Część 18. „Jak zraniony ptak”
-
Pójdziemy dzisiaj na plażę? - zapytała Karen, stając w drzwiach tarasu. Franz
tylko się skrzywił, nie odpowiadając. - Znów zrobiło się cieplutko… -
kontynuowała. - Skorzystajmy z tej pogody, bo pojutrze zapowiadają burze.
-
Kochanie, nie chce mi się iść dzisiaj na plażę, poza tym mam jeszcze coś do
zrobienia - odparł Hoffmann, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.
Dziewczyna
westchnęła tylko, po czym wróciła do obserwacji horyzontu. Już drugi dzień
spędzali w hotelowym pokoju, a jedyną rozrywką od jego przyjazdu była
wczorajsza kolacja w miasteczku i jej samotny, poranny spacer. Czuła jak
więdnie. Zupełnie jak kwiat, któremu brakuje wody, tak jej z każdą godziną
brakowało tamtego spojrzenia, uśmiechu, troski… Przy nim rozkwitała, czuła
radość i po prostu żyła. Jak przeżyć te dni, nie żyjąc, jak przetrwać,
odliczając kolejne godziny do wyjazdu Franza, kiedy każda kolejna jest tylko
udręką?
-
Bill pewnie by z tobą poszedł, co? - usłyszała za sobą kąśliwą uwagę męża i aż
drgnęła, zupełnie nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Bała się odwrócić i spojrzeć
mu w oczy. Miał przecież rację, to właśnie o nim myślała, rozpamiętując
wspólnie spędzone chwile. Blefował czy po prostu to wiedział?
-
Chyba mi nie powiesz, że przez ten czas nie spędziłaś z nim ani minuty? -
dodał, ironicznie się uśmiechając. Dopiero teraz Karen odwróciła się w jego
stronę. A jednak coś wiedział, musiał wiedzieć… Nie mogła więc dłużej milczeć,
wprawdzie go nie okłamała, ale nie przyznała się, co i w czyim towarzystwie
robiła podczas jego nieobecności. W swoje macki pochwycił ją strach przed
wypowiedzeniem jakiegokolwiek słowa, bo tak naprawdę kompletnie nie wiedziała,
co ma mu odpowiedzieć.
Założyła
ręce i z udawanym spokojem odparła:
-
Przecież to wiesz, zresztą sama ci mówiłam, że byłam z nim w domu dziecka, po
co więc pytasz?
-
Tylko? - rzucił z przekąsem.
-
Na plaży, na spacerze i w barze. W przeciwieństwie do ciebie, chętnie
dotrzymywał mi towarzystwa - odpaliła Karen. Nie mogła już znieść tych
podejrzliwych spojrzeń i ironicznych uwag. Nie wiedziała, jak na takie słowa
może zareagować zazdrosny mąż, ale jego zachowanie do tego stopnia ją
zirytowało, że teraz stało jej się to obojętne. Zresztą nie miała sobie nic do
zarzucenia. No, prawie... W każdym razie nic oprócz swoich myśli, do których
Franz na szczęście nie miał dostępu.
-
A może jeszcze cię podrywa, co? - roześmiał się Hoffmann, ale nie był to
szczery śmiech, ani nawet drwiący. Ten nosił w sobie nutę nerwowości, jakiegoś
dziwnego napięcia. Czyżby faktycznie w ten sposób okazał zazdrość?
Karen
nie odpowiedziała, ale w duchu była zadowolona ze swoich słów, jednak tylko do
chwili, w której Hoffmann dorzucił do swojego pytania jedno zdanie:
-
Tego nie obejmowała nasza umowa.
Dopiero
teraz roześmiał się szyderczo. Dziewczyna nie wiedziała, o co tak naprawdę mu
chodzi, ale te słowa wzbudziły w niej dziwny niepokój. Franz natomiast czuł
swoją przewagę, powiedział coś, czego ona kompletnie nie rozumiała. Widział jej
niepewność, a nawet lekkie zdenerwowanie, jednak nie mówił nic, czekając na jej
ruch. Odpalił papierosa.
Nie
wytrzymała i siadając na kanapie, na wprost męża, zapytała:
-
O jaką umowę ci chodzi? Co masz w ogóle na myśli?
-
Nie chciałem, żebyś się nudziła, więc poprosiłem go, aby dotrzymał ci
towarzystwa pod moją nieobecność, trochę się tobą zaopiekował. Nie za bardzo
miał na to ochotę, ale jak widzę, w końcu wziął to sobie do serca. Może liczy
na ekstra premię, no i pewnie boi się stracić takich klientów - Franz znów się
uśmiechnął drwiąco. Nie wiedziała tylko, czy drwi z niej, czy z Billa? Pod
wpływem tych słów czuła, jak krew odpływa jej z głowy, jak całe jej ciało
ogarnia na przemian chłód i gorączka wściekłości.
-
Dlaczego...? - wydusiła z siebie, zaciskając machinalnie dłonie na siedzeniu.
-
Dlaczego się boi? - roześmiał się Hoffmann, chociaż doskonale rozumiał ten
początek pytania.
-
Dlaczego mi to zrobiłeś?! - krzyknęła Karen. - Jak mogłeś...? - dodała ciszej.
- Sama bym dała sobie radę, wiesz? W przeciwieństwie do ciebie, ja potrafię
zająć się czymś ciekawszym niż odwiedzanie nocnych klubów i nie musiałeś mi
szukać towarzystwa na siłę!
Ogromny
żal dławił wszystkie wypowiedziane słowa i bynajmniej nie dotyczył on Franza,
bo na niego była po prostu wściekła, gdy nagle przyszła chwila refleksji; czy
taka rozmowa mogła w ogóle mieć miejsce? Czy Bill mógłby się na takie coś
zgodzić?
Jak
żywe, stanęły jej przed oczami spędzone z nim chwile; dom dziecka, plaża,
spacery... Nie mogła uwierzyć, że byłby zdolny dać Franzowi taką obietnicę,
niemożliwe, że był do tego stopnia obłudny, niczego jej nie mówiąc, grał na dwa
fronty. Nie on, nie jej Bill...
Tak,
był jej - w marzeniach, chociaż w rzeczywistości łączyła ich tylko przyjaźń.
Każdej nocy zasypiała z uśmiechem na ustach, który rodził się pod wpływem
wspomnień minionego dnia, a z każdym następnym jej fascynacja rosła,
dojrzewała, i choć wciąż sama przed sobą bała się do tego przyznać, w jej sercu
zaczynało rodzić się uczucie.
-
Kłamiesz! Chcesz mnie poniżyć - wycedziła z wściekłością. - Nie wierzę, jesteś
zazdrosny, bałbyś się, że cię zdradzę!
Była
pewna tych słów, jak i tego, że powiedział to wszystko tylko po to, aby jej
dopiec, ale Franz tylko z politowaniem pokręcił głową. Grał, choć umierał ze
strachu i z niepewności, czy jej wściekłość spowodowana jest tym, co zrobił on,
czy też faktem, że zawiodła się na Billu? Wolał wybrać tę pierwszą ewentualność,
o ile w ogóle miał prawo wyboru.
-
Boję się, ale jednocześnie ci ufam. Zresztą, jeśli nie wierzysz, to jego
zapytaj - odrzekł triumfalnie.
Nie
odpowiedziała, ponieważ tą propozycją kompletnie ją zaskoczył. Nie odważyłby
się blefować w ten sposób, przecież zawsze mogła dociec prawdy, chociaż w tej
chwili nie miała nawet takiego zamiaru. Te słowa przepełniły czarę goryczy, a
serce zatonęło w ogromnym żalu do Billa, do Franza i do całego świata.
Teraz
chciała tylko jednego; uciec stąd jak najdalej.
***
Nie
wiedziała, ile godzin upłynęło od chwili, kiedy z bólem i wściekłością,
zraniona i zapłakana wybiegła z hotelu, trzaskając wcześniej drzwiami swojego
apartamentu. Jak długo siedziała w tym cieniu drzewa, kwiląc jak zraniony ptak,
któremu ktoś podciął skrzydła?
Tak
bardzo mu zaufała, tak wierzyła, że jest dobry i szlachetny, że polubił ją na
tyle, by móc się zaprzyjaźnić, gdy tymczasem on z czystego wyrachowania, dla
spełnienia jakiejś głupiej obietnicy mówił te wszystkie miłe słowa i z tak dobrze
udawaną chęcią spędzał z nią czas.
Uwierzyła
bezgranicznie, zauroczona jego osobowością i na pozór czystym sercem, otworzyła
się przed nim, a swoją tajemnicę złożyła mu w darze... A on? Czy naprawdę spełniał
tylko zachciankę Franza?
Analizowała
wszystkie wypowiedziane przez niego słowa, w których niejednokrotnie
doszukiwała się ukrytego podtekstu. Niewątpliwie darzył ją przyjaźnią, tego
była pewna. Chwilami nawet zdawało jej się, że widzi cienką nić, wątłą granicę
między ich koleżeńskimi relacjami, a być może rodzącą się, wzajemną fascynacją
i zauroczeniem. Ze swojej strony nawet była tego pewna, ale on także czasem
obnażał się ze swoimi uczuciami na tyle, aby pobudzić w niej właśnie takie
przypuszczenia.
Wszystko
to, o czym mówił jej mąż, wydawało się tak bardzo nieprawdopodobne... Nie
teraz, nie po tych wspólnych, pięknych chwilach. Jednak wiedziała, że nie
powinna mieć wątpliwości, wszak Franz wyraźnie powiedział, że przecież może go
o to zapytać. Czy więc mogła w to nie wierzyć w obliczu takich słów? A jakże,
zapyta, zrobi to na pewno. Może nie dziś, może jutro, pojutrze... Zresztą nieważne.
Po prostu musi być pewna, nie może opierać się tylko na domysłach.
U
schyłku ciepłego, letniego popołudnia, smutna i przybita wróciła do hotelu. W
drodze modliła się tylko o jedno: nie chciała teraz spotkać Billa. Dziś nie
umiałaby już z nim normalnie rozmawiać, ani spojrzeć mu w oczy. Na szczęście
udało jej się tego uniknąć.
Cicho
otworzyła drzwi swojego apartamentu, mając nadzieję, że niepostrzeżenie
przemknie do sypialni, ponieważ na bliższy kontakt ze swoim mężem też już nie
miała ochoty. Jednak gdy tylko weszła, usłyszała jego donośny głos:
-
Mieli go, kurwa, tylko postraszyć!
Zamarła,
opierając się o ścianę w korytarzu. „Kto,
do cholery, miał postraszyć i kogo?!”, zakołatało teraz w jej myślach
pytanie i najgorsze podejrzenia. Wstrzymała oddech, nie ruszając się z miejsca.
Nie wiedziała, z kim tak naprawdę rozmawia Franz, jednak szybko domyśliła się,
że nie ma tu trzeciej osoby, a on mówi to wszystko do telefonicznej słuchawki.
-
Wiem, że jest gorąco! Kurwa! Wiem! - wrzeszczał Hoffmann, przerywając co chwila
ciszę, jaka panowała w pokoju. - A mam jakieś inne wyjście?! Zajebię tych
skurwysynów, jak wrócę!
Była
przerażona, bo jeszcze nigdy nie słyszała, żeby tak przeklinał, jak również
żeby tak krzyczał. Wiedziała, że coś musiało się stać, tylko gdzie i co? Czyżby
coś złego działo się w jego firmie?
Odruchowo
trzasnęła drzwiami, ujawniając tym samym swoje przybycie. W wejściu do salonu,
z telefonem przy uchu, natychmiast ukazał się Franz. Jego twarz tryskała
złością, chyba jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie, jednakże kiedy
tylko ją zobaczył, ze wszystkich sił starał się opanować, jednocześnie
zwracając do rozmówcy nieco spokojniejszym tonem.
-
Muszę kończyć, powiedz Simonowi, że za kilka godzin będę.
Spojrzała
na niego ze zdziwieniem, jednak o nic nie pytała.
-
Muszę wracać do Berlina. Problemy w firmie - rzucił sucho i bez żadnych
wyjaśnień sięgnął do szafy po podręczny neseser, po czym zaczął szybko wrzucać
do niego jeszcze wczoraj rano wypakowywane rzeczy.
Wymijając
go, bez słowa weszła do salonu, chwytając po drodze stojącą na barku małą
butelkę z wodą. Usiadła na kanapie i odkręciwszy korek, wolno zaczęła sączyć
jej zawartość. Co też mogło takiego się stać, że był aż tak zdenerwowany, i co
oznaczały jego straszne słowa?
Dopiero
teraz zdała sobie sprawę z faktu, jak mało wie o jego pracy. Usługowo-handlowa
firma, przynosząca pokaźne zyski mieściła się w zaledwie trzech, wynajmowanych
pomieszczeniach w centrum Berlina. Gdy kiedyś zdziwiła się, jakim cudem zarabia
na tym wszystkim aż tyle, zatrudniając tak niewiele osób, pospiesznie wyjaśnił
jej, że w ogóle nie ma pojęcia o biznesie, bo prawdziwy, przynoszący konkretne
zyski interes, to właśnie okrojona do granic możliwości administracja, która
jest tylko kosztem. On zatrudnia niezbędną liczbę osób do papierkowej roboty, a
sercem i motorem wszystkiego są hurtownie znajdujące się na terenie całego
kraju. Żadnego z tych magazynów nigdy nie widziała, ale nie miała podstaw nie
wierzyć mu w ich istnienie, zresztą nie miała zamiaru ingerować w nic, co jest
związane z jego pracą, ufała, że chyba wie, co robi, skoro zarabia aż tyle.
Teraz bardziej zastanowiło ją to, jak on traktuje swoich pracowników, bo
prawdopodobnie tak strasznie przed chwilą wrzeszczał na jednego z nich. Nie
poznawała swojego łagodnego i dość spokojnego męża. Czyżby właśnie odkryła jego
drugie oblicze?
Franz
tymczasem zamknął swój spakowany neseser i zwrócił się do Karen:
-
Jadę i nie wiem, kiedy znów tu będę.
-
Jest aż tak źle? - zapytała i zapominając na chwilę o swoim żalu, podeszła aby
się pożegnać.
-
Bardzo, dlatego muszę być na miejscu - odparł zdawkowo, po czym pochylił się,
aby ją pocałować, jednak odwróciła głowę i cmoknął ją tylko w policzek.
-
Cześć - rzuciła krótko, po czym szybko odwróciła się, wracając do salonu.
Nie
wiedziała, że chciał jeszcze coś powiedzieć, o coś poprosić, jednak jego duma
nie pozwoliła mu wyrzucić z siebie tych słów. W przeciągu kilku godzin
najgorsze problemy i domysły spadły mu na głowę, choć w kwestii tych drugich
sam był sobie winien. Teraz w dodatku miał ją tutaj zostawić na bliżej
nieokreślony czas.
Zabierał
ze sobą nadzieję, że to, co jej wyjawił, pozwoli ostudzić sympatię do tego
młodego mężczyzny, jeśli takowa się zrodziła.
Wyszedł,
a wtedy Karen utkwiła wzrok w zamkniętych przed chwilą drzwiach, po czym wyszła
na taras, siadając na leżaku.
Nieciekawie
rozpoczął się ten niedzielny wieczór, powrócił żal i smutek, do których
dołączyła obawa o losy firmy męża. Posiedziała w zadumie dłuższą chwilę, po
czym stwierdziła, że nie ma sensu się tym wszystkim zadręczać, a najlepszym
lekarstwem na wszystko będzie sen. Może jutro zobaczy świat w nieco innych
barwach?
Kierując
swe kroki do łazienki, zerknęła w przelocie na monitor laptopa, który wciąż
stał na stole. Zanim położy się spać, trzeba by go w końcu wyłączyć, lecz zanim
to zrobiła, jej oczom ukazało się znajome logo informacyjnego portalu.
Z
ekranu dużymi literami krzyczała wiadomość z ostatniej chwili: „Mafijne
porachunki w centrum Berlina! Jedna osoba została śmiertelnie postrzelona”.
***
To
był beznadziejny i drętwy weekend. Chyba najgorszy ze wszystkich ostatnich. W
ubiegłym przynajmniej był Matt, więc nie mógł narzekać na brak rozrywki, a po
tym, spędzonym tak miło tygodniu, weekend dłużył mu się niemiłosiernie. Żył
tylko nadzieją, że prawdopodobnie dzisiaj wyjedzie znienawidzony gość z
apartamentu piętro niżej, a on znów będzie mógł dotrzymać towarzystwa jego
żonie. Czasem w swoich wyobrażeniach daleko się zapędzał, chwilami aż sam bał
się swoich myśli, ale nie umiał wyrzucić ich ze swojej głowy, ani tym bardziej
walczyć z tym, co z każdym dniem rosło i było coraz silniejsze, a tęsknota,
którą czuł, jeszcze bardziej wszystko potęgowała.
Przeżył
właśnie okropne dni, a wokół niego nie było nikogo, kto mógłby umilić mu ten
czas. Nawet Nadii...
Właśnie,
ona powinna już dzisiaj być w pracy. Nie zapomniał o tym, czego dowiedział się
od Toma, i nie zamierzał tego przemilczeć. Była mu winna wyjaśnienie, był tego
pewien.
Podniósł
słuchawkę telefonu, łącząc się bezpośrednio z recepcją.
-
Cześć, Melanie, mam nadzieję, że Nadia będzie dzisiaj w pracy?
-
Witam - usłyszał ciepły głos pracownicy. - Tak, będzie i to nawet za
kilkanaście minut. Przychodzi na jedenastą.
-
W takim razie powiedz jej, że kiedy tylko przyjdzie, chcę ją widzieć u siebie.
-
W biurze? - usłyszał pytanie.
-
Nie, u mnie, w mieszkaniu - odparł, kończąc połączenie.
Wiedział,
że jeśli w ogóle ma z nią porozmawiać, musi to zrobić teraz, zupełnie na
świeżo, kiedy tylko przyjdzie. Potem cały żal i emocje pewnie by uleciały,
dlatego nie chciał czekać. Był ciekaw, co mu powie: skłamie czy też od razu do
wszystkiego się przyzna?
Czas
oczekiwania wypełnił szybkim prysznicem, bo dzisiaj znów wstał bardzo późno.
Miał jednak ogromną nadzieję, że może od jutra to wszystko się zmieni. Zazwyczaj
w poniedziałek wieczorem wyjeżdżał Hoffmann, więc może już go nie ma?
Już
prawie gotów zakładał koszulkę, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
-
Proszę - zachęcił gościa, bo był niemal pewien, że to będzie Nadia, i nie
pomylił się.
-
Cześć - powitała go lekkim uśmiechem.
-
Cześć... No, no... - cmoknął na jej widok. - Wypoczęta i szczęśliwa - zauważył
z przekąsem, nie obnażając się jednak ze swoją wiedzą na temat tego, z kim
spędziła te cztery dni.
Instynktownie
wyczuła, że coś jest nie tak. Czyżby coś wiedział? A tak prosiła Olivera...
-
Owszem, wypoczęta - odparła, siadając na kanapie. - A czy to źle?
-
Nie... Świetnie, oczywiście, że dobrze – mruknął, odpalając papierosa. Był
zdenerwowany, wiedziała to, bo tylko wtedy przy niej palił. - Wspaniała musi
być ta ciotka - Wbił w nią swoje badawcze spojrzenie. Już była tego pewna...
-
Wiesz, prawda? - spytała cicho.
-
Wiem - odparł, wypuszczając dym.
-
Tylko po to mnie tu wezwałeś?
-
Tylko? - powtórzył za nią z niedowierzaniem. - Więc kłamstwo jest dla ciebie jakimś
„tylko”?
Westchnęła
ciężko i przekrzywiając głowę, utkwiła spojrzenie w leżącej na stoliku paczce
papierosów.
-
Kto ci powiedział? - spytała nagle.
-
Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - żachnął się.
-
A co chcesz usłyszeć? Przecież wszystko wiesz.
Położył
niedopałek w popielniczce i wstał nagle, uderzając dłońmi o uda, po czym
podszedł i oparłszy się o bok kanapy, spojrzał jej prosto w oczy. Był tak
blisko, że zamarła, zupełnie nie wiedząc, co chce zrobić.
-
Dlaczego z nim wyjechałaś? - zapytał dziwnym tonem. Nadia poczuła, jak krew
odpływa jej z twarzy. Czyżby był zazdrosny? Czy to możliwe, że jednak coś do
niej czuł?
-
Nie wierzę, że cię to obchodzi... - wyszeptała cicho, podnosząc na niego swoje
niepewne spojrzenie.
-
Jesteśmy przyjaciółmi, tak? - wycedził. Dziewczyna kiwnęła tylko głową. -
Mówimy sobie wszystko, tak? - Na to pytanie już nie odpowiedziała nawet skinieniem,
a nadzieja, jaka zaczynała się w niej budzić, rozmyła się niczym mała chmura
papierosowego dymu, którą wcześniej wypuścił ze swoich płuc. - A tymczasem ja
dowiaduję się od Toma, że nie pojechałaś do żadnej ciotki, tylko z tym
cholernym dupkiem! - kontynuował swój monolog, a na jego koniec zwrócił się do
niej z pretensją, stukając wskazującym palcem w swój tors: - Wiesz jak się
poczułem?! Jak ostatni, oszukany idiota!
Nadia
już wiedziała, że to wyłącznie jego urażona duma była powodem tych pretensji.
Miał żal, że dowiedział się o tym od Toma i prawdopodobnie tylko o to chodziło.
Wiedział, co dziewczyna do niego czuje, musiał wiedzieć, przecież nie był ślepy,
żeby tego nie zauważyć, ale nie zrobił do tej pory niczego, żeby przestała mieć
nadzieję, wręcz przeciwnie - on wciąż jej ją dawał, trzymając jednocześnie na
dystans. To samo zrobił kilka minut temu...
Do
tej pory słuchała tego w milczeniu, ale teraz nie wytrzymała:
-
Wszystko to my mówiliśmy sobie do niedawna, ale ten czas już się skończył,
chyba nie możesz zaprzeczyć? - przymrużyła oczy i przyglądając mu się,
oczekiwała odpowiedzi. Miała na myśli to zauroczenie panią Hoffmann, które
dostrzegła, a o którym nawet nie wspomniał.
-
Nie wiem, o czym ty mówisz, ale ja przynajmniej nie kłamię.
-
Może i nie kłamiesz, ale nie mówisz całej prawdy - palnęła wprost, niemal
natychmiast wstając i ruszając w kierunku drzwi, ale nie doszła do nich, bo
Bill chwycił ją za rękę.
-
Co masz na myśli?
-
Przecież widzę, jak na nią patrzysz, więc nie wmawiaj mi, że nic się nie
dzieje.
-
Chodzi ci o Karen? - roześmiał się Bill, ale wiedziała, że jego śmiech nie jest
szczery, a raczej wymuszony i sztuczny. - Przecież ona jest mężatką!
-
A ja jestem wolna i Oliver też - odparła hardo. Sama nie wiedziała, skąd u niej
wzięła się ta słowna odwaga, podczas gdy jej nogi były jak z waty, a chwilami
miała nawet wrażenie, że ich nie czuje.
-
Coś się wydarzyło? – zapytał, dziwiąc się, że w ogóle się na to zdobył. Nadia
spojrzała mu w oczy, głęboko, zupełnie tak, jakby chciała wyczytać z nich
wszystkie jego uczucia i myśli. Zadał takie pytanie… Czy więc możliwe jest to,
że choć trochę mu zależy?
-
Nic, o czym myślisz... Jeszcze nic - odpowiedziała cicho, nie tracąc wzrokowego
kontaktu. - Ale chcę, żebyś wiedział… Mam dość czekania.
A
jednak to powiedziała. Nie spodziewał się tego usłyszeć, przynajmniej jeszcze
nie dziś, nie teraz. Jednak ona uważała, że to dobry czas, w dodatku patrzyła
na niego w taki dziwny sposób, dziwny, a zarazem podniecający. W tym spojrzeniu
było coś zaborczego i nieodgadnionego, może miłość i pożądanie? O tak... To na
pewno.
Wszystko
to trwało zaledwie jedną, ulotną chwilę, krótki moment, gdy poczuł, jak
obejmują go ciepłe, delikatnie dłonie, jak jej wargi dotykają swoją wilgocią
jego ust, niepewnie, miękko, subtelnie. Przymknął oczy, oddając się błogiemu
uczuciu rozkoszy i pozwalając omamić się tej chwili, zapomniał o całym świecie.
Nie umiał się przed tym obronić, nie potrafił przestać, ani jej odtrącić, a co
najdziwniejsze, znów dawał jej nadzieję - odwzajemniał pieszczotę, która teraz
stawała się jeszcze bardziej zaborcza, silniejsza i dziksza, zapraszająca do
szalonego tańca ekstazy wszystkie zmysły.
Gdy
właśnie uzmysłowił sobie, że mógłby tak trwać całą wieczność, okrutny chłód
objął jego usta, a magia chwili zamieniła się w szarą rzeczywistość, dopiero
wtedy uchylił powieki. Zobaczył smutny błękit oczu i jasne włosy, oddalające
się w pośpiechu.
Potem
był tylko trzask zamykanych drzwi i przejmująca cisza.