niedziela, 18 lutego 2018

Część 24. „Dwa odcienie zapomnienia”



Część 24. „Dwa odcienie zapomnienia”


            A już myślała, że to, co niemożliwe i nieoczekiwane, może nagle się zmienić. Jego wszystkie słowa, cudownie uskrzydlające ją niedopowiedzenia i to, że nie zaprzeczył temu, co powiedziała pani Potts, wlewało w jej serce radość i nadzieję. Ona sama też starała się wysyłać mu jakieś znaki, że nie jest jej obojętny. Chciała, żeby to wszystko - jeśli w ogóle miało się coś wydarzyć - potoczyło się subtelnie, wszak było jeszcze trochę czasu. Wiedziała, że nie odejdzie od Franza, bo, po pierwsze, wiązała ją obietnica dana matce, a po drugie - on nigdy nie dałby jej rozwodu - przynajmniej tak kiedyś powiedział. Dlatego miała tylko jedno, jedyne marzenie - choć raz poczuć jego fizyczną bliskość i ciepło, tylko tyle, niczego więcej nie oczekiwała, chociaż o wiele więcej pragnęła. Na jedno skinienie niemal natychmiast zatonęłaby w jego ramionach. Tymczasem przyjechała Aimee, właściwie chyba tylko po to, aby skraść jej wszystkie marzenia.
            Tego dnia samotnie wróciła do swojego apartamentu, sprytnie wykręcając się zmęczeniem i chęcią odpoczynku. I choć miała wrażenie, że przez chwilę wyłapała jakąś błagalną prośbę w jego wzroku, to jednak nie pozostała w ich towarzystwie. Wystarczyła zaledwie godzina, aby popisy przyjaciółki dały jej się we znaki, głównie z powodu obiektu, do którego były adresowane. Popołudnie wydało jej się więzieniem czasu, tym bardziej, że nie wiedziała, co przyniesie wieczór, a ten był jeszcze gorszy. Każda kolejna godzina zadawała dodatkowy ból. Dlaczego jej tak długo nie ma? Gdzie są i co robią? Kilkakrotnie wychodziła na taras, aby zerknąć w jego okna, czy u niego przypadkiem nie pali się jakieś światło, ale zupełna ciemność podsuwała najgorsze wizje.
            Właśnie tam kończyła palić kolejnego papierosa, kiedy trzasnęły drzwi.
            - Gdzie jesteś, kochana? - zaszczebiotała Aimee. Nabrała potężny haust powietrza i jednocześnie poczuła zdenerwowanie. Co też przyjaciółka ma jej takiego do powiedzenia?
            - Jestem - Wyszła jej na spotkanie.
            - Myślałam, że już śpisz!
            - Właśnie miałam zamiar się kłaść - odparła pogodnie Karen, starając się, aby jej głos brzmiał wiarygodnie. Faktycznie, była już w nocnej koszulce. - Jak widzę, dobrze się bawiłaś – zagadnęła, choć nie musiała niczego z Aimee wyciągać, prędzej czy później i tak pochwali się swoimi podbojami, i nawet jeśli nie chciała tego słuchać, wiedziała, że będzie zmuszona.
            - Było wspaniale! - Blondynka opadła na kanapę. - Bill jest boski... - mruknęła z rozmarzeniem. „Wiem...”, pomyślała w tej samej chwili przyjaciółka, ale przekornie zapytała:
            - A cóż w nim takiego boskiego?
            - Jest taki pociągający, tylko... - skrzywiła się Aimee.
            - Co? - Oczy Karen zaiskrzyły ciekawością.
            - Straszna z niego pierdoła. Byliśmy w klubie, trochę potańczyliśmy, potem poszliśmy na spacer nad morze i nic!
            - Chciałaś od razu zaciągnąć go do łóżka? - roześmiała się rozmówczyni.
            - No nie tak od razu, ale chociaż mógł mnie pocałować - oburzyła się. - Mam tylko cztery dni i muszę je dobrze wykorzystać! - skwitowała, udając się do łazienki, z której po chwili wychyliła się i dodała: - Muszę go mieć!
            Karen chwilowo odetchnęła z ulgą, lecz kto wie, co przyniesie kolejny dzień? Bill może nie był taką łatwą zdobyczą, ale znając jej możliwości, mogła się spodziewać, że w końcu ulegnie, w czym utwierdziła się już we wtorek rano.
            Aimee wstała równie wcześnie, nastawiając sobie poprzedniego dnia budzik, i oznajmiła, że jedzie z nimi do tego domu dziecka, bo tak się umówiła wczoraj z Billem. Karen nie chciała protestować w nadziei, że trochę się tam ponudzi i najprawdopodobniej szybko zmyje. Jednak takiego obrotu sprawy, jaki miał miejsce, zupełnie się nie spodziewała. Już w samochodzie uprzedziła ją, siadając z przodu, obok Billa, po czym swoim szczebiotliwie przekonującym głosikiem poprosiła go, żeby pokazał jej okolicę. Swoją prośbę poparła mocnym argumentem, że przecież on nie musi niczego tam nadzorować, a Karen sobie świetnie sama poradzi. Nie wiedziała, czy głupio mu było odmówić, czy robił to z prawdziwą przyjemnością, tym samym wpadając w sidła pogromczyni serc, jednak dla pewności zapytał jeszcze o to Karen:
            - Poradzisz sobie sama? - Spojrzał na odbicie jej twarzy w lusterku.
            - Jasne, jedźcie. Przecież nie jesteś mi tam potrzebny - odparła wbrew sobie, ale cóż mogła powiedzieć innego? Tak naprawdę potrzebowała jego obecności, ale nie do pomocy przy pracy, a dla samej radości, że jest tuż obok niej.
            Wytłumaczyła zdziwionej pani Potts, że musiał zaopiekować się gościem i pospiesznie rzuciła w wir pracy. Starała się nie myśleć, ale nie mogła na niczym się skupić. Wszystko straciło dla niej sens i nie umiała już czerpać z tej pracy żadnej radości, gdy tuż obok zabrakło jego.
            Czasem czuła pod powiekami piekące łzy. Wówczas z trudnością powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć płaczem. Na szczęście każdy był zajęty i nikt nie zauważył jej podłego nastroju.
            Wrócili po nią punktualnie o czternastej, ale do wewnątrz wszedł tylko Bill. Gdy go zobaczyła, serce zabiło jej radośniej, ale natychmiast przypomniała sobie wszystkie smutne chwile, jakie spędziła dzisiaj bez niego.
            - Przepraszam, że zostawiłem cię tutaj samą, ale głupio było mi jej odmówić - usprawiedliwił się pospiesznie.
            - Nie ma sprawy, przecież nie ma potrzeby, żebyś marnował tu czas. - Uśmiechnęła się, starając, aby nie dostrzegł jej smutku. Odwzajemnił uśmiech czule i pięknie, tak jak to on potrafił, a kiedy spostrzegł, że na policzku umazana jest farbą, chciał ją zetrzeć. Jednak uchyliła się.
            - Zostaw, tylko się ubrudzisz. Idę to zmyć.
            Zdziwił go ten stanowczy i oschły ton. Musiała mieć żal, że nie dotrzymał jej towarzystwa. Tak, z pewnością go miała, ale nie zdołałby wyciągnąć z niej takiego wyznania. Robiła to w końcu dla niego, jemu pomagała, a on zachował się tak beznadziejnie, choć usprawiedliwiał się sam przed sobą, że widział w tym swój cel. Właśnie w tych chwilach miał idealną okazję wyleczyć się z tej miłości, jednak teraz już wiedział, że w osobie Aimee nie ulokuje zamiennie swoich uczuć. Owszem, była piękną kobietą i bardzo podniecającą, w dodatku miał wrażenie, że to właśnie w jej ramionach mógłby zaznać cielesnego ukojenia wszelkich pragnień, ale tylko tyle. Bo tak naprawdę nie była w jego typie pod żadnym względem, i na pewno nie mógłby się w niej zakochać. W dodatku zaczynał wątpić, czy po wyjeździe Karen, jeszcze kiedykolwiek to nastąpi.
            - Przyjedźcie państwo dopiero za trzy dni - zagadnął go majster. - Mamy do wykończenia cztery pokoje, a następne będzie można zacząć jak już te wyschną, przeniesie się graty i łóżka z innych, bo dzieciaki nie miałyby gdzie spać.
            - Czyli w sobotę? To bez sensu, lepiej umówmy się na poniedziałek.
            - A, no tak, racja. - Mężczyzna podrapał się po głowie.
            - Tak, tak - przytaknęła pani dyrektor. - My musimy wszystko przygotować, posprzątać.
            - Więc kiedy? - zapytała Karen, która właśnie wróciła z łazienki i słyszała końcówkę rozmowy.
            - W poniedziałek - odpowiedział jej Bill. - Gotowa?
            - Tak, wezmę tylko torebkę.
            W milczeniu doszli do auta, ale tam już nie było tak cicho. Aimee opowiadała, gdzie zabrał ją Bill: byli w centrum i na latarni morskiej.
            - Fajnie - mruknęła niespodziewanie Karen. - Odstawcie mnie tylko do hotelu i możecie jechać dalej.
            Bill natychmiast zerknął w lusterko, gdzie ujrzał jej smutną twarz. Znikła jego pogodna i ciepła Karen, a na jej miejsce pojawiła się zraniona i przybita. Wiedział, że to on jest tego przyczyną. Jemu też było przykro, ale im wcześniej ją sobie odpuści - tym lepiej dla obydwojga. I tak nic dobrego by z tego nie wyszło, gdyby nawet coś miało się stać. Potem byłoby mu jeszcze trudniej, bo nieuniknione było to, że niebawem ją straci.
            Podjechali pod hotel, gdzie Karen zauważyła coś, czego kompletnie się nie spodziewała. Na parkingu stał czarny Chevrolet jej męża.
            - Dzięki – rzuciła, pospiesznie wysiadając i ruszyła w kierunku schodów, gdzie właśnie zatrzymał się Franz, kiedy zauważył ją podążającą w jego kierunku.  
            Z żalu rzuciła mu się w ramiona jak nigdy wcześniej. Aż się zdziwił tą jej niespodziewaną reakcją, myślał raczej, że nadal jest na niego zła.
            - Co za wspaniałe powitanie - mruknął, chowając twarz w jej włosach. - Gdzie ty byłaś? - zapytał, czując zapach farby.
            - Malowałam w domu dziecka - odparła szczerze.
            - Miałaś tu wypoczywać, a ty jednak wdałaś się w tę charytatywną pracę.
            - Ileż można wypoczywać? - Rzuciła torebkę na fotel i sięgnęła po butelkę z napojem. - Nie lubię bezczynności, w dodatku nie ma ostatnio za dobrej pogody. A co tam w Berlinie?
            - Już dobrze, dlatego jestem.
            - Cieszę się - Rozjaśniła twarz uśmiechem. Naprawdę się ucieszyła, chyba po raz pierwszy od jakiegoś czasu. Miała nadzieję, że Franz pomoże jej jakoś zapomnieć, może w jakiś cudowny sposób uśpi w niej tę miłość, beznadziejną i bez szans na jakiekolwiek spełnienie. Choćby tylko fizyczne...
            - Cóż za zmiana - stwierdził z nutą ironii, lecz jednak z radością. - A gdzie Aimee?
            - Z Billem, przecież po to tu przyjechała - rzuciła, wstając. - Idę pod prysznic, a ty jak chcesz, zejdź na obiad, ja nie mam ochoty.
            - Zamówię sobie do pokoju, nie chce mi się tam siedzieć samemu! - krzyknął, bo Karen już była w łazience, a jego twarz okrasił promienny uśmiech, wyrażający radość z tego, o czym się właśnie dowiedział. Więc nie był to głupi pomysł, żeby przysłać tu Aimee, używając Billa jako przynęty. Znał ją i wiedział, że jeżeli chodzi o niego, to nie odpuści. Przecież taka okazja mogła już jej się nie nadarzyć. Gdyby przyjechała tu sama, mogłaby się najwyżej kilka razy minąć z nim w drzwiach hotelu, a jak widać, dzięki Karen szybko się koło niego zakręciła.
            - I bardzo dobrze - mruknął z satysfakcją.

***

            - Wiem, że dobrze się bawisz, ale chyba musimy już wracać - wykrzyczał Bill wprost do ucha Aimee, która popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem, ale posłusznie wyszła z nim na korytarz klubu „De Vivr”.
            - Czemu tak wcześnie? - zapytała z wyrzutem już na zewnątrz, gdzie nie było tak gwarno.
            - Ja naprawdę muszę, jest już północ, a rano mam trochę zajęć - Uśmiechnął się, obejmując ją. Natychmiast przylgnęła do niego i złączeni uściskiem, ruszyli w kierunku hotelu. Polubił ją przez te dwa dni, jakie spędził prawie wyłącznie w jej towarzystwie, ale mimo wcześniejszych planów, traktował wyłącznie jak kogoś, kto swoją osobą umila mu czas, jak koleżankę, bo na pewno nie przyjaciółkę. Jednakże widział, jak bardzo ona stara się go zdobyć, toteż usilnie trzymał ją na dystans, co jednak z każdą chwilą było coraz trudniejsze. Był w końcu tylko słabym facetem, a ona naprawdę piękną i atrakcyjną kobietą, toteż coraz częściej łapał się na podziwianiu jej świetnego ciała, wszystkich jego kobiecych walorów, których natura jej nie poskąpiła. W dodatku, będąc w jej towarzystwie, z przyjemnością wyłapywał wygłodniałe spojrzenia mężczyzn i nawet był dumny, że może pokazać się z taką kobietą. Niech wszyscy widzą, że już nie cierpi i nie ubolewa po stracie Ann. Teraz znów pomyślał, że zrobi wszystko, aby pozbyć się uczucia, jakim zapałał do Karen, a w konsekwencji jakoś o wszystkim zapomnieć, choć wiedział, że nie będzie to łatwe.
            - Wiesz co, Bill...? - zagadnęła łagodnie.
            - Tak?
            - Mam wrażenie, że się mnie trochę boisz.
            - Naprawdę? - roześmiał się. - Dlaczego tak sądzisz?
            - Jesteś taki ostrożny... Ja wiem, że faceci stronią od takich kobiet jak ja. Może myślą, że dostaną kosza? - popatrzyła na niego.
            - No wiesz... To niezupełnie o to chodzi, przynajmniej w moim przypadku - zaczął.
            - To znaczy?
            - Ja po prostu jeszcze nie jestem gotowy na cokolwiek, już nie wspominając o związku, to wszystko - skłamał, bo tak naprawdę wcale nie o to chodziło. Gdyby Karen była wolna, już dawno rzuciłby jej do stóp swoją miłość.
            - Przecież nikt nie mówi o związku - zamruczała jak kotka i zachodząc mu drogę, zarzuciła ręce na barki. Nie chcąc zachować się idiotycznie, objął ją w talii. To zapomnienie było naprawdę bardzo kuszące, w dodatku przyjemniejszego sposobu na pozbycie się Karen z jego głowy, chyba nie było. Jej dłonie przesunęły się wyżej po linii jego ramion, dotykając szyi, a w końcu delikatnie pieszcząc kark pod włosami. W końcu przywarła do niego całym swoim ciałem, wciskając kolano między jego uda.
            - Podoba mi się ta twoja nieśmiałość... Jest naprawdę podniecająca...
            Przesunęła palcem po jego policzku i obrysowała kontur ust, coraz bardziej przybliżając do nich swoje, podczas gdy zaangażowanie Billa w tę grę ograniczało się jedynie do jej mocniejszego objęcia. To, że nie przejął inicjatywy, nie oznaczało, że mu się to nie podoba. Wręcz przeciwnie. Kiedy poczuł na sobie jej ciepłe wargi, uczucie przyjemnego mrowienia stopniowo objęło całe jego ciało. Rozpływało się wolno, ale wraz z pogłębieniem pocałunku stawało się coraz silniejsze. Całkowicie poddał się obezwładniającej go rozkoszy.
            Dla niego Aimee była tylko substytutem, kiepskim środkiem zastępczym. Ani tak ładna jak Karen, ani tak delikatna i wrażliwa, ale była kobietą, miała niezłe ciało i choć pewnie mniej gładkie w dotyku i nie tak pożądane, to jednak w zasięgu jego możliwości. Ją mógł mieć w każdej chwili, a o tamtej jedynie pomarzyć. A on miał już dość tych marzeń. Zapragnął wreszcie poczuć bliskość pięknej kobiety, jej dotyk, gładkość skóry i smak gorących pocałunków, kimkolwiek ona była. Dłonie niemal bezwiednie wkradły się pod krótki top, a usta łapczywie kosztowały smakowitej rozkoszy. Słyszał jej głośne westchnienia, co jeszcze bardziej go podniecało.
            Jakieś śmiechy dochodzące z oddali wróciły mu poczucie rzeczywistości. Stali w samym środku parku, na jednej z głównych alejek, oświetleni blaskiem latarni. Chyba oszalał... Do jasnej cholery, co on tutaj wyprawia? Właśnie zachował się jak jakiś narkoman na głodzie, dając się ponieść tej karuzeli podniecenia w publicznym miejscu. Wszak była noc, ale o tej porze w wakacje, w tej miejscowości nietrudno było spotkać jakiegoś człowieka. I teraz dostrzegł właśnie zmierzającą ku nim grupkę młodych ludzi. Wprawdzie byli jeszcze dość daleko i nie mogli widzieć zbyt wiele, ot jakąś całującą się parę, co było tutaj raczej rzeczą normalną.
            - Idziemy do hotelu - zwrócił się do Aimee, która spojrzała na niego nieprzytomnie, ale z błyskiem radości w oczach, wiele sobie obiecując po tych słowach, brzmiących jak nakaz i jednocześnie niezwykle podniecających.

***

            Karen przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. W końcu wstała cicho, tak aby nie zbudzić śpiącego już od godziny męża, i wymknęła się na taras ze swoim przyjacielem papierosem, który od kilku dni pomagał złagodzić skutki jej zmartwień. Nie wyczekiwała Aimee, wiedziała, że poszła z Billem do miasteczka, aby poszaleć w jakimś klubie, więc była pewna, że wrócą nieprędko. Toteż paliła, spokojnie wpatrując się w migające punkciki na morzu, którymi najprawdopodobniej były jakieś statki. W oddali co jakiś czas dawała świetlny znak latarnia morska, zatem to tam skierowała swój wzrok, nieopatrznie zerkając w dół, na drogę prowadzącą do wyjazdu z hotelu.
            I właśnie wtedy ich zobaczyła. Szli, trzymając się za... ręce! Poczuła szybsze bicie serca i wzbierającą falę dziwnego uczucia, jakiego jeszcze nie doznała. Zazdrość...? Tak, na pewno była to zazdrość, ale zmieszana z wściekłością, żalem i bólem. Przykucnęła, jakby bojąc się, że któreś z nich spojrzy w górę i zauważy ją. Nie chciała, aby myśleli, że niecierpliwie wyczekuje ich powrotu - bo tak to mogło wyglądać, toteż, ukryta w ciemności, obserwowała ich bacznie spomiędzy tralek, z towarzyszącymi jej w tym momencie emocjami. Lecz im nawet nie przyszło do głowy, ażeby patrzeć w górę, zbyt byli zajęci rozmową i sobą wzajemnie, w końcu zniknęli w drzwiach wejścia.
            Wróciła do ciepłego łóżka z bólem serca, które chyba właśnie pękło. Czy rozsypie się na drobne kawałki, jeśli Aimee nie wróci na noc?

***

            Wsiedli do windy, ale, ku jej zdziwieniu, Bill nacisnął numer piętra, na którym znajdował się pokój Karen.
            - Nie zaprosisz mnie na drinka? - zapytała zalotnie.
            - A nie wystarczy na dziś? - Uśmiechnął się. Na jego szczęście, ten przymusowy, wieczorny spacer ostudził wszystkie jego żądze. Teraz był pewien, że nie opamiętałby się, gdyby ta gra rozpoczęła się w innym miejscu, bardziej intymnym niż miejski park. Mógł ją zaprosić do siebie, mogła być jego w każdej chwili, ale teraz już jej nie chciał. Pragnął kobiety całym sobą, ale nie tylko po to, by zaspokoić swoje podniecenie.
            - Mi nie... - mruknęła, znów się przed nim prężąc.
            - Wiem, ale ja naprawdę muszę wcześnie wstać. Nadrobimy to innym razem, dobrze? - puścił jej oczko.
            - Trzymam za słowo - szepnęła mu wprost do ucha, delikatnie je przygryzając. Drgnął i znów to poczuł. A może jednak...
            Na ratunek zdrowemu rozsądkowi pospieszyły otwierające się właśnie drzwi windy. Odprowadził ją pod sam pokój Karen, natychmiast odczuwając żal, gdy tylko uzmysłowił sobie, kto śpi tuż za ścianą.
            - Zrobię ci jutro niespodziankę, chcesz? - zmrużyła oczy Aimee.
            - Pod warunkiem, że będzie przyjemna - odparł Bill, trochę jakby od niechcenia.
            - Bardzo... Dobranoc.
            Kolejny raz przylgnęła do niego, całując, tym razem bardzo delikatnie. Szybko zakończył tę pieszczotę, jakby obawiając się, że z każdą kolejną sekundą nie będzie chciał przestać.
            - Dobranoc - pożegnał się i czym prędzej odszedł.
            Aimee weszła do apartamentu Karen, a zobaczywszy, że w pomieszczeniu jest zupełnie ciemno, starała zachować się jak najciszej, szykując z powodu przyjazdu Franca, swoje posłanie na kanapie w saloniku. Powinna być zmęczona po tych harcach na parkiecie, jednakże wcale tego nie czuła, wręcz przeciwnie; była rześka i podniecona. I choć jeszcze nie osiągnęła zamierzonego celu, to jednak w jej głowie zrodził się pewien szalony plan. Chce niespodzianki, więc będzie ją miał, ale tego się zupełnie nie spodziewa.

6 komentarzy:

  1. Już się boje co to może być za niespodzianka xD ale No... chciałabym już to wiedzieć xD
    No i... to w sumie nie dziwie się, ze Bill jej uległ. Tak na dobra sprawę to jest tylko człowiekiem i tylko facetem... No i raczej długo nikogo nie miał. A na dobra sprawę ta Aimee i tak raczej lepsza do takiego zapomnienia niż chociażby Nadia, bo tej to chociaż wiadomo o co chodzi, a Nadie by tylko skrzywdził. Ale podziwiam, ze się opamiętał. To jednak dobry facet... tak myśle, ze takim to bym chyba nie pogardziła sama :P Hahaha
    No ale kochana... chce więcej i więcej twojej twórczości. Bo ja cały tydzień zawsze usycham, w oczekiwaniu na ten rozdział a to i tak zawsze dla mnie za mało :(
    Wiec teraz znów czekam z niecierpliwością. Do zobaczenia pod następnym rozdziałem, buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niespodzianka na miarę rozumowania Aimee, a więcej nie podpowiem, dowiesz się w kolejnej części, która już niebawem. Mężczyzna jest tylko mężczyzną, nikogo nie zdradza, mógłby się zapomnieć, potrzebuje lekarstwa, ale i tak ma opory. Przychodzi taka chwila, kiedy budzi się zdrowy rozsądek. Czy dziewczyna jakoś zdoła go w nim uśpić, czy jednak uczucie do Karen nie pozwoli nawet na tę chwilę szaleństwa, mimo, że przecież nie wierzy, że cokolwiek między nimi mogłoby się wydarzyć?
      Gdybym ja miała więcej czasu i motywacji, wzięłabym się za kolejne opowiadanie, a pewien pomysł się w głowie urodził, ale nie wiem, czy go zrealizuję.
      Dziękuję, ściskam i buziaki ślę ;*

      Usuń
  2. Hej,
    odkryłam Twojego bloga w maju zeszłego roku i, przyznam, przepadłam bez reszty. Nigdy wcześniej nie zostawiałam żadnego komentarza (do tej pory nie miałam konta na Bloggerze), ale – zapewniam – jestem wierną fanką, przede wszystkim Nieśmiertelnego i Fatal Passion. Z radością odkryłam, że zajęłaś się nowym opowiadaniem i naprawdę żałuję, że tak rzadko wrzucasz kolejne części (mówię tu zarówno o Heartbreak hotel, jak i o Bramach). Skoro już jednak założyłam to konto na Bloggerze, pokuszę się o bardziej konkretny komentarz:)

    Podoba mi się niesamowicie sposób, w jaki budujesz napięcie w czytelniku. Nie tylko dotyczące relacji międzyludzkich (o tym później), ale zdarzeń. Lubię to, że rzucasz czytelnikom te niewielkie wskazówki, które mogą albo zignorować – wtedy po prostu później przekonają się o ciągu zdarzeń – albo wszystkie je łączyć w całość i pozwalać dojrzewać wraz z historią. W bardzo charakterystyczny dla siebie sposób rzucasz dookoła swoich bohaterów kolejne zdarzenia i drobny "hinty", które pozwalają czytelnikowi wiedzieć więcej, niż oni sami i stresować się dużo bardziej, niż gdyby pozostawał nieświadomy. Dla takich emocji można czytać fan fiction:)
    A relacje… Przyznam, że odczuwam tu trochę niedosyt, chciałabym trochę dłużej posiedzieć w głowie Billa, Karen lub kolejnych postaci (nie wszystkich, na przykład, przy Aimee dokładnie wiadomo, o co chodzi). Lubię to, jak ich zachowanie buduje ich charakter, ale mimo tego, chciałabym czasami poznać więcej ich myśli.
    Czasami czytając Twoje opowiadanie denerwuję się też na wszystkie te kłody, które rzucasz im pod nogi, ale w gruncie rzeczy cieszę się, że istnieją, bez tego nie byłoby tak barwnie :)
    Czekam na nową część z niecierpliwością,
    buziaki,
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za miła niespodzianka, że kolejna osoba zechciała zostawić tu po sobie ślad. Nie ukrywam, że komentarze motywują mnie, bo przecież nie pisze się tylko dla siebie, z przyjemności.
      Wszystkie opowiadania zamieszczone tutaj mają kilka lat, a teraz są poprawiane. Jedynie ATGOH na drugim blogu jest nowe i pisane na bieżąco. Gdybym miała więcej czasu z pewnością częściej by pojawiały się części. No i - co tu dużo kryć - nie zawsze jest ta przysłowiowa wena, nawet kiedy znajduję czas.
      Bardzo mnie cieszy, że mój styl, charakter opowiadań podoba Ci się. Staram się zaciekawić i mam nadzieję, że udaje mi się to, szczególnie kiedy po zakończeniu części pozostawiam w głowie czytelnika jakieś pytania. Mam wówczas nadzieję, że z chęcią tu wróci, aby dowiedzieć się co było dalej. Myśli moich bohaterów... no cóż, czasem wydaje mi się, że aż za dużo ich dylematów, więc pozwalam toczyć się akcji, pozostawiając pewne niedomówienia. Nie wiem sama czy zachowuję w tym odpowiednie proporcje, czy są to raczej dysproporcje. Może niekiedy też jest pewien niedosyt, ale staram się jak mogę, aby wszyscy doskonale wiedzieli o czym myślą i czego pragną. Jakoś zazwyczaj bez zastanawiania pisałam co mi w duszy grało. Może w kolejnych częściach będzie tego więcej, głębiej wtopisz się w ich odczucia i przemyślenia.
      Musisz wiedzieć, że sprawiłaś mi ogromną radość pozostawieniem komentarza, serdecznie Ci dziękuję, mając nadzieję, że dobrniesz z moimi bohaterami do końca.
      Ściskam i pozdrawiam serdecznie ;*

      Usuń
  3. To jest naprawdę niesamowite jak takie przyzwoicie wierne zasadom osoby szukają pocieszenia w ramionach osób, które z zasadami mają niewiele wspólnego.
    Ciekawe czy tak łatwo będzie im zapomnieć w objęciach substytutów czy przypadkiem nie poczują raczej że zdradzają siebie i swoje uczucia ( mimo że ze sobą nie są) ;).

    Strasznie ciężko było mi czytać ten rozdział - nie ze względu na styl, czy treść bo to jak zawsze jest nienaganne, tylko z powodu wypełniających ten rozdział uczuć.
    Zarówno Karen jak i Bill wydają się być zmęczeni i rozdrażnieni obecną sytuacją. Nie mogą teraz swobodnie spędzać czasu razem w ten sposób jak robili to wcześniej, wmawiają sobie, że jeżeli teraz przestaną o sobie myśleć to później będzie łatwiej znieść wyjazd... I w tym wszystkim jest jeszcze wiele niedopowiedzianych emocji.
    Niecierpliwie czekam co dalej bo jak zawsze każdym rozdziałem zostawiasz niedosyt na następny :)
    Pozdrawiam,
    Carrie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szukają pocieszenia zazwyczaj wtedy, kiedy na pozycji przegranej stawiają swoje marzenia, uważając je za niemożliwe spełnienia, nie wierząc, że przy okazaniu sobie choćby cienia przychylności mogły się spełnić. Uczucie jakie się narodziło, jednak nie pozwala na to, mimo, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, iż nie zdołają tak po prostu zapomnieć, brną w to. Jeszcze tylko jakieś dwa, trzy dni i znów zostaną sami. Czy wówczas coś się zmieni, czy nadal będą oszukiwać samych siebie? Dowiesz się już niebawem.
      Ślę buziaki i serdecznie pozdrawiam ;*

      Usuń