środa, 11 października 2017

Część 9. „Niefortunny zbieg okoliczności”

Część 9. „Niefortunny zbieg okoliczności”



            To niesamowite, jak przez krótkie, zupełnie przypadkowe spotkanie przez jedną, ulotną chwilę, wszystkie misternie zaplanowane wydarzenia mogą po prostu nie zaistnieć. Nadia nie miała pojęcia o tej ich niefortunnej wymianie zdań, a Bill sam nie wiedział, dlaczego zatrzymał to tylko dla siebie. Nie potrafił wykręcić się przed samym sobą, że zwyczajnie nie było kiedy jej o tym powiedzieć. Mógł zrobić to w każdej chwili, choćby i teraz. Milczał jednak jak zaklęty, poddając się wszelkim oskarżającym go myślom. Teraz właściwie miał tylko jeden cel i jedynie przez wzgląd na swoją towarzyszkę natychmiast nie zawrócił. Pierzchły zamierzenia o jakiejś sympatycznej kolacji i wspólnie spędzonym wieczorze. Czuł wielką ulgę, że nie pospieszył się z tym zaproszeniem, bo nie potrafiłby jej wytłumaczyć swojej zmiany planów, a prawdy powiedzieć jej nie chciał.
            - Dzięki za miły spacer - odezwała się dziewczyna, gdy wreszcie stanęli pod drzwiami jej domu.
            - To ja dziękuję, że się zgodziłaś - odparł pospiesznie. - Wyśpij się, bo jutro poranna zmiana - uśmiechnął się blado.
            - Mam całą noc na sen - odparła Nadia, chwytając za klamkę. - Dobranoc.
            - Pa! - Pochylił się lekko i delikatnie cmoknął ją w policzek, po czym natychmiast odszedł, dziwnie szybko i nienaturalnie, jakby właśnie przypomniał sobie, że zapomniał  wyłączyć żelazko.
            Popatrzyła przez chwilę, nim zniknął za bramą. Nie była zawiedziona ani rozczarowana, bo przecież niczego nie oczekiwała. Cieszył ją fakt, że podarował jej przyjemny spacer, połączony z miłą rozmową, chociaż w ostatniej jej fazie był jak gdyby nieobecny myślami. Na tę chwilę nie potrafiła jednak tego faktu z niczym połączyć.

***

            Szedł kpiąc z siebie w duchu. Teraz żałował, że tak pochopnie zrezygnował z tej kolacji. Był ostatnim idiotą, wyobrażając sobie, że jakimś cudem dogoni Karen lub ponownie spotka ją na tej plaży. Z początku, owszem, miał taką nadzieję, ale im bliżej hotelu się znajdował, tym bardziej zaczynał w to wątpić. Zaniechał więc swojego zamiaru, stwierdzając filozoficznie, że co się odwlecze, to nie uciecze. Nie zrezygnował jednak ze spaceru, dostrzegając w nim kojący relaks i samą przyjemność. Spokojnym krokiem przemierzał kolejne metry plaży, wyłapując serdeczne powitania swoich gości, jak i uśmiechy napotykanych kobiet. Rozdał nawet kilka autografów, co ponownie pobudziło do życia cudowne wspomnienia. Właśnie mijał zejście z plaży, prowadzące wprost do hotelu, ale nie zboczył ze swojej drogi. Postanowił, że jeszcze trochę pospaceruje. Skoro już tu jest, zobaczy zachód słońca, którego tak dawno nie oglądał, i dopiero zawróci.
            - Przepraszam, czy to pan Kaulitz? - Usłyszał przyjazny głos jakiejś starszej kobiety.
            - Tak, tylko zależy którego Kaulitz’a ma pani na myśli - uśmiechnął się ciepło, przystając.
            - Oczywiście tego, co śpiewał - odparła, wpatrując się w niego z radością.
            - Ach, jeśli tak, to ten.
            - Czy ja mogłabym poprosić o pański autograf? - zapytała grzecznie, jednocześnie przeszukując swoją torebkę. - Moja córka tak pana uwielbiała, teraz też oczywiście słucha zespołu, ale ten wokalista... To już nie to samo. - Machnęła ze zrezygnowaniem ręką, w której już tkwił notatnik i długopis.
            - Na pewno tak nie jest! - roześmiał się, zamaszyście kreśląc swój podpis na kartce. - To wyłącznie kwestia przyzwyczajenia, proszę mi wierzyć.
            - Nie, nie, nawet ja, choć jestem już stara, widzę zdecydowaną różnicę - stwierdziła rozmówczyni, chowając swoją cenną zdobycz.
            Nie po raz pierwszy usłyszał taką opinię. Kobieta jeszcze przez dłuższą chwilę wychwalała jego wspaniały śpiew, zgrabnie wplatając zdania, wyrażające jawną dezaprobatę dla głosu obecnego wokalisty. Im częściej słyszał takie właśnie opinie, tym większy żal rozbudzał się w jego sercu. Rozmarzony i zasłuchany w jej pochlebne słowa, spostrzegł nieopodal znajomą postać, zmierzającą wolno na wprost. Zdziwiony niepomiernie tym widokiem, zaczął się zastanawiać, jak szybko i skutecznie odczepić się od miłej, ale nieco męczącej pani, której monolog zdawał się nie mieć końca. Już dwa razy próbował grzecznie się pożegnać, ale wtedy kobieta przytrzymywała go za rękę, kontynuując swój wywód. Jeśli tak dalej pójdzie, Karen po prostu zniknie z pola jego widzenia i znów jego plany wezmą w łeb. Uśmiechnął się więc ponownie i zobaczywszy kątem oka, że dziewczyna właśnie ich wymija, ostatecznie wyzwolił się z tego jarzma:
            - Bardzo pani dziękuję za te miłe słowa, ale muszę iść, ponieważ znajoma mi umknie na dobre.
            - Ach, ja bardzo pana przepraszam za moje gadulstwo, w takim razie nie zatrzymuję już, życzę powodzenia i bardzo dziękuję.
            Kobieta wreszcie wypuściła z mocnego uścisku jego nadgarstek i mógł spokojnie się oddalić.
            - Dziękuję, do widzenia - uśmiechnął się i pospiesznie odwrócił, poszukując wzrokiem tej, z którą tak bardzo chciał porozmawiać. I znalazł. Nie była zbyt daleko, w dodatku szła wolno, więc wystarczyło pójść trochę szybszym krokiem, aby po niedługiej chwili znaleźć się tuż za jej plecami. Przez jakiś czas podążał za nią krok w krok, niemal po śladach stóp, jakie pozostawiała na piasku. Do niewielkiego plecaka miała przywiązane rzemykami zgrabne sandałki, dzięki czemu swobodnie mogła przesypywać z jednej dłoni do drugiej pewnie dopiero co nazbierane muszelki, bo nie przypominał sobie, żeby trzymała coś w rękach, kiedy spotkał ją razem z Nadią.
            Poczuł, że zaczyna dziać się z nim coś dziwnego, coś, co objawiało się nieprzyjemnym skurczem w żołądku. Trema, pomieszana ze strachem, zawładnęła teraz całym jego wnętrzem. Nie znosił takich sytuacji, ale wiedział, że po prostu musi to zrobić i zrobi, teraz, jak najszybciej, żeby mieć już czyste sumienie i wreszcie poczuć, jak smakuje ten błogi, wewnętrzny spokój. Sam nie miał pojęcia, dlaczego właściwie się boi. Czy może przez ten dystans, jaki zachowywała względem niego? Ale przecież na plaży, tuż przed tym jego niefortunnym stwierdzeniem, była otwarta i miła. Nie było więc innego wytłumaczenia: na pewno uraziło ją to, co wtedy powiedział.
            Odetchnął głęboko i przyspieszył tak, by wreszcie mógł dorównać jej kroku.
            - Karen? - zagadnął.
            Spojrzała na niego bez cienia zaskoczenia czy zdziwienia. Najprawdopodobniej czuła, że od kilku minut snuje się za nią jak cień. Nie odezwała się jednak ani słowem. Nie było więc rady, musiał to jakoś zacząć i wiedział, że ona mu tego nie ułatwi.
            - Chciałbym cię przeprosić. - zaczął, idąc tuż obok niej.
            - Najwidoczniej wiesz, za co, skoro przepraszasz - odparła, obserwując przesypujące się w jej dłoniach muszelki.
            - Wiem... - mruknął. - Wybacz, jeśli osądziłem cię pochopnie, faktycznie, prawie w ogóle się nie znamy, nie powinienem był tak powiedzieć.
            - Nie powinieneś był.
            Jej głos był spokojny, ale nie słyszał w nim tego ciepłego tonu, z jakim mówiła do niego wczoraj na plaży. Najwidoczniej te suche przeprosiny niewiele dla niej znaczyły. Pewnie wciąż czuła się dotknięta i potrzebowała czasu, żeby móc rozmawiać z nim miło i swobodnie. Ale co jeszcze, u licha, mógł zrobić? Nie miał pojęcia, co może jej powiedzieć, miał po prostu poczucie spełnionej powinności i to powinno mu wystarczyć.
            Nie wystarczyło.
            - Właściwie jest mi obojętne, co ludzie o tym myślą - powiedziała po chwili Karen, sprawiając tym samym, że poczuł wielką ulgę, gdyż przez dłuższą chwilę nie potrafił znaleźć w swoim umyśle słów na kontynuację tej konwersacji. - Ale nienawidzę, kiedy wypowiadają głośno swoje myśli - dodała.
            - Przepraszam cię jeszcze raz, ale kiedy tak na was patrzyłem na plaży, naprawdę nie wyglądało to na jakąś wielką miłość.
            Karen przystanęła i spojrzawszy na niego, uśmiechnęła się z politowaniem.
            - A czy miłość od razu musi być wielka, szalona i nie wiem, jaka tam jeszcze?
            - No, według mnie, każda miłość jest na swój sposób wielka. - odparł spokojnie, również przystając.
            - Wielka może być tylko miłość matki, żadna inna. - westchnęła. - Idziesz już do hotelu? - zapytała, ucinając drażliwy temat.
            - Nie wiem, jeśli ty idziesz, to ja też mogę.
            - Nie, ja nie idę, nie mam się do kogo spieszyć, a poza tym miałam obejrzeć kolejny zachód słońca - uśmiechnęła się nieco cieplej. Miał wrażenie, że dziewczyna powoli ściąga tę nałożoną względem niego maskę obojętności. Nie spytał, czy może jej towarzyszyć, zwyczajnie szedł u jej boku, kolejny już dzisiaj raz mijając zejście z plaży prowadzące do hotelu.
            - Wieki nie oglądałem zachodu słońca - wyznał.
            - Jak to? - zdziwiła się. - Mieszkasz nad morzem i nie oglądasz tego cudownego zjawiska?
            - Właśnie dlatego, że tu mieszkam, to nie oglądam. Ostatnio chyba zimą byłem na spacerze połączonym z takim widowiskiem.
            - Mnie się to chyba nigdy nie znudzi, dopóki tu będę, chcę to widzieć codziennie – powiedziała, z rozmarzeniem spoglądając w stronę, gdzie słońce już dotykało wody. - Czy to nie jest piękny widok?
            - Owszem, piękny - uśmiechnął się.
            - A wschód? - zapytała ze wzrokiem wciąż utkwionym w horyzoncie.
            - Co: wschód?
            - Pytam, czy wschód chociaż widziałeś?
            - Wschód słońca? - zdziwił się, a po chwili serdecznie roześmiał. - Nie, no co ty! Latem o tej porze to ja się na drugi bok przekręcam, a zimą też jest dla mnie jeszcze za wcześnie, a przede wszystkim jest zazwyczaj cholernie zimno.
            Spojrzała na niego pytająco:
            - A ja myślałam, że hotelowi potentaci wstają skoro świt.
            - Potentaci może i wstają, ale ja nie wcale nim nie jestem. Zresztą mam ludzi, to po co mam się zrywać? Lubię długo spać, uważam, że to jedna z nielicznych przyjemności w życiu.
            Cmoknęła z dezaprobatą.
            - Żałuj, bo nie wiesz, co tracisz.
            - No nie mów mi, że przychodzisz tu w środku nocy oglądać wschód - jęknął z niedowierzaniem.
            - Oczywiście, że przychodzę, a właściwie przybiegam. I nie w środku nocy, tylko nad ranem.
            - Daj spokój, jak można godzinę czwartą z minutami nazwać „nad ranem”? A tak w ogóle to jak ty funkcjonujesz, wstając tak wcześnie?
            - Normalnie, odpowiednio wcześnie się kładę, to i wcześnie wstaję - uśmiechnęła się.
            Może właśnie dlatego nie spotkał jej jeszcze na śniadaniu. Pokręcił ze zdziwieniem głową. No cóż, jak widać, przy tak starym mężu już przywykła do takiego zdrowego trybu życia. Poranny jogging, codzienne spacery… Uff, nie wytrzymałby z taką kobietą, która zrywa się skoro świt, żeby sobie pobiegać. On najprawdopodobniej miałby wtedy ochotę na zupełnie inny „sport”.
            - Ale wschód jest jeszcze piękniejszy niż zachód… Chodź, usiądziemy na chwilkę. - zaproponowała. Odeszli trochę dalej od wody, aby móc usiąść na zupełnie suchym piasku. - Któregoś dnia cię wyciągnę. - powiedziała po chwili milczenia.
            - Co? Mnie?! - niemal krzyknął, wyrwany z zamyślenia jej dziwnym stwierdzeniem, i szybko dodał: - Nigdy w życiu!
            - Wyciągnę cię… - nie dawała za wygraną. - Zobaczysz, jak jest pięknie.
- Moje łóżko też jest piękne o poranku, na pewno o wiele piękniejsze - odpalił, puszczając jej oczko.
            - Nie wątpię - roześmiała się serdecznie, a on zawtórował.
            Wszystko wskazywało na to, że siedzący obok niej młody mężczyzna musiał być niepoprawnym śpiochem. Niepoprawnym i bardzo sympatycznym. Siedząc z nim teraz tu, na wciąż ciepłym piasku, i podziwiając piękny zachód słońca, kolejny raz zmieniała o nim zdanie. Może i zranił jej uczucia swoimi słowami, ale przecież nie zrobił tego świadomie, w dodatku pozory, jakie stworzyła ze swoim mężem, mogły podsunąć mu takie wyobrażenie. Zresztą przecież ją przeprosił, więc nie powinna dłużej chować urazy, poza tym, pozostawiona tu sama, cieszyła się faktem, że może spędzić sympatyczny wieczór w towarzystwie jakiegoś człowieka. Szczególnie, jeśli tym człowiekiem był ktoś tak miły.
            Ich uprzejma początkowo wymiana zdań przerodziła się w końcu w ciepłą, spokojną rozmowę o życiu, codzienności, dzięki czemu zdołali poznać choć w niewielkim stopniu swoje nań poglądy. Wciąż tkwili w tym samym miejscu, siedząc na piasku do chwili, aż słońce prawie całkowicie zatonęło w morzu, a na niebie zaczynały błyszczeć pierwsze gwiazdy. Dopiero wówczas podnieśli się. Ruszyli właśnie z miejsca, kierując w stronę zejścia do hotelu, kiedy Bill na chwilę zatrzymał się:
            - Słyszysz? - zapytał Karen, wytężając słuch.
            - Ale właściwie co?
            - Jakby gdzieś płakało dziecko...
            Teraz obydwoje nasłuchiwali.
            - Wydaje ci się. - odezwała się w końcu dziewczyna, Bill jednak nie dawał za wygraną:
            - Nie... Ja naprawdę coś słyszę - Rozejrzał się nerwowo i rzeczywiście, nie mylił się, bo niedaleko za nimi spostrzegł idącą wzdłuż plaży małą dziewczynkę, która kwiliła cicho, ocierając rączką załzawione oczka.
            - Widzisz? Pewnie biedactwo się zgubiło, trzeba natychmiast ją stąd zabrać!
            Ruszył w kierunku dziecka, ponownie zwracając się do Karen:
            - Matka tam pewnie od zmysłów odchodzi, trzeba by się rozejrzeć, a jeżeli się nie znajdzie, pójdziemy na policję.
            Po krótkiej chwili znaleźli się przy dziecku, które popatrzyło na nich z przestrachem w oczach. Bill przykucnął:
            - Nie bój się, kochanie, pewnie się zgubiłaś - zagadnął ciepło, wyjmując z kieszeni chusteczkę, którą otarł dziewczynce łzy. - Nie płacz, zaraz poszukamy twojej mamusi.
            Karen popatrzyła na tę scenę z niemałym wzruszeniem. Skąd u młodego mężczyzny, w dodatku bezdzietnego kawalera, taka wrażliwość? Mało który mężczyzna w tym wieku potrafiłby w ten sposób przemówić do dziecka. Ona też przykucnęła, delikatnie chwytając je za rączkę. Mała jednak nie pozwoliła jej na to.
            - Ile masz latek? - zapytała, a wtedy Bill spojrzał na nią zaskoczony.
            - Nie spodziewaj się, że ci odpowie, jest przerażona... Może mieć góra cztery lata. - ocenił dziewczynkę wprawnym okiem znawcy dziecięcego wieku, o czym ona, kobieta, zupełnie nie miała pojęcia, na dodatek patrzył na nią jak najczulszy tata. A może po prostu nim był, tylko ona nic o tym nie wiedziała?
            - Chodź, kochanie, poszukamy twojej mamusi - znów zwrócił się do dziecka, delikatnie biorąc je za rączkę. Jak zaledwie chwilę temu nie chciała podać jej Karen, tak teraz bez najmniejszego oporu podała ją Billowi, który wolnym krokiem ruszył przed siebie, bacznie się rozglądając.
            - Te kobiety nie mają za grosz wyobraźni - irytował się. - Zagadała się taka pewnie z jakąś przyjaciółką, albo jeszcze lepiej - z jakimś facetem, a dziecko sobie poszło i szukaj teraz - westchnął.
            - Nie wiem, czy jest sens tak błądzić po plaży - odezwała się w końcu Karen. - Za chwilę zupełnie się ściemni, więc może lepiej będzie, jeśli odstawimy ją na policję, może jej matka już tam jest?
            - Chyba masz rację - westchnął. - Nie widać nikogo, kto mógłby właśnie szukać dziecka.
            Zdezorientowana Karen spoglądała to na Billa, to znowu na wciąż cicho kwilącą dziewczynkę, która pomimo całego strachu szła grzecznie, trzymając go kurczowo za rękę. Nigdy nie spodziewałaby się, że jej dzisiejszy spacer zakończy się w tak nieoczekiwany sposób, choć tak naprawdę jeszcze nie miała pojęcia co jeszcze ją czeka.
            - Ludzie! Ratunku! On porwał mi dziecko!
            Usłyszeli nagle przeraźliwy krzyk za plecami i natychmiast odwrócili się. Zobaczyli biegnącą w ich kierunku kobietę, która rozpaczliwie wymachiwała rękami.
            - No proszę, znalazła nam się mamusia - Bill odetchnął z ulgą, lecz, jak się miało za chwilę okazać, na to uczucie było zdecydowanie za wcześnie. Dziewczynka wysunęła rączkę i pobiegła w stronę mamy, która chwyciła dziecko w ramiona, znów krzycząc:
            - Ludzie, to na pewno pedofil! On chciał porwać mi dziecko!
            - Proszę pani - odezwał się Bill, stając na wprost kobiety. - Dziewczynka szła plażą płacząc, zgubiła się, a my chcieliśmy odprowadzić ją na policję - powiedział spokojnie i spostrzegł, że wokół właśnie zebrała się dość spora grupka gapiów. „Jak zaopiekować się płaczącym dzieckiem, to nie miał kto, ale jak zwęszą sensację, to zawsze są pierwsi”, pomyślał.
            - Co za bzdury pan opowiada! Ja pilnowałam dziecka, odwróciłam się tylko na chwilę i mała znikła, to niemożliwe, żeby w krótkim czasie odeszła tak daleko - mówiła roztrzęsiona matka dziecka. - Ludzie, trzymajcie go, a ja dzwonię po policję, to na pewno jakiś pedofil, a ta kobieta jest z nim w zmowie! Są na pewno z jakiegoś gangu!
            Karen spojrzała na Billa, coraz szerzej otwierając oczy.
            - Czy pani zwariowała? My wracaliśmy ze spaceru, a dziecko szło zapłakane! - odezwała się w końcu. - Powinna pani jeszcze temu panu podziękować, że zaopiekował się małą, a nie oskarżać o jakiś absurd!
            - Ja wiem, jesteście szajką pedofilów, sprzedajecie dzieci! Pełno się teraz o was słyszy! - Matka drżącymi rękami właśnie wybierała numer na policję.
            Karen roześmiała się nerwowo, a Bill tylko westchnął ciężko, zakładając ręce. Niektórzy z gapiów, ci młodsi, chichotali pod nosem, ale starsze panie słownie wspierały panikującą matkę, odgrażając się i złorzecząc na „tych zboczeńców”.
            - Proszę pani, niech pani mnie posłucha - próbował spokojnie negocjować Bill, jednak po mimice jego twarzy widać było, że ta cała sytuacja kompletnie wyprowadziła go z równowagi. - Myśmy naprawdę zobaczyli małą, jak zapłakana szła plażą, mieliśmy zaprowadzić ją na policję.
            Jednak matka już nie słuchała jego słów, bo zaczęła krzyczeć do słuchawki swojego telefonu:
            - Halo! Halo! Policja?!
            - A co się tutaj dzieje? Co to za zbiegowisko? - usłyszeli mocny głos, a grupka gapiów niemal natychmiast się rozstąpiła. Na ten widok kobieta błyskawicznie schowała telefon do torebki, ponieważ przed nimi stało dwóch policjantów z wieczornego patrolu.
            - Ten mężczyzna chciał porwać mi dziecko! - krzyknęła, dopadając do jednego z nich. - Niech go pan natychmiast aresztuje! Jest z tą kobietą, to jakaś szajka pedofilów! - mówiła jak nakręcona, nie pozwalając nikomu się przekrzyczeć.
            - Proszę się uspokoić! - zgromił ją w końcu policjant, spoglądając na Billa. - Pan Kaulitz?
            Zrobiła się już dość mocna szarówka, dlatego mężczyzna na pierwszy rzut oka go nie rozpoznał.
            - Niestety tak. - westchnął czarnowłosy.
            - Co tu się stało, o co chodzi? - zapytał policjant.
            - Dziecko błąkało się po plaży... - zaczął Bill, lecz nie dane mu było szybko dokończyć.
            - On kłamie! - krzyknęła kobieta. - On chciał uprowadzić moją córkę! Proszę go aresztować!
            - Niech się pani uspokoi! - huknął rosły stróż prawa. - Na razie pani nie pytam!
            - Rozglądaliśmy się, a ponieważ nie widzieliśmy w pobliżu matki, chcieliśmy zaprowadzić dziewczynkę na policję, wtedy właśnie zobaczyliśmy, że ta kobieta biegnie za nami i krzyczy. To wszystko - dokończył Bill.
            - Ja jestem z panem Kaulitz’em - wtrąciła się Karen, spoglądając na policjanta. - Naprawdę tak było, chcieliśmy już iść do hotelu, kiedy zobaczyliśmy płaczące dziecko.
            - Nieprawda! Oni ją chcieli porwać! Niech im pan nie wierzy!
            Policjant przez dłuższą chwilę, próbował wytłumaczyć kobiecie, że oskarżany człowiek chciał tylko pomóc, a nie uprowadzić jej córkę, tymczasem argument, że jest porządnym obywatelem i właścicielem hotelu, tylko rozjuszył kobietę, która jeszcze bardziej uparcie twierdziła, że na pewno ma powiązania z pedofilską szajką, bo przez to ma większe możliwości. Zacięcie żądała aresztowania go i oskarżenia. W obliczu prawa policjant, który oczywiście był pewien niewinności Billa, musiał poprosić go o udanie się na komisariat, gdzie - jak miał nadzieję - wszystko się w końcu wyjaśni. Przeszli więc do policyjnego samochodu, który stał tuż przy drodze u wyjścia z plaży. Zdezorientowana Karen podążała tuż za nimi. Wiedziała, że przecież nie można tak po prostu aresztować niewinnego człowieka, Bill pewnie złoży zeznania i zaraz go wypuszczą. Jednak odczuwała najzwyklejszy strach, który objawiał się dreszczem na całym ciele. Teraz w dodatku winiła siebie o to całe zajście. Niepotrzebnie wciąż przedłużała ten pobyt na plaży, a gdyby wcześniej wrócili do hotelu, nigdy nie zdarzyłby się ten koszmar.
            Kiedy spojrzała na Billa, ten posłał jej tylko zrezygnowane spojrzenie i spokojnie, bez słowa, wsiadł do policyjnego radiowozu.
            Odjechali, a ona stała tam jeszcze chwilę, zupełnie nie wiedząc, co robić, lecz nim się spostrzegła, już biegła w stronę hotelu, a te kilkanaście metrów nie stanowiło dla niej żadnego problemu, bo wysportowana dziewczyna na co dzień pokonywała o wiele dłuższe dystanse.
Tym razem jednak nie zmęczenie, a zdenerwowanie dało jej się we znaki, bo do recepcji wpadła ciężko dysząc.
            - Melanie! - krzyknęła do recepcjonistki. - Aresztowali Billa! 


2 komentarze:

  1. No pewnie... facet chciał pomoc i zaraz pedofil xD No ale mogli sami zadzwonić od razu na policję, a nie iść z tym dzieckiem to może by się nic nie stało. XD o ile zdążyliby się dodzwonić...
    Dobrze, ze Bill i Karen sobie już wszystko wyjaśnili, ale szkoda, ze później musiała mieć miejsce taka przykra sytuacja... :/
    Myśle, ze Karen trochę niepotrzebnie zaczęła siać panikę na końcu... "aresztowali Billa..." jakby nie mogła powiedzieć, ze pojechał złożyć zeznania bo wyniknęło głupie nieporozumienie... xD
    No nic... wybacz ze tak późno komentuje, ale ostatnio nie mam prawie wcale czasu... te dwa kierunki... xd ale w najbliższy weekend na szczęście nie mam zjazdu xd w końcu Hahaha
    W każdym razie... do następnego...
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło... Taki obszerny komentarz, choć każdy mile widziany. Dziękuję, że jesteś ;*
      No cóż, Karen spanikowała, po prostu nie była w takiej sytuacji nigdy. Ale przecież go wypuszczą, nie zrobił niczego złego.
      Ściskam gorąco ;*

      Usuń