niedziela, 22 kwietnia 2018

Część 31. „W labiryncie marzeń”


Część 31. „W labiryncie marzeń”


            Miał wrażenie, że z każdym dniem kocha ją coraz bardziej. Budził się i zasypiał z głową pełną Karen. Każda pojedyncza myśl od chwili, kiedy rano otwierał oczy, była poświęcona jej. Rytuałem stało się wyjście na taras tuż po przebudzeniu, żeby choć zerknąć na ten, piętro niżej. Wprawdzie ani razu jej tam nie zobaczył, ale i tak robił to każdego dnia.
            Tęsknota rozszarpywała go, gdy nie mógł być z nią, a kiedy wreszcie udręczony nawet krótkim oczekiwaniem na spotkanie stawał na wprost niej, szczęście unosiło go na swoich skrzydłach gdzieś pod białe, puchowe obłoki. Jednak każdy kolejny, upływający dzień im bardziej szczęśliwy, tym bardziej zbliżał chwilę jej stąd wyjazdu. Odganiał od siebie tę myśl, miał cichą nadzieję, że przez te kilka dni wiele może się zmienić, ale też wyrzucał sobie brak zdecydowania i swoją beznadziejność. Już dawno powinien powiedzieć jej o swoich uczuciach, a wciąż milczał, nie dając nawet najmniejszych sygnałów. I sam nie wiedział czego tak naprawdę się boi, bo przecież lepiej było znać twardość gruntu pod stopami robiąc krok naprzód, niż nie poznać go nigdy i stać wciąż w miejscu, będąc pogrążonym w ciągłej niepewności.
            - W takim razie jakie plany na popołudnie i wieczór? - zapytała Karen, siadając przy stoliku na tarasie restauracji, gdzie czekał na nią Bill.
            - Myślałem o festynie w miasteczku, a potem może jakiś klub? - Uśmiechnął się, odkładając gazetę.
            - Festyn? - Uniosła do góry brwi.
            - Tak, co roku jest organizowany o tej porze. Wprawdzie nie przepadam za takim tłokiem...
            - Więc może nie chodźmy tam? - przerwała mu Karen oczami wyobraźni widząc kolejną, pogrzebaną nadzieję. W miejscu z tłumem ludzi, przecież z pewnością nic się nie wydarzy, chociaż tak po prawdzie wiele chwil spędzili sam na sam, a i tak do niczego nie doszło. Może po prostu był zbyt szlachetny, aby zaciągnąć do łóżka mężatkę? Choć z drugiej strony już nakreśliła swoje zamiary, wyraźnie powiedziała mu, że zamierza się rozwieść, i czasem czuła, że nie jest mu zupełnie obojętna jako kobieta, jednak wciąż nie inicjował niczego. Może więc to właśnie ona powinna zrobić ten pierwszy krok?
            - Jakoś to przeżyję, bo chciałbym ci pokazać jak u nas wygląda taka zabawa na zakończenie sezonu. - Uśmiechnął się lekko.
            - Ależ zleciało... – Czując lekki zawód westchnęła i spojrzała na niego. - I pomyśleć, że jestem tu prawie dwa miesiące.
            - I pomyśleć, że za tydzień stąd wyjedziesz... - podchwycił, a jego serce przekłuło ostrze smutku. Wiedział, że na jakikolwiek krok ma niewiele czasu, a dzisiaj była świetna okazja, żeby wszystko z siebie wyrzucić, musiał tylko jakoś to zaaranżować; spacer po plaży, taniec w klubie... Nieważne gdzie, potrzebna była tylko bliskość i odpowiednia atmosfera.
            - Mam jeszcze tyle niepoukładanych spraw... - jęknęła Karen, wyrywając go z zamyślenia.
            - A mąż... Odzywał się? - zapytał nagle.
            - Próbował, ale odrzucałam połączenie - odparła, zwieszając wzrok gdzieś na horyzoncie. - Nawet, gdy dzwonił na hotelowy numer rozłączałam się.
            Nie odpowiedział, ponieważ musiałby skwitować to dwoma słowami, jakie teraz przychodziły mu do głowy; „bardzo dobrze”. Miał swoje zdanie na temat Franza, lecz w swojej szlachetności nie mówił o nim źle od tamtej chwili wzburzenia, kiedy zobaczył siniak na jej twarzy. Miał nadzieję, że sama dojrzała już do tego, żeby wyrobić sobie o nim odpowiednie zdanie tak szybko, jak szybko zmienił się z czułego i opiekuńczego męża w chama i bestię. Chociaż z pewnością cały czas nim był, kryjąc się tylko pod przybraną dla swoich celów maską?
            - Chodźmy - odezwał się w końcu wstając od stolika. - Pójdziemy piechotą, mam dość ciągłej abstynencji. - Zaśmiał się.
            Do miasteczka faktycznie nie było daleko i dystans dzielący ich od hotelu do rynku, gdzie znajdowało się centrum całej zabawy, przebyli w niecałe pół godziny. Kiedy tam dotarli impreza właśnie się rozkręcała, a na pokaźnej estradzie, gdzie miało wystąpić kilka gwiazd rodzimego rynku muzycznego, właśnie produkował się mniej znany artysta.
            - Może jakieś piwo na początek? - zaproponował nieśmiało.
            - Jasne, bardzo chętnie - Uśmiechnęła się Karen i ruszyli w poszukiwaniu wolnego stolika w jednej z przytulnych knajpek na powietrzu. Masa turystów, jaka tego dnia przewijała się z uwagi na festyn, już po chwili dała im się we znaki. Bill nie lubił takich miejsc, ponieważ mimo ukończonej jakiś czas temu kariery, wciąż był rozpoznawalny i szczególnie młode kobiety nie pozwalały sobie na przejście obok niego zupełnie obojętnie, przesyłając promienny uśmiech, lub najzwyczajniej prosząc o autograf. Niekiedy obrzucały Karen badawczym spojrzeniem zabarwionym nutą zazdrości. Sama nie wiedziała, czemu właśnie z tego powodu czuje się tak cudownie, przecież byli zaledwie dobrymi znajomymi, przyjaciółmi z własnym, może nie do końca poukładanym życiem.
            - Czuję się osaczony... - szepnął jej do ucha śmiejąc się, kiedy już znaleźli wolne miejsce w jednej z kawiarni i raczyli się właśnie przyniesionym przez kelnerkę piwem.
            - Powinieneś się cieszyć, to znaczy, że wciąż jesteś popularny i podobasz się kobietom - odparła zadziornie. Podchwycił niemal w lot i sam się sobie dziwił, jak znalazł w sobie tę śmiałość, żeby zadać to pytanie:
            - A tobie się podobam? - Przez jeden, krótki moment ich spojrzenia spotkały się i choć o tym nie wiedzieli, niemal w tej samej chwili ich ciała przeszył przyjemny dreszcz.
            - Owszem, ale jesteś moim przyjacielem więc... - Nie wychwycił tego co powiedziała ponad to, ponieważ zamiast jej słów, do jego uszu dotarł piskliwy głos jakiejś młodej kobiety, która stała tuż obok z kartką i długopisem w ręku, zagłuszając słowa wypowiedziane przez Karen swoją prośbą o autograf. Rozkojarzony spojrzał na nią i promiennie się uśmiechnął odbierając  kartkę. Smukłe palce objęły długopis, aby złożyć zamaszysty podpis. Karen przyglądała mu się w skupieniu, a jej umysł zaczęły zaprzątać swawolne myśli, którym towarzyszył lekki i przyjemny dreszcz przepływający jak prąd przez jej ciało. Jego dłonie były tak piękne i delikatne, że przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać od nich wzroku, i choć wielokrotnie wcześniej im się przyglądała, teraz jakoś wyjątkowo przykuły jej uwagę. Gdyby tak mogła poczuć ich dotyk na swoim ciele...
            Odruchowo zacisnęła palce na szklance z piwem. Miała wrażenie, że właśnie wspina się na sam szczyt swoich marzeń związanych z nim, do tej pory jeszcze aż tak śmiało o nim nie myślała, nie imaginowała sobie podobnych sytuacji, a teraz pod wpływem jakiegoś impulsu i jego wcześniejszego pytania snuła wyobrażenia, które wzbudzały w jej podbrzuszu przyjemne mrowienie. Dlaczego o to zapytał i czemu ona znów, wbrew sobie, odpowiedziała zbywając go jakąś tam przyjaźnią? Miała od niego jednak tyle sygnałów, świadczących o tym, że nie jest to tylko czyste koleżeństwo, a sama wciąż upierała się przy tej myśli. A co, jeśli przez swoje idiotyczne zachowanie traci właśnie coś ważnego? Może jednak była jakaś szansa na szczęście u jego boku...?
            Bill przewrócił oczami na kolejną prośbę o autograf, jednak jego grzeczność nie pozwoliła mu na odmowę. Tymczasem przy ich stoliku zebrał się mały tłumek chętnych. Podpisywał szybko kolejne kartki modląc się w duchu, żeby tylko nie przybyło kolejnych łowców autografów. W końcu te kobiety tylko zabierały mu cenne chwile, które chciał spędzić z Karen.
            - Nareszcie - jęknął, kiedy już podpisał ostatnią kartkę i miał ogromną nadzieję, że na dzisiaj koniec. Na wszelki wypadek rozejrzał się z obawą po okolicznych stolikach, a nie zauważywszy żadnego zagrożenia ze strony gości knajpki, przesiadł się tyłem do ulicy, tak na wszelki wypadek, żeby ewentualnie przechodzące tam jakieś byłe fanki nie mogły go wypatrzeć.  
            Miał niewysłowioną ochotę wrócić do pytania, które zadał jej kilkanaście minut temu, ale najzwyczajniej było mu głupio. Był teraz wściekły sam na siebie, za tę pewną nieśmiałość, której nie wyzbył się przez te wszystkie lata sławy. Miał nadzieję, że jeszcze dzisiejszego wieczoru będzie okazja, by zadać jakieś podchwytliwe, dwuznaczne pytanie, zorientować się jakie ma szanse na akceptację planowanego wyjawienia swoich uczuć. Na samą o tym myśl, zawładnął nim niewielki strach. A co, jeśli zostanie odrzucony? Wprawdzie czuł jej przychylność, ale nie był tak do końca pewien, czy przypadkiem nie jest to spowodowane tylko absolutną i czystą przyjaźnią. Najwyższa pora była w końcu się o tym przekonać, wszak czasu pozostało naprawdę niewiele.
            - Idziemy? - rzuciła Karen dopijając swoje piwo. - Mam nadzieję, że już nie trafią nam się żadne twoje fanki. - Zaśmiała się.
            - Słowo daję, że odmówię - Skrzywił się, pozostawiając na stoliku banknot.
            - Nie odmówisz - Pokręciła głową z całym przekonaniem.
            - A zobaczysz, przekonasz się - odparł z ogromną stanowczością. Był pewien swojego postanowienia, ponieważ nie miał zamiaru spędzić całego wieczoru na rozdawaniu autografów, gdy jakimś kobietom przypomniało się właśnie, że był kiedyś gwiazdą. Jednak na szczęście, już nic takiego się nie powtórzyło, może dlatego, że swoją uwagę skupiał tylko i wyłącznie na Karen, nie rozglądając się i nie zauważając nikogo wokół.
            Wmieszali się w tłum stojący pod sceną, na której właśnie jakiś mniej znany wokalista eksponował swój mierny talent.
            - Śpiewałeś kiedyś na takim festynie? - zapytała nagle Karen.
            - W ogóle, czy tu? - Bill nie zrozumiał pytania.
            - Tu oczywiście.
            - Nie, no coś ty - zaśmiał się.
            - Dlaczego się śmiejesz, wiesz jak uświetniłbyś swoim występem taką imprezę?
            - Proponowano mi, ale ja mógłbym zaśpiewać tylko z chłopakami, a oni w te dni przeważnie są gdzieś w trasie.
            Kiedy mówił ostatnie słowa, spiker zapowiedział właśnie konkurs dla par i objaśniając jego szczegóły poinformował, że dotyczyć on ma wiedzy o partnerze i nie jest przeznaczony dla małżeństw. Bill bez chwili zastanowienia spojrzał na Karen:
            - Chodź! - Pociągnął ją za rękę.
            - Oszalałeś?! - roześmiała się. - Przecież nie jesteśmy parą, przegramy!
            - Ale nikt o tym nie wie, poza tym myślę, że wiemy o sobie wystarczająco dużo, no chodź, będzie zabawnie! - Nie bacząc na jej wątpliwości, przedzierał się przez tłum ciągnąc ją za sobą za rękę. Po chwili, obydwoje stali już na scenie, śmiejąc się sami z siebie.
            - Jesteś szalony! - stwierdziła Karen, kiedy czekali na jakieś dwie, brakujące pary, a gdy zgłosiła się wystarczająca liczba osób, prowadzący ogłosił zasady konkursu. Uczestnicy mieli stanąć przy tablicach i odpowiadać na pytania dotyczące przyzwyczajeń i życia swojego, oraz partnera, oczywiście nie widząc odpowiedzi tej drugiej osoby. O zwycięstwie miała zdecydować jak największa liczba poprawnych, to znaczy pokrywających się odpowiedzi. Na pytania trzeba było odpowiedzieć podwójnie - dotyczyły one osoby odpowiadającej, jak i partnera. Bill skwitował to wszystko tylko pewnym siebie uśmiechem i biorąc do ręki czarny flamaster stanął przy wskazanej mu tablicy. Miał wrażenie, że wie o niej wszystko; co lubi, czego nie cierpi, jakie ma przyzwyczajenia, co sprawia jej przyjemność, a co irytuje. Te tygodnie spędzone z nią, te wszystkie rozmowy sprawiły, że poznał ją, jak chyba jeszcze nikogo. Może stało się tak dlatego, że uważnie jej słuchał? Ale nie robił tego tylko z czystej grzeczności, kiedy ją pokochał zapragnął wiedzieć o niej wszystko, posiąść wiedzę jaką powinno się mieć o ukochanej osobie. Teraz zamierzał ją wykorzystać i choć nie byli parą, chciał jej pokazać, że mogą wygrać ten konkurs mimo to, chciał dać jej jakiś znak, że nie jest dla niego tylko zwykłą przyjaciółką, a może potem, za godzinę, za dwie, wyjawi jej nieco więcej? Przecież w końcu od czegoś trzeba było zacząć.
            Pierwsze pytanie było tak banalne, że się roześmiał.
            - Czy partnerka lubi długo spać, czy jest rannym ptaszkiem?
            Oczywiście wiedział to; te poranne joggingi Karen mogły świadczyć tylko o jednym. O swoje odpowiedzi był spokojny, obawiał się tylko jak odpowiadać będzie Karen, czy ona także wystarczająco uważnie go słuchała? Nie wiedział jednak, że ona wiedziała o nim równie dużo jak i on o niej. Chłonęła każdą najmniejszą informację jak gąbka wodę, chciała o nim wiedzieć wszystko, bo pokochała go równie mocno jak i on ją.
            Kolejne pytania przywoływały na ich twarzach tylko uśmiechy satysfakcji. Nie wiedzieli o tym, ale oboje równie mocno się starali, żeby udowodnić sobie jak bardzo są sobą zainteresowani.
            Z równowagi wytrąciło ich tylko jedno pytanie, co dla innych, spędzających ze sobą noce było czymś naturalnym.
            - Czy partner, tu mamy na myśli mężczyznę, szybko zasypia po namiętnym seksie? – Karen nie miała o tym pojęcia, toteż nie wiedziała jak odpowiedzieć i oboje mieli dylemat, przecież nie spędzili ze sobą nocy nawet tylko śpiąc, a co dopiero kochając się. Bill nie miał pojęcia jaką odpowiedź obstawi Karen, a coś odpowiedzieć przecież musiała. W tym wypadku trzeba było strzelać i nawet o tym nie wiedząc, zgodnie obstawili opcję, że nie zasypia.
            Jakież było ich zdziwienie, kiedy po podliczeniu wyników spiker ogłosił:
            - Największą ilość zgodnych odpowiedzi ma para numer... - Chwila konsternacji, jaka zawsze towarzyszy ogłoszeniu wyników była krótka, lecz im wydawała się wiecznością, a w końcu mężczyzna prowadzący dokończył: - Pięć!
            Rozległ się gorący aplauz publiczności zgromadzonej pod sceną. Wpadając sobie w ramiona z radości z powodu wygranej, jeszcze w to nie wierzyli, ale kiedy wszyscy inni uczestnicy zaczęli im gratulować zgodnie stwierdzili, że to wszystko musi być prawdą. Niby tak błaha zabawa - dla nich znaczyła tak wiele. Udowodnili sobie tym samym, że znają się lepiej niż pary będące ze sobą kilka miesięcy, czy nawet dłużej. Czy to w ogóle było możliwe? Dopiero teraz zrozumieli, jak bardzo są sobą zainteresowani i z jaką uwagą słuchali siebie nawzajem. Nagrodę w postaci laptopa od razu przekazali na tutejszy dom dziecka; przecież nie brali udziału w tej zabawie po to, aby coś wygrać. Schodzili ze sceny żegnani gromkimi brawami, a kiedy wreszcie oddalili się na odpowiednią odległość, żeby móc się wzajemnie słyszeć, Karen zatrzymała się i spoglądając mu w oczy zapytała:
            - Jak to możliwe, że znasz mnie lepiej niż mój własny mąż?
            - Może po prostu lepiej cię słucham? - odparł Bill i gasząc promienny uśmiech, wpatrywał się w jej także poważną już twarz. Teraz mógłby przysiąc, że nikt i nic wokół niego nie istniało, a przed oczami miał tylko jej wyrazisty obraz i kto wie, może gdyby nie znajdowali się właśnie w miejscu pełnym ludzi, zdobyłby się na krok o którym marzył od zawsze.
            - Nie wierzyłam, że wygramy, naprawdę... - westchnęła Karen ruszając przed siebie. - Ale kiedy już stanęliśmy na tej scenie, nagle ten konkurs wydał mi się nie tylko zabawą, a czymś ważnym i za wszelką cenę chciałam go wygrać.
            - Dlaczego? - zapytał, ruszając wolnym krokiem obok niej.
            Przez chwilę szła w milczeniu z wbitymi w kieszenie sukienki dłońmi zastanawiając się co ma odpowiedzieć. Nie sądziła, że dobrym pomysłem będzie powiedzenie mu całej prawdy, nie chciała też kłamać, ani zmyślać niczego naprędce. Czuła, że zerka na nią wyczekująco, chociaż wcale jej nie ponaglał.
            - Może chociażby dlatego, żeby ci udowodnić, że ja też słuchałam cię uważnie, że wszystko to o czym mi opowiadałeś, pozostało w mojej pamięci?
            Cokolwiek miały oznaczać jej słowa, w tej chwili były dla niego bardzo ważne. Choć uznał teraz siebie za głupca, doszukiwał się w nich jakiegoś podtekstu, i bardzo chciał go odnaleźć. Miał wrażenie, że udało mu się z nich wyłowić jakiś ukryty sens, jakiś szczegół, który byłby iskrą do dalszego działania, do podjęcia nieco śmielszych kroków. Znów chciał zapytać po prostu: „dlaczego?”, lecz zdawał sobie sprawę, że byłoby to śmieszne.
            - Jestem dla ciebie ważny? - wypalił nagle, już po chwili żałując tych słów. A co będzie, jeśli odpowie wbrew jego oczekiwaniom?
            - Oczywiście! - odpowiedziała Karen bez chwili namysłu, uśmiechając się promiennie. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
            Nie spodziewał się żadnego miłosnego wyznania, a jednak jej odpowiedź nie ucieszyła go ani trochę. Przyjaźń była bardzo wartościowym uczuciem, ale on pragnął teraz innego, i miał wrażenie, że są to tylko marzenia, które nigdy się nie spełnią. Starał się odwzajemnić jej uśmiech szczerze, ale wątpił czy mu się to udało. Nie odpowiedział nic, nie chcąc zdradzić swoich uczuć odmienną tonacją głosu, czy jego drżeniem, toteż szli przez dłuższą chwilę w milczeniu, gdy przed ich oczami zamigotał kolorowy neon nocnego klubu.
            - Wejdziemy? - zapytała Karen, nieśmiało wskazując drzwi.
            - Jasne! - Zaśmiał się. - Przecież obiecałem ci dobrą zabawę, a do rana daleko.
            Słońce zaczynało właśnie tonąć w morzu, ale do rana faktycznie pozostało jeszcze wiele godzin. Nie zamierzał ich marnować, wiedział, że są to ostatnie chwile, które może wykorzystać. Do jej wyjazdu pozostało kilka dni, w dodatku w każdej chwili mógł przyjechać Franz.  
            Wewnątrz próbowali znaleźć jakiś wolny stolik, ale, gdy im się to nie udało, musieli zadowolić się miejscem przy barze.
            - Czego się napijesz? - zapytał Bill.
            Karen popatrzyła na niego przez chwilę, jakby w zamyśleniu, po czym delikatnie się uśmiechnęła.
            - Z tobą najlepiej smakuje mi wino - odparła wolno, patrząc wprost w jego źrenice. Lekko uniósł brew do góry. Czyżby to był podtekst, którego tak usilnie się doszukiwał? Czy tylko jego głodna wyobraźnia, nakazała mu za taki uważać wypowiedziane przez nią zdanie?
            - Dlaczego akurat wino? - Nie mógł oprzeć się zadaniu tego pytania.
            - Sama nie wiem... Ale jesteś takim wspaniałym mężczyzną, cudownym przyjacielem - Oparła się łokciem o blat baru, a palcami wolno przeczesywała długie kosmyki. Ten widok był dla niego czymś wspaniałym, zauroczył go w tej chwili, toteż jak zza światów dotarł do niego głos kelnera:
            - Co podać? - Ocknął się i natychmiast wyrecytował: - Dwie lampki czerwonego, półsłodkiego wina - Kelner już otwierał usta, żeby zapytać jakiej marki trunek ma podać, kiedy Bill wyprzedzając jego pytanie, szybko dodał: - Dobrego, bardzo dobrego, najdroższego jakie macie - Po czym znów zwrócił swoje powłóczyste spojrzenie w stronę Karen. Ta miała jeszcze coś dopowiedzieć, ale pod wpływem tego wzroku straciła wątek. Nie pamiętała, żeby ktokolwiek i kiedykolwiek patrzył na nią w ten sposób. To spojrzenie paraliżowało ją już od samego początku, od dawna, nawet z ekranu telewizora, i zawsze działało na nią hipnotyzująco, ale teraz wydawało jej się przepełnione większym ciepłem, zabarwione nutą namiętności i na pewno sympatii, lecz wciąż nie wiedziała jak wielka jest ta sympatia, czy jest tylko i wyłącznie przyjaźnią, czy jej osoba fascynuje go również jako kobieta, a może partnerka i teraz właśnie pomyślała, że choćby miał ochotę pójść z nią tylko do łóżka, nie zawahałaby się ani przez moment, choćby po to, żeby zabrać ze sobą piękne wspomnienia.
            - Przyjacielem... - powtórzył za nią jak echo, wtapiając swoje spojrzenie w tłum tańczących. Znowu padło to słowo… Nie chciał być tylko przyjacielem, chciał być kimś więcej, a może był, tylko w obliczu swojej sytuacji skrzętnie to ukrywała? Sam nie wierzył w to co myślał i na co miał nadzieję. Chwilami odganiał te marzenia, a czasem się w tym wszystkim nakręcał. Pragnął tego całym sercem, pragnął jej bliskości, im bardziej zbliżał się jej wyjazd, tym bardziej był zdesperowany w swoich marzeniach. Każdego wieczoru tuż przed zaśnięciem nakręcał w swojej głowie film, którego scenariuszem była ich wspólna przyszłość. Oczyma wyobraźni widział ich życie w hotelu, spacery nad morzem, pracę i jakieś wyjazdy, aż w końcu pojawiły się też i dzieci. Czasem miał wrażenie, że wpada w jakiś obłęd i często śmiał się z siebie, próbując wypełnić głowę myślami zupełnie innej treści - na próżno. W jego marzenia wciąż wkradała się ona, pani jego serca i umysłu.
            Kiedy jego wzrok zbłądził na parkiet, jej spojrzenie ukradkiem pochłaniało profil twarzy, która była dla niej najdroższą. Uwielbiała na niego patrzeć, a bezkarnie mogła to robić tylko wówczas, gdy o tym nie wiedział. Delikatna dłoń, idealnie wypielęgnowana, z zadbanym manicuire i gustownym sygnetem na jednym z palców obejmowała nóżkę kieliszka i tylko jej wielkość świadczyła o tym, że jest to dłoń męska. Lekko umięśniony tors odziany w cienką, czarną koszulkę, która ukrywała niemal idealne ciało, to wszystko sprawiło, że poczuła jak jej wnętrze pulsuje siłą pragnienia. Tak wiele by dała, gdyby mogło spełnić się jej marzenie, gdyby mogła poczuć to szaleństwo spełnienia z nim choć jeden, jedyny raz w życiu... W niemocy lekko przygryzła dolną wargę, a w jej głowie kłębiły się wciąż niegrzeczne i nieokiełznane myśli, podsycone tym wspaniałym widokiem i czerwonym winem. Kiedy kolejny raz jej wzrok prześlizgnął się po jego ramieniu spostrzegła, że właśnie odwrócił głowę. Na krótką chwilę ich spojrzenia spotkały się, lecz stchórzyła umykając w zupełnie inną stronę. Z plątaniny myśli rodzących się w jej głowie wyłowiła jedną; po co? Może lepiej dać mu jakiś znak, jakiś sygnał, niechże spełnią się te cudowne marzenia nawet za cenę pozostania w jego oczach dziwką...
            - Karen...? - usłyszała jego głos, co pozwoliło jej wrócić spojrzeniem na ukochaną twarz.
            - Tak...?
            - Zatańczysz ze mną? - uśmiechnął się lekko, prosząco, jakby nie wierzył, że mogłaby się zgodzić, ponieważ nic nie odpowiadała, tylko patrzyła na niego, jakby powiedział coś absurdalnego, toteż pospiesznie dodał: - Ja nie tańczę zbyt dobrze, ale ten kawałek jest taki, że chyba sobie poradzę - Znów na jego ustach zagościł niepewny uśmiech.
            - Przecież to nic trudnego, damy sobie radę - Zsunęła się ze stołka i poprawiła sukienkę, która nieco przekręciła jej się w pasie. Poczuli dłonie w swoich dłoniach, nieświadomi kto pierwszy zdobył się na ten krok, ale to przecież było nieważne, najważniejsza była ta upragniona bliskość, do której oboje dążyli, a po kilku minutach rozkołysali się w wolnym tańcu, upojeni kojącą muzyką i zapachem swoich ciał.

8 komentarzy:

  1. Boże, jak tu czuć… wiosnę i jesień jednocześnie.
    Albo nawet nie jesień, a dokładnie koniec sierpnia, początek września, te słodkie dni lenistwa, mijającą nostalgię wakacji, wspomnienia tego, co wydarzyło się podczas ostatnich dwóch miesięcy… to, jak wszystkie powoli układają się w głowie w jedną całość, tworząc wspólnie niesamowity, unikatowy obraz wakacji rocznik dwatysiące-ileśtam, ten, do którego później będzie sięgało się wspomnieniami. Czuć tę melancholię mijającego, kończącego się lata, tych wszystkich ciepłych chwil – tęsknotę za tym, co było, przy jednoczesnym przymykaniu oczu po to, by zatrzymać to w głowie na choć jedną dłuższą chwilę… a później puścić i stawić czoło rzeczywistości, z nową siłą, z nową mocą, z nową energią.
    Wiosnę, bo… jeszcze wszystko przed nimi. Bo dopiero co skończyła się zima, te trudne miesiące bez wychylania nosa z domu, gdy tego nie trzeba – piękna analogia do sytuacji Karen i jej męża, który był właśnie tą zimą, zimą, po której w końcu pojawiają się pierwsze promyki słońca… jednocześnie z tą obawą, że przecież znów może spaść śnieg, nawet jeśli tylko na chwilę. Ale są – te pierwsze dni bez rękawiczek, bez kurtki, w końcu całe dnie w krótkim rękawku, z tą ekscytacją i oczekiwaniem na to, co się zdarzy.
    I właśnie tak jest teraz. W tej Twojej słodkiej zapowiedzi jakiegoś przełomu w ich relacji, po tym, jak stopnieje już śnieg. Podoba mi się, jak obydwoje się zachowują: tak płocho, analizując każdy gest, w każdym ruchu i słowie pokazując swoją niepewność w stosunku tego, co do siebie czują. Z tym słońcem przychodzi prawdziwy początek relacji, ten niesamowity, gdzie nie wiesz, czego oczekiwać: jak smakują te wymarzone usta, jak miękka jest skóra, jak pachnie o poranku… i tak trochę się czuję po tym rozdziale. Jest, jak już wspomniałam, według mnie szalenie krótki – i, szczerze mówiąc, nie wiem jak wygląda to w ilości znaków, ale chodzi właśnie o tę „długość treści”, jaką za sobą niesie: poza słodką obietnicą tego, co się zdarzy, ciężko tu o czymkolwiek mówić. Bardzo mi się jednak podobał, był niesamowicie… przyjemny, idealny do czytania na tarasie, gdzie właśnie spędziłam z nim miły, niedzielny wieczór:)
    To, co mi się nie podoba, tyczy się nie Ciebie i Twojego pisania, a bohaterów – Karen i Billa. Uważam, że przesadzają z tym uczuciem „miłości”, „kochania siebie”… nie wydaje mi się, by można tak powiedzieć o uczuciu, które jeszcze nie miało się szans sprawdzić, o tym, co istnieje tak krótko; ale to moja opinia, oni wszak mogą sądzić inaczej.
    Dawaj więcej tej wiosny;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy mi się tylko wydawało, czy gdzieś stwierdziłaś, że nie jesteś romantyczką? Ktoś tu poetycko, za pomocą przenośni, tak pięknie wymalował słowami klimat akcji, wahania uczuciowego słupka rtęci. Sama bym lepiej tego nie ujęła, jestem pod ogromnym wrażeniem! Z przyjemnością się czyta Twoje słowa. Część faktycznie jest wiążąca, jakby będąca zaczątkiem czegoś, co ma się wydarzyć. Długość jest niemal jak zawsze, zazwyczaj mamy część składającą się z 6, 7 stron worda, tu jest 6.
      To, co jest między nimi, to jakby pierwsza faza miłości – zakochanie, dopiero zakochanie, ale świadome i silne, fascynacja, pragnienie siebie.
      Tym samym chciałam ukazać, że to czasem długi proces, wcale nie mający początku w tym nagłym błysku. Miłość, jaka rodzi się w sercach moich bohaterów, nie zaczyna się od łóżka, seksu, ale od wzajemnego poznawania siebie, nie zaczyna się nawet od pierwszego wrażenia, kiedy oboje wręcz nie pałają do siebie sympatią, a Bill uważa Karen za przeciętną. Nie ma tego przysłowiowego gromu z jasnego nieba, uczucie rodzi się wolno, narastając przez te dwa miesiące bycia obok siebie, spędzania czasu ze sobą. Poznają się wzajemnie, choć nie są parą, jednak poznają swoje charaktery, reakcje na otaczającą ich rzeczywistość. I zakochują się w sobie trochę platonicznie, sądząc, że nie są dla siebie, bez pewności, a bardziej żyjąc w zwątpieniu, że ta druga strona czuje to samo. Skrywają uczucie gdzieś w głębi siebie, często postępując jak dzieci, zupełnie irracjonalnie. Ale mimo braku fizycznej bliskości i pewności, że uczucie jest odwzajemnione - jakby to nazwał Twój ulubiony, romantyczny poeta: czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie? Tak, to już jest kochanie…
      Chcesz wiosny? W takim razie obiecuję, że tę porę uczuć mamy już za sobą, a w kolejnej części obiecuję gorące, upalne lato.
      Dziękuję, ściskam ;*

      Usuń
    2. Och, nie wiedziałam, że trzeba być romantyczką, by bawić się metaforami ;) A tak poważniej… moje stwierdzenie, że nie jestem romantyczką to jakiś skrót myślowy, bo każdy ma jakieś inne pojęcie tego romantyzmu, prawda? Mnie nie ruszają zachody słońca na latarniach, a raczej to, że chłopak po spędzonej wspólnie nocy zostawi Ci rano butelkę wody na kaca. Nie potrzebuję dużych bukietów kwiatów na urodziny, wolę pomoc z zamontowaniem zawiasów w szafie w jakąś przypadkową środę. Przykłady można mnożyć, ale nie to chcę robić – po prostu większa ze mnie realistka, niż marzycielka i w tym znajduję mój „romantyzm” :) Co więcej, dla mnie nie ma go właściwie zupełnie w tych momentach, gdzie zwykle zauważa go większość ludzi. I tylko to miałam na myśli ;)
      Odnośnie kiełkującego uczucia pomiędzy Twoimi bohaterami – doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jako czytelniczka widzę, w jaki sposób ich do siebie zbliżasz, podoba mi się taka wersja miłości, bez tego wielkiego jebnięcia, przysłowiowego zderzenia się ze ścianą, nagłego olśnienia – i tyle. Wcale nie uważam tego za niedojrzałe, nie uważam też, że to nie może być początek miłości: bo oczywiście, że może. Mam problem jedynie z tym, że zarówno Karen, jak i Bill, nazywają już to uczucie tak wprost: obydwoje mówią „kocham cię” (nawet jeśli tylko w myślach) – kiedy dla mnie to dużo bardziej skomplikowane słowa, niosące za sobą zdecydowanie większy bagaż emocjonalny niż ten, który na nich spoczywa. Ale, ponownie: to moje zdanie, to mój problem z wyznawaniem takich rzeczy i samą ich świadomością; bardzo możliwe, że dla nich ten moment, po prostu, leży gdzieś indziej. Nie oceniam – przecież nie jestem w ich skórze, ba, zupełnie nie jestem do nich podobna.
      Po takiej zapowiedzi chciałoby się rzec – słońce, grzej! Mimo, że nie znoszę gorąca, teraz na to czekam;)

      Usuń
    3. To ja tu z komplementem, a Ty tak? :( Może nie do końca się dobrze wyraziłam (nie zawsze udaje mi się rozumnie sklecić zdanie ;)). Pewnie nie tylko ludzie o duszy romantyka operują metaforami, ale myślę, że Ci, posiadający ją robią to o wiele lepiej, tak, jak zrobiłaś to Ty. Chyba nie potrafię wytłumaczyć tego, co siedzi mi w głowie, mam po prostu swoje odczucia na ten temat.
      Każdy kocha inaczej, jedni zakochują się długo, inni od razu, a jeszcze inni wcale. Wg. mnie samo słowo kocham, jest zbyt ubogie, aby wyrazić miłość, bo ona ma tak wiele odcieni, tak zróżnicowaną siłę, że naprawdę trudno czasem opisać ją słowami. Jednak w literaturze przecież jest wiele przykładów na taką miłość, gdzie bohater nie jest z drugą osobą w związku, nawet nie zna jej zbyt dobrze, a kocha, jak choćby Wokulski w Lalce. Czasem ludzie myślą, że kochają, a jednak okazuje się, że to nie jest to uczucie. Jednym łatwo, innym trudno, nie tylko kochać, ale wypowiedzieć to słowo. Mam nadzieję, że choć trochę mnie zrozumiałaś :( Oni na tę chwilę, są pewni, ze już kochają. Oboje.

      Usuń
  2. Czasem szkoda, że nie można zajrzeć do cudzego umysłu. Jak oni straszliwie się w pewien sposób oszukują nawzajem. Ta ich przyjaźń przestaje już być prawdziwa. To znaczy, ja nie wątpię, że są dla siebie ważni, że się dobrze znają, rozumieją... Ich relacji nie brakuje niczego, by nazwać to przyjaźnią. No, ale chodzi o te uczucia, które przed sobą ukrywają. Czego się właściwie tak obawiają? Odrzucenia? Kurczę, czy można być tak ślepym? Myślałam, że takie rzeczy się widzi po drugiej osobie, a nawet czuje się je... Ech, a oni dalej udają, że wystarcza im ta przyjaźń. To smutne, jak wiele tracą. I sądzę, że będą tego żałowali... Tego, że tak późno oprzytomnieją, że tak późno się zdecydują wyznać sobie prawdę. Mam nadzieję że mimo tego, poradzą sobie i znajdą dla siebie najlepsze rozwiązanie. Oby tylko nie chcieli tego kończyć i zapominać o sobie z jakichś powodów, bo chyba nie byłoby nic gorszego ;c
    Odcinek, jak zawsze bardzo przyjemny, romantyczny, aż miło ;)
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oni nieustannie oszukują nie tylko siebie wzajemnie, ale i samych siebie. Ślepi i głusi na każdą formę okazanej sympatii, tłumacząc to sobie przyjaźnią. Irracjonalni w postępowaniu, zabawni i wręcz śmieszni, jak małe dzieci… Odpychają świadomość, że są pożądani przez tę drugą osobę. Ale chyba już dość, choć jeszcze zachowają się zupełnie… śmiesznie? Chyba mogę tak to nazwać, a co?! ;) I a przyjaźń wcale im nie wystarcza, jak powiedziała Karen, chciałaby tu zostać z Billem, ale nie dlatego, że chce jego pomocy. Ona chce jego, po prostu jego.
      No taka już ze mnie ckliwa, głupia romantyczka, co poradzę, skoro tak kocham te słodkie klimaty? Chyba tylko jedno moje opowiadanie, nie jest tu ani trochę romantyczne, a mianowicie Fatal Passion. Reszta to ckliwe gnioty ;D
      Dziękuję serdecznie, duża buźka ;*

      Usuń
    2. Mi tam ta romantyczność nie przeszkadza! :D Sama chyba nie umiem inaczej, czasem to wręcz przesadzałam ze słodkością w swoich opowiadaniach. Ale żeby od razu gnioty? Każda forma jest na swój sposób dobra i urokliwa, zależy kto co lubi :)

      Usuń
    3. No ja tak mówię na moje "dzieła", że to przesłodzone gnioty ;)

      Usuń