Część 13. „Pasja tworzenia”
Pomimo
mile spędzonych, upojnych chwil w ramionach męża, nie była ukojona. Kiedy Franz
już smacznie chrapał, ona wciąż nie mogła zasnąć. W jej głowie kłębiły się
niespokojne myśli podczas, gdy wzrok wędrował po ciemnych konturach hotelowych
mebli, zatrzymując się na powiewającej w otwartych drzwiach tarasu firance. Na
ciemnym niebie pobłyskiwały złote gwiazdy, a w oddali szumiało pobudzone nocnym
wiatrem morze. Gdy tylko opuszczała powieki, natychmiast wracały obrazy
wczorajszego popołudnia. Jednak nie dzieci grały główne role w tym na nowo
odtwarzanym w jej umyśle filmie. One były tam zaledwie epizodycznie i nie
potrafiła tego zmienić, bo kiedy tylko zamykała oczy, widziała roześmianą twarz
młodego mężczyzny, troskliwe spojrzenie i sposób, w jaki na nią patrzył, gdy
płakała w samochodzie. Był taki dobry i czuły, prawie jej nie znał, a okazał
tyle ciepła, zamartwiał się, wyrzucając sobie, że jest sprawcą jej
przygnębienia. Gdyby Franz przyjechał trochę później, może doświadczyłaby tego
wszystkiego ponownie?
Pod
wpływem tych wydarzeń poczuła się nagle bezwartościowym pasożytem, nie żoną, a
utrzymanką, i nie ważne było to, że mąż właściwie nie pozwolił jej pracować,
tłumacząc, że on zarobi z powodzeniem na ich oboje. Też chciała coś z siebie
dać, chociaż w małym stopniu dorównać Billowi. I nie chodziło tu o pieniądze,
bo to były pieniądze Franza, którymi - mimo jego przyzwolenia - dysponować nie
chciała. Była pełna podziwu za to, co robił, i nawet zazdrość, że może być
pomocny, podczas gdy ona czuła się teraz taka pusta i bezużyteczna. On niósł
pomoc finansową, bo prawdopodobnie tylko taką mógł zaoferować, a ona? Co
mogłaby dać z siebie, jak pomóc w zupełnie inny sposób?
Przez
dobre kilkanaście minut jej myśli skupione były tylko na jednym, gdy nagle
przypomniała sobie słowa oprowadzającej ją po domu dziecka dyrektorce: „Meble też niedawno zakupiliśmy, tylko
przydałoby się pomalować te pokoje. Pan Bill mówił, że poszuka jakiegoś
dekoratora.”. W tym właśnie momencie spłynęła na nią nagła radość, która w
mroku nocy wymalowała na jej twarzy promienny uśmiech. Przecież odkąd skończyła
studia, nie miała okazji robić tego, co tak bardzo lubiła. Popracowała zaledwie
dwa miesiące na stażu, gdy Franz wyprosił jej rezygnację, argumentując to
stwierdzeniem, że przecież może rysować wyłącznie dla przyjemności, bo za
pieniądze nie musi. Zamiast się nudzić, kiedy on znowu stąd wyjedzie, z
radością zrobi te wszystkie projekty dla Billa! Że też wcześniej na to nie
wpadła!
Mijała
kolejna godzina bezsennej nocy, lecz teraz nie mogła zasnąć z wrażenia. Miała
już serdecznie dość ciągłego przewracania się z boku na bok, toteż wstała i
wyszła na taras. Noc była bardzo ciepła. Oprócz szumu morza słyszała rytm
muzyki, która najprawdopodobniej rozbrzmiewała w klubie, w podziemiach hotelu.
Mimowolnie spojrzała do góry. Ciemność w oknach apartamentu powyżej, świadczyła
prawdopodobnie o tym, że ten, który go zamieszkuje, po prostu śpi, albo
zwyczajnie go nie ma. Wątpiła w to jednak, bo po poprzedniej zarwanej nocy
pewnie na nic innego nie miałby ochoty. Żałowała, że nie dane było im się
ponownie spotkać.
Wróciła
do swojej sypialni, ponownie układając się obok męża, lecz sen wciąż nie
nadchodził. Dlatego też wkrótce z tego zrezygnowała i kolejny wschód słońca
powitała na tarasie swojego apartamentu. Podziwiając to fascynujące zjawisko,
otulona lekkim kocem, wdychała rześkie powietrze kolejnego, letniego poranka.
Tam też śpiącą zastał ją Franz, kiedy zbudził się około dziesiątej. Przykucnął
tuż obok, delikatnie gładząc żonę po policzku.
-
Tylko mi nie mów, kochanie, że spędziłaś tu całą noc... - Uśmiechnął się, kiedy
otworzyła oczy.
-
Nie... Nie całą. - odpowiedziała cicho, przeciągając się. - Która godzina?
-
Już po dziesiątej, zaraz przyniosą nam śniadanie. Jeśli chcesz, połóż się
jeszcze, pewnie się nie wyspałaś.
-
O nie, lecę pod prysznic, szkoda dnia i czasu na sen! - W jednej chwili
odrzuciła koc i popędziła do łazienki.
Franz
tylko pokręcił głową. Tak bardzo ją kochał i... tak bardzo się bał. Przez
chwilę zastanowił się, czy ta próba nie będzie przypadkiem pokusą? A może by
wszystko odwołać, ze wszystkiego zrezygnować? Po co realizować plan, przez
który nie sypia, kiedy tylko stąd wyjedzie?
Jego
rozważania przerwało pukanie do drzwi. Ich śniadanie właśnie było gotowe. Na
tacy stała upojnie pachnąca, świeżo zaparzona kawa, chrupiące rogaliki i
wszelkie inne śniadaniowe dodatki. Kiedy tylko kelner zniknął, Hoffmann uchylił
drzwi od łazienki:
-
Pospiesz się, kochanie, śniadanko czeka - ponaglił wesoło żonę, która właśnie
sięgała po ręcznik.
-
Już wychodzę, gdybyś mi posmarował rogalika miodem, byłabym ci wdzięczna -
zaszczebiotała, uśmiechając się przymilnie.
Kiedy
już kompletnie i letnio ubrana zjawiła się przy stole, mąż nie mógł oderwać od
niej wzroku.
-
Nie widziałem cię w tej sukience - zauważył. - Ale prześlicznie wyglądasz...
- Lekko ścisnął jej dłoń, kiedy już
usiadła.
-
Nie mogłeś widzieć, bo kupiłam ją sobie tutaj, w miasteczku, następnego dnia po
twoim wyjeździe - odparła, sięgając po filiżankę z kawą, a Franz wciąż
przypatrywał jej się z podziwem.
Jego
piękna żona... Rzadko zakładała sukienkę, przeważnie widywał ją w dżinsach,
jakiejś koszulce, lub dresie. Dlatego teraz wciąż był nienasycony jej widokiem,
bo w tej śnieżnobiałej, cieniutkiej szatce wyglądała cudownie, wręcz
podniecająco. Sukienka odsłaniała cały dekolt, a doszyty do cienkich ramiączek
kawałek zwiewnego materiału opadał lekko na ramiona. Całość mocno dopasowana od
biustu do bioder, znakomicie uwydatniała - jak zdążył zauważyć, zanim usiadła -
jej kształtne pośladki. Dopiero od ud aż do nierównego dołu za kolanami
sukienka coraz bardziej się poszerzała.
-
Jesteś taka piękna, a wczorajszy wieczór był cudowny... - wyszeptał, a
zdziwiona tymi słowami Karen zamarła z na wpół odgryzionym kęsem rogalika w
ustach. Kiedy go w końcu przełknęła, odezwała się:
-
A w ciebie co wstąpiło tak z rana?
Jednak
mąż zdawał się nie słyszeć tego żartobliwie zadanego pytania, bo po chwili
zupełnie poważnie dodał:
-
Kocham cię, wiesz...? - Po czym ponownie ujął jej dłoń, składając na niej
delikatny pocałunek.
-
Wiem... - uśmiechnęła się czule Karen. - Ja ciebie też.
Kochała
go na swój sposób, chociaż ta miłość nie była głównym powodem, dla którego
wyszła za niego za mąż. Kochała go jak ojca, jak opiekuna i obrońcę, czasem
nawet jak kochanka... Kochała go miłością rozsądną, lecz nie noszącą w sobie
nawet odrobiny fascynacji i zauroczenia, niemniej jednak nie mogła odmówić mu
osobistego uroku, jaki niewątpliwie posiadał. Choć w wieku dojrzałym, był
jednak bardzo przystojnym mężczyzną, z lekko szpakowatą czupryną. Uczucie,
jakie do niego żywiła, wystarczyło jej w zupełności, gdyż nigdy nie wierzyła w
jakąś szaloną miłość, taką, która nie pozwala zasnąć, powoduje, że żołądek
odmawia posłuszeństwa, a na widok tego jedynego, nogi robią się jak z waty.
Nigdy nie była w ten sposób zakochana, nigdy tego wszystkiego nie czuła.
Śmiechem reagowała na wiadomość o zasłyszanych samobójczych próbach z powodu
jej nieodwzajemnienia i na same słowa, że nie można bez kogoś żyć. To wszystko
wydawało jej się zupełnie nieprawdopodobną bajeczką, rodem z jakiejś mydlanej
opery.
-
Co chciałabyś, kochanie, dzisiaj robić? Bo ja muszę oddać się pewnym
przyjemnościom - powiedział Franz tuż po śniadaniu. Karen spojrzała na niego ze
zdziwieniem, nie wiedząc, co przez to rozumie.
-
No nie patrz tak - roześmiał się. - Muszę po prostu pozdradzać cię trochę z
moim laptopem, kilka maili, parę ważnych spraw do załatwienia, no wiesz.
-
Nie no, w porządku - Wzruszyła ramionami. - To nawet dobrze się składa, mam
chwilowy przesyt plaży. Zresztą i tak miałam zamiar dziś porysować -
uśmiechnęła się promiennie, całkowicie zadowolona z takiego obrotu sytuacji.
Nie
zdradziła mężowi swoich zamierzeń i była wręcz pewna, że nie musi. Nigdy nie
oglądał jej prac, chyba że sama mu jakieś pokazywała, toteż nie obawiała się,
że coś odkryje przypadkiem, a zresztą gdyby nawet - i tak nie domyśli się, po
co i komu robi te projekty. Jeśli wyznałaby mu prawdę, znów musiałaby wysłuchać
kazania o tym, że przyjechała tutaj, aby wypocząć. On nie rozumiał, że właśnie
to, co teraz chciała robić, było dla niej wypoczynkiem, przyjemnością i
radością z faktu, że na coś się przyda, a nikt już nie będzie jej postrzegał
jako pustej lali, która wyszła za mąż tylko dla pieniędzy...
Pospiesznie
wyjęła z szafy teczkę z brystolem, ołówki różnej grubości, pastele, kredki
wodne i zwykłe. Miała ze sobą niemal cały swój warsztat, ale już z farbami dała
sobie spokój. Zresztą jadąc tu nawet nie była pewna, że to, co ma, w ogóle się
przyda. Dawno nie rysowała, nie miała ani ochoty, ani weny. Tu liczyła na jakąś
inspirację naturą, gdy tymczasem zainspirowało ją coś zupełnie innego. A może
ktoś?
W
ciągu trzech dni powstało dwadzieścia sześć projektów kolorowych ścian pokoi.
Jak przez miesiąc nie miała w ręku ołówka, zupełnie nie odczuwając potrzeby
tworzenia, tak teraz bez opamiętania przelewała swoje pomysły na papier. Nie
pozbawiała jednak męża tych chwil, które chciał spędzić tylko z nią, dlatego
rysowała, kiedy Franz brał prysznic, kiedy zszedł do restauracji na drinka, a
kiedy zasypiał, cicho wymykała się z łóżka, aby zasiąść przy stole i znów
puścić wodze swojej twórczej fantazji.
Tak
upłynęły kolejne trzy dni, podczas których niewiele wychodziła, ograniczając
swój kontakt z naturą do porannego joggingu tuż po wschodzie słońca i zaledwie
dwóch spacerów z mężem, przy jego zachodzie. No i było jeszcze wyjście do klubu
w miasteczku, gdzie właściwie zaciągnął ją Franz, tłumacząc, że przyda jej się
taka rozrywka między ludźmi, a do życia nie wystarczy tylko obcowanie z
przyrodą. Wtedy to właśnie, jedyny raz w tym czasie spędzanym z mężem, spotkała
Billa.
Dopiero
co wysiedli z windy, kierując się ku wyjściu, gdy wyłonił się z restauracji w
towarzystwie młodego, dość przystojnego mężczyzny. Może nawet by ich nie
zauważył, ale skutecznie przyczynił się do tego Franz, który z daleka machając
do niego ręką, powitał go okrzykiem:
-
Bill, jak się masz?!
-
A witam miłego gościa i jego wspaniałą żonę! - zagadnął, podchodząc. Podał
Franzowi rękę i uśmiechnął się do Karen, obrzucając ją powłóczystym
spojrzeniem. - Wybaczcie, przyjechał do mnie w odwiedziny przyjaciel i obydwaj
jesteśmy na lekkim rauszu - roześmiał się, puszczając oczko. To tłumaczyło jego
dość śmiałe zachowanie.
-
Dobry wieczór - skłonił się brunet, stojący tuż obok.
-
To jest Matt - przedstawił go Bill i dodał: - A to moi najlepsi goście; Karen i
Franz - po czym nastąpił uścisk dłoni nowopoznanych osób.
-
Piękną masz żonę, Franz - wypalił właśnie przedstawiony mężczyzna.
-
Wiem o tym, ale dziękuję - Kurtuazyjnie odparł Hoffmann.
Karen
tylko przewróciła oczami i uśmiechając się pod nosem, szybko obrzuciła
oceniającym spojrzeniem Matta, po czym przeniosła je i zatrzymała dłużej na
Billu. Wówczas stwierdziła, że niezaprzeczalnie też jest jego obiektem
zainteresowania. Opuszczone przed chwilą powieki obserwatora unosiły się, a
wzrok wolno wspinał się na coraz wyższe partie jej ciała, zatrzymując dopiero
wówczas, kiedy napotkał spojrzenie dziewczyny. Trwali tak kilka chwil, zupełnie
nie potrafiąc odgadnąć swoich intencji i myśli, jednak obydwojgiem zawładnęła
jakaś zdumiewająca, ciepła błogość i niewątpliwie czerpali z tego kontaktu przyjemność.
W ten sposób chyba jeszcze nigdy na nią nie patrzył i chyba nigdy aż tak
widocznie nie absorbował go jej wygląd. Czy możliwe było, aby ten nieodczuwalny
fizycznie, dłuższy dotyk spojrzeniem, mógł oznaczać to, że naprawdę wyglądała
pięknie? Czy w tej sukience, w której tak bardzo podobała się mężowi, mogła
spodobać się także i jemu?
Dopiero
teraz odczuła, jak miłe dla niej było już samo tego wyobrażenie.
-
Pewnie gdzieś się wybieracie - zagadnął Bill.
-
No tak, do klubu w miasteczku - odparł Franz. - Przez dwa dni właściwie nie
wychodziliśmy z pokoju, pora więc trochę wyjść do ludzi.
Mężczyźni
tylko się uśmiechnęli, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia, ku
niezadowoleniu Karen. Wiedziała, że mąż powiedział to celowo, ażeby zrozumieli
wszystko jednoznacznie. I jak jej się wydawało, tak właśnie zostało to wszystko
pojęte.
-
Oczywiście - wtrąciła się nagle, z triumfalnym uśmiechem patrząc na męża. -
Franz całe dnie i wieczory spędzał z nosem w laptopie, więc należy mu się
trochę rozrywki.
Już
w trakcie wypowiadania ostatnich słów rozbrzmiał gromki śmiech, co zupełnie
zbiło z tropu Hoffmanna. Zmieszany, spojrzał na Karen i żeby nie wyjść na
ostatniego durnia, zażartował:
-
Już nawet pomarzyć nie wolno.
Rozstali
się w wesołych nastrojach, kolejny raz wymieniając subtelne spojrzenia. Tego
wieczoru jeszcze kilkakrotnie Franz wypominał swojej żonie tę jej uszczypliwą
szczerość, na co ona tylko reagowała śmiechem i w końcu stwierdzeniem: - Nie
kreuj mnie z łaski swojej na jakąś seksoholiczkę, dobrze?
Faktycznie,
nie była nią. Właściwie traktowała seks jako pewnego rodzaju małżeńską
powinność. Lubiła pieszczoty, czuły, delikatny dotyk, ale zwieńczenie tego
wszystkiego stosunkiem, nie było dla niej czymś nadzwyczajnym i ważnym, chociaż
przyznawała, że dość przyjemnym. Nigdy rozpaczliwie nie pragnęła, nigdy gorąco
nie pożądała. Nie czuła żaru ciała, nie kochała się opętańczo. Wszystkie jej
odczucia w tej sferze były spokojnie ciepłe, właściwie nawet letnie, bez
szaleństwa i bolesnej żądzy.
„Nie czujesz prawdziwego pożądania, bo nie
kochasz prawdziwie”, powiedziała jej kiedyś Aimee, przyjaciółka od czasów
liceum. Może miała rację? A może tylko doświadczenie, bo dla odmiany, ona
prawdziwie zakochiwała się co kilka miesięcy. Ten stan przyjaciółki, Karen
potrafiła wyczuć na kilometr, a także wszelkie symptomy tak zwanego polowania
na upatrzoną zdobycz. Wystarczyło, że tylko spojrzała jej w oczy, a już
wiedziała, że dany osobnik jest na celowniku dziewczyny. Nie myliła się nigdy.
Pani
Hoffmann zastanawiała się często, czy naprawdę jest aż tak zimną kobietą, czy
może naprawdę nie potrafi kochać prawdziwie? Prawdziwie - to znaczy jak? Na
zawsze, do śmierci? Przecież taka miłość po prostu nie istnieje...
W
poniedziałkowy poranek kolejny raz pożegnała męża długim pocałunkiem i ze
spokojem przyznała sama przed sobą, że odczuła z tego powodu małą radość i
ulgę, które to uczucia wywoływały w niej samej wyrzuty sumienia. Powinna
tęsknić od chwili, kiedy tylko jego samochód zniknął za bramą, tymczasem znów
poczuła wolność i swobodę. Obracając się z gracją, lekko wbiegła po schodach i
witając wesołym „cześć” dyżurującą Nadię, podeszła do windy, naciskając guzik
przywołujący dźwig. Jednak tutaj zastanowiła się przez chwilę i zawróciła w
kierunku recepcji.
-
Nadia... - zwróciła się do dziewczyny.
-
Tak? - uśmiechnęła się blondynka.
-
Czy widziałaś może dzisiaj Billa? - zapytała niepewnie. Na te słowa
recepcjonistka serdecznie się roześmiała.
-
Chyba żartujesz, przecież jest dopiero ósma! W dodatku przyjechał do niego
przyjaciel, więc pewnie balowali do późna - odparła. - A coś się stało?
Spojrzenie
Nadii było nieodgadnione, kryjące w sobie nutę podejrzliwości. Karen
zrozumiała, że swoje pytanie zadała nieodpowiedniej osobie i natychmiast
postarała się to jakoś sprostować:
-
Nie, w sumie nic takiego, ale Franz prosił, abym mu coś przekazała, bo nie
mieli okazji do pogadania. Chciałam po prostu to mieć za sobą - uśmiechnęła
się. - No, ale to może poczekać.
W
związku z okolicznościami to musiało poczekać, chociaż nie było żadną
wiadomością od jej męża. Nie mogła się doczekać, aż pokaże mu wreszcie te
projekty, jak na to zareaguje, czy w ogóle mu się spodobają? Żegnając męża,
miała nadzieję, że zrobi to zaraz, może spotka go w restauracji przy śniadaniu?
A może w hallu, w windzie, na schodach? Zresztą nieważne gdzie, ale tak bardzo
chciała, żeby już mógł je zobaczyć! Cholera! Dlaczego nic nigdy nie układa się
po jej myśli?!
Wróciła
do pokoju zawiedziona i troszkę zła. To, czego pragnęła natychmiast, mogło
odwlec się nawet o kilka dni. Bill miał gościa, a ona chciała porozmawiać z nim
w cztery oczy, bez niepotrzebnych świadków.
Dzień
zapowiadał się wyjątkowo upalnie, lecz nie miała ochoty na plażę, w ogóle na
nic nie miała ochoty, no, może poza jednym.
Zasiadła
przy stole, włączając laptopa, i spędziła przy nim ponad trzy godziny, potem
znów rysowała. Po obiedzie, który zamówiła do pokoju, już nawet nie miała
pomysłu na spędzenie dalszej części dnia. Upał dawał się we znaki, ale nie
chciała zamykać okien i drzwi tarasu, żeby włączyć klimatyzację. Wolała słyszeć
odgłosy wakacyjnego dnia za oknem, niż tylko znienawidzoną ciszę. Zdjęła
ubranie i w samej bieliźnie położyła się na chłodnej pościeli, stwierdzając, że
w takie dni satyna jest zbawieniem dla udręczonego gorącem ciała. W końcu,
pogrążona w rozmyślaniach, zasnęła.
***
To
był wspaniały weekend. Dzięki niemu zapomniał o udręce samotności, jaką
niewątpliwie wciąż odczuwał, pomimo iż wciąż otaczało go tylu ludzi.
Oczekiwanie na prawdziwą miłość było dla niego coraz bardziej uciążliwe. Wciąż
w nią wierzył, jednak pomału zaczynał wątpić, cały czas mając na uwadze
ewentualny związek z Nadią. Jednak decyzję o tym odłożył do końca sezonu,
wyrzucając sobie, jakim to jest cynicznym dupkiem. Nic to nie zmieniło, bo i
tak postanowił głęboko ukryć swoje myśli i spokojnie poczekać.
Matt
skutecznie wypełnił mu swoją obecnością niemal każdą wolną chwilę weekendu.
Troszeczkę żałował, że przyjaciel już odjechał, jednak stwierdził też, że w tym
czasie prawie w ogóle nie uczestniczył w życiu hotelu, zatem teraz wszystko
wnikliwie skontrolował. Dopiero po tym fakcie już zupełnie spokojnie mógł zająć
się papierkową robotą. Nie chciał natomiast siedzieć samotnie w mieszkaniu,
więc zabrał teczkę z dokumentami, a w ostatniej chwili chwycił nawet z szafki
przy drzwiach paczkę papierosów i ruszył w kierunku windy. Po niedługim czasie
znalazł się na tarasie restauracji, przy swoim ulubionym stoliku, skąd miał
doskonały widok na główne wejście, a także taras swojego apartamentu. Zresztą
nie tylko swojego...
Kiedy
zamówił kawę i rozłożył przed sobą rachunki i faktury, nieopatrznie zerknął w
tamtą stronę, zastanawiając się, co też może się dziać z państwem Hoffmann? I w
tej właśnie chwili uśmiechnął się sam do siebie. Jeszcze tydzień temu nigdy by
nie przypuszczał, że tak ciepło pomyśli o tej parze tymczasowych sąsiadów.
Chociaż przecież nie pomyślał tak o obydwojgu. Od przypadkowego spotkania w
hallu w sobotni wieczór minęły dwa dni. W tym czasie w ogóle nie widział Karen,
pamiętał tylko, jak ślicznie wyglądała w tej białej sukience, a także swoją
śmiałość w kontakcie wzrokowym. Znów trochę przesadził z alkoholem, co nawet
dla nieznajomych ludzi było oczywiste i widoczne, więc ona też musiała to
zauważyć. Po kilku głębszych łykach człowiek jest nie tylko bardziej śmiały,
ale też i szczery, postępuje w sposób, w jaki nigdy nie postępowałby w chwili
całkowitej trzeźwości. Ale ona zapewne nie miała za sobą kilku godzin
spędzonych za barem, a również przyglądała mu się z nie mniejszą śmiałością.
Podniósł
spojrzenie znad papierów odrobinę do góry, gdzie znajdował się jej apartament.
Zadośćuczynienie…
Ciekawe, czy jeszcze będzie miała ochotę na spędzenie w jego towarzystwie choć
odrobiny czasu, tym bardziej, że jego pomysł ze wspólnym odwiedzeniem domu
dziecka był chyba niezbyt rozsądny. Miała wypoczywać jak w niebie, gdy
tymczasem on zaprowadził ją do samego piekła. Może przestraszona, że znowu
będzie chciał spędzić ten czas w jakiś dziwny sposób, nie miała już ochoty się
z nim spotkać, nawet jeśli obiecał miłe zadośćuczynienie?
Tak
właśnie myślał, kiedy opuszczając wzrok na stolik pokryty dokumentami,
spostrzegł, że z naprzeciwka zmierza ku niemu nikt inny jak ta, która była
tematem jego wcześniejszych rozważań. Ten widok niezmiernie go ucieszył, więc
powitał przybyłą promiennym uśmiechem:
-
Cześć.
Karen
stanęła przed nim jak uczennica wezwana nagle do tablicy.
-
Cześć - odpowiedziała. Była trochę spięta i zachowywała się inaczej, jakby z
większym dystansem. W dłoniach kurczowo ściskała papierową teczkę i nawet nie
zapytała, czy może usiąść. Wiedział, że coś jest nie tak, ale nie pytał o nic.
Zagadnął tylko, nie gasząc uśmiechu:
-
Czyżbyś miała ochotę na obiecane zadośćuczynienie?
-
To też, ale najpierw mam do ciebie sprawę - odparła bardzo poważnie, co trochę
go przestraszyło i nawet przemknęło mu przez myśl, że być może chodzi o jej
męża.
-
Proszę, siadaj - zaproponował, odsuwając krzesełko. Posłusznie przycupnęła na
jego krawędzi, kładąc teczkę na kolanach, lecz nie wypuszczając jej z dłoni.
Odruchowo oblizała suche usta, co Bill natychmiast zauważył.
-
Napijesz się czegoś?
-
Może soku - odrzekła nieśmiało. Skinął na kelnera, który natychmiast podszedł i
przyjął zamówienie.
-
A teraz mów, o co chodzi - ponownie się uśmiechnął, skupiając na niej całą
swoją uwagę.
-
Jak byliśmy w tym domu dziecka... - zaczęła, ale natychmiast jej przerwał:
-
Karen... Ja naprawdę bardzo przepraszam, że cię tam zabrałem. Wiem, jak bardzo
to przeżywasz.
-
Nie o to chodzi, Bill - Tym razem to ona mu przerwała. - Cieszę się, że mnie
tam zabrałeś, chociaż faktycznie bardzo to na mnie wpłynęło.
-
No właśnie, to było niepotrzebne.
-
Potrzebne i nie przerywaj mi więcej, bo nigdy tego z siebie nie wyduszę -
uśmiechnęła się.
Kelner
przyniósł i postawił przed nią sok. Podziękowała i niemal natychmiast zamoczyła
w nim usta.
-
Dobrze, zamieniam się w słuch - odparł Bill.
-
Kiedy tam byliśmy i pani dyrektor oprowadzała mnie po salach, powiedziała, że
szukasz dekoratora wnętrz, żeby zrobić remont i pomalować ściany - Popatrzyła
na niego niepewnie, a on, nie chcąc jej przerywać tak jak prosiła, tylko skinął
głową. Wolno otworzyła teczkę i wyjmując z niej jakieś kartki, mówiła dalej. -
Ja jestem dekoratorem wnętrz, wprawdzie nieczynnym zawodowo, ale pomyślałam, że
chętnie też coś zrobię dla tych dzieci. Proszę, oto projekty ścian pokoi.
Położyła
przed nim plik rysunków, a on tylko popatrzył na nią z niemałym zdziwieniem,
aby po chwili przenieść wzrok na jej prace. Na jego twarzy malowało się ogromne
zaskoczenie, czegoś takiego na pewno się nie spodziewał.
-
Jeśli nie są zbyt dobre, mogę zrobić inne, nowe - powiedziała cicho, jakby z
obawą, wpatrując się w jego twarz. Zerknął na nią zaledwie przez moment, powracając
do obserwacji malowideł. Po dłuższej chwili znów spojrzał na nią, milczącą,
wpatrującą się w oczekiwaniu w jego oczy, a ona miała wrażenie, że ta chwila
trwa wieki.
Podziwiam Twój kunszt pisarski. Tak pięknie oddajesz uczucia, piszesz w taki sposób, że po tekście dosłownie się płynie. Wszystko tak idealnie ze sobą współgra. Czytając w poprzednim odcinku o wizycie w domu dziecka, miałam wrażenie, że tam jestem.
OdpowiedzUsuńZadałabym standardowe pytanie - dlaczego kończysz w takim momencie? Jednak znam odpowiedź, więc przejdę do dalszej części wypowiedzi. Moja intuicja mówi mi, że między Karen, a Billem zrodzi się coś fajnego. Ta ich wymiana spojrzeń, kiedy przypadkiem się spotkali, daje do myślenia. Może to właśnie przy nim obudzi się w kobiecie jakieś... opętanie? Wyuzdanie wręcz? :D
Ciekawi mnie, jak pociągniesz losy bohaterów, ciekawi mnie, jak będzie wyglądać dalsza relacja Karen z Franz'em i czy słusznie zakładam, że Bill namiesza w ich życiu?
Buziaki! :*
Pisząc "poprzednim odcinku" miałam na myśli odcinek 11 oczywiście. xD
UsuńDobrze wiesz już, że sama lubię zakończenia odcinków w dość nieoczekiwanym momencie, ale lubię, kiedy czytelnik pozostaje z niezaspokojoną ciekawością co do dalszego ciągu.
UsuńZ tym namieszaniem w życiu nie będzie to takie proste, tam każdy coś namiesza, ale okaże się to w dalszych częściach.
Dziękuję serdecznie za komentarz i ciepłe słowa ;* Ściskam mocno!
No coś się ewidentnie zaczyna między nimi dziać. :D a to fajnie... bo może Karen w końcu będzie miała okazje poczuć co to ta prawdziwa, romantyczna miłość. Z drugiej strony to... ja nie wiem, ze ona tak potrafi... bez... xD To znaczy ja sobie zwyczajnie nie potrafię tego wyobrazić... ehhh...
OdpowiedzUsuńMiło tez z jej strony, ze zabrała się za te projekty. ;) Praca nad tym remontem może jeszcze bardziej ich do siebie zbliży. :D
Kochana, ja dzisiaj krótko. Czekam na następny i wysyłam buziaki :*
Tam nie jest powiedziane, że ona cokolwiek robi bez uczucia. To uczucie jest, ona kocha swojego męża, ale jest to miłość spokojna, bez fajerwerków i uniesień, bardziej przyjacielska, ale jest.
UsuńKrótko, czy długo, ważne, że jest opinia, serdecznie dziękuję i ślę buziaki ;*
Hey! Przeczytałam wszystkie odcinki 🙂
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na opowiadanie miałaś. Lekko się czyta.
Idzie wyczuć że piszesz z serduszkiem 🙂.
Co do wszystkich wydarzeń, jednak sądzę że Nadia bardziej jest odpowiednią kandydatką dla Billa niż Karen
Nadia jest miła,sympatyczna, boji się wyznać mu swoje uczucia z jakiegoś powodu.. Karen jest z jednej strony trochę podejrzana jakby miała dwie maski.
Ogólnie super czekam na kolejny odcinek. Życzę weny 🙂
Pozdrawiam serdecznie 😊
Buźka
Cieszę się, że tu trafiłaś, mam więc kolejną czytelniczkę. Mówią, że dobry pomysł na opowiadanie jest najważniejszy i już nawet pisarskie umiejętności nie są ważne. Nie wiem, czy moje jest takie dobre, mam nadzieję, że zainteresowałam.
UsuńJak to się dalej potoczy i czy komuś uda się wkraść w łaski Billa, sama zobaczysz.
Serdecznie dziękuję za komentarz, pozdrawiam i ściskam;*