Część 36. „Pokochać deszcz”
Mijał
kolejny miesiąc bez niej. Szare, smutne dni mijały bezpowrotnie, jeden podobny
do drugiego, nie różniący się niemal niczym, pełen palącej tęsknoty, która
czyniła go coraz bardziej zgorzkniałym. Odkąd jej zabrakło, jak na ironię
przestało nawet świecić słońce. Tylko ten deszcz padający nieustannie, zupełnie
tak, jakby jego dusza i serce wylewały morze łez. Tak samo płakało niebo, kiedy
ją utracił i miał wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Udręka była w każdym
kolejnym budzącym się dniu, tęsknota i ból w każdej godzinie. Gdyby miał trochę
więcej odwagi, dawno by ze sobą skończył, jednak był zbyt wielkim tchórzem, by
pozbawić się swojego nędznego - jak je sam określił - życia. Życia...? A może
po prostu wegetacji, bo jak można było nazwać człowieka, który kilka godzin
dziennie spędzał na wysiadywaniu na tarasie z wzrokiem wbitym w horyzont?
Czy
można żyć samymi wspomnieniami? Traktować je jak powietrze, jak życiodajną
wodę, jak jedyny pokarm? A czy można żyć nie oddychając, jeśli ktoś odebrał
nagle coś, co było jedynym źródłem tlenu?
Jak bardzo wydaje się to nieprawdopodobne, a jednak można, bo nadal żył,
choć sam nie nazywał tego życiem. Godziny rozmyślania i rozpamiętywania,
złorzeczenia skierowane do losu, a nawet do Boga w którego przecież i tak nie
wierzył, ciągłe pytania: dlaczego? Czasem nawet rozdzierający ciszę krzyk.
Kilka godzin snu i kilkanaście poświęconych na zadawanie sobie bólu, ale nie
tego fizycznego. Rany jakie czynił właśnie w swojej psychice, były o wiele
boleśniejsze i głębsze od tych, jakie można zadać sobie jakimś ostrym
narzędziem. Ból fizyczny, nawet ten, którego następstwem jest śmierć zawsze
kiedyś się kończy, ale ten psychiczny nie kończy się nigdy. Był pewien, że ból serca
będzie trwał, dopóki śmierć nie położy jego życiu kresu, a i po niej nie minie,
rozszarpując jego duszę na strzępy.
Kolejny
dzień i znów deszcz. Nienawidził go odkąd pamiętał. To właśnie w deszczowe dni zawsze
tracił to, co najcenniejsze. Deszcz był jego odwiecznym wrogiem także dlatego,
że latem przynosił same straty. Teraz wprawdzie już nie musiał o tym myśleć,
była późna jesień, ale wiedział, że lata, jakie było tego roku nie zapomni
nigdy. Piękna, słoneczna pogoda przyniosła mu zarówno finansowe zyski, jak i
to, co w jego życiu zawsze było najistotniejsze, to czego od zawsze szukał;
wielką miłość, którą jednak utracił wraz z deszczem. Może był to tylko
przypadek, ale wiedział, że już zawsze to właśnie deszcz będzie kojarzył mu się
z tym przeraźliwym bólem.
Sezon
dawno się skończył, hotel opustoszał, a zamiast gości, wkroczyła do niego
jesień niosąc ze sobą monotonię i smutek. Zniknęli sezonowi pracownicy, a
pozostali tylko ci zatrudnieni na stałe. Wśród nich była Nadia. Kiedy wyjechała
Karen, jej nadzieje na krótko odżyły, jednak rozpacz młodego mężczyzny okazała
się nie mieć końca, a ona sama - zbyt słaba, aby mogła ją pokonać. Dlatego, jak
szybko one się zrodziły, tak szybko umarły, a w jej sercu znów zakiełkowała
zazdrość, że to nie ją był w stanie pokochać tak niesamowicie wielką miłością.
Pewnego,
z kolejnych deszczowych dni, zapukała do apartamentu Billa. Przez chwilę
czekała na jakiś znak, jednak słysząc kompletną ciszę, zdecydowała się nacisnąć
klamkę. Zdawać by się mogło, że wewnątrz nie ma nikogo, ale mylne to by było
spostrzeżenie. Ona wiedziała, gdzie może go znaleźć. Od ponad trzech miesięcy
nie robił prawie niczego, tylko siedział na tarasie, tempo wpatrując się przed
siebie. Toteż teraz, swoje kroki skierowała właśnie tam. Nie mógł nie słyszeć,
że ktoś wszedł, ale ani drgnął.
–
Ty znowu tu… – szepnęła, przykucając obok niego. Chwyciła jego dłoń - była
lodowata. – Dostaniesz w końcu zapalenia płuc.
Na
te słowa uśmiechnął się tylko, ale nie był to uśmiech wyrażający radość, a
raczej ironię.
–
To byłoby dla mnie wybawienie, nawet z zapaleniem płuc bym tu siedział. Zapiszę
ci hotel w spadku, chcesz?! – odparł i roześmiał się głośno, jakby w obłędzie.
Nadia
drgnęła. Tak bardzo się zmienił… Z wesołego i tryskającego życiem chłopaka,
stał się wpadającym w huśtawki nastrojów, zgorzkniałym, zaledwie dwudziestopięcioletnim
starcem. Poderwał się z leżaka i podszedł do balustrady nie zważając na wciąż
padający deszcz. Tu już nie miał żadnej ochrony, a ulewa niemal natychmiast
sprawiła, że jego włosy stały się mokre. Dziewczyna chwyciła go za rękę i
wciągnęła znów pod zadaszenie.
–
Bill, przestań… – powiedziała zdławionym ze smutku głosem i mocno się do niego
przytuliła. Odruchowo odwzajemnił ten gest, obejmując ją. – Wyjeżdżam – dodała
nagle po chwili i znów nastała cisza. Mimo wszystko bała się jego reakcji, bo w
duchu marzyła, że nie pozwoli jej na to.
Jednak
on, delikatnym gestem tylko lekko ją od siebie odsunął i spoglądając na nią
swoim smutnym wzrokiem, jakby z wyrzutem powiedział:
–
Ty też mnie opuszczasz?
–
Wiesz, że w innym wypadku nigdy bym nie wyjechała, ale teraz… – zawiesiła na
chwilę spojrzenie tam, gdzie przed chwilą wpatrywał się Bill, po czym wróciła
patrząc mu w oczy. – Teraz już nie mogę ci pomóc jak wtedy… Teraz mi nawet na
to nie pozwalasz – powiedziała cicho i
przymknęła powieki. To była obrona przed gromadzącymi się tam łzami.
–
Bo nie ma sensu – odparł beznamiętnie i
wszedł do salonu.
–
Wystarczy tylko jedno słowo Bill, a nigdzie nie wyjadę.
Potrząsnął
tylko głową i sięgnął po papierosa, po czym odpalił go, mocno się zaciągając.
Nie wiedział ile już ich wypalił tego dnia, ile w ogóle – odkąd wyjechała Karen. Nie liczył, nie było po
co. Wierzył tylko, że pomogą mu skrócić tę mękę istnienia bez niej.
–
Dokąd jedziesz i co będziesz robić? – zapytał cicho, po chwili odwracając
wzrok.
–
Jadę do Berlina, do Oliviera – wydusiła z siebie.
–
Mam nadzieję, że jesteś pewna swoich uczuć i, że będziesz w końcu szczęśliwa.
Nie zmarnuj swojego życia – westchnął, stając w drzwiach tarasu.
–
Chciałam spędzić je z tobą…
Odwrócił
się patrząc na nią ze smutkiem.
–
Z takim wrakiem? – zaśmiał się drwiąco, a ona w jego oczach spostrzegła obłęd. Nie
poznawała go, w ostatnim czasie tak bardzo się zmienił. Popadał w
skrajności. Od tamtego dnia nie widziała
na jego ustach szczerego uśmiechu, w spojrzeniu nie było szczęścia. Jeśli już
wybuchał śmiechem to takim, który zakrawał na szaleństwo. W chwilę potem, popadał
w melancholię, bezgraniczny smutek, i sprawiał wrażenie człowieka, któremu
zaczynają mieszać się zmysły. Tak też i teraz natychmiast posmutniał, dodając:
– Niczego nie mógłbym ci dać oprócz pieniędzy.
–
Wiem… – Nadia spuściła głowę. Chciała zupełnie czegoś innego, ale teraz miała
już pewność, że tego nigdy od niego nie dostanie. Tym bardziej w świetle
prawdy, jaką zamierzała mu wyjawić. – Bill… – zaczęła cicho. – Ja muszę ci o
czymś powiedzieć zanim wyjadę.
Ani
drgnął, a odpowiedział tylko:
–
Słucham…
–
To przeze mnie Karen wyjechała. To ja doniosłam wtedy Hoffmanowi, że jesteście
razem – wydusiła z siebie. Zataiła jednak fakt, że sprzedała ich jak Judasz za
kilka srebrników. Było jej wstyd przed samą sobą i wolała nie dodawać do
swojego wyznania tego brudnego szczegółu.
Odwrócił
się do niej przodem, wypuszczając z płuc papierosowy dym prosto w twarz
dziewczyny. Zakasłała cicho, ale nie odsunęła się znosząc jego wzgardliwe
spojrzenie.
–
Dlaczego…? – zapytał jakby z wyrzutem,
ponownie zaciągając się papierosem. Sam nie wiedział czemu o to pyta, przecież
doskonale znał odpowiedź.
–
Przepraszam… Byłam zazdrosna i głupia licząc, że kiedykolwiek będziemy razem –
spuściła wzrok, zagryzając dolną wargę.
Bill
westchnął ciężko i znów stanął w drzwiach tarasu tyłem do dziewczyny,
zawieszając spojrzenie gdzieś na ciężkich, wiszących na niebie chmurach.
–
Jeśli myślałaś, że to jest dobry sposób, naprawdę się myliłaś. Jeśli chciałbym
być z tobą, to stałoby się już dawno.
–
Wiem…
–
Mogłem z tobą być, nawet kiedyś to rozważałem, ale nie kochając cię tylko bym
cię skrzywdził – zaczął. – Ty zapewne oczekiwałabyś ode mnie miłości, której
nie mógłbym ci dać. Czasem udaje się ludziom zbudować udany związek tylko na
bazie przyjaźni, ale ja tak chyba nie potrafię.
Po
jego słowach nastała chwila przejmującej ciszy i słychać było tylko tę ulewę za
oknem. Milczenie przerwała Nadia.
–
Wybaczysz mi Bill? – zapytała trwożliwie.
Odwrócił
się do niej, rzucając niedopałek na mokrą posadzkę tarasu. Miał wrażenie, że
czas ostatnich miesięcy całkowicie wyprał go z uczuć i po chwili wewnętrznego
wzburzenia, nawet nie był na nią zły.
–
Tak – odpowiedział, niespodziewanie ją przytulając.
Rozpłakała
się, wtulając w jego wilgotną od deszczu bluzę. Zawsze podziwiała jego
szlachetność, ale teraz przeszła jej najśmielsze oczekiwania.
–
Dziękuję.
–
I obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa, słyszysz? – Chwycił kciukiem jej
podbródek, prowokując spojrzenie w oczy.
–
Jeśli ty mi to obiecasz…
–
Wiesz, że ja nie mogę, mi szczęście już nie jest pisane, ale tobie owszem. –
Uśmiechnął się ciepło.– Mogę dać słowo, że powiem ci, kiedy to się zmieni,
chociaż bardzo wątpię, czy to nastąpi...
Westchnęła
tylko cicho.
–
W takim razie ja też ci powiem, kiedy już będę szczęśliwa…
***
Obudził
go drażniący o tej porze jego zmysł słuchu, dźwięk komórki.
–
Co za jasna cholera…? – jęknął tylko, naciskając leniwie miejsce z zieloną
słuchawką. – Taaak?
Głos
Monique oznajmił mu, że w recepcji czeka właśnie na niego kurier z przesyłką o
statusie: „Do rąk własnych”.
–
Powiedz mu, że wyrażam zgodę, żebyś ty ją odebrała. – odpowiedział, ani myśląc
wychodzić o tej porze z ciepłego łóżka, ale na nic się to zdało. – Że co? Nie
może? To niech tam siedzi i czeka – warknął w końcu, niechętnie się podnosząc.
Była
końcówka dość łagodnej zimy, jaką zapamięta jako wyjątkowo mało śnieżną, ale za
to deszczową. Za oknem znów padało.
–
O nie… Tylko nie deszcz… – wymamrotał błagalnie krzywiąc się. Chwycił z krzesła
koszulkę i swoje dżinsy, po czym ruszył do łazienki. Przemył twarz chłodną wodą
i oparł dłonie o umywalkę, spoglądając w swoje odbicie w lustrze. Przesunął
mokrą dłonią po zapadniętym policzku. Nie miał ochoty o siebie dbać… Znów się
nie ogolił i nawet nie zamierzał tego zrobić. Prawdopodobnie jeszcze bardziej
schudł, nie dalej jak wczoraj uświadamiał mu to jego własny bliźniak,
namawiając na jakiś wyjazd, i odpoczynek. Ale po czym miał teraz odpoczywać?
Przecież wcale nie był zmęczony. Na dodatek co tydzień robił sobie wycieczkę do
Berlina. Cały dzień snując się jego ulicami, z nadzieją, że może gdzieś ją
spotka, po czym wracał w środku nocy do siebie. Odsypiał do połowy dnia, nieustannie
przesiadywał godzinami na tarasie, wpatrując się w horyzont, i tak mijał mu
kolejny tydzień, a potem znów jechał. Znów i znów, i znów… Szaleństwo
obezwładniało go, trzymało w swoich szponach i miał wrażenie, że już z nich nie
wypuści.
Doskonale
wiedząc, że nigdy nie odbierze od niego połączenia, codziennie wybierał jej
numer, którego nie wykasował z komórki i za każdym razem słyszał, że abonent
jest niedostępny, bądź ma wyłączony telefon, lub jest poza zasięgiem. Jego
wiara, że ona kiedyś wróci traciła na sile z każdym mijającym dniem, ustępując
miejsca nadziei, która nie powinna umrzeć nigdy.
Sięgnął
po szczoteczkę do zębów, wycisnął na nią trochę pasty. To niesamowite, że wciąż
wykonywał każdą czynność z myślą o niej, nawet tak prozaiczną jak mycie zębów,
czy ubieranie.
Wciągnął spodnie,
które niemal osuwały mu się ze szczupłych bioder, włożył nieco pogniecioną
koszulkę i ruszył w kierunku windy, ziewając szeroko.
W
recepcji czekał zniecierpliwiony kurier, ale nie przejął się zbytnio jego
zirytowaną miną, tylko jakby na przekór zwrócił się najpierw do Monique z
pytaniem, czy wszystko w porządku, a dopiero potem raczył odebrać swoją
przesyłkę, nie powstrzymując się od kąśliwej uwagi.
–
To barbarzyństwo zwlekać z łóżka ludzi o tej porze.
–
Jest dziesiąta – zaakcentował oburzony mężczyzna.
–
Właśnie – odparł z ironicznym uśmiechem Bill, oddając mężczyźnie podpisany
blankiet odbioru. – Do widzenia.
–
Do widzenia – rzucił kurier, oddalając się w kierunku wyjścia.
Właściciel
hotelu patrzył za nim, gdy ten wychodził wprost w padający deszcz.
–
Czy to się nigdy nie skończy? – wymarudził po chwili spojrzawszy na Monique.
–
Już nawet nie zamieni się w śnieg – Uśmiechnęła się dziewczyna, patrząc na
szefa z troską. Wszyscy się o niego martwili i doskonale wiedzieli, że na jego
zgryzotę nie ma lekarstwa, chociaż właściwie było, ale tak bardzo nieosiągalne.
Już
miał wracać do własnego apartamentu, kiedy z restauracji wyszedł Mark i z
szerokim uśmiechem powitał swojego pracodawcę.
–
Jak dobrze, że cię widzę! – krzyknął już niemal od drzwi. – Podpisz mi z łaski
swojej kilka dokumentów.
–
Musisz tak z rana? – zmarszczył brwi Bill i od razu podał mu to, co przyniósł
przed chwilą kurier. – Ale może i lepiej, ta przesyłka z fakturami powinna być
zaadresowana do ciebie.
–
No przecież to nie ja cię obudziłem – zaśmiał się księgowy, odbierając od szefa
kopertę, i rozkładając na ladzie recepcji kilka papierów, podał mu pióro. Jego
uwagę w tej chwili zupełnie pochłonęło to co robił. Nigdy nie podpisywał
niczego w ciemno opierając się tylko na zaufaniu, choćby podtykała mu coś
własna matka, czy brat. Taki już był; dokładny, uważny i rozsądny. Robił to nawet
teraz, kiedy właściwie już wszystko przestało mieć znaczenie, ale miał to po
prostu we krwi. Pochłonięty wzrokowym studiowaniem dokumentów, nawet nie
zauważył, kiedy do holu weszła jakaś zmoknięta postać. Jej płaszcz był
przesiąknięty deszczem, a z włosów, które już nie były w stanie wchłonąć więcej
wilgoci dodatkowo spływały kolejne krople, znikając w - i tak już doszczętnie
mokrym - materiale okrycia. Kobieta stanęła tuż za drzwiami. W dłoni trzymała
rączkę od niewielkiego trolley’a. Monique odruchowo zerknęła na przybyłą i już
miała wypowiedzieć jakąś tradycyjną formułę w stylu: „Dzień dobry! Czym mogę
pani służyć?”, ale tylko lekko rozchyliła usta i zamiast do kobiety, zwróciła
się do swojego pracodawcy, szturchając go delikatnie w rękę, niemal szepcząc: –
Bill… – po czym znów przeniosła wzrok na gościa.
Właściciel
hotelu spojrzał na recepcjonistkę, której wzrok - zdziwiony i zaskoczony -
teraz utkwiony był gdzieś w okolicach drzwi wejściowych. Nie kierując się żadnym
instynktem, ani nawet przeczuciem, zupełnie odruchowo odwrócił się w stronę, w
którą patrzyła jego pracownica.
W
tej samej chwili pióro wypadło mu z dłoni i potoczyło się po ladzie, spadając
na podłogę. Mark coś powiedział, ale on słyszał teraz tylko bicie własnego
serca, a przed oczami miał kruchą, zmokniętą kobiecą postać i tę zieleń oczu,
pełnych obawy i nadziei, które znów wpatrywały się w niego z wyrazem
niepewności. W pierwszej chwili dopadła go myśl, że już zupełnie oszalał, a
tęsknota podsyła jego wyobraźni obraz, o jakim marzył przez tyle miesięcy. Jego
usta poruszyły się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Jeden,
wolny krok, niezdecydowany, niepewny. Skuwka pióra, bezwładnie wypadająca z
dłoni, która osunęła się wzdłuż ciała. Czy to na pewno nie był tylko wytwór
jego wyobraźni? Czy naprawdę stała tu ona…? Niedowierzanie w spojrzeniu i ten
potwornie szybki, niemal bolesny stukot serca. Drugi krok - pewniejszy. Nie
zniknęła, wciąż tu była… Czy to możliwe, że za chwilę będzie mógł tulić ją w ramionach?
Tysiąc myśli w głowie, ale jedna nadzieja i pewność, że życie nie jest takie
złe, a los zupełnie łaskawy, cokolwiek miałoby się wydarzyć. I ten uśmiech,
oczy pełne łez, prawdopodobnie wciąż wyrażające… miłość? Czy ona naprawę
wróciła? Wróciła, bo nie zapomniała?
Kolejnych
kroków nie liczył, nie wiedział ile ich było. Z gardła wydobyło się tylko
schrypłe: – Karen… – kiedy stanął tuż przed nią, a ona nie odzywała się, wpatrując
w niego z trwogą. Delikatnie otarł
ciepłą dłonią jej mokre policzki. Nie wiedział, czy był to tylko deszcz, czy
także łzy dziewczyny. To teraz nie było ważne. Liczyło się tylko to, że znów tu
jest.
Nie
zapytał o nic, nie chciał, a może wolał nie wiedzieć. W sercu rodziła się tylko
nadzieja, że wróciła do niego.
Bez
słowa objął ją ramionami i mocno przytulił do swojego ciepłego ciała. Przymknął
oczy, kiedy przywarła do niego i zaczęła cicho łkać.
–
Już ciii… – wyszeptał zdławionym ze wzruszenia głosem. – Już dobrze…
Trzymał
ją w swoich objęciach, jakby za chwilę miała znów mu uciec, zniknąć, rozpłynąć
się w powietrzu. Zegar wybijał kolejne minuty, a oni stali tak w tym holu
wtuleni w siebie, jakby dla nich czas zatrzymał się w miejscu. Mimo, że z ust
dziewczyny nie padły żadne słowa, Bill podświadomie czuł, że przyjechała tu do
niego, że wróciła. Pijany swoim szczęściem, wciąż nie pytał o nic tuląc ją do siebie.
Wiedział, że prędzej czy później sama mu o wszystkim opowie.
Czułym
gestem odgarnął przyklejone do jej twarzy, mokre kosmyki włosów. Serce wciąż
biło mu mocno, wręcz boleśnie, ale był to bardzo przyjemny ból.
–
Jesteś zupełnie mokra – powiedział po chwili cicho, spoglądając w jej oczy
pełne łez. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się i delikatnie dotknęła jego torsu.
–
Teraz ty też.
Zerknął
w dół. Część wody z jej zupełnie przesiąkniętego ubrania wchłonęła jego
koszulka i wyglądał tak, jakby sam dłuższą chwilę stał na tej ulewie.
–
Chodźmy stąd… – powiedział. Ogarnął dziewczynę swoim ramieniem i chwycił jej
bagaż. – Dlaczego nie zadzwoniłaś, że przyjeżdżasz? – zapytał, kiedy wsiadali
do windy. Nacisnął guzik piętra, na którym znajdował się jego apartament i
ponownie zwrócił ku niej swój wzrok.
–
Nie pamiętałam twojego numeru, a on zabrał mi telefon. Wiem… mogłam odnaleźć numer
do hotelu, ale nawet kiedy już to było możliwe, bałam się dzwonić, bo nie wiedziałam,
czy przypadkiem coś się nie zmieniło. Poza tym nie chciałam telefonować i o
ciebie pytać, prosić o połączenie z twoim apartamentem, nie chciałam usłyszeć,
że nie ma ciebie dla mnie… Chciałam tu wrócić i sama sprawdzić. – Popatrzyła mu
w oczy pytająco, bo przecież wciąż niczego nie była pewna, a to, że przywitał
ją tak serdecznie jeszcze o niczym nie świadczyło. Teraz delikatnie objął
ciepłą dłonią jej chłodny policzek i przez chwilę patrzył w milczeniu w jej
oczy.
–
Chciałem umrzeć, kiedy odjechałaś, ale wciąż miałem cień nadziei, poza tym jestem
strasznym tchórzem…
Zadrżała
na samą myśl, co chciał przez to powiedzieć. Drzwi windy otworzyły się i wyszli
na korytarz. Więc wciąż ją kochał i wierzył, że wróci? Zatrzymała się, czując
pod powiekami napływające łzy. Chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w
gardle. Zauważył to i znów mocno ją przytulił.
–
Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę – jęknął cicho, przymykając oczy. Po czym
chwycił ją za rękę i ruszyli w stronę jego apartamentu. Pospiesznie zdejmując z
niej mokry płaszcz, naprawdę czuł się jak w swoim własnym śnie. I na Boga…
jeśli to naprawdę był sen, to nie chciał się z niego obudzić! Do każdego
zakamarka jego ciała napływało szczęście, chociaż jeszcze nie był niczego do
końca pewien i nic nie wiedział, to jednak chciał wierzyć, że wróciła na
zawsze. Bał się o cokolwiek pytać i nie pytał. Jeśli zostanie, będą mieli całą
wieczność na wyznania i zwierzenia.
–
Przygotuję ci gorącą kąpiel, jesteś cała mokra – Zerknął na oblepiającą jej
ciało bluzkę. – Wyglądasz jakbyś szła pieszo. – Zniknął na chwilę za drzwiami
łazienki, aby puścić do wanny wodę.
–
Bo szłam, przyjechałam pociągiem. Deszcz złapał mnie po drodze, a nie wzięłam
parasola. Gdybym wiedziała przyjechałabym taksówką, ale chciałam powspominać, nasycić
się widokiem okolicy, i nabrać odwagi.
–
Odwagi do czego? – zapytał cicho, zbliżając się do niej wolnym krokiem.
–
Do spotkania z tobą… Bałam się, że ten czas wiele zmienił.
–
Tu nic nie zmienił… – Ułożył dłoń na piersi, wskazując palcem w miejscu, gdzie
za żebrami biło jego serce. W oczach Karen zabłyszczały łzy.
–
Nie było chwili, żebym nie myślała o tobie i o powrocie. Przyjechałabym nawet
wtedy, kiedy byś mnie już nie chciał. – Słysząc te słowa uśmiechnął się tylko.
Czuł, jak wstępuje w niego nowe życie, jakby narodził się na nowo. Objął dłońmi
jej policzki i pocałował usta, długo, namiętnie i żarliwie. Wlał w ten
pocałunek całą tęsknotę i miłość, jaka cały ten czas, mimo bólu płonęła w jego
sercu. Oddychał nią.
–
Nie byłoby takiej chwili… Czekałbym na ciebie, Karen. – Pogładził ją czułym
gestem po mokrych włosach. – A teraz idź do wanny. Ty się wykąpiesz, a ja
zamówię śniadanie, pewnie nic nie jadłaś.
–
Pod warunkiem, że zjemy razem, bo ostatnio chyba nie jadasz zbyt wiele –
zawiesiła spojrzenie, na jego zapadniętych policzkach.
–
Powiedzmy, że nie miałem apetytu – Uśmiechając się, podał jej właśnie wyjęty z
szafki, czysty ręcznik.
–
Zrobię to szybko – obiecała, zamykając za sobą drzwi łazienki. Skoro już go
odzyskała, żal jej było każdej, straconej chwili bez niego. Już miał na końcu
języka, aby powiedzieć, że nie musi się spieszyć, ale też chciał ją mieć wciąż
obok. Poza tym coś paliło go w środku, żeby wreszcie dowiedzieć się, co w jej
życiu działo się przez te kilka miesięcy. Drżały mu dłonie, kiedy parzył
herbatę z imbirem, aby dodatkowo mogła się rozgrzać, a uśmiech nie gasł mu na
ustach. I po raz pierwszy od tamtego dnia, był on promienny i szczery.
Kiedy
wyszła z łazienki, wraz z nim czekało już na stole śniadanie. Usiadła na wprost
i mimo odczuwalnej pustki w żołądku przez chwilę wpatrywała się w niego, bo o
wiele bardziej pragnęła zaspokoić zupełnie inny rodzaj głodu. Doskonale
widziała, jak zmienił się od tamtej chwili, kiedy ostatni raz rozmawiali, choć
trudno było jej to nazwać rozmową. Był blady i schudł, ale oczy wciąż
błyszczały tym samym blaskiem i patrzyły tak samo jak tamtego lata. Czekał na
nią… To było pewne i ta myśl sprawiała, że przyjemne ciepło otulało jej serce.
Sięgnęła po rogalika. Tak wiele chciała mu powiedzieć, ale nie wiedziała od
czego zacząć. Jego natomiast wciąż paraliżował strach i bał o cokolwiek pytać.
Bez słowa wstał i nalał do filiżanki gorącej herbaty, po czym postawił przed
dziewczyną.
–
Pij, póki gorąca, rozgrzejesz się.
Uśmiechnęła
się, sięgając po naczynie i zamoczyła usta w naparze. Między nimi wciąż
wyczuwalne było napięcie. Znów byli blisko siebie, ale wciąż oboje nie do końca
wiedzieli, czy mają być już pewni tej wymarzonej, wspólnej przyszłości. Jedli
przez chwilę w milczeniu.
–
Jak twoje sprawy w Berlinie? – zapytał w końcu, wpatrując się w nią z
wyczekiwaniem.
–
Można powiedzieć, że już dobrze. – Uniosła wzrok, przełykając ostatni kęs.
Powinna teraz mu opowiedzieć wszystko, ale nim zaczęła on znów odezwał się:
– Co z nim? – Miał o niego nie
pytać, ale nie wytrzymał.
– Jest w więzieniu.
–
Zamknęli go? – Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że przez ten czas wcale nie
słuchał wiadomości i nie oglądał telewizji, gdyby to robił może wcześniej sam
dowiedziałby się o tym z jakichś wiadomości, kojarząc imię i pierwszą literę
nazwiska. Nikt też mu o tym nawet nie wspomniał, może nie chcąc robić złudnej
nadziei. Nawet Tom.
–
Tak, ale nie przyjechałabym tutaj, nim nie zwróciłby mi wolności.
–
Zaraz… Zaraz mi wszystko opowiesz. – Bill niewiele z tego zrozumiał, ale
podszedł do niej i podał jej dłoń, a gdy wstała poprowadził ją w stronę kanapy,
na której usiadła. – Przyniosę ci jeszcze herbaty – powiedział, po czym ruszył
w stronę kuchennego aneksu, dolewając gorącego napoju.
–
Gdy go zamknęli, nawet raz go nie odwiedziłam, chociaż ciągle nachodził mnie
jego adwokat i o to prosił – dobiegł do niego głos Karen. – Nienawidziłam go po
tym co zrobił. Jak tylko wróciłam z nim do Berlina, zabrał mi telefon, nie
pozwolił wychodzić z domu, uwięził. Najpierw codziennie ktoś mnie pilnował. Wciąż
groził, że jeśli mu się sprzeciwię, to jego ludzie cię zabiją. Nie wolno mi
było nawiązać z tobą żadnego kontaktu, nawet wtedy, kiedy już poszedł do
więzienia. Bałam się, że ktoś będzie mnie śledził, że będą znać każdy mój ruch.
Dlatego nie kontaktowałam się z tobą, bo nie chciałam cię narażać, no i
obawiałam się, że coś się tutaj zmieniło. Przyjechałabym od razu, kiedy trafił
do więzienia, ale wtedy wciąż się bałam, wiedziałam, że jego łapy sięgają nawet
za kratki – opowiadała dziewczyna, a on tylko słuchał. Wrócił po chwili i
postawił przed nią filiżankę ze świeżym naparem.
–
Jak dawno to się stało? – usiadł obok, obejmując ją ramieniem.
–
Ponad dwa miesiące temu, dopiero wtedy przeprowadziłam się do mieszkania po
mamie. Zabrałam tylko swoje osobiste rzeczy. Wtedy poszłam na widzenie i powiedziałam
mu, że jak chce, niech mnie zabiją jego ludzie, bo nie zostanę z nim –
westchnęła. – Tydzień temu znów przyszedł do mnie jego adwokat i powiedział, że
mam znów jechać z nim na widzenie. Nie chciałam, powiedziałam, że nie mam po
co, ale on twierdził, że to coś bardzo ważnego. Kiedy tam pojechałam Franz
powiedział, że mogę robić co chcę, bo on wniósł pozew o rozwód z moją winą i,
że nie dostanę ani grosza. Wtedy zaznaczyłam, że nie chcę od niego jego
śmierdzących i brudnych pieniędzy, i jeśli da mi rozwód to ja do ciebie wrócę,
a on na to, że nic go to nie obchodzi, bo i tak nie umiałby żyć ze szmatą,
która go zdradziła. No i dodał jeszcze, że ma ode mnie lepszą, która nie
zostawiła go w potrzebie. Potem ten adwokat powiedział mi, że od samego
początku odwiedza go w więzieniu jakaś kobieta.
Przez
myśl Billa przemknęło teraz, że tą kobietą z pewnością jest któraś z tych
wywłok, jakie przywoził wcześniej do hotelu, ale to już w ogóle go nie
obchodziło. Najważniejsze było teraz, że być może dzięki temu odzyskał swoje
szczęście.
Spojrzała
na niego z miłością, radością i nadzieją. Jeszcze tydzień temu zabijała ją
niepewność, czy wciąż ją kocha, czy na nią czeka, a teraz był obok niej,
obejmował i czule patrzył jej w oczy.
–
Nawet nie wiesz co czułem, kiedy wyjechałaś – przesunął dłonią po jej policzku.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że w przeciągu godziny jego życie tak diametralnie się
zmieniło i znów nabrało sensu. – Próbowałem dzwonić, ale wciąż nie było sygnału,
a ja łudziłem się, że w końcu kiedyś odbierzesz, jednak z każdym dniem traciłem
nadzieję. Regularnie jeździłem do Berlina, w nadziei, że gdzieś cię spotkam.
–
Mój Boże… – jęknęła Karen, otulając dłońmi jego twarz. – Tak bardzo chciałam
zadzwonić i powiedzieć, że nigdy nie przestanę cię kochać, ale najpierw nie
mogłam, a potem po prostu się bałam. Jednak wierzyłam każdego dnia, że kiedyś
ten koszmar się skończy. – Nieustannie pieściła opuszkami palców jego policzki,
jakby chciała tym dotykiem przekonać się, że naprawdę znów jest tu z nim.
–
Nigdy bym nie przestał – odparł stanowczym tonem.
–
Jak ty strasznie schudłeś…
–
To ze zgryzoty. Zamiast jeść, właściwie jedynie paliłem.
–
Przepraszam… – Żal ścisnął ją za serce.
–
Ciii… – Położył jej na ustach palec. – Najważniejsze, że wróciłaś. Teraz
będziesz mogła mnie karmić… – Pochylił się i delikatnie musnął chłodne wargi
dziewczyny, po czym zamienił ten subtelny dotyk w pełen miłości, namiętny
pocałunek. Odwzajemniła go z pasją, znów smakując tej słodyczy za którą tak
długo tęskniła, która została jej brutalnie odebrana zanim dokładnie zapamiętała
i poznała jej smak. Teraz wiedziała, była pewna, że już zawsze będzie mogła
odkrywać go na nowo, że każdego dnia obudzi się przy nim, a wieczorem zaśnie w
jego ramionach, że od chwili w której się upewniła, że na nią czekał, jej życie
stanie się bajką.
Spędzili tak razem cały dzień, tuląc się w
ramionach, rozmawiając o wszystkim tym, co zdarzyło się w czasie, kiedy byli
daleko od siebie. Potem zaczęli wspominać wszystkie, spędzone razem dni, aż
wyszli na długi spacer, odprowadzeni zdumionymi spojrzeniami pracowników
hotelu. Kiedy wrócili, zamówili obiad do apartamentu. Chcieli nacieszyć się
sobą do woli, bez zbędnego towarzystwa i ciekawskich oczu w restauracji. Bill
już zaczął snuć wizję, powiększenia metrażu ich apartamentu o ten obok, lub ten
pod nimi, ale ten pomysł kategorycznie nie spodobał się Karen. Fakt, że przeżyli
tam swój pierwszy raz był znaczący, ale potem ten pokój kojarzył jej się już
tylko z nieprzyjemnymi wspomnieniami.
Jedząc
obiad rozmawiali wesoło. Nie zastanawiali się jednak, jak będzie wyglądała ich
wspólna przyszłość. Wiedzieli, że miłość sama to wszystko ułoży, skoro ich losy
znów się splotły, teraz już może być tylko pięknie.
Potem,
z lampką szampana w dłoni, wtuleni w siebie zasiedli na kanapie, obdarowując się
najpiękniejszymi wyznaniami i najczulszymi pocałunkami, gestami.
–
Więc to nie jest sen… Naprawdę tu jesteś. – Kolejny raz dotknął jej twarzy,
delikatnie ulotnie, jakby w obawie, że jest tylko wytworem jego wyobraźni.
–
Jestem i będę już zawsze. Jeśli tylko zechcesz… – odpowiedziała Karen,
oplatając jego kark ciepłymi już dłońmi. Musnął jej przedramię, po czym usłał
wstęgę pocałunków aż do samego ramienia i spojrzał jej w oczy.
–
Muszę zadzwonić do Nadii.
–
Właśnie teraz? – Ze zdziwieniem uniosła brwi.
–
Nie, później, albo jutro. Kiedy wyjeżdżała, obiecałem jej, że dam znać, kiedy
znów będę szczęśliwy.
Karen
zaśmiała się cicho, radośnie.
–
A jednak wyjechała… – szepnęła.
–
Oboje chcieliśmy jedynie swojego szczęścia, jak na prawdziwych przyjaciół
przystało – odrzekł, pomijając występek, do jakiego Nadia przyznała mu się
przed wyjazdem. Nie było już sensu o tym pamiętać, ani tego wspominać.
Deszcz
znów lał się z nieba strumieniami, wypełniając krótkie chwile ciszy swoim
szumem. Tak bardzo go nie znosił, bo zawsze kojarzył mu się z najgorszymi
chwilami w życiu, ale teraz przyniósł mu radość i szczęście, czy w obliczu tego
wciąż miał go darzyć tak marnym uczuciem jak nienawiść? Zapatrzony przez chwilę
w okno, wrócił spojrzeniem na dziewczynę, która teraz położyła głowę na jego
ramieniu.
–
Wiesz co kochanie? – mruknął cicho i uśmiechnął się, kiedy w odpowiedzi tylko
spojrzała na niego pytająco. – Chyba pokocham deszcz…
Od autorki:
Wszystkim Wam, tym komentującym i tym milczącym, serdecznie dziękuję za poświęcony na moje opowiadania czas. Mam nadzieję, że kto dotrwał do końca, jednak znalazł tu jakieś emocje i coś w mojej twórczości sprawiło, że mimo wszystko chciał tu być.
Wszystkich serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz z całego serca - dziękuję ♡
Beatrice
No i koniec... :( ale... co ważne... skończyło się dobrze, a ja bardzo lubie szczęśliwe zakończenia :D
OdpowiedzUsuńAkurat twoje opowiadania bardzo wpasowują się w to co lubie, bo zawsze coś się dzieje, nigdy nie jest łatwo, ale ostatecznie raczej wszystko kończy się dobrze... jak w RTR :P
Co prawda liczyłam, ze Hoffmanna jednak ktoś odstrzeli... ale wiezienie tez nie jest zle. W końcu na to sobie zasłużył. Cieszę się, ze postanowił zwrócić wolność Karen, bo ona z kolei zasłużyła na to.
Bill pokazał po raz kolejny swoją szlachetność jeśli chodziło o Nadię. Ale w sumie... minęło trochę czasu... był w takim, a nie innym nastroju. Pewnie gdyby dowiedział się o tym zaraz po wyjeździe Karen, mógłby zareagować o wiele gwałtowniej. Dobrze może wiec, ze stało się właśnie tak. Bo ostatecznie Karen wróciła, wszystko skończyło się dobrze i ten wybryk Nadii stał się w tym momencie już odrobine przedawniony.
Kochana... bardzo dziękuje ci za to opowiadanie, tak jak i za wszystkie poprzednie. Mam nadzieję, ze wena na ciebie spłynie i napiszesz dla nas jeszcze kilka takich wspaniałości. Życzę tobie i nam, czytelnikom tego z całego serca! :D a teraz... nie pozostało mi już nic innego jak przesłać tobie po raz ostatni pod tym opowiadaniem, masy buziaków ;* do zobaczenia... pod innym opowiadaniem! ;* <3
I ja dziękuję Tobie, że byłaś od początku, komentowałaś każdą część. To dla mnie bardzo ważne.
UsuńTrzymaj kciuki, żebym miała czas i wenę na realizację nowych pomysłów.
Dziękuję, ściska, ślę buziaki ;*
Bardzo czekam na kolejne opko o TH :)
UsuńTak jak napisała Karolina: no i koniec. Muszę się przyznać, że to pierwszy raz, kiedy kończy się opowiadanie, które czytam na bieżąco. No i, co tu dużo gadać, muszę bez bicia przyznać, że to strasznie dziwne uczucie. Przez te tygodnie całkiem zżyłam się z Twoimi bohaterami i będzie… niecodzienne, nie czekać na ich dalsze losy. Zaczynam rozumieć, czemu kiedyś Twoje czytelniczki zaczęły upominać się o dalsze losy Babette! ;)
OdpowiedzUsuńZakończenie – szczęśliwe, ale po nie oczekiwałam niczego więcej po ostatniej części. Gdyby nie ona, może wietrzyłabym jakiś inny koniec, ale z takim dramatem i Twoim wspomnieniem o tym, że dajesz żyć swoim bohaterom (przysłowiowo) długo i szczęśliwie: nie mogło być inaczej!
Tak jak Karolina, spodziewałam się, że wydarzy się więcej ;> Trochę chciałam, by Karen wzięła sprawy w swoje ręce, ale chyba rzeczywiście: nie byłaby ona w stanie. Pod tym względem są tak podobni do siebie z Billem! Całe szczęście, że ona (w odpowiedniej chwili) znalazła w sobie tę odwagę, by wyznać swoje uczucia…
Stan Billa i jego apatyczność w ogóle mnie nie zdziwiły. Zachwyciła mnie jego bierność w rozmowie z Nadią – tak idealnie oddawała stan, w którym się znajdował. Było mu w końcu już wszystko jedno, nie wierzył w swoje szczęście i nie mógł nawet znaleźć tego światełka w tunelu, drobnej iskierki, która pozwoliłaby mu chociażby pomyśleć, że mogłoby być inaczej. Poczułam jednak lekki żal, że nie weszłaś w to „głębiej”. Ja, wraz z moimi masochistycznymi zapędami, bardzo chętnie zagłębiłabym się w psychikę Billa i to, co przeżywał podczas tych długich, samotnych miesięcy. Tę beznadzieję, pustkę, bezczynność… jestem przekonana, że to tylko podkręciłoby kontrast i uwypukliło zmianę, w jaka w nim zaszła, gdy ujrzał Karen – ale też mniej-więcej rozumiem, czemu tego wszystkiego „nie przedłużałaś”. Jeśli jednak kiedyś chciałabyś napisać jakiegoś one parta do tej historii to kiwam znacząco głową i wskazuję fragment, który chciałabym, byś wykorzystała ;)
Ich spotkanie po wszystkim tym, co przeszli – dokładnie tak je sobie wyobrażałam. Powolne, wręcz nieśmiałe, czułe, nawet bez zbędnych słów… ich relacja, dwójki tych przeklętych romantyków, nigdy nie opierała się na fizyczności i scena gorącego, namiętnego seksu bynajmniej nie byłaby na miejscu.
W kontekście całości muszę powiedzieć, że lubię to opowiadanie. Choć fabuła nie należy do tych najbardziej skomplikowanych, jego czytanie sprawiało mi przyjemność – i nie nudziłam się. Bohaterowie, których stworzyłaś, mieli (wszyscy) swoje motywacje i charaktery, a ciągi przyczynowo-skutkowe prowadziły akcję bez zarzutu. Oczywiście, były tu pewne decyzje czy zachowania, które mi się nie podobały i choć ich nie rozumiałam, nie mogłam powiedzieć, że były nierealne: bo były i to bardzo. Trochę żałuję, że w pewnych momentach opowiadanie nie weszło głębiej w psychikę bohaterów – ale to moje prywatne upodobania i rozumiem, że nie taki był jego cel. Cieszę się, że miałam okazję je przeczytać i, w końcu!, śledzić na bieżąco, a tym samym: bardziej przeżywać wszystkie emocje bohaterów. Dziękuję za miły czas spędzony z HeartbreakHotel i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś pojawi się tutaj coś nowego :)
Mam nadzieję, że nie ostatni raz, ale
pozdrowienia,
Karolina
Dziękuję Ci, że w pewnej chwili zaczęłaś zostawiać tu swoje opinie. Twoje przemyślenia i analizy były niesamowite i dla mnie niezwykle cenne. Cieszy fakt, że moja twórczość nie pozostawała Ci obojętna i budziła emocje.
UsuńDziękuję, pozdrawiam i ślę masę buziaków :*
Po tak długiej przerwie wróciłam, aby zastać koniec tej historii... Co prawda miałam dziś zamiar skomentować poprzedni rozdział, który bałam się, że był ostatnim rozdziałem, ale na szczęście zastałam dziś nowy ten prawdziwie ostatni i z cudownym happy endem.
OdpowiedzUsuńBardzo żałuje, że ostatnio tu prawie nie byłam, miałam tyle zaległości, że całą historię od początku trzeba było nadrobić. Teraz nie wiem nawet, który fragment skomentować, tyle emocji, ... Ale chyba najsilniejsze są te dobre, że po tylu przejściach obydwoje odnaleźli w sobie szczęście.
Przynajmniej dzieki temu, że wróciłam do początków, wyraźniej zobaczyłam, jak wiele może wnieść przypadkowe spotkanie i jak bardzo pierwsze wrażenia potrafią być mylne. Cały stosunek Karen do miłości, która przyjeżdżając do hotelu twierdziła, że nie ma czegoś takiego jak porywająca i prawdziwa miłość, a na koniec odnajduje własnie taką miłość w osobie, którą najmniej by o to podejrzewała!
Dziękuję Ci za tak wspaniałe opowiadanie, ze wszystkich, które do tych czas czytałam to zdecydowanie ma 2 miejsce ( ale nie przejmuj się pierwsze też jest zajętę przez Twoją twórczość – przez nieśmiertelny MI i RTR ;) ), nikt nie tworzy tak wspaniałych, intensywnych postaci, które idealnie wpasowują się w opowiadanie.
Życzę dużo inspiracji oraz weny i mam nadzieję jeszcze kiedyś przeczytać niejedną historię Twojego autorstwa ;)
Pozdrawiam
Carrie
Cieszę się niezmiernie, że wróciłaś na koniec i zostawiłaś swoją opinię. Miło, że moje opowiadania nie pozostały bez echa. I ja mam nadzieję jeszcze coś nowego napisać i na ten blog, prócz powstającego twc. Trzymaj kciuki!
UsuńDziękuję, pozdrawiam, ślę buziaki ;*
Chyba nie spodziewałam się, że koniec nadejdzie tak szybko. Moja wyobraźnia podsuwała mi jeszcze wiele dramatycznych chwil w życiu Karen i Billa, nim otrzymają swoje szczęśliwe zakończenie. Ale... Cieszę się, że w ogóle je dostali. Bo obawiałam się, że może jednak życie nie okaże się dla nich tak łaskawe.
OdpowiedzUsuńTo była bardzo piękna historia o miłości. Dała nam wiele różnych emocji, a przynajmniej mi. Czasami miałam ochotę komuś nakopać do dupy, innym razem chciałam kogoś tam wyściskać. I tak sobie podążałam wraz z nimi, popadając ze skrajności w skrajność xD To jest właśnie ten punkt, myślę, że najważniejszy w każdej historii. Emocje. Bo można pisać naprawdę niesamowicie, wymyślać wyjątkowe, oryginalne fabuły... Ale bez emocji to i tak będzie wybrakowane. A Ty zdecydowanie potrafiłaś sprawić, że ta z pozoru prosta historia była magiczna i poruszająca.
Mam nadzieję, że powstanie kolejne Twoje opowiadanie, które również będę mogła czytać na bieżąco.
Pozdrawiam ;*
Dziękuję, że dotarłaś tutaj. Mam nadzieję, że kiedyś zechcesz przeczytać wcześniejsze opowiadania. Z ogromną radością było mi gościć tutaj Ciebie i czytać Twoje opinie. Dziękuję Ka.
UsuńPozdrawiam, ściskam i ślę buziaki ;*