niedziela, 22 kwietnia 2018

Część 31. „W labiryncie marzeń”


Część 31. „W labiryncie marzeń”


            Miał wrażenie, że z każdym dniem kocha ją coraz bardziej. Budził się i zasypiał z głową pełną Karen. Każda pojedyncza myśl od chwili, kiedy rano otwierał oczy, była poświęcona jej. Rytuałem stało się wyjście na taras tuż po przebudzeniu, żeby choć zerknąć na ten, piętro niżej. Wprawdzie ani razu jej tam nie zobaczył, ale i tak robił to każdego dnia.
            Tęsknota rozszarpywała go, gdy nie mógł być z nią, a kiedy wreszcie udręczony nawet krótkim oczekiwaniem na spotkanie stawał na wprost niej, szczęście unosiło go na swoich skrzydłach gdzieś pod białe, puchowe obłoki. Jednak każdy kolejny, upływający dzień im bardziej szczęśliwy, tym bardziej zbliżał chwilę jej stąd wyjazdu. Odganiał od siebie tę myśl, miał cichą nadzieję, że przez te kilka dni wiele może się zmienić, ale też wyrzucał sobie brak zdecydowania i swoją beznadziejność. Już dawno powinien powiedzieć jej o swoich uczuciach, a wciąż milczał, nie dając nawet najmniejszych sygnałów. I sam nie wiedział czego tak naprawdę się boi, bo przecież lepiej było znać twardość gruntu pod stopami robiąc krok naprzód, niż nie poznać go nigdy i stać wciąż w miejscu, będąc pogrążonym w ciągłej niepewności.
            - W takim razie jakie plany na popołudnie i wieczór? - zapytała Karen, siadając przy stoliku na tarasie restauracji, gdzie czekał na nią Bill.
            - Myślałem o festynie w miasteczku, a potem może jakiś klub? - Uśmiechnął się, odkładając gazetę.
            - Festyn? - Uniosła do góry brwi.
            - Tak, co roku jest organizowany o tej porze. Wprawdzie nie przepadam za takim tłokiem...
            - Więc może nie chodźmy tam? - przerwała mu Karen oczami wyobraźni widząc kolejną, pogrzebaną nadzieję. W miejscu z tłumem ludzi, przecież z pewnością nic się nie wydarzy, chociaż tak po prawdzie wiele chwil spędzili sam na sam, a i tak do niczego nie doszło. Może po prostu był zbyt szlachetny, aby zaciągnąć do łóżka mężatkę? Choć z drugiej strony już nakreśliła swoje zamiary, wyraźnie powiedziała mu, że zamierza się rozwieść, i czasem czuła, że nie jest mu zupełnie obojętna jako kobieta, jednak wciąż nie inicjował niczego. Może więc to właśnie ona powinna zrobić ten pierwszy krok?
            - Jakoś to przeżyję, bo chciałbym ci pokazać jak u nas wygląda taka zabawa na zakończenie sezonu. - Uśmiechnął się lekko.
            - Ależ zleciało... – Czując lekki zawód westchnęła i spojrzała na niego. - I pomyśleć, że jestem tu prawie dwa miesiące.
            - I pomyśleć, że za tydzień stąd wyjedziesz... - podchwycił, a jego serce przekłuło ostrze smutku. Wiedział, że na jakikolwiek krok ma niewiele czasu, a dzisiaj była świetna okazja, żeby wszystko z siebie wyrzucić, musiał tylko jakoś to zaaranżować; spacer po plaży, taniec w klubie... Nieważne gdzie, potrzebna była tylko bliskość i odpowiednia atmosfera.
            - Mam jeszcze tyle niepoukładanych spraw... - jęknęła Karen, wyrywając go z zamyślenia.
            - A mąż... Odzywał się? - zapytał nagle.
            - Próbował, ale odrzucałam połączenie - odparła, zwieszając wzrok gdzieś na horyzoncie. - Nawet, gdy dzwonił na hotelowy numer rozłączałam się.
            Nie odpowiedział, ponieważ musiałby skwitować to dwoma słowami, jakie teraz przychodziły mu do głowy; „bardzo dobrze”. Miał swoje zdanie na temat Franza, lecz w swojej szlachetności nie mówił o nim źle od tamtej chwili wzburzenia, kiedy zobaczył siniak na jej twarzy. Miał nadzieję, że sama dojrzała już do tego, żeby wyrobić sobie o nim odpowiednie zdanie tak szybko, jak szybko zmienił się z czułego i opiekuńczego męża w chama i bestię. Chociaż z pewnością cały czas nim był, kryjąc się tylko pod przybraną dla swoich celów maską?
            - Chodźmy - odezwał się w końcu wstając od stolika. - Pójdziemy piechotą, mam dość ciągłej abstynencji. - Zaśmiał się.
            Do miasteczka faktycznie nie było daleko i dystans dzielący ich od hotelu do rynku, gdzie znajdowało się centrum całej zabawy, przebyli w niecałe pół godziny. Kiedy tam dotarli impreza właśnie się rozkręcała, a na pokaźnej estradzie, gdzie miało wystąpić kilka gwiazd rodzimego rynku muzycznego, właśnie produkował się mniej znany artysta.
            - Może jakieś piwo na początek? - zaproponował nieśmiało.
            - Jasne, bardzo chętnie - Uśmiechnęła się Karen i ruszyli w poszukiwaniu wolnego stolika w jednej z przytulnych knajpek na powietrzu. Masa turystów, jaka tego dnia przewijała się z uwagi na festyn, już po chwili dała im się we znaki. Bill nie lubił takich miejsc, ponieważ mimo ukończonej jakiś czas temu kariery, wciąż był rozpoznawalny i szczególnie młode kobiety nie pozwalały sobie na przejście obok niego zupełnie obojętnie, przesyłając promienny uśmiech, lub najzwyczajniej prosząc o autograf. Niekiedy obrzucały Karen badawczym spojrzeniem zabarwionym nutą zazdrości. Sama nie wiedziała, czemu właśnie z tego powodu czuje się tak cudownie, przecież byli zaledwie dobrymi znajomymi, przyjaciółmi z własnym, może nie do końca poukładanym życiem.
            - Czuję się osaczony... - szepnął jej do ucha śmiejąc się, kiedy już znaleźli wolne miejsce w jednej z kawiarni i raczyli się właśnie przyniesionym przez kelnerkę piwem.
            - Powinieneś się cieszyć, to znaczy, że wciąż jesteś popularny i podobasz się kobietom - odparła zadziornie. Podchwycił niemal w lot i sam się sobie dziwił, jak znalazł w sobie tę śmiałość, żeby zadać to pytanie:
            - A tobie się podobam? - Przez jeden, krótki moment ich spojrzenia spotkały się i choć o tym nie wiedzieli, niemal w tej samej chwili ich ciała przeszył przyjemny dreszcz.
            - Owszem, ale jesteś moim przyjacielem więc... - Nie wychwycił tego co powiedziała ponad to, ponieważ zamiast jej słów, do jego uszu dotarł piskliwy głos jakiejś młodej kobiety, która stała tuż obok z kartką i długopisem w ręku, zagłuszając słowa wypowiedziane przez Karen swoją prośbą o autograf. Rozkojarzony spojrzał na nią i promiennie się uśmiechnął odbierając  kartkę. Smukłe palce objęły długopis, aby złożyć zamaszysty podpis. Karen przyglądała mu się w skupieniu, a jej umysł zaczęły zaprzątać swawolne myśli, którym towarzyszył lekki i przyjemny dreszcz przepływający jak prąd przez jej ciało. Jego dłonie były tak piękne i delikatne, że przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać od nich wzroku, i choć wielokrotnie wcześniej im się przyglądała, teraz jakoś wyjątkowo przykuły jej uwagę. Gdyby tak mogła poczuć ich dotyk na swoim ciele...
            Odruchowo zacisnęła palce na szklance z piwem. Miała wrażenie, że właśnie wspina się na sam szczyt swoich marzeń związanych z nim, do tej pory jeszcze aż tak śmiało o nim nie myślała, nie imaginowała sobie podobnych sytuacji, a teraz pod wpływem jakiegoś impulsu i jego wcześniejszego pytania snuła wyobrażenia, które wzbudzały w jej podbrzuszu przyjemne mrowienie. Dlaczego o to zapytał i czemu ona znów, wbrew sobie, odpowiedziała zbywając go jakąś tam przyjaźnią? Miała od niego jednak tyle sygnałów, świadczących o tym, że nie jest to tylko czyste koleżeństwo, a sama wciąż upierała się przy tej myśli. A co, jeśli przez swoje idiotyczne zachowanie traci właśnie coś ważnego? Może jednak była jakaś szansa na szczęście u jego boku...?
            Bill przewrócił oczami na kolejną prośbę o autograf, jednak jego grzeczność nie pozwoliła mu na odmowę. Tymczasem przy ich stoliku zebrał się mały tłumek chętnych. Podpisywał szybko kolejne kartki modląc się w duchu, żeby tylko nie przybyło kolejnych łowców autografów. W końcu te kobiety tylko zabierały mu cenne chwile, które chciał spędzić z Karen.
            - Nareszcie - jęknął, kiedy już podpisał ostatnią kartkę i miał ogromną nadzieję, że na dzisiaj koniec. Na wszelki wypadek rozejrzał się z obawą po okolicznych stolikach, a nie zauważywszy żadnego zagrożenia ze strony gości knajpki, przesiadł się tyłem do ulicy, tak na wszelki wypadek, żeby ewentualnie przechodzące tam jakieś byłe fanki nie mogły go wypatrzeć.  
            Miał niewysłowioną ochotę wrócić do pytania, które zadał jej kilkanaście minut temu, ale najzwyczajniej było mu głupio. Był teraz wściekły sam na siebie, za tę pewną nieśmiałość, której nie wyzbył się przez te wszystkie lata sławy. Miał nadzieję, że jeszcze dzisiejszego wieczoru będzie okazja, by zadać jakieś podchwytliwe, dwuznaczne pytanie, zorientować się jakie ma szanse na akceptację planowanego wyjawienia swoich uczuć. Na samą o tym myśl, zawładnął nim niewielki strach. A co, jeśli zostanie odrzucony? Wprawdzie czuł jej przychylność, ale nie był tak do końca pewien, czy przypadkiem nie jest to spowodowane tylko absolutną i czystą przyjaźnią. Najwyższa pora była w końcu się o tym przekonać, wszak czasu pozostało naprawdę niewiele.
            - Idziemy? - rzuciła Karen dopijając swoje piwo. - Mam nadzieję, że już nie trafią nam się żadne twoje fanki. - Zaśmiała się.
            - Słowo daję, że odmówię - Skrzywił się, pozostawiając na stoliku banknot.
            - Nie odmówisz - Pokręciła głową z całym przekonaniem.
            - A zobaczysz, przekonasz się - odparł z ogromną stanowczością. Był pewien swojego postanowienia, ponieważ nie miał zamiaru spędzić całego wieczoru na rozdawaniu autografów, gdy jakimś kobietom przypomniało się właśnie, że był kiedyś gwiazdą. Jednak na szczęście, już nic takiego się nie powtórzyło, może dlatego, że swoją uwagę skupiał tylko i wyłącznie na Karen, nie rozglądając się i nie zauważając nikogo wokół.
            Wmieszali się w tłum stojący pod sceną, na której właśnie jakiś mniej znany wokalista eksponował swój mierny talent.
            - Śpiewałeś kiedyś na takim festynie? - zapytała nagle Karen.
            - W ogóle, czy tu? - Bill nie zrozumiał pytania.
            - Tu oczywiście.
            - Nie, no coś ty - zaśmiał się.
            - Dlaczego się śmiejesz, wiesz jak uświetniłbyś swoim występem taką imprezę?
            - Proponowano mi, ale ja mógłbym zaśpiewać tylko z chłopakami, a oni w te dni przeważnie są gdzieś w trasie.
            Kiedy mówił ostatnie słowa, spiker zapowiedział właśnie konkurs dla par i objaśniając jego szczegóły poinformował, że dotyczyć on ma wiedzy o partnerze i nie jest przeznaczony dla małżeństw. Bill bez chwili zastanowienia spojrzał na Karen:
            - Chodź! - Pociągnął ją za rękę.
            - Oszalałeś?! - roześmiała się. - Przecież nie jesteśmy parą, przegramy!
            - Ale nikt o tym nie wie, poza tym myślę, że wiemy o sobie wystarczająco dużo, no chodź, będzie zabawnie! - Nie bacząc na jej wątpliwości, przedzierał się przez tłum ciągnąc ją za sobą za rękę. Po chwili, obydwoje stali już na scenie, śmiejąc się sami z siebie.
            - Jesteś szalony! - stwierdziła Karen, kiedy czekali na jakieś dwie, brakujące pary, a gdy zgłosiła się wystarczająca liczba osób, prowadzący ogłosił zasady konkursu. Uczestnicy mieli stanąć przy tablicach i odpowiadać na pytania dotyczące przyzwyczajeń i życia swojego, oraz partnera, oczywiście nie widząc odpowiedzi tej drugiej osoby. O zwycięstwie miała zdecydować jak największa liczba poprawnych, to znaczy pokrywających się odpowiedzi. Na pytania trzeba było odpowiedzieć podwójnie - dotyczyły one osoby odpowiadającej, jak i partnera. Bill skwitował to wszystko tylko pewnym siebie uśmiechem i biorąc do ręki czarny flamaster stanął przy wskazanej mu tablicy. Miał wrażenie, że wie o niej wszystko; co lubi, czego nie cierpi, jakie ma przyzwyczajenia, co sprawia jej przyjemność, a co irytuje. Te tygodnie spędzone z nią, te wszystkie rozmowy sprawiły, że poznał ją, jak chyba jeszcze nikogo. Może stało się tak dlatego, że uważnie jej słuchał? Ale nie robił tego tylko z czystej grzeczności, kiedy ją pokochał zapragnął wiedzieć o niej wszystko, posiąść wiedzę jaką powinno się mieć o ukochanej osobie. Teraz zamierzał ją wykorzystać i choć nie byli parą, chciał jej pokazać, że mogą wygrać ten konkurs mimo to, chciał dać jej jakiś znak, że nie jest dla niego tylko zwykłą przyjaciółką, a może potem, za godzinę, za dwie, wyjawi jej nieco więcej? Przecież w końcu od czegoś trzeba było zacząć.
            Pierwsze pytanie było tak banalne, że się roześmiał.
            - Czy partnerka lubi długo spać, czy jest rannym ptaszkiem?
            Oczywiście wiedział to; te poranne joggingi Karen mogły świadczyć tylko o jednym. O swoje odpowiedzi był spokojny, obawiał się tylko jak odpowiadać będzie Karen, czy ona także wystarczająco uważnie go słuchała? Nie wiedział jednak, że ona wiedziała o nim równie dużo jak i on o niej. Chłonęła każdą najmniejszą informację jak gąbka wodę, chciała o nim wiedzieć wszystko, bo pokochała go równie mocno jak i on ją.
            Kolejne pytania przywoływały na ich twarzach tylko uśmiechy satysfakcji. Nie wiedzieli o tym, ale oboje równie mocno się starali, żeby udowodnić sobie jak bardzo są sobą zainteresowani.
            Z równowagi wytrąciło ich tylko jedno pytanie, co dla innych, spędzających ze sobą noce było czymś naturalnym.
            - Czy partner, tu mamy na myśli mężczyznę, szybko zasypia po namiętnym seksie? – Karen nie miała o tym pojęcia, toteż nie wiedziała jak odpowiedzieć i oboje mieli dylemat, przecież nie spędzili ze sobą nocy nawet tylko śpiąc, a co dopiero kochając się. Bill nie miał pojęcia jaką odpowiedź obstawi Karen, a coś odpowiedzieć przecież musiała. W tym wypadku trzeba było strzelać i nawet o tym nie wiedząc, zgodnie obstawili opcję, że nie zasypia.
            Jakież było ich zdziwienie, kiedy po podliczeniu wyników spiker ogłosił:
            - Największą ilość zgodnych odpowiedzi ma para numer... - Chwila konsternacji, jaka zawsze towarzyszy ogłoszeniu wyników była krótka, lecz im wydawała się wiecznością, a w końcu mężczyzna prowadzący dokończył: - Pięć!
            Rozległ się gorący aplauz publiczności zgromadzonej pod sceną. Wpadając sobie w ramiona z radości z powodu wygranej, jeszcze w to nie wierzyli, ale kiedy wszyscy inni uczestnicy zaczęli im gratulować zgodnie stwierdzili, że to wszystko musi być prawdą. Niby tak błaha zabawa - dla nich znaczyła tak wiele. Udowodnili sobie tym samym, że znają się lepiej niż pary będące ze sobą kilka miesięcy, czy nawet dłużej. Czy to w ogóle było możliwe? Dopiero teraz zrozumieli, jak bardzo są sobą zainteresowani i z jaką uwagą słuchali siebie nawzajem. Nagrodę w postaci laptopa od razu przekazali na tutejszy dom dziecka; przecież nie brali udziału w tej zabawie po to, aby coś wygrać. Schodzili ze sceny żegnani gromkimi brawami, a kiedy wreszcie oddalili się na odpowiednią odległość, żeby móc się wzajemnie słyszeć, Karen zatrzymała się i spoglądając mu w oczy zapytała:
            - Jak to możliwe, że znasz mnie lepiej niż mój własny mąż?
            - Może po prostu lepiej cię słucham? - odparł Bill i gasząc promienny uśmiech, wpatrywał się w jej także poważną już twarz. Teraz mógłby przysiąc, że nikt i nic wokół niego nie istniało, a przed oczami miał tylko jej wyrazisty obraz i kto wie, może gdyby nie znajdowali się właśnie w miejscu pełnym ludzi, zdobyłby się na krok o którym marzył od zawsze.
            - Nie wierzyłam, że wygramy, naprawdę... - westchnęła Karen ruszając przed siebie. - Ale kiedy już stanęliśmy na tej scenie, nagle ten konkurs wydał mi się nie tylko zabawą, a czymś ważnym i za wszelką cenę chciałam go wygrać.
            - Dlaczego? - zapytał, ruszając wolnym krokiem obok niej.
            Przez chwilę szła w milczeniu z wbitymi w kieszenie sukienki dłońmi zastanawiając się co ma odpowiedzieć. Nie sądziła, że dobrym pomysłem będzie powiedzenie mu całej prawdy, nie chciała też kłamać, ani zmyślać niczego naprędce. Czuła, że zerka na nią wyczekująco, chociaż wcale jej nie ponaglał.
            - Może chociażby dlatego, żeby ci udowodnić, że ja też słuchałam cię uważnie, że wszystko to o czym mi opowiadałeś, pozostało w mojej pamięci?
            Cokolwiek miały oznaczać jej słowa, w tej chwili były dla niego bardzo ważne. Choć uznał teraz siebie za głupca, doszukiwał się w nich jakiegoś podtekstu, i bardzo chciał go odnaleźć. Miał wrażenie, że udało mu się z nich wyłowić jakiś ukryty sens, jakiś szczegół, który byłby iskrą do dalszego działania, do podjęcia nieco śmielszych kroków. Znów chciał zapytać po prostu: „dlaczego?”, lecz zdawał sobie sprawę, że byłoby to śmieszne.
            - Jestem dla ciebie ważny? - wypalił nagle, już po chwili żałując tych słów. A co będzie, jeśli odpowie wbrew jego oczekiwaniom?
            - Oczywiście! - odpowiedziała Karen bez chwili namysłu, uśmiechając się promiennie. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
            Nie spodziewał się żadnego miłosnego wyznania, a jednak jej odpowiedź nie ucieszyła go ani trochę. Przyjaźń była bardzo wartościowym uczuciem, ale on pragnął teraz innego, i miał wrażenie, że są to tylko marzenia, które nigdy się nie spełnią. Starał się odwzajemnić jej uśmiech szczerze, ale wątpił czy mu się to udało. Nie odpowiedział nic, nie chcąc zdradzić swoich uczuć odmienną tonacją głosu, czy jego drżeniem, toteż szli przez dłuższą chwilę w milczeniu, gdy przed ich oczami zamigotał kolorowy neon nocnego klubu.
            - Wejdziemy? - zapytała Karen, nieśmiało wskazując drzwi.
            - Jasne! - Zaśmiał się. - Przecież obiecałem ci dobrą zabawę, a do rana daleko.
            Słońce zaczynało właśnie tonąć w morzu, ale do rana faktycznie pozostało jeszcze wiele godzin. Nie zamierzał ich marnować, wiedział, że są to ostatnie chwile, które może wykorzystać. Do jej wyjazdu pozostało kilka dni, w dodatku w każdej chwili mógł przyjechać Franz.  
            Wewnątrz próbowali znaleźć jakiś wolny stolik, ale, gdy im się to nie udało, musieli zadowolić się miejscem przy barze.
            - Czego się napijesz? - zapytał Bill.
            Karen popatrzyła na niego przez chwilę, jakby w zamyśleniu, po czym delikatnie się uśmiechnęła.
            - Z tobą najlepiej smakuje mi wino - odparła wolno, patrząc wprost w jego źrenice. Lekko uniósł brew do góry. Czyżby to był podtekst, którego tak usilnie się doszukiwał? Czy tylko jego głodna wyobraźnia, nakazała mu za taki uważać wypowiedziane przez nią zdanie?
            - Dlaczego akurat wino? - Nie mógł oprzeć się zadaniu tego pytania.
            - Sama nie wiem... Ale jesteś takim wspaniałym mężczyzną, cudownym przyjacielem - Oparła się łokciem o blat baru, a palcami wolno przeczesywała długie kosmyki. Ten widok był dla niego czymś wspaniałym, zauroczył go w tej chwili, toteż jak zza światów dotarł do niego głos kelnera:
            - Co podać? - Ocknął się i natychmiast wyrecytował: - Dwie lampki czerwonego, półsłodkiego wina - Kelner już otwierał usta, żeby zapytać jakiej marki trunek ma podać, kiedy Bill wyprzedzając jego pytanie, szybko dodał: - Dobrego, bardzo dobrego, najdroższego jakie macie - Po czym znów zwrócił swoje powłóczyste spojrzenie w stronę Karen. Ta miała jeszcze coś dopowiedzieć, ale pod wpływem tego wzroku straciła wątek. Nie pamiętała, żeby ktokolwiek i kiedykolwiek patrzył na nią w ten sposób. To spojrzenie paraliżowało ją już od samego początku, od dawna, nawet z ekranu telewizora, i zawsze działało na nią hipnotyzująco, ale teraz wydawało jej się przepełnione większym ciepłem, zabarwione nutą namiętności i na pewno sympatii, lecz wciąż nie wiedziała jak wielka jest ta sympatia, czy jest tylko i wyłącznie przyjaźnią, czy jej osoba fascynuje go również jako kobieta, a może partnerka i teraz właśnie pomyślała, że choćby miał ochotę pójść z nią tylko do łóżka, nie zawahałaby się ani przez moment, choćby po to, żeby zabrać ze sobą piękne wspomnienia.
            - Przyjacielem... - powtórzył za nią jak echo, wtapiając swoje spojrzenie w tłum tańczących. Znowu padło to słowo… Nie chciał być tylko przyjacielem, chciał być kimś więcej, a może był, tylko w obliczu swojej sytuacji skrzętnie to ukrywała? Sam nie wierzył w to co myślał i na co miał nadzieję. Chwilami odganiał te marzenia, a czasem się w tym wszystkim nakręcał. Pragnął tego całym sercem, pragnął jej bliskości, im bardziej zbliżał się jej wyjazd, tym bardziej był zdesperowany w swoich marzeniach. Każdego wieczoru tuż przed zaśnięciem nakręcał w swojej głowie film, którego scenariuszem była ich wspólna przyszłość. Oczyma wyobraźni widział ich życie w hotelu, spacery nad morzem, pracę i jakieś wyjazdy, aż w końcu pojawiły się też i dzieci. Czasem miał wrażenie, że wpada w jakiś obłęd i często śmiał się z siebie, próbując wypełnić głowę myślami zupełnie innej treści - na próżno. W jego marzenia wciąż wkradała się ona, pani jego serca i umysłu.
            Kiedy jego wzrok zbłądził na parkiet, jej spojrzenie ukradkiem pochłaniało profil twarzy, która była dla niej najdroższą. Uwielbiała na niego patrzeć, a bezkarnie mogła to robić tylko wówczas, gdy o tym nie wiedział. Delikatna dłoń, idealnie wypielęgnowana, z zadbanym manicuire i gustownym sygnetem na jednym z palców obejmowała nóżkę kieliszka i tylko jej wielkość świadczyła o tym, że jest to dłoń męska. Lekko umięśniony tors odziany w cienką, czarną koszulkę, która ukrywała niemal idealne ciało, to wszystko sprawiło, że poczuła jak jej wnętrze pulsuje siłą pragnienia. Tak wiele by dała, gdyby mogło spełnić się jej marzenie, gdyby mogła poczuć to szaleństwo spełnienia z nim choć jeden, jedyny raz w życiu... W niemocy lekko przygryzła dolną wargę, a w jej głowie kłębiły się wciąż niegrzeczne i nieokiełznane myśli, podsycone tym wspaniałym widokiem i czerwonym winem. Kiedy kolejny raz jej wzrok prześlizgnął się po jego ramieniu spostrzegła, że właśnie odwrócił głowę. Na krótką chwilę ich spojrzenia spotkały się, lecz stchórzyła umykając w zupełnie inną stronę. Z plątaniny myśli rodzących się w jej głowie wyłowiła jedną; po co? Może lepiej dać mu jakiś znak, jakiś sygnał, niechże spełnią się te cudowne marzenia nawet za cenę pozostania w jego oczach dziwką...
            - Karen...? - usłyszała jego głos, co pozwoliło jej wrócić spojrzeniem na ukochaną twarz.
            - Tak...?
            - Zatańczysz ze mną? - uśmiechnął się lekko, prosząco, jakby nie wierzył, że mogłaby się zgodzić, ponieważ nic nie odpowiadała, tylko patrzyła na niego, jakby powiedział coś absurdalnego, toteż pospiesznie dodał: - Ja nie tańczę zbyt dobrze, ale ten kawałek jest taki, że chyba sobie poradzę - Znów na jego ustach zagościł niepewny uśmiech.
            - Przecież to nic trudnego, damy sobie radę - Zsunęła się ze stołka i poprawiła sukienkę, która nieco przekręciła jej się w pasie. Poczuli dłonie w swoich dłoniach, nieświadomi kto pierwszy zdobył się na ten krok, ale to przecież było nieważne, najważniejsza była ta upragniona bliskość, do której oboje dążyli, a po kilku minutach rozkołysali się w wolnym tańcu, upojeni kojącą muzyką i zapachem swoich ciał.

środa, 11 kwietnia 2018

Część 30. „Czerwień krwi”


Część 30. „Czerwień krwi”


            Chciał podarować jej cudowny dzień, pełen relaksu i spokoju, żeby mogła się wyciszyć i zapomnieć o tym koszmarze. Na początek spacer promenadą ukoił jej wciąż skołatane wspomnieniami nerwy, a jemu przyniósł chwilę zapomnienia, choć już niebawem w jego myśli zaczęły wkradać się dręczące wyobrażenia. Nie wyciągał z Karen żadnych opowieści przebiegu tego zdarzenia i nawet nie miał zamiaru, chociaż chciałby wiedzieć co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy, i nie z ciekawości, ale z chęci pomocy. Jedyne co wiedział to, że tamten wymierzył jej policzek, ale czy tylko jeden? A co było potem? Czy wydarzyło się jeszcze coś złego? Nie słyszał żadnej kłótni, więc może po prostu ostra wymiana zdań na samym początku zakończyła się właśnie w taki sposób i oboje na siebie wściekli, poszli osobno spać? Gdyby ten bydlak tu był, gdyby nie wyjechał, nie mógłby się powstrzymać od interwencji, a on uciekł jak zwykły tchórz. Pieprzony damski bokser!
            Przez te wszystkie myśli był nieco rozkojarzony, ale dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. Sama czasem chyba była w nieco innym świecie, ale on wiedział, że musi zrobić coś, co pozwoli jej wrócić znów każdą myślą do tego co tu, teraz i z nim. Musiał zaplanować resztę tego dnia co do minuty i chciał, aby ten dzień zakończył się jakoś niebanalnie.
Obiad zjedli w restauracji, w miasteczku. Chciał jak najpóźniej przywieźć ją do hotelu, żeby jak najdłużej oddalić koszmar przykrych wspomnień. Nie śmiał też pytać co dalej zamierza z tym zrobić, nie chciał drążyć tego tematu, żeby nie sprawiać jej bólu. Wiedział, że musi poczekać cierpliwie, aż zdecyduje się podjąć taką rozmowę sama.
            Po południu wybrali się na leniwą wędrówkę po okolicy i przy tej okazji pokazał jej niewielki, zabytkowy pałacyk. Wciąż jednak nie miał pomysłu co specjalnego zaplanować na wieczór. Jednak spojrzenie na pewną, górującą nad miasteczkiem budowlą sprawiło, że na myśl wpadł mu ciekawy zamysł.
            - Jedziemy - Pociągnął ją za rękę w stronę parkingu.
            - Do hotelu? - zapytała spokojnie, niczemu się nie dziwiąc, w końcu spędzili ze sobą cały, przemiły dzień.
            - Nie, jeszcze nie - uśmiechnął się tajemniczo, zamykając za nią drzwi auta. Powiodła za nim teraz już zdziwionym spojrzeniem, zastanawiając się co wykombinował.
            - Więc gdzie? - spojrzała na niego, kiedy już usiadł na miejscu kierowcy.
            - Niespodzianka! - Zaśmiał się perliście.
            - Oj Bill... - Wydęła delikatnie usta. Przy nim zapomniała o bólu psychicznym, bo tego fizycznego już nawet nie czuła, czasem tylko przy próbie uśmiechu dawał o sobie znać. Jednak obecność Billa, jego czułość i troska, sowicie wynagradzały jej tę dolegliwość.
            - Nic nie powiem, jak niespodzianka to niespodzianka - Przez chwilę patrzył na nią z uśmiechem, ale zaraz wrócił spojrzeniem na drogę.
            - Dlaczego robisz dla mnie to wszystko? - zapytała po chwili cicho.
            - Chcę, żebyś choć na chwilę zapomniała o tym koszmarze - odparł, ze wzrokiem wbitym przed siebie.
            - Ale czemu ci tak na tym zależy? - Nie dawała za wygraną, jednak nie doczekała się odpowiedzi, ponieważ sprytnie zmienił temat słowami:
            - I jesteśmy prawie na miejscu.
            Zastanawiała się, czy to możliwe, że czuje do niej coś więcej niż samą przyjaźń, jednak była pewna, że gdyby było inaczej zdradziłby się jakimś nieopatrznym gestem, czy słowem, a tymczasem z jego zachowania wynikało, że to jest faktycznie tylko przyjaźń - troszczył się o nią, ponieważ ktoś komu ufała po prostu ją skrzywdził, a on był zbyt szlachetny, aby przejść obok tego obojętnie.
            Skręcił w boczną, wąską uliczkę, która prowadziła przez niewielki zagajnik.
            - Znowu nad morze? - uśmiechnęła się.
            - Niezupełnie - odparł cicho, zatrzymując się. - Chcę, byś sięgnęła nieba.
            Dopiero teraz zobaczyła gdzie są, a pokaźna budowla pod którą się zatrzymali okazała się latarnią morską. Wysiadła z auta i roześmiała się:
            - O nie! Jeśli myślisz, że tam wejdę, to się grubo mylisz! - pokręciła głową, wskazując palcem na górę.
            - Karen... Daj spokój - Bill z pobłażaniem pokręcił głową.
            - Mam lęk wysokości, za nic w świecie tam nie wejdę!
            - Ależ oczywiście, ze wejdziesz - Z cwanym uśmiechem na ustach, porwał ją na ręce i podążył w kierunku wejścia. Złapała go kurczowo za szyję.
            - Wariacie, puść mnie! - pisnęła, co on tylko skwitował szerokim uśmiechem, ale spełnił jej żądanie, jednak dopiero za progiem latarni. Na ich widok kobieta, która była wewnątrz odezwała się oschle:
            - Ale już nieczynne!
            - Dla mnie czynne, dzień dobry pani Meyer, a raczej dobry wieczór - przywitał żonę latarnika.
            - A, to pan! - Dopiero teraz kobieta się uśmiechnęła. - Przepraszam, nie poznałam, ciągle kręcą się jacyś turyści, którzy nawet w nocy chcieliby wejść na latarnię.
            - Pan Meyer na górze? - wskazał palcem schody.
            - Tak, może pan iść, ucieszy się, dawno pana nie było - odparła kobieta, mierząc Karen swoim spojrzeniem. Mieli wrażenie, że ma na końcu języka pytanie, kim jest dziewczyna, którą przyprowadził Bill, ale takt wziął pewnie górę, bo nie odezwała się.
            Bill chwycił Karen za rękę, prowadząc w kierunku schodów, które bez opamiętania wiły się po wewnętrznej ścianie wysokiej latarni na samą górę.
            Dziewczyna przez moment zaparła się.
            - Nie wejdę.
            - Ależ wejdziesz.
            Był nieustępliwy w dążeniu do celu, wiedziała, że jeśli się na coś uprze, będzie musiała poddać się jego woli. Mimo lęku jaki odczuwała przed wysokością, było to miłe poddanie.
            - Będziesz szła po ścianie, a ja od zewnątrz - Delikatnie pociągnął ją za rękę. Pokręciła tylko głową, ale ruszyła, kurczowo trzymając jego dłoń, ponieważ latarnia ta miała wewnątrz betonowe schody przylegające do ściany, pustej w środku wieży.
            - Nie spoglądaj w dół, tylko patrz w górę, jestem obok ciebie, niczego nie musisz się obawiać - Uspokajał ją niemal całą drogę, łagodnie tłumacząc, że z nim nie ma się czego bać. I nie bała się, choćby wiódł ją właśnie na dno piekła, gdy tymczasem on chciał podarować jej niebo.
            Latarnik okazał się bardzo miłym i ciepłym mężczyzną. Po krótkiej pogawędce z Billem powiedział w końcu:
            - My tak sobie tu miło gwarzymy, a widowisko się zaraz skończy.
            - No tak! - Bill lekko stuknął się otwartą ręką w czoło.
            Karen zupełnie nie wiedziała o co chodzi, zanim zdążyła go o cokolwiek zapytać, ten stając tuż za nią, swoją ciepłą dłonią zakrył jej oczy, drugą zaś objął ją w pasie, kładąc na brzuchu. Poprowadził przed siebie bardzo ostrożnie i po woli.
            - Zaufaj mi - szepnął wprost do jej ucha, owiewając je ciepłym oddechem. Kiedy się zatrzymali, położył jej ręce na barierce i odjął swoją dłoń od jej oczu. - Spójrz...
            Otworzyła oczy i zamarła. Przed sobą, tuż na wyciągnięcie ręki miała pomarańczowe słońce skąpane do połowy w tafli wody odbijającej poświatę nieba. Fioletowo-czerwone smugi kładły się wstęgami po obu stronach tej ognistej kuli. Miała wrażenie, że naprawdę może sięgnąć nieba, że właśnie stoi gdzieś po środku tego cudownego zjawiska jako niemy obserwator. I rzeczywiście, nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa, po chwili jednak dławiona wzruszeniem odwróciła się w jego stronę. Stał tuż za nią, czuła ciepło jego ciała i dotyk. Ta bliskość odurzyła ją na krótką chwilę, jednak szybko złapała oddech i szepnęła:
            - Dziękuję... - A wtedy stało się coś niespodziewanego i zaskakującego. Pochylił się nad nią i delikatnie, ledwie odczuwalnie musnął kącik jej zranionych ust. Zamarła, czując jak nogi uginają się pod nią, wstrzymała oddech, nie wydając z siebie nawet tchnienia, które on przywrócił nagle odsuwając się od niej.
            - Nie ma za co... - uśmiechnął się ciepło. - Odrobina zapomnienia nie zaszkodzi.
            I faktycznie, to wszystko tu, było jej cudownym zapomnieniem, a jednocześnie tęsknotą za czymś, co przecież nie miało prawa się zdarzyć. Sama się sobie dziwiła dlaczego tak kurczowo trzyma się tej myśli, przecież chciała odejść od Franza, po tym co jej zrobił nie chciała i nie mogła z nim być. Nie umiałaby żyć bez odrobiny zaufania, a do niego straciła już całe. Na dodatek czuła obrzydzenie. Nie mogła być dłużej jego żoną i o ile Billowi pozwoliłaby na każdą formę bliskości, tak miała pewność, że tamtemu nigdy więcej nie da się tknąć.
            Który to już zachód słońca oglądała razem z nim? Nie liczyła, ale za każdy z nich, choćby jeden, oddałaby wszystkie spędzone dni u boku Franza. Teraz uważała, że to był zmarnowany czas i żałowała, że nie da się go cofnąć.
            Stali tak długo, zanim słońce zupełnie zatonęło w morzu, a każde z nich pochłonięte własnymi myślami, które z każdą godziną coraz bardziej ich do siebie zbliżały.

***

            Kolejny dzień zaczął się pracowicie. Nie obyło się bez nich w dalszych pracach przy remoncie w domu dziecka, jednak one chyliły się ku końcowi i była to ich ostatnia, pracowita wizyta. Toteż spędzili tam kilka godzin, a że pojechali dość późno zeszło im do popołudnia. Po obiedzie rozstali się na krótko, aby wziąć prysznic, ponieważ wieczorem umówili się na spacer.
            Karen jeszcze była w łazience, kiedy zapukał do jej drzwi. Nieubrana, wystawiła tylko głowę i krzyknęła:
            - Wejdź! - Po czym znów się schowała, konwersując już zza drzwi. - Daj mi jeszcze jakieś dziesięć minut, a będę gotowa!
            - Dobrze! - zaśmiał się, przechodząc obok łazienki, wszedł do pokoju i włączył telewizor.    
            - Tylko nie strój się tam za bardzo, bo z naszego spaceru prawdopodobnie nici! - powiedział dość głośno, skacząc pilotem po kanałach.
            - Dlaczego? - zapytała Karen z łazienki.
            - Chyba będzie burza! - odkrzyknął, zerkając za okno. - Taka czarna chmura idzie od strony morza, ale można się było tego spodziewać, było strasznie duszno!
            W sumie chyba miłą perspektywą wydało mu się spędzenie czasu w hotelowym pokoju. Wprawdzie nawet nie liczył na jakąś chwilę intymnej bliskości, jednak sama myśl, że będą tu sam na sam, bez towarzystwa obcych ludzi - którzy na spacerze zapewne by ich otaczali - sprawiała, że wokół jego serca rozlewało się przyjemne ciepło.
            Czekając na Karen, niemo wpatrywał się w ekran telewizora, a myślami był zupełnie gdzie indziej, jednak po chwili jego uwagę przykuła wiadomość, jaką właśnie wypowiadał spiker w wieczornych wiadomościach:
            - Dziś na przedmieściach Berlina miały miejsce kolejne w tym miesiącu porachunki grup przestępczych. Dla dobra prowadzonego śledztwa policja nie chce ujawniać szczegółów. Poszukuje się natomiast srebrnego Audi Q7, a także czarnego Chevrolerta Cruze, które to auta widziane były na miejscu zdarzenia. Zapisane przez świadka numery rejestracyjne obu aut okazały się fałszywe, ale karoserie tych samochodów mogą posiadać ślady po strzelaninie. Ktokolwiek widziałby podejrzane auta tych marek, proszony jest o kontakt…
            Zasłuchany w wiadomości, zastanawiał się, czy nie spisać tak na wszelki wypadek płynących na pasku numerów telefonu i nawet nie zauważył stojącej tuż za nim Karen, która tylko powiedziała cicho:
            - Franz ma czarnego Chevroleta...
            To doskonale wiedział, ale odwrócił głowę i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, starając się obrócić jej obawę w żart:
            - Chyba nie przypuszczasz, ze to twój mąż. Jest sukinsynem, ale przecież nie mafiozą. - powiedział wbrew temu, co podejrzewał jego brat, a teraz także on sam. Obrzucił ją oceniającym spojrzeniem i dodał: - Ślicznie wyglądasz... - Ona tylko spojrzała mu głęboko w oczy w zamyśleniu, jakby nie słyszała w ogóle tego komplementu, ani wcześniejszego stwierdzenia i chciała mu coś przekazać spojrzeniem. Nie była wszak pewna swoich przypuszczeń, ale coraz bardziej zaczynała w nie wierzyć; zbyt dużo faktów świadczyło na jego niekorzyść.
            - Faktycznie chyba będzie burza - uśmiechnęła się lekko, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat, i spoglądając za okno. Popatrzył na nią z niepokojem; czyżby o tym wiedziała? Przeszedł go zimny dreszcz. Prawdopodobnie Hoffmann faktycznie jest gangsterem jak twierdził Tom. Kiedy pierwszy raz mu o tym napomknął, wówczas przypuszczał, że może tylko zadawał się z tego pokroju ludźmi, ale teraz wszystko zaczęło układać się w jedną całość. O nic już nie pytał, nie chciał zaprzątać sobie myśli przykrymi sprawami. Liczyło się tylko tu i teraz, ten wieczór i oni.
            - Więc co robimy? Siedzimy u ciebie? - zapytał.
            - Siedzimy - odparła. - I mam ochotę na szampana - Spojrzała na niego z tajemniczym błyskiem w oku, aż poczuł przyjemny dreszcz. Natychmiast wykręcił numer do restauracji, każąc sobie przynieść najlepszego szampana, i już po niedługiej chwili do apartamentu zapukał kelner z trunkiem w wiaderku wypełnionym po brzegi lodem i dwoma kieliszkami na tacy. Postawił ją na stoliku i otworzył butelkę, po czym skłonił się i wyszedł.
            Niemal jednocześnie chwycili kieliszki w dłonie.
            - Za szczęśliwą przyszłość - powiedział cicho, a w tym samym czasie usłyszeli pierwszy grzmot zbliżającej się burzy.
            - Wypiję za to, ale w moim przypadku to chyba nie jest możliwe - westchnęła cicho.
            - Dlaczego? - Spojrzał na nią znad kieliszka przenikliwym wzrokiem.
            - Po powrocie do Berlina będę musiała znaleźć pracę, muszę wymówić ludziom mieszkanie po mamie. Muszę zacząć wszystko od nowa... - powiedziała cicho, spuszczając wzrok.
            - I to może być właśnie twoja szczęśliwa przyszłość… Chcesz od niego odejść? - zapytał, czując, że serce szaleje mu w piersi, że zaczyna znów bić rytmem uśpionej wcześniej miłości. Wreszcie powiedziała o czymś, o co pytać nie chciał, a na co tak cierpliwie czekał. I choć zaczęła bardzo ogólnikowo, to ta wiadomość już dodała mu skrzydeł. Miał nadzieję, że może jeszcze dziś całkowicie się przed nim otworzy. Karen jednak nie zamierzała opowiedzieć mu o wszystkim, co zdarzyło się tamtej nocy, a przynajmniej nie dziś, nie teraz. Może kiedyś, przy sprzyjających okolicznościach wyciągnie to z zakamarków swojego umysłu, i z pewnością byłaby gotowa zrobić to wówczas, kiedy już ze wszystkim się upora, a to pozostanie jedynie niemiłym, choć już zupełnie obojętnym i niebolesnym wspomnieniem. Dziś nie zamierzała rozdrapywać ledwie gojącej się rany na duszy, nie chciała psuć sobie i jemu tego wieczoru. On złagodził każdą jej obawę i uśpił wszystkie lęki, nie chciała powierzać mu w tej chwili tego brzemienia. Była w pewnym sensie zadowolona, że na coś przydały jej się warsztaty psychologiczne, na które uczęszczała, kiedy zamierzała podjąć drugi kierunek studiów, a co skutecznie wyperswadował jej Franz. Przede wszystkim dzięki niemu, ale także przy pomocy wiedzy jaką tam posiadła uporała się z dręczącym ją wciąż wspomnieniem, pozostającym niczym piętno na jej psychice. Skrzętnie wciskając je w zakamarek swojej głowy, gdzieś między zwoje umysłu, na samo jego dno, zamroziła ten powracający koszmar i nie zamierzała teraz odmrażać. Chciała cieszyć się tą chwilą i bliskością mężczyzny, którego wybrało jej serce.
            - Nie mogę żyć z człowiekiem, któremu przestałam ufać - Wzniosła kieliszek do góry. - Wypijmy lepiej za to, żeby udało mi się zacząć żyć na nowo.
            - W razie potrzeby służę pomocą - palnął nagle. Spojrzała na niego ciepłym wzrokiem i lekko ścisnęła jego dłoń.
            - Dziękuję Bill, ale muszę się usamodzielnić, muszę nauczyć się radzić sobie sama i na nikogo nie liczyć.
            Kiwnął tylko głową, nie wypuszczając z uścisku jej drobnej dłoni. Mógł się tego spodziewać, jednak nie darowałby sobie, gdyby nie ofiarował jej pomocy. Znów się nie mógł powstrzymać:
            - Rozumiem, ale chcę, żebyś wiedziała, że nawet jeśli nie chcesz, to na mnie możesz liczyć. Zupełnie samej czasem może być ciężko.
            - Dziękuję, będę pamiętała - Wciąż trzymając go za dłoń, wzniosła kielich do góry. Zrobił to samo.
            - W takim razie za twój szczęśliwy start w nowe życie - Stuknął szkłem o jej szkło, po czym obydwoje wypili do dna.
            Burza rozszalała się na dobre, błyskawice rozświetlały niebo, rozcinając je ostrzem piorunów, a w oddali głośno szumiało nieujarzmione morze. Wiatr mocno szarpał firanki w drzwiach tarasu i robił się coraz silniejszy, z każdą chwilą przeradzał się w prawdziwy huragan. Rzęsisty deszcz zacinał, wlewając się przez pootwierane okna.
            - To dopiero się rozpętało - jęknął Bill. - Trzeba wszystko pozamykać. Wejdę na chwilę do siebie, bo też otwarte zostawiłem. W tym czasie Karen zamknęła wszystkie uchylone okna, a także drzwi na taras, starła podłogę w miejscach, gdzie nalała się deszczówka.
            - Niezły potop się zrobił - zaśmiał się już w drzwiach, wracając. - Ale dawno nie widziałem takiej burzy - Podszedł do okna gdzie stała Karen i mimowolnie objął ją ramieniem.
            - Strasznie silny wiatr, zobacz, drzewa prawie się kładą - powiedziała cicho, zapatrzona w szalejącą za oknem wichurę.
            - A niech tam pada, my jesteśmy bezpieczni - Spojrzał na nią ciepło, po czym dodał: - Chodźmy, bo nam bąbelki z szampana ulecą - uśmiechnął się. Ponownie usiedli przy stoliku, a Bill wypełnił kieliszki musującym trunkiem.
            - Czy on wie, że chcesz od niego odejść? - zapytał, nie wytrzymując. Teraz, kiedy już wiedział jakie są jej zamiary, nieco się ośmielił.
            - Nie... - Spuściła wzrok, przesuwając opuszkiem palca po obrzeżu kieliszka. - Jeszcze nie wie. Kupił mi róże przed wyjazdem na przeprosiny, myślał, że one wszystko załatwią - uśmiechnęła się z lekką ironią. - A ja wywaliłam je do kosza, gdy tylko zamknął za sobą drzwi - Spojrzała w okno, topiąc wzrok w ciemności i widocznych strugach deszczu.
            Przełknął ślinę i nawet miał wrażenie, że to słyszy.
            „Chce od niego odejść, ale chce być samodzielna, nie chce pomocy... Może najwyższa pora, żeby powiedzieć jej o swoich uczuciach?”, w jego głowie zaczęły kłębić się myśli, które natychmiast zastępowały inne, mniej zdecydowane: „Może jednak nie teraz, gdy czuje się upokorzona przez własnego męża”. Dziesiątki ich rodziły się w jego umyśle, ale każda w tej chwili była niedorzeczna. Nieodpowiedni czas, złe miejsce...
            - A przysięga złożona mamie? - Przypomniał sobie nagle. Chciał wiedzieć, czy przypadkiem nic nie zmieni jej postanowienia.
            Obrzuciła go bystrym spojrzeniem:
            - Uważasz, że mama chciałaby, żebym z nim była w takiej sytuacji? Ona pragnęła dla mnie tylko miłości i bezpieczeństwa.
            - No tak... - zmieszał się, spuszczając głowę. - Mówię od rzeczy.
            - Nie wiedziała jaki on jest, myślała, że to dobry i uczciwy człowiek, zresztą tak się sprzedawał i naprawdę świetnie się maskował.
            Nie odpowiedział, nadal siedząc ze wzrokiem wbitym w dno kieliszka. Znów zastanowił się, czy ona zdaje sobie sprawę, czym może zajmować się jej mąż, ale wszystko wyglądało na to, że tak. Chyba, że mówiąc to teraz, miała na myśli fakt, jak zachował się względem niej samej.
- A jeśli on nie pozwoli ci odejść? - zapytał w końcu.
            - Bill, żyjemy w wolnym kraju - Popatrzyła na niego z malującym się na jej twarzy lekkim politowaniem. - Zatrzyma mnie siłą? Ja niczego od niego nie chcę, mam mieszkanie po mamie, mam dokąd pójść. Na szczęście dziecka nie mamy.
            Gdyby tak mogła powiedzieć mu o wszystkich swoich rozterkach i o tym, o do niego czuje... Zaproponował jej pomoc, ale nie chciała, żeby się nad nią litował. Teraz patrzyła na niego, jak siedzi taki lekko, ale cudownie zażenowany. Przyjemne uczucie ciepła otuliło okolice jej serca. W dodatku wyglądał tak pięknie; czarne włosy rozłożyły się wachlarzem na jego ramionach odzianych w białą, lekko pokarbowaną koszulę dobrej marki. Był pedantem, wiedziała to. Zawsze czysty, schludny, dopracowany do granic możliwości, kuszący zapachem drogich, męskich perfum.
            Przy następnym kieliszku zmienili temat, jednak to co się działo za oknem, tym razem bardziej przykuło ich uwagę.
            - Jasna cholera... - jęknął, wstając i znów podchodząc do okna. - Jakiś tajfun, czy co? Żeby mi tylko jakichś szkód nie poczyniło.
            Faktycznie, to wszystko nie wyglądało najlepiej. W powietrzu, niesione silnym wiatrem fruwały jakieś nieokreślone kawałki materii; sami nie wiedzieli czy są to jakieś szczątki dachu, czy innych zerwanych fragmentów zabudowań, czy po prostu zwykłe śmiecie, wyszarpane przez wichurę z poprzewracanych koszy.
            - Dawno nie widziałam czegoś takiego - westchnęła z przestrachem Karen, gdy gdzieś z południowej strony rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.
            - No i wykrakałem w złą godzinę - jęknął Bill zbolałym głosem. – Pewnie poszła jakaś szyba.
            Przez chwilę patrzyli przez okna, usilnie starając się coś dostrzec, ale zaraz Bill sięgnął po telefon i spróbował połączyć się z recepcją, jednak tam nikt nie odbierał. Prócz odgłosów zza okna, nie słyszeli niczego więcej, dopiero po chwili na korytarzu zrobiło się podejrzane poruszenie.
            - Muszę zobaczyć, gdzie to się stało - spojrzał na nią, po czym ruszył w kierunku drzwi.
            - Zaczekaj! Idę z tobą! - krzyknęła, podążając za nim.
            Kiedy wyszli na korytarz, spostrzegli jakieś zbiegowisko na jego końcu. Szybkim krokiem ruszyli w tamtą stronę, a wówczas z windy wysiadła Nadia.
            - Właśnie szłam do ciebie, nie mogę się dodzwonić na pogotowie! - powiedziała poruszona.
            - Po co? - zapytał z przestrachem w oczach. - Co właściwie się stało?
            - To stare drzewo z tyłu, złamał się ten suchy konar, wybił szybę! Pani Susmeyer jest pokaleczona! - mówiła chaotycznie Nadia, drepcząc obok niego w kierunku pokoju gdzie wydarzyło się nieszczęście.
            - Ale co z tym pogotowiem?! - zapytał.
            - Nie mogłam się dodzwonić, ale spróbuję jeszcze raz! - odparła wyciągając telefon z kieszeni.
            Tymczasem Bill, który wszedł do pokoju gości, zobaczył przerażający obraz. Cały dywan był zachlapany krwią, a pokaleczonej kobiecie ktoś próbował jakimś sposobem zatamować krew cieknącą z ręki, a ktoś inny zawiązywał jej chusteczkę na przedramieniu. Wszystkie opatrunki na jej ręku były już mocno przesiąknięte krwią. Chaos jaki się wytworzył dodatkowo potęgowała szalejąca za oknem wichura, jeszcze bardziej słyszalna, przez wybite okno.
            Przykucnął przy niej.
            - Nie czuje się pani słabo? - zapytał.
            - Nie, jeszcze nie. Stałam przy oknie, obserwowałam to wszystko, kiedy ta gałąź się odłamała i uderzyła w szybę. To stało się tak szybko! - odpowiedziała kobieta. Zerknął w okno, gdzie wciąż w zbitej szybie tkwił stary konar. Potężne strumienie deszczu wlewały się przez wybitą dziurę, ale nie to było teraz ważne. Znów jego wzrok utknął na nasiąkniętych krwią bandażach.
            - Nadia! - krzyknął. - Co z tym pogotowiem!?
            Przywoływana dziewczyna po chwili wyłoniła się z grupki gapiów stojących w drzwiach.
            - Dodzwoniłam się, ale wszystkie karetki utknęły gdzieś w terenie, nie mają żadnej!
            - Jak to nie mają?! A jeśli ktoś umiera?! Pieprzone pogotowie! - zirytował się.
            - Proszę pana, co teraz będzie? - odezwał się zdenerwowany, starszy pan, mąż pokaleczonej kobiety. Karen, która właśnie przyniosła nowe bandaże i owinęła pokaleczoną rękę, patrzyła na człowieka ze współczuciem, po czym przeniosła wzrok na Billa. Ten tylko spojrzał na nią, na mężczyznę i panią Susmeyer, i natychmiast podjął decyzję.
            - Karen, pojedziesz ze mną, dobrze?
            - Może ja pojadę? - wtrąciła się Nadia.
            - Recepcja! - syknął tylko, a wówczas dziewczyna bez słowa odwróciła się i wyszła z pokoju.
            Nachylił się i wziął kobietę na ręce. Pokaleczona kończyna spoczywała na jej brzuchu, ale bandaże stykały się z białą koszulą Billa, która po chwili nasiąkła czerwienią sączącej się krwi. - Zawożę ją na pogotowie! - rzucił do mężczyzny, po czym pospiesznie wyszedł z pokoju. Zjechali windą na parter, gdzie na chwilę zatrzymał, zwracając się do Karen z prośbą.
            - Wyjmij mi z prawej kieszeni kluczyki, samochód stoi zaraz po lewej stronie.
            Zanim dziewczyna sięgnęła do wskazanej kieszeni, o czymś sobie przypomniała:
            - Bill, oboje piliśmy...
            Chwila konsternacji była naprawdę tylko mgnieniem kilku sekund.
            - Nie jestem pijany, mam to gdzieś, najwyżej stracę prawo jazdy, jej życie jest ważniejsze! - Spojrzał na kobietę, która wydała mu się teraz dużo bledsza i sam już nie wiedział, czy to wina innego rodzaju światła, czy naprawdę uszło z niej tyle krwi, że objawiło się to już widoczną zmianą koloru skóry.
            Wobec powyższego, Karen bez zażenowania sięgnęła do kieszeni jego dość mocno opiętych spodni. W innych okolicznościach, pewnie jej policzki przybrałyby odcień purpury, ale nie teraz, kiedy chodziło o czyjeś życie.
            Nie bacząc na lejące się z nieba strumienie wody, wyszli szybkim krokiem przed budynek, kierując się w stronę samochodu. Po kilku chwilach byli już zupełnie mokrzy, ale to teraz zupełnie się nie liczyło. Karen odblokowała alarm i otworzyła drzwi, a Bill posadził panią Sussmeyer na tylnym siedzeniu.
            - A tapicerka? Ta jasna skóra nasiąknie krwią... Może jakiś koc chociaż - odezwała się Karen nieśmiało.
            - Nie ma czasu na detale, wsiadaj i trzymaj ją - rzucił szybko, po czym przeszedł na miejsce kierowcy.
            Szpital był dość blisko i na szczęście udało im się tam dojechać w przeciągu kilkunastu minut bez komplikacji, czego najbardziej obawiał się Bill. Na drodze przecież mogło leżeć jakies powalone drzewo, czy złamany konar.
            Kiedy tak stali na korytarzu czekając na wiadomość od lekarza, który właśnie przyjął kobietę na izbę, Karen popatrzyła na Billa z czułością. Zupełnie przemoknięty, w zakrwawionej, białej koszuli wyglądał tak, jakby sam potrzebował medycznej pomocy. Miała teraz ogromną ochotę się do niego przytulić. Postąpił tak szlachetnie, nie bacząc na zniszczoną tapicerkę w samochodzie, ani na to, że biała, droga koszula może nadawać się już tylko do wyrzucenia. Ratował życie... W tej właśnie chwili zamyśliła się; czy jej mąż byłby gotów na takie poświęcenie? Czy przypadkiem ona sama nie stała gdzieś po środku tego wszystkiego? Może Franz właśnie kogoś zabijał, a Bill ratował czyjeś życie? Przeszedł ją dreszcz na samą myśl o tym.
            - Jesteś cała mokra - powiedział spoglądając na nią i delikatnie się uśmiechnął. - Zimno ci... - Przesunął dłonią po jej policzku, na którym wyraźnie widać było gęsią skórkę. W jego oczach widziała jakieś tajemnicze światło, nikłe iskry, lecz nie mogła odczytać ich znaczenia. Wiedziała tylko, że to spojrzenie jest najpiękniejszym na świecie, że oddałaby wszystko, by móc zobaczyć w tych oczach miłość. Miłość do niej.
            Objęła się rękami.
            - Sama nie wiem, czy to z zimna, czy ze strachu.
            - Dziękuję za pomoc... - Pochylił się, dotykając ciepłymi ustami jej policzka. - Też masz zaplamioną sukienkę.
            - To nieważne, najważniejsze, że tej pani nic nie będzie - odpowiedziała, czując teraz zupełnie inny rodzaj dreszczy.
            - Wezmę kawę - Wskazał na automat. - Jak tylko lekarz powie co z nią, pojedziemy.
            Delikatnie i z uśmiechem pacnął ją opuszką palca w nos, po czym podszedł do automatu z kawą, wrzucając bilon. Po chwili wrócił z dwoma kubkami w rękach.
            - To nas choć trochę rozgrzeje - uśmiechnął się, biorąc łyk gorącego napoju. Zrobiła to samo, śledząc każdy jego najmniejszy ruch, kiedy po chwili otworzyły się drzwi, pod którymi stali. Bill niemal natychmiast podszedł do mężczyzny w białym kitlu, który się stamtąd wyłonił. Tuż zanim podreptała zafrasowana Karen.
            - Wszystko będzie dobrze - odezwał się lekarz.- Właśnie pojechała na zabieg na cito, ma trochę poharatane żyły i trzeba co nieco połatać. Straciła dużo krwi, ale trochę uzupełniliśmy, no i po zabiegu też dostanie. Gdybyście państwo jej nie przywieźli na czas, mogłoby to się źle skończyć - Obrzucił spojrzeniem obydwoje, nie omieszkując zawiesić wzroku na ich poplamionych krwią ubraniach. – Prosiła przekazać, że jest państwu ogromnie wdzięczna za to poświęcenie i, że zwróci wszystkie koszty związane ze zniszczeniem tapicerki w aucie.
            Bill tylko uśmiechnął się i niedbale machnął ręką.
            - To wszystko drobiazg panie doktorze, mam ubezpieczenie. Najważniejsze, że jej nic nie będzie. Nie podarowałbym sobie tego. Bardzo panu dziękuję. - Uścisnął lekarzowi rękę.
            - Możecie państwo już jechać, jesteście całkiem przemoknięci.
            - A jak długo pani Susmeyer tu zostanie?
            - Myślę, że najdalej pojutrze ją wypiszemy, krótka obserwacja, zmiana opatrunku i do domu - Uśmiechnął się doktor.
            Podziękowali, po czym pożegnali się i ruszyli w kierunku drzwi. Na zewnątrz wciąż padał deszcz, lecz już zupełnie niewielki w porównaniu do ulewy, jaka tak niedawno tędy przeszła. Po niej pozostały tylko leżące fragmenty pozrywanych dachówek i stosy poroznoszonych przez wiatr śmieci.
            - Gdyby nie to stare drzewo, nic by się nie wydarzyło - westchnął Bill, wsiadając do auta. - A tak było mi szkoda ściąć ten suchy konar... - westchnął. - Jestem idiotą, ale ubzdurałem sobie, że drzewo też czuje.
            Karen uśmiechnęła się ciepło, kiedy usłyszała te słowa. To niewiarygodne, ile ten mężczyzna miał w sobie wrażliwości i dobroci. Jak to możliwe, że bycie gwiazdą nie zepsuło go ani trochę?
            W tej samej chwili jej myśli przerwał jego dźwięczny śmiech.
            - Wiem, jestem stuknięty! - Przechylił się i spontanicznie ucałował jej policzek. - Ale lubisz takiego wariata, prawda?
            - Oczywiście - odparła pewnie, a w myślach dodała: „Ja go kocham...”