czwartek, 2 lutego 2017

Część 27.



Część 27.

„Uwierz mi, że ktoś cię zawsze kochał
i jest bardzo blisko ciebie,
cały czas o tobie myśli
nawet kiedy o tym nie wiesz.
Powiedz tylko jedno słowo,
jedną chwilę daj w prezencie.
Zamknij oczy i zaufaj,
zamknij oczy, otwórz serce...”
Borysewicz&Kukiz – „Uwierz, to nie on”


            Tego co się działo z nią tej nocy, właściwie nie można było nazwać snem. Trwała gdzieś zawieszona brutalnie pomiędzy koszmarem sennym, a okrutną rzeczywistością, bez nadziei na pełny odpoczynek jej umysłu. Co chwila otwierała oczy, zastanawiając się gdzie właściwie jest. Te obce ściany i przeżycia poprzedniego dnia nie sprzyjały wypoczynkowi. Chwilami widziała matkę w tym półśnie, jak jakąś pozaziemską zjawę. Wyciągała do niej ręce i coś krzyczała. Wtedy Amy otwierała oczy, czuła jak bije jej serce przyspieszonym rytmem. Kiedy znowu usilnie próbowała zasnąć, jawiły jej się dziwne obrazy ze spotkania i rozmowy z Billem, chociaż one przecież jeszcze nie miały miejsca. Za oknem zaczęło jaśnieć, kiedy zmęczona całą nocą zasnęła na dobre.
            Obudziły ją wdzierające się przez niedomknięte żaluzje dość ostre promienie słońca. Pierwsza myśl tuż po uchyleniu powiek przyprawiła ją o dreszcze.
            - Więc to nie był sen...? - jęknęła zrezygnowana i spojrzała na zegarek. Jedenasta trzynaście... Powinna wstać wcześniej, jeśli chciała zrealizować obmyślany pół nocy plan, bo mało prawdopodobne było, że o tej porze zastanie Billa w domu.
            Nie musiała się nigdzie spieszyć, więc poleżała jeszcze analizując wydarzenia poprzedniego dnia. Na samą myśl o tym jej żołądek wywrócił się do góry nogami. Sięgnęła po telefon i włączyła go na chwilę, po czym napisała sms-a do Agnes: „Napisz mi, czy Max jest w szkole”. Wiedziała, że przyjaciółka zawsze ma przy sobie wyciszony telefon. Nie myliła się i tym razem, bo za chwilę otrzymała odpowiedź: „Jest i pytał o ciebie, ale cię nie wydałam”. Amy uśmiechnęła się sama do siebie. Wstała, wzięła prysznic i zadzwoniła do recepcji, pytając o śniadanie.
            - Podać do pokoju, czy zje pani w restauracji? - uprzejmie zapytała recepcjonistka.
            - Poproszę do pokoju - odpowiedziała Amy, a już po kilkunastu minutach zajadała się świeżymi bułeczkami z miodem i piła sok. Spojrzała na zegar zawieszony na przeciwległej ścianie. Była dokładnie dwunasta.
            Wstała, wrzuciła do plecaka portfel i komórkę, rozejrzała się po pokoju. Wyciągnęła klucz z drzwi, wyszła na korytarz, i zamykając je już z drugiej strony, powiedziała do siebie z zawziętością:
            - Czas na konfrontację tatuśku...

~


            - Może lepiej trzeba było wziąć wolne...? - powiedział niepewnie Bill, zatrzymując auto przed budynkiem telewizji.
            - Nie... - Pokręciła głową Babette. - W domu bym tylko o tym wszystkim myślała, ty musisz jechać do wytwórni, a ja bym sama zwariowała.
            - Przyjadę po ciebie - cmoknął ją w policzek.
            - Mam jeszcze jedną prośbę - powiedziała, otwierając drzwi.
            - Tak? - spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
            - Zapytaj Maxa, czy była w szkole, dobrze? I koniecznie zadzwoń...
            - Oczywiście kochanie - uśmiechnął się Bill, całując jej dłoń. - A gdyby się do ciebie odezwała, to daj znać.
            - Obiecuję, ale wątpię, czy się odezwie... - westchnęła Babette, wysiadając. - Pa...
            - Pa skarbie... - pożegnał ją, odprowadzając wzrokiem pod same drzwi budynku.
            Serce pękało mu na samo wspomnienie tego, co przeżyła ostatniej nocy. Była taka bezradna i zrozpaczona, a on miał wrażenie, że nie może jej pomóc. Żadne słowa nie potrafiły ukoić jej żalu do samej siebie. Wciąż wyrzucała sobie swoją lekkomyślność, a gdy podbudowana jego słowami przestawała płakać, znowu nachodziły bolesne myśli wyciskając z oczu kolejne łzy. W końcu znużona płaczem i zmuszona do tego przez działanie kilku tabletek na uspokojenie, zasnęła na jego kolanach. Delikatnie ułożył ją wówczas na kanapie i przykrył, kładąc się tuż obok. Jednak nie mógł zasnąć, obserwował jej nierówny, nerwowy oddech i niespokojne ruchy. Jakże inny był to widok od wczorajszego, kiedy zasypiała w jego ramionach spokojna i spełniona, z wymalowanym na twarzy delikatnym uśmiechem wyrażającym pełnię szczęścia.
            Wyobrażał sobie, jak bardzo musi być jej ciężko, przecież kochała córkę i przez te szesnaście lat była dla niej najważniejszą osobą na świecie. Rozumiał, że wobec macierzyńskiej miłości jest dopiero drugi w kolejce do serca Babette. Zresztą nawet nie miał zamiaru tego porównywać, ani tym bardziej konkurować, czy mieć jej to za złe; to był zupełnie inny rodzaj miłości…
            Jemu też ta noc dała się we znaki, doskwierało zmęczenie i brak snu. Był wściekły, że musi jechać do wytwórni, ale powinien jeszcze załatwić kilka spraw związanych z trasą koncertową. Miał tylko nadzieję, że szybko mu pójdzie z pilnymi rzeczami, a te mniej pilne będzie mógł odłożyć na jutro. Marzył o prysznicu i choćby krótkiej drzemce, która powinna zregenerować jego siły na popołudnie, kiedy to miał odebrać Babette z pracy. Był pewien, że dziś też nie zostawi jej samej i być może znów będzie czuwał nad jej snem. Nie wiedział co przyniesie ten dzień, czy Amy wreszcie odezwie się do matki, żeby chociaż ją uspokoić, że jest bezpieczna, cała i zdrowa.
            Udało mu się załatwić wszystkie najpilniejsze sprawy w przeciągu trzech godzin i podopinać wszystko niemal na ostatni guzik. Już cała trasa była zaplanowana i gotowa, pozostały do dogrania tylko drobne, bardziej kosmetyczne szczegóły.
            - Na dziś koniec… - westchnął, rzucając długopis na biurko. - Podpisałem co trzeba i spadam - zwrócił się do kolegi po fachu.
            - Czyli siódmego pierwszy koncert? - zapytał Olaf.
            - Tak, zaczynamy w Hannowerze.
            - Trzy miesiące w drodze?
            - Niestety… - westchnął Bill, bo chociaż koncerty miały odbywać się tylko na terenie Niemiec, wiedział, że to będzie bardzo męczące, bo niemal w każdej wolnej chwili miał zamiar przyjeżdżać do Berlina. Bał się, że to wszystko nie poukłada się do jego wyjazdu. Zresztą, jakby nie było, i tak nie wytrzymałby teraz bez Babette nawet kilku dni.
Tak bardzo chciał wyjechać spokojny o nią, żeby nie musiał zostawiać jej w niepewności co się dzieje z Amy. Chciał znowu widzieć ją szczęśliwą i uśmiechniętą. Tylko czy to w ogóle było jeszcze możliwe? Kiedy odzyskał nadzieję na szczęście u jej boku, znowu wszystko się posypało. Może z czasem dziewczyna zrozumie i zaakceptuje go, a może nawet pokocha…? Tylko ile potrzeba na to czasu? Dni, miesiące, a może kolejne lata…?
A jeśli już nigdy nie zazna pełni szczęścia? Co on takiego zrobił, że życie tak okrutnie go doświadcza?
            Skręcił właśnie w ostatnią przecznicę, dzielącą go od domu. Z daleka dostrzegł postać idącej dziewczyny. Pomyślał nawet, że dobrze by było zobaczyć, gdzieś przypadkiem Amy, a może nawet ją podwieźć…? Lecz po chwili stwierdził, że ma zbyt bujną wyobraźnię, że marzy o czymś niemożliwym. Nawet gdyby ją spotkał, to wątpliwe byłoby to, że pozwoliłaby się zawieźć do domu.
            Jechał dość wolno, bo uliczki tu były wąskie, ale stanowiły wystarczająco wygodny dojazd do wszystkich posesji na osiedlu. Kobieca sylwetka do której się zbliżał, wydała mu się teraz dziwnie znajoma. Im bliżej był idącej na wprost dziewczyny, tym szybciej biło mu serce. Czy to możliwe, że naprawdę spotkał Amy? Nie mylił się, podjechał już na tyle blisko, żeby stwierdzić to z całą pewnością. Jednak dziewczyna nawet nie spojrzała na nadjeżdżający samochód, szła wolno, pogrążona we własnych myślach. Zwróciła uwagę na auto dopiero wówczas, kiedy zatrzymało się tuż obok niej, jednak nieufnie oddaliła się od krawężnika i z obawą rozejrzała wokoło. Uliczka była zupełnie pusta, nie wiedziała czego może od niej chcieć, ktoś siedzący w czarnym aucie z przyciemnianymi szybami. Czyżby tylko chciał zapytać o drogę?
            Nagle drzwi samochodu się otworzyły i wysiadł z niego czarnowłosy mężczyzna. Poczuła się nieswojo i dziwnie, jakby obawiała się tego spotkania, ale przecież po to tu przyszła, właściwie tylko do niego, i nawet była zła, że nikogo nie zastała w domu. Po prostu chciała to wszystko już mieć za sobą.
            - Amy…? Co ty tu robisz? – zapytał dziwnym głosem. W ogóle zachowywał się jakoś inaczej, niż w chwili kiedy spotykała go w towarzystwie Maxa. Może miała takie wrażenie dlatego, że ona teraz była w pełni świadoma kim dla niej jest, a wcześniej był zwyczajnym, anonimowym facetem?
            Podchodził do niej wolno, jakby w obawie, że ją spłoszy. Spojrzała na niego wrogo i nagle wróciła jej cała odwaga. Właściwie takie spotkanie wystarczyło, aby wyrzucić z siebie to co ma do powiedzenia i nie ważne, że właśnie stali na ulicy.
            I bardzo dobrze, im szybciej tym lepiej...
            - Świetnie się składa, że cię spotkałam... - powiedziała uśmiechając się ironicznie, a zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, dodała z drwiną: - ...tatuśku...
            Zabolało. Nie słowo, bo przecież to, że nazwała go ojcem w jakiejkolwiek formie było tym, o czym marzył. Zabolał go ton z jakim je wypowiedziała. Nie wiedział co ma teraz odpowiedzieć, nie wiedział jak ma się zachować. Nie chciał jednym głupim gestem wszystkiego spieprzyć. Przecież skoro tu przyszła, to znaczyło, że chce porozmawiać. Starał się zachować spokój, choć w jego wnętrzu drgał niemal każdy nerw.
            - Martwiliśmy się o ciebie, nie spaliśmy prawie całą noc... - Wydawało mu się, że zaczął dobrze, nie chciał od razu atakować słowami, że wszystko jej wytłumaczy. Tego już próbowała bezskutecznie Babette. Jednak bardzo się mylił. Liczba mnoga jakiej użył, przepełniła czarę goryczy.
            - Martwiliśmy...? - Amy przymrużyła oczy. - I kto to mówi?! No proszę, martwił się o mnie jakiś facet, którego nie obchodziłam przez szesnaście lat, a teraz udaje troskliwego ojca! - wyrecytowała podniesionym głosem.
            Teraz rozumiał co musiała wczoraj przechodzić Babette, jeśli ta rozmowa miała podobny przebieg. Znów bardzo zabolało. Chciał wykrzyczeć całą prawdę, ale bał się, że w ten sposób skrzywdzi Babette, że cała wina może spaść na nią i dziewczyna będzie miała do niej jeszcze większy żal. Musiał zachować zimną krew, nie mógł sobie pozwolić na nagłe uniesienie. Chciał to rozegrać najdelikatniej jak tylko potrafił. Jednak czy potrafił...?
            - Wsiądź do samochodu, pojedziemy do domu i porozmawiamy spokojnie - powiedział dość opanowanym tonem.
            - Do domu? - roześmiała się z ironią. - Ja nie mam domu, nie mam matki, ani ojca...
            - Amy nie mów tak, mama cię kocha… My cię kochamy... - Chciał dotknąć jej ręki, ale odsunęła się. Spojrzała na niego z całym żalem, jaki od wczoraj pielęgnowała w swoim sercu.
            - A co ty możesz wiedzieć o miłości do dziecka? Nie chciałeś mnie przez tyle lat, więc przestań teraz pieprzyć, że mnie kochasz, przecież wcale mnie nie znasz! Nie ty mnie wychowywałeś, nie ty siedziałeś przy moim łóżku kiedy byłam chora, to nie ty przytulałeś mnie, kiedy miałam problem... - głos załamał jej się, a oczy zaszkliły się od łez.
            - Amy, proszę, pozwól mi wytłumaczyć...
            Zależało mu, cholernie mu zależało, żeby mu zaufała, żeby zechciała go wysłuchać, przecież tak naprawdę on niczemu nie był winny.
            - Co mi chcesz tłumaczyć człowieku?! - krzyknęła. - Przecież ja wszystko wiem! Nie miałeś czasu, robiłeś karierę, po co ci było dziecko?! Przecież szkoda czasu na takie bzdety! I wiesz co?! Teraz to ja ciebie nie chcę, ani ciebie, ani jej! Para cholernych oszustów!
            Bill stał jak osłupiały, zupełnie nie wiedział co ma powiedzieć. Może czas w końcu powiedzieć prawdę, choćby kosztem Babette. A jeśli dziewczyna odwróci się od obydwojga?
            Amy rozpłakała się na dobre;
            - Ona mnie okłamała, a ty mnie nie chciałeś! - krzyknęła przez łzy. - Nigdy wam nie wybaczę!
            Rzuciła mu ostatnie wściekłe spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie, oddalając dość szybkim krokiem. Bill wiedział, że jeśli teraz jej nie zatrzyma, może zaprzepaścić swoją szansę. Wiedział, że jego argument jest jego ostatnią nadzieją.
            - Amy, proszę cię nie odchodź! - krzyknął za nią zrozpaczony. - Ja nie wiedziałem o twoim istnieniu! Ja nic o tobie nie wiedziałem!
            Powiedział to, a jednak... Nie, on tego nie powiedział, on to wykrzyczał!
            - Babette, wybacz mi... - wyszeptał teraz sam do siebie, bo wiedział jakie jego słowa mogą mieć konsekwencje, ale nie mógł postąpić inaczej, to było niczym ostatnia szansa. Teraz jednak przeraził się, że dla dziewczyny, nie mają one żadnego znaczenia. Bezwładnie opuścił ręce. Miał wrażenie, że za chwilę się rozpłacze.
            Ze strony Amy, nie było żadnej reakcji, wciąż szła przed siebie, jednak jej kroki stawały się coraz wolniejsze, jakby zabrakło jej tej napędowej siły, która jeszcze przed momentem tak usilnie gnała ją do przodu. W końcu przystanęła nie odwracając się. Czy to możliwe, że to o czym myślała jest prawdą, czy on właśnie próbuje chwytać się ostatniej deski ratunku?
            To, że się zatrzymała wlało teraz w jego serce nadzieję. Może jeszcze nie wszystko stracone...?
            Wolnym krokiem ruszył w jej kierunku. Bał się tak bardzo, że cały drżał, a serce waliło mu niemiłosiernie. Nie chciał popełnić kolejnego błędu, nie chciał się narzucać. Nie wiedział co się stanie za chwilę, ale miał ogromną nadzieję, że skoro nie odchodzi, to może się uda...?
            Amy czuła jak łzy bezwolnie spływają jej po policzkach. Opuściła głowę i patrzyła jak skapują wprost pod jej nogi. Jeżeli on naprawdę nic nie wiedział, to jej matka była potworem, bo skazała obydwoje na tę katorgę, a przy okazji i siebie. Tyle tylko, że ona cierpiała z własnej, nieprzymuszonej woli, a oni...? Przecież do cholery nie miała prawa odbierać im tej radości bycia razem, nie miała prawa decydować za nich!
            Poczuła na ramieniu dotyk ciepłej dłoni swojego ojca. Odwróciła się, patrząc mu w oczy. Teraz już był pewien, że nie odejdzie.
            - Muszę z tobą porozmawiać, wyjaśnić ci wszystko, potem zrobisz jak będziesz uważała, ale daj mi szansę… - poprosił cicho.
            - Jedźmy do ciebie... - powiedziała po chwili przez łzy.
            W milczeniu wsiedli do auta, pokonując niewielką odległość do domu. Chodź bardzo pragnęli tej rozmowy, jednak nie chcieli rozpoczynać jej w samochodzie. Wysiedli na podjeździe. Bill nie wprowadził auta do garażu, uważając to za stratę czasu. Kiedy już weszli, zaprosił dziewczynę do salonu.
            - Napijesz się czegoś? – zapytał.
            - Nie, dziękuję, piłam w hotelu… - odparła, przypadkowo ujawniając miejsce swojego azylu, co od razu podchwycił Bill.
            - Zatrzymałaś się w hotelu…? - zapytał z niedowierzaniem, przysuwając fotel i siadając na wprost niej.
            - Od kiedy wiesz? – zapytała, nie odpowiadając na jego pytanie.
            - Od dwudziestego ósmego grudnia - odparł bez namysłu. Widział, jak dziewczyna przygląda mu się zdziwionym, nieprzytomnym wzrokiem. Zaskoczył ją dokładnością, której się nie spodziewała.
            - W moje urodziny? W które?
            - W ostatnie - odpowiedział spokojnie Bill. Wszystkie nerwy po woli zaczęły go opuszczać, a w ich miejscu rodziła się nieznana dotąd chęć obcowania z nią i zrozumienia jej, która była coraz silniejsza, z każdą minutą umacniała się jak więź, której tak bardzo pragnął. Teraz Amy już nie patrzyła na niego z wrogością, jej wzrok był zupełnie inny, jakby cieplejszy, chociaż wciąż bardzo smutny.
            - Pięć dni temu...? - zapytała z niedowierzaniem.
            - Tak... - Spuścił głowę, bo właśnie zdał sobie sprawę, że wszystkie jego słowa świadczą na niekorzyść Babette. Przecież córka właśnie ją oskarży o wszystko. Nie mylił się, bo już po chwili z ust Amy padły przykre słowa pod adresem matki:
            - Podła... dlaczego ona nam to zrobiła? Jak ty możesz ją kochać? Takiego wstrętnego potwora, podłą egoistkę!
            - Amy... nie mów tak, to twoja mama, ona bardzo cię kocha, popełniła błąd, ale w przekonaniu, że tak będzie lepiej... - próbował usprawiedliwiać Babette.
            - I ty jeszcze jej bronisz... A jak się czułeś kiedy się dowiedziałeś, co? - zapytała Amy. Ton jej głosu świadczył o coraz większym rozgoryczeniu. Jeśli opowie jej o swoich odczuciach, może być tylko gorzej. Nie mógł jednak jej oszukiwać, a przede wszystkim nie chciał. Przecież nie skłamie, że nic go to nie obeszło.
            - Czułem się oszukany, pewnie tak jak ty... - powiedział cicho, patrząc jej w oczy. - I też tak jak ty, nie słuchałem wyjaśnień, i tak samo myślałem, że nie potrafię tego wybaczyć... - Uśmiechnął się lekko pod nosem.
            - Rodzinne... - mruknęła Amy, nieco rozbawiona tym faktem. Właśnie teraz Bill przypomniał sobie, że kiedy Babette potwierdziła jego ojcostwo, po prostu uciekł, a po namyśle i rozmowie z bratem postanowił z nią porozmawiać. Przecież Amy postąpiła podobnie, z tą tylko różnicą, że zamiast do matki, przyjechała do niego...
            - Ale mój upór trwał nieco krócej, bo już po kilku godzinach chciałem rozmawiać z twoją mamą, a ty nie odezwałaś się do niej do tej pory...
            - Bo chciałam najpierw tobie wygarnąć co myślę, chociaż wczoraj przemknęło mi przez myśl, że mogłeś nie wiedzieć... - westchnęła. - Wytłumacz mi, jak można kochając kogoś być tak okrutnym? Przecież nas kochała, kocha, a mimo to zrobiła nam takie świństwo...
            Bill popatrzył na dziewczynę uważnie, przysunął się jeszcze bliżej i chwycił jej chłodne dłonie.
            - Nie oceniaj jej Amy... To wszystko było dla niej bardzo trudne. Najpierw odeszła ode mnie, bo moja matka tego do niej zażądała, nasza miłość była wielka, ale niełatwa, ta różnica wieku była dla wielu niewybaczalna, szykanowano nas, byliśmy osobami medialnymi, naprawdę było nam trudno, a szczególnie jej...
            - Ale jak to odeszła? Jak to możliwe, że nie powiedziała ci o ciąży, że ty naprawdę nic nie wiedziałeś… Ja bym tak nie umiała.
            - Kochałem twoją mamę najbardziej na świecie, czy uważasz, że gdybym wiedział, że jest w ciąży pozwoliłbym jej tak po prostu odejść, a potem wyjechać? - powiedział Bill z żalem. - Nie powiedziała mi, bo sama dowiedziała się już po naszym rozstaniu... Zresztą nawet jakby wiedziała przedtem, to myślę, że i tak by mi nic nie powiedziała...
            Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową. Nie sądziła, że jej matka była do tego zdolna. Nie było wątpliwości; to ona była wszystkiemu winna, cokolwiek się nie działo, powinna była mu powiedzieć, miał takie prawo, a potem mogła zrobić co chciała.
            - To wszystko jej wina. Powinna była ci powiedzieć, miałeś prawo wiedzieć... - powtórzyła własne myśli.
            Bill westchnął ciężko. Spodziewał się tego, czuł, że Amy może to wszystko właśnie tak odebrać, obarczyć za to wszystko winą tylko i wyłączne Babette. Nie chciał tego, bo chociaż ona zadecydowała wówczas za niego, potrafił zrozumieć, że skłoniły ją do tego wszystkie zaistniałe okoliczności. Musiał teraz jakoś do tego przekonać również Amy.
            - Obydwoje jesteśmy winni Amy, nie tylko twoja mama, ale również i ja, byłem gówniarzem, nie potrafiłem zapewnić jej poczucia bezpieczeństwa, ciągle wyjeżdżałem, ona zostawała tu sama, w dodatku... - Zamilkł nagle, zastanawiając się, czy ma jej opowiedzieć o wszystkim.
            - Przecież świadomie była z tobą, kochała cię, wiedziała jaki tryb życia prowadzisz.
            - Tak... - Bill spuścił wzrok, było mu głupio jej o tym mówić, ale wiedział że musi. - Miała prawo mi nie ufać, nie wierzyć... Nie byłem wtedy w porządku, chociaż tak bardzo ją kochałem...
            Amy uniosła brwi, nieco zdziwiona tym co powiedział:
            - Zdradzałeś ją? - zapytała wprost.
            - Nie, nigdy jej nie zdradziłem, ale były flirty, niemal na każdej imprezie dziewczyny kleiły się do nas... A dziennikarze są wszędzie, wystarczyło kilka zdjęć, żeby zrobić aferę... Potem zawsze był podpis w stylu: co na to Babette? Cierpiała, a ja przepraszałem, znosiła wszystko. Kochała tak bardzo, ale poświęciła tę miłość, bo uważała, że będąc ze mną zmarnuje mi życie, a ja dopiero po jej wyjeździe zrozumiałem, że mógłbym to wszystko zostawić dla niej... Niestety za późno, bo nie miałem jak jej o tym powiedzieć... Gdybym wcześniej wystarczająco zapewnił ją o swojej miłości, może zostałaby ze mną...
            - Dobra, nie wyszło wam, rozumiem, ale powinna nam powiedzieć, a nie czekać tak długo. Nie, nie zrozumiem tego - uparcie trwała przy swojej racji Amy. - Zastanawiam się, kiedy ona ci to powiedziała? Przecież w moje urodziny poszła do ciotki Julii, spotkaliście się wtedy?
            Bill pobladł. Jak ma jej teraz powiedzieć, że nie dowiedział się wprost od Babette, że doszedł do tego sam, drogą dedukcji? Stwierdził, że lepiej będzie jednak przemilczeć ten temat. Kolejny fakt świadczący na niekorzyść Babette.
            - No tak, spotkaliśmy się u Julii - odparł wymijająco. To było przecież prawdą, a reszty nie musiała wiedzieć. - Myślę, że ty też powinnaś porozmawiać szczerze z mamą, ona nakreśli ci wszystko ze swojego punktu widzenia, ja powiedziałem ci o wszystkim z mojej perspektywy.
            - No i wystarczy, po co mam z nią rozmawiać? Uraczy mnie tylko kolejnymi kłamstwami...
            - Amy... - jęknął Bill, sięgając po papierosa. - Dlaczego tak mówisz? Czy twoja mama tak często cię okłamywała? Przecież macie ze sobą dobry kontakt.
            - Miałyśmy... - odparła zdecydowanym tonem. - Okłamywała mnie przecież całe życie, więcej trzeba?
            - Ale tylko w jednej kwestii i chyba nie powinnaś nazywać tego kłamstwem, a raczej ukrywaniem prawdy.
            - A co to za różnica? - żachnęła się dziewczyna.
            - Zdecydowana - odparł Bill i chciał jeszcze coś powiedzieć, kiedy usłyszał dźwięk swojej komórki.
            - Jeśli to ona to mnie tu nie ma, a ty nic nie wiesz! - powiedziała Amy, wskazując na niego palcem.
            Bill tylko kiwnął głową. Nie było teraz sensu sprzeciwić się dziewczynie, kiedy właściwie dopiero zaczynała się do niego przekonywać. Czuł to i nie chciał tego psuć. Właśnie zaczynała się rodzić się między nimi wyjątkowa więź. Szybko wyjął telefon z kieszeni kurtki i odebrał połączenie. Jeszcze nie zdążył się odezwać, kiedy usłyszał głos Babette;
            - No i co? Dzwoniłeś do Maxa?
            - Tak, ale niestety ma wyłączony telefon - skłamał. - Jak tylko będę coś wiedział, dam ci znać.
            Bolało go serce, że musi ją okłamać, ale wierzył, że postępuje słusznie. Amy mu zaufała, a on bardzo się starał, żeby wszystko jak najprędzej wróciło do normy, ale miał już w głowie swój chytry plan, na wybrnięcie z tego.
            - Tak strasznie się martwię, ona nikomu nie dała żadnego znaku życia.
            - Poczekam na Maxa, jak wróci ze szkoły może coś będzie wiedział.
            Amy słuchała odpowiedzi Billa, uśmiechając sie pod nosem. Ciągle miała do matki żal i chociaż pomału, usilnie przekonywana przez Billa, zaczynała ją rozumieć, to wciąż nie chciała z nią rozmawiać. Teraz z kolei przypomniała sobie o Maxie i znów całą swoją złość skupiła na nim. Kiedy tylko Bill skończył rozmowę z jej matką, zaatakowała go pytaniem;
            - A Max od kiedy wie? Bo wie, prawda?
            Bill spojrzał na nią zdziwiony.
            - Powiedziałem mu zaraz po tym jak sam się dowiedziałem.
            - Tak czułam... - westchnęła Amy, a widząc jego wciąż zdezorientowaną minę dodała: - Nie patrz tak, nic mi nie powiedział, tylko podejrzanie cię reklamował, czułam, że to nie jest bezinteresowne...
            Uśmiechnął się pod nosem. Kochany chłopak... Zawsze traktował go jak syna, najlepiej jak potrafił chciał zastąpić mu ojca. Teraz fakt, że wyrażał się o nim dobrze, był dla niego najlepszą nagrodą za te wszystkie lata.
            - Podobno jesteś dobrym ojcem... - powiedziała cicho Amy, spoglądając na Billa.
            - Nie miałem szansy, żeby cię wychowywać, żeby się o ciebie troszczyć. Nie wiem jakim bym był dla ciebie ojcem, ale myślę że nienajgorszym - odparł i gasząc niedopałek w popielniczce, przykucnął obok dziewczyny. Opierając ręce na jej kolanach, spojrzał głęboko w oczy. - Chcę nadrobić stracone lata, chcę to wynagrodzić nam wszystkim; tobie, twojej mamie i sobie... pozwolisz mi na to?
            - Chyba nie mam wyjścia i... chyba cię lubię... - odparła, uśmiechając się delikatnie.


10 komentarzy:

  1. Jestem pierwsza? Wow :D Końcówka była słodka na swój sposób, chociaż początek rozdziału na to nie wskazywał. Amy skonfrontowała się z Billem, ale ciekawe, jak przebiegnie rozmowa z Babette? Nie zanosi się, by szybko przyjęła jakiekolwiek wyjaśnienia matki. Jest uparta, młoda i przez to nie jest w stanie wszystkiego zrozumieć, spojrzeć na sprawę z perspektywy Babette. Czuje się oszukana i ma do tego pełne prawo. Chyba dobrze, że Amy spotkała Billa już wcześniej i mogła wyrobić sobie jako-takie zdanie na jego temat. Zobaczymy jak to wszystko się dalej ułoży, jak Bill spróbuje nadrobić stracone lata i czy podoła? Sądzę, że tak.
    Czekam na kolejny rozdział!
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach ten mój Bill, taki ideał faceta, jakże miałby nie podołać, nie zorganizować swoim dziewczynom najlepszego życia? Możemy się jedynie domyślać, jak bardzo będzie ono bajeczne, ale po tylu przeciwnościach losu należy im się sielanka.
      Całuski ;*

      Usuń
  2. No to pierwsze kroki za płoty :) teraz czekać aż wybaczy swojej mamie... bardzo mnie ciekawi jak Bill będzie chciał wynagrodzić stracony czas Amy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill z pewnością będzie bardzo dobrym ojcem, stworzy swoim kobietom najlepsze życie, na jakie tylko będzie go stać, nie tylko materialnie.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  3. No i nie było tak straszanie. Wiedziałam że Amy polubi Billa, jego nie da się nie lubić. Niech nadrobić ten stracony czas. Niech już wszystko się ułoży 😊
    Pozdrawiam attention TH

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, jego nie da się nie lubić, jest bardzo pozytywną postacią. Teraz to już nie ma wyboru, koniec tuż, tuż i powinno się poukładać.
      Buziaki ;*

      Usuń
  4. Akurat ten rozdział w miarę pamiętałam. Aż sama się zdziwiłam xD. Ale Amy jest zawzięta... Ponownie... z jednej strony jej się nie dziwię, ale nie wiem czy nie chciałabym wiedzieć wszystkiego od razu jednak. No cóż... naprawdę zbliżamy się do końca :( Chociaż nie mogę się doczekać czegoś nowego od Ciebie... i to najlepiej czegoś czego jeszcze nigdy nie czytałam ^^
    Buziaki, kochana!!! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A że do końca już niewiele, pewnie wszystko pamiętasz.
      Co do nowości, wiesz jakiej ;) mam już prawie 50 stron, więc mogłabym już startować, ale nie mogę się doprosić o grafikę, pewnej pani, na pewno domyślasz się której, bo mogłabym już śmiało ruszyć z nowym blogiem.
      Całuski ;*

      Usuń
  5. W 3 dni przeczytałam wszystko 😁 niemogę się już doczekać kolejnych rozdziałów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow... Pozazdrościć, a jednocześnie pogratulować samozaparcia. Skoro tak szybko, to mam nadzieję, że wciągnęło. Pozdrawiam ;*

      Usuń