sobota, 2 września 2017

Część 5. „Bezwzględna irytacja”




Część 5. „Bezwzględna irytacja”

            Przez dłuższą chwilę nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa. Jego zaskoczenie prośbą Hoffmanna było niewyobrażalnie duże, już nawet nie wspominając, że dawno nic nie wprawiło go w takie zakłopotanie. Zatem ten typek chce, żeby pod jego nieobecność niańczył tę zimną lalunię? Do jasnej cholery, co teraz ma zrobić?! Jeśli odmówi, tamten gotów się obrazić. Wycofa rezerwację, albo już więcej tu nie przyjedzie... Jak więc wybrnąć z tej matni, do której zapędził go czysty przypadek? No cóż, będzie trudno, ale przynajmniej spróbuje.
            - Wiesz, Franz - zaczął. - A nie wydaje ci się, że coś takiego inni mogą odebrać zbyt jednoznacznie?
            Hoffmann zaciągnął się papierosem i lekko uśmiechnął:
            - Ale co masz właściwie na myśli?
            - Bo jeśli ty wyjedziesz, a ja zacznę opiekować się twoją żoną... - Bill urwał w pół zdania i cmoknął. Też sięgnął po papierosa. Miał ogromną nadzieję, że tym przekona swojego rozmówcę, aby wycofał się z tej propozycji, lecz tamten tylko spojrzał na niego ze zdziwieniem:
            - Że też nie masz się czym przejmować.
            - No ja nie mam, ale ty powinieneś - odparł z całym przekonaniem czarnowłosy. - Mogą pomyśleć, że jestem jej kochankiem, chyba nie czułbyś się dobrze w roli rogacza.
            Teraz miał wrażenie, że coś tym wskóra, bo Hoffmann nerwowo zmarszczył brwi, jakby analizując całą sytuację. Wiedział, że użył mocnego argumentu, ale właśnie to było jego ostatnią deską ratunku. Chyba uderzył w czuły punkt. Nie ma to jak duma takiego palanta; pewnie zniósłby wszystko, ale nie fakt, że chociaż tylko na językach, to jednak stałby się rogaczem. Ten moment zdawał się być kluczowy, ale po chwili namysłu Franz tylko się roześmiał.
            - Przestań! Nic takiego nie powiedzą, jeśli zobaczą was na spacerze. Przecież ja nie każę ci jej obejmować.
            Teraz jego śmiech zabrzmiał jeszcze głośniej. Jak widać, rozbawiło go to, co powiedział Bill, który wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Ten dupek był tak zaufany w sobie, że pomysł czarnowłosego wydał mu się niedorzeczny i nierealny. Miał o sobie cholernie wysokie mniemanie, albo ta jego żoneczka była naprawdę bardzo wierna, może nie tyle jemu samemu, co jego portfelowi.
            A jednak nic z tego, nie udał się wykręt. Westchnął tylko zrezygnowany i zawiedziony, bo był niemal pewien, że to zadziała. Już nie miał żadnych argumentów, nic sensownego nie przychodziło mu do głowy, choć jeszcze próbował szukać czegoś w swoim umyśle i nadal nie dawał Hoffmanmowi odpowiedzi.
            - No zgódź się, jesteście prawie rówieśnikami, dogadacie się, a ja będę o nią spokojny - nalegał tamten.
            - A ile twoja żona ma lat? - zapytał jedynie.
            - W styczniu skończy dwadzieścia pięć.
- Ja za dwa miesiące.
            - No widzisz! To jak będzie?
            - Dobrze, postaram się, ale w miarę możliwości. Chyba to rozumiesz - Z ciężkim sercem wydusił w końcu z siebie Bill.
            - Oczywiście, że rozumiem, przecież też jestem biznesmenem - Prawie wykrzyknął uradowany mężczyzna i uścisnął jego dłoń. - Bardzo się cieszę! Tylko jej nie mów, że cię o to prosiłem, bo gotowa mnie zabić - dodał jeszcze, puszczając mu oczko.
            - Jasne, nie ma sprawy - mruknął czarnowłosy, dopijając drinka.
            „Chyba zwariowałem, w co ja się pakuję?”, znowu przemknęło mu przez myśl. Był teraz wściekły na cały świat, ale chyba najbardziej na Hoffmanna. Zdawał sobie sprawę, że musi natychmiast odreagować. Chyba gdzieś tutaj powinien być Tom z chłopakami, o ile jeszcze nie zgarnęli lasek do pokoi. W sumie to było teraz nieistotne, ponieważ chciał już tylko odczepić się od Franza i choćby na kilka godzin zapomnieć o jego chorej propozycji, na którą w końcu chcąc nie chcąc przystał.
            - Skoro się dogadaliśmy, nie będę ci już przeszkadzał, bo chyba miałeś się spotkać z przyjaciółmi. Właśnie twój brat tu idzie.
            Rzeczywiście, Tom wolnym, niepewnym krokiem zmierzał w ich kierunku, zastanawiając się, czy wreszcie zakończyli rozmowę. Tym samym wybawił bliźniaka z niemiłego towarzystwa. Gdy stanął tuż obok, zapytał, wskazując na wolny stołek:
            - Można?
            - Siadaj, właśnie skończyliśmy - zaprosił go Bill.
            - W takim razie uciekam - podniósł się Hoffmann. - Karen poszła na spacer, a ja chciałbym się już położyć, gdyż kiedy wróci, to pewnie włączy telewizor, a wtedy nie będę mógł zasnąć. Zatem do jutra i jeszcze raz bardzo ci dziękuję - zwrócił się wyłącznie do Billa, który z przyjemnością go pożegnał.
            - Tak, do jutra.
            - Prawdziwy stary piernik - zadrwił Tom, odprowadzając go wzrokiem. - Kiepsko z nim, skoro nie może zasnąć przy telewizji, no, a tak w ogóle... Czego chciał?
            Bliźniak tylko machnął ręką, wyciągając kolejnego papierosa.
            - Znowu palisz? - zdziwił się brat. - Przecież wiesz, że ci nie wolno.
            - Czasami, jak mnie wkurzy taki palant jak tamten.
            - To lepiej się napij. A tak konkretnie o co chodzi? - Tom ponowił swoje pytanie.
            - Nie uwierzysz, o co mnie poprosił.
            - O co?
            - To utwierdza mnie w przekonaniu, że jest najgorszym palantem i nie myliłem się nigdy w jego ocenie. Kutas złamany, pieprzony frajer, nie wiem co mu do tego łba przyszło. Kretyn, po prostu kretyn – Zdawać by się mogło, że zdenerwowany Bill nigdy nie wyjawi tego, o co poprosił go Hoffmann, a epitetom jakimi obdarowywał nieszczęśnika, nie będzie końca.
            - Powiesz wreszcie czym cię tak wkurwił? - Nie wytrzymał w końcu Tom. Czarnowłosy zazgrzytał zębami.
            - Chciał, abym pod jego nieobecność zaopiekował się jego żoną, żeby się biedactwo nie nudziło. Wyobrażasz to sobie?
            - I co? Zgodziłeś się?
            - A miałem jakieś inne wyjście?
            Bliźniak popatrzył na niego przez chwilę, a na jego twarzy wymalował się tajemniczy uśmiech.
            - Ty to masz farta - westchnął Tom, ale zaraz zachichotał. - Że też mnie nikt nic takiego nie zaproponuje; przyzwolenie męża na seks z jego żoną!
            - Pieprznęło cię? Nawet mi się nie podoba, to po pierwsze. Po drugie; jest mężatką, żoną frajera którego nie trawię - zaczął swój wywód Bill.
            - No i dobrze, u mężatki nie ma wpadki - przerwał mu Tom, na co czarnowłosy tylko pokręcił z politowaniem głową, kontynuując:
            - Po trzecie; nie polubiłem jej na dzień dobry i czuję odrazę na myśl o samej rozmowie z tą zadufaną lalunią, a tak w ogóle kim ja tu, do cholery, jestem?! Właścicielem hotelu, czy chłopcem do towarzystwa? A jeszcze, żeby było weselej, to mam jej nie mówić o prośbie szanownego mężunia! - Uderzył ręką w blat baru, aż kilka osób odwróciło głowy. - Przepraszam - zwrócił się do nich, akcentując to gestem dłonią.
            - Tak, teraz to się wkurzasz, ale jak cię znam, pewnie grzecznie przytakiwałeś głową, kiedy ci o tym mówił, co? - zakpił Tom.
            - Właśnie, że nie! - znów poirytował się Bill. - Próbowałem się jakoś wykręcić, użyłem nawet argumentu, że ludzie nazwą go rogaczem, ale na nic; powiedział, że mi ufa, rozumiesz?! Nie mogłem tak po prostu odmówić, jest moim najlepszym gościem, co roku zostawia tu kupę kasy. Do jasnej cholery! - Tym razem walnął pięścią w swoje własne udo, co boleśnie odczuł na obydwu kończynach.
            - Oj tam, nie przejmuj się tym tak bardzo - zaczął pocieszać go brat. - Może ona wcale nie będzie potrzebowała twojego towarzystwa i sama znajdzie sobie rozrywkę?
            No tak, to zdecydowanie byłoby najlepszym wyjściem z sytuacji, ale czy tak będzie? W każdym razie postanowił jej zwyczajnie unikać, w razie czego powie Hoffmannowi, iż nie zauważył, żeby się nudziła i szukała towarzystwa.
            Jednak nurtowała go jeszcze jedna kwestia.
            - A niby jak on to sobie wyobraża? Mam może do niej pukać co rano i pytać, czy przypadkiem jej się nie nudzi? Kompletny idiota - prychnął.
            - Dobra, dajmy już temu spokój i chodźmy wreszcie, bo Georg wykorzysta czas i mi jeszcze dziewczynę odbije - roześmiał się Tom. – Zakład, oczywiście wygrałem, klei się do mnie jak mucha do lepu, no i jest taka słodka.
            - Jesteś niemożliwy - uśmiechnął się w końcu brat. - Wszyscy macie jakieś laski?
            - Wszyscy, tylko dla ciebie zabrakło, ale zaraz coś znajdziemy. Już moja w tym czaszka - wyszczerzył zęby.
            - Wiesz, co? Mam lepszy pomysł. - Bill przymrużył oczy. - Pojadę po Nadię, nie mam ochoty na nieznajome panienki, a jej przynajmniej bym się wygadał. Chyba nie wytrzymam z tą nowiną do jutra.
            - To już czuję, jak się ubawisz po same pachy - mruknął Tom. - Będziecie pieprzyć trzy po trzy, zamiast się bawić, a poza tym piłeś, to jak pojedziesz?
            - Tylko lekkiego drinka, zresztą znam tu każdego policjanta. Niedługo wracam.
            - Kumoterstwo i korupcja – prychnął na odchodne brat.
            Bill odwrócił się na pięcie i z cwaniackim uśmieszkiem wyszedł z dyskoteki. Jednak nie pojechał od razu po Nadię, lecz najpierw postanowił do niej zatelefonować. Właściwie był pewien, że się zgodzi, jednak nie chciał być bezczelny i starał się zachować takt.
            - Coś się stało? - usłyszał w słuchawce zdziwiony głos dziewczyny.
            - Nic takiego strasznego - roześmiał się. - Chociaż dla mnie właściwie tak.
            - O Boże... - jęknęła tylko.
            - Spokojnie Nad, nie denerwuj się, powiedz mi, czy mogę teraz po ciebie przyjechać? Pobawilibyśmy się w dyskotece, no i nie będę owijał w bawełnę, że mam ci coś do zakomunikowania. Na dodatek Tom wszystkim funduje, bo wygrał zakład z Georgiem.
            Ponownie usłyszała jego śmiech, dlatego też się zaśmiała. Co takiego mogło się stać, że zaprasza ją do dyskoteki, oferując ponadto, że po nią przyjedzie? Serce zabiło jej z nadzieją. A może... Nie, nie, w gruncie rzeczy nie powinna sobie nic po tym obiecywać.
            - Pewnie, że możesz - odpowiedziała radośnie. – Przyszykuję się i czekam.
            - To jadę.
            Gdy się rozłączył, schowała telefon do torebki i jednocześnie wpadła w panikę. Przecież on zaraz tu będzie! Musi poprawić makijaż, ubrać się, tylko w co? Jednym susem pokonała odległość do szafy, niemal nurkując w jej wnętrzu. Matko kochana, co ma wybrać?!
            Czas płynął nieubłaganie, więc musiała szybko się decydować, bo droga z hotelu do wynajmowanego przez nią mieszkania nie była zbyt długa. W końcu założyła dżinsy, w których sama się sobie podobała, i czarną bluzkę bez pleców - to na wypadek, gdyby z nim zatańczyła coś wolniejszego. Może poczułaby dotyk jego dłoni na swojej skórze?
            Pobudzona złudnym, ale podniecającym marzeniem, westchnęła cicho, muskając twarz pędzelkiem do pudru. Zerknęła w lustro, ażeby ocenić całokształt, i wtedy właśnie usłyszała pukanie. Otworzyła drzwi i przez chwilę stała nieruchomo.
            Wyglądał wspaniale, był jeszcze przystojniejszy niż zwykle, a pieczołowicie wyprostowana, dłuższa grzywka zasłaniała mu niemal połowę twarzy. Odkąd go znała, miał taką samą fryzurę; nie sięgające ramion, czarne włosy. Czasem były lekko i naturalnie pofalowane, a niekiedy wyprasowane z wielką precyzją, a wszystko oczywiście zależało od okoliczności.  
            Idealizowała go, gdyż dla niej taki się wydawał. Przystojny... Nie - on był piękny. Dobry...? Skądże znowu, był przecież aniołem, zesłanym jej przez niebo, najwspanialszym człowiekiem na świecie, który stał teraz przed nią, łagodnie się uśmiechając. Jakiż był zniewalający w tych swoich wspaniale dopasowanych dżinsach i cieniutkiej, płóciennej, nieco przezroczystej koszuli.
            - Jestem gotowa, ale wejdź - zdołała ostatecznie z trudem z siebie wydusić.
            - Nie uwierzysz, co się stało - wygłosił z pasją, przekraczając próg skromnego mieszkanka. - Ale skoro jesteś gotowa, to weź torebkę i jedziemy, opowiem ci po drodze.
            Nie chodziło więc o nic, co dotyczyłoby jej osoby, a już tym bardziej ich obojga. W zasadzie już dawno powinna była się przyzwyczaić do tego, że jest tylko jego przyjaciółką. Tylko albo aż... Zresztą co za różnica?
            - Hoffmann zdybał mnie na obiedzie... - zaczął, kiedy Nadia zamykała drzwi. - Ale nie miałem ochoty z nim wtedy rozmawiać. Cholera! Żebym wiedział to bym przed nim się chował.
            Widziała jego zdenerwowanie, toteż pewnie tematem ich rozmowy nie było nic dobrego ani przyjemnego.
            - Przez dwa miesiące? - roześmiała się w końcu, podnosząc jedną brew. Zeszli z kilku schodków, kierując się do samochodu.
            - Gdybym wiedział, o co chce mnie poprosić, to, uwierz mi, unikałbym go jak ognia - powtórzył stanowczo Bill, zamykając za nią drzwi swojego auta i, nie przestając mówić, przeszedł wokoło, siadając za kierownicą. - Przynajmniej wymigałbym się przez jakiś czas, a tak muszę ponosić konsekwencje swojej głupoty, naiwności i cholera wie, czego jeszcze! A mogłem się nie zgodzić, no... - jęknął, odpalając silnik. - Szlag z nim! Niech tu nie przyjeżdża i już!
            - A powiesz mi wreszcie, o co chodzi? - uśmiechnęła się Nadia, spoglądając na jego twarz z wdzięcznie przekrzywioną głową. Zerknął na nią, przez chwilę odrywając wzrok od drogi.
            - Widzisz, jaki ze mnie głupek? - roześmiał się. - Od kilku minut użalam się nad sobą, a jeszcze nie opowiedziałem ci, dlaczego!
            Pospiesznie zaczął streszczać cały przebieg rozmowy ze swoim znienawidzonym gościem. Dziewczyna słuchała tego wszystkiego, w milczeniu analizując każde słowo. Była zdziwiona, chwilami nieco zszokowana, szczególnie w momentach, gdy Bill szczegółowo przytaczał wyrażenia tego faceta. To jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, iż jest wstrętnym, lubieżnym staruchem, który w dodatku bezczelnie wpycha swoją żonę w ramiona Billa. I nagle wszystkie słowa, które on wypowiadał, zaczęły gdzieś umykać, rozmywać się, nie zaprzątając już jej uwagi, bo teraz w głowie zaistniała tylko jedna myśl, a wyobrażenie tego, czego ona dotyczyła, podstępnie wdzierało się uczuciem bólu do i tak już zbolałego i poranionego serca. Nie, to nie może się stać, nawet nie wolno jej o tym myśleć, to przecież jest nierealne, nieprawdopodobne, niemożliwe! Dlaczego sama wciąż dręczy się bezpodstawnymi wyobrażeniami?
            Dla opowieści, jaką przez cały czas przekazywał Bill, zabrakło drogi, bo zaledwie w jej połowie zatrzymał się pod samym hotelem. Zamilkł więc na chwilę, jednak wciąż wzburzony wysiadł z samochodu, uprzejmie otwierając drzwi swojej partnerce.
            - Do garażu - zwrócił się do parkingowego, przekazując mu kluczyki, po czym znowu kontynuował, idąc w stronę wejścia. - Jeszcze zrobił mi wykład o tym, jakie dziewczyny nadają się na żony, a z jakimi rozsądny mężczyzna nigdy nie powinien się żenić.
            - Nigdy go nie lubiłam, a teraz uważam, że jest naprawdę stuknięty - wtrąciła w końcu dziewczyna.
            Weszli do budynku, gdzie powitało ich zdziwione spojrzenie, pełniącej nocny dyżur w recepcji, Melanie. Nadia uśmiechnęła się do niej, ale widząc zszokowaną minę koleżanki, natychmiast odwróciła speszony wzrok. „No tak... Teraz dopiero zaczną się plotki...”, pomyślała.
A jednak wiele dałaby za to, żeby owe plotki w końcu mogły się urealnić.
            Pozwoliła Billowi do końca wygadać się przy barze, gdzie obydwoje zamówili ulubione drinki. Z radością słuchała jego wzburzonego głosu, z uśmiechem na ustach witając każdy najgorszy epitet, jednoznacznie określający osobę Hoffmanna.
            - Myślę, że jakoś z tego wybrniesz - pocieszyła go wreszcie. - Przecież ty nie masz czasu zabawiać tej kobiety, najważniejszy jest hotel i związane z nim sprawy. Ten człowiek to jakiś zadufany w sobie kretyn, który widzi tylko czubek własnego nosa - skwitowała.
            - Tom poradził mi, żebym jej po prostu unikał, a jak tamten o coś zapyta, to powiem wprost, że nie zauważyłem, by się jakoś szczególnie nudziła - odparł Bill, już zupełnie spokojny.
            Rozmawiali jeszcze dłuższą chwilę, obmyślając inną ewentualność wymigania się z obietnicy, śmiejąc się przy tym i żartując. Uroczą pogawędkę przerwał im brutalnie Tom:
            - To świństwo z waszej strony - oburzył się. - Nie powiedzieliście, że jesteście.
            - Ale o co ci chodzi? Przecież nigdzie nie uciekliśmy - roześmiał się czarnowłosy.
            - Czekam na ciebie, bo pomyśleliśmy sobie, żeby się przenieść z całą imprezką do twojego pokoju, co ty na to? – bliźniak uśmiechnął się czarująco, a zarazem niepewnie. Wiedział, że Bill nie lubił, jak sprowadzał nieznajome dziewczyny do jego mieszkania, aczkolwiek tym razem bez słowa sprzeciwu się zgodził i - o dziwo - nie wygłosił kazania na temat przygodnych znajomości. Tym oto sposobem zaopatrzeni w kilka butelek alkoholu - nie, żeby mieli tyle wypić; każdy chciał pić coś innego - wszyscy ruszyli w stronę windy.
            Jakkolwiek by to nie wyglądało, jedną ręką Bill objął w przyjacielskim geście Nadię, w drugiej trzymając butelkę dobrego szampana. Chociaż jeszcze nie było zbyt późno, przez cały czas musiał uciszać swoje gwarne towarzystwo, bo jednak wypity alkohol już zrobił swoje i niektórzy zupełnie nie potrafili się kontrolować. W dodatku Olivier opowiadał swoje dowcipy, zatem reszta co chwilę wybuchała potężną salwą śmiechu. W holu wprawdzie było kilka osób, wracających bądź udających się na wieczorny spacer, mimo to nikt nie zwracał na nie uwagi. Dopiero kiedy stanęli przy windzie, okazało się, że nie tylko oni na nią czekają. Osoba, która naciskała właśnie przycisk, ściągający dźwig na dół, była jednak znajoma tylko trójce z głośnej grupy.
            Nadia, chcąc zwrócić na nią uwagę Billa, ścisnęła go nieco mocniej za rękę i ruchem głowy wskazała obiekt jego dzisiejszej irytacji. Roześmiała się, gdy w odpowiedzi zobaczyła na jego twarzy grymas niezadowolenia.
            - Mam dla ciebie propozycję, Bill, może zacznij od zaraz - skwitował ten widok Tom, kiedy drzwi windy się otwierały.
            - A co ma zacząć, ja też mogę? - zapytał nagle, niczego nie świadomy, Georg. Wszyscy zwrócili spojrzenia w kierunku zdezorientowanego czarnowłosego, który widząc ich pytający wzrok, serdecznie się roześmiał, odpowiadając:
            - Tak, jasne! Byłbym ci wdzięczny, gdybyś mnie w tym wyręczył.
            Wchodzili do windy rozbawieni, chociaż tak naprawdę zupełnie nie wiedzieli, o co chodzi, jednakże w tej chwili najważniejsza była tylko dobra zabawa.
            Karen patrzyła na nich niepewnie, lekko się uśmiechając. Z całej kompanii osobiście poznała tylko bliźniaków, choć pozostałych mężczyzn też doskonale znała z mediów. Nie tęskniła za takim życiem, ceniła sobie spokój, lecz oni byli tacy spontaniczni, w dodatku sprawiali wrażenie dość sympatycznych i otwartych. Przyglądała im się dyskretnie, również napotykając ich wzrok. Ten Tom faktycznie musiał być niezłym podrywaczem i nawet poczuła się nieco niezręcznie, wychwyciwszy jego pewne siebie spojrzenie. Jej zielone tęczówki pospiesznie zmieniły kierunek, zatrzymując się na smukłej postaci samego właściciela hotelu, obejmującego śliczną recepcjonistkę. Śmiali się, szepcząc coś sobie do ucha, dlatego bezkarnie mogła im się przyjrzeć. Pasowali do siebie, obydwoje byli młodzi, piękni, na pewno się kochali. Nie wiedziała, co jest tego powodem, ale poczuła dziwną nostalgię i żal. Nie powinna, bo przecież była szczęśliwa, więc dlaczego nie potrafiła od siebie oddalić uczucia smutku i tęsknoty? A może tylko to sobie wmawiała?
            Upewniła się teraz, że im dłużej patrzy na tych szczęśliwych ludzi, tym większa ogarnia ją żałość. Wiedząc, że nie zwracają na nią najmniejszej uwagi, mogła swobodnie im się przyglądać i pomimo swojej wcześniejszej niechęci do Billa, musiała przyznać, że teraz, po latach jest bardziej męski i przystojny. Już miała zamiar opuścić swój wzrok, kiedy napotkała jego zaciekawione spojrzenie. Zrobiło jej się głupio, ale winda właśnie zatrzymała się na odpowiednim piętrze, wybawiając ją tym samym z opresji.
            Była na siebie zła. Idąc korytarzem do swojego apartamentu, zastanawiała się, co ten facet sobie pomyśli? Jeszcze dzisiaj rano grała zupełnie obojętną, a teraz wpatrywała się w niego jak jakaś zauroczona, była fanka.
            Westchnęła, wsuwając w drzwi kartę. Nie było jeszcze dwudziestej trzeciej, ale była pewna, że Franz już śpi i nie myliła się. Delikatnie przysiadła na łóżku, spoglądając na spokojną twarz swojego męża. Po chwili uśmiechnęła się rozbawiona. Oczywiście, tego właśnie się spodziewała - miał w uszach zatyczki, choć tak naprawdę, kiedy zasypiał, musiała być w pokoju zupełna cisza, bo właśnie taką zastała, gdy tu weszła. Obawiał się pewnie, że jak wróci, to włączy jakąś muzykę, a on wtedy zbudzi się i nie będzie mógł zasnąć.
            Może i miała taki zamiar, ale ktoś niewątpliwie ją ubiegł, w dodatku był to ktoś mieszkający tuż nad nią. 

2 komentarze:

  1. Biedna w sumie ta Karen... No ale to po co taka młoda za takiego... Franza wyszła? :/ a ten to w ogóle jakiś głupi xD po tym co powiedział na początku to stwierdzam, ze naprawdę głupi... :/ on się boi żeby żona się nie nudziła jak on wyjedzie, ale ona się chyba nudzi nawet jak on jest.... bez sensu :/
    A Nadia tez biedna... taki friendzone... szkoda jej, ale Bill nie jest chyba wcale zainteresowany... :(
    No nic kochana. Czekam na następny rozdział i śle buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko okaże się w swoim czasie, dlaczego za niego wyszła. Franz chyba nie chciał wyjawić prawdziwego powodu tej swojej prośby, miał nadzieję, że Bill jej dopilnuje, ale on raczej nie nadaje się na niańkę ;)
      Buziaki i dziękuję, że jesteś ;*

      Usuń