poniedziałek, 27 listopada 2017

Część 14. „Skrawek przeszłości”



Część 14. „Skrawek przeszłości”


            Zamarła, w bezruchu oczekując jego opinii jak jakiegoś wyroku.
            - Karen... - powiedział cicho, z niedowierzaniem kręcąc głową. - Te rysunki są... One są cudowne!
            - Naprawdę? - zapytała rozradowana. - Tak się bałam, że ci się nie spodobają.
            - Piękne, są naprawdę świetne - mówił, kolejny raz przekładając prace, lecz nagle spojrzał na nią nieco surowszym wzrokiem i takim samym tonem dodał: - Ale ty miałaś wypoczywać, a nie pracować, nie po to tu przyjechałaś.
            - Proszę cię, przestań - zganiła go. - Przecież to nie jest żadna ciężka praca, to była dla mnie naprawdę przyjemność. Od dawna niczego nie rysowałam z taką pasją.
            Uśmiechał się, słuchając tego, gdy nagle wypalił:
            - To dlatego przez te dni nie wystawiałaś nosa z pokoju?
            - Oj tam - roześmiała się, puszczając mu oczko. - Przecież wystawiałam, widziałeś mnie.
            - No tak, widziałem - przytaknął, znów sięgając po rysunki. - Są naprawdę piękne, różnorodne, dla młodszych i dla starszych. Nie wiedziałem, że masz taki talent, w dodatku jesteś taka wrażliwa.
            - Tylko trochę - odparła przekornie.
            - Bardzo... Gdybyś była tylko trochę, nie zareagowałabyś w ten sposób. W dodatku jesteś na wakacjach.
            - Zafascynowała mnie twoja postawa - powiedziała Karen. - Też chciałam coś z siebie dać.
            - I dałaś - westchnął. - Tylko jak ja ci się odwdzięczę? W końcu takie coś trochę kosztuje, gdybym wynajął dekoratora...
            - Tylko nie mów o pieniądzach, dobrze? - przerwała mu i zmarszczyła brwi.
            Roześmiał się, kładąc palce na ustach.
            - W porządku, o kasie ani słowa, ale teraz jestem ci winien obiecane zadośćuczynienie i jeszcze jestem dłużnikiem za te projekty.
            - Jako zadośćuczynienie chętnie przyjmę spacer w twoim towarzystwie - zaproponowała.
            - Spacer przy zachodzie słońca i drink w barze przy plaży, co ty na to? - poprawił ją.
            - Z przyjemnością - odparła wesoło.
            - Tylko że to będzie zaległe zadośćuczynienie, które obiecałem, jak wracaliśmy z domu dziecka. W takim razie będę ci winien jeszcze jedno - stwierdził z radością.
            - Jeszcze jedno? Ale fajnie! – zaśmiała się i klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka, której ktoś obiecał karuzelę i cukrową watę.
            Bill zebrał ze stolika rozłożone dokumenty, które znów musiały zaczekać na odpowiednią chwilę. Jednak dawno nic tak go nie ucieszyło, jak to spotkanie i zaoferowana przez dziewczynę pomoc, dlatego z chęcią wkładał do teczki swoje papiery.
            A jeszcze kilka dni temu miał o niej raczej kiepskie zdanie. Kto by się spodziewał, że właśnie to towarzystwo będzie wkrótce dla niego tak miłe?
            - Zaczekaj chwilę i dopij spokojnie sok - zwrócił się do Karen, zabierając ze sobą rysunki i dokumenty. - Zostawię to w recepcji, a jak wrócimy, zabiorę na górę.
Po tych słowach ruszył w kierunku wejścia, a ona nie odmówiła sobie odprowadzenia go wzrokiem do samych drzwi. W perspektywie miała - jak jej się wydawało - wspaniale spędzony wieczór z tym oto przystojnym mężczyzną. Z tego powodu rozpierała ją radość, była szczęśliwa, że spodobały mu się jej prace, że był jej wdzięczny i zadowolony. Odetchnęła głęboko, jakby tym samym chcąc wypuścić nagromadzone wewnątrz emocje. Wreszcie spełniło się jej marzenie, była komuś potrzebna.
            Przymknęła na chwilę oczy i przechylając głowę, wsparła ją na oparciu krzesła.
            - Proszę pani, pobudka - usłyszała nieopodal ciepły, znajomy głos. Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą piękną, roześmianą twarz.
            - Już? – zapytała, wstając.
            - Możemy iść - wskazał dłonią kierunek wyjścia, choć doskonale go znała. - Nie chcesz jeszcze pójść do pokoju po coś? Telefon, torebka?
            Zawahała się przez chwilę, po czym zapytała:
            - A będą mi potrzebne?
            - Hmmm... No nie wiem, może chcesz wziąć telefon? Bo kasa z pewnością ci się nie przyda - uśmiechnął się.
            - W takim razie niczego nie potrzebuję, dzisiaj świat nie będzie mi przeszkadzał - puściła mu oczko.
            Ruszyli ku wyjściu na plażę.
            - Pięknie o nim mówisz - zauważył Bill.
            Nie miała tego na myśli, ale zorientowała się, co przez to rozumiał. On nie wiedział, że mąż wcale nie był dla niej światem, a tylko jego bardzo małą częścią. Nie sprostowała jednak głośno faktu, jak bardzo mylnie pojął jej słowa.
            - Chciałbym, żeby i o mnie ktoś kiedyś powiedział - dodał.
            - Może ktoś mówi, tylko o tym nie wiesz.
            Uśmiechnął się, bo na myśl przyszła mu teraz Nadia. Może gdyby z nią był, usłyszałby kiedyś takie piękne słowa? Westchnął cicho, co nie umknęło jednak uwadze dziewczyny, lecz nie pora była nad tym rozmyślać. Może jeszcze przyjdzie czas nad tym się zastanowić, ale nie tu, nie teraz.
            - A mąż...? Nie denerwował się, kiedy robiłaś te prace? - zmienił temat.
            - Nie. Robiłam je wtedy, kiedy był zajęty lub kiedy spał. Nie chciałam go pozbywać tych i tak krótkich, wspólnych chwil - odrzekła.
            - Krótkich? - zdziwił się. - Przecież był tu od piątku.
            - Tak, ale dużo pracował. Właściwie trochę się rozmijaliśmy z tym czasem. Ja w nocy malowałam, potem biegałam przy wschodzie słońca, co oczywiście musiałam odespać. Przyznam, że trochę poprzestawiałam tu sobie godziny przeznaczone na życie - uśmiechnęła się.
            - Więc stałaś się nocnym markiem? - zapytał.
            - Można powiedzieć, że tak. Popatrz, jakie spokojne morze - westchnęła, gdy ich oczom ukazała się prawie zupełnie płaska tafla wody.
            - Będzie piękny zachód.
            Faktycznie, właśnie na to się zanosiło, bo zanim słońce dosięgło swą tarczą wody, niebo już zasnuła purpura, pomieszana z fioletem i pomarańczą, podwajając to piękno odbiciem w lustrze morza.
            - Cudowna paleta barw - zachwyciła się Karen.
            Bill przyjrzał jej się ukradkiem. Już w sobotę, kiedy była ubrana w typowo kobiecą rzecz, zauważył jej atrakcyjność, teraz dostrzegł coś jeszcze. Miała piękny profil, mały, prosty nos i misternie wykrojone usta, które swym kształtem przypominały serce. Brązowe włosy układały się w fale na odkrytych ramionach, a zieleń jej oczu urzekła go już pierwszego, wspólnie spędzonego dnia na plaży.
            - Masz artystyczną duszę, że też wcześniej na to nie wpadłem - stwierdził.
            - Przecież nie mam tego wypisanego na czole - roześmiała się.
            - Ale twoja wrażliwość, oraz poczucie piękna powinno mnie na ten trop naprowadzić. Jak widać, moja intuicja jest do bani - machnął ręką. - A właściwie dlaczego nie pracujesz w zawodzie? - zapytał nagle.
            Zbliżyli się do brzegu, a Karen nachyliła się, podnosząc kilka kamyków. Wzruszyła ramionami.
            - Franz nie chce.
            - A ty? Czego ty chcesz…?
            Nie odpowiedziała na jego pytanie, kontynuując swoją wcześniejszą wypowiedź:
            - Twierdzi, że sam jest w stanie utrzymać rodzinę.
            Już chciał wyrzucić z siebie kilka niewybrednych epitetów pod jego adresem, ale niewypowiedziane słowa zamarły na jego ustach. Uznał, że byłoby to nietaktowne względem tej dziewczyny, będącej żoną faceta, o którym miał jak najgorsze zdanie. Nie mógł jednak znieść, jakim prawem ten potwór ją tak ogranicza?! Nie potrafił powstrzymać się od lekkiej uwagi.
            - Przecież dla ciebie to byłaby bardziej przyjemność niż praca i... - zawahał się. - Może będziesz na mnie zła, bo to nie moja sprawa, ale myślę, że za bardzo poddałaś się mężowi.
            Mając jeszcze świeżo w pamięci jej uwagę sprzed kilku dni, że wcale jej nie zna, wolał dodać stwierdzenie o jej ewentualnej złości. Tak na wszelki wypadek. Tym razem jednak, Karen jedynie spojrzała na niego, lecz nie odpowiedziała od razu. Zrzuciła ze stóp klapki, po czym nachyliła się po nie. Dopiero po dłuższej chwili odparła:
            - Nie powiem, że nie masz racji. Czasem go słucham jak mała dziewczynka ojca, może dlatego, że go nigdy nie miałam.
            - Przepraszam, nie wiedziałem - zreflektował się Bill.
            - Nie szkodzi. Teraz to już nie jest dla mnie bolesne, a po tej wizycie w domu dziecka zrozumiałam, jaka byłam głupia.
            - Nadal nie możesz o tym zapomnieć.
            - Zapomnieć? - spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Tego się nie da zapomnieć, ty zapomniałeś? Na pewno nie - odpowiedziała sama sobie, podczas gdy on tylko pokręcił głową. - To wszystko na tyle głęboko w tobie zostało, że postanowiłeś pomóc. Ja zresztą też.
            - Właśnie - podjął temat. - Jeśli już byłaś tak dobra i zrobiłaś te projekty, to ja będę musiał cię do końca wykorzystać, trzeba zrobić to malowanie zanim wyjedziesz, bo kto potem udzieli ekipie odpowiednich wskazówek?
            Roześmiała się głośno:
            - No proszę, jak bierzesz to całą garścią!
            - Jeśli trzeba, to tak, ale nie zawsze i nie wszystko, nawet jeśli dają - odparł, tajemniczo się uśmiechając, co znów wywołało na jej twarzy delikatny rumieniec. Czy on faktycznie miał  na myśli coś niegrzecznego, czy tylko ona rozumiała go tak bardzo jednoznacznie?
            - Żartowałam - rzekła, sprowadzając rozmowę na poważniejsze tory. - Oczywiście, że pomogę, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że mogę coś z siebie dać.
            - Świetnie - uśmiechnął się. - Jutro po południu pojadę rozmówić się z facetem od remontów, trzeba będzie ustalić jak najbliższy termin, oby tylko mieli jakiś wolny - westchnął.
            Rozmowa na temat prac w domu dziecka wypełniła czas, w jakim przemierzyli drogę do „Neverland”, bo tak właśnie nazywał się najchętniej odwiedzany przez wypoczywających bar na wydmach. Z tarasu, jaki znajdował się na dużych balach i sięgał do jednej czwartej szerokości plaży, można było podziwiać morze. Bill rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu wolnego stolika, ponieważ o tej właśnie porze trudno było tu o jakieś miejsce, ale na szczęście nie było dziś kolejki. Odczekali zaledwie kilka minut, kiedy nieopodal pewne starsze małżeństwo właśnie szykowało się do opuszczenia lokalu. Podszedł więc pospiesznie, a gdy pytaniem upewnił się, że już za chwilę stolik będzie wolny, z powrotem wrócił do Karen.
            - Idziemy, mamy dobre miejscówki - oznajmił z radością.
            Faktycznie; miejsca były wyborne, przy samej balustradzie, skąd mogli podziwiać rozpoczynający się właśnie zachód słońca i rozkoszować zamówionymi drinkami. Męczący przez cały dzień upał zamienił się w przyjemne ciepło letniego wieczoru z dodatkowym bonusem, jakim był dla wszystkich przyjemny i orzeźwiający wietrzyk od morza.
            - Ależ tu pięknie... - westchnęła Karen, wystawiając twarz na jego kojące podmuchy.
Bill tylko się uśmiechnął, mile połaskotany jej zachwytem. Zależało mu, żeby ten wieczór był przyjemny w każdym szczególe, dlatego zabrał ją właśnie tutaj, gdzie kiedyś przychodził z Ann. Tamta znajomość skończyła się źle, ale ta... Ta mogła być jedynie przyjaźnią i kto jak kto, ale on nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Ale chciał tej przyjaźni, bo bardzo polubił tę dziewczynę.
            Sięgnął po szklaneczkę z napojem i rozpoczynając przy okazji swoją wzrokową wędrówkę od jej stóp, doszedł do wniosku, że z powodzeniem mogłaby reklamować zbawienne działanie kremu do nich lub jakiegoś nowoczesnego przyrządu do pedicuire. Niestety, tuż od łydek jego pole oceny jak i dalsza część nóg, zostały brutalnie zasłonięte przez dość mocno opinający je materiał. Toteż nie trudził się zbytnio, stwierdzając w myślach, że z pewnością jeszcze będzie miał czas ocenić tę część ciała, możliwe nawet, że jutro na plaży. Swoje badawcze spojrzenie natomiast zatrzymał na cieniutkiej bluzce i z radością zauważył, że odpięta jest odpowiednia ilość guzików. Dwie wypukłości zdradziecko wskazywały na to, że tylko jedno cienkie okrycie dzieli jego wzrok od nagiego ciała dziewczyny, co przez dłuższą chwilę poddawał wnikliwej, wzrokowej analizie. Jednak kiedy tylko Karen odwróciła się w jego stronę, natychmiast, aczkolwiek niechętnie zamienił ten punkt obserwacji, na odległą, spokojną taflę wody.
            - Wiesz... Tamtego wieczoru nie mogłam zasnąć. Ciągle przed oczami miałam obrazy tego piekła - odezwała się dziewczyna.
            - Powinienem był to przewidzieć, przepraszam - odparł skruszony. - Ale gdyby nie to, może nie siedzielibyśmy tu teraz.
            Uśmiechnęła się. Miał rację, gdyby z nim nie pojechała, nie byłoby powodu do tego zadośćuczynienia, nie doświadczyłaby też tego wszystkiego, nie wypłakałaby tylu łez, ale jednocześnie byłaby uboższa o te wszystkie doznania, nadal sądząc, że to właśnie jej życie było pasmem przykrych doświadczeń, które teraz wydawały jej się niczym w porównaniu z tym, co przeżywały tamte dzieci.
            - Masz rację, my pewnie byśmy tu nie siedzieli, a ja wciąż nie rozumiałabym tylu spraw - zaczęła. Miał wrażenie, że ma ochotę po prostu się wygadać, wyrzucić z siebie swoje żale, a on chciał jej wysłuchać, toteż swoimi słowami postanowił ułatwić to zamierzenie:
            - Czyli ta wizyta w czymś ci pomogła.
            - Nawet nie wiesz, jak bardzo - westchnęła. - Pomogła mi pozbyć się wreszcie moich egoistycznych przekonań.
            - Egoistycznych? - popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Nie wierzę.
            - Oczywiście, że tak - potwierdziła swoje słowa. - Przez całe życie użalałam się nad sobą, że to ja mam najgorzej, miałam żal do losu, że ojciec nas zostawił, że jest nam ciężko, że mama musi pracować ponad swoje siły. Wydawało mi się wtedy, że już gorzej być nie może, a tam zobaczyłam, że jednak może.
            - Tak naprawdę wielu ludzi w trudnych sytuacjach myśli wyłącznie o sobie, więc nie powinnaś się o to obwiniać. Odczuwałem dokładnie to samo, kiedy zapadł wyrok na mój głos, myślałem, że to koniec świata, że w tej chwili to właśnie ja jestem najnieszczęśliwszym człowiekiem - Bill usprawiedliwiał ją swoim przykładem. - Taka już ludzka natura, że w chwilach słabości widzimy tylko swoje nieszczęście, dopiero po jakimś czasie utwierdzamy się w przekonaniu, że mogło być znacznie gorzej.
            - Tylko że ja zrozumiałam to dopiero teraz. Potrzeba mi było bodźca, jakiegoś wstrząsu.
            - Czasem bywa i tak - uśmiechnął się. - Ale to dziwne, że tak późno, od jakiegoś czasu przecież jesteś szczęśliwa, więc dobre chwile powinny wymazać te złe.
            - Szczęśliwa? - zadała pytanie bardziej sobie niż jemu. - Chyba raczej: spokojna i bezpieczna. To nie ma zbyt wiele wspólnego ze szczęściem, choć może się na nie składać, ale wtedy do układanki brakuje czegoś jeszcze.
            Uniosła do ust szklaneczkę z drinkiem, dopijając resztki.
            - Zamówić to samo, czy masz ochotę na coś innego? - zapytał Bill, mając na uwadze puste szkło.
            - Może piwo? - zastanowiła się. - Tak, piwo poproszę.
            Bill skinął na kelnera zamawiając dla niej piwo, a dla siebie powtórkę ze szkockiej, po czym powrócił do poruszonego przez nią tematu.
            - Spokojna, bezpieczna... Więc czego jeszcze brakuje ci do szczęścia?
            - A co to jest szczęście? - roześmiała się.
            - Takie przyjemne uczucie, które unosi cię do nieba i wtedy masz pewność, że życie jest piękne - puścił jej oczko.
            - Myślę, że właśnie teraz to czuję - Zamrugała figlarnie i uniosła dłoń. - Wypity drink unosi mnie do góry i wszystko wokół jest piękne, nie tylko życie!
            - Nawet ja? - zażartował, nie oczekując odpowiedzi. Kelner, który właśnie podszedł do ich stolika, zestawił z tacy zamówione trunki.
            - Ty jesteś tu najpiękniejszy - odpowiedziała i uśmiechnęła się, chwytając ustami białą pianę, a widząc jego zdziwienie, natychmiast dodała. - No co? Tylko mi nie mów, że nikt ci tego nigdy nie powiedział. Gdybym nie była mężatką, może bym się w tobie zakochała.
            - A to akurat nie jest przeszkodą - zauważył dowcipnie. - Nawet ludzie zamężni czasem zakochują się w innych osobach. Myślę, że w twoim przypadku przeszkoda jest zupełnie inna.
            - No proszę, cóż to za filozofia... A jaka?
            - Po prostu kochasz męża - Popatrzył jej w oczy, a ona uciekła spojrzeniem. Uniosła lekko kąciki ust i wodząc palcem po obrzeżu szklanki, sprawiała wrażenie, że nad czymś się zastanawia.
            - Kocham - powiedziała cicho, nie przestając śledzić wzrokiem ruchu swojej dłoni. - Może i kocham.
            - A czemu mówisz o tym w taki sposób, jakbyś nie była pewna?
            Znów spojrzała na niego i z pełną świadomością odparła:
            - Bo to nie jest taka miłość, o jakiej zapewne myślisz. Żadne tam motyle w brzuchu, chwile uniesienia, tęsknota, która aż pali, żar podniecenia. To zupełnie nie to. Zresztą ja w taką miłość nie wierzę.
            - Chyba żartujesz... Jak można nie wierzyć w najpiękniejsze uczucie? - zganił ją Bill.
            - Nie wierzę, jeśli nawet istnieje, trwa jedynie chwilę. Takie uczucie tylko rani, pozostawia po sobie zgliszcza, ból i cierpienie. Tego nauczyła mnie mama, przestrzegała przed ślepym zakochaniem, prosiła, żebym nie powtórzyła jej błędu. Była mi najbliższą, ukochaną osobą, czy mogłam jej nie wierzyć? - patrzyła mu w oczy, oczekując tego, co powie.
            - Wybacz, że to powiem, ale nie zgadzam się z twoją mamą. To, że ona miała pecha, nie znaczy, że wszyscy muszą go mieć.
            - Możliwe, ale ja wiem swoje. Wielka miłość i wszystko, co temu uczuciu towarzyszy to mrzonki - prychnęła Karen.
            - Nie wierzysz w nią, bo się tak nigdy nie zakochałaś - stwierdził spokojnie Bill, nie spuszczając z niej wzroku.
            - I już mi to nie grozi - odparła hardo. - Jestem realistką, może nawet nie umiałabym się tak zakochać, a miłość w związku nie jest najważniejsza.
            - Właśnie... Powiedziałaś mi na plaży, że są rzeczy ważniejsze od miłości. Co miałaś wtedy na myśli?
            Karen westchnęła i jakby posmutniała.
            - Ja wiem... Wszyscy myślą, że wyszłam za Franza dla kasy, ale to nie jest tak. Choć całe życie było nam ciężko, nigdy nawet o tym nie pomyślałam - powiedziała cicho.
            Słońce już na dobre zatonęło w morzu, pozostawiając po sobie tylko pomarańczowo-karmazynową łunę, wtopioną w szafir nieba. Ciemność, która zaczęła obejmować swoimi ramionami świat, pozwoliła radośnie rozbłysnąć tylko na to czekającym na promenadzie latarniom.
            Karen przez chwilę przyglądała się temu w milczeniu, a Bill czekał, nie ponaglając jej ani jednym słowem.
            - Nie kochałam nikogo - zaczęła. - Franz był synem sąsiadki i odkąd pamiętam, ciągle o nim słyszałam, że taki dobry, troszczy się o matkę. Trochę mnie to dziwiło, bo jakoś nie bywał u niej zbyt często, a przynajmniej nie na tyle, żebym mogła go poznać. Jak się potem okazało, był w Stanach, a gdy już wrócił, dopiero wtedy zaczął ją odwiedzać. Wtedy właśnie, przy okazji urodzin mojej obecnej teściowej, go poznałam. Później zaczął nas odwiedzać, zawsze dobry i troskliwy; pomagał, kiedy potrzeba było męskiej ręki. Tak wyglądały nasze pierwsze spotkania, a moja mama była nim zachwycona. Potrzebowałam kogoś, a on po prostu był... Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, do niego jako mojego partnera, ale nie myślałam wówczas, że zostanie moim mężem. Wtedy właśnie zachorowała moja mama. Diagnoza ścięła mnie z nóg - to był rak. Ona nigdy nie miała czasu na lekarza, całe lata nie chodziła na żadne badania, a pierwszym, jaki po tym czasie ją zbadał, był lekarz w szpitalu, kiedy dostała krwotoku i zabrało ją pogotowie.
            - Przykro mi... - wtrącił Bill, zasłuchany w jej opowieść. Skinęła tylko głową i po krótkim namyśle kontynuowała:
            - Franz był wtedy moją podporą, bez niego bym się chyba załamała. Załatwił najdroższe leki, które sprowadził ze Stanów, był zawsze, kiedy go potrzebowałam. Wystarczył jeden telefon, a przyjeżdżał z najodleglejszego zakątka Niemiec.
            Im dłużej opowiadała, tym większe wzruszenie wyczuwało się w jej głosie, aż w końcu w jej oczach zabłyszczały łzy.
            - Niestety, było już za późno, mama umierała - W tym momencie załamał jej się głos. Westchnęła głęboko, jakby tym nagłym napływem tlenu do płuc chciała zatrzymać usilnie poszukujące ujścia łzy.
            - Nie musisz mi teraz nic mówić, skoro to sprawia ci ból - prawie wyszeptał Bill, delikatnie obejmując jej dłonie. Uśmiechnęła się tylko ze smutkiem i potrząsnęła bez słowa głową, jakby tym właśnie chciała mu dać do zrozumienia, że musi dokończyć.
            - W ostatnich godzinach życia, gdy siedzieliśmy przy jej łóżku i nie było już nadziei, poprosiła mnie, żebym wyszła za Franza, powiedziała, że lżej jej będzie umierać, kiedy będzie wiedziała, że nie zostawia mnie samej. Przysięgłam jej to, Franz natychmiast poprosił o moją rękę, a ja zapłakana - chociaż nie ze szczęścia - zgodziłam się. Zanim został moim mężem, pokochałam go. Nie szaloną, zwariowaną miłością, ale taką moją, z wdzięczności; spokojną i rozsądną.
            Po policzkach dziewczyny popłynęły jej łzy, zupełnie tak, jak po wizycie w domu dziecka. Nie wiedział tylko, czy są wynikiem przykrych wspomnień, czy też wyrazem niezbyt szczęśliwego życia w rezultacie spełnionej obietnicy.
            Szukał odpowiednich słów pocieszenia, ale nie potrafił ich znaleźć. Faktycznie, powód, dla którego związała się z tym okropnym facetem, nie był błahy. On, który przez całe życie czekał na tą jedyną, nie wiedział teraz, czy nie postąpiłby tak samo w obliczu śmierci najukochańszej osoby, jaką była matka. Na samą myśl poczuł na plecach przejmujący dreszcz.
            - Przepraszam. Ja naprawdę nie wiedziałem - bąknął tylko cicho.
            - Prawie nikt nie wie, dlatego ludzie tak oceniają, jak to widzą - westchnęła. – Czasem nie obchodzi mnie to, a bywa, że jest mi z tego powodu przykro.
            Wyznanie Karen sprawiło, że i jemu udzielił się smutek. Nie chciałby być zmuszonym do spełnienia takiej obietnicy. Jej matka, skrzywdzona w młodości przez mężczyznę, całe życie borykająca się samotnie ze wszystkimi problemami, chciała dla córki lepszego życia i pewnie była przekonana, że Karen takim związkiem sobie je zapewni. Jednak chyba nie wiedziała, że dostatek i bezpieczeństwo to nie wszystko. Swoją prośbą pozbawiła ją najpiękniejszego uczucia na ziemi, wraz z jej śmiercią umarła szansa na szczęśliwy związek jej córki. Związek zrodzony z prawdziwej, szczerej miłości.
            To, co wcześniej było jedynie jego przypuszczeniem, stało się pewnikiem, czymś oczywistym. Uczucie, jakim darzyła Karen swojego męża, nie mogło nawet nazywać się miłością.
            Ona nie mogła kochać prawdziwie... I nie kochała.