czwartek, 14 stycznia 2016

Rozdział IX



Rozdział IX


„Czym może zachwycać blask,
gdy nie znasz ciemności barw?
Jak szczęście rozpoznać ma,
kto nie zna chwil rozpaczy?
Potrzebny jest każdy lęk,
potrzebny bez celu gniew
jak noc, która po to jest,
by słońce mogło wschodzić…”
 
Natalia Kukulska – „Decymy”
 



  

Znów upał, niemiłosierny upał, prawie czterdzieści stopni. Na szczęście budynek lotniska był klimatyzowany. Właśnie zapowiedziano, że samolot z Paryża wylądował. Po co przyjechała tak wcześnie? Przecież nie widzieli się tylko cztery dni. Tak, zaledwie cztery dni. Ale jakie cztery dni…? Teraz wydawały jej się jakąś wiecznością, przepełnione euforią i tęsknotą, pożądaniem i próbą zapomnienia. Dopiero teraz poczuła, że trawią ją wyrzuty sumienia. Wcześniej wcale ich nie czuła pochłonięta zupełnie innymi myślami, zupełnie o kimś innym...
            Zniecierpliwiona przestępowała z nogi na nogę w tej swojej zwiewnej, turkusowej sukience, ze spiętymi w kok włosami. Niech on już wreszcie tu będzie, pojadą do domu i pomoże jej zapomnieć. Przecież też był wybornym kochankiem… Może nawet lepszym niż Bill? Tylko czemu to z tym cholernym gnojkiem było jej tak cudownie…? 
            Ostatnie, bezsenne noce sprawiły, że nie wyglądała dobrze i tak też się nie czuła. Miała podkrążone oczy i zapadnięte policzki, mało spała i niewiele jadła. Od niechcenia zawiesiła wzrok na jakiejś mijającej ją zakochanej parze. Zapatrzyła się na ludzi, którzy poza sobą nie dostrzegają nikogo. Pozazdrościła im tej swobody, tego widocznego szczęścia, zastanawiając się, czy ona kiedyś doświadczy tego samego? Teraz wiedziała już na pewno, że to nie Martin jest miłością jej życia i nigdy nie będzie. Bill mógłby nią być, jednak dzieliło ich tak wiele… On urodził się dla niej zbyt późno, a może ona dla niego za wcześnie..? To nie mogło mieć najmniejszych szans na przetrwanie, więc może i dobrze, że tak się stało.
            - Babette! - wyrwał ją z zadumy radosny głos Martina. Na jego widok uśmiechnęła się serdecznie. Nie udawała, teraz zrozumiała, że jednak za nim tęskniła, pomimo wszystko tęskniła... Bądź co bądź była do niego przywiązana, tyle ich łączyło...
            - Jak to dobrze, że już jesteś... - powitała go czule obejmując za szyję i przytulając się do niego. W jego ramionach poczuła się bezpieczna, chciała żeby wyciągnął ją z tego koszmaru dręczących ją wspomnień i wyrzutów sumienia. Była mu wdzięczna, że już wrócił, że będzie spokojnie i normalnie, że może uda jej się zapomnieć...?
            - Zmizerniałaś skarbie... - delikatnie uniósł jej brodę do góry, co sprawiło, że spojrzała mu w oczy. - Czy coś się stało?
            - Trochę się zatrułam, mówiłam ci przecież. Ale to nic poważnego... - skłamała.
            - Moje biedactwo... - Martin, jak zawsze z wielką czułością przytulił ją do siebie.   
            Objęci doszli na parking. Włożył do bagażnika niewielką walizkę i mogli odjechać.
Całą drogę rozmawiali, Martin wypytywał ją co tam w pracy i co robiła, pod jego nieobecność. Chciała mówić, żeby nie myśleć, więc opowiadała mu ochoczo o wszystkim co się wydarzyło przez kolejne dni subtelnie pomijając niedzielę, o której jedynie padła wzmianka, że z powodu złego samopoczucia prawie całą przespała. Słuchała potem, kiedy on mówił i nie chciała żeby przestał. Dzięki temu odzyskała odrobinę dobrego nastroju, który nie opuszczał jej do samego wieczora.
            Była już całkiem rozluźniona, siedzieli na kanapie wtuleni w siebie oglądając telewizję. Jeszcze tylko chwilami, pod wpływem jakiegoś bodźca w stylu granatowego szlafroka, w który teraz był ubrany Martin, wspomnienia wracały jak bumerang. Nie raniły jej już tak bardzo jak przedwczoraj i była pewna, że wkrótce upora się z tym zupełnie. Jednak ta jej pewność miała zostać zachwiana jeszcze tego samego wieczora…
            - Chodźmy do łóżka... - poprosił nagle Martin. W jego głosie doskonale wyczuła pragnienie przepełnione tęsknotą. Cztery dni bez niej, to było zdecydowanie za wiele… Sam się sobie dziwił, że poczekał z tym do samego wieczora. Bywało, że po takiej przymusowej rozłące kochali się niemal od razu, kiedy tylko znaleźli się sami w domu.
            Drogę do sypialni zaznaczyły zrzucone niedbale części ich garderoby. Już po chwili zatonęli w miękkiej, kremowej pościeli, która nie była już świadkiem miłosnych uniesień Babette z innym mężczyzną. Zmieniła ją kolejnego dnia.
            Spragniony bliskości ukochanej Martin, obdarowywał ją delikatnymi pocałunkami i pieszczotą swych dłoni. Od czterech dni myślał o tej chwili i wyczekiwał jej z niecierpliwością, tak bardzo stęskniony. Pozwalała mu się całować i pieścić, jednakże jej aktywność jako kochanki, nie była szczytem marzeń pragnącego jej faceta. Wiedziała to doskonale, ale nie umiała teraz tego zmienić. Bardzo chciała zaangażować w tę miłosną grę całą siebie, swoje ciało i umysł, ale nie potrafiła. Jak kadry z ulubionego filmu, zaczęły pojawiać się przed jej oczami sceny sprzed trzech dni, a ona nie potrafiła tego odrzucić. Nie potrafiła i nie chciała… Pragnęła ust i dłoni tamtego.
            Wtedy właśnie stało się coś niewybaczalnego…
            Mawiają, że fizyczna zdrada wbrew pozorom wcale nie jest czymś najgorszym, bo ciałem zdradza się jedynie z żądzy. Gorsza jest zdrada serca, myśli i duszy. I nie można już zrobić nic gorszego swojemu mężczyźnie…
            Przymknęła oczy, chociaż prawie nigdy tego nie robiła. Zawsze chciała patrzeć, być świadkiem swoich i jego miłosnych uniesień, ale teraz to zrobiła i... Zobaczyła w myślach, że to Bill namiętnie całuje wewnętrzną stronę jej ud i klucząc pocałunkami pieści wrażliwe miejsce pomiędzy nimi. Dopiero teraz poczuła, jak narasta w niej podniecenie, jak w żyłach pulsuje krew.
            W jej zmysłach to nie Martin ją pieścił, to nie z nim się kochała…
            Teraz w tym łóżku znów zagościł Bill. Tak bardzo go pragnęła i tak bardzo tęskniła za jego pieszczotami, że teraz jej wyobraźnia działała ze zdwojoną siłą. Delikatne ruchy języka mężczyzny i to co aktualnie zagościło w jej umyśle sprawiło, że całkowicie oderwała się od rzeczywistości. Gorącą falą od palców u stóp, przez odrętwiałe uda do jędrnych piersi przyszła ekstaza. Drżała spazmatycznie mając go w myśli i jęknęła przeciągle z rozkoszy, kolejny raz przeżywając to właśnie z nim. Martin był jedynie narzędziem, fizycznym zamiennikiem młodego kochanka o którym nie przestawała myśleć. A kiedy posiadł ją od tyłu westchnęła głośno i namiętnie, bo to nie Martin, to Bill był teraz w niej. Czuła, jak wolno się w niej porusza, jak staje się coraz większy. Czuła jego gorące usta na swoim karku, czuła jak jego czarne kosmyki drażnią jej prawy policzek. Z jak wielką siłą pracowała teraz jej wyobraźnia? Przecież Martin miał krótkie  włosy... 
            Dotyk jego dłoni, które oplatały jej piersi, był taki delikatny i podniecający, bo to były dłonie Billa... Gotowa była oddać wszystkie pieszczoty Martina, za choćby jedno jego muśnięcie. Znów widziała jego twarz w błogiej ekstazie, jego pożądliwie patrzące oczy, kiedy mówiła do niego. Teraz jej plecy skropił deszcz jego pocałunków.
            Bo przecież to nie Martin ją całował, robił to Bill...
            To był chyba najgorszy stosunek w ich życiu, nie tylko dlatego że w wyobraźni odbyła go z innym, nie tylko z powodu wyrzutów sumienia, ale dlatego, że była tak bardzo bierna, dlatego, że potrafiła tylko brać, nie dając w zamian nic, oprócz swojego ciała, żadnych pieszczot, uczuć, emocji. Po prostu została zaspokojona myśląc o innym. Nie wiedziała co się z nią dzieje, czyżby było aż tak źle? Zdarzało jej się zdradzić Martina, ale potem wszystko wracało do normy, ciągle go kochała, wciąż było jej z nim dobrze, a teraz?
            Myślała o innym, pragnęła innego, z innym chciała teraz być... I na dodatek tym innym, był nastoletni chłopiec.
            - Kocham cię... - wyszeptał czule Martin.
            - Chodźmy już spać... - usłyszał w odpowiedzi.

~

            Patrzyła na zalany promieniami zachodzącego słońca horyzont. Już chciała być w domu, tęskniła za pracą i za codziennym życiem. Jeszcze tylko kilkanaście minut i wylądują w Berlinie.
            Czuła się doskonale i wiedziała, że te dwa tygodnie w Wenecji dobrze jej zrobiły. Była wypoczęta i zadowolona, odzyskała chęć do życia i pewność siebie. Mimo, że nie potrafiła zapomnieć to jednak wiedziała, że da sobie z tym radę. Wszystko żyło w niej, gdzieś głęboko, skrzętnie ukryte na dnie serca i nie zamierzała wyciągać tego na światło dzienne.
             Wreszcie wylądowali. W hali przylotów było niezwykle tłoczno, a to za sprawą jeszcze dwóch samolotów, które przyleciały w niewielkich odstępach czasu. Babette i Martin czekali na swoje bagaże, obrzucani spojrzeniami kręcących się wokoło ludzi.
            - Martin! - usłyszeli nagle czyjś głos z tłumu. Obydwoje rozejrzeli się bacznie. Babette spostrzegła, że zmierza ku nim David. „Boże... Tylko nie to..." - pomyślała w panice, bo to, że David był na lotnisku mogło oznaczać, że byli z nim chłopcy. Wolała nie patrzeć w tamtą stronę. „Jeśli jest z nimi to błagam… Niech tutaj nie podchodzą..." - żebrała histerycznie w myślach swoje przeznaczenie. Tymczasem Martin pomachał do niego przyjaźnie i zwrócił się do Babette:
            - Zobacz, David z chłopakami tu idzie. Ciekawe gdzie byli?
            A jednak… Będzie musiała zmierzyć się z zaistniałą sytuacją. Poczuła jak krew zastyga jej w żyłach, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Od podbrzusza do samego gardła przebiegła przez jej ciało fala doskonale znanego, tego samego uczucia jakie towarzyszyło jej w tę pamiętną noc, gdy zobaczyła go za drzwiami swojego mieszkania. Nie widziała go od tamtego ranka, kiedy zostawiła mu na stole kartkę, a po tym w jakim stanie ją znalazła, zdawała sobie sprawę, jaka mogła być jego reakcja i co mógł wtedy czuć. Z odwróceniem się zwlekała do ostatniej chwili, jakby chciała w te kilka sekund przygotować się na spotkanie jego spojrzenia, aż usłyszała za plecami głos Davida:
            - Babette! Cześć! Jak zwykle śliczna... I ta opalenizna, mmm... No nie... Czarująca... - zachwycił się wpadając w jej objęcia. Przytuliła go serdecznie, starając się nie zbłądzić spojrzeniem w kierunku Billa, jednak tylko przez chwilę… Sama myśl, że on jest tuż, nieopodal, wydostała z najdalszych zakamarków jej umysłu tą skrzętnie skrywaną tęsknotę za choćby jednym jego spojrzeniem. Sparaliżowana obawą zerknęła na niego, napotykając niepokojący, smutny wzrok. Coś ścisnęło ją za serce. Z taką nostalgią wymalowaną na twarzy wyglądał jeszcze piękniej, jeszcze bardziej pociągająco.
            Po chwili przywitała się z całą resztą, jednak już bez takich serdeczności podała chłopcom dłoń. Szorstkość i powaga zawsze wesołego i zawadiackiego Toma względem jej osoby, zupełnie jej nie zdziwiła. Musiał wszystko wiedzieć, z pewnością Bill opowiedział mu także o wiadomości, jaką dla niego pozostawiła. Zastanowiła się tylko co mogło być powodem jego jawnej niechęci? Czy fakt, że na tak długo zabrała mu jego brata, czy to, że pożegnała się z nim grzebiąc jednocześnie szansę na jakiś romans?
            Rzeczywiście, Tom miał do niej żal. To przez nią jego brat był smutny, przygaszony, i  cierpiał żyjąc wspomnieniami. On jeden doskonale wiedział, że trudno mu będzie się pozbierać i wolałby, aby ta historia między nimi miała jakiś dalszy ciąg, albo… Nie wydarzyła się nigdy. Patrząc teraz na nią, zdawać by się mogło szczęśliwą u boku tego faceta, szanse na kontynuację tego romansu – o ile ten jednorazowy wybryk obojga można w ogóle tak nazwać - były znikome. A może stwarzała jedynie pozory...?
            W rozmowie jaką rozpoczął David i Martin nie uczestniczyła cała reszta.
            - Gdzie byliście? - zapytał Martin.
            - Wracamy z Londynu. Teraz mamy urwanie głowy przez tą anglojęzyczną płytę. - wyjaśnił David. - Ale na razie koniec z wyjazdami, posiedzimy trochę w Berlinie, a po urodzinach Johanna chłopaki zrobią sobie krótki urlop. Właśnie, co do imprezy, to wy też chyba tam będziecie?
            - Tak, pewnie że będziemy, w końcu nie co dzień ma się okazję być na czterdziestych urodzinach współwłaściciela najlepszej wytwórni płytowej. - zażartował Martin. - Na szczęście tym razem uda mi się być na całej imprezie, bo ja znów wylatuję z kraju, ale dopiero w poniedziałek.
            - Znowu? A dokąd teraz?
            - Lecę do Stanów na dwa tygodnie. - Martin z żalem spojrzał na Babette, a ona uśmiechnęła się delikatnie. Przez myśl przemknęło jej teraz, że gdyby nie spaliła za sobą mostów, jakiż piękny i upojny mógłby być ten czas…
            I choć wcześniej uparcie biegała spojrzeniem po wszystkich przechodzących tuż obok ludziach, zatrzymywała wzrok na jakichś zupełnie nieważnych przedmiotach, tak teraz już dłużej nie mogła się powstrzymać i musiała chociaż przez moment popatrzeć na niego. Zupełnie jakby nagle zaczęła potrzebować tego, żeby żyć, żeby istnieć i żeby przekonać się, czy na dobre uśpiła w sobie wspomnienia.
            Z całkowitą powagą, a wręcz smutkiem, spod przymrużonych powiek przeszywał ją przenikliwym wzrokiem. Poddając się zupełnie tej chwili zatonęła głębokim spojrzeniem w tych brązowych tęczówkach, czując jak jej skóra pokrywa się obezwładniającym dreszczem. Każdy szczegół tamtych nocy i dnia zwizualizował się przed jej przed oczami, jakby to było wczoraj.
            Teraz, gdy tak stali na wprost uporczywie patrząc sobie w oczy, zrozumiała jak bardzo tęskniła za tym spojrzeniem, jak oszukiwała samą siebie, że nic do niego nie czuje, że urlopem w Wenecji chciała znieczulić tęsknotę za nim i za tamtym czasem. Jego spojrzenie krzyczało błagając wręcz o chwilę uwagi pożerając ją całą, zdradzało, że nie jest mu obojętna. Poczuła jak błogie ciepło otula jej serce atłasem czułości i uczucia. Wiele oddałaby teraz za to, aby znów móc znaleźć się w jego ramionach, zaznać bliskości i przypomnieć sobie narkotyczny smak ust...
            Zakręciło jej się w głowie od tej magii spojrzeń. Już nic nie słyszała, nie docierały do niej żadne słowa, a wszystko wokół obróciło się w pył. Dla tych dwojga świat przestał istnieć, jakby otaczające ich osoby, przedmioty, budynki zapadły się pod ziemię, a na ocalałym z pożogi kawałku zostali tylko oni, wpatrzeni w siebie wzrokiem pełnym tęsknoty i żalu za czymś utraconym.
            Na szczęście Martin, zaabsorbowany rozmową z Davidem niczego nie zauważył, a chłopcy przysłuchiwali się temu, o czym mówił. Całą tę sytuację obserwował jednak z boku czujnie Tom, który przecież o wszystkim wiedział i ciekaw był reakcji Babette. Jego przypuszczenia potwierdziły się. Z pewnością jego brat nie był jedynie przygodą, bo czy w taki właśnie sposób patrzy się na kogoś, kto kompletnie nic nie znaczy? I jeśli wcześniej nawet planowała jedynie się nim zabawić, to teraz dokładnie widział, że ona także nie potrafi przejść koło tych wszystkich wydarzeń obojętnie. Bill musiał w jakiś sposób zająć cząstkę miejsca w jej głowie, a może nawet i w sercu..?
            - O, już są nasze bagaże. - zauważył Martin.
            - To my lecimy! Trzymajcie się. - uśmiechnął się David. Pożegnali się podając sobie ręce.
            Czuła się zdruzgotana. Myślała, że będzie w stanie zapomnieć, że czas leczy rany... Nic z tego. Może i leczy, ale jak można wyleczyć się z ran, które są wciąż rozdrapywane i tak naprawdę nikt nie chce, żeby się zagoiły...?
            W drodze Martin coś do niej mówił, ale ona rozkojarzona sytuacją na lotnisku nie była dobrym towarzyszem rozmowy. Swój wisielczy nastrój, zrzuciła na karb zmęczenia podróżą i bólu głowy. Kiedy znalazła się wreszcie w swoim mieszkaniu, odetchnęła z ulgą, zsunęła klapki i bosymi stopami przemierzyła odległość z przedpokoju na taras. Kwiaty trzymały się dzielnie pomimo upałów, oczywiście dzięki kochanej Julii, która dbała o nie pieczołowicie podczas nieobecności Babette.
            Oparła się o barierkę tarasu, głęboko zaciągając się miejskim powietrzem. „Nareszcie u siebie...", pomyślała. Na fioletowo-różowym horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, a wraz z ich widokiem wróciły wspomnienia pamiętnej nocy po gali. Jakże często ją wspominała, przechadzając się z Martinem nad kanałami Wenecji, nawet wtedy kiedy jedli pizzę, która smakowała prawie zupełnie tak samo jak ta jedzona w jej salonie z Billem. Ale wówczas te wspomnienia już tak bardzo nie bolały i na pewno wpływał na nie czas, dzięki któremu po woli przeradzały się w coś pięknego, co będzie zawsze wspominała z odrobiną żalu.
            Właściwie już prawie przetłumaczyła sobie, że to się więcej nie powtórzy i może wytrwałaby w swoim postanowieniu, gdyby nie dzisiejsze spotkanie na lotnisku. W tej chwili każdy przypominany drobiazg budził w niej uśpioną tęsknotę i wspomnienia, które przywróciła do życia z ich letargu. Dla odmiany, teraz zaczynała usypiać rozsądek, miksturą złożoną ze wspomnień i gwiazd na purpurowym niebie...

~

Wiszące w największym porządku w szafie sukienki Babette, wylatywały teraz z niej jedna po drugiej z coraz większym impetem.
            - Nie mam w czym iść... - mamrotała załamana.
            - Szafa pęka w szwach, a ona marudzi, że nie ma w czym iść... - wzdychał Martin, oglądający właśnie w salonie jakiś mecz.
            - Bo nie mam! Prawie ciągle chodzimy w to samo towarzystwo, więc nie pójdę w czymś, w czym już byłam... - żaliła się.  
            - Kotku, cokolwiek byś nie założyła, mi zawsze będziesz się podobać. – usłyszała z oddali na co nic nie odpowiedziała, a jedynie skrzywiła się. Martin nie miał pojęcia, że to nie on był powodem, dla którego chciała wyglądać wyjątkowo pięknie. Przecież wiedziała, że tam będzie Bill i to dla niego chciała wyglądać olśniewająco. Od spotkania na lotnisku o niczym innym nie myślała, jak o zbliżającej się imprezie, a dni jak na złość płynęły tak wolno, jak jeszcze nigdy dotąd. Jeśli naprawdę coś do niej czuje, jeśli nie zapomniał… No właśnie, jeśli nie zapomniał… Przestała przerzucać garderobę i przysiadła na podłodze z jedną z sukienek w dłoni. Odpłynęła w swoich myślach do krainy wątpliwości. „A jeśli mnie znienawidził za to co mu zrobiłam...?". 
            Nie miała, nie mogła mieć żadnej pewności, że jego odczucia względem niej są niezmienne, minęło tyle tygodni, już lato chyliło się ku schyłkowi. Od upojnych chwil jakie ze sobą przeżyli widziała go tylko jeden raz, właśnie na lotnisku, gdzie nie spuszczał z niej swojego smutnego wzroku. Ale co sobie myślał, co czuł, to było tylko jego tajemnicą. Przez ten cały czas nie szukał z nią kontaktu, choć przecież bywał w telewizji, wiedział gdzie mógłby ją znaleźć, to nigdy nie zapukał do drzwi jej biura, nie wysłał smsa, choć przecież był w posiadaniu jej numeru telefonu. Ale czy mogła się temu dziwić po jej wiadomości, w której zakazała mu kontaktu? Może był zbyt dumny, aby o cokolwiek ją prosić, nie była przecież wolną kobietą, o którą mógłby zabiegać.
            Nie miała pojęcia jak w obliczu tego wszystkiego ma się zachować, jak ma postąpić, kiedy już się spotkają sam na sam, a była pewna że na tej imprezie nadarzy się okazja.
            Jedno było pewne, chciała go odzyskać, pragnęła spotkań i zbliżeń.
            - Załóż tę czarną, którą ci kupiłem w Wenecji! - wyrwał ją z zadumy, dobiegający z salonu głos Martina.
            - Faktycznie! - ucieszyła się dziewczyna. - Całkiem o niej zapomniałam!
            Sukienka była jeszcze nawet nie wyciągnięta z torby, w której ją przywiozła. Błyskawicznie wyjęła ją, a oczy zabłyszczały jej już na samą myśl jak pięknie wyglądała, kiedy mierzyła ją w sklepie, a potem w hotelu. Teraz też nie odmówiła sobie, żeby ją założyć i już po chwili przyglądała się sobie z zachwytem. Delikatny, zwiewny materiał opinał jej zgrabne ciało, a piersi wypełniły idealnie stanik, wyszywany suto drobniutkimi, błyszczącymi koralikami, które przenosiły się na cieniutkie ramiączka. Uniosła teraz do góry swoje długie włosy. „Upiąć, czy nie...?"- zastanawiała się przez chwilę. Postanowiła jednak, że tylko część włosów zbierze spinką, pozostawiając kilka pasemek z przodu i resztę rozpuszczonych z tyłu. Czyniąc te przygotowania, myślała tylko o nim. Od niedzieli wciąż przewijał się w każdej jej najmniejszej myśli i nawet Julii zwierzyła się ze swoich uczuć. Ta tylko filozoficznie stwierdziła; „Przecież już dawno to wiedziałam".
            Nie pochwalała tego co się wydarzyło między nimi, doskonale wiedziała, że jeśli stanie się tak, że zechcą iść razem tą samą drogą, nie będzie to droga usłana różami. Jednak była dobrą przyjaciółką, zawsze starała się ją wspierać i teraz z całego serca doradzała jej, aby kierowała się uczuciem i nie bała niczego. Jeśli naprawdę zakochała się w nim, jeśli i on pokochał ją, powinna dać sobie szansę na szczęście. Jeżeli to uczucie będzie silne przetrwają wszystko, ludzkie gadanie i brak akceptacji. Lecz jeśli nie spróbuje, być może nigdy nie wybaczy sobie, nigdy nie będzie szczęśliwa rozpamiętując najlepsze chwile i zastanawiając się, jakby mogło być im razem cudownie.
            Jednak Babette nie miała sprecyzowanych planów względem Billa. Owszem, bardzo chciała teraz przeciągnąć ten romans, ale nie myślała o stałym związku, chociażby ze względu na jego wiek, no i oczywiście na poczucie bezpieczeństwa u boku Martina. Była zbyt wygodna, nie chciała problemów, bała się plotek. Więc jeśli znów do czegoś między nimi dojdzie, zrobi wszystko, aby utrzymać to w tajemnicy i nie miała wątpliwości, że on także z uwagi na swoją pozycję w świecie show biznesu, nie będzie potrzebował rozgłosu. Teraz odliczała już tylko niecierpliwie dni do spotkania z Billem.
            Nadeszła wreszcie wyczekiwana sobota. Od samego poranka żyła tylko myślą o urodzinach Johanna.
            - Martin, wstawaj, już jedenasta! - próbowała zgonić z łóżka swojego faceta. Od tygodnia mieszkał u Babette, ponieważ własne mieszkanie udostępnił swojej siostrze, która z mężem i dziećmi przyjechała na kilkanaście dni do Berlina. Z resztą sama Babette zaproponowała mu taki układ, żeby Klara z rodziną mogła czuć się swobodnie.
            - Źle się czuję... - jęknął Martin z sypialni.
            - Dobra, dobra… Jakaś kolejna bajka. - odpowiedziała Babette. - Nie będziesz mi się tu wylegiwał do południa, bo potem marudzisz, że się wyrobić nie możesz.
            - Kiedy ja naprawdę źle się czuję... - znów się odezwał, nieco zmienionym, gardłowym głosem. Zaniepokojona dziewczyna skierowała swe kroki do sypialni i przysiadła na łóżku.
            - Jak to źle się czujesz? Co ci jest? - spytała z troską w głosie.
            - Już wczoraj bolało mnie gardło, a teraz chyba mam gorączkę...
            Babette przyłożyła dłoń do głowy Martina.
            - Ojej… Ty jesteś rozpalony. - zmartwiła się - Przyniosę termometr i zadzwonię po Mathiasa.
            - Daj spokój, to pewnie tylko przeziębienie... Wezmę aspirynę i przejdzie do wieczora. - protestował Martin.
            - Skąd możesz wiedzieć, czy to nie jest jakieś choróbsko? A jeśli to coś poważniejszego, to jak polecisz w poniedziałek do Stanów?
             Babette miała rację, dlatego też Martin przystał na jej warunek. Zresztą wyjścia nie miał, doskonale wiedział, że kiedy ona na coś się uprze to nie odpuści.
            Za niecałą godzinę przyjechał Mathias, był kolegą Martina i lekarzem. Ku zdziwieniu obydwojga, stwierdził że Martin ma najzwyklejszą w świecie anginę.
            - No to jak on poleci w poniedziałek? - zapytała zaniepokojona Babette.
            - Przepiszę mu antybiotyk, ale oczywiście do poniedziałku nie powinien ruszać się z łóżka, tym bardziej że samolot ma dopiero wieczorem. Ma dwa dni, żeby chociaż trochę się wyleżeć. Dopilnuj tego, bo z anginą nie ma żartów. – zwrócił się do Babette Mathias, chowając stetoskop do swojej lekarskiej torby.
            Ta wiadomość była dla niej, jak nagle ścinający taflę jeziora mróz. Dziewczyna przysiadła na brzegu łóżka, czując jak jej ciało pokrywa się lodem strachu. Przecież to oznaczało, że jeżeli nie pójdą na te urodziny, straci szansę spotkania i tym samym rozmowy z Billem. Co za cholerny chichot losu…
            - Cholera, ale my dzisiaj imprezę mamy... – jęknęła tylko.
            - To trudno, pójdziesz sama... - uśmiechnął się Martin, tym samym wlewając w jej serce odrobinę nadziei. Jednak, czy wypadało jej go zostawić go samego i chorego?
            - Nawet nie ma mowy. - zaoponowała stanowczo. - Nie zostawię cię bez opieki.
            Martin jakoś nie upierał się zbytnio, aby poszła bez niego i to dało jej do myślenia. Pewnie wcale nie chodziło mu o jej opiekę, ale obudziła się w nim zazdrość. Teraz dałaby głowę, że nie myślał o niczym innym. Jednak myliła się. Martin jej ufał, kompletnie niczego nie podejrzewając. Kiedy wyszła do apteki przeanalizował wszystko i stwierdził, że powinna jednak pójść. Będzie tam z Julią i jej partnerem, musi pójść jako reprezentantka obojga.
            Wracając z lekarstwami wciąż o tym myślała. Tyle dni na to czekała… Wprawdzie nie miała żadnego konkretnego planu na ten wieczór, nie wiedziała jak wszystko się ułoży, jak potoczą się wydarzenia, ale wiedziała, że to jedyna okazja na spotkanie jego. I nawet gdyby tam była z Martinem, znalazłaby jakiś sposób, żeby rozmówić się z nim w cztery oczy. Miała przed sobą dwa tygodnie samotności, kiedy Martin wyjedzie, całe dwa tygodnie… Nie chciała ich zmarnować, a wręcz przeciwnie. Pragnęła spędzić jakiś kawałek tego czasu z nim, choć jeszcze nie wiedziała, czy cokolwiek poukłada się po jej myśli, jednak miała na to ogromną nadzieję.
             - Wróciłam! – zakrzyknęła już od drzwi i zaraz weszła do sypialni, wypakowując lekarstwa.
            Kiedy podawała je Martinowi, odezwał się:
            - Nie ma sensu żebyś nie poszła...
            - Nie zostaniesz tu sam z gorączką. – odparła bardziej z przyzwoitości, niż z prawdziwej chęci spędzenia z nim wieczoru.
            - Nie przesadzaj, nie jestem umierający, a lekarstwa mogę wziąć sobie sam.
            - No proszę, to się nazywa wdzięczność za moje poświęcenie. - zaczęła żartować Babette, starając się ukryć radość, jaka właśnie zaczynała w niej kiełkować, choć z chęcią zaczęłaby śmiać się radośnie, jednak nie mogła okazać jak ucieszyła ją możliwość pójścia tam samej. Drżała wewnątrz z podniecenia, że jeszcze kilka godzin i znów go zobaczy…
            - Masz iść, choćby po to żeby usprawiedliwić przed Johannem moją nieobecność. Gotów się obrazić, jeśli nie pokażemy się tam oboje. - stanowczo odpowiedział Martin.
            - Naprawdę, mogę cię zostawić? - zapytała teraz z nieudawaną troską w głosie.
            - Spokojnie, nie jestem dzieckiem. – zaśmiał się.
            Pomogła mu przenieść się na kanapę w salonie, bo tam mógł oglądać telewizję. Teraz już mogła zacząć przygotowania. Fryzura, makijaż – to wymagało czasu. Mogła umówić się z fryzjerką, ale sama świetnie radziła sobie ze swoimi włosami. Zazwyczaj jakoś fantazyjnie je upinała, pozostawiając luźno kilka kosmyków. Znów starała się, aby jej wygląd olśnił właśnie jego, na całej reszcie zupełnie jej nie zależało, chociaż bywały także i skutki uboczne jej starań w postaci jakichś oczarowanych nią mężczyzn.
            W międzyczasie zatelefonowała do Julii relacjonując jej całą sytuację. Przyjaciółka tylko westchnęła;
- Będzie się działo… - zamykając w dwóch słowach fakt, że Babette idzie sama.   
            Zaproponowała jej, że razem ze Svenem przyjadą po nią, będzie jej raźniej, niż kiedy miałaby pójść całkiem sama.  
            - No i jak wyglądam? - zapytała Martina, już zupełnie gotowa. Ten tylko zmierzył ją od stóp do głowy i po chwili zadumy stwierdził poważnym tonem.
            - No nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś sama szła… Ta sukienka jest za krótka.
Sukienka rzeczywiście była krótka. Ledwie zakrywała koronkowe wykończenie pończoch, eksponując jednocześnie długie, zgrabne nogi Babette.
            - Teraz już za późno, za chwilę będzie tu Julia. – odpowiedziała dumnie unosząc głowę i śmiejąc się. I właśnie rozdzwoniła się jej komórka, czym przyjaciółka dawała jej znak, że czekają w taksówce na dole. Zrobiła kilka kroków w stronę Martina stukając obcasami o drewnianą podłogę i pochyliła się nad chorym, pozostawiając mu ślad czerwonej pomadki na czole.
            - Nie dostaniesz całusa w usta, bo mnie zarazisz. – skwitowała. – Pa kochanie.
            - Tylko tam grzecznie! - rzucił na odchodne Martin.
            Odwrócona już tyłem do niego, tylko uśmiechnęła się pod nosem odchodząc w stronę drzwi.
~

            Wsiadając do taksówki przywitała się, lecz nawet nie zaczęła rozmowy z Julią. Obserwowała mijane budynki, auta, ludzi, wybiegając myślami gdzieś w przyszłość, a także wracając do przeszłości. Siedząca obok przyjaciółka zdawała się być zaniepokojona jej milczeniem, w końcu nie wytrzymała i lekko szturchnęła ją.
            - Co jest?
- Jestem podła, perfidna, wredna... – mruknęła pod nosem Babette nie spoglądając nawet na nią.
- A cóż to za porażająca samokrytyka…? - zażartowała kobieta.
- Może nie powinnam tego mówić i w ogóle nie powinnam tak czuć, ale…  
- Jakie znowu ale? – Julia teatralnie przewróciła oczami.
- Po prostu cieszę się, że Martin się rozchorował. Nie ukrywam, że jest mi to na rękę. - westchnęła cicho pochylając się teraz w stronę towarzyszki, aby nie mógł tego usłyszeć jej partner, który siedział na przednim siedzeniu obok kierowcy.
            - Jakoś ci się nie dziwię, w takiej sytuacji to raczej normalna reakcja…
            Znów jakieś niewidzialne dłonie zaciskały się na jej sercu, a wtedy na chwilę przestawało bić, aby zaraz łomotać w jej piersi jak szalone, jakby chciało się wyrwać z tego więzienia jej własnego ciała. Doskonale wiedziała dla kogo teraz tak bije, a co najważniejsze dlaczego… To miało być ich pierwsze spotkanie po tych upojnych chwilach, nie licząc tego w przelocie na lotnisku. Wchodząc do lokalu miała wrażenie, że jej nogi zupełnie zapomniały jak się chodzi. Jakimś dziwnym trafem przesuwała się na przód, ale nie miała pojęcia jakim dzieje się to cudem. Sama nie wiedziała, czy woli aby on już tam był, czy może lepiej jeśli przyjdzie po niej? Wszystko zależało od biegu wydarzeń tego wieczoru i czy osiągnie swój cel. Jeśli on wciąż o niej myśli, jeśli nie zapomniał zapachu jej skóry i dotyku dłoni… 
          Nie wiedziała czy na szczęście, czy na nieszczęście byli jednymi z pierwszych gości. Na ich widok, Johann rozłożył ręce w powitalnym geście radości.
            - No witam! A gdzież się podział nasz Martin? – uściskał Babette serdecznie.
            - Niestety, nasz chłopczyk rozchorował się na coś tak prozaicznego jak angina. - roześmiała się. - Lekarz nakazał mu spędzić weekend w łóżku, bo w poniedziałek leci przecież do Stanów.
            - Biedaczysko… - ulitował się żartobliwie Johann.
            Zamienili jeszcze kilka słów, po czym przybyli goście złożyli mu życzenia, obdarowali prezentami. Zajęli miejsca oznaczone tabliczkami z imieniem i nazwiskiem każdego, przy wskazanym stoliku. Impreza zapowiadała się znakomicie, jubilat przewidział na tę noc masę atrakcji i sądząc po liczbie stolików, gości miała być także pokaźna ilość. Z każdą minutą przybywało coraz więcej osób, a Johann prawie nie ruszał się z miejsca przy wejściu, gdzie witał wszystkich przybyłych, którzy składali mu życzenia.
            Babette obrzuciła czujnym spojrzeniem całą salę. Na szczęście obezwładniająca ją panika straciła na swojej mocy. Teraz czuła delikatną euforię i jakby dreszcz emocji. Omiotła wzrokiem wszystkie stoliki, ale Davida z chłopakami jeszcze nie było, toteż co jakiś czas zerkała w stronę wejścia.
            - Babette! - usłyszała nagle znajomy głos. Rozejrzała się wokoło i zobaczyła zmierzającego ku niej znajomego mężczyznę.
            - Jens! Co ty tu robisz? Kopę lat! – wesoło odwzajemniła powitanie. Nie udawała  zaskoczenia tym spotkaniem, jak też i radości. Był to znajomy jeszcze z czasów studiów, nawet można by powiedzieć, że bardzo bliski znajomy w owych czasach. Mówiąc wprost, Babette spotkała przypadkiem swojego byłego chłopaka.
            - Jestem gościem, ty pewnie też. - odrzekł uradowany, szeroko otwierając ramiona.
            - No pewnie, że też. - odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna i wpadli sobie w objęcia. Oczywiście zatopili się w rozmowie o tych latach, kiedy ich drogi rozeszły się. Opowiadali sobie co robili w tym czasie, finalnie poświęcając jak najwięcej uwagi rozmowie na tematy zawodowe. Jens także obracał się w rozrywkowej, muzycznej branży.
             - Jesteś dziś sama? - zapytał w końcu.
            - Tak, mój facet niestety rozchorował się na anginę, jestem z przyjaciółką i jej narzeczonym - wyjaśniła.
            - Ja też jestem sam, bo póki co jestem singlem. Mogę ci partnerować, jeśli oczywiście się zgodzisz...
            Przez chwilę zastanowiła się czy przypadkiem nie spłoszy tym Billa, ale jednak zgodziła się myśląc, że mężczyzna nie powinien zbytnio się spoufalać i w razie potrzeby będzie potrafiła trzymać go na dystans. Zawsze lubiła Jensa, chociaż w czasach kiedy byli parą, było to z pewnością coś więcej niż przyjaźń, jednak na pewno nie była to miłość. Może dlatego właśnie rozstali się w zgodzie i pozostali w dobrych stosunkach dopóki ich drogi po studiach nie rozeszły się.
            Mimo, że gdzieś tam miał swoje własne zarezerwowane, zajął wolne miejsce Martina. Upłynęło już sporo czasu od jej przyjścia, a Billa wciąż nie było. Tańcząc z Jensem, raz po raz rozglądała się niecierpliwie po sali. Wszyscy przychodzący goście, wzbudzali jej zainteresowanie. Sama myśl o tym kiedy go zobaczy, przyprawiała ją o rozkoszny dreszcz, jaki przepływał przez jej ciało. Trochę zmęczona po kolejnym tańcu, przeprosiła Jensa, aby udać się do łazienki.
            - Będę przy barze. - zakomunikował odchodzącej dziewczynie, żeby nie musiała go szukać.
            Idąc, cały czas rozglądała się. Było już sporo po dwudziestej, a ich wciąż nie było. Ogarnął ją strach; co będzie, jeśli w ogóle się nie pojawią? Wówczas będzie mogła z powodzeniem nazwać ten wieczór mianem zmarnowanego.
Wysypała na blat przy umywalce, całą zawartość swojej małej torebki i popatrzyła na siebie w lustrze. Jej twarz nie wymagała żadnych poprawek, no może z wyjątkiem ust, jednak przypudrowała odrobinę nos i pociągnęła rzęsy tuszem. Szybkim ruchem wprawnych dłoni, poprawiła nieco fryzurę, a usta pociągnęła czerwoną pomadką i nadała im dodatkowy blask błyszczykiem. Jeszcze tylko kilka kropli ulubionych perfum i już była odświeżona.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, wzrokiem oceniającym całokształt. Nie była próżna, ale teraz wyjątkowo się sobie podobała. Czarna obróżka z małych koralików i takież same wiszące kolczyki idealnie współgrały z podobnie wykończoną sukienką.
Przyglądając się swojemu lustrzanemu odbiciu, ponownie zaczęła zastanawiać się, czy słusznie postąpiła pozwalając sobie towarzyszyć Jensowi. Co, jeśli jego obecność przy niej tylko odstraszy Billa? Nie wiadomo co może sobie pomyśleć widząc ją z jakimś innym facetem i wszystkie jej marzenia mogą lec w gruzach nim zdąży cokolwiek mu wyjaśnić, jeśli oczywiście znajdzie z nim jakiś kontakt. Jednak jak do tej pory nie miała się o co martwić, bo Billa jeszcze nie było. A jeżeli nie przyjdzie wcale..? Albo jeszcze gorzej… Jeśli coś się stało, a ona o niczym nie wie? Zaczynała wpadać w panikę, a jej podświadomość zaczęła płatać jej figle w postaci czarnych myśli.
Pełna obaw wyszła z łazienki i skierowała swe kroki w stronę baru, bacznie się wokoło rozglądając. Chłopaków ani śladu… Usiadła obok Jensa i już na dobre zaczęła się niepokoić. Rzucając nerwowe spojrzenia w stronę wejścia, wcale nie skupiała się na tym co mówi jej towarzysz. Zresztą… co w ogóle ją to mogło obchodzić? Dla niej mógł opowiadać cokolwiek, bo teraz liczyła się tylko jedna osoba. I nawet nie myślała, jak tam Martin radzi sobie w domu, no przecież nie umrze…
„Bill… Gdzie jesteś, do cholery?!” – pomyślała rozpaczliwie i dokładnie w tej chwili jej oczy wypatrzyły wchodzącego Davida, a za nim kolejno zaczęli wyłaniać się chłopcy. Ku nim właśnie zmierzał uśmiechnięty Johann, bo większość gości była już obecna i szacowny jubilat nie musiał wyczekiwać cały czas przy drzwiach. Patrzyła, jak David, a potem kolejno każdy z nich składa życzenia gospodarzowi urodzinowego przyjęcia, obserwowała wszystko zza ramienia opowiadającego coś Jensa. Zamiast jego słów słyszała tylko nieznośny łomot swojego własnego serca i cichy podszept niepewności. Jej myśli były nieustannie przy Billu, który… I właśnie teraz ujrzała coś, przez co omal nie wypuściła z dłoni szklanki z do połowy wypitym drinkiem.
Zdrętwiała i znieruchomiała, nic nie mówiła i niczego nie słyszała całkowicie wyprowadzona z równowagi tym, co właśnie dostrzegły jej oczy.
- Czy coś się stało? - zapytał Jens widząc, że zbladła i niemalże straciła kontakt z rzeczywistością.
- Nie, nic... Wszystko w porządku - zapewniła mężczyznę, głosem który wcale o tym nie świadczył. Jednym łykiem dopiła sączonego do tej pory powolutku drinka. - Jeszcze raz to samo. - zwróciła się do barmana. Teraz było jej wszystko jedno, mogła się nawet upić, skoro wszystkie jej nadzieje, plany i marzenia wzięły w łeb.
Jeszcze raz zerknęła w stronę Billa, żeby się upewnić czy to co widzi, to nie jest jej chora wyobraźnia. Wzrok jednak jej nie mylił, to co widziała nie było omamem…


13 komentarzy:

  1. czyzby Bill przyszedł z partnerka ?! na pewno !!
    Jestem tutaj nowa, znalazłam niedawno tego bloga i jestem bardzo zaciekawiona tą hisotirą , która oczywiście będe kontynuowac w czytaniu ! :)
    Super ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie miło witać nową czytelniczkę. Nie będę zdradzać fabuły, wszystkiego dowiesz się już niebawem, pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. Z poczatlu obstawialam szybki seks w lazience (w sumie dalej to obstawiam xd ) ale po koncowce stwierdzam,ze Bill zamierza ja sprowokowac i zaprosil kogos na te impreze :D mam racje,prawda ? Xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, aż się zaśmiałam, ale nic nie powiem! Buziaki ;*

      Usuń
  3. Cześć Beata! Kiedy ostatni raz czytałam Twoje opowiadanie miałam chyba 16 lat. Kupę czasu minęło. Ostatnio całkiem przypadkowo moja kumpela z która nałogowo czytałyśmy MI robiąc porządki znalazła wydruk ktory wydrukowalysmy przed jej wyjazdem do Anglii. Stwierdziłam że odszukam i sama chętnie sobie przypomnę a i sprawdzę czy rzeczywiście było się nad czym zachwycać. Jednym tchem w kilka godzin pochłonełam całe MI. Niestety skończyło się na rozdziale kiedy B i B pogodzili się po rzekomych zaręczynach.No w takim momencie! I znowu google. Szukam. Nie ma. (Usunełaś z th poland?) I całkiem przypadkiem trafiam tu! Dziękuję Ci pięknie za to ze pisałaś wtedy i jak podejrzewam piszesz teraz. Opwiadanie jest piękne! Chwyta za serce dokładnie tak samo jak wtedy. Zostawiam swojego maila z nadzieją że nawiążemy kontakt oraz ze wyciągnę od Ciebie dalsze rozdziały jak i RTR. Przypominam że lata temu wyczekiwalam na odcinek cierpliwie i wiernie. Teraz nie ma mowy! Jestem już na to za stara! ��

    ntmkw89@gmail.com

    Będę wpadać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęłam się szczerze czytając Twój komentarz. To były piękne czasy... Wspominam je z rozrzewnieniem. Napisała Ci na maila, ale odpowiem też i tu - zapomnij o pierwotnej wersji MI, piszę jakby na nowo, poprawiam. Tamta wersja była po prostu kiepska, bardzo kiepska, fabuła sie nie zmieniła, ale odrobinę poprawił się mój styl pisania. Zapraszam tutaj na bieżąco ;*

      Usuń
  4. Jestem! Trochę spóźniona, mimo, ze czytałam wcześniej to dopiero teraz mogę skomentować.
    Technologia XXI wieku mnie nie lubi , to dlatego :D
    Cóż mogę Ci powiedzieć na temat tego rozdziału?
    Hmmm.... jak mogłaś mi to zrobić? Jeżeli on kogoś przywlókł to na miejscu Barbette od razu bym wytargała za włosy! I to bez zastanowienia.
    Już się nie mogę doczekać następnego odcinka... Jestem taka niecierpliwa! A to wszystko przez Ciebie! JAk można tak pisać? I to urywać jeszcze w najlepszym momencie?
    Nie lubię i tyle :D

    Pozdrawiam i życzę weny :D
    Attention Tokio Hotel.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie się zdążyłaś już przyzwyczaić, choć póki co jest niewiele części, że lubię zawirowania, nie ma lekko i łatwo w moich opowiadaniach, mam nadzieję, że będąc tu z czasem się przekonasz. Całusy ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaglądam tu kilka razy w ciągu dnia z nadzieją, że moooooże jednak już pojawiło się coś nowego... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To miłe, że zaglądasz. Powiadomienie o nowej części zawsze zostawiam tu; https://www.facebook.com/groups/ffth.poland/?fref=ts

      Usuń
    2. Taaak wiem, aczkolwiek mam gdzieś w środku małą nadzieję, że może przeoczyłam jakiś post na grupie, cokolwiek :D

      Usuń
  7. Ja jak zwykle z opóźnieniem, ale jestem! :D
    Ach ten Bill, posłuchał brata i takiego figla spłatał Babette. Ale wiesz, to dobrze. Należało jej się, po tym głupim liściku, który mu zostawiła. Byłoby dużo łatwiej, gdyby po prostu porozmawiali, ale to chyba dla nich zbyt wielkie wyzwanie ;)
    Teraz stwierdzam, że mimo iż Babette była dojrzałą kobietą, to zachowywała się jak wiecznie niezdecydowana nastolatka. Więc byli na równi z Billem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o Babette to powiem tak; trudno oceniać, bowiem stanęła przed trudnymi wyborami, chociaż jeszcze do nich nie doszło. Z jednej strony jest w stabilnym związku, czuje się bezpieczna, nie musi niczego ukrywać, choć brak tych cudownych uniesień i wielkiej miłości. Z Billem sama wiesz... mimo, że zakochała się szczerze, związek z nim byłby dla niej wyzwaniem, jest tyle przeciwności począwszy od różnicy wieku (nie ma pewności, że po jakimś czasie nie zostawi jej, nie znudzi mu się, nie pozna młodszej) a skończywszy na jego pozycji, sławie i uwielbieniu wielu przedstawicielek przeciwnej płci, jak i tej samej. Gdyby był już mężczyzną, niezależnym i w odpowiednim wieku, pewnie nie miałaby tylu wątpliwości i dylematów, sama wiesz. Dlatego tak bardzo miota się w tym wszystkim zupełnie nie wiedząc co z tym swoim i jego uczuciem ma począć. Z jednej strony chciałaby być z nim, a z drugiej tak bardzo się boi.

      Usuń