wtorek, 9 lutego 2016

Rozdział XIV



Rozdział    XIV



„Powiedz mu, powiedz, że w jego oczach
widzisz słońce i księżyc…
Sięgnij po jego miłość, szepcz mu czułe i delikatne słowa.
Trzymaj go tak blisko, aby poczuć jak bije mu serce…
Miłość będzie darem, który dasz sobie.”
B.Streisand/C.Dion- „Tell him”




         Ten wspólnie spędzony czas zapisze się w ich pamięci i w sercach na zawsze, a wspomnienia będą mieć zapach namiętności…
            Chciała wszystko zorganizować jak najlepiej, bez żadnych niedociągnięć. Wszystko to, co zaplanowała miało być czystą perfekcją.
            Odsunęła się od okna i podeszła do biurka, gdzie w srebrnej ramce stało stare zdjęcie. Wzięła je do ręki, uśmiechając się czule. Ona, jeszcze jako piętnastolatka pomiędzy radosnymi rodzicami, a w tle fragment panoramy Marsylii, miasta w którym spędzała część każdych wakacji. W tym roku po raz pierwszy miała tam nie jechać.
            Dźwięk komórki wyrwał ją z zadumy. Spojrzała na wyświetlacz i zamarła, myśląc:  „Dyrektor? A czegóż on może ode mnie chcieć..?”.
            - Dzień dobry dyrektorze, stało się coś?- odebrała połączenie.
            - Witaj Babette. Mam dobrą nowinę, wybór padł na ciebie - oznajmił dyrektor muzyczny radia, w którym pracowała.
            - Ale jaki wybór? - zdziwiła się unosząc do góry brwi. Pochłonięta swoimi osobistymi sprawami zupełnie zapomniała, że zbliża się trzydziestolecie stacji radiowej "Unser Zeit", co przypadało na koniec września. Z tej okazji zaplanowano parę koncertów na wolnym powietrzu w kilku największych, niemieckich miastach. Wiedziała, że jest jedną z kandydatek do konferansjerki, ale nie spodziewała się, że wybór może paść na nią, poza tym wcale tego nie chciała. Życie na walizkach przynajmniej przez miesiąc w ogóle jej nie kręciło, a terminy koncertów rozciągnięte były do połowy października.
            - Chodzi mi o koncerty z okazji jubileuszu, zapomniałaś? A któż może je poprowadzić jak nie nasza wspaniała prezenterka? - roześmiał się mężczyzna. - Skoro na gali tak świetnie ci poszło, to pomyśleliśmy, że na powietrzu też sobie poradzisz. Dlatego dzwonię do ciebie z tą wspaniałą nowiną. – skrzywiła się z niechęcią. Wspaniale… Miesiąc wyrwany z życia i jak w takiej sytuacji będzie spotykać się z Billem?
            - Ale ja mam w środy program, no nie wiem jak to będzie... - próbowała się jakoś wykręcić.
            - Wszystko już omówiłem z twoją przełożoną. Ktoś cię zastąpi, więc o nic się nie martw.
            „Cholera! Wszystko załatwiają za moimi plecami. Ciekawe tylko dlaczego ja o wszystkim dowiaduję się na końcu?”, myślała z irytacją. Po skończonej rozmowie postanowiła pójść z awanturą do Julii. Była zła i niemal pewna, że pod nieobecność Martina to właśnie ona załatwiła ją z tą robotą.
            Nawet nie pukając, wpadła wzburzona do pokoju szefowej:
            - Dlaczego ja się dowiaduję o wszystkim ostatnia?!
            Julia podniosła na nią znad biurka zdziwione spojrzenie:
            - O czym znowu?
            - Do ciebie dzwonili z radia, czy do Martina nim jeszcze wyjechał? – możliwe było to, że to Martin wydelegował ją nie pytając o zdanie, a Julia musiała jedynie to potwierdzić, kiedy telefonował dyrektor.
            - Aaaa, o to ci chodzi! Dzwonili do Martina, ale go nie ma, a podczas jego nieobecności ja jestem jego PO i mam wszelkie pełnomocnictwa, aby podejmować tego typu decyzje - uśmiechnęła się szefowa. W dziewczynie aż się zagotowało. Teraz miała wręcz pewność, że zrobiła to celowo. W głowie nawet zaświtało jej podejrzenie, że może jest w jakiś sposób zazdrosna i podle chce ich rozdzielić.
            - Dlaczego mi to zrobiłaś? - spytała z wyrzutem dziewczyna. - Nawet nie zapytałaś, czy mi to pasuje, czy w ogóle chcę!
            - Byłam pewna, że będziesz chciała, więc nie pytałam... – ze stoickim spokojem i szerokim uśmiechem odpowiedziała Julia, zastanawiając się, czy już ma wyciągnąć „asa z rękawa”, czy jeszcze trochę poczekać i ją podenerwować.
            - Byłaś pewna?! - prawie krzyknęła Babette.
            - Ciesz się, że nie ma Martina, bo on na pewno by cię tam nie puścił.
- I dobrze by zrobił, bo żadna to frajda zapowiadać jakieś zespoliki pod gołym niebem i włóczyć się przez tyle czasu po całym kraju!
            Była naprawdę bardzo rozżalona i zła na przyjaciółkę, która tak beztrosko zafundowała jej długi czas rozłąki z Billem, bo przecież niemożliwym było, aby jeżdżąc od miasta do miasta miała możliwość jakoś się z nim spotkać. I właśnie zamierzała wygarnąć jej to w oczy, kiedy tamta odezwała się, z trudem hamując śmiech.
            - Zespoliki? Uważaj, bo jak się Bill dowie, że Tokio Hotel nazywasz zespolikiem, nie będzie zachwycony.
            - Co? O co znów teraz ci chodzi? – zdezorientowana Babette zmarszczyła brwi.
            - Pytam, czy Tokio Hotel to według ciebie zespolik? – nie wytrzymując już zaśmiała się głośno, a wtedy dziewczyna doznała nagłego olśnienia. Obrzuciła przyjaciółkę piorunującym spojrzeniem i oparła dłonie o biurko:
            - Nie mogłaś mi od razu powiedzieć ty perfidna żmijo?!
            Teraz już śmiały się obie.
- Zbyt inteligentna to ty nie jesteś… – skwitowała Julia, na co Babette tylko szturchnęła ją w ramię. – Ciesz się, bo będziesz miała na wasze randki cały pieprzony miesiąc, tylko bądź do cholery ostrożna. Jak tylko się dowiedziałam, że David podpisał kontrakt, bez namysłu się zgodziłam.
Nawet nie spodziewała się jak szybko jej wściekłość i irytacja mogą zamienić się w ogromną radość. Nie wspomniała nawet słowem o swoich idiotycznych podejrzeniach względem przyjaciółki, tylko podeszła do niej i mocno przytuliła.
- Kochana jesteś!
Wiadomość, która zdawać by się mogło zepsuje jej nastrój na dłuższy czas okazała się najlepszą wiadomością i jeśli tak rozpoczynał się jej dzień, to czuła, że wszystko uda jej się załatwić tak jak to zaplanowała. Rozpierało ją szczęście, że najbliższe dni upłyną w cieple jego młodych ramion, a i przez kolejny miesiąc nie będzie skazana na rozłąkę z nim.
            Gdy wróciła do swojego biura zastanowiła się od czego zacząć. Musiała zatelefonować do ojca, bo jeśli rodzicom zachce się właśnie pojechać do Marsylii w tym samym czasie, albo nie daj Bóg komuś podnajmą ich rodzinny dom, będzie musiała całkowicie zmienić plan i pojechać z nim gdzieś indziej lub pozostać w Berlinie.
- Cześć tatuś! - odezwała się, kiedy usłyszała w słuchawce jego głos.
            - Córcia! - ucieszył się mężczyzna. - Cześć kochanie! No co tam u ciebie?
            - A w porządku, Martin dzisiaj leci do Stanów na dwa tygodnie, a ja bym do Marsylii na kilka dni wpadła, nie będzie tam nikogo? - spytała.
            Dom w Marsylii był ciągle odwiedzany przez jakichś znajomych rodziców, co prawda mieszkała w jego części kuzynka, ale połowa stała przez większą część roku pusta. Był to dom po babci Babette, ojciec nie miał rodzeństwa, więc w całości był ich własnością i często jeździli tam w letnim czasie.
            - Właśnie wczoraj wyjechali stamtąd Schmidtowie i już nikt więcej się nie wybiera, bo lato właściwie się kończy. Ale zaraz, zarzekałaś się przecież, że nie pojedziesz tam w najbliższym czasie? – roześmiał się ojciec.
            - Tak, ale mam kilka dni wolnego, potem jadę jako konferansjerka na koncerty z okazji jubileuszu radia, chcę przedtem naładować baterie. – zaśmiała się. Oczywiście nie zamierzała uświadamiać rodziców z kim tam jedzie i wiedziała, że o dyskrecję będzie także musiała poprosić Valerie, kuzynkę która mieszkała tam na stałe.
- Naprawdę? Moja mała córeczka staje się coraz popularniejsza.
- Nie przesadzaj tato, to tylko open-airy, nic wielkiego. Jak tam mama?
- Mama? W porządku, to kiedy do nas wpadniesz? Musisz przecież wziąć klucze. Powiedz kiedy będziesz, to mama przygotuje coś dobrego na obiad.
- To może w czwartek?
            - No dobrze, w takim razie będziemy czekać.
            Odetchnęła z ulgą. Dom w Marsylii właśnie był pusty, zupełnie jakby czekał na ich przyjazd. Była podekscytowana myśląc o wspólnych z nim chwilach. Bill nie miał pojęcia dokąd chce go zabrać, ale wiedziała, że tam z pewnością mu się spodoba. Teraz musiała tylko zastanowić się, jak dotrzeć do Marsylii. Najwygodniej i najszybciej byłoby samolotem, ale żeby dostać się na jego pokład musieli przebrnąć przez lotnisko, gdzie była masa ludzi. Z pewnością nie uda się nie natrafić na jakąś z jego fanek, poza tym byli jeszcze paparazzi, którzy w takich miejscach kręcili się zawsze. Samochód, czy pociąg zupełnie odpadał, za dużo cennego czasu zmarnowaliby na podróż. Zmartwiła się… Było pewne, że na lotnisku nie mogą pokazać się razem, to byłaby katastrofa i jakkolwiek on mógłby się z tego wytłumaczyć, to ona przed Martinem nie usprawiedliwiłaby się za żadne skarby.
Wyjście z sytuacji było tylko jedno; dobry kamuflaż i przede wszystkim muszą przejść przez odprawę całkiem osobno, póki nie wsiądą do samolotu nie mogą zamienić ze sobą ani jednego słowa, a i potem muszą być bardzo ostrożni. Musiała to wszystko dobrze przemyśleć i przede wszystkim każdy szczegół przedyskutować z nim.
Zarezerwowała bilety na samolot na piątek, niestety z przesiadką w Paryżu, bo bezpośredniego lotu do Marsylii nie było na ten dzień. Pozostało jej tylko poinformować o tym Billa. Rano wysłał jej ciepły, przemiły sms, będąc na tyle dyskretnym, żeby wysłać go w czasie kiedy będzie już w pracy. Oczywiście odpisała mu w podobnym tonie z krótką informacją, że potem do niego zadzwoni, co też właśnie zamierzała uczynić.
- Nareszcie... Już myślałem, że nie doczekam chwili, kiedy cię usłyszę… – powitał ją głosem pełnym czułości i ciepła
            - Cześć… Możesz swobodnie rozmawiać? – wolała się upewnić, że nikt nie będzie przeszkadzał im w rozmowie, a on będzie mógł być zupełnie rozluźniony.
- Pewnie, że mogę, jesteśmy z Tomem w moim pokoju i delektujemy się prywatnością. Na szczęście fanki jeszcze nie wywęszyły, że jesteśmy u mamy – zaśmiał się cicho. W tle słyszała dźwięki gitary i jak mogła się domyślić, to zapewne za sprawą Toma.
- A ja mam dobre wieści, w piątek o jedenastej mamy samolot, więc musisz z rana być w Berlinie. I nie wykręcisz się już… Obiecałeś mi kilka dni… - niemal wyszeptała głosem pełnym obietnic, aż przejął go dreszcz na samą myśl o tych wspólnych chwilach. Poprawił się na łóżku, czując jak serce zaczyna łomotać mu w piersi.
           
- A gdzie kochanie lecimy? – zdobył się na pewną poufałość, aż Tom spojrzał na niego zamierając w bezruchu i tym samym przestając na chwilę grać.
- Niczego ci nie powiem, w końcu obiecałam także niespodziankę… - zaśmiała się melodyjnie, dodając: - Pozwól mi jeszcze chwilę cieszyć się tym, że nie wiesz dokąd chcę cię zabrać i tak zobaczysz miejsce na bilecie, jaki niebawem wyślę ci na maila, wraz z rezerwacją. Zapłacę za wszystko, żebyś nie musiał się o nic martwić.
- Dobrze, ale rozliczymy się potem. Nie chcę, żebyś cokolwiek mi fundowała.
- To jest już najmniejszy problem, oddasz w naturze… - zamruczała do słuchawki tak, ze znów przyjemne mrowienie zawładnęło jego ciałem. Obiecująca to była wizja, miał spędzić z nią sam na sam kilka dni w jakimś zapewne pięknym miejscu. Tylko ona i on, może jakaś plaża, najprawdopodobniej morze, albo inne równie piękne miejsce. W zasadzie to miejsce już nie było takie istotne, najważniejsze było to, że będzie tam z nią.
Zaśmiał się starając się jakoś tuszować fakt, że jest tak bardzo podekscytowany. Tom jednak cały czas obserwował go i widział doskonale jakich dostał wypieków na twarzy.
- To ja już chcę ten piątek.
- Ja także chciałabym przyspieszyć czas, już tęsknię za tobą… - jakoś mimowolnie pogładziła palcem telefon, który trzymała rozmawiając z nim. Drugą dłonią dotknęła ciepłego policzka, zastanawiając się co ten chłopak przez taką zwykłą, telefoniczną rozmowę z nią wyprawia. Tak bardzo chciałaby teraz chociaż móc pocałować go…
- Nie moglibyśmy lecieć choćby w środę? – mruknął pobudzony.
- Chciałabym, ale mam w środę program, poza tym jeszcze kilka spraw w pracy… Nie dam rady.
- Rozumiem. W takim razie muszę… - przez chwilę zawahał się, ale zaraz śmiało dodał. – Musimy oboje uzbroić się w cierpliwość. A jak się spotkamy? Już na lotnisku?
- Nie możemy się spotkać, nic z tych rzeczy. Wsiądziemy do samolotu osobno, ubierz się tak, żeby nikt cię nie poznał, no i załóż ciemne okulary, czapkę, zresztą sam wiesz…
- No tak, masz rację… - odrobinę posmutniał, bo jej wcale nie chodziło o jego doskonałe maskowanie się. Po prostu nie chciała, aby ktoś zobaczył ich razem, albo co gorsza zrobił im zdjęcie. Wówczas o wszystkim szybko mógłby dowiedzieć się jej facet. Swoją drogą ciekaw był tego, co zrobiłaby wówczas. Miał nadzieję, że jednak przyjdzie taki czas, że będzie musiała dokonać wyboru, w każdym bądź razie on nie zamierzał zbyt długo żyć w takim trójkącie.
Spojrzał na Toma i odwrócił się do ściany, aby przypomnieć jej o swoich uczuciach. Jednak obecność brata wciąż odrobinę krępowała go, mimo, iż bliźniak przecież wiedział o nim wszystko. Ten uśmiechnął się tylko i znów zaczął cicho grać na swojej gitarze, aby zakłócić słyszalność szeptaniny Billa. Niech ma trochę prywatności w tym swoim kochaniu… Ukradkiem, jednak wciąż zerkał na niego zastanawiając się jak to się stało, że tak mocno popadł w te sidła. Niemożliwym było, aby aż tak bardzo zauroczył go sam seks.
Najciszej jak tylko mógł przypomniał jej o swoim zakochaniu, mając nadzieję, że Tom tego nie słyszy. Jednak, kiedy chłopak w końcu zakończył rozmowę, ten zaśmiał się cicho pod nosem i naśladując ton jego głosu zamruczał:
- To do piątku kochanie…
            W tej chwili nie mógł sobie odmówić przyjemności, aby z niego nie zadrwić.
            - Odwal się!
            - Wiesz… Nie spodziewałem się, że aż tak zgłupiejesz… - podsumował efekt swojej obserwacji Tom. – Niepotrzebnie się pospieszyłeś.
            - O co ci chodzi?
            - Nie musiałeś mówić, że ją kochasz, wiesz jak one potrafią coś takiego wykorzystać?
            Bill spojrzał na niego zdziwiony.
            - Po co mam ukrywać coś, co czuję?
            - A ona też ci to wyznała?
            - Nie… Jeszcze nie. – zmieszał się.
            - No właśnie… Ma przewagę, wykorzysta cię, będziesz tańczył jak ci zagra, a ona będzie się tobą bawić. I czemu jedziecie właśnie teraz, co? Bo jej przydupas wyjechał, bo ma luz! – wygarnął Tom. Nie chciał go zranić tymi słowami, ale powiedział mu wprost, jak to wygląda z jego perspektywy, a to wszystko bardzo mu się nie podobało, bał się, że kiedyś brat będzie przez nią cierpiał.  
            Bill popatrzył teraz na niego, ale się nie odezwał. Wiedział, że powinien przyznać mu rację, ale nie chciał, a ten patrzył wyczekująco:
            - No i co? Nic nie mówisz, bo mam rację, no nie?
            - Czego ty chcesz?- zirytował się Bill. - Przecież ona nie może na razie inaczej! Wiesz co by się działo, gdyby się prasa dowiedziała?
            - Ja nie każę wam ogłaszać tego całemu światu, ale jeśli ją kochasz, to nie dziel się nią! - stanowczo odparł Tom i patrząc bratu prosto w oczy odłożył gitarę. - Ja bym się nie dzielił... - dodał i wyszedł z pokoju, trzasnąwszy drzwiami.
            Bill też nie chciał się dzielić, ale czuł, że w tej chwili nic z tym nie może zrobić, że nie ma na to wpływu, co było też powodem jego frustracji. Wiedział jednak, że będzie do tego dążył, że nikt go nie powstrzyma, dopóki nie dopnie swego. Możliwe, że stanie się to wkrótce, a może przyjdzie mu czekać na to dłuższy czas, kiedy już będzie pełnoletni. Prędzej, czy później i tak będzie tylko jego...

~

            ęłęóObydwaj z Tomem, przekonali matkę, ze ma ważne lekcje śpiewu w Berlinie. No bo co innego mogliby wymyślić, jako pretekst wyrwania się z domu aż na pięć dni?
            I tak wczesnym rankiem w piątek, Bill w zmowie z ochroniarzem wyjechał spod bramy swojego domu przez nikogo niezauważony. Ubrał się bardzo zwyczajnie; dżinsy, koszulka, cienka kurtka z wysoką stójką, żeby mógł schować pod nią włosy związane w kucyk. Czapka z daszkiem, ciemne okulary, no i oczywiście żadnych gadżetów oraz zero makijażu.
            W hali odlotów było sporo ludzi, ale nie miał najmniejszego problemu z dostrzeżeniem w tym tłumie Babette. Na jej widok lekko zadrżał i poczuł obezwładniające go ciepło. Stała troszkę z boku i dyskretnie się rozglądała. Miała na sobie białą sukienkę, z jednego boku dużo krótszą, spod której fantazyjnie wymykała się druga, przezroczysta warstwa o nierównomiernym wykończeniu. Na głowie miała niewielki, słomkowy kapelusz, a rozpuszczone włosy spływały po jej ramionach. Sprawiała wrażenie, jakby odrobinkę zniecierpliwionej, chociaż jeszcze nawet nie zaświecił się nad terminalem napis "Paryż".
            Bill pożegnał się ze swoim ochroniarzem, który zapewnił go o swojej dyskrecji i stał przyglądając się jej dłuższą chwilę. Doskonale widział, jak oglądają się za nią obcy mężczyźni i chwilami czuł dumę, a chwilami zazdrość. Te kilka dni, które spędzili z dala od siebie, wypełniły im ciągłe rozmowy telefoniczne i wysyłane bez opamiętania sms-y. Kiedy z nią rozmawiał, tęsknił za jej widokiem i jej dotykiem, już nie mógł się doczekać, kiedy ją wreszcie przytuli i poczuje jej bliskość. Teraz na nią patrzył i wiedział, że jeszcze tylko kilka godzin, a potem będzie cała jego, ale dla odmiany tęsknił za jej głosem, za jej słodkim szeptem, kiedy zapewniała go jaki jest dla niej ważny i jak bardzo jej go brakuje.
            - Pasażerowie odlatujący do Paryża, proszeni są o kierowanie się do terminalu numer dwa. - usłyszeli głos spikera. Babette już nie kryła zniecierpliwienia i nerwowo się wokół rozglądała. Podszedł więc na tyle blisko, aby nie niepokoiła się dłużej. Wreszcie go spostrzegła, a na jej twarzy zajaśniał delikatny uśmiech i widać było, jaką ulgę sprawił jej ten widok.
            Miejsca w samolocie mieli daleko od siebie, zadbała o to, żeby przypadkiem ktoś spostrzegawczy nie skojarzył ich twarzy. Gdyby siedzieli obok siebie, niemożliwością byłoby całą drogę milczeć, a dwie nawet tylko rozmawiające ze sobą osoby, wzbudzają większe zainteresowanie, niż siedzący cicho, samotni pasażerowie. Dopiero przesiadka na samolot do Marsylii, umożliwiła im inny rodzaj kontaktu, niż wizualny. Jednakże jeszcze nie afiszowali się z tym, co ich łączy. W poczekalni usiedli obok siebie i rozmawiali dyskretnie. Babette była czujna i bacznie, aczkolwiek ostrożnie rozglądała się wokoło. Przecież lotnisko w Paryżu, nie było jakąś pipidówką i też mogli tu spotkać kogoś znajomego. Rozluźnili się bardziej już w samolocie do Marsylii. Tu mieli już siedzenia obok siebie, jednak nim zamienili ze sobą choćby słowo utwierdzili się w przekonaniu, że nikt ich nie obserwuje.
            - Nareszcie... - westchnęła dziewczyna z ulgą, rozpierając się wygodnie w lotniczym fotelu i odpinając pasy, kiedy samolot wzbił się w powietrze. Bill też wyswobodził się z ograniczającego swobodne ruchy sprzętu i natychmiast pochylił się do niej:
            - Wiesz jak tęskniłem? - popatrzył jej w oczy.
            - Wiem - odparła - Przecież codziennie mi o tym mówiłeś...
            Uśmiechnął się delikatnie i wpatrywał w nią, omiatając wzrokiem jej twarz, jakby kodował w swojej podświadomości każdą jej cząstkę, przenosząc wolno spojrzenie z oczu na usta i odwrotnie. Czuła znów jego elektryzującą bliskość i gorący oddech, pachnący cytryną i miętą. Jego pożądliwy wzrok zmieszany z nutą tęsknoty, i te wargi… Takie krwiste, które dopiero co wyślizgnęły się spomiędzy białych, przygryzających je zębów. Zmysłowo oblizała swoje, przeciągnęła po nich powolnym ruchem języka. Zabłyszczały w promieniach słońca, które wkradło się przez okrągłe okienko samolotu. Zawładnęła nimi chwila subtelnej bliskości.
            - Ja też tęskniłam... Bardzo... - dopowiedziała po chwili.
            Nie zamierzali spłoszyć tej magicznej chwili niepotrzebnym ruchem ani gestem, wiedzieli, że jeszcze zdążą się sobą nacieszyć, mają na to całe pięć dni, chociaż może już tylko cztery i pół...? Nawet nie wiedzieli, jaki to będzie dla nich krótki czas… Za krótki na miłość.
            Teraz jednak nie zastanawiali się nad tym, sycili swoje zmysły, patrząc, dotykając, czując. Gładził leciutko dłonią jej policzek, jakby chcąc upewnić się, że to nie jest wymysł jego wyobraźni, że to naprawdę ona, z krwi i kości siedzi obok niego. Jak niewidomy wodził palcami po całej jej twarzy, chcąc poznać każdy jej zakamarek, jakby opuszki jego palców, były jego oczami. Kiedy zbliżył je do jej ust, złożyła na kciuku ledwie odczuwalny pocałunek. Patrząc na jej poczynania zamglonym spojrzeniem, wykonał dokładnie te same ruchy drugą ręką. Przybliżył twarz na minimalną odległość, odrobinę dotykając czubkiem nosa jej policzka. Westchnęła cicho, kiedy podrażnił ją jego gorący oddech i poczuła jak dotykają jej skóry wilgotne usta. Słyszała jak wdycha jej zapach, jak w jego zmysły wchodzi woń cytrusowo orientalnych aromatów neroli, ambry, piżma i paczuli wydobywająca się z jej perfum, jak wchłania ją całą, przy czym unosi się do góry cały jego wątły tors.
            Przesunął subtelny dotyk swoich i delikatnie dotknął jej warg. Nie korzystał dziś jeszcze przecież  ze zmysłu smaku, tak istotnego w odbieraniu wszelakich bodźców. Połączyli usta w delikatnym, pełnym namiętności pocałunku. Rozkoszowała się orzeźwiającą świeżością jego subtelnie poruszającego się języka, której przyczyną był smak mięty, wdzierający się teraz i do jej ust. Ten niezwykły pocałunek, miał posmak miłości, łączącego ich uczucia, które sprawiło, że poczuli się tak, jakby ich dusze oderwały się od ciał. Jeszcze i jeszcze, zatracając się w szczęściu spijali miłość ze swoich gorących namiętnością warg.
            Był to zupełnie inny pocałunek, niż wszystkie poprzednie przepełnione żądzą. Tym powiedzieli sobie jak bardzo są dla siebie ważni i jak silne staje się ich uczucie, niósł za sobą właśnie to, co zrodziło się w ich sercach.
            Z wielką niechęcią, po dłuższej chwili oderwał się od niej, by znów delektować się widokiem koloru gorzkiej czekolady w jej oczach. Kochał sposób, w jaki na niego patrzyła w chwilach bliskości i chociaż nigdy nie zapewniła go o swoim uczuciu, teraz widział w jej oczach to, o czym marzył. Nie mógł się mylić, dlatego tak mocno w tej chwili zaufał jej spojrzeniu. Wierzył też, że wkrótce te dwa najważniejsze słowa padną z jej ust, te słowa, jakimi teraz zapragnął obdarować ją.
            - Mamy te dni tylko dla siebie - powiedziała cicho Babette. - Ty będziesz tylko mój, a ja tylko twoja...
            - Kocham Cię… - odszepnął. – Ja już od dawna jestem cały twój, tylko twój...
            Nie odpowiedziała jednak i tym razem, patrząc mu w oczy ułożyła jedynie miękko dłoń na jego policzku i czule musnęła na powrót jego wargi.
            Posmutniał nagle. Przypomniało mu się to, co powiedział brat i to zadźwięczało w jego głowie ze zdwojoną, bolesną siłą: „Nie dziel się nią!". Teraz nadejdą szczęśliwe dni, kiedy na pewno z nikim się nią nie podzieli, ale co będzie kiedy już sielanka się skończy i wrócą do Berlina? Czy będzie mógł już wtedy tego od niej wymagać?
            W tej właśnie chwili poprzysiągł sobie, że wykorzysta te dni, aby rozkochać ją w sobie do granic możliwości, tak żeby już nie chciała wracać do tamtego, już zawsze będąc tylko jego kobietą. I już nigdy nie będzie musiał się nią z nikim dzielić...
            - Co jest, kotku...? - wyrwał go z zadumy delikatny głos Babette. Spojrzał na nią, już nieco przytomniejszym wzrokiem i uśmiechnął się.
            - Nic… Zastanawiałem się tylko, czy ty też czujesz coś do mnie - nie wytrzymał, choć doskonale wiedział, że nie powinien jej niczym ponaglać, więc zaraz się poprawił. - Przepraszam. Uznajmy, że nie powiedziałem tego.
            Babette uśmiechając się dotknęła delikatnie jego dłoni, po czym pocałowała obydwie od wewnętrznej strony. Też chciała zapewnić go o swoim uczuciu, ale uznała że to nie jest dobry moment, ani dobre miejsce na takie wyznanie.
            - Na wszystko przychodzi czas... - odpowiedziała tylko.
            Jego serce szeptało mu, że nie jest, że nie może być jej obojętny, ale tak bardzo pragnął usłyszeć to wyznanie, tak bardzo chciał od niej tej deklaracji, jaka oznaczałaby, że przecież ma do niej pełne prawo. Jednak umysł wciąż podpowiadał pewne wątpliwości. Gubił się w swych odczuciach i motał. Chwile pełne euforii tonęły za moment w morzu pesymizmu, jaki wkradał się w jego serce i za wszelką cenę próbował rozgościć się w nim na dobre. Ale on zabijał go w sobie każdym jej czułym gestem. Pomyślał teraz o cudownej perspektywie czekających go chwil, które mieli ze sobą spędzić tylko we dwoje i rozpierająca go z tego powodu radość, już zupełnie przegoniła ciemne chmury obawy, a w zamian rozgrzały go promienie optymizmu i szczęścia. Już po chwili nie było śladu po frasunku. Razem z Babette wyglądał przez małe okienko podziwiając piękne widoki. 

7 komentarzy:

  1. Teraz to będzie... :D Chociaż trasa radia... sama nie wiem czego się nie mogę bardziej doczekać... chyba wszystkiego... xD, chociaż w sumie im szybciej dodajesz te odcinki tym szybciej cała historia się skończy ;< I co? I wtedy będę musiała czytać od początku no :P
    Jestem ciekawa tej Marsylii.. czy coś zmieniłaś czy może nie... ;> Także no... czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odrobinę zmieniłam, ale niewiele. Jak skończy się MI, będzie jeszcze RTR, a potem jeszcze inne opowiadanie ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja mam nadzieje, ze się nie uwolnię od Twojej twórczości :).
    Ale akurat MI mogłabym czytać w nieskończoność xD.
    A tak w ogóle to jestem bardzo ciekawa czy rtr będziesz bardzo zmieniać (no np wygląd Billa bo juz wiemy ze nie został przy długich czarnych włosach itp :P), czy tylko szczegóły? Tak, wiem jestem ciekawska... nie musisz odpowiadać :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nikt z nas nie wie jakie on będzie miał włosy za te kilka lat, a ja lubię wygląd tego stworzonego przeze mnie Billa, więc nic w nim nie zmienię ;)

      Usuń
  4. No z nim to nigdy nic nie wiadomo xD. Tak tylko się zastanawiałam. Ale będę czekać. Zobaczymy co tam się zmieni a co zostanie takie samo :) póki co... MI <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Loooho :D istne szalenstwo ! Boze kiedy ona w koncu zostawi tego Martina ? -_- bo zostawi,prawda ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tego nie mogę zdradzić, bo już nie byłabyś tak ciekawa ;)

      Usuń