Część 21. „Zawsze będziesz dla mnie świętą”
-
Zaraz mi tu wyskoczysz z jakąś rewelacją - roześmiał się Bill. - Już widzę to po
twojej minie!
-
Nie wiem, czy aż z taką rewelacją, w sumie powinieneś się tego po nim
spodziewać. Spotkałem go u Maxa.
-
Co? - Wytrzeszczył oczy czarnowłosy. - A ty po cholerę polazłeś do agencji? Wystarczy, że zrobią ci zdjęcie i nie ważne
będzie to, że nie brałeś żadnej panienki.
-
Nie byliśmy w agencji, tylko w klubie - przerwał mu Tom.
-
Wszystko jedno, z klubu też jest tam wejście - zganił go Bill, a po chwili
zapytał: - Kiedy to było?
-
Dawno, jakoś na wiosnę.
-
Na wiosnę? I teraz właśnie ci się przypomniało? Też mi rewelacja! - prychnął
brat.
-
Ale trzy dni temu widziałem go tam znowu, dlatego mi się przypomniało, mówiłem
ci przecież wcześniej, że skądś go znam.
-
To, że był w tym klubie, jeszcze o niczym nie świadczy. - Bill z politowaniem
pokręcił głową.
-
Tak, tylko, że on ze swoimi kumplami siedział w towarzystwie panienek, a potem
z jedną z nich wyszedł.
Tom
popatrzył na brata, w oczach którego spostrzegł złowrogi błysk, a z jego ust
wydobyło się tylko wściekłe:
-
Skurwiel.
-
Trzy dni temu, rozumiesz? Trzy dni. Czyli jest taki, jaki był, i nic go już nie
zmieni. Non stop ją zdradza. Nigdy nie zrozumiem, po co tacy goście się żenią?
Bill
wysłuchał potoku słów Toma i ciężko wzdychając, usiadł na kanapie. Też tego nie
rozumiał. Miał taką żonę; piękną, młodą, czego on szukał w ramionach tych
dziwek? A może po prostu wiedział, że ona go nie kocha, może w ten sposób
chciał jakoś się na niej zemścić, odegrać, choć ona nie miała o tym pojęcia?
Taka samcza satysfakcja. Wyjechał z powodu jakichś problemów w firmie, które rozwiązywał
w zwyczajnym burdelu?
-
Nienawidzę tego frajera - syknął. - Gdybym mógł, udusiłbym go gołymi rękami! Że
też go szlag nie trafi! Wypadki chodzą po ludziach, tylko wielka szkoda, że nie
po takich skurwysynach! Najlepiej, jakby tu wcale nie przyjeżdżał. Nie mógł się
wybrać na wakacje gdzieś indziej? - Zakończył swoje złorzeczenia w dość dziwny
sposób, wzbudzając w swoim bliźniaku mieszane uczucia. Fakt, on też nie
przepadał za tym gościem, ale żeby aż tak egzaltować się z powodu jego zdrady?
Czyżby tak bardzo współczuł tej dziewczynie? Aż dziwne było, że te wszystkie
słowa wypowiadał z tak ogromną pasją, no i to ostatnie, zupełnie niezrozumiałe
zdanie... Dlaczego Bill żałował, że go tu gości? A może nie chodziło mu już tylko
o niego, a raczej o nią? Może, gdyby tu nie przyjechali, nic by się nie
wydarzyło? Coś musiało się stać, coś, o czym nie miał bladego pojęcia.
-
Stary... - zagadnął go, podejrzliwie mu się przyglądając. - Co tu właściwie
jest grane?
Miał
wrażenie, że Bill ucieka wzrokiem i jakby nieznacznie się zaczerwienił.
-
Co się dzieje? - zapytał, wciąż nie uzyskując żadnej odpowiedzi. Zamiast niej
usłyszał tylko głośne i ciężkie westchnienie, a po chwili krótkie:
-
Nie wiem.
-
Wiesz, wiesz... To ona, prawda? - Uśmiechnął się pod nosem. - O nią chodzi?
Widziałem, jak na nią patrzyłeś w windzie.
Po
chwili wahania Bill tylko skinął głową. Wiedział, że długo tego przed bratem
nie ukryje, w końcu on znał go lepiej niż ktokolwiek inny. Zresztą już coś
zauważył, więc nie było sensu zaprzeczać.
-
Ja pierdolę! - zaklął soczyście jasnowłosy bliźniak. - Ale chyba się nie
zakochałeś, co?
-
Dobra, zakochałem się, jeśli ci to ulży! Nie chciałem tego, ale się zakochałem!
- poirytował się Bill. - A najgorsze jest to, że z każdym dniem odczuwam to
coraz bardziej.
-
Ja pierdolę... Nie mogłeś zakochać się w Nadii? - zbolałym tonem jęknął Tom.
Czarnowłosy
roześmiał się sztucznie.
-
Ale ty pieprzysz bez sensu! Myślisz, że bym nie wolał?! Gdyby to ode mnie
zależało, już dawno byłbym z nią! Ona przynajmniej jest wolna.
-
Mógłbyś być z nią w każdej chwili, ale nie chcesz. Gdybyś chociaż spróbował…
-
Nie mogę, bo jej nie kocham, czy to tak trudno zrozumieć?! - Bill natychmiast mu
przerwał. - Lubię ją, ale nie kocham, czy to moja wina? Coś nie zaskoczyło, nie
zaiskrzyło, nie chcę być z kimś, kogo nie kocham! Nie potrafię!
Słowa
potoczyły się jak lawina; oskarżające i karcące, ostrzegające i obwiniające.
Bill wiedział, że Tom tak naprawdę chce tylko jego dobra i szczęścia, ale w
tym, co mówił, nie było racji. Czy on umiałby zakochać się na zawołanie? Sam
niejednokrotnie topił uczucia w niewłaściwej dziewczynie, a teraz udawał
mądrego, bo wreszcie udało mu się dogonić swoje szczęście.
-
Nie moja wina, że się zakochałem w nieodpowiedniej osobie. I znam swoje
położenie, nie musisz mi prawić morałów. Chciałbym być z Karen, ale wiem, że to
niemożliwe.
-
Nie ma rzeczy niemożliwych, w końcu jakiś tam mąż to nie żadna przeszkoda, pod
warunkiem, że ona też by tego chciała, ale... Kurwa mać! Nawet o tym nie myśl,
ten Hoffmann to gangster, odstrzeli ci łeb, jeśli się do niej zbliżysz! -
krzyknął Tom.
-
Co...? - zapytał cicho Bill, podnosząc na brata niepewny wzrok.
-
A to! Gangster, bandzior, bardzo dobrze słyszałeś. Zakochałeś się w żonie
przestępcy, dobrze się z tym czujesz?
-
Pieprzysz... - mruknął tylko, krzywiąc się nieznacznie i czując na plecach
zimny dreszcz. - Skąd wiesz?
-
Max mi powiedział, kiedy zapytałem go, co to za gość, zresztą był z
bandziorami. Podobno nie jest jakąś bardzo grubą rybą, ale dużo wyżej niż
szeregowcy. Ja ci mówię, lepiej trzymaj się od niej z daleka.
Był
zszokowany tym, o czym się właśnie dowiedział. Jeśli to była prawda, to
wypadało tylko współczuć dziewczynie. Nie dość, że ten bydlak ją nagminnie
zdradzał, to jeszcze był zwykłym bandytą. Zaraz, zaraz... A jeśli ona o
wszystkim wiedziała? Nie... Bzdura, nie mogła wiedzieć, ona nigdy nie
związałaby się z kimś takim. Gardziła złem, chciała czynić dobro i podziwiała
ludzi, którzy tacy są. Niejednokrotnie o tym rozmawiali, więc wiedział, jaka
jest. Niemożliwym było, żeby aż tak się przed nim kamuflowała, zresztą przecież
nie miała powodu. Nie, ona po prostu żyła w nieświadomości, nawet nie wiedząc,
w jakim cholernym bagnie siedzi jej mąż. A gdyby tak o wszystkim jej
powiedzieć...? Nie, nie powinien się w to wtrącać, na pewno przyjdzie taki
czas, że o wszystkim się dowie sama, chociaż... Gdyby to nastąpiło w miarę
prędko, może byłaby dla nich jakaś szansa? Dla nich? O czym on, do cholery,
myśli, dla jakich „nich”, czy są w ogóle jacyś „oni”? Przecież nawet nie zna
jej uczuć i jeśli łudzi się, że ona też mogłaby się w nim zakochać, jest po
prostu ostatnim głupcem.
-
Poradzę sobie, Tom, bądź spokojny. Nie zrobię niczego, czego potem będę
żałował. Ona niedługo wyjedzie, a ja o niej zapomnę - powiedział w końcu cicho,
choć sam w to wątpił, toteż po chwili dodał: - Przynajmniej mam taką nadzieję.
Przez
kolejną część dnia nie umiał myśleć o niczym innym. Wciąż sam przed sobą
usprawiedliwiał ją z przekonaniem, że przecież o niczym nie wie. A gdyby tak
los był dla niego łaskaw i jakimś cudem podsunął rozwiązanie? Może kiedy się
dowie, co robi jej mąż, spojrzy na niego przychylnym okiem? Tylko kiedy to może
nastąpić? Wiedział, że jest tak mało czasu, zaledwie ponad miesiąc, a jeśli ona
niczego się nie dowie, nie domyśli i po prostu wyjedzie?
Wbrew
temu, co powiedział Tomowi, w jego głowie rodziły się dziwne, nieprawdopodobne
marzenia. Miał zacząć myśleć inaczej, nie angażować się, a wręcz przeciwnie:
starać zatrzymać rodzące się uczucie, jednak jego myśli biegły zupełnie innym
torem. Współczuł jej, będąc wręcz pewnym o jej niewiedzy odnośnie tego, czym
zajmuje się Hoffmann. Bardzo chciał już dziś nie zaprzątać sobie tym głowy, ale
wciąż łapał swoje myśli na ucieczce w tamtą stronę, a kiedy tylko przywracał je
na neutralny tor, one z powrotem wymykały się do zakazanego.
Na
próbie zaśpiewał z Oliverem kilka piosenek, a sam tą jedną, którą zamierzał wykonać
samodzielnie już za niespełna dwie godziny. Odkąd tu zamieszkał, co roku gościł
chłopaków na kameralnym koncercie i zawsze sam śpiewał jakiś starszy utwór, bo
tego właśnie domagała się publiczność. Może nie wychodziło mu to już tak
idealnie jak kiedyś, ale nadal lubił to robić i tego dnia zawsze przeżywał
chociaż namiastkę szczęścia z powodu tych kilku minut na scenie. To właśnie
wtedy wracały najpiękniejsze wspomnienia, zupełnie jak za tamtych dni, kiedy
czas odmierzany był piskiem fanek i błyskami fleszy.
Punktualnie
o dziewiętnastej trzydzieści zapukał do pokoju Karen, a gdy zza drzwi wydobyło
się dobrze słyszalne „proszę”, otworzył je, wszedł i zamarł.
Była
gotowa i czekała już na niego, kiedy wszedł, wstała od stołu i ruszyła w jego
kierunku, po czym zatrzymała się. Wyglądała zjawiskowo, nieprzyzwoicie pięknie
w swojej krwisto-czerwonej sukience, zupełnie prostej krojem, ale kusząco
odkrywającej nagie plecy. Powiódł spojrzeniem od kolan w dół, gdzie sukienka
już nie zakrywała niczego, zatrzymując się na stopach obutych w zgrabne
sandałki na niewysokim obcasie. Powrócił znów do góry. Jej brązowe pukle po
części były spięte, a ich reszta zmysłowo opadała na ramiona, zakrywając
fragmenty nie okrytej niczym innym skóry. Dopiero teraz dokładnie przyjrzał się
jej twarzy; była umalowana mocniej niż zwykle, ale to czyniło ją jeszcze
piękniejszą. Może stałby tak jeszcze kilka minut, kompletnie zauroczony, gdyby
się nie odezwała:
-
Co? Niedobrze ubrałam się na koncert? Mam się przebrać? - zapytała niepewnie.
-
Nie, co ty... Wyglądasz ślicznie, ale ja po prostu nigdy nie widziałem cię w
takim stroju, tak umalowanej... - wymamrotał, kiedy już się ocknął. Roześmiała
się.
-
Przecież nie będę po plaży śmigać w eleganckich ciuchach! A tak naprawdę to z
tego typu rzeczy wzięłam tylko tę sukienkę, w dodatku myśląc, ze zupełnie mi
się nie przyda, a tu proszę, nadarzyła się okazja! – zaśmiała się.
Podeszła
do drzwi, podczas gdy on wciąż stał zauroczony. Jej serce biło radośnie, bo
wyraźnie widziała w jaki sposób na nią patrzył. Miała nieodparte wrażenie, że
wreszcie spodobała mu się, spojrzał na nią inaczej, okazał to i wiedziała już,
że nie poszły na marne te spędzone przed lustrem męczące, długie minuty. Teraz,
kiedy szli przez korytarz, też zerkał na nią ukradkiem, jednakże już nie mówił
niczego o jej wyglądzie. Ulotna chwila zauroczenia zapewne szybko minęła, więc
nie powinna się więcej łudzić, jakoby miało to znacząco wpłynąć na jego
odczucia. Nie wiedziała tylko, jak bardzo się myli. On nadzwyczaj umiejętnie
potrafił skryć targające nim właśnie emocje. Po zbyt spontanicznym obnażeniu zauroczenia
jej wyglądem, szybko zamknął go w sobie, skrzętnie ukrywając wciąż rosnący
zachwyt nad jej urodą. W drodze do klubu opowiadał o próbie i swoich
wspomnieniach w związku z tym krótkim powrotem na scenę. Słowa przeplatały
myśli, których słyszeć nie mogła. Dostrzegał, że zieleń jej oczu stawała się
jeszcze bardziej intensywna, kiedy spoglądała na niego spod czarnych, starannie
wytuszowanych rzęs, a usta były jeszcze bardziej kuszące i wydatne, kiedy
błyszczały, odbijając migocące światła.
Klub
wypełniony był po brzegi, toteż, gdy tylko weszli, musieli przedzierać się
przez tłum. Co chwilę ktoś witał Billa, pokrzykując coś, lub poklepując go po
ramieniu, niekiedy podając rękę. Na scenie chłopcy już stroili instrumenty,
przygotowując się do występu.
-
Tam jest Nadia - powiedział Bill, a kiedy byli tuż za nią, wykrzyknął jej do
ucha: - Gotowa na takie doznania?
-
Pewnie! - roześmiała się, natychmiast odwracając. Jednak widząc, w czyim
towarzystwie przyszedł, jej uśmiech nieco przygasł, lecz tylko na krótką
chwilę, ponieważ nie chciała, żeby ktokolwiek oprócz Billa domyślił się, co
czuje do swojego szefa.
-
W zeszłym roku miałam akurat dyżur w recepcji, ale i tak przyszłam tu na
chwilę, chociażby po to, żeby zobaczyć ich na żywo - zwróciła się do Karen.
-
Nigdy wcześniej nie byłaś na ich występie?
-
A niby gdzie? W rosyjskiej wiosce? - zaśmiała się Nadia. - Jak przyjechałam do
Niemiec, nawet ich nie znałam. Ale ty pewnie byłaś, gdy jeszcze śpiewał Bill.
-
Nie - Karen pokręciła głową. - Znałam ich, ale na koncercie nie byłam nigdy.
Tę
krótką konwersację przerwał głos Billa, który właśnie witał wszystkich,
dziękując za przybycie i zapraszając na koncert. Towarzyszyły mu gromkie brawa
i pokrzykiwania, a po chwili już wyraźnie słychać było głosy usilnie domagające
się jego występu.
-
Zaśpiewa...? - zapytała Karen niepewnie i z niedowierzaniem.
-
Jasne, że zaśpiewa, tylko trochę później - uśmiechnęła się blondynka. - Tutaj
nikt by mu nie przepuścił. Jestem tylko strasznie ciekawa, co tym razem.
-
A co śpiewał w tamtym roku?
-
„Uratuj mnie”, ale wtedy miał dla kogo to śpiewać - odparła Nadia.
-
Był z kimś... - bardziej stwierdziła, niż zapytała Karen.
-
Tak, ale ona odeszła. Nie mówił ci?
Karen
tylko skinęła głową, nie komentując, bo właśnie zabrzmiały takty pierwszej
piosenki i spostrzegła, że w ich kierunku zmierza Bill. Choć bardzo
powierzchownie, to jednak znała tę historię, ale dopiero teraz zrozumiała,
dlaczego jest sam. Odejście tej kobiety musiało być dla niego strasznym
przeżyciem i wbrew temu, co jej powiedział, zapewne bardzo ją kochał. Nie mogło
być inaczej, jest przecież taki wrażliwy... Ta rana na pewno do dziś nie może
się zagoić, to pewnie dlatego tak trudno mu kogoś pokochać, może przestał ufać,
boi się, że znów się zawiedzie i będzie cierpiał.
Głęboki
głos Olivera przyjemnie wibrował w powietrzu, docierając do jej uszu. Teraz on
- zapewne jak Bill w tamto lato - słowami błagał o ratunek, tyle że zupełnie
inną kobietę. Jak pięknie wówczas musiał śpiewać to Bill, dla tamtej, której
imienia nie znała... Jakiż musiał być wspaniały, gdy kochał, i kim ona była, skoro
wzgardziła taką miłością?
Poczuła
dotkliwe ukłucie zazdrości o wszystko, co związane było z jego uczuciami i znów
ogromny żal, że ona nigdy tego nie doświadczy. A teraz, kiedy stał tuż za jej
plecami, to wszystko nasiliło się jeszcze bardziej. Tak bardzo chciałaby
właśnie w tej chwili móc spojrzeć mu w oczy, może wspomnienia wróciły i mogłaby
zobaczyć w nich tamtą miłość? Jak musiał patrzeć, gdy kochał, skoro teraz jego
wzrok był czasem tak przyjemnie paraliżujący?
Nie
śmiała się jednak odwrócić...
Miała
wrażenie, że muzyka płynie gdzieś obok, bo kompletnie nie mogła się skupić. Na
odkrytych fragmentach skóry czuła jego ciepło, a czasami - zapewne bezwiednie -
dotykające ją dłonie, a z każdym, ledwie muśnięciem czuła przyjemny dreszcz.
Wówczas przymykała oczy, próbując wizualizować najpiękniejsze obrazy ze swoich
marzeń.
-
Możesz potrzymać? - usłyszała tuż przy swoim uchu jego aksamitny głos. Właśnie podawał
jej swoją czarną, cienką kurtkę. Przez chwilę zastanowiła się czemu, ale
właśnie przypomniała sobie słowa Nadii. Będzie śpiewał...
-
Tak, jasne - odparła z uśmiechem, który odwzajemnił, tym samym budząc w jej
wnętrzu delikatne uczucie przyjemnego mrowienia.
Pozostała
więc w tłumie, podczas gdy on udał się na scenę.
Znalazł
się tam, gdy jego następca właśnie zakończył jeden z nowszych utworów zespołu,
a wówczas gwar stał się jeszcze większy i można było nawet usłyszeć jakieś
piski, które świadczyły o obecności jego dawnych fanek. Kiedy tylko swoimi
smukłymi dłońmi objął wciąż spoczywający na statywie mikrofon, publiczność
zaczęła skandować jego imię. Choć sceneria w jego własnym klubie stanowiła
zaledwie namiastkę atmosfery, jaka kiedyś towarzyszyła mu na koncertach, to
jednak wspomnienia wróciły jak żywe. Zawsze w takiej chwili przypominał sobie,
jak bardzo kochał to wszystko, jak zatracał się w każdym dźwięku, każdym
jęknięciu struny i uderzeniu talerzy perkusji. Tak bardzo chciałby znów móc
stanąć na wielkiej scenie, gdzie jasne jupitery świeciły mu w oczy, a on
słyszał podobne dźwięki jak dziś, tylko po stokroć silniejsze. To one pobudzały
go do życia, sprawiały, że choć nie zawsze wypoczęty, to jednak z radością budził
się każdego następnego dnia. Ale to wszystko już było niestety przeszłością...
Wzruszenie
objęło go mocnym uściskiem i miał wrażenie, że nie będzie mógł zaśpiewać.
Jednak to była przecież jedna z niewielu przyjemności w obecnym życiu, w
dodatku dzisiaj chciał śpiewać tylko dla niej...
Piekące
łzy zrodziły się pod powiekami, a tłum wciąż krzyczał jego imię. Gdy podniósł
do góry rękę i zrobiło się nieco ciszej, przemówił:
-
Tradycyjnie, jak co roku jedna piosenka ode mnie dla was! - Okrzyki wzmogły
się, ale gdy znów uniósł dłoń, ustały. - Tym razem jednak przede wszystkim dla
kogoś, kto nawet o tym nie wie.
Karen
mocniej zabiło serce, a do jej myśli znów wdarła się kobieta bez twarzy i
imienia: „To dla niej... Wciąż ją
kocha...”.
Rozbrzmiało
kilka znajomych dźwięków gitary i już wiedziała, co za chwilę zacznie śpiewać,
jakimi słowami zawartymi w tym tekście określi tamtą kobietę. Zadrżała, kiedy
miękko wyśpiewał pierwsze wersy, i mocno przycisnęła do siebie jego kurtkę.
Smukłe palce objęły mikrofon, kołysząc go w rytm utworu. Trwało to zaledwie krótką
chwilę, ponieważ zaraz zdjął go ze statywu i ruszył przez scenę na spotkanie z
przeszłością, za którą tak tęsknił. Gdyby wciąż mógł śpiewać, a jednocześnie
być tutaj, z nią... Nierealne marzenia zakochanego głupca! Chciał mieć
wszystko, co kochał, choć dobrze wiedział, że to jest niemożliwe, bo póki co
nie miał po prostu nic.
Chwilami
oślepiające go światła sprawiały, że nie wiedział, gdzie patrzy, ale doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, gdzie stoi Karen, toteż właśnie w tamtym kierunku
wciąż prowadził swój wzrok. Gdyby mogła wiedzieć, że wszystkie te słowa
kierowane są tylko do niej, gdyby mogła się tego domyślić... Nie może przecież
powiedzieć jej wprost o swoim uczuciu, ale może chociaż dla niej zaśpiewać. Czy
to jednak może coś zmienić?
-
„Gdy mówisz, przełamujesz lody, każdym
twoim oddechem zbawiasz mnie, zobaczymy się znów kiedyś?” - Następne
magiczne zdanie, napisane gdzieś kiedyś w przypływie tęsknoty za upragnioną
miłością, której tak długo nie mógł odnaleźć, popłynęło w tłum. Dopiero teraz
całym sobą czuł szczerość tych słów. Jego wzrok przesunął się znów w tamtą
stronę, w ślad za kolejnym potokiem swoich własnych, spisanych niegdyś myśli: -
„Oddychaj dalej, jeśli możesz, nawet, gdy
morze cię pochłonie, wierzę w ciebie...” - Miał wrażenie, że napotkał tę
zieleń wpatrzonych w niego oczu, gdy już po chwili zmieniający swoje położenie
reflektor kolejny raz zaburzył mu tę piękną wizję i przyszła kolej na refren: -
„Ty zawsze będziesz dla mnie świętą, umrę
za naszą nieskończoność, moja dłoń od początku nad tobą...” - Wskazał tą
jedną, jedyną osobę, w przeznaczeniu do której popłynął strumień wyśpiewanych w
tej chwili, kolejnych wersów. – „Wierzę w
ciebie, ty zawsze będziesz dla mnie świętą.”
Stała
tam, mając przed oczami najpiękniejszy, wymalowany przez życie obraz, w dodatku
mogłaby przysiąc, że śpiewał dla niej, ale wiedziała, że są to jedynie
marzenia, których pragnęła tak bardzo, że niemal w nie uwierzyła. Kątem oka
zerknęła na stojącą tuż obok Nadię i właśnie ten widok ostatecznie odarł ją ze
wszystkich pięknych wyobrażeń. A jeśli to do niej kierował swój śpiew i właśnie
jej zadedykował swój występ? To mogło być prawdą, przecież nigdy nie wierzyła w
przyjaźń damsko-męską. Może to on się zaangażował uczuciowo, a ona wcale o tym
nie wie? Mogła o tym świadczyć choćby ta dedykacja.
-
„… pamiętaj, ty zawsze będziesz dla mnie
świętą, ty zawsze będziesz dla mnie świętą...” - Ostatnie akordy zakończyły
piosenkę, a wówczas rozbrzmiał wokół niewiarygodnie głośny aplauz. Takich braw
nie dostali, kiedy śpiewał Oliver, toteż nikt z przybyłych już chyba nie mógł
się dziwić, czemu zespół w obecnej chwili nie cieszy się tak ogromną
popularnością jak kiedyś. Ludzie skandowali, że chcą jeszcze, ale Bill był
nieugięty. Kolejny raz wytłumaczył, że nie powinien nadwyrężać swoich strun
głosowych, i ten właśnie argument poskutkował. Karen miała nadzieję, że kiedy
zejdzie ze sceny, znów wróci do niej, ale nadaremno go wyczekiwała, zmuszona
wytrwać do końca koncertu u boku Nadii. Jak się potem okazało, pozostał w
grupie kilku znajomych osób zaproszonych na kameralne przyjęcie, jakie miało
się odbyć tuż po zakończeniu koncertu w jego apartamencie.
-
Karen, dokąd idziesz? Zaczekaj! - zatrzymał ją, doganiając tuż przy wyjściu z klubu.
- Przecież idziemy do mnie.
Pamiętała
o jego zaproszeniu, ale nie była pewna, czy chce tam pójść. W dodatku zupełnie
zapomniała, że wciąż opiekuje się czymś, co należało do niego.
-
Ale ja nie wiem... - powiedziała niepewnie.
-
Idziemy! - odparł stanowczo i unosząc charakterystycznie jedną brew, objął ją
ramieniem. - Chciałaś uciec z moją kurtką?
Dopiero
teraz spojrzała na trzymaną w rękach rzecz i roześmiała się.
-
Tak mi się spodobała, że chciałam ci ją ukraść!
-
Tak też myślałem - Również się zaśmiał. - Zaczekajmy, za chwilę chłopaki się
zbiorą.
Obydwoje spojrzeli
na zespół i techników składających instrumenty. Stali z dala od estrady, pod
którą tłoczyli się niemal wszyscy zaproszeni goście.
-
Podobało ci się? - zagadnął Bill.
-
Bardzo, ale najbardziej twój występ - odparła, zastanawiając się, czy wspomnieć
o dedykacji, jednak po chwili zdecydowała się na ten krok: - Piękna była ta
dedykacja, tylko szkoda, że ta osoba o tym nie wie.
Zapatrzony
przez chwilę na to, co dzieje się pod sceną, natychmiast odwrócił głowę,
patrząc jej prosto w oczy.
-
Dlaczego „szkoda”? - zapytał.
-
Bo myślę, że byłaby szczęśliwa.
-
Niekoniecznie... - odparł z dziwną melancholią w głosie.
Tak
bardzo chciała wiedzieć, dla kogo naprawdę zaśpiewał. Teraz już nie wydawało
jej się, że adresatką dedykacji była tamta kobieta, ale zupełnie nie wiedziała,
jak ma to z niego wyciągnąć. Jeśli zapyta wprost, może niczego się nie
dowiedzieć, bo on prawdopodobnie nie zechce jej tego wyjawić. Po chwili namysłu
podjęła jednak to ryzyko:
-
Mógłbyś powiedzieć mi kto to?
Takiego
pytania się nie spodziewał. Zadała mu je, zapewne oczekując szczerej
odpowiedzi. Czy w takiej sytuacji mógł ją okłamać? Bez względu na konsekwencje,
on również postanowił odpowiedzieć wprost:
-
To ty, Karen.
Zobaczył
w jej oczach ogromne zdziwienie i dziwny błysk, a usta rozjaśnił delikatny
uśmiech. Bał się jej reakcji, ale w tej chwili odczuł wyraźną ulgę, a to
ośmieliło go, żeby zadać pytanie w myśl tego, co wcześniej powiedziała:
-
Jesteś z tego powodu szczęśliwa?
-
Jestem... - odpowiedziała cicho, nie odwracając spojrzenia. Słyszała, jak serce
tłucze w jej piersi, z każdą chwilą mocniej bije dla niego. Więc to była
dedykacja dla niej? Nawet nie śmiała o tym marzyć, a w jednej chwili to właśnie
stało się rzeczywistością. Opuściła spojrzenie z jego oczu, wprost na usta i
nie wierzyła w to, co widzi.
Były
coraz bliżej...