piątek, 16 grudnia 2016

Część 20.


Część 20.


„Czy to wiele czego chcę? Czekam kryjąc strach,
czy ty uśpisz w sobie gniew i odpowiesz;
Nic nas nie rozdzieli...
W taką noc, nie ważne jest już nic,
gdy zechcesz ze mną być, być tak blisko…
W taką noc, nie zrani mnie już nic,
gdy ze mną będziesz ty, znów tak blisko...”
Kasia Kowalska – „Być tak blisko”


            Jak znieść taką noc w samotności? Może potraktować ją jak każdą inną i po prostu po większej dawce odpowiednich środków, zapaść w senną błogość? Nie widzieć fajerwerków, ani nie słyszeć bicia zegara o północy, przeżyć te godziny w zupełnej nieświadomości, a rankiem obudzić się jak każdego, kolejnego dnia…
            Od rana nie potrafiła naleźć sobie miejsca. Amy dzwoniła koło południa, że idą na spacer, a potem pomału będą szykować się do Sylwestra. Odruchowo zerknęła na zegar. Dwudziesta...
            Przeważnie o tej właśnie godzinie rozpoczynały się wszystkie bale, wszelkie sylwestrowe prywatki i imprezy. On też z pewnością właśnie rozpoczynał szampańską zabawę u boku tamtej kobiety, a ona niemal w tym samym czasie zaczynała pozbywać się wszelkich złudzeń.
            Tak... Miała nadzieję... Złudną? Bezsensowną? No cóż... Pewnie tak, ale miała ją i ta właśnie nadzieja pozwoliła jej jakoś przetrwać ten czas, koszmarne trzy dni bez jakiegokolwiek kontaktu, wypełnione myślami o nim, wyczekiwaniem, że się odezwie, może wybaczy...? Wielokrotnie trzymała w dłoni telefon, pragnąc pogrzebać dumę i przełamać wszelkie bariery, znów błagać go o wybaczenie, jednak nie zrobiła tego i sama nie wiedziała czemu. Może nie chciała się narzucać, może bała się, że znów usłyszy jakieś gorzkie słowa?
            Wzięła prysznic i zrobiła delikatny makijaż. Przez chwilę zastanowiła się właściwie po co to robi, skoro zaraz i tak założy dres, a potem rozścieli łóżko.
            To będzie najkoszmarniejszy Sylwester w jej życiu, pierwszy w Berlinie po tylu latach spędzonych za oceanem. Nie tego chciała, wracając tu… Może, gdyby Julia nigdzie się nie wybrała, jakoś wprosiłaby się do niej w gościnę, ale przyjaciółka już dwa miesiące temu zarezerwowała miejsca na jednym z bali. Mogła iść do rodziców, ale oni zaprosili wścibską ciotkę, a tej nie lubiła szczerze, dlatego już wolała pozostać w domu.
            Dorzuciła do kominka kilka szczap, które pozwoliły podtrzymać ogień. Sama usiadła przed nim po turecku, ubrana w dość niezwykłą i ekstrawagancką jak na ten wieczór kreację, roztrzepując palcami jeszcze mokre włosy. Jej myśli wciąż krążyły wokół jednego i ogromny żal ściskał za serce. Łzy zapiekły pod powiekami…  
            Od Lucienne dowiedziała się, że będą się bawić na jakimś wielkim, ekskluzywnym balu, którego koszt od pary stanowił jej dwie pensje. Gdyby teraz byli razem, nie chciałaby się tam znaleźć, raczej wolałaby spędzić tę noc tylko z nim. Nie lubiła takich imprez, gdzie kobiety jedna przez drugą, prześcigały się w coraz droższych kreacjach. A jeśli już by ją tam zabrał, z pewnością założyłaby jakąś skromną, elegancką sukienkę. 
            Ale cóż to w ogóle za mrzonki…? Sama zganiła się za takie marzenia, które tylko sprawiały jeszcze większy ból i pogłębiały tęsknotę.
            Właśnie w tym miejscu dopadła ją kolejna tego wieczoru chwila zadumy, jedyna myśl zdominowała wszystkie inne; myśl o nim...

~

           
            Sam nie wiedział dlaczego właściwie tu przyszedł. Może po to, żeby się dręczyć, że nie jest teraz z nią? Przez te kilka dni miał sporo czasu na przemyślenia, już na spokojnie analizując wszystko szczegółowo, z godziny na godzinę zaczynał postrzegać to zupełnie inaczej i sam przed sobą coraz bardziej usprawiedliwiał ją. Każda wspominana okoliczność była coraz mocniejszym argumentem  świadczącym teraz na jej korzyść. Wyrzucał sobie swój ówczesny egoizm, starając dokładniej przypomnieć wydarzenia ich wspólnych, ostatnich miesięcy przed jej wyjazdem. I dopiero teraz uderzył w niego pewien fakt, jaki wówczas zbagatelizował. Jak mogło mu to wcześniej umknąć? Ten czas, kiedy źle się czuła, kiedy zdarzało jej się omdleć - uwierzył jej na słowo, że nie dzieje się nic złego, a osłabieniu winne jest przesilenie wiosenne i niedobór witamin. Powinien był wówczas udać się z nią do lekarza. Teraz był pewien, że już wtedy w jej wnętrzu rozwijała się ta mała istotka, która po latach wyrosła na piękną kobietę.
            Tak... Miała przecież rację... Gdyby wtedy został ojcem wybuchłby skandal, a ona stałaby się atakiem licznych pismaków, pseudo-przyjaciół, znajomych i w ogóle całej opinii publicznej. A on? Jak udźwignąłby taką odpowiedzialność? Jak w wieku siedemnastu lat przyjąłby rolę ojca? Czy potraktowałby ją jako swoją życiową, czy może jako zło konieczne?  
            Podczas rozmowy z nią był pewien, że podołałby temu zadaniu znakomicie, a nawet zarzekał się, że kochałby ją taką samą miłością po dzień dzisiejszy. Tylko, czy na pewno, jak słusznie stwierdziła, wystarczyłoby tego uczucia do tej chwili?
            Obydwoje przeszli ciężką próbę, ona zdecydowanie cięższą. On cierpiał po rozstaniu, jednak miał swój zespół, karierę, co wciąż dawało mu satysfakcję, kojąc ból po jej stracie. Ona urodziła i wychowała za oceanem jego córkę, żyła ze świadomością, że on o niczym nie wie, poświęciła się zwracając mu wolność, nie chcąc marnować mu życia...
             „Marnować?”, skrzywił się na tę myśl. Przecież kochał ją tak mocno, tak bardzo, jak szaleniec, jednak skoro zwątpiła, na pewno nie potrafił okazać jej tego uczucia należycie. Doskonale pamiętał, jak nie zważając na nią imprezował, jakie dopadały go wątpliwości i, jak w pewnej chwili ten związek zaczynał mu ciążyć, wtedy był naprawdę takim cholernym dupkiem… Zrozumiał to wszystko dopiero wówczas, kiedy stracił ją na dobre. „Za chwilę okaże się, że to wszystko jednak moja wina”, pomyślał, ironicznie uśmiechając pod nosem sam do siebie. Wybaczenie rosło w nim z każdym wspomnieniem i upływającymi minutami coraz bardziej, aż stało się na tyle duże, że sam zaczął się zadręczać myślami i wyrzutami sumienia.
            - Najlepszego! – Wyrwał go z letargu głos brata. Przechylił swój napełniony koniakiem kieliszek upijając odrobinę.
            - Chociaż raz byś ze mną zatańczył - Usłyszał pełen wyrzutu głos Patrizii. No tak, przecież zamiast bawić się w tę wyjątkową, jedyną w roku noc, on przesiedział już trzy godziny przy stole. Jednak wcale nie miał ochoty na zabawę. Pochłaniająca wciąż jego umysł analiza tego, co się wydarzyło nie pozwalała na beztroskę ani też na skierowanie myśli na inny, przyjemniejszy tor. Jedynym uczuciem, jakie teraz nim zawładnęło była tęsknota i żal. Babette zapewne była tego wieczoru zupełnie sama, jak więc miałby się teraz beztrosko bawić i tańczyć?
            - Przecież już się wytańczyłaś z innymi - odparł, nawet na nią nie patrząc.
            - Ale ja chciałabym zatańczyć z tobą... - Wśród dźwięków muzyki, ledwie usłyszał jej ciche słowa. Westchnął tylko, jak jakiś udręczony, zmęczony życiem człowiek. Ale przecież on właśnie tak się czuł, był zmęczony i udręczony całą tą sytuacją i niepewnością, jak zareaguje na to wszystko Amy?
            Teraz on też się bał, już dawno nie czuł takiego strachu, ale z całych sił pragnął, żeby dziewczyna zaakceptowała w nim ojca. Tak bardzo chciałby jej wynagrodzić te stracone dla niej i dla niego samego lata, i miał nadzieję, że mu na to pozwoli.
            - Zatańcz ze mną jeden, jedyny raz, pierwszy i ostatni... - Kolejny raz Patrizia swoją determinacją wtargnęła w jego myśli. Spojrzał na nią zdziwiony jej słowami. A może faktycznie warto w ten sposób kupić sobie święty spokój na resztę nocy? W sumie może się poświęcić ten ostatni raz, bo teraz już był pewien, że to się nigdy więcej nie zdarzy, że to ich ostatni, wspólny Sylwester, niech więc ma od niego te namiastkę bliskości.
            Bez słowa wstał i chwycił ją za rękę, podążając na parkiet.
            Gdyby nie wielka miłość, która zamieszkała w jego sercu nie chcąc go opuścić, z pewnością pokochałby tę piękną kobietę w błękitnej sukni, przecież miała same zalety. Teraz skupiała na sobie wiele męskich, pożądliwych spojrzeń i zapewne wielu z nich mogłaby uszczęśliwić, lecz niestety nie było jej pisane obdarować tym jego... Dla niego jedynym szczęściem na świecie była inna kobieta, ta, która teraz być może samotnie wpatrywała się w zegar, mający za niespełna godzinę wybić północ, i oznajmić wszystkim, że nadszedł Nowy Rok.
            Wokół niego wirowały piękne, kolorowe suknie, roześmiane i szczęśliwe twarze zmieniały się jak w kalejdoskopie. Nawet Patrizia się do niego uśmiechała, może w podzięce za ten jeden, jedyny, ostatni taniec...?
Kręciło mu się w głowie, obrazy przed oczami pojawiały się i znikały; piękna sala, rozbawieni ludzie, świetna muzyka, wszystko to wybuchało i znikało jak kolorowe fajerwerki, choć dla niego zupełnie pozbawione koloru i jakiejkolwiek przyjemności. Przychodząc tu, chciał po raz ostatni zrobić to dla Patrizii, poświęcić się, może w podzięce za te wszystkie lata, które spędziła przy jego boku bez miłości, jakiej nie potrafił jej ofiarować? Sobie zaserwował tylko tęsknotę, żal, wyrzuty sumienia i wściekłość na samego siebie.
            Taniec zdawał się trwać w nieskończoność. Wszystko wydawało mu się takie banalne i proste, nic nie warte; ten drogi bal, wciąż ci sami ludzie z elity, te same, zawistne twarze, te oczy odbijające jedynie blask monet, ten cholerny snobizm… Czy właśnie dziś tego chciał? Czuł, jak pod koszulą płonie jego skóra, jak wszystkie myśli bolą, jak z każdą upływającą minutą ten widok wypala w nim piętno. Teraz miał wrażenie, że to jakiś senny koszmar, że zaraz się obudzi zupełnie w innym miejscu. Przecież jego tak naprawdę wcale tu nie było, albo… Był tu ciałem, a duszą i sercem w małym mieszkanku na Rosenthaller ęłęóStraße...

~

            - Cieszę się, że tu jesteśmy, wiesz? - powiedziała Amy kołysząc się w tańcu, otulona ramionami Maxa.
            - Ja też... I jestem bardzo szczęśliwy... - odparł chłopak, przytulając ją mocniej.
            - Trochę się martwię o mamę, jak wyjeżdżałam, była taka przygaszona... Mówiła, że źle się czuje, ale to chyba nie z powodu zdrowia... Jeśli to jakaś choroba, to nie ciała, a serca i duszy…
            Max domyślał się, co mogło być przyczyną kiepskiego nastroju Babette. Pewnie rozmowa z Billem tak wytrąciła ją z równowagi. Nie wiedział zupełnie co ma odpowiedzieć. Fakt, że znał całą prawdę ciążył mu teraz, jak jakiś wielki grzech na sumieniu. Przecież nie mógł niczego wyznać Amy, nie wolno było mu zdradzić się ani słowem, to była sprawa wyłącznie między nią a matką, on mógł tylko ją jakoś psychicznie do tej rozmowy przygotować, postarać się, aby zanim się dowie, miała dobre zdanie o Billu.
            - Nie powiedziała ci nic przed wyjazdem?
            Amy pokręciła głową:
            - Nic, a nic... Ale myślę, że to może z powodu Billa?
            - A wiesz, że całkiem możliwe?
            - Max, czy ty wiesz o czymś, o czym ja nie wiem? - Amy przystanęła na chwilę.
            - Wiem, że mu na niej bardzo zależy, bo sam mi o tym powiedział i tyle. Chodź, usiądziemy - pociągnął ją w stronę stołu.
            - A co z twoją matką? - zapytała.
            Pomyślał chwilę co ma jej odpowiedzieć, powinien rozegrać to rozsądnie, tak, żeby się nie wydać żadnym, nieopatrznie wypowiedzianym słowem, że wie coś więcej niż ona.
            - Między nimi jest źle i wydaje mi się, że to już nie potrwa zbyt długo... Co prawda mieli iść na tego Sylwestra razem, ale to pewnie nic nie pomoże. Mam wrażenie, że Bill chciał jej zrobić po prostu ostatnią przyjemność... Wiesz, on jest bardzo szlachetny...
            - A moja mama jest pewnie teraz sama, siedzi przed kominkiem i płacze... Jestem pewna, że ten jej wisielczy humor to z powodu tego Sylwestra... Chciałabym, żeby byli razem, może wreszcie byłaby szczęśliwa, ale znowu szkoda mi twojej matki i ciebie...
            - Mnie? - zdziwił się Max unosząc brwi. - A co ja mam z tym wspólnego?
            - No jak to co? Jeśli oni się rozstaną, to ty stracisz ojca.
            - Ale ty zyskasz - odpowiedział bez namysłu. - A tak prawdę mówiąc, to nie traci się nikogo przez to, że już się z nim nie mieszka. Nawet jeśli moja matka się z nim rozstanie i będziemy musieli się wyprowadzić, to przecież jest naszym menagerem. Poza tym mamy świetny kontakt, jestem pewien, że zawsze będzie między nami silna więź, bo to wyjątkowy człowiek i mam nadzieję, że także będziesz mogła wkrótce się o tym przekonać.
            - Sympatyczny z niego gość.
            - I wspaniały materiał na ojca.
            Amy podejrzliwie spojrzała na Maxa.
            - A co ty go tak reklamujesz? Może wiesz o czymś, o czym ja nie wiem, hę? - Zmrużyła oczy. - Coś ci mówił, tak? Coś się między nimi kroi?
            - Nie, nic nie wiem - roześmiał się Max, starając zachować swobodę i nie zdradzić żadnym gestem. - Ja tylko tak mówię, bo wiem, że jemu zależy na twojej mamie i prędzej czy później pewnie będą razem.
            - Dziwnie gadasz... - skwitowała Amy, bacznie mu się przyglądając. - Nawet jeśli, to mogę go tylko potraktować jak kumpla, bo ojca to ja już miałam – dodała, ale chłopak nie dawał za wygraną.
            - Ale już nie masz, a on jest wspaniałym człowiekiem, mam nadzieję, że się o tym przekonasz.
            - Co ty tak ciągle o tym Billu, chodźmy tańczyć, bo niedługo północ - urwała w końcu całkowicie temat.
            Max doskonale wiedział, że czy chce, czy nie, wkrótce nadejdzie taki dzień, kiedy sama się o tym przekona...

~

            Wybiła północ, wyzwalając kolejne krople łez spod jej powiek. Za oknem słychać było wybuchy petard, a mieszkańcy okolicznych domów bawiący się na prywatkach licznie wylegli na ulicę. Na stoliku stał szampan i jeden kieliszek.
            - Chyba pora cię otworzyć, co? – Popatrzyła ze smutkiem na wciąż pełną butelkę. Delikatnie odwinęła sreberko i odkręciła drucik. Korek wystrzelił bez szaleństwa i wielkiego impetu. - Ten wystrzał jest wart mojego Sylwestra... - powiedziała cicho, przez łzy, napełniając pieniącym się trunkiem szkło.
            Wzięła do ręki zdjęcie, oparte o nocną lampkę i wzniosła pucharek do góry.
            - Twoje zdrowie Bill, życzę ci szczęśliwego Nowego Roku... A sobie życzę ciebie, choć to tak bardzo nierealne… - wyszeptała, opróżniając kielich do samego dna.
            Łudziła się, że może chociaż zadzwoni z życzeniami, jednak jej telefon milczał. Od trzech dni nie dał znaku życia. Jak będzie dalej żyć, jak funkcjonować, jeśli on już nigdy się do niej nie odezwie?
            Napełniła jeszcze odrobiną szampana kieliszek i podeszła do okna, w szybie którego z kolorowymi fajerwerkami w tle, widziała swoją smutną twarz.
            - I co najlepszego narobiłaś…? – zadała sama sobie pytanie, bo przecież już tak cudownie zaczynało się wszystko układać. Bała się, że straciła na zawsze jego przychylność, że swoim postępkiem zmarnowała jedyną szansę na wspólną z nim przyszłość. Julia przekonywała ją, że na pewno jej wybaczy, a milczy tylko dlatego, że poczuł się dogłębnie zraniony i potrzebuje czasu, aby wszystko spokojnie przemyśleć i oswoić się ze świadomością, że jest ojcem. Przecież niecodziennie człowiek dowiaduje się o czymś takim. Jednak ona z każdą mijającą godziną wątpiła w to coraz bardziej, a teraz właściwie straciła już wszelką nadzieję.
            A może to właśnie ona powinna zadzwonić, złożyć mu życzenia i kolejny raz błagać o przebaczenie? Pochwyciła tę myśl, jak ostatnią deskę ratunku. Tak, zadzwoni! Przecież nie ma nic do stracenia, złoży mu życzenia, może powie jak bardzo go kocha i kolejny raz poprosi o wybaczenie, a jeśli ją odtrąci, będzie wiedziała, że wykorzystała wszystkie możliwości...
~

            Niebo rozświetlały kolorowe parasole fajerwerków, zaskakujące różnorodnością barw. Patrzył na to wszystko tępym wzrokiem, bez cienia radości, czy uśmiechu. Barwne odblaski odbijały się w jego błyszczących oczach. Kiedyś oglądał je razem z nią, lecz wtedy był szczęśliwy, pełen życia, teraz miał wrażenie, że z każdym dniem jakaś jego część ulatuje, znika bezpowrotnie. Wtedy wszystko wydawało mu się takie proste; rozkręcona kariera, świat u stóp, młodość i miłość, ona u jego boku. A teraz, mimo, że przecież miał przy sobie Patrizię, czuł się tak bardzo samotny. Potrzebował znów w swoim życiu Babette, pragnął powrotu do przeszłości. Przecież nie stało się nic, czego nie możnaby naprawić. Wystarczyło tylko zapomnieć o tym co było złe i rzucić się w ramiona przyszłości, którą mogli zbudować razem. Chciał znów poczuć jej dotyk, być blisko, przecież teraz było to możliwe…
            Tymczasem tkwił na tym beznadziejnym balu, a jego podły nastrój dawał się wszystkim we znaki. Po mroźnych dniach z sypiącą się z nieba niezliczoną ilością białego puchu, dzisiaj świat płakał, a to co jeszcze wczoraj raziło w oczy czystą bielą, zamieniło się w brudne kałuże. Mógł teraz utożsamić swój nastrój z tą fatalną pogodą.
            Przez cały wieczór był wściekły, rozżalony, zupełnie jakby miał pretensje do całego świata. Nawet Tom stwierdził, że zachowuje się beznadziejnie i skoro zdecydował się tu być, to nie powinien wyżywać się na wszystkich za swoje życiowe problemy. Doskonale wiedział, że brat ma rację... Nie powinien był tu przychodzić, bo i tak nie potrafił czerpać z tego wieczoru żadnej przyjemności. Najbardziej cierpiała na tym wszystkim Patrizia, a niemal każde wypowiedziane przez nią zdanie, było kwitowane niezbyt miłą ripostą, jakby chciał się na niej odegrać za swoją nieprzemyślaną decyzję spędzenia tej nocy właśnie w ten sposób.
            Każdą myślą był daleko stąd. Wciąż miał przed oczami smutną i bladą twarz Babette, kiedy wychodził mówiąc, że nie wie, czy będzie umiał jej wybaczyć, gdy tymczasem już następnego dnia był gotów przyznać, że żal ulatnia się z niego jak powietrze z przebitego balonu.
            Korzystając z nieuwagi wszystkich współtowarzyszy, oddalił się w ustronne miejsce, do ciemnego holu. Chciał pobyć przez chwilę sam, wyciszyć zgiełk w swojej głowie, poukładać wszystkie myśli i w końcu coś zdecydować.
            Stanął przy oknie opierając dłonie o parapet. Choć gdzieś wysoko wciąż było widać kolorową radość z właśnie rozpoczętego, nowego roku, to smutek płaczącego deszczem nieba nasuwał kolejne refleksje. Przecież ona na pewno jest teraz zupełnie sama... Amy z Maxem wyjechała, Julia wybierała się na jakiś bal, na pewno nie poszła nigdzie bez pary… A jeśli nie? Jeśli teraz właśnie gdzieś, z kimś się bawi?       
            Niemożliwe... Wtedy mówiła, że nigdzie się nie wybiera... Co więc teraz czuje, siedząc samotnie w swoim małym mieszkaniu?
            Był czas, kiedy wątpił, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy, że wróci, ale marzenia o tym nigdy nie były mu obce, pragnął tego z całych sił i wówczas obiecał sobie, że jeśli to nastąpi, a ona nadal będzie go kochać, to pierwszego, wspólnego Sylwestra spędzą tylko we dwoje, a potem następnego i każdego kolejnego, do końca ich dni... Będzie upajał się tą bliskością, wtulał w jej włosy, gładził miękką skórę... Całował i pieścił, odurzony jej zapachem, pijany ciepłem jej ciała, nasycony miłością. A gdy nadejdzie północ, wzniesie noworoczny toast kielichem wypełnionym rozkoszą... Marzył o tym niejednokrotnie, wyobrażał sobie te chwile i teraz mimo, że jego wzrok niemo tkwił w tym noworocznym szaleństwie za oknem, widział każdy obraz z tych marzeń.
            Kolejny, silny wybuch petardy wyrwał go z zamyślenia, którego treść przyprawiła właśnie ciało o ekstatyczny dreszcz.
            I nagle w jego głowie zrodziło się proste pytanie; co w takim razie jeszcze tu robi? Przecież do cholery może to wszystko mieć jeszcze tej nocy, może się wtulić w jej włosy, całować usta, gładzić miękką skórę... Może znów poczuć jej bliskość i ciepło, zatracić się w tym i trwać tak długo jak tylko zapragnie, niemal całą wieczność, bez jakiegokolwiek opamiętania...
            Kto mu tego bronił do tej pory, jaka nadprzyrodzona siła skazywała go na takie poświęcenie, jednocześnie każąc znosić te wszystkie tortury? Dlaczego był tak beznadziejnie lojalny, nie licząc się nawet z samym sobą? Owszem, zrani Patrizię, ale czy nie ranił jej przez ten cały, spędzony z nią czas brakiem miłości? Trzymało go przy niej jedynie poczucie lojalności, dług wdzięczności za tamte lata, kiedy swoją determinacją odciągnęła go od przepaści w jaką niechybnie by wpadł. To wszystko jedynie niczym jakaś pomroczność zasnuwało mu zdolność trzeźwego myślenia, nie pozwalając uwolnić własnych pragnień. Trzepotał skrzydłami niepewności między jedną myślą, a drugą, jak ptak zamknięty w klatce własnego umysłu, który teraz stał się więzieniem jego wszystkich, nie mogących się spełnić, marzeń.
            Już wystarczy tego samookaleczania się, już dość!
            Odwrócił się i w kilku szybkich krokach pokonał odległość do wejścia na salę, a  stając w jej progu, wzrokiem szaleńca obrzucił tańczących na parkiecie ludzi.   
            Podszedł do stolika, jednak tam nie było nikogo. Jak w jakimś amoku zaczął przepychać się przez tłum i błądzić między tańczącymi parami w poszukiwaniu Patrizii. Teraz żal mu było niemal każdej spędzonej tu sekundy, wszystkie uważał za stracone i nie chciał już marnować kolejnej, ani jednej ze wszystkich następnych w jego życiu.
            Gdzieś w oddali mignęła mu błękitna suknia, której tak usilnie szukał.
W pośpiechu przedarł się przez ciasnotę tańczących par. Poczuł się jakby spełniał jakąś ważną misję, jakby od każdej kolejnej minuty zależała jego przyszłość i całe życie. Musiał dotrzeć do celu, którym w tej chwili była Patrizia, musiał jakoś powiedzieć jej, dać do zrozumienia, że nie chce więcej tutaj umierać, dusić się, że musi wyjść, natychmiast, za moment! Mógł zniknąć niepostrzeżenie, ale wciąż była w nim jeszcze ta odrobina przyzwoitości, nie potrafił zostawić kobiety, której tak wiele zawdzięczał samej, bez jednego słowa, przecież nie był aż takim skończonym bydlakiem. 
            Wreszcie dotarł do celu, był tuż obok niej, a utwór który z kimś tańczyła, właśnie się skończył. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Zdezorientowana i oszołomiona jego gwałtownością popatrzyła mu w oczy. Miał dziwny wyraz twarzy i szaleństwo w spojrzeniu. Instynktownie wyczuła, że coś jest nie tak. Stanął na wprost, przez chwilę przyglądając jej się bez słowa.
            - Bill, co się stało? - zapytała nie wytrzymując napięcia chwili. Chwycił ją za ramiona i powiedział cicho:
            - Wybacz mi… Przepraszam za wszystko… 
            Jeszcze nie wiedziała co jest przyczyną jego nagłej skruchy, ale była pewna, że nie wróży to niczego dobrego. Nie pytając już o nic, z wyczekiwaniem patrzyła mu wciąż w oczy.
            Niespodziewanie i nagle, niecierpliwie przycisnął ją do siebie i pocałował w czoło. Migawki ze wszystkich lat ich wspólnego życia wyświetliły się właśnie niczym krótki film i sprawiły, że poczuł małe ukłucie w sercu, napór gromadzących się pod powiekami łez. Nie mógł jednak pozwolić wydostać im się na zewnątrz. Szerzej otworzył oczy spoglądając w górę, dzięki czemu nie obnażył przed nią chwili swojej słabości. Choć prawdopodobnie i tak by tego nie zauważyła. Wtuliła się w niego, oddychając nerwowo, ciężko, chłonąc jego zapach całą sobą, aby zapamiętać go na zawsze, być może nigdy więcej nie będzie tak blisko. Miała złe przeczucie i nie myliła się.
            - Muszę iść – powiedział nagle i odwracając się odszedł pospiesznie, już nawet na nią nie patrząc, ani nie oglądając się ani razu.
            Stała osłupiała na środku sali odprowadzając go nieprzytomnym wzrokiem. Czuła jak łzy napływają jej pod powieki, bo właśnie pojęła bez zbędnych słów i tłumaczenia, dokąd zmierza.
            Traciła go wiele dni, może nawet każdego przez te kilkanaście lat, ale teraz wiedziała, że w tej jednej chwili straciła go na zawsze...

~

            Jego telefon milczał... Chociaż nie, najpierw w ogóle nie mogła się dodzwonić, ale nie dziwiła się temu, w taką noc jak ta pewnie były przeciążone wszystkie łącza. Ale potem... potem próbowała kilkakrotnie, jednak on nie odbierał.
            A więc nie chciał z nią już rozmawiać nigdy więcej, prawdopodobnie nie usłyszy już od niego żadnego słowa, a nawet życzeń… Być może, kiedyś gdzieś się spotkają, ominie ją jak ledwie znajomą osobę, mówiąc jedynie suche; „Dzień dobry”. Czy właśnie po to wracała tu po tylu latach?
            Siedziała na podłodze przed kominkiem, sącząc powoli szampana. Do tej pory przy życiu trzymała ją tylko nadzieja na spędzenie dzisiejszej nocy z nim; jej własne złudzenia. Niestety, wraz z nadejściem wieczoru, zastąpiło je wciąż narastające rozżalenie. Była głupia, że wierzyła w to wszystko; jego piękne słowa przy świątecznym stole i ten symbol, który nieustannie nosiła. Jej ręka powędrowała teraz na szyję, delikatnie gładząc klejnot, lecz po chwili ścisnęła go mocniej w zamiarze zerwania. Jednak zawahała się. Nie potrafiła tego zrobić, to najdroższa od niego pamiątka i nie chodziło tu wcale o jej materialną wartość.
            Dlaczego nie potrafił jej wybaczyć, skoro jak twierdził wciąż kochał, a przynajmniej to wyznanie zawarł w swojej patetycznej przemowie w Boże Narodzenie… Przecież nie zrobił tego na pokaz, nie musiał, nie było potrzeby, on nie był taki... Odkąd go poznała był spontaniczny, niczego nie udawał i szedł zawsze drogą, którą prowadziło go serce. Teraz jednak najprawdopodobniej ważniejsza była jego urażona duma niż uczucie, o jakim mówił w święta.
            - Straciłam cię… - jęknęła cicho i chociaż nie chciała w to wierzyć, nie było w tej chwili innego wytłumaczenia jego nieobecności tej nocy w jej życiu.

~

            Wyszedł przed lokal, oczekując na zamówioną dla niego taksówkę. Niewielkie krople deszczu przyjemnie orzeźwiały jego rozpaloną twarz. Podniósł głowę do góry, aby jeszcze intensywniej poczuć, jak rozpryskują się na policzkach.
            W jego zmysłach zagościło teraz dziwne uczucie i sam nie umiał określić jaki ono ma charakter. Na pewno było rodzajem szczęścia, nieopisanej radości, wielkiej ulgi. W końcu się na to odważył… Zamykał właśnie za sobą długi i bolesny etap życia, aby wkroczyć w ten ostateczny, najwspanialszy, pełen miłości i namiętności, w co wierzył jak nigdy wcześniej. Podświadomie czuł, że ona na niego czeka, że tęskni i to uczucie budziło go na nowo do życia, wlewało nadzieję w jego serce, które jednocześnie było pełne współczucia dla Patrizii.
            Nie potrafił sobie wyobrazić teraz, jaki ta kobieta musiała czuć żal, jaki rozrywał ją ból. Zimny dreszcz przeszył go na wskroś, bo nie było to zbyt przyjemne wyobrażenie. Wiedział, że zepsuł jej tę noc, ale gdyby nadal tu trwał brnąłby tylko dalej w to bagno bezradności i nieszczęścia, sprawiałby, że cierpieliby wszyscy troje. Patrizii już nie potrafił pomóc, ale mógł podarować sobie szczęście u boku Babette i wiedział, że tylko przy niej jest to możliwe. Dlaczego więc miałby z tego wszystkiego rezygnować? Już wystarczająco długo się męczył.
            Podjechała taksówka, do której wsiadł pospiesznie.
- Na ulicę... - Zastanowił się przez chwilę, jakby zapomniał adresu. - Albo nie, najpierw gdzieś, gdzie można kupić teraz alkohol. - zdecydował.
            - Konkretną restaurację pan sobie życzy? - zapytał uprzejmie taksówkarz.
            - Obojętne, gdzieś po drodze na Rosenthaller ęłęóStraße.
            Przyjemne ciepło wewnątrz taksówki spowodowało, że leniwie przymknął powieki, znów uciekając w swoje wyobrażenia. Wyciągnął się na tylnym siedzeniu, wkładając ręce do kieszeni płaszcza, gdzie natrafił na swój telefon. Nieopatrznie zostawił go razem z okryciem w szatni podczas, gdy wcześniej sądził, że zapomniał zabrać go z domu. Wyciągnął aparat, sprawdzając nieodebrane połączenia. Wśród wielu mało istotnych, dostrzegł kilka tych najważniejszych. Znajomy dreszcz znów rozniecił ogień w jego wnętrzu.
            Kilka prób w przeciągu czterdziestu minut... Zawahał się przez chwilę, czy może nie uprzedzić jej o swojej wizycie. Ale nie, wolał jednak mile ją zaskoczyć... Przynajmniej wierzył, że sprawi jej radość swoim przyjazdem.
            - Jadę do ciebie skarbie... - wyszeptał bezgłośnie, ponownie wsuwając telefon do kieszeni.
            Taksówka właśnie zatrzymała się przy jednym z klubów, gdzie nie było zamkniętej imprezy.
            - Niech pan kupi najlepszego szampana jakiego tu mają - zwrócił się do kierowcy, podając mu banknot.
            Nie chciał pojawić się u jej drzwi z pustymi rękoma. Jeśli stanie się to o czym marzył, będą mieli czym wznieść toast i wspólnie świętować, pomijając już jedną okazję, jaką był początek Nowego Roku. W takiej chwili jak ta, to jednak był nieistotny szczegół.
            Jak to dobrze, że nie wypił tego wieczoru za wiele i wszystkie decyzje jakie podjął, były zupełnie świadome i odważył się to zrobić bez pomocy alkoholu. Lampka koniaku, jaką cały wieczór sączył i odrobina szampana o północy, ani na moment nie były w stanie zakłócić trzeźwości umysłu w chwili podejmowania najważniejszych w jego życiu decyzji.
            Taksówka znów mknęła pustymi ulicami Berlina, a wewnątrz niej siedział czarnowłosy mężczyzna ściskając w dłoniach zakupioną właśnie butelkę ęłęóGrande Cuvée...


16 komentarzy:

  1. Ojej, ale trafiłaś prosto w serce; bardziej niż kiedykolwiek. Wszystko wskazuje na to, że mój tegoroczny sylwester będzie identyczny jak ten Babette, w związku z czym czekam na dalszy ciąg, może wywróżysz mi coś dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wkrótce się przekonasz, jaki on dla niej będzie, a potem, za tydzień zobaczysz, jaki będzie Twój, ale wiesz co...? Mimo tego niefortunnego początku Sylwestrowej nocy całej reszty chyba można naszej bohaterce pozazdrościć... Ale Tobie i tak życzę jeszcze lepszego jej przebiegu.
      Całusy ;*

      Usuń
  2. Oj w takim momencie przerwać... teraz będziemy czekać niecierpliwie na spotkanie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie zakończenia, to moja specjalność, ale myślę, że w kolejnych częściach wszystko Wam wynagrodzę ;*

      Usuń
  3. Najlepsza decyzja w jego życiu chyba... :D No może poza tą kiedy przyjechał do niej ten pierwszy raz po gali ;). No to teraz... niech się dzieje... :D
    Szkoda mi trochę Patrizii... Bill sobie wybrał niezły moment na rozstanie... nie ma co. Ale widocznie tak musiało być. :)
    Za to Max... jaka reklama... Bill Kaulitz... najlepszy ojciec na świecie.... :P
    No to... teraz... nie pozostaje nic tylko czekać do spotkania. Nie wiem jak wytrzymam ale to będzie jeden z najlepszych prezentów na te święta. Pewnie lepszy niż nowy singiel Tokio :P
    Buziaczki kochana :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli miał dwie dobre decyzje ten nasz Bill ;) Wiesz jaki on jest, działa zawsze bardzo spontanicznie, niby jest rozsądny, ale kiedy stwierdzi, że czegoś chce, musi mieć to teraz, już, natychmiast! I do takiego właśnie wniosku doszedł w tę Sylwestrową noc.
      No myślę, że będzie na święta to, na co wszyscy tak czekali, ale na Sylwestra kroi się jeszcze lepszy prezent.
      Całuję i ściskam ;* Pozdrowienia dla Mattiego!

      Usuń
  4. No wcale mnie to nie dziwi że przerwałaś w takim momencie, Ale wiesz że to niepocieszajace dla mnie.
    Czekam na kolejną część. Pozdrawiam attentionth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie narzekaj ;) Doczekałaś się w końcu przecież tego, na co tak bardzo czekasz, ale część nie może trwać w nieskończoność.
      Buziaki ;*

      Usuń
  5. Hej.Czytałam obie czesci choć nie lubię stworzonej przez Ciebie Babette- fajnie piszesz. Może czytam dlatego że mam nadzieję że Bill zmądrzeje i doceni Patrizie, dojdzie do wniosku że po tylu latach jednak on i Babette to nie wyjdzie bo żył tylko wspomnieniami, a stali się teraz zupełnie innymi ludźmi. Szkoda mi Patrizii tak jak i szkoda było mi Martina bo oboje byli traktowani przedmiotowo, a bohaterowie budowali szczęście na ich krzywdzie.Moze mnie zaskoczyła i zrobisz zwrot akcji, kto wie, bo Babette nie lubię- co by nie zrobiła uchodzi jej to, Bill wybacza za każdym razem, a to takie wyidealizowane, mało zyciowe i irytujące heh.Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba Ty jedyna nie chcesz, aby byli razem i nie miałam takiej czytelniczki nawet w pierwszej publikacji, która by tego nie chciała. Niestety muszę Cię zmartwić, bo opowiadanie jest napisane w całości, zresztą ma już 10 lat, to publikacja poprawiona i odświeżona, więc nic w nim nie zmienię, czytasz dalej na swoją odpowiedzialność ;) Myślę, że taka prawdziwa, wielka miłość nie zdarza się często, trudno trafić na tę właściwą nam osobę, ale wierzę, że taka miłość właśnie jest mocno wyidealizowana, mało życiowa, wręcz niemożliwie banalna, ale wiesz co..? Może ja sama jestem naiwna, ale głęboko wierzę, że ona się zdarza, że (oczywiście zależnie od charakteru człowieka) jesteśmy w stanie ukochanej osobie wybaczyć wszystko, w imię takiej prawdziwej miłości. Dlatego właśnie obdarowałam nią moich bohaterów. Dziękuję serdecznie za komentarz i wierzę, że mimo wszystko dotrwasz do końca;*

      Usuń
    2. Hej :) Wiem, jestem inna hehe ;p Lubie książki gdzie miłość jest trudna i nie taka wyidealizowana ( dlatego np nie przepadam za zmierzchem a uwielbiam Igrzyska Śmierci, Delirium czy , Pocałunek Kier) ale mimo wszystko dotykam do końca bo jestem ciekawa końca tej historii:) Co do dobrego funfica Tokio Hotel polecam ksiązke Ostatnia Spowiedz:)Może kiedyś napiszesz kolejne opowiadanie o trudnej milosci- chętnie je również przeczytam. Pozdrawiam cieplo:)

      Usuń
    3. No widzisz, ze mnie to taki romantyk... Czytałam OS tom pierwszy niedawno, podobała mi się, ale końcówka jak dla mnie była trochę naciągnięta, nie wiem jak dalsze części, bo nie mam się jak zabrać. No cóż poradzić, jedni wolą mega romantyczne ckliwości, inni trudną miłość w otoczce sf. Będzie mi miło, jak mimo wszystko dotrwasz do końca, a w nagrodę kolejne opowiadanie, nie będzie ani trochę romantyczne ;*

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. Chętnie odniosłabym się do komentarza, ale do pytajniczków nie mam jak ;)

      Usuń
  7. Ojejku jejku wreszcie Bill wziol sie za swoje szczęście :) Jak mogłaś zakończyć w takim momencie ;( teraz ciekawość o to jak sie potoczy to spotkanie mnie zabije ;( czekam na next bardzo niecierpliwie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic Cię nie zabije, myślę, że przetrwasz jakoś te kilka dni i wierzę, że nie zawiedziesz się na dalszej fabule. Dzięki ;*

      Usuń