Część 12. „Okruchy wspomnień”
Bill
odjechał w stronę garażu, a ona stała jeszcze przez chwilę, w zamyśleniu
zapatrzona w oświetlone wejście do hotelu; w ten spokój i beztroskę mijających się
w drzwiach gości. Uniosła głowę, spoglądając w ciemne okna swojego apartamentu.
Teraz miała spokojne, bezpieczne życie, była wdzięczna losowi, do którego
kiedyś miała taki żal. Jeszcze dzisiaj rano mogłaby z pełną świadomością
wierzyć w to, o czym dawniej była tak święcie przekonana. Jednak w tej chwili
diametralnie zmienił jej się pogląd na całe dotychczasowe życie i z całą
pewnością mogła stwierdzić, że jej cierpienie było sielanką w porównaniu do
tego, co przeżywały te małe istoty.
Właśnie
zrobiła krok w kierunku schodów, gdy tuż za jej plecami zatrzymał się jakiś
samochód. Odruchowo spojrzała za siebie i zobaczyła kogoś, kogo w tej chwili
zupełnie się nie spodziewała. Szedł ku niej w milczeniu, niepewny jej reakcji.
Od wyjazdu nie zadzwonił ani razu, podobnie jak i ona, dlatego teraz zupełnie
nie wiedział, czego może się spodziewać. Tymczasem dziewczyna uśmiechnęła się
tylko i zarzucając mu ręce na szyję, wtuliła się z ufnością w jego ramiona.
Zaskoczyła
go ta reakcja. Nie wiedział, czy była ona spowodowana tęsknotą, czy też istniał
inny ku temu, zupełnie mu nieznany powód. Natychmiast uwierzył w tę pierwszą
wersję, bo ona zdawała mu się być bardziej prawdopodobną.
-
Tęskniłem... - powiedział Franz, przytulając ją mocniej.
-
Ja też... - usłyszał w odpowiedzi i to mu wystarczyło.
Objęci
przekroczyli próg hotelu, bez słowa zmierzając w stronę windy, gdy Karen
przypomniała sobie o niedawnych planach na dzisiejszy wieczór. Sięgnęła do
kieszeni spodni i wyjmując z nich pokojową kartę, zwróciła się do męża:
-
Proszę, jedź na górę, ja jeszcze muszę zapytać o coś w recepcji – Po czym nie
czekając na jego odpowiedź, zwinnie zeskoczyła z trzech stopni, pospiesznie
podchodząc do recepcjonistki.
-
Mam ogromną prośbę: proszę dyskretnie przekazać panu Billowi, że
zadośćuczynienie przełożymy na inny, bliżej nieokreślony termin.
Anette
nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ale słowa, które usłyszała od
Karen, wcale jej się nie podobały, a w szczególności jedno: „dyskretnie”. I
chociaż zupełnie nie wiedziała, co ta kobieta może mieć na myśli, to takie
sformułowanie zawsze budziło w niej podejrzliwość. Teraz jednak, jedyne co
mogła zrobić, to spełnić prośbę gościa, więc grzecznie skinęła głową,
potwierdzając przekazanie tych słów krótkim:
-
Dobrze.
Nieprzychylnym
spojrzeniem odprowadziła Karen w kierunku windy, niemal natychmiast wybierając
numer do szefa. Oczywiście, że chciała dowiedzieć się, chociażby ze względu na
Nadię, co mogło kryć się za wypowiedzianym przez tę kobietę stwierdzeniem, ale wydało
jej się to raczej niemożliwe. Przecież Bill na pewno niczego jej nie wyjawi.
Telefon szefa nie odpowiadał, toteż nie było innej rady jak spróbować nieco
później. Jednak jej plany spełzły na niczym, ponieważ pewien bardzo przystojny
gość hotelu tak skutecznie ją zagadał, że szybko zapomniała o tym, co miała
zrobić za jakiś czas, i gdyby nie fakt, że po kilkunastu minutach spostrzegła
wychodzącego z restauracji Billa, pewnie w ogóle by sobie nie przypomniała.
-
Szefie, mogę na chwilę prosić? - zagadnęła dość głośno, tak aby mógł ją
usłyszeć z takiej odległości. Naturalnie od razu podszedł, z uwagą wyczekując,
co ma mu do powiedzenia.
-
Pani Hoffmann prosiła, żeby panu dyskretnie przekazać, że zadośćuczynienie
będzie zrealizowane w innym terminie - powiedziała Anette, uśmiechając się pod
nosem. Na te słowa Bill troszeczkę się ożywił i widząc jej dziwną minę,
natychmiast wywnioskował, że dziewczyna najprawdopodobniej wyobraża sobie coś
całkowicie odbiegającego od rzeczywistości. Aby zapobiec ewentualnym plotkom,
postanowił jak najszybciej wszystko wytłumaczyć:
-
Chyba nawet nie będzie potrzebny inny termin, bo skoro przyjechał jej mąż,
szybko do siebie dojdzie - odpowiedział w sposób, który tylko wzbudził w
dziewczynie jeszcze większą ciekawość. Zresztą celowo tak powiedział,
prowokując ją tym samym do zadania pytania. Doskonale wiedział, że jutro, albo
nawet jeszcze dziś telefonicznie zda relację Nadii, i zależało mu, ażeby nie
była ona jakaś nieprawdziwa albo dwuznaczna.
-
A coś się stało? - zapytała Anette, tak jak się tego spodziewał.
-
Byliśmy w domu dziecka, strasznie ją to zdołowało, więc zaproponowałem drinka,
który miał być tym zadośćuczynieniem, ale z mężem pewnie o wiele szybciej wróci
jej dobry humor - wyjaśnił z ogromną satysfakcją. - I ja też będę miał na
szczęście spokój - dodał i puszczając dziewczynie oczko, ruszył w kierunku
windy.
Od
dawna wiedział, że koleżanki Nadii bardzo kibicowały temu nieistniejącemu
związkowi i teraz miał wrażenie, że jego słowa sprawiły dziewczynie ulgę.
Na
szczęście nie miała pojęcia, że te ostatnie nie były zupełnie szczere...
***
-
Kochanie, jesteś jakaś przygnębiona, coś się stało? - zapytał Franz, stawiając
na podłodze podręczny bagaż.
Karen
przywołała na swe usta wymuszony uśmiech i potrząsnęła głową.
-
Jestem po prostu trochę zmęczona i boli mnie głowa, chyba przesadziłam z tym
słońcem. - skłamała, zupełnie nie wiedząc, co ma mu powiedzieć. Nie zrobiła
niczego złego, wręcz przeciwnie; swoją obecnością prawdopodobnie podarowała tym
dzieciom chwilę radości, ale pewnie też smutku i bólu, gdy stamtąd wyszła.
Cokolwiek by to nie było, nie miała powodu, żeby to wszystko ukrywać. W dodatku
zupełnie nie wiedziała, jak zachowa się Bill, kiedy jutro spotka się z Franzem.
Jeśli mu powie o ich popołudniowej wyprawie, a ona to wszystko ukryje, wówczas
będzie jeszcze gorzej.
Mąż
wyciągnął do niej ramiona, którym bezwolnie się poddała. Gładził ją czule po
głowie, delikatnie muskając ustami włosy.
-
Dlaczego przez tyle dni się nie odzywałeś? - zapytała.
-
A ty?
-
Ja się pogniewałam.
-
A ja byłem zły, że tak mnie potraktowałaś.
-
Ja ciebie?! - Oderwała głowę od jego torsu, gniewnie marszcząc brwi. - To ty
potraktowałeś mnie jak jakąś gówniarę... Miałam ochotę na te skutery, wiesz?
-
Ale nie chciałem, żebyś obejmowała jakiegoś palanta.
-
Wiedziałam! - zaśmiała się triumfująco i odsunęła. - Twoja zazdrość jest
śmieszna. Zostawiasz mnie tu samą, na pastwę tych wszystkich sezonowych
podrywaczy, a nie pozwalasz na krótką przejażdżkę pod twoim okiem.
Założyła
ręce i przyglądała mu się podejrzliwie.
-
Zostawiam cię, bo nie mam innego wyjścia, zresztą ufam ci, ale do tych
chłoptasiów akurat nie miałem zaufania. Banda napalonych małolatów - prychnął
Franz.
Karen
tylko pokręciła z politowaniem głową.
-
Opowiadasz bzdury - skwitowała wywód męża. - Powiedziałabym ci z chęcią, co o
tym wszystkim myślę, ale nie mam nastroju na kłótnie po takim dniu -
westchnęła, kładąc się na łóżku. Hoffmann błyskawicznie wyłapał ostatnie słowa
i przysiadając tuż obok leżącej żony, stwierdził:
-
A jednak coś się stało.
-
Nie chciałam o tym mówić, już wystarczająco zaprząta to mój umysł - odparła z
załzawionymi oczami, co wzbudziło w mężczyźnie niepokój.
-
Kochanie, powiedz mi, proszę. Czy ktoś cię skrzywdził?
-
Mnie? - zdziwiła się. - Nie... Mnie nie... Ale całe mnóstwo dzieci.
-
O czym ty mówisz? - zapytał Franz i opierając ręce po obydwu stronach jej
ciała, bacznie wpatrywał się w jej twarz. Spojrzała mu w oczy.
-
Byłam dziś po południu z Billem w domu dziecka.
-
W domu dziecka? - zapytał z niedowierzaniem.
-
Tak, jechał tam z zabawkami, on sponsoruje ten dom i zaproponował mi, żebym z
nim pojechała. Nie miałam co robić, więc zgodziłam się. Nie wiedziałam tylko...
Nie wiedziałam, że... - łamiącym głosem próbowała wypowiedzieć choć jedno,
wyjaśniające zdanie, lecz nie potrafiła tego zrobić. Zamilkła i wtuliła twarz w
poduszkę.
-
Idiota. - syknął Franz. - Przyjechałaś tu wypoczywać, a on ci takie wycieczki
funduje? Po jasną cholerę tam cię zabierał? Jutro z nim pogadam!
-
Nie! - prawie krzyknęła Karen, błyskawicznie podnosząc głowę. - Ja chciałam tam
jechać, to była moja decyzja. I nie żałuję.
-
Skarbie, masz wypoczywać, a nie denerwować się - powiedział spokojnie,
odgarniając jej włosy z twarzy. - Po co ci takie wrażenia?
-
Nie jestem małą dziewczynką, chyba mam prawo decydować, w jaki sposób chcę tu
spędzić czas. Nikt do niczego mnie nie zmuszał - rzekła Karen z pretensją w
głosie.
Hoffmann, widząc w
jej oczach wyraźną obawę, dodał:
-
Już dobrze, masz rację. Ale ja tylko chcę, żebyś ten czas spędzała miło.
-
Jeśli naprawdę tego chcesz, to przygotuj nam kąpiel - uśmiechnęła się, jakby
chcąc go tym uspokoić, że panuje nad sytuacją.
-
Oczywiście - odparł z radością.
Kiedy
wyszedł, znów opadła na poduszkę, wbijając wzrok w sufit. Pomimo wyraźnej
perspektywy miłego spędzenia wieczoru, wciąż nie mogła się pozbyć uporczywie
nawiedzających ją obrazów z dzisiejszego popołudnia. Przykre wspomnienia
smutnych i zbolałych twarzyczek płaczących dzieci, niemal już po chwili
przysłaniały te przyjemne, gdy wśród nich dostrzegała piękną, troskliwą twarz
młodego mężczyzny, który dla ich radości poświęcał swój czas, swoje pieniądze.
To dzięki tej wizycie, dzięki niemu przekonała się, że - chociaż bez ojca -
przeżyła wspaniałe dzieciństwo u boku kochającej mamy. W obliczu takich
wspomnień już nie umiałaby użalać się nad swoim losem, a to, co do tej pory
nazywała cierpieniem, było skromnym, ale normalnym życiem. Teraz wiedziała, że
aby to wszystko docenić, właśnie takie doświadczenie było jej potrzebne i to,
co dzisiaj przeżyła, z pewnością na długo pozostawi po sobie ślad, którego nie
da się zatrzeć żadnymi innymi doznaniami.
Chciała mu
podziękować za wzbogacenie duszy, za chwile, dzięki którym tak wiele zrozumiała,
nie tylko w osobistych kwestiach. Żałowała jedynie, że z taką rozmową będzie
musiała poczekać kilka dni, aż wyjedzie Franz. Nie chciała przy nim mówić o
takich rzeczach, był zbyt gruboskórny i prostolinijny, by zrozumieć jej
wrażliwość i związane z tym uczucia. Bill był właściwie zupełnie obcy i tak
krótko go znała, niemniej jednak wystarczył tylko ten jeden dzień, aby móc mu
zaufać. On czynił dobro i nie robił tego na pokaz, po prostu czuł taką potrzebę
z dobroci swojego serca, a to w zupełności jej wystarczyło. Dla niej był wzorem
wspaniałego mężczyzny, dobrego, troskliwego i... przystojnego.
***
Beznamiętnie
skakał pilotem po kanałach w swoim panoramicznym telewizorze, stwierdzając w
końcu, że nie ma żadnego ciekawego filmu i właściwie niczego, co mógłby z
zainteresowaniem obejrzeć. Po kilkunastu minutach jednak doszedł do wniosku, że
to nie jakość nadawanych programów nie pozwala mu się na niczym skupić, tylko
jego myśli były teraz zaprzątnięte zupełnie czymś innym niż medialną rozrywką,
choćby była w najlepszym wydaniu. Wzruszenie, którego był świadkiem nie dalej
jak dwie godziny temu, obudziło w nim najszczersze wyrzuty sumienia, z którymi
w tym momencie samotnie się zmagał i nie pomagało nawet przekonanie samego
siebie, że Karen nie miała mu tego za złe.
Teraz
z jego wspomnień jak zza światów wróciła Ann, która zawsze miała do niego
pretensje, że poświęca tym dzieciom swój czas i nigdy nie chciała z nim tam
pojechać. Jak różne musiały być te kobiety, ich wrażliwość na ludzką krzywdę i
związane z tym odczucia...
Sięgnął
po pierwszego dziś papierosa i stwierdził, jak bardzo zbawienne dla pozbycia
się tego nałogu jest jakieś pochłaniające go zajęcie. Pewnie gdyby spotkanie z
Karen doszło do skutku, nie zapaliłby nawet jednego. Cholerny Hoffmann! Że też
akurat teraz musiał przyjechać! Gdyby się spóźnił o jakąś godzinę, pewnie w tej
chwili spacerowaliby nad morzem lub siedzieli w sympatycznej knajpce przy
drinku, pochłonięci miłą rozmową. Nawet nie miał czasu się nad tym zastanowić,
bo wczorajszy wieczór i dzisiejszy dzień obfitowały w różnego rodzaju doznania,
ale właśnie przypomniał sobie, jak lekko i swobodnie rozmawiało im się wczoraj
na plaży. A przecież, nie licząc tej krótkiej, niezbyt fortunnie zakończonej,
była to ich pierwsza, normalna rozmowa. Spokojnie mógł przyznać, że pozostawiła
bardzo miłe wrażenia. Oczywiście byłyby one jeszcze milsze, gdyby nie ta
niezrównoważona kobieta. Wczoraj głupi zbieg okoliczności, a dzisiaj jej mąż.
Czy zawsze coś musiało im przeszkodzić?
A
właśnie! Zupełnie zapomniał; miał przecież zrobić sobie jakiegoś dobrego drinka
na spokojny sen. Podszedł do barku, zastanawiając się, czym napełnić wciąż
pustą szklaneczkę, aż w końcu dokonał wyboru. Przy tych wszystkich czynnościach
towarzyszyły mu myśli, krążące wokół wydarzeń wczorajszego i dzisiejszego dnia,
związane z osobą sympatycznej szatynki. Ciekawe, co też teraz robi? Może już
śpi, a może przechadza się po pokoju piętro niżej, a może...
Ech, a może by tak
odgonić te głupie myśli? Jest przecież ze swoim mężem, na pewno się za nim
stęskniła. On za nią pewnie też... Ciekawe, czy przez te kilka dni odwiedził
jedną ze swoich panienek?
Uśmiechnął
się sam do siebie, upijając łyk sporządzonej przed chwilą mieszanki. Wiedział,
że to nie jego sprawa i nie powinien zaprzątać sobie tym głowy, mimo to
wrażliwość tej dziewczyny ujęła go do tego stopnia, że zaczął jej współczuć.
Nie wyobrażał sobie, co czuje osoba oszukiwana przez tego, kogo kocha. Jeżeli w
ogóle o tym wie... Ale czy ona naprawdę go kocha? Przypomniał sobie jej słowa,
jakie wypowiedziała na plaży, i zacytował je na głos:
-
Są rzeczy ważniejsze od miłości... - Po czym zamyślił się na chwilę, upijając
kolejny łyk. - Co dla takiej kobiety może być ważniejszego od prawdziwej
miłości? - zastanowił się głośno i miał nadzieję, że kiedyś, właściwie w
niedalekiej przyszłości, wyjawi mu swoją tajemnicę. Teraz już wiedział, że nie
były to z pewnością pieniądze, tylko co mogło sprawić, że tak wrażliwa i
delikatna istota wyszła za mąż za kogoś takiego jak Hoffmann?
Kiedy
znalazł się na tarasie, dopijając resztki drinka, mimowolnie zerknął w dół,
gdzie zobaczył Karen. Stała oparta o barierkę, w zamyśleniu wpatrując się w
horyzont. Już nie miała na sobie dżinsów i beżowego topu: jej smukłe ciało
spowiła cieniutka, dość mocno przezroczysta koszulka. Wytężył wzrok i z całym
przekonaniem stwierdził, że pod nią ma tylko koronkowe figi, w czym doskonale
dopomógł mu wiatr, sprawiając swoim podmuchem, że cienki materiał okrycia
natychmiast przylgnął do pleców i pośladków dziewczyny. Czuł się trochę jak
złodziej, kradnąc zachłannie ten widok bez jej wiedzy, ale któryż to normalny
facet świadomie mógłby odmówić sobie takiego podniecającego widoku? I pewnie
żaden, nawet taki romantyk jak on, nie pytałby nikogo o zdanie.
Prosił
więc w myślach wiatr - teraz swojego sprzymierzeńca - aby jak najdłużej
pozwolił mu napawać się wspaniałym, cieszącym zmysły widokiem, co ten niewątpliwie
czynił, zupełnie jakby usłuchał jego życzenia. I choć przychylne były mu siły
natury, to znalazł się ktoś inny, zwykły śmiertelnik, który zaburzył tę
wzrokową przyjemność, wprawdzie zupełnie nieświadomie, ale miał absolutne prawo
to zrobić.
Hoffmann
stanął tuż za Karen i objął ją w pasie, po chwili jednak przesuwając swoje
dłonie na jej piersi, czemu ona, zupełnie się poddając, odchyliła głowę do
tyłu, kładąc mu ją na ramieniu. Bill odruchowo odsunął się od balustrady, w
obawie, że dziewczyna zobaczy podglądacza. I chociaż czuł się z tym źle, nie
zrezygnował ze swoich obserwacji. Był tylko trochę ostrożniejszy, patrząc na
wszystko prześwitem pomiędzy tralkami. Jednak ona niczego nie widziała, z
przymkniętymi oczami czerpiąc przyjemność, jaką niewątpliwie dawał jej dotyk
męża oraz jego usta, które teraz delikatnie całowały jej szyję i dekolt.
Percepcja
obserwowanej sytuacji pobudziła w nim uczucie lekkiego podniecenia. Tak dawno
nie był z kobietą, tak długo czekał... Przyjemne uczucie po chwili jednak
przerodziło się w delikatne ukłucie zazdrości. Oni mieli siebie, kochali się,
nie ważne, czy bardzo, czy tylko trochę, i tego właśnie im teraz zazdrościł.
Rok temu był jeszcze z Ann... Nie, nie chciał już o tym myśleć, gdyż dokąd z
tęsknoty za bliskością ma zbierać te marne okruchy wspomnień? Zamiast wciąż
zamiatać je pod dywan swojego życia, dokładnie je stamtąd wymiecie, oczyści
swoje myśli i przygotuje się na coś zupełnie nowego, coś, na co czekał, i co
powita z otwartymi ramionami. To przecież musi w końcu nadejść.
Franz
pociągnął Karen za rękę, po czym zniknęli we wnętrzu apartamentu.
Bill
wiedział, co dzieje się tuż pod nim, nie pojmował jednak, dlaczego tak dziwnie
czuje się z tą świadomością.
Billy podglądacz ;> ale No chyba mu się Karen spodobała. :D w sumie to patrząc na jej reakcje z poprzedniego rozdziału, jest wrażliwa. Pasowałoby pod tym względem do siebie z Billem ;) Ale nie wiem... ten Franz... ja bym się go chyba brzydziła Hahaha xD No ale co kto lubi xD
OdpowiedzUsuńJak zwykle dobry rozdział :D czekam niecierpliwie na next :D buziaczki :*
Podoba mu się z pewnością jej wrażliwość i charakter, jednak oboje mają sobie do zaoferowania jedynie przyjaźń, ze względu na jej sytuację. Ale... serce nie sługa. A Franz jest przystojnym 40-latkiem, młode laski lubią takich gości z kasą.
UsuńDziękuję kochana, buziaki ;*
Bill zaczyna być zazdrosny? Coś zaczyna się dziać...
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, kolejnego arcydzieła 😉
Arcydzieło, to zbyt wielkie słowo, ale bardzo dziękuję, bo to naprawdę jest budujące. Z pewnością "coś" się zaczyna...
UsuńBuziaczki ;*