Część 31. „W labiryncie marzeń”
Miał
wrażenie, że z każdym dniem kocha ją coraz bardziej. Budził się i zasypiał z
głową pełną Karen. Każda pojedyncza myśl od chwili, kiedy rano otwierał oczy,
była poświęcona jej. Rytuałem stało się wyjście na taras tuż po przebudzeniu,
żeby choć zerknąć na ten, piętro niżej. Wprawdzie ani razu jej tam nie
zobaczył, ale i tak robił to każdego dnia.
Tęsknota
rozszarpywała go, gdy nie mógł być z nią, a kiedy wreszcie udręczony nawet
krótkim oczekiwaniem na spotkanie stawał na wprost niej, szczęście unosiło go
na swoich skrzydłach gdzieś pod białe, puchowe obłoki. Jednak każdy kolejny,
upływający dzień im bardziej szczęśliwy, tym bardziej zbliżał chwilę jej stąd
wyjazdu. Odganiał od siebie tę myśl, miał cichą nadzieję, że przez te kilka dni
wiele może się zmienić, ale też wyrzucał sobie brak zdecydowania i swoją
beznadziejność. Już dawno powinien powiedzieć jej o swoich uczuciach, a wciąż
milczał, nie dając nawet najmniejszych sygnałów. I sam nie wiedział czego tak
naprawdę się boi, bo przecież lepiej było znać twardość gruntu pod stopami
robiąc krok naprzód, niż nie poznać go nigdy i stać wciąż w miejscu, będąc
pogrążonym w ciągłej niepewności.
-
W takim razie jakie plany na popołudnie i wieczór? - zapytała Karen, siadając
przy stoliku na tarasie restauracji, gdzie czekał na nią Bill.
-
Myślałem o festynie w miasteczku, a potem może jakiś klub? - Uśmiechnął się,
odkładając gazetę.
-
Festyn? - Uniosła do góry brwi.
-
Tak, co roku jest organizowany o tej porze. Wprawdzie nie przepadam za takim
tłokiem...
-
Więc może nie chodźmy tam? - przerwała mu Karen oczami wyobraźni widząc
kolejną, pogrzebaną nadzieję. W miejscu z tłumem ludzi, przecież z pewnością
nic się nie wydarzy, chociaż tak po prawdzie wiele chwil spędzili sam na sam, a
i tak do niczego nie doszło. Może po prostu był zbyt szlachetny, aby zaciągnąć
do łóżka mężatkę? Choć z drugiej strony już nakreśliła swoje zamiary, wyraźnie
powiedziała mu, że zamierza się rozwieść, i czasem czuła, że nie jest mu zupełnie
obojętna jako kobieta, jednak wciąż nie inicjował niczego. Może więc to właśnie
ona powinna zrobić ten pierwszy krok?
-
Jakoś to przeżyję, bo chciałbym ci pokazać jak u nas wygląda taka zabawa na
zakończenie sezonu. - Uśmiechnął się lekko.
-
Ależ zleciało... – Czując lekki zawód westchnęła i spojrzała na niego. - I
pomyśleć, że jestem tu prawie dwa miesiące.
-
I pomyśleć, że za tydzień stąd wyjedziesz... - podchwycił, a jego serce
przekłuło ostrze smutku. Wiedział, że na jakikolwiek krok ma niewiele czasu, a
dzisiaj była świetna okazja, żeby wszystko z siebie wyrzucić, musiał tylko
jakoś to zaaranżować; spacer po plaży, taniec w klubie... Nieważne gdzie,
potrzebna była tylko bliskość i odpowiednia atmosfera.
-
Mam jeszcze tyle niepoukładanych spraw... - jęknęła Karen, wyrywając go z
zamyślenia.
-
A mąż... Odzywał się? - zapytał nagle.
-
Próbował, ale odrzucałam połączenie - odparła, zwieszając wzrok gdzieś na
horyzoncie. - Nawet, gdy dzwonił na hotelowy numer rozłączałam się.
Nie
odpowiedział, ponieważ musiałby skwitować to dwoma słowami, jakie teraz
przychodziły mu do głowy; „bardzo dobrze”.
Miał swoje zdanie na temat Franza, lecz w swojej szlachetności nie mówił o nim
źle od tamtej chwili wzburzenia, kiedy zobaczył siniak na jej twarzy. Miał
nadzieję, że sama dojrzała już do tego, żeby wyrobić sobie o nim odpowiednie
zdanie tak szybko, jak szybko zmienił się z czułego i opiekuńczego męża w chama
i bestię. Chociaż z pewnością cały czas nim był, kryjąc się tylko pod przybraną
dla swoich celów maską?
-
Chodźmy - odezwał się w końcu wstając od stolika. - Pójdziemy piechotą, mam
dość ciągłej abstynencji. - Zaśmiał się.
Do
miasteczka faktycznie nie było daleko i dystans dzielący ich od hotelu do
rynku, gdzie znajdowało się centrum całej zabawy, przebyli w niecałe pół
godziny. Kiedy tam dotarli impreza właśnie się rozkręcała, a na pokaźnej
estradzie, gdzie miało wystąpić kilka gwiazd rodzimego rynku muzycznego,
właśnie produkował się mniej znany artysta.
-
Może jakieś piwo na początek? - zaproponował nieśmiało.
-
Jasne, bardzo chętnie - Uśmiechnęła się Karen i ruszyli w poszukiwaniu wolnego
stolika w jednej z przytulnych knajpek na powietrzu. Masa turystów, jaka tego
dnia przewijała się z uwagi na festyn, już po chwili dała im się we znaki. Bill
nie lubił takich miejsc, ponieważ mimo ukończonej jakiś czas temu kariery,
wciąż był rozpoznawalny i szczególnie młode kobiety nie pozwalały sobie na
przejście obok niego zupełnie obojętnie, przesyłając promienny uśmiech, lub
najzwyczajniej prosząc o autograf. Niekiedy obrzucały Karen badawczym
spojrzeniem zabarwionym nutą zazdrości. Sama nie wiedziała, czemu właśnie z
tego powodu czuje się tak cudownie, przecież byli zaledwie dobrymi znajomymi,
przyjaciółmi z własnym, może nie do końca poukładanym życiem.
-
Czuję się osaczony... - szepnął jej do ucha śmiejąc się, kiedy już znaleźli
wolne miejsce w jednej z kawiarni i raczyli się właśnie przyniesionym przez
kelnerkę piwem.
-
Powinieneś się cieszyć, to znaczy, że wciąż jesteś popularny i podobasz się
kobietom - odparła zadziornie. Podchwycił niemal w lot i sam się sobie dziwił,
jak znalazł w sobie tę śmiałość, żeby zadać to pytanie:
-
A tobie się podobam? - Przez jeden, krótki moment ich spojrzenia spotkały się i
choć o tym nie wiedzieli, niemal w tej samej chwili ich ciała przeszył
przyjemny dreszcz.
-
Owszem, ale jesteś moim przyjacielem więc... - Nie wychwycił tego co
powiedziała ponad to, ponieważ zamiast jej słów, do jego uszu dotarł piskliwy
głos jakiejś młodej kobiety, która stała tuż obok z kartką i długopisem w ręku,
zagłuszając słowa wypowiedziane przez Karen swoją prośbą o autograf.
Rozkojarzony spojrzał na nią i promiennie się uśmiechnął odbierając kartkę. Smukłe palce objęły długopis, aby
złożyć zamaszysty podpis. Karen przyglądała mu się w skupieniu, a jej umysł
zaczęły zaprzątać swawolne myśli, którym towarzyszył lekki i przyjemny dreszcz
przepływający jak prąd przez jej ciało. Jego dłonie były tak piękne i delikatne,
że przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać od nich wzroku, i choć wielokrotnie
wcześniej im się przyglądała, teraz jakoś wyjątkowo przykuły jej uwagę. Gdyby
tak mogła poczuć ich dotyk na swoim ciele...
Odruchowo
zacisnęła palce na szklance z piwem. Miała wrażenie, że właśnie wspina się na
sam szczyt swoich marzeń związanych z nim, do tej pory jeszcze aż tak śmiało o
nim nie myślała, nie imaginowała sobie podobnych sytuacji, a teraz pod wpływem
jakiegoś impulsu i jego wcześniejszego pytania snuła wyobrażenia, które
wzbudzały w jej podbrzuszu przyjemne mrowienie. Dlaczego o to zapytał i czemu
ona znów, wbrew sobie, odpowiedziała zbywając go jakąś tam przyjaźnią? Miała od
niego jednak tyle sygnałów, świadczących o tym, że nie jest to tylko czyste
koleżeństwo, a sama wciąż upierała się przy tej myśli. A co, jeśli przez swoje
idiotyczne zachowanie traci właśnie coś ważnego? Może jednak była jakaś szansa
na szczęście u jego boku...?
Bill
przewrócił oczami na kolejną prośbę o autograf, jednak jego grzeczność nie
pozwoliła mu na odmowę. Tymczasem przy ich stoliku zebrał się mały tłumek
chętnych. Podpisywał szybko kolejne kartki modląc się w duchu, żeby tylko nie
przybyło kolejnych łowców autografów. W końcu te kobiety tylko zabierały mu
cenne chwile, które chciał spędzić z Karen.
-
Nareszcie - jęknął, kiedy już podpisał ostatnią kartkę i miał ogromną nadzieję,
że na dzisiaj koniec. Na wszelki wypadek rozejrzał się z obawą po okolicznych
stolikach, a nie zauważywszy żadnego zagrożenia ze strony gości knajpki, przesiadł
się tyłem do ulicy, tak na wszelki wypadek, żeby ewentualnie przechodzące tam
jakieś byłe fanki nie mogły go wypatrzeć.
Miał
niewysłowioną ochotę wrócić do pytania, które zadał jej kilkanaście minut temu,
ale najzwyczajniej było mu głupio. Był teraz wściekły sam na siebie, za tę
pewną nieśmiałość, której nie wyzbył się przez te wszystkie lata sławy. Miał
nadzieję, że jeszcze dzisiejszego wieczoru będzie okazja, by zadać jakieś
podchwytliwe, dwuznaczne pytanie, zorientować się jakie ma szanse na akceptację
planowanego wyjawienia swoich uczuć. Na samą o tym myśl, zawładnął nim
niewielki strach. A co, jeśli zostanie odrzucony? Wprawdzie czuł jej
przychylność, ale nie był tak do końca pewien, czy przypadkiem nie jest to
spowodowane tylko absolutną i czystą przyjaźnią. Najwyższa pora była w końcu
się o tym przekonać, wszak czasu pozostało naprawdę niewiele.
-
Idziemy? - rzuciła Karen dopijając swoje piwo. - Mam nadzieję, że już nie
trafią nam się żadne twoje fanki. - Zaśmiała się.
-
Słowo daję, że odmówię - Skrzywił się, pozostawiając na stoliku banknot.
-
Nie odmówisz - Pokręciła głową z całym przekonaniem.
-
A zobaczysz, przekonasz się - odparł z ogromną stanowczością. Był pewien
swojego postanowienia, ponieważ nie miał zamiaru spędzić całego wieczoru na
rozdawaniu autografów, gdy jakimś kobietom przypomniało się właśnie, że był
kiedyś gwiazdą. Jednak na szczęście, już nic takiego się nie powtórzyło, może
dlatego, że swoją uwagę skupiał tylko i wyłącznie na Karen, nie rozglądając się
i nie zauważając nikogo wokół.
Wmieszali
się w tłum stojący pod sceną, na której właśnie jakiś mniej znany wokalista
eksponował swój mierny talent.
-
Śpiewałeś kiedyś na takim festynie? - zapytała nagle Karen.
-
W ogóle, czy tu? - Bill nie zrozumiał pytania.
-
Tu oczywiście.
-
Nie, no coś ty - zaśmiał się.
-
Dlaczego się śmiejesz, wiesz jak uświetniłbyś swoim występem taką imprezę?
-
Proponowano mi, ale ja mógłbym zaśpiewać tylko z chłopakami, a oni w te dni
przeważnie są gdzieś w trasie.
Kiedy
mówił ostatnie słowa, spiker zapowiedział właśnie konkurs dla par i objaśniając
jego szczegóły poinformował, że dotyczyć on ma wiedzy o partnerze i nie jest
przeznaczony dla małżeństw. Bill bez chwili zastanowienia spojrzał na Karen:
-
Chodź! - Pociągnął ją za rękę.
-
Oszalałeś?! - roześmiała się. - Przecież nie jesteśmy parą, przegramy!
-
Ale nikt o tym nie wie, poza tym myślę, że wiemy o sobie wystarczająco dużo, no
chodź, będzie zabawnie! - Nie bacząc na jej wątpliwości, przedzierał się przez
tłum ciągnąc ją za sobą za rękę. Po chwili, obydwoje stali już na scenie,
śmiejąc się sami z siebie.
-
Jesteś szalony! - stwierdziła Karen, kiedy czekali na jakieś dwie, brakujące
pary, a gdy zgłosiła się wystarczająca liczba osób, prowadzący ogłosił zasady
konkursu. Uczestnicy mieli stanąć przy tablicach i odpowiadać na pytania
dotyczące przyzwyczajeń i życia swojego, oraz partnera, oczywiście nie widząc
odpowiedzi tej drugiej osoby. O zwycięstwie miała zdecydować jak największa
liczba poprawnych, to znaczy pokrywających się odpowiedzi. Na pytania trzeba
było odpowiedzieć podwójnie - dotyczyły one osoby odpowiadającej, jak i
partnera. Bill skwitował to wszystko tylko pewnym siebie uśmiechem i biorąc do
ręki czarny flamaster stanął przy wskazanej mu tablicy. Miał wrażenie, że wie o
niej wszystko; co lubi, czego nie cierpi, jakie ma przyzwyczajenia, co sprawia
jej przyjemność, a co irytuje. Te tygodnie spędzone z nią, te wszystkie rozmowy
sprawiły, że poznał ją, jak chyba jeszcze nikogo. Może stało się tak dlatego,
że uważnie jej słuchał? Ale nie robił tego tylko z czystej grzeczności, kiedy
ją pokochał zapragnął wiedzieć o niej wszystko, posiąść wiedzę jaką powinno się
mieć o ukochanej osobie. Teraz zamierzał ją wykorzystać i choć nie byli parą,
chciał jej pokazać, że mogą wygrać ten konkurs mimo to, chciał dać jej jakiś
znak, że nie jest dla niego tylko zwykłą przyjaciółką, a może potem, za
godzinę, za dwie, wyjawi jej nieco więcej? Przecież w końcu od czegoś trzeba
było zacząć.
Pierwsze
pytanie było tak banalne, że się roześmiał.
-
Czy partnerka lubi długo spać, czy jest rannym ptaszkiem?
Oczywiście
wiedział to; te poranne joggingi Karen mogły świadczyć tylko o jednym. O swoje
odpowiedzi był spokojny, obawiał się tylko jak odpowiadać będzie Karen, czy ona
także wystarczająco uważnie go słuchała? Nie wiedział jednak, że ona wiedziała
o nim równie dużo jak i on o niej. Chłonęła każdą najmniejszą informację jak
gąbka wodę, chciała o nim wiedzieć wszystko, bo pokochała go równie mocno jak i
on ją.
Kolejne
pytania przywoływały na ich twarzach tylko uśmiechy satysfakcji. Nie wiedzieli
o tym, ale oboje równie mocno się starali, żeby udowodnić sobie jak bardzo są
sobą zainteresowani.
Z
równowagi wytrąciło ich tylko jedno pytanie, co dla innych, spędzających ze
sobą noce było czymś naturalnym.
-
Czy partner, tu mamy na myśli mężczyznę, szybko zasypia po namiętnym seksie? – Karen
nie miała o tym pojęcia, toteż nie wiedziała jak odpowiedzieć i oboje mieli
dylemat, przecież nie spędzili ze sobą nocy nawet tylko śpiąc, a co dopiero
kochając się. Bill nie miał pojęcia jaką odpowiedź obstawi Karen, a coś
odpowiedzieć przecież musiała. W tym wypadku trzeba było strzelać i nawet o tym
nie wiedząc, zgodnie obstawili opcję, że nie zasypia.
Jakież
było ich zdziwienie, kiedy po podliczeniu wyników spiker ogłosił:
-
Największą ilość zgodnych odpowiedzi ma para numer... - Chwila konsternacji,
jaka zawsze towarzyszy ogłoszeniu wyników była krótka, lecz im wydawała się
wiecznością, a w końcu mężczyzna prowadzący dokończył: - Pięć!
Rozległ
się gorący aplauz publiczności zgromadzonej pod sceną. Wpadając sobie w ramiona
z radości z powodu wygranej, jeszcze w to nie wierzyli, ale kiedy wszyscy inni
uczestnicy zaczęli im gratulować zgodnie stwierdzili, że to wszystko musi być
prawdą. Niby tak błaha zabawa - dla nich znaczyła tak wiele. Udowodnili sobie
tym samym, że znają się lepiej niż pary będące ze sobą kilka miesięcy, czy
nawet dłużej. Czy to w ogóle było możliwe? Dopiero teraz zrozumieli, jak bardzo
są sobą zainteresowani i z jaką uwagą słuchali siebie nawzajem. Nagrodę w
postaci laptopa od razu przekazali na tutejszy dom dziecka; przecież nie brali
udziału w tej zabawie po to, aby coś wygrać. Schodzili ze sceny żegnani
gromkimi brawami, a kiedy wreszcie oddalili się na odpowiednią odległość, żeby
móc się wzajemnie słyszeć, Karen zatrzymała się i spoglądając mu w oczy
zapytała:
-
Jak to możliwe, że znasz mnie lepiej niż mój własny mąż?
-
Może po prostu lepiej cię słucham? - odparł Bill i gasząc promienny uśmiech,
wpatrywał się w jej także poważną już twarz. Teraz mógłby przysiąc, że nikt i
nic wokół niego nie istniało, a przed oczami miał tylko jej wyrazisty obraz i
kto wie, może gdyby nie znajdowali się właśnie w miejscu pełnym ludzi, zdobyłby
się na krok o którym marzył od zawsze.
-
Nie wierzyłam, że wygramy, naprawdę... - westchnęła Karen ruszając przed
siebie. - Ale kiedy już stanęliśmy na tej scenie, nagle ten konkurs wydał mi
się nie tylko zabawą, a czymś ważnym i za wszelką cenę chciałam go wygrać.
-
Dlaczego? - zapytał, ruszając wolnym krokiem obok niej.
Przez
chwilę szła w milczeniu z wbitymi w kieszenie sukienki dłońmi zastanawiając się
co ma odpowiedzieć. Nie sądziła, że dobrym pomysłem będzie powiedzenie mu całej
prawdy, nie chciała też kłamać, ani zmyślać niczego naprędce. Czuła, że zerka
na nią wyczekująco, chociaż wcale jej nie ponaglał.
-
Może chociażby dlatego, żeby ci udowodnić, że ja też słuchałam cię uważnie, że
wszystko to o czym mi opowiadałeś, pozostało w mojej pamięci?
Cokolwiek
miały oznaczać jej słowa, w tej chwili były dla niego bardzo ważne. Choć uznał
teraz siebie za głupca, doszukiwał się w nich jakiegoś podtekstu, i bardzo
chciał go odnaleźć. Miał wrażenie, że udało mu się z nich wyłowić jakiś ukryty
sens, jakiś szczegół, który byłby iskrą do dalszego działania, do podjęcia
nieco śmielszych kroków. Znów chciał zapytać po prostu: „dlaczego?”, lecz
zdawał sobie sprawę, że byłoby to śmieszne.
-
Jestem dla ciebie ważny? - wypalił nagle, już po chwili żałując tych słów. A co
będzie, jeśli odpowie wbrew jego oczekiwaniom?
-
Oczywiście! - odpowiedziała Karen bez chwili namysłu, uśmiechając się
promiennie. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
Nie
spodziewał się żadnego miłosnego wyznania, a jednak jej odpowiedź nie ucieszyła
go ani trochę. Przyjaźń była bardzo wartościowym uczuciem, ale on pragnął teraz
innego, i miał wrażenie, że są to tylko marzenia, które nigdy się nie spełnią.
Starał się odwzajemnić jej uśmiech szczerze, ale wątpił czy mu się to udało.
Nie odpowiedział nic, nie chcąc zdradzić swoich uczuć odmienną tonacją głosu,
czy jego drżeniem, toteż szli przez dłuższą chwilę w milczeniu, gdy przed ich
oczami zamigotał kolorowy neon nocnego klubu.
-
Wejdziemy? - zapytała Karen, nieśmiało wskazując drzwi.
-
Jasne! - Zaśmiał się. - Przecież obiecałem ci dobrą zabawę, a do rana daleko.
Słońce
zaczynało właśnie tonąć w morzu, ale do rana faktycznie pozostało jeszcze wiele
godzin. Nie zamierzał ich marnować, wiedział, że są to ostatnie chwile, które
może wykorzystać. Do jej wyjazdu pozostało kilka dni, w dodatku w każdej chwili
mógł przyjechać Franz.
Wewnątrz
próbowali znaleźć jakiś wolny stolik, ale, gdy im się to nie udało, musieli
zadowolić się miejscem przy barze.
-
Czego się napijesz? - zapytał Bill.
Karen
popatrzyła na niego przez chwilę, jakby w zamyśleniu, po czym delikatnie się
uśmiechnęła.
-
Z tobą najlepiej smakuje mi wino - odparła wolno, patrząc wprost w jego
źrenice. Lekko uniósł brew do góry. Czyżby to był podtekst, którego tak usilnie
się doszukiwał? Czy tylko jego głodna wyobraźnia, nakazała mu za taki uważać wypowiedziane
przez nią zdanie?
-
Dlaczego akurat wino? - Nie mógł oprzeć się zadaniu tego pytania.
-
Sama nie wiem... Ale jesteś takim wspaniałym mężczyzną, cudownym przyjacielem -
Oparła się łokciem o blat baru, a palcami wolno przeczesywała długie kosmyki.
Ten widok był dla niego czymś wspaniałym, zauroczył go w tej chwili, toteż jak
zza światów dotarł do niego głos kelnera:
-
Co podać? - Ocknął się i natychmiast wyrecytował: - Dwie lampki czerwonego,
półsłodkiego wina - Kelner już otwierał usta, żeby zapytać jakiej marki trunek
ma podać, kiedy Bill wyprzedzając jego pytanie, szybko dodał: - Dobrego, bardzo
dobrego, najdroższego jakie macie - Po czym znów zwrócił swoje powłóczyste
spojrzenie w stronę Karen. Ta miała jeszcze coś dopowiedzieć, ale pod wpływem
tego wzroku straciła wątek. Nie pamiętała, żeby ktokolwiek i kiedykolwiek
patrzył na nią w ten sposób. To spojrzenie paraliżowało ją już od samego
początku, od dawna, nawet z ekranu telewizora, i zawsze działało na nią hipnotyzująco, ale teraz wydawało jej się przepełnione większym ciepłem, zabarwione
nutą namiętności i na pewno sympatii, lecz wciąż nie wiedziała jak wielka jest
ta sympatia, czy jest tylko i wyłącznie przyjaźnią, czy jej osoba fascynuje go
również jako kobieta, a może partnerka i teraz właśnie pomyślała, że choćby
miał ochotę pójść z nią tylko do łóżka, nie zawahałaby się ani przez moment,
choćby po to, żeby zabrać ze sobą piękne wspomnienia.
-
Przyjacielem... - powtórzył za nią jak echo, wtapiając swoje spojrzenie w tłum
tańczących. Znowu padło to słowo… Nie chciał być tylko przyjacielem, chciał być
kimś więcej, a może był, tylko w obliczu swojej sytuacji skrzętnie to ukrywała?
Sam nie wierzył w to co myślał i na co miał nadzieję. Chwilami odganiał te
marzenia, a czasem się w tym wszystkim nakręcał. Pragnął tego całym sercem,
pragnął jej bliskości, im bardziej zbliżał się jej wyjazd, tym bardziej był
zdesperowany w swoich marzeniach. Każdego wieczoru tuż przed zaśnięciem nakręcał
w swojej głowie film, którego scenariuszem była ich wspólna przyszłość. Oczyma
wyobraźni widział ich życie w hotelu, spacery nad morzem, pracę i jakieś
wyjazdy, aż w końcu pojawiły się też i dzieci. Czasem miał wrażenie, że wpada w
jakiś obłęd i często śmiał się z siebie, próbując wypełnić głowę myślami
zupełnie innej treści - na próżno. W jego marzenia wciąż wkradała się ona, pani
jego serca i umysłu.
Kiedy
jego wzrok zbłądził na parkiet, jej spojrzenie ukradkiem pochłaniało profil
twarzy, która była dla niej najdroższą. Uwielbiała na niego patrzeć, a
bezkarnie mogła to robić tylko wówczas, gdy o tym nie wiedział. Delikatna dłoń,
idealnie wypielęgnowana, z zadbanym manicuire i gustownym sygnetem na jednym z
palców obejmowała nóżkę kieliszka i tylko jej wielkość świadczyła o tym, że
jest to dłoń męska. Lekko umięśniony tors odziany w cienką, czarną koszulkę,
która ukrywała niemal idealne ciało, to wszystko sprawiło, że poczuła jak jej
wnętrze pulsuje siłą pragnienia. Tak wiele by dała, gdyby mogło spełnić się jej
marzenie, gdyby mogła poczuć to szaleństwo spełnienia z nim choć jeden, jedyny
raz w życiu... W niemocy lekko przygryzła dolną wargę, a w jej głowie kłębiły
się wciąż niegrzeczne i nieokiełznane myśli, podsycone tym wspaniałym widokiem
i czerwonym winem. Kiedy kolejny raz jej wzrok prześlizgnął się po jego
ramieniu spostrzegła, że właśnie odwrócił głowę. Na krótką chwilę ich
spojrzenia spotkały się, lecz stchórzyła umykając w zupełnie inną stronę. Z
plątaniny myśli rodzących się w jej głowie wyłowiła jedną; po co? Może lepiej
dać mu jakiś znak, jakiś sygnał, niechże spełnią się te cudowne marzenia nawet
za cenę pozostania w jego oczach dziwką...
-
Karen...? - usłyszała jego głos, co pozwoliło jej wrócić spojrzeniem na
ukochaną twarz.
-
Tak...?
-
Zatańczysz ze mną? - uśmiechnął się lekko, prosząco, jakby nie wierzył, że
mogłaby się zgodzić, ponieważ nic nie odpowiadała, tylko patrzyła na niego,
jakby powiedział coś absurdalnego, toteż pospiesznie dodał: - Ja nie tańczę
zbyt dobrze, ale ten kawałek jest taki, że chyba sobie poradzę - Znów na jego
ustach zagościł niepewny uśmiech.
-
Przecież to nic trudnego, damy sobie radę - Zsunęła się ze stołka i poprawiła
sukienkę, która nieco przekręciła jej się w pasie. Poczuli dłonie w swoich
dłoniach, nieświadomi kto pierwszy zdobył się na ten krok, ale to przecież było
nieważne, najważniejsza była ta upragniona bliskość, do której oboje dążyli, a
po kilku minutach rozkołysali się w wolnym tańcu, upojeni kojącą muzyką i
zapachem swoich ciał.