzie księgowy i muszę mu wszystko oddać z adnotacją o mojej akceptacji.
            - Jasne, pracuj sobie spokojnie, ja mam czas do popołudnia, bo Anita jest w sklepie.
            - Nie dostała wolnego na cześć przyjazdu ukochanego? - Zaśmiał się Bill.
            - Nie mogła, jedna z dziewczyn się rozchorowała.
            - No i dzięki temu możesz spędzić trochę czasu z bratem.
            - Dlatego przyszedłem, bo ostatnio nie mamy zbyt wielu okazji do rozmowy. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi tego brakuje - westchnął Tom.
            - No cóż, już przywykłem do faktu, że nasze drogi coraz bardziej się rozchodzą.
            - Gdyby nie twoja choroba...
            - Nie zaczynaj! - uciął Bill. Nie chciał, aby Tom znów do tego wszystkiego wracał. Wspomnienia zbyt bolały i nie miał ochoty dokładać ich teraz do tego, co właśnie przeżywał.
            - Przepraszam... - bąknął chłopak i zamilkł. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, ale czasem to właśnie im wystarczyło. Przecież znów byli obok siebie.
            - Niezła ta lufa, z którą się spotykasz - odezwał się w końcu Tom.
            - A ty przypadkiem nie zapomniałeś o swojej Anitce? - zapytał kąśliwie Bill, nawet nie podnosząc na brata wzroku znad rozłożonych na stoliku papierów.
            - To, że wciąż mam dobrą pamięć, nie znaczy, że oślepłem - wyszczerzył zęby atakowany, a bliźniak tylko pokręcił głową.
            - Tak naprawdę, to się z nią nie spotykam - mruknął.
            - To jakaś koleżanka Karen, nie?
            - Niestety.
            - Ale w czym widzisz problem? Jest taka seksowna, może przy niej będziesz mógł zapomnieć?
            Dopiero teraz Bill uniósł głowę i spojrzał na Toma.
            - Problem jest w tym, że ja tak naprawdę nie chcę tego zapomnienia.
            - Przecież wiesz, że to bez sensu - Zmarszczył w złości brwi. - Nawet jeśli coś z tego by wyszło, nie zapominaj, z kim masz do czynienia.
            - Wiem, i co z tego?
            - No żesz kurwa mać! - zaklął Tom. - Chcesz, żebym się nerwowo wykończył, jak stąd wyjadę? Jak się ten jej stary dowie, to człowieku, już nie żyjesz!
            - Przestań, idioto! Za dużo się naoglądałeś kryminałów!
            - Ale tak się dzieje! - Wstał i gestykulując nerwowo, sięgnął do kieszeni po papierosy.
            - Nie zamierzam odpuścić - powiedział Bill, ze stoickim spokojem wracając do swojej pracy. Chwila ciszy oznaczała, że Tom właśnie odpala papierosa, inaczej na pewno by tego nie przemilczał. I tak też było, bo już po kilku sekundach wybuchnął:
            - Ale co ty właściwie chcesz zrobić?! Do jasnej cholery! Bill! To gangster!
            - Ciszej z łaski swojej - zgromił go czarnowłosy. - Nie zapominaj, że mieszkają pod nami.
            - Co ty kombinujesz? - Tom znów usiadł na samym brzegu fotela, próbując sprowokować Billa, aby na niego spojrzał.
            - Jeśli ona wyjedzie, a ja nic nie zrobię, do końca życia będę tego żałował - odpowiedział cicho pytany, patrząc mu w oczy. - Zorientuję się tylko, czy jest jakaś szansa.
            - Kurwa mać! - zaklął przerażony brat. - Umrę ze strachu, Bill, jak stąd wyjadę - jęknął.

***

            Dwie godziny spędzone sam na sam z „Vanity Fair” na tarasie restauracji, wydawały się być stracone. Żałowała, że nie pojechała do centrum z Karen i Franzem, ale miała nadzieję spotkać Billa, a właściwie liczyła na to, że zobaczy ją ze swojego tarasu i do niej zejdzie. Przecież od godziny siedział tam ze swoim bratem, widziała ich. W końcu, zrezygnowana, wstała, kierując się ku wejściu do hotelu. Zamierzała wcielić w życie swój plan, o ile w ogóle będzie to dzisiaj możliwe. W każdym razie należało się jakoś przygotować. Jeśli nie dziś, to może jutro? Wszystko wymagało sprytu i wiele zależało od okoliczności. Chyba że Bill sam wreszcie zacznie działać i nie będzie musiała robić niczego w związku z tym. Na to jednak nie mogła liczyć i tylko czekać, nie miała na tyle czasu. Jeśli on nie zdobędzie się na choćby gest w tym kierunku, trzeba atakować już, natychmiast!
            Kiedy weszła do wewnątrz, zatrzymała się przy recepcji, ostentacyjnie przeszukując torebkę.
            - Cholera! - zaklęła, udając zdenerwowanie.
            - Czy coś się stało? - zapytała uprzejmie Anette.
            - Mieszkam u państwa Hoffmann... - zaczęła przymilnie Aimee.
            - No tak, wiem. - Uśmiechnęła się recepcjonistka.
            - Oni pojechali do miasteczka i nie wrócą prędko, a ja zostawiłam swoją kartę w apartamencie. - Ze smutną miną spojrzała na dziewczynę, a po chwili wygłosiła swoją niemal błagalną prośbę: - Czy nie mogłaby mi pani użyczyć jakiejś zapasowej? Inaczej jestem zmuszona koczować tu do wieczora.
            Anette popatrzyła na nią, przez chwilę nie odpowiadając.
            - Bardzo proszę, zwrócę, jak tylko dostanę się do apartamentu, od razu oddam - ponowiła prośbę blondynka.
            - No dobrze, ale proszę nikomu nie mówić - zgodziła się recepcjonistka, wchodząc na zaplecze. Krok w krok za nią podążyła Aimee, zatrzymując się jednak w drzwiach i bacznie obserwując każdy ruch dziewczyny. Na przeciwległej ścianie wisiała zamykana, spora skrzynka z małymi kieszonkami, na których były naniesione numery poszczególnych pokoi. Kiedy dziewczyna ją otworzyła, blondynka błyskawicznie zakodowała w pamięci, w którym miejscu znajduje się przegródka z numerem pokoju Billa. Anette wyjęła zapasową kartę do apartamentu Hoffmannów i odwróciła się w jej stronę. Zdziwiona widokiem gościa stojącego tuż za progiem, zwróciła uwagę:
            - Ale tu nie wolno wchodzić, nie widzi pani napisu na drzwiach? - Wskazała palcem tabliczkę z wyraźnie napisanymi słowami: „Tylko dla personelu”.
            Oczywiście, że widziała, ale wiedziała też, po co tu wchodzi.
            - Och, przepraszam - udała głupią, szczerząc się w nienaturalnym uśmiechu. - Nie zauważyłam.
            Dziewczyna podała jej kartę.
            - Proszę, ale nie chciałabym, aby szef się o tym dowiedział. Nie wolno nam robić takich rzeczy, zawsze musimy jego o to zapytać.
            - Na pewno nic nie powiem. - Uśmiechnęła się Aimee. - Jestem podwójnie zobowiązana - Puściła dziewczynie oczko, choć ta nie miała pojęcia, o co chodzi. Jej wzrok sięgał gdzieś za nią, jakby w głąb hallu, i przez chwilę blondynka miała wrażenie, że recepcjonistka patrzy tam z przestrachem. Właśnie miała się odwrócić i poszukać przedmiotu jej lęku, kiedy usłyszała:
            - A dzięki czemu to podwójne zobowiązanie?
            Teraz Aimee odwróciła się natychmiast i uwodzicielskim głosem prawie wyszeptała:
            - Cześć... Tak tu sobie rozmawiamy, bo pani Anette zamówiła mi śniadanie do pokoju, jest bardzo miła.
            Porozumiewawczo spojrzała na zdumioną dziewczynę, która przecież żadnego śniadania dla niej nie wysyłała.
            Stojący obok Tom promiennie się do niej uśmiechnął, a Bill ze zdziwieniem uniósł brew:
            - To raczej normalne w moim w hotelu.
            - Jeżeli tak, to pozazdrościć - Blondynka ostentacyjnie odgarnęła za ucho opadający kosmyk włosów. - Miałeś się odezwać... - wymruczała.
            - Byłem zajęty , poza tym nie umawialiśmy się konkretnie - odparł z przekorą Bill, uśmiechając się. Nie miał najmniejszej ochoty na jej towarzystwo, ale nie chciał być przecież niegrzeczny.
            - Skoro już cię tu spotkaliśmy, może wybierzesz się z nami? - wtrącił się Tom i w tej samej chwili poczuł na sobie przeszywające spojrzenie brata, który wycedził:
            - Tom, nie wyrywaj się. Idziemy w końcu tylko na piwo, więc nie wiem, czy Aimee będzie miała ochotę.
            - Czemu nie? Z tobą na wszystko mam dzisiaj ochotę... - Zamrugała uwodzicielsko, a Tom uśmiechnął się tylko pod nosem. Nie był pewien, czy dobrze robi, usilnie próbując wepchnąć brata w ręce tej kobiety, ale perspektywa jego ewentualnego związku z Karen mroziła mu krew w żyłach. Nie wiedział, jak to zrobi, ale za wszelką cenę musi wybić mu to z głowy. Wprawdzie przy piwie miał jeszcze podjąć z nim ten temat, ale towarzystwo pięknej Aimee mogło być o wiele bardziej przydatne i skuteczne w tej kwestii. Jest w końcu spragniony kobiecego ciała, więc może jednak się skusi?
            - W takim razie idziemy - Bill wskazał ręką wyjście. Nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, jednak nie okazywał niechęci. No cóż, jakoś będzie musiał przeżyć te kilka godzin, ale obiecał sobie, że, po pierwsze: zabije Toma przy najbliższej okazji, a po drugie: tego wieczoru na pewno nie spędzi z nią.
            Aimee ujęła go pod rękę, a Tom tylko spojrzał porozumiewawczo, ale widząc obietnicę niechybnej śmierci w jego oczach, natychmiast odwrócił wzrok. Ledwie wyszli przed budynek, a dziewczyna przystanęła.
            - Muszę na chwilkę się wrócić, bo o czymś zapomniałam, ale zaraz będę z powrotem - zaszczebiotała i truchtając na swoich wysokich szpilkach w głąb budynku, podbiegła do lady w recepcji.
            - Nie będzie mi już potrzebna - wyszczerzyła rząd białych zębów w szerokim uśmiechu i podała zdezorientowanej Anette dopiero co wyżebraną kartę, po czym wybiegła znów na zewnątrz.  Recepcjonistka tylko pokręciła głową i mruknęła pod nosem:
            - Wariatka.

***

            - Musiałeś mi to zrobić?! - zapytał z pretensją Bill, kiedy tylko Aimee wbiegła z powrotem do budynku.
            - No co? Fajna laska - Uśmiechnął się Tom, ale na wszelki wypadek odsunął na pewną odległość.
            - Chyba rozmawialiśmy na ten temat, nie?
            Tym razem Tom podszedł bliżej i patrząc mu w oczy, powiedział z żalem:
            - Nie rozumiesz, że martwię się o ciebie? Z tą laską byłoby o wiele bezpieczniej, a z tamtą...
            - Cześć, chłopaki, a co wy tak tu stoicie przed wejściem? - Usłyszeli wesoły głos Nadii, która właśnie zmierzała do pracy na swoją popołudniową zmianę.
            - Cześć, czekamy - odezwał się Bill, zadowolony, że dziewczyna przerwała wywód Toma.
            - Na kogo? - zapytała Nadia, ale już wiedziała, bo od strony wejścia zmierzała ku nim szybkimi krokami Aimee.
            - Jestem - uśmiechnęła się przymilnie do Billa.
            „Słodka idiotka”, pomyślała z politowaniem Nadia. Nienawidziła jej chyba jeszcze mocniej niż Karen, bo, jak jej się zdawało, ta była o wiele większym zagrożeniem. Wprawdzie już nie liczyła na nic z jego strony. Miała wrażenie, że od chwili pocałunku i oferty złożonej z siebie samej, minęły całe wieki, a on wciąż milczał. Zupełnie straciła nadzieję, kiedy zadedykował Karen jedną ze swoich najpiękniejszych piosenek. Doskonale wiedziała, do kogo kieruje te słowa, jak też widziała, co potem mogło się stać, gdyby w porę nie przeszkodził im Tom. Już wcześniej widziała, jak na nią patrzył, w ten sposób chyba nawet nie patrzył na Ann...   
            W tych oczach było coś, czego jeszcze nigdy nie widziała w jego spojrzeniu, jakiś nieopisany błysk, radość życia, ale przede wszystkim widziała w nich ogromną czułość i uczucie. Wiele by dała, gdyby choć raz spojrzał na nią właśnie tak, za jego miłość zaprzedałaby duszę diabłu. Właściwie to nawet nie za miłość, a choćby za to, by mogła z nim być... Wierzyła, że z czasem mógłby pokochać i ją. Byle tylko mogła jakoś pozbyć się tych rywalek.
            Zza szyby hotelowego okna w recepcji odprowadziła ich wzrokiem.
            Gdyby móc choć na chwilę znaleźć się w ciele Aimee... Ostatnio Bill poświęcał jej bardzo dużo czasu, odkąd tu przyjechała właściwie ciągle widywała ich razem. Zastanawiała się, co on właściwie może myśleć i czuć? Z jednej strony Karen - na której musiało mu zależeć, bo nie sposób było tego nie zauważyć, a z drugiej jej piękna przyjaciółka, która najwyraźniej na niego leciała. Czy możliwe było to, że między nimi nic się nie wydarzyło? Znała Billa, wiedziała, że jest lojalny i szlachetny, ale w tej sytuacji... Aimee była najprawdopodobniej wolna, albo przynajmniej niezamężna, bo kto wie, w jakim mogła tkwić związku, jednak on wcale nie musiał o tym wiedzieć. Nic nie stało na przeszkodzie, aby mogli iść ze sobą do łóżka. Nic, prócz jego miłości, a to była ogromna przeszkoda, ale Nadia nie mogła o tym wiedzieć.

***

            - Pokażesz mi, jak mieszkasz? - zagadnęła Aimee, kiedy wracali do hotelu.
            Tom po godzinie zmył się do sklepu, w którym pracowała Anita, pozostawiając ich samych, co Bill - wykorzystując moment nieuwagi dziewczyny - skwitował tylko cichym mruknięciem: „Wiedziałem, że tak będzie...”.
            Wzdrygnął się na jej słowa. Przecież obiecał sobie, że nie spędzi z nią tego wieczoru. „I co teraz, panie Kaulitz?”, zadał sobie w myślach pytanie.
            - Jeśli chcesz, zapraszam, ale za jakąś godzinkę będę musiał jechać do mojego prawnika - wymigał się sprytnie. Miał nadzieję, że tym stwierdzeniem spławi ją na dobre.
            - A długo ci tam zejdzie? - zapytała z uśmiechem.
            - Nie mam pojęcia, ale możemy się umówić, że jeśli wrócę wcześniej, to do ciebie zadzwonię, hm? - Puścił jej oczko.
            - Jasne - uśmiechnęła się promiennie.
            Miał wrażenie, że rybka połknęła przynętę, i nawet był z siebie dumny.
            Kiedy weszli do hotelu, Bill podszedł do lady recepcji, a w ślad za nim Aimee. W duchu prosił los, żeby tylko nie przyszło jej do głowy wziąć go pod rękę lub gorzej – za rękę. Aby utrudnić jej realizację takiego pomysłu, wciąż obracał w dłoniach swój telefon. Udało się.
            - Co tam słychać Nadia? - Uśmiechnął się. - Masz dla mnie jakieś wiadomości, coś się działo? - zapytał.
            Dziewczyna popatrzyła na szefa z poważną miną, po czym podała mu kilka kopert, jakie dziś przyniósł dla niego listonosz. - Tyle z wiadomości. Miałeś nadzieję na inne? – zapytała z przekąsem, ironicznie się uśmiechając. Nieco zdziwiła go jej postawa, ale rozumiał. Może po prostu nie chciała już udawać, że wszystko jest w porządku? Czas uciekał, a on nie umiał jej powiedzieć wprost, że nic z tego nie będzie, że po prostu nie potrafi jej pokochać, bo miejsce w jego sercu zajmuje ktoś inny. Obiecał sobie, ze wkrótce to załatwi, był jej to po prostu winien. Bez słowa zabrał korespondencję i skierował swoje kroki w kierunku windy. Obok niego posłusznie truchtała Aimee.

***

            Nowa sukienka i buty nie ukoiły jej bólu ani nie rozweseliły. Franz widział, jak bardzo jest smutna i przygaszona, i jak za wszelką cenę stara się to ukryć. Przyglądał jej się, kiedy w zamyśleniu oglądała rzeczy, jakie chciał jej kupić. Niby okazywała radość, ale tylko chwilowo i pod wyraźnym obstrzałem jego wzroku. Kiedy tylko udawał, że odwraca od niej swoją uwagę, natychmiast popadała w apatię. Bał się swoich przypuszczeń, czuł paniczny lęk przed  domniemaniami. A jeśli przyczyną jej smutku jest ten cholerny gnój? Był taki młody i przystojny, Franz wiedział, jak bardzo przyciągał kobiety, jednocześnie nie zadowalając się kimkolwiek. Przyjeżdżając tu niejednokrotnie, widział te tłumy byłych fanek przewalające się przez hotel, tyle pięknych kobiet, które on traktował z powściągliwością i chłodem. Tamten mógł mieć je wszystkie, gdy on sam, często spotykając się z odmową żony, musiał płacić za seks zwykłym dziwkom.
            Przyszedł czas na chwilę refleksji, gdy pożałował swojego głupiego postępku. Jeśli ona cokolwiek poczuła do Billa, była to tylko i wyłącznie jego wina, jednak teraz już nic nie mógł zrobić, a tylko mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Na dodatek sam ją tu przywiózł, a mogli jechać gdziekolwiek indziej. Co on miał w głowie, prosząc tego młodzika o opiekę nad Karen? Czasem nie pojmował sam siebie.
            Wrócili do hotelu późnym popołudniem.
            - Jesteś kochanie, głodna? - zapytał Franz.
            - Nie, ale napiłabym się soku - uśmiechnęła się blado. - Chyba wezmę tabletkę, strasznie rozbolała mnie głowa.
            - Ale sok się skończył - mruknął Franz, zaglądając do lodówki.
            - To zejdę na dół i kupię sobie.
            - Ja ci kupię - wyrwał się Hoffmann.
            - Nie, przejdę się, tabletkę połknę po drodze, a świeże powietrze dobrze mi zrobi - pocałowała go w policzek.
            - Przecież dopiero co wróciliśmy - pokręcił głową mąż.
            - Skąd, kochanie? Z miasteczka pełnego spalin? - Spojrzała na niego z politowaniem.
            - Ale ja za godzinę wyjeżdżam.
            - Niedługo wrócę, na pewno zanim wyjedziesz - odparła, wkładając do kieszonki kilka euro, po czym zamknęła za sobą drzwi.
            Sok właściwie był tylko pretekstem. Chciała pokręcić się trochę po okolicy z nadzieją, że gdzieś ich spotka. Nie potrafiła pozbyć się dręczących kombinacji, gdzie mogą teraz być Aimee i Bill? Nie widziała, jakie to plany miała na dziś jej przyjaciółka, ponieważ rankiem Franz skutecznie uniemożliwił im rozmowę w cztery oczy, a potem wyjechali na te całe zakupy. Miała wrażenie, że dni od przyjazdu Aimee wloką się w nieskończoność jak bezdroża prowadzące donikąd, a ona zmierza nimi bez żadnego celu.
            Nie wiedziała, co przyniesie kolejny dzień, i chwilami miała już tego wszystkiego dość, była tak bliska zwątpienia, że już miała ochotę poprosić Franza, aby ją stąd zabrał. Widok szczęśliwej i beztroskiej Aimee, jej szczebiotanie, jaki to Bill jest wspaniały - to wszystko tak bardzo bolało. Gdyby jej tu nie było, przynajmniej nie musiałaby tego wszystkiego wysłuchiwać i na to patrzeć.
            Zamiast soku kupiła małą wodę. Wiedziała, że wyjdzie na idiotkę, kiedy wróci do pokoju, ponieważ wody w lodówce było kilka butelek. Nie dbała jednak o to, pochłonięta zupełnie innymi myślami, przechadzała się wolno po alejkach małego, hotelowego parku. Przez chwilę przykuło jej uwagę duże, stare, niemal doszczętnie suche drzewo, zielone listki były tylko na jednym konarze. Nawet zastanowiła się, czemu Bill po prostu go jeszcze nie wyciął, ale dość szybko o tym zapomniała.
            Kiedy wychodziła z hotelu, Nadia była zajęta jakimś gościem, ale teraz stała sama za ladą recepcji, przeglądając jakieś pismo. Miała nadzieję, że od niej dowie się, czy Aimee już wróciła. Nie chciała pytać wprost, postanowiła więc zrobić to sposobem.
            - Jak mija dzień? - Uśmiechnęła się do dziewczyny. - Chyba względny spokój, prawda?
            Nadia odwzajemniła uśmiech:
            - A tak, jak widać, nawet poczytać sobie mogę. A co u ciebie? Odkąd przyjechała twoja przyjaciółka, prawie cię nie widuję.
            - Nadzorowałam remont w domu dziecka, a teraz przyjechał mój mąż - odparła Karen, dodając: - A Aimee, ona wprawdzie przyjechała do mnie, ale jest jak kotka; chadza własnymi drogami, zresztą dzisiaj też od rana jej nie ma w hotelu.
            - Jak to: nie ma? - Nadia uśmiechnęła się tajemniczo.
            - No, nie ma - Wzruszyła ramionami Karen. - Nie mam pojęcia, gdzie ona się podziewa.
            - Kochana... - Nadia z politowaniem pokiwała głową. - Już dawno jest w hotelu - Uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym dodała: - Z Billem, w jego apartamencie.