Rozdział
XXXIV
„Nie mów, że to przeznaczenie.
To nie miłość,
to tylko złudzenie.
Wybacz mi.
Chciałam tylko dla ciebie żyć.
Dla mnie byłeś wszystkim.
Miłość zgubiła mnie.
Jesteś mi zbyt bliski.”
J. Steczkowska – „To nie
miłość to tylko złudzenie”
- Wyobrażasz sobie, że nie
przyjedzie?! - krzyknęła już od drzwi Babette, z impetem wpadając do pokoju
Julii.
- Kto? Gdzie? - zapytała
zdezorientowana przyjaciółka.
- No Bill... - jęknęła niemal z
płaczem, siadając na wprost. - Na twoje wesele.
- Wiedziałam, że tak będzie, czułam
to, jak tylko dawaliśmy wam zaproszenie. Już wtedy widziałam jego niewyraźną
minę – odparła spokojnie kobieta.
- Julia… On przecież chciał pójść...
- powiedziała cicho Babette broniąc go, jednak szefowa jakby wcale nie słuchała
tego co mówi jej podwładna, pytając z nutą ironii w głosie:
- A co wymyślił? Dodatkowy koncert,
czy może jakiś ekskluzywny wywiad?
- Przestań, nie zrobił tego
specjalnie, wiedział jak mi zależało. David nagrał im jakąś sesję zdjęciową, a potem ma być
konferencja prasowa.
Babette zauważyła, że ostatnio jego
osoba stała się obiektem ataków Julii. Zdesperowana dziewczyna próbowała go
bronić przed oskarżeniami przyjaciółki. Tymczasem ta, krytykowała go na każdym
kroku i nie ukrywała, że czuje do niego niechęć. Wiedziała, że przez ten
związek jej przyjaciółka ma same kłopoty. Kiedyś wspierała ją i nawet sama
namawiała, żeby posłuchała serca, teraz bardzo tego żałowała.
- Akurat… – uśmiechnęła się drwiąco.
– Po prostu nie chce iść, pewnie towarzystwo mu nie odpowiada, pieprzony
gwiazdorek...
- Gdyby tylko mógł, na pewno by
przyjechał - powiedziała w końcu stanowczo Babette. Była urażona słowami
kobiety, rozżalona i zawiedziona, lecz ani przez chwilę nie wątpiła w to, że
mówił jej prawdę. Wierzyła mu, bo chciała. Gdyby zwątpiła, oszalałaby z
niepewności i zazdrości w czasie tej trasy koncertowej. Będąc z nim, nauczyła
się wierzyć i ufać. Może po prostu nie miała innego wyjścia? Bo cóż innego
mogła zrobić, w swoim niegodnym pozazdroszczenia, położeniu?
- Obyś się nie rozczarowała. –
sapnęła Julia, która jednak nie dawała za wygraną. Zawsze miała swoje zdanie i
trudno było ją przekonać, że się myli. Teraz też twardo upierała się przy
swoim. Jak wcześniej bardzo lubiła Billa, tak przez ostatni czas straciła do
niego całą sympatię. Miała nieodparte wrażenie, że nieco ostygł w swoich
uczuciach względem jej przyjaciółki. Nie okazywał tej wielkiej miłości jak na
początku, czasem zdawał się być wręcz znudzony. Już przecież zdobył, więc po co
się trudzić? Nie ufała mu i czuła, że kiedyś ją w końcu skrzywdzi, a tego
obawiała się najbardziej. Wiedziała, jak Babette bardzo go kocha i pomimo całej
siły, jaką niewątpliwie posiadała mogłaby się załamać, albo co gorsza popaść w
jakąś depresję. - Co on z tobą zrobił? Jak mogłaś tak dać mu się omotać? –
zapytała po chwili.
- O czym ty mówisz? - poirytowała się
Babette. - To, że go kocham nazywasz omotaniem?
- Ja cię nie poznaję… – westchnęła
Julia. - Zmieniłaś się... Pozwalasz mu sobie wejść na głowę. Martinowi, czy
innemu z twoich byłych, po prostu byś tego nie darowała, a jego bronisz jak
lwica.
- To jego praca poniekąd, ma terminy,
więc czego mam mu nie darować? Poza tym kocham go i mu ufam, czy to takie
dziwne? Może po prostu jeszcze nikogo tak nie kochałam? - wyrecytowała
zdenerwowana dziewczyna.
- Boję się o ciebie, nie chcę żebyś
cierpiała.
Julia doskonale wiedziała, że tymi
słowami bardzo ją zdenerwowała. Nie chciała tego, jednak nie mogła się
powstrzymać od powiedzenia tego co myśli, przecież zawsze tak było. To była
prawdziwa przyjaźń, taka gdzie mówi się wszystko, jak najbardziej szczerze. Bez
słodzenia, żeby się nie narazić, bez owijania w bawełnę, żeby było miło. Nie po
raz pierwszy ich rozmowa miała taki właśnie przebieg. Kiedy zaszła potrzeba,
Babette też potrafiła powiedzieć jej kilka słów gorzkiej prawdy. Obydwie
wiedziały, czego mogą się po sobie spodziewać.
- I tak pewnie będę, kiedyś na pewno...
- odparła cicho, uciekając spojrzeniem w najodleglejszy kąt pokoju. Julia
popatrzyła na nią badawczo.
- Coś się jednak dzieje?
- Masz rację… Czuję, że to już nie
jest to co było... Już nawet nie dzwoni tak często, czasem cały dzień potrafi
się nie odzywać. Mam wrażenie, że to wszystko wygląda jak test; kto kogo
przetrzyma. Czasem nie wytrzymuję i dzwonię, ale bardzo często, albo po prostu
nie odbiera, albo nie ma przy sobie telefonu.
Przyjaciółka nie odzywała się,
słuchała nie przerywając jej. Coś się sypało, a ona nadal kochała, ufała i
wierzyła. Teraz czuła, że Babette ma ochotę po prostu jej się wyżalić.
- Ostatnio przyjechali na dwa dni, w
przerwie między koncertami – kontynuowała dziewczyna. - Ucieszyłam się na jego
widok, szczególnie, że to była niespodzianka, nie wiedziałam, że przyjedzie. Myślałam,
że spędzimy trochę czasu razem, tylko we dwoje, a wtedy on wpadł jak po ogień i
wyciągnął mnie na jakąś kolejną, idiotyczną imprezę do ich apartamentu, gdzie
znowu było mnóstwo alkoholu i napalonych lasek. Potem oczywiście się uchlał i
spał do południa, a wieczorem pojechali, i tyle miałam z tej jego bliskości.
- Myślisz, że on już cię nie kocha? -
przerwała jej w końcu Julia.
- Nie, to nie to... Ja wiem, że mnie
kocha, czuję to, ale nie wiem co się ostatnio z nim dzieje, to nie jest ten
chłopak, którego poznałam. Boję się o niego... Boję się, że ta krwiożercza
bestia jaką jest show-biznes, zeżre go, przeżuje, a potem wypluje same kości...
- westchnęła, dodając po chwili. - Wiesz, myślałam, że on jest na to odporny,
ale chyba się myliłam. Dopiero teraz zaczynam to dostrzegać... - Julia podeszła
i usiadła obok niej, a po chwili przytuliła swoją przyjaciółkę. - Wiem, że być
może źle ulokowałam swoje uczucia, może będę cierpiała, ale nic na to nie
poradzę, ja po prostu pokochałam... – Babette spojrzała na nią swymi smutnymi
oczami, pełnymi łez i rozpłakała się, wtulając w ramiona kobiety. - Jak ja mam
iść bez niego? – spytała w końcu.
- Jak to jak? Normalnie! Przyjdziesz
bez niego i będziesz się świetnie bawić na weselu swojej najlepszej
przyjaciółki, rozumiesz? – stwierdzenie Julii zabrzmiało niemal jak rozkaz, co
wywołało na twarzy Babette nikły uśmiech przez łzy.
- Dobrze, szefowo – odparła
posłusznie, ocierając łzy.
- No, i tak trzymaj! – usłyszała w
odpowiedzi.
~
Jej myśli bezustannie krążyły wokół
tego czego chciała, a co się nie wydarzy. Miejsce w którym się znajdowała i
jego specyficzna atmosfera, potęgowało w niej smutek i uczucie zawodu. Było jej
przykro, ale potrafiła go rozgrzeszyć. Wiedziała, że to nie jest jego wina, że
tak naprawdę decyduje za nich David. Zresztą wszystko to było skomplikowaną
machiną, której nienaganne działanie, uzależnione było od wielu osób i sytuacji.
Rozumiała, że przecież nie mógł tak po prostu przełożyć tego na inny termin.
Stojąc pod jednym z filarów kościoła,
zatopiona we własnych rozmyślaniach, zdawała się nie być skupioną na całej
ceremonii, jakiej właśnie była świadkiem. Beznamiętnie błądziła wzrokiem po
otaczającym ją barokowym wnętrzu, tonącym w przepychu złoceń fantastycznej
ornamentyki. Ze znajdującej się nieopodal ambony, przyglądały jej się figlarnie
tłuste aniołki. Wszystko to było interesujące bardziej przez swoją niezwykłość,
niż piękno. Zdumiewało i intrygowało.
Ołtarz. Wiedziała, że ta miłość nigdy
jej tutaj nie przywiedzie. Nigdy nie założy dla niego welonu i białej sukni z
trenem, nie wypowie sakramentalnego „tak” i nie nałoży mu na palec obrączki.
Wiedziała, że z nim nigdy nie spełnią się jej marzenia o szczęśliwym domu. Z
każdym innym tak, ale nie z nim... Tylko, że ona nie chciała każdego innego,
ona chciała tylko jego.
Obrzuciła spojrzeniem, wszystkich
znajdujących się na ceremonii gości, będących w zasięgu jej wzroku. „Same pary...”, pomyślała z żalem, kiedy
spostrzegła stojącego po przeciwnej stronie Martina. Uśmiechnął się lekko i
skinął głową. Musiał jej się od dłuższego czasu przyglądać, ale nie speszyło go
to, że w końcu napotkała jego wzrok. Odwzajemniła uśmiech. A jednak nie tylko
ona była sama… Miała nadzieję, że na przyjęciu będzie więcej, tak zwanych,
singli. Może wówczas nie będzie czuła się tak źle i nieswojo. Jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ta myśl wypędziła z jej głowy wszystkie
inne, te bardziej pesymistyczne. Właśnie teraz obiecała sobie, że tego wieczoru
będzie się dobrze bawić i nie pozwoli, by jej wisielczy nastrój zepsuł ten
wyjątkowy dla jej przyjaciółki dzień.
Przyjęcie zapowiadało się wspaniale.
Babette, delikatnie dała Martinowi do zrozumienia, że dzisiejszego wieczoru
może się nią zaopiekować, jednak nie na tyle, żeby dać mu choćby znikomą
nadzieję. Wyraźnie podkreśliła, kto jest obecnie jej życiowym partnerem i z
jakich powodów nie może tego wieczoru jej towarzyszyć. Od pamiętnej kawy, ich
kontakty z czysto zawodowych, przerodziły się w przyjacielskie, chociaż
doskonale wiedziała, że z jego strony było to nadal innego rodzaju uczucie. Z
początku traktowała go z tego powodu z dystansem, ale z czasem przestała
zupełnie o tym myśleć.
Dzięki jego towarzystwu, udało jej
się teraz całkowicie odpędzić złe myśli. Dużo rozmawiali siedząc obok siebie
przy stole. Nigdy wcześniej nie przypuszczałaby, że po tym co mu zrobiła,
będzie potrafił zachować się względem niej z taką klasą.
- Nie jesteś już z Billem? - zapytała
cicho i dyskretnie, siedząca obok niej Agnes. Uśmiechnęła się tylko pod nosem.
Wiedziała, że w końcu ktoś nie wytrzyma. Już sam fakt, że przyszła na przyjęcie
bez niego, musiał wywołać domysły, a teraz jeszcze grał swoją rolę Martin.
- Jestem - odparła pewnym tonem. -
Nie mógł po prostu przyjechać, w ostatniej chwili wypadła sesja zdjęciowa.
- Ach tak, teraz to już rozumiem -
uśmiechnęła się Agnes.
Zastanowiła się przez chwilę, ile
jeszcze osób ją o to spyta i nawet nie przypuszczała, że będzie ich tak wiele.
Na każde kolejne, zadane pytanie, odpowiadała z coraz większym rozbawieniem.
- Wzbudziliśmy pewnego rodzaju
sensację - roześmiał się Martin, który przypadkiem usłyszał o czym rozmawiała z
kolejną osobą.
- No tak - odparła wesoło. - W końcu
nie tak często mają okazję zobaczyć byłą parę znów razem.
Martin popatrzył na nią wzrokiem
pełnym tęsknoty za minionym i dodał cicho:
- Szkoda, że to tylko tak chwilowo...
Chociaż nawet na milimetr nie
przysunął się do niej, uniosła do góry dłoń w geście zatrzymania go w miejscu,
gdzie stał.
- Przestań, bo w niepożądany sposób
odbiegasz od tematu - powiedziała żartobliwie, ale po chwili przymrużyła oczy,
przyglądając mu się badawczo. - Gdybym chciała wrócić, wybaczyłbyś mi? -
zapytała, pozornie poważnym tonem. Jego wzrok stał się przenikliwy, wyostrzony,
ale także pełen zaskoczenia i dezorientacji. Do czego zmierzała? Nie spodziewał
się usłyszeć takiego pytania, chociaż od zawsze znał nań odpowiedź.
- Już dawno to zrobiłem - odparł
cichym, ale pewnym tonem, po czym z nutą nadziei, dodał. - Wystarczy tylko
jedno twoje słowo...
Popatrzyła jeszcze przez chwilę
prosto w jego źrenice. Poczuła się jak dawniej, kiedy jeszcze była twarda i
pewna siebie. Znów bawiła się facetem i znów było jej z tym dobrze.
Natychmiastowa myśl o Billu, szybko sprowadziła ją z obłoków na ziemię. Nim,
nigdy nie odważyłby się zabawić…
Jej nagły, głośny śmiech, brutalnie
wyrwał Martina z marzeń.
- Żartowałam! Przepraszam, zapomnij o
tym co plotę, zdecydowanie za dużo wypiłam - powiedziała nagle, pomiędzy
kolejnymi jego salwami. Poczuł się nieco urażony. Znów prowokowała, tylko jaki
miała w tym cel? Czy po raz kolejny chciała z niego zadrwić? Tylko właściwie,
po co?
Był na siebie wściekły, że tak łatwo
dał się podpuścić. Wyraźnie manipulowała nim, a on wierzył w jej słowa. Czy
kiedykolwiek uwolni się od tej toksycznej miłości? Chciał przestać ją kochać,
nigdy niczego tak w życiu nie pragnął, jak kresu tego uczucia, ale nie umiał,
nie potrafił o niej zapomnieć. Może, kiedy wyjedzie, gdy nie będzie jej
widział, może z czasem mu się to uda? Nie wiedział tego, ale miał chociaż taką
nadzieję. Wiele dałby za to, aby mógł wreszcie na zawsze wyrzucić ją ze swego
serca. Co ona miała w sobie takiego, że znów nie mógł oderwać od niej wzroku?
Przecież znał wiele piękniejszych kobiet, lepszych, czulszych i bardziej
wyrozumiałych. Owszem, znał, ale nie kochał...
Teraz, kiedy tańczyła, chłonął
wzrokiem każdy jej ruch, subtelny i kobiecy, delikatny, a zarazem prowokujący.
Przypominał sobie najpiękniejsze chwile, jakie spędzili razem. Chwile wielkiej
namiętności i spełnienia, czuły dotyk, gorące pocałunki… Nie chciał tego
pamiętać, tak bardzo chciał o wszystkim zapomnieć, więc na Boga, co on teraz
robił? Zamiast przynajmniej się o to starać, jeszcze bardziej umacniał to
beznadziejne uczucie, nie mając najmniejszych szans na szczęście u jej boku.
Gdyby mógł, zaprzedałby duszę samemu diabłu, żeby móc znów być z nią i w niej,
czuć każdego ranka jej ciepły oddech na swoim torsie i zapach parzonej przez
nią kawy…
To uczucie było dla niego jak
trucizna, która dociera do każdego zakątka ciała, wdziera się w każdą komórkę, zabijając
powoli, ale skutecznie.
- Nie powiesz mi, że znowu jesteście
razem? - usłyszał za plecami znajomy głos Oskara.
- No niestety, nie powiem - odparł
uśmiechając się z żalem i odwracając w kierunku znajomego.
- A chciałbyś? - zapytał rozmówca, na
co Martin tylko skinął głową, zmieniając szybko temat.
- Jak się bawisz? Ostatnio śluby to
rzadkość, nie wspominając już o weselach – zapytał z udawanym uśmiechem.
- Nie dziwisz się, że tak szybko
wzięli ten ślub? W końcu znają się niecały rok. - podjął temat kolega.
- Zastanawiałem się nad tym,
zważywszy na to, że obydwoje mają za sobą nieudane związki, a Julia w dodatku
miała już męża, wprawdzie tylko ślub cywilny, ale zawsze to ślub.
- Musieli być tego cholernie pewni,
bo przecież nie jest w ciąży - skwitował Oskar.
Martin tylko westchnął. Rozumiał ich,
bo sam był pewien swojego uczucia. Gdyby tylko ona miała taką samą pewność,
ożeniłby się z nią choćby po miesiącu znajomości, albo choćby i dziś. Był na to
gotów w każdej chwili, gdyby tylko chciała...
Babette bawiła się świetnie. W
adorującym ją nieustannie, licznym, męskim towarzystwie czuła się jak
przysłowiowa ryba w wodzie. Zrozumiała nagle, że tylko przy Billu jest taka
bezbronna i niepewna. Wiedziała, że miłość jaką go darzy, jest zupełnie inna od
wszystkich uczuć, jakie żywiła kiedyś do jego poprzedników. Ta miłość
przerażała ogromem, była zaborcza i wyrozumiała, szalona i zmienna jak marcowa
pogoda. Czasem myślała, że są dla siebie stworzeni, a niekiedy przeklinała
dzień, w którym przeznaczenie ich połączyło. Dzięki niej poznała prawdziwe
uczucie zazdrości i tęsknoty, bólu i cierpienia. Ta miłość miała wszystkie
barwy tęczy, dobre i złe dni i chociaż była pewna, że te najczarniejsze, pełne
bólu, goryczy i rozpaczy ma już za sobą, to jednak tych najgorszych jeszcze nie
poznała...
~
Znowu była szczęśliwa. Po weselnych
szaleństwach przespała prawie całą niedzielę, a wieczorem zadzwonił on. Długo
rozmawiali, zapewniając się o wielkiej tęsknocie i miłości. To w zupełności jej
wystarczyło, aby wyzbyć się wszelkich obaw i podejrzeń. Pomyślała nawet, jak
niewiele potrzeba do tego szczęścia zakochanej kobiecie.
Poniedziałek obudził ją wiosennymi
promieniami słońca, które nieśmiało wkradły się przez okno sypialni. Wstała
zadowolona i chętna do pracy. Czuła się lekka, szczęśliwa, a będąc w takim
cudownym nastroju, jadąc do pracy autem, głośno śpiewała wraz z głosem
wokalistki wydobywającym się z głośnika. Wchodząc do firmy pomyślała, że
najpierw zajrzy do Julii po prasę. Może napisali coś o wczorajszej sesji i konferencji
chłopaków?
Będąc już na końcu korytarza,
przypomniała sobie nagle, że przecież przyjaciółka wyjechała w podróż poślubną.
Uśmiechnęła się sama do siebie i postukała w czoło. „Niech żyje skleroza”, pomyślała i zawróciła do swojego pokoju.
Prasa zapewne była u Martina, ale nie chciała do niego iść. Jeszcze gotów sobie
pomyśleć, że szuka okazji do spotkania z nim, a tego by nie chciała.
Jak nigdy, z ochotą zabrała się za
swoje obowiązki. Zanim się zorientowała, już była pora na poranną kawę. Właśnie
zastanawiała się z kim by ją tu wypić, kiedy zadzwonił telefon.
- Nie ma Julii, to może dałabyś
zaprosić się na kawę? - usłyszała w słuchawce ciepły głos Martina. Przez moment
zawahała się w obawie przed zbytnim spoufaleniem, ale za chwilę pomyślała, że
jeśli zachowa odpowiedni dystans, on sam na nic sobie nie pozwoli.
- No dobrze - uśmiechnęła się sama do
siebie, odpowiadając. - Zejdę do bufetu.
- Nie, ja po ciebie przyjdę - odparł
ochoczo, a za kilka minut już pukał do drzwi.
Szli przez korytarz, obrzucani spojrzeniami
ciekawskich współpracowników. Ledwie uspokoili się z plotkowaniem o niej i o
Billu, a już dawała im powód do kolejnych plotek. Śmiała się w duchu, napotykając
te ukradkowe spojrzenia. „Teraz to
dopiero będą mieli mętlik w głowie” , pomyślała. Wszystko to niezmiernie ją
bawiło.
Miło pogawędzili sobie przy kawie,
wspominając sobotnią noc.
- Masz może dzisiejszą prasę? -
zapytała Babette, kiedy już wracali do swoich biur.
- Tak… Nie, to znaczy Olaf wziął -
odparł Martin plącząc słowa. Dziewczyna spojrzała na niego, nieco
zdezorientowana. Ewidentnie coś kręcił, przecież doskonale go znała i zawsze
odpowiadał rzeczowo. Teraz tak, jakby nie chciał, aby w jej ręce wpadły te
gazety.
- Jak ci odda to chciałabym
przejrzeć, dobrze? - uśmiechnęła się, otwierając drzwi do swojego pokoju.
- Dobrze
- odpowiedział.
Teraz jeszcze bardziej miała ochotę
zobaczyć ich zawartość. Czyżby Martin chciał przed czymś ją chronić? Niech nie
myśli sobie, że ona o tym zapomni.
Minęły jednak trzy godziny, ale on ani
nie przyniósł jej tej cholernej prasy, ani nie zatelefonował, że już ją ma.
Właściwie mogła kupić sobie sama, ale nie wiedziała w której mogłaby być
ewentualna wzmianka o chłopakach, a nie miała zamiaru kupować każdej. Do firmy
dostarczano zawsze po kilka egzemplarzy tych najbardziej poczytnych, więc bez
trudu mogła odnaleźć to, co chciała. Jeśli one wciąż były u Olafa, postanowiła
zajść do niego i zapytać, czy będą mu jeszcze potrzebne.
- Czy będziesz jeszcze przeglądał
prasę? - zapytała uchylając drzwi do jego biura, zapukawszy uprzednio.
- Ale ja nie mam prasy - stwierdził
zdziwiony mężczyzna.
- Jak to nie masz? Martin mówił, że
brałeś - powiedziała zaskoczona.
- Nie, musiało mu się coś pomylić -
odparł z uśmiechem Olaf. Zamarła skonsternowana. Zamknęła drzwi, wycofując się
na korytarz. Teraz już miała pewność, że Martin coś kręcił i po prostu,
najzwyczajniej ją okłamał.
Bez chwili namysłu skierowała swe
kroki do jego gabinetu, po czym nawet nie pukając wparowała do środka. Jej
wzrok padł na leżące na biurku gazety. Martin, rzucił jej znad dokumentów
zdziwione spojrzenie.
- Coś się stało? - zapytał. Podeszła
do mebla i położyła dłoń na czasopismach.
- Co tam jest, że tak bardzo nie
chciałeś mi ich dać?
Zmrużyła oczy, przeszywając go swoim
pytającym spojrzeniem, aż poczuł przebiegający po plecach dreszcz. Był
zażenowany po tym, co zobaczył w jednej z tych gazet. Nie wiedział co ma jej
powiedzieć i jak zareagować. Sam nie pojmował dlaczego chciał ją przed tym
chronić. Przecież powinno być mu to na rękę.
- Wolałabyś tego nie widzieć... – odpowiedział
w końcu. Jednym ruchem ściągnęła z biurka czasopisma i obrzucając go wściekłym
spojrzeniem, wyszła z pokoju trzaskając drzwiami. Po jego słowach miała złe
przeczucia, ale mimo to chciała już tam zajrzeć, chciała wiedzieć wszystko,
chociaż tak bardzo bała się tej wiedzy. Przez korytarz niemal biegła, byle być
już samej w swoim gabinecie i zobaczyć to, przed czym tak usilnie chciał
ustrzec ją Martin.
Kiedy wpadła do pokoju od razu
zaczęła pospiesznie przerzucać strony. W dwóch pierwszych, poważniejszych
czasopismach nie było nic. Zaczęła przeglądać kolejne, które z powodzeniem
można było nazwać mianem brukowca. To tu były zawsze wzmianki o największych,
towarzyskich sensacjach i o pikantnych szczegółach z życia gwiazd.
Słyszała bicie swojego serca, kiedy
przewracała kolejną kartkę. Jakoś podświadomie czuła, że jeśli to jest jakieś
świństwo, niechybnie znajdzie je właśnie tutaj.
Nie myliła się. Na kolejnej stronie
jej oczom ukazało się kilka zdjęć, ale tylko dwa z nich sprawiły, że poczuła obezwładniającą
ją falę gorąca.
Na czerwonej kanapie siedział Bill,
wtulony twarzą w okolice szyi atrakcyjnej blondynki. Jego ręce obejmowały
dziewczynę w talii. Na kolejnym, wyglądało to tak, jakby zaglądał jej w dekolt
i miał właśnie ochotę się tam wtulić, albo sam diabeł raczy wiedzieć co zrobić.
Tom był jeszcze lepszy. Ten pozwolił się przyłapać na namiętnym pocałunku. Lecz
on był wolny, miał do tego absolutne prawo. Jego potrafiła zrozumieć, może
właśnie w ten sposób próbował się uwolnić od niepożądanego uczucia?
Odrętwiała z żalu usiadła na fotelu,
nie mogąc złapać oddechu czuła jak łzy bezwolnie spływają jej po policzkach. I
znów to samo… A przecież wczorajszego wieczoru wyznawał jej miłość, dokładnie tego samego
dnia, którego kilka godzin wcześniej ją oszukał, być może nawet zdradził. Dlaczego
znów okazał się draniem? Wierzyła w jego słowa, kiedy mówił, że tęskni i kocha,
ufała mu bezgranicznie…
Pospiesznie przebiegła zmąconym łzami
wzrokiem po krótkim tekście pod zdjęciami, gdzie szczególnie uderzyło w nią
jedno zdanie; „Tak chłopcy zabawiają się
w nocnych klubach pomiędzy koncertami. Alkohol leje się strumieniami, a
dziewczyny lgną do nich jak muchy. Ciekawe tylko co na to powie partnerka
Billa?”.
Znów poczuła przeszywający ból, ale kiedy
przeczytała kolejne zdanie mówiące o tym, że wszystko to miało miejsce w sobotę
odczuła tak, jakby ktoś wbił jej nóż prosto w serce.
A więc to tak… To wszystko było jednym,
wielkim kłamstwem? Oszukał ją, nie było żadnej konferencji, po prostu zamiast
iść z nią na przyjęcie, on wolał zabawiać się w nocnym lokalu. W dodatku
jeszcze wczoraj, po tym wszystkim, rozmawiał z nią przez telefon, jak gdyby
nigdy nic. Gdyby powiedział jej prawdę, gdyby tylko był z nią szczery, że nie
chce pójść na to wesele… Ale on wolał brnąć w kłamstwo.
Dopiero teraz wpadła w furię. Jednym
ruchem ręki zmiotła na podłogę wszystkie leżące na biurku gazety. Nie wiedziała
co ma ze sobą zrobić, gdyby mogła krzyczałaby, albo waliłaby głową w ścianę.
Jak to możliwe, że dawał jej tyle szczęścia, a jednocześnie tak bardzo ją
krzywdził? Czy tak postępuje ktoś, kto kocha? Ona dla niego była w stanie
znieść tyle upokorzeń, jeszcze tak niedawno broniła go przed Julią, tak mu
wierzyła i ufała, gdy tymczasem on podle ją okłamał!
Wsparta łokciami o parapet, zanosiła
się od płaczu. Wiedziała, że potem będzie wyglądać koszmarnie, nawet, jeśli
poprawi makijaż. Przed nią był jeszcze prawie cały dzień pracy, ale nie mogła
powstrzymać tych łez, nie chciała i nie potrafiła. W dodatku czuła się ogromnie
upokorzona. A z taką wiarą przed wszystkimi tłumaczyła tę jego nieobecność…
Teraz wyszła na naiwną idiotkę, którą znów wszyscy będą wytykać palcami.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi, nie
odezwała się, jednak i tak zostały one otwarte. Nadal stała przy oknie. Nawet
nie odwróciła się, ale doskonale wiedziała kto to może być.
Martin rozejrzał się po pokoju. Cała
podłoga zasłana była porozrzucanymi gazetami. Zrobił kilka kroków w jej
kierunku, z całą perfidią nadeptując właśnie na jedno z tych zdjęć, na którym
był Bill.
Nienawidził go za to, że mu ją
odebrał i za to, co jej teraz robił. Gdyby mógł, gdyby tylko potrafił, po
prostu zabiłby go. Nigdy wcześniej nie czuł do nikogo takiej odrazy i
nienawiści. Z całą pewnością to właśnie Bill był jego największym wrogiem, kimś
komu życzyłby wszystkiego co najgorsze.
Teraz chciał ją jakoś pocieszyć,
przytulić. Doskonale wiedział co czuje, bo sam odczuwał podobny ból kilka
miesięcy temu, w dodatku zadany przez nią. Jednak obawiając się jej reakcji,
powiedział tylko;
- Naprawdę, bardzo mi przykro...
- Gówno prawda! - krzyknęła przez
łzy, odwracając się w jego kierunku - Wcale nie jest ci przykro! Cieszysz się
teraz, że dostałam za swoje, że mam to na co zasłużyłam, prawda?! Przecież
właśnie tego chciałeś, nie?! No nie udawaj takiego współczującego, powiedz, że
dobrze mi tak! No wyduś to z siebie wreszcie! - Chwyciła go za klapy marynarki,
szarpiąc wściekle, aby po chwili odepchnąć z pogardą. - Wynoś się stąd,
słyszysz?! Daj mi wreszcie święty spokój!
Martin cofnął się kilka kroków.
Widząc, że jego obecność tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyła, wyszedł.
W swojej bezsilności osunęła się po
ścianie, siadając na podłodze. Wsparła głowę na ugiętych kolanach, które obejmowała
rękami. Załkała cicho. „Czy to już
koniec?”, zapytała siebie w myślach.
Och... Wiem, że już o tym pisałam, ale muszę się powtórzyć... Bill zachowuje się jak idiota i w moich oczach nawet młodzieńczy wiek niewiele go teraz usprawiedliwia. On nie docenia tej miłości, którą obdarowała go Babette. Julia miała rację, nazywając chłopaka "pieprzonym gwiazdorkiem". Nie towarzyszył swojej kobiecie na weselu, bo mu się nie chciało i na dodatek posłużył się kłamstwem, by wykręcić się od uczestnictwa w uroczystości. Szczeniackie wybory tego malolata są najbardziej krzywdzące właśnie dla Babette, którą Bill, skoro kocha, powinien chronić przed wszelkim złem, krótko mówiąc... Czytając odcinek, czułam jej furię i rozczarowanie. Jak zawsze morze emocji przelalo się przez Twój rozdział, bardzo to cenię. Nie mogę uwierzyć, że zbliżamy się do końca z MI i co czuję, że w tym wypadku odbiegniemy daleko od szczęśliwego zakończenia...:(
OdpowiedzUsuńBuziaki! <3
No cóż poradzić, Julia miała rację właśnie tak go nazywając. Powiem w tajemnicy, że jestem w momencie, kiedy wyznaje, jak bardzo żałuje swojej młodzieńczej głupoty. A ja obiecuję, że już więcej denerwował Cię nie będzie. Staram się zawsze wyeksponować każdą emocję, zarówno te negatywne, jak i pozytywne, żeby czytelnik to odczuł.
UsuńDziękuję i całuję mocno :*
No i tak sobie umiliłam czekanie aż farba mi wejdzie we włosy. Czytając o Billu-debilu xD. Co prawda musze się przyznać, że ostatnio może nie przeczytałam, ale przejrzałam ten rozdział... i już przypomniałam sobie czego się spodziewać po tym kretynie... No cóż... dzieciak. -.- czekam tylko aż w końcu pocznie i na rtr... bo tego to już mam dosyć. Serio go kiedyś stłukę, a on nie będzie wiedział o co mi chodzi XDDD
OdpowiedzUsuńKochana dodawaj szybciej bo chce to rtr... serio nie mogę się doczekać. xD
Tak btw to Amy jest od Amy Lee czy to zbieg okoliczności? :P
Buziaki :*
PS dzisiaj nie jestem pijana. Za to jutro wesele to będę xDDD
Mam na dzieję, że dobrze się ufarbowały mimo złości na Billa xD i że weselisko się udało. Nie bij chłopaka moja droga, on się poprawi, nim zdążysz się obejrzeć. Jeszcze będziesz go kochać, zobaczysz ;D
UsuńTak, Amy to od Amy Lee, bo wówczas uwielbiałam Evanów, teraz wprawdzie też, ale nic ostatnio nie nagrywają. Stąd też i tytuł, choć ten i tak mi przypasował. Buźka :*
Ja swego czasu też miałam na nich fazę. Ale ta poprzednia płyta zła nie była, chociaż bym jej najlepsza tez nie nazwała. Ale gdyby Amy ruszyła tylek do Polski to pewnie bym się wybrała :P
UsuńJa się pytam czemu?? Czy ten człowiek ma w ogóle mózg, Bill debill. No brak słów na takiego człowieka dlatego komentarz będzie krótki :) niech Bill przylatuje jak najszybciej i się spowiada bo inaczej na miejscu Babette (chyba dobrze napisałam jej imię :) ) udusiłabym własnymi rękoma. Czekam na kolejny rozdział Caroline
OdpowiedzUsuńP.S Życzę dużo weny
No Bill chwilowo gdzieś zgubił swój mózg, ale go odnajdzie, zapewniam Cię, i jeszcze go polubisz, kto wie... może nawet w tej części? Imię dobrze napisałaś, jak najbardziej.
UsuńDziękuję i pozdrawiam :*
Zwracam honor Martinowi. Bill zachowuje sie jak idiota! Mam ochotę go udusić. A potem kopnąć w zadek.
OdpowiedzUsuńJak on tak mógł? Juz nie jestem po jego stronie... O nie Paulina jest teraz bezosobowa. Nie wspieram juz nikogo.
Ale mimo wszystko czekam na kolejny rozdział 😉
Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.
Nie tylko Ty kochana, nie tylko Ty... Wy wszystkie byście go pewnością zamordowały, ale nie byłoby dalszej części. Jeszcze go pokochasz, zobaczysz...
UsuńDziękuję, buziaki :*
Po tym odcinku widać było jak silne jest uczucie Martina do Babette i jak nieodpowiedzialny jest Bill, pozwalając, aby poszła tam sama. I on ją niby kocha?! On jej nie odda?! Toż to Tom nadawałby się bardziej na jej faceta!
OdpowiedzUsuńJakbym go dorwała, to bym do tego pustego łba natłukła, a na koniec zrobiła peeling dupy z błota amazonki xD
Buzi kochana :*
Silne i bezwarunkowe, Martin tak właśnie kocha. Rzadko zdarza się taka miłość, ale jednak sie zdarza. I tak go kochasz, będziesz go kochać raczej w starszym wydaniu, wiec nie pomstuj kochana :*
UsuńCałusy :*