Część 30. „Czerwień krwi”
Chciał
podarować jej cudowny dzień, pełen relaksu i spokoju, żeby mogła się wyciszyć i
zapomnieć o tym koszmarze. Na początek spacer promenadą ukoił jej wciąż skołatane
wspomnieniami nerwy, a jemu przyniósł chwilę zapomnienia, choć już niebawem w
jego myśli zaczęły wkradać się dręczące wyobrażenia. Nie wyciągał z Karen
żadnych opowieści przebiegu tego zdarzenia i nawet nie miał zamiaru, chociaż
chciałby wiedzieć co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy, i nie z
ciekawości, ale z chęci pomocy. Jedyne co wiedział to, że tamten wymierzył jej
policzek, ale czy tylko jeden? A co było potem? Czy wydarzyło się jeszcze coś
złego? Nie słyszał żadnej kłótni, więc może po prostu ostra wymiana zdań na
samym początku zakończyła się właśnie w taki sposób i oboje na siebie wściekli,
poszli osobno spać? Gdyby ten bydlak tu był, gdyby nie wyjechał, nie mógłby się
powstrzymać od interwencji, a on uciekł jak zwykły tchórz. Pieprzony damski
bokser!
Przez
te wszystkie myśli był nieco rozkojarzony, ale dziewczyna zdawała się tego nie
zauważać. Sama czasem chyba była w nieco innym świecie, ale on wiedział, że
musi zrobić coś, co pozwoli jej wrócić znów każdą myślą do tego co tu, teraz i
z nim. Musiał zaplanować resztę tego dnia co do minuty i chciał, aby ten dzień
zakończył się jakoś niebanalnie.
Obiad
zjedli w restauracji, w miasteczku. Chciał jak najpóźniej przywieźć ją do
hotelu, żeby jak najdłużej oddalić koszmar przykrych wspomnień. Nie śmiał też pytać
co dalej zamierza z tym zrobić, nie chciał drążyć tego tematu, żeby nie
sprawiać jej bólu. Wiedział, że musi poczekać cierpliwie, aż zdecyduje się
podjąć taką rozmowę sama.
Po
południu wybrali się na leniwą wędrówkę po okolicy i przy tej okazji pokazał jej
niewielki, zabytkowy pałacyk. Wciąż jednak nie miał pomysłu co specjalnego
zaplanować na wieczór. Jednak spojrzenie na pewną, górującą nad miasteczkiem
budowlą sprawiło, że na myśl wpadł mu ciekawy zamysł.
-
Jedziemy - Pociągnął ją za rękę w stronę parkingu.
-
Do hotelu? - zapytała spokojnie, niczemu się nie dziwiąc, w końcu spędzili ze
sobą cały, przemiły dzień.
-
Nie, jeszcze nie - uśmiechnął się tajemniczo, zamykając za nią drzwi auta.
Powiodła za nim teraz już zdziwionym spojrzeniem, zastanawiając się co
wykombinował.
-
Więc gdzie? - spojrzała na niego, kiedy już usiadł na miejscu kierowcy.
-
Niespodzianka! - Zaśmiał się perliście.
-
Oj Bill... - Wydęła delikatnie usta. Przy nim zapomniała o bólu psychicznym, bo
tego fizycznego już nawet nie czuła, czasem tylko przy próbie uśmiechu dawał o
sobie znać. Jednak obecność Billa, jego czułość i troska, sowicie wynagradzały
jej tę dolegliwość.
-
Nic nie powiem, jak niespodzianka to niespodzianka - Przez chwilę patrzył na
nią z uśmiechem, ale zaraz wrócił spojrzeniem na drogę.
-
Dlaczego robisz dla mnie to wszystko? - zapytała po chwili cicho.
-
Chcę, żebyś choć na chwilę zapomniała o tym koszmarze - odparł, ze wzrokiem
wbitym przed siebie.
-
Ale czemu ci tak na tym zależy? - Nie dawała za wygraną, jednak nie doczekała
się odpowiedzi, ponieważ sprytnie zmienił temat słowami:
-
I jesteśmy prawie na miejscu.
Zastanawiała
się, czy to możliwe, że czuje do niej coś więcej niż samą przyjaźń, jednak była
pewna, że gdyby było inaczej zdradziłby się jakimś nieopatrznym gestem, czy
słowem, a tymczasem z jego zachowania wynikało, że to jest faktycznie tylko
przyjaźń - troszczył się o nią, ponieważ ktoś komu ufała po prostu ją
skrzywdził, a on był zbyt szlachetny, aby przejść obok tego obojętnie.
Skręcił
w boczną, wąską uliczkę, która prowadziła przez niewielki zagajnik.
-
Znowu nad morze? - uśmiechnęła się.
-
Niezupełnie - odparł cicho, zatrzymując się. - Chcę, byś sięgnęła nieba.
Dopiero
teraz zobaczyła gdzie są, a pokaźna budowla pod którą się zatrzymali okazała
się latarnią morską. Wysiadła z auta i roześmiała się:
-
O nie! Jeśli myślisz, że tam wejdę, to się grubo mylisz! - pokręciła głową,
wskazując palcem na górę.
-
Karen... Daj spokój - Bill z pobłażaniem pokręcił głową.
-
Mam lęk wysokości, za nic w świecie tam nie wejdę!
-
Ależ oczywiście, ze wejdziesz - Z cwanym uśmiechem na ustach, porwał ją na ręce
i podążył w kierunku wejścia. Złapała go kurczowo za szyję.
-
Wariacie, puść mnie! - pisnęła, co on tylko skwitował szerokim uśmiechem, ale
spełnił jej żądanie, jednak dopiero za progiem latarni. Na ich widok kobieta,
która była wewnątrz odezwała się oschle:
-
Ale już nieczynne!
-
Dla mnie czynne, dzień dobry pani Meyer, a raczej dobry wieczór - przywitał
żonę latarnika.
-
A, to pan! - Dopiero teraz kobieta się uśmiechnęła. - Przepraszam, nie
poznałam, ciągle kręcą się jacyś turyści, którzy nawet w nocy chcieliby wejść
na latarnię.
-
Pan Meyer na górze? - wskazał palcem schody.
-
Tak, może pan iść, ucieszy się, dawno pana nie było - odparła kobieta, mierząc
Karen swoim spojrzeniem. Mieli wrażenie, że ma na końcu języka pytanie, kim
jest dziewczyna, którą przyprowadził Bill, ale takt wziął pewnie górę, bo nie
odezwała się.
Bill
chwycił Karen za rękę, prowadząc w kierunku schodów, które bez opamiętania wiły
się po wewnętrznej ścianie wysokiej latarni na samą górę.
Dziewczyna
przez moment zaparła się.
-
Nie wejdę.
-
Ależ wejdziesz.
Był
nieustępliwy w dążeniu do celu, wiedziała, że jeśli się na coś uprze, będzie
musiała poddać się jego woli. Mimo lęku jaki odczuwała przed wysokością, było
to miłe poddanie.
-
Będziesz szła po ścianie, a ja od zewnątrz - Delikatnie pociągnął ją za rękę.
Pokręciła tylko głową, ale ruszyła, kurczowo trzymając jego dłoń, ponieważ
latarnia ta miała wewnątrz betonowe schody przylegające do ściany, pustej w
środku wieży.
-
Nie spoglądaj w dół, tylko patrz w górę, jestem obok ciebie, niczego nie musisz
się obawiać - Uspokajał ją niemal całą drogę, łagodnie tłumacząc, że z nim nie
ma się czego bać. I nie bała się, choćby wiódł ją właśnie na dno piekła, gdy tymczasem
on chciał podarować jej niebo.
Latarnik
okazał się bardzo miłym i ciepłym mężczyzną. Po krótkiej pogawędce z Billem
powiedział w końcu:
-
My tak sobie tu miło gwarzymy, a widowisko się zaraz skończy.
-
No tak! - Bill lekko stuknął się otwartą ręką w czoło.
Karen
zupełnie nie wiedziała o co chodzi, zanim zdążyła go o cokolwiek zapytać, ten
stając tuż za nią, swoją ciepłą dłonią zakrył jej oczy, drugą zaś objął ją w
pasie, kładąc na brzuchu. Poprowadził przed siebie bardzo ostrożnie i po woli.
-
Zaufaj mi - szepnął wprost do jej ucha, owiewając je ciepłym oddechem. Kiedy
się zatrzymali, położył jej ręce na barierce i odjął swoją dłoń od jej oczu. -
Spójrz...
Otworzyła
oczy i zamarła. Przed sobą, tuż na wyciągnięcie ręki miała pomarańczowe słońce
skąpane do połowy w tafli wody odbijającej poświatę nieba. Fioletowo-czerwone
smugi kładły się wstęgami po obu stronach tej ognistej kuli. Miała wrażenie, że
naprawdę może sięgnąć nieba, że właśnie stoi gdzieś po środku tego cudownego
zjawiska jako niemy obserwator. I rzeczywiście, nie mogła wydusić z siebie ani
jednego słowa, po chwili jednak dławiona wzruszeniem odwróciła się w jego
stronę. Stał tuż za nią, czuła ciepło jego ciała i dotyk. Ta bliskość odurzyła
ją na krótką chwilę, jednak szybko złapała oddech i szepnęła:
-
Dziękuję... - A wtedy stało się coś niespodziewanego i zaskakującego. Pochylił
się nad nią i delikatnie, ledwie odczuwalnie musnął kącik jej zranionych ust.
Zamarła, czując jak nogi uginają się pod nią, wstrzymała oddech, nie wydając z
siebie nawet tchnienia, które on przywrócił nagle odsuwając się od niej.
-
Nie ma za co... - uśmiechnął się ciepło. - Odrobina zapomnienia nie zaszkodzi.
I
faktycznie, to wszystko tu, było jej cudownym zapomnieniem, a jednocześnie
tęsknotą za czymś, co przecież nie miało prawa się zdarzyć. Sama się sobie
dziwiła dlaczego tak kurczowo trzyma się tej myśli, przecież chciała odejść od
Franza, po tym co jej zrobił nie chciała i nie mogła z nim być. Nie umiałaby
żyć bez odrobiny zaufania, a do niego straciła już całe. Na dodatek czuła
obrzydzenie. Nie mogła być dłużej jego żoną i o ile Billowi pozwoliłaby na
każdą formę bliskości, tak miała pewność, że tamtemu nigdy więcej nie da się
tknąć.
Który
to już zachód słońca oglądała razem z nim? Nie liczyła, ale za każdy z nich,
choćby jeden, oddałaby wszystkie spędzone dni u boku Franza. Teraz uważała, że
to był zmarnowany czas i żałowała, że nie da się go cofnąć.
Stali
tak długo, zanim słońce zupełnie zatonęło w morzu, a każde z nich pochłonięte
własnymi myślami, które z każdą godziną coraz bardziej ich do siebie zbliżały.
***
Kolejny
dzień zaczął się pracowicie. Nie obyło się bez nich w dalszych pracach przy
remoncie w domu dziecka, jednak one chyliły się ku końcowi i była to ich
ostatnia, pracowita wizyta. Toteż spędzili tam kilka godzin, a że pojechali
dość późno zeszło im do popołudnia. Po obiedzie rozstali się na krótko, aby
wziąć prysznic, ponieważ wieczorem umówili się na spacer.
Karen
jeszcze była w łazience, kiedy zapukał do jej drzwi. Nieubrana, wystawiła tylko
głowę i krzyknęła:
-
Wejdź! - Po czym znów się schowała, konwersując już zza drzwi. - Daj mi jeszcze
jakieś dziesięć minut, a będę gotowa!
-
Dobrze! - zaśmiał się, przechodząc obok łazienki, wszedł do pokoju i włączył
telewizor.
-
Tylko nie strój się tam za bardzo, bo z naszego spaceru prawdopodobnie nici! -
powiedział dość głośno, skacząc pilotem po kanałach.
-
Dlaczego? - zapytała Karen z łazienki.
-
Chyba będzie burza! - odkrzyknął, zerkając za okno. - Taka czarna chmura idzie
od strony morza, ale można się było tego spodziewać, było strasznie duszno!
W
sumie chyba miłą perspektywą wydało mu się spędzenie czasu w hotelowym pokoju.
Wprawdzie nawet nie liczył na jakąś chwilę intymnej bliskości, jednak sama
myśl, że będą tu sam na sam, bez towarzystwa obcych ludzi - którzy na spacerze
zapewne by ich otaczali - sprawiała, że wokół jego serca rozlewało się
przyjemne ciepło.
Czekając
na Karen, niemo wpatrywał się w ekran telewizora, a myślami był zupełnie gdzie
indziej, jednak po chwili jego uwagę przykuła wiadomość, jaką właśnie
wypowiadał spiker w wieczornych wiadomościach:
-
Dziś na przedmieściach Berlina miały miejsce kolejne w tym miesiącu porachunki
grup przestępczych. Dla dobra prowadzonego śledztwa policja nie chce ujawniać
szczegółów. Poszukuje się natomiast srebrnego Audi Q7, a także czarnego
Chevrolerta Cruze, które to auta widziane były na miejscu zdarzenia. Zapisane
przez świadka numery rejestracyjne obu aut okazały się fałszywe, ale karoserie
tych samochodów mogą posiadać ślady po strzelaninie. Ktokolwiek widziałby
podejrzane auta tych marek, proszony jest o kontakt…
Zasłuchany
w wiadomości, zastanawiał się, czy nie spisać tak na wszelki wypadek płynących
na pasku numerów telefonu i nawet nie zauważył stojącej tuż za nim Karen, która
tylko powiedziała cicho:
-
Franz ma czarnego Chevroleta...
To
doskonale wiedział, ale odwrócił głowę i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem,
starając się obrócić jej obawę w żart:
-
Chyba nie przypuszczasz, ze to twój mąż. Jest sukinsynem, ale przecież nie
mafiozą. - powiedział wbrew temu, co podejrzewał jego brat, a teraz także on
sam. Obrzucił ją oceniającym spojrzeniem i dodał: - Ślicznie wyglądasz... - Ona
tylko spojrzała mu głęboko w oczy w zamyśleniu, jakby nie słyszała w ogóle tego
komplementu, ani wcześniejszego stwierdzenia i chciała mu coś przekazać
spojrzeniem. Nie była wszak pewna swoich przypuszczeń, ale coraz bardziej
zaczynała w nie wierzyć; zbyt dużo faktów świadczyło na jego niekorzyść.
-
Faktycznie chyba będzie burza - uśmiechnęła się lekko, jak gdyby nigdy nic
zmieniając temat, i spoglądając za okno. Popatrzył na nią z niepokojem; czyżby
o tym wiedziała? Przeszedł go zimny dreszcz. Prawdopodobnie Hoffmann faktycznie
jest gangsterem jak twierdził Tom. Kiedy pierwszy raz mu o tym napomknął,
wówczas przypuszczał, że może tylko zadawał się z tego pokroju ludźmi, ale
teraz wszystko zaczęło układać się w jedną całość. O nic już nie pytał, nie
chciał zaprzątać sobie myśli przykrymi sprawami. Liczyło się tylko tu i teraz,
ten wieczór i oni.
-
Więc co robimy? Siedzimy u ciebie? - zapytał.
-
Siedzimy - odparła. - I mam ochotę na szampana - Spojrzała na niego z
tajemniczym błyskiem w oku, aż poczuł przyjemny dreszcz. Natychmiast wykręcił
numer do restauracji, każąc sobie przynieść najlepszego szampana, i już po
niedługiej chwili do apartamentu zapukał kelner z trunkiem w wiaderku
wypełnionym po brzegi lodem i dwoma kieliszkami na tacy. Postawił ją na stoliku
i otworzył butelkę, po czym skłonił się i wyszedł.
Niemal
jednocześnie chwycili kieliszki w dłonie.
-
Za szczęśliwą przyszłość - powiedział cicho, a w tym samym czasie usłyszeli
pierwszy grzmot zbliżającej się burzy.
-
Wypiję za to, ale w moim przypadku to chyba nie jest możliwe - westchnęła
cicho.
-
Dlaczego? - Spojrzał na nią znad kieliszka przenikliwym wzrokiem.
-
Po powrocie do Berlina będę musiała znaleźć pracę, muszę wymówić ludziom
mieszkanie po mamie. Muszę zacząć wszystko od nowa... - powiedziała cicho, spuszczając
wzrok.
-
I to może być właśnie twoja szczęśliwa przyszłość… Chcesz od niego odejść? -
zapytał, czując, że serce szaleje mu w piersi, że zaczyna znów bić rytmem
uśpionej wcześniej miłości. Wreszcie powiedziała o czymś, o co pytać nie
chciał, a na co tak cierpliwie czekał. I choć zaczęła bardzo ogólnikowo, to ta
wiadomość już dodała mu skrzydeł. Miał nadzieję, że może jeszcze dziś
całkowicie się przed nim otworzy. Karen jednak nie zamierzała opowiedzieć mu o
wszystkim, co zdarzyło się tamtej nocy, a przynajmniej nie dziś, nie teraz.
Może kiedyś, przy sprzyjających okolicznościach wyciągnie to z zakamarków
swojego umysłu, i z pewnością byłaby gotowa zrobić to wówczas, kiedy już ze
wszystkim się upora, a to pozostanie jedynie niemiłym, choć już zupełnie
obojętnym i niebolesnym wspomnieniem. Dziś nie zamierzała rozdrapywać ledwie
gojącej się rany na duszy, nie chciała psuć sobie i jemu tego wieczoru. On
złagodził każdą jej obawę i uśpił wszystkie lęki, nie chciała powierzać mu w
tej chwili tego brzemienia. Była w pewnym sensie zadowolona, że na coś przydały
jej się warsztaty psychologiczne, na które uczęszczała, kiedy zamierzała podjąć
drugi kierunek studiów, a co skutecznie wyperswadował jej Franz. Przede
wszystkim dzięki niemu, ale także przy pomocy wiedzy jaką tam posiadła uporała
się z dręczącym ją wciąż wspomnieniem, pozostającym niczym piętno na jej
psychice. Skrzętnie wciskając je w zakamarek swojej głowy, gdzieś między zwoje
umysłu, na samo jego dno, zamroziła ten powracający koszmar i nie zamierzała
teraz odmrażać. Chciała cieszyć się tą chwilą i bliskością mężczyzny, którego
wybrało jej serce.
-
Nie mogę żyć z człowiekiem, któremu przestałam ufać - Wzniosła kieliszek do
góry. - Wypijmy lepiej za to, żeby udało mi się zacząć żyć na nowo.
-
W razie potrzeby służę pomocą - palnął nagle. Spojrzała na niego ciepłym
wzrokiem i lekko ścisnęła jego dłoń.
-
Dziękuję Bill, ale muszę się usamodzielnić, muszę nauczyć się radzić sobie sama
i na nikogo nie liczyć.
Kiwnął
tylko głową, nie wypuszczając z uścisku jej drobnej dłoni. Mógł się tego
spodziewać, jednak nie darowałby sobie, gdyby nie ofiarował jej pomocy. Znów
się nie mógł powstrzymać:
-
Rozumiem, ale chcę, żebyś wiedziała, że nawet jeśli nie chcesz, to na mnie możesz
liczyć. Zupełnie samej czasem może być ciężko.
-
Dziękuję, będę pamiętała - Wciąż trzymając go za dłoń, wzniosła kielich do
góry. Zrobił to samo.
-
W takim razie za twój szczęśliwy start w nowe życie - Stuknął szkłem o jej
szkło, po czym obydwoje wypili do dna.
Burza
rozszalała się na dobre, błyskawice rozświetlały niebo, rozcinając je ostrzem
piorunów, a w oddali głośno szumiało nieujarzmione morze. Wiatr mocno szarpał
firanki w drzwiach tarasu i robił się coraz silniejszy, z każdą chwilą
przeradzał się w prawdziwy huragan. Rzęsisty deszcz zacinał, wlewając się przez
pootwierane okna.
-
To dopiero się rozpętało - jęknął Bill. - Trzeba wszystko pozamykać. Wejdę na
chwilę do siebie, bo też otwarte zostawiłem. W tym czasie Karen zamknęła
wszystkie uchylone okna, a także drzwi na taras, starła podłogę w miejscach,
gdzie nalała się deszczówka.
-
Niezły potop się zrobił - zaśmiał się już w drzwiach, wracając. - Ale dawno nie
widziałem takiej burzy - Podszedł do okna gdzie stała Karen i mimowolnie objął
ją ramieniem.
-
Strasznie silny wiatr, zobacz, drzewa prawie się kładą - powiedziała cicho,
zapatrzona w szalejącą za oknem wichurę.
-
A niech tam pada, my jesteśmy bezpieczni - Spojrzał na nią ciepło, po czym
dodał: - Chodźmy, bo nam bąbelki z szampana ulecą - uśmiechnął się. Ponownie
usiedli przy stoliku, a Bill wypełnił kieliszki musującym trunkiem.
-
Czy on wie, że chcesz od niego odejść? - zapytał, nie wytrzymując. Teraz, kiedy
już wiedział jakie są jej zamiary, nieco się ośmielił.
-
Nie... - Spuściła wzrok, przesuwając opuszkiem palca po obrzeżu kieliszka. -
Jeszcze nie wie. Kupił mi róże przed wyjazdem na przeprosiny, myślał, że one
wszystko załatwią - uśmiechnęła się z lekką ironią. - A ja wywaliłam je do
kosza, gdy tylko zamknął za sobą drzwi - Spojrzała w okno, topiąc wzrok w
ciemności i widocznych strugach deszczu.
Przełknął
ślinę i nawet miał wrażenie, że to słyszy.
„Chce od niego odejść, ale chce być
samodzielna, nie chce pomocy... Może najwyższa pora, żeby powiedzieć jej o
swoich uczuciach?”, w jego głowie zaczęły kłębić się myśli, które
natychmiast zastępowały inne, mniej zdecydowane: „Może jednak nie teraz, gdy czuje się upokorzona przez własnego męża”.
Dziesiątki ich rodziły się w jego umyśle, ale każda w tej chwili była
niedorzeczna. Nieodpowiedni czas, złe miejsce...
-
A przysięga złożona mamie? - Przypomniał sobie nagle. Chciał wiedzieć, czy
przypadkiem nic nie zmieni jej postanowienia.
Obrzuciła
go bystrym spojrzeniem:
-
Uważasz, że mama chciałaby, żebym z nim była w takiej sytuacji? Ona pragnęła dla
mnie tylko miłości i bezpieczeństwa.
-
No tak... - zmieszał się, spuszczając głowę. - Mówię od rzeczy.
-
Nie wiedziała jaki on jest, myślała, że to dobry i uczciwy człowiek, zresztą
tak się sprzedawał i naprawdę świetnie się maskował.
Nie
odpowiedział, nadal siedząc ze wzrokiem wbitym w dno kieliszka. Znów zastanowił
się, czy ona zdaje sobie sprawę, czym może zajmować się jej mąż, ale wszystko
wyglądało na to, że tak. Chyba, że mówiąc to teraz, miała na myśli fakt, jak
zachował się względem niej samej.
-
A jeśli on nie pozwoli ci odejść? - zapytał w końcu.
-
Bill, żyjemy w wolnym kraju - Popatrzyła na niego z malującym się na jej twarzy
lekkim politowaniem. - Zatrzyma mnie siłą? Ja niczego od niego nie chcę, mam
mieszkanie po mamie, mam dokąd pójść. Na szczęście dziecka nie mamy.
Gdyby
tak mogła powiedzieć mu o wszystkich swoich rozterkach i o tym, o do niego
czuje... Zaproponował jej pomoc, ale nie chciała, żeby się nad nią litował.
Teraz patrzyła na niego, jak siedzi taki lekko, ale cudownie zażenowany.
Przyjemne uczucie ciepła otuliło okolice jej serca. W dodatku wyglądał tak
pięknie; czarne włosy rozłożyły się wachlarzem na jego ramionach odzianych w
białą, lekko pokarbowaną koszulę dobrej marki. Był pedantem, wiedziała to.
Zawsze czysty, schludny, dopracowany do granic możliwości, kuszący zapachem
drogich, męskich perfum.
Przy
następnym kieliszku zmienili temat, jednak to co się działo za oknem, tym razem
bardziej przykuło ich uwagę.
-
Jasna cholera... - jęknął, wstając i znów podchodząc do okna. - Jakiś tajfun,
czy co? Żeby mi tylko jakichś szkód nie poczyniło.
Faktycznie,
to wszystko nie wyglądało najlepiej. W powietrzu, niesione silnym wiatrem
fruwały jakieś nieokreślone kawałki materii; sami nie wiedzieli czy są to
jakieś szczątki dachu, czy innych zerwanych fragmentów zabudowań, czy po prostu
zwykłe śmiecie, wyszarpane przez wichurę z poprzewracanych koszy.
-
Dawno nie widziałam czegoś takiego - westchnęła z przestrachem Karen, gdy
gdzieś z południowej strony rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.
-
No i wykrakałem w złą godzinę - jęknął Bill zbolałym głosem. – Pewnie poszła
jakaś szyba.
Przez
chwilę patrzyli przez okna, usilnie starając się coś dostrzec, ale zaraz Bill
sięgnął po telefon i spróbował połączyć się z recepcją, jednak tam nikt nie
odbierał. Prócz odgłosów zza okna, nie słyszeli niczego więcej, dopiero po
chwili na korytarzu zrobiło się podejrzane poruszenie.
-
Muszę zobaczyć, gdzie to się stało - spojrzał na nią, po czym ruszył w kierunku
drzwi.
-
Zaczekaj! Idę z tobą! - krzyknęła, podążając za nim.
Kiedy
wyszli na korytarz, spostrzegli jakieś zbiegowisko na jego końcu. Szybkim
krokiem ruszyli w tamtą stronę, a wówczas z windy wysiadła Nadia.
-
Właśnie szłam do ciebie, nie mogę się dodzwonić na pogotowie! - powiedziała
poruszona.
-
Po co? - zapytał z przestrachem w oczach. - Co właściwie się stało?
-
To stare drzewo z tyłu, złamał się ten suchy konar, wybił szybę! Pani Susmeyer
jest pokaleczona! - mówiła chaotycznie Nadia, drepcząc obok niego w kierunku
pokoju gdzie wydarzyło się nieszczęście.
-
Ale co z tym pogotowiem?! - zapytał.
-
Nie mogłam się dodzwonić, ale spróbuję jeszcze raz! - odparła wyciągając
telefon z kieszeni.
Tymczasem
Bill, który wszedł do pokoju gości, zobaczył przerażający obraz. Cały dywan był
zachlapany krwią, a pokaleczonej kobiecie ktoś próbował jakimś sposobem
zatamować krew cieknącą z ręki, a ktoś inny zawiązywał jej chusteczkę na
przedramieniu. Wszystkie opatrunki na jej ręku były już mocno przesiąknięte
krwią. Chaos jaki się wytworzył dodatkowo potęgowała szalejąca za oknem
wichura, jeszcze bardziej słyszalna, przez wybite okno.
Przykucnął
przy niej.
-
Nie czuje się pani słabo? - zapytał.
-
Nie, jeszcze nie. Stałam przy oknie, obserwowałam to wszystko, kiedy ta gałąź
się odłamała i uderzyła w szybę. To stało się tak szybko! - odpowiedziała
kobieta. Zerknął w okno, gdzie wciąż w zbitej szybie tkwił stary konar. Potężne
strumienie deszczu wlewały się przez wybitą dziurę, ale nie to było teraz
ważne. Znów jego wzrok utknął na nasiąkniętych krwią bandażach.
-
Nadia! - krzyknął. - Co z tym pogotowiem!?
Przywoływana
dziewczyna po chwili wyłoniła się z grupki gapiów stojących w drzwiach.
-
Dodzwoniłam się, ale wszystkie karetki utknęły gdzieś w terenie, nie mają
żadnej!
-
Jak to nie mają?! A jeśli ktoś umiera?! Pieprzone pogotowie! - zirytował się.
-
Proszę pana, co teraz będzie? - odezwał się zdenerwowany, starszy pan, mąż
pokaleczonej kobiety. Karen, która właśnie przyniosła nowe bandaże i owinęła
pokaleczoną rękę, patrzyła na człowieka ze współczuciem, po czym przeniosła
wzrok na Billa. Ten tylko spojrzał na nią, na mężczyznę i panią Susmeyer, i
natychmiast podjął decyzję.
-
Karen, pojedziesz ze mną, dobrze?
-
Może ja pojadę? - wtrąciła się Nadia.
-
Recepcja! - syknął tylko, a wówczas dziewczyna bez słowa odwróciła się i wyszła
z pokoju.
Nachylił
się i wziął kobietę na ręce. Pokaleczona kończyna spoczywała na jej brzuchu,
ale bandaże stykały się z białą koszulą Billa, która po chwili nasiąkła czerwienią
sączącej się krwi. - Zawożę ją na
pogotowie! - rzucił do mężczyzny, po czym pospiesznie wyszedł z pokoju. Zjechali
windą na parter, gdzie na chwilę zatrzymał, zwracając się do Karen z prośbą.
-
Wyjmij mi z prawej kieszeni kluczyki, samochód stoi zaraz po lewej stronie.
Zanim
dziewczyna sięgnęła do wskazanej kieszeni, o czymś sobie przypomniała:
-
Bill, oboje piliśmy...
Chwila
konsternacji była naprawdę tylko mgnieniem kilku sekund.
-
Nie jestem pijany, mam to gdzieś, najwyżej stracę prawo jazdy, jej życie jest
ważniejsze! - Spojrzał na kobietę, która wydała mu się teraz dużo bledsza i sam
już nie wiedział, czy to wina innego rodzaju światła, czy naprawdę uszło z niej
tyle krwi, że objawiło się to już widoczną zmianą koloru skóry.
Wobec
powyższego, Karen bez zażenowania sięgnęła do kieszeni jego dość mocno opiętych
spodni. W innych okolicznościach, pewnie jej policzki przybrałyby odcień
purpury, ale nie teraz, kiedy chodziło o czyjeś życie.
Nie
bacząc na lejące się z nieba strumienie wody, wyszli szybkim krokiem przed
budynek, kierując się w stronę samochodu. Po kilku chwilach byli już zupełnie
mokrzy, ale to teraz zupełnie się nie liczyło. Karen odblokowała alarm i
otworzyła drzwi, a Bill posadził panią Sussmeyer na tylnym siedzeniu.
-
A tapicerka? Ta jasna skóra nasiąknie krwią... Może jakiś koc chociaż -
odezwała się Karen nieśmiało.
-
Nie ma czasu na detale, wsiadaj i trzymaj ją - rzucił szybko, po czym przeszedł
na miejsce kierowcy.
Szpital
był dość blisko i na szczęście udało im się tam dojechać w przeciągu kilkunastu
minut bez komplikacji, czego najbardziej obawiał się Bill. Na drodze przecież
mogło leżeć jakies powalone drzewo, czy złamany konar.
Kiedy
tak stali na korytarzu czekając na wiadomość od lekarza, który właśnie przyjął
kobietę na izbę, Karen popatrzyła na Billa z czułością. Zupełnie przemoknięty,
w zakrwawionej, białej koszuli wyglądał tak, jakby sam potrzebował medycznej
pomocy. Miała teraz ogromną ochotę się do niego przytulić. Postąpił tak
szlachetnie, nie bacząc na zniszczoną tapicerkę w samochodzie, ani na to, że
biała, droga koszula może nadawać się już tylko do wyrzucenia. Ratował życie...
W tej właśnie chwili zamyśliła się; czy jej mąż byłby gotów na takie poświęcenie?
Czy przypadkiem ona sama nie stała gdzieś po środku tego wszystkiego? Może
Franz właśnie kogoś zabijał, a Bill ratował czyjeś życie? Przeszedł ją dreszcz
na samą myśl o tym.
-
Jesteś cała mokra - powiedział spoglądając na nią i delikatnie się uśmiechnął.
- Zimno ci... - Przesunął dłonią po jej policzku, na którym wyraźnie widać było
gęsią skórkę. W jego oczach widziała jakieś tajemnicze światło, nikłe iskry,
lecz nie mogła odczytać ich znaczenia. Wiedziała tylko, że to spojrzenie jest
najpiękniejszym na świecie, że oddałaby wszystko, by móc zobaczyć w tych oczach
miłość. Miłość do niej.
Objęła
się rękami.
-
Sama nie wiem, czy to z zimna, czy ze strachu.
-
Dziękuję za pomoc... - Pochylił się, dotykając ciepłymi ustami jej policzka. -
Też masz zaplamioną sukienkę.
-
To nieważne, najważniejsze, że tej pani nic nie będzie - odpowiedziała, czując
teraz zupełnie inny rodzaj dreszczy.
-
Wezmę kawę - Wskazał na automat. - Jak tylko lekarz powie co z nią, pojedziemy.
Delikatnie
i z uśmiechem pacnął ją opuszką palca w nos, po czym podszedł do automatu z
kawą, wrzucając bilon. Po chwili wrócił z dwoma kubkami w rękach.
-
To nas choć trochę rozgrzeje - uśmiechnął się, biorąc łyk gorącego napoju.
Zrobiła to samo, śledząc każdy jego najmniejszy ruch, kiedy po chwili otworzyły
się drzwi, pod którymi stali. Bill niemal natychmiast podszedł do mężczyzny w
białym kitlu, który się stamtąd wyłonił. Tuż zanim podreptała zafrasowana
Karen.
-
Wszystko będzie dobrze - odezwał się lekarz.- Właśnie pojechała na zabieg na
cito, ma trochę poharatane żyły i trzeba co nieco połatać. Straciła dużo krwi,
ale trochę uzupełniliśmy, no i po zabiegu też dostanie. Gdybyście państwo jej
nie przywieźli na czas, mogłoby to się źle skończyć - Obrzucił spojrzeniem
obydwoje, nie omieszkując zawiesić wzroku na ich poplamionych krwią ubraniach.
– Prosiła przekazać, że jest państwu ogromnie wdzięczna za to poświęcenie i, że
zwróci wszystkie koszty związane ze zniszczeniem tapicerki w aucie.
Bill
tylko uśmiechnął się i niedbale machnął ręką.
-
To wszystko drobiazg panie doktorze, mam ubezpieczenie. Najważniejsze, że jej
nic nie będzie. Nie podarowałbym sobie tego. Bardzo panu dziękuję. - Uścisnął
lekarzowi rękę.
-
Możecie państwo już jechać, jesteście całkiem przemoknięci.
-
A jak długo pani Susmeyer tu zostanie?
-
Myślę, że najdalej pojutrze ją wypiszemy, krótka obserwacja, zmiana opatrunku i
do domu - Uśmiechnął się doktor.
Podziękowali,
po czym pożegnali się i ruszyli w kierunku drzwi. Na zewnątrz wciąż padał
deszcz, lecz już zupełnie niewielki w porównaniu do ulewy, jaka tak niedawno
tędy przeszła. Po niej pozostały tylko leżące fragmenty pozrywanych dachówek i
stosy poroznoszonych przez wiatr śmieci.
-
Gdyby nie to stare drzewo, nic by się nie wydarzyło - westchnął Bill, wsiadając
do auta. - A tak było mi szkoda ściąć ten suchy konar... - westchnął. - Jestem
idiotą, ale ubzdurałem sobie, że drzewo też czuje.
Karen
uśmiechnęła się ciepło, kiedy usłyszała te słowa. To niewiarygodne, ile ten
mężczyzna miał w sobie wrażliwości i dobroci. Jak to możliwe, że bycie gwiazdą nie
zepsuło go ani trochę?
W
tej samej chwili jej myśli przerwał jego dźwięczny śmiech.
-
Wiem, jestem stuknięty! - Przechylił się i spontanicznie ucałował jej policzek.
- Ale lubisz takiego wariata, prawda?
-
Oczywiście - odparła pewnie, a w myślach dodała: „Ja go kocham...”
Mój komentarz będzie w dwóch częściach, bo Blogger naprawdę ma głupie te ograniczenia!
OdpowiedzUsuńWięc po pierwsze:
Cześć! Nową część udało mi się przeczytać w pociągu, ale do tej pory nie miałam czasu skomentować – jakoś tak jest, że czytanie ze świadomością tego, że ktoś mi patrzy przez ramię mogę jeszcze jakoś przeżyć, gorzej z pisaniem. Właśnie korzystam więc z przerwy na lunch (czy mi się wydaje, czy zawsze na wszystkich konferencjach, połowa czasu antenowego jest przeznaczona na żarcie i kawki? #integracja), bo siedzą mi w głowie różne rzeczy i czuję potrzebę ich zwerbalizowania!
Przyznam, że nie zastanawiałam się nad tym, o czym będzie kolejny rozdział – tak jak po 28. części, mniej-więcej układałam sobie w głowę, co dalej może się wydarzyć, tak w tym przypadku była to dla mnie zupełnie czysta kartka. Tym bardziej „bez problemu” przyjęłam informację, że Bill wraz z Karen spędzili cały dzień razem. Przeżyli, tak mi się wydaje, trudne i wiążące chwile milczenia – ale to niejako znak tego, jak komfortowo (pomimo tego całego syfu, który się wydarzył) Karen musi się czuć w jego towarzystwie. I wzajemnie, bo nie jest wcale prosto być tą opoką, wsparciem; to wbrew pozorom niesamowicie trudna rola, zwłaszcza gdy niewiadomo, gdzie właściwie leżą granice różnych postępowań.
Zastanawia mnie teraz, kto tak naprawdę dąży do ich (wspólnych) spotkań? Jestem ciekawa, z czyjej inicjatywy wciąż spędzają razem czas… W tym przypadku stawiam oczywiście na Billa, który, jak twierdził, chciał „zająć jej czas, by nie została sama ze swoimi myślami”… I, porzucając na chwilę wątek inicjatorski (powinien gdzieś wrócić pod koniec tego komentarza, o ile nie zgubię wątku przez inny), pozwolę sobie na off-story: nie wydaje mi się, by Bill tak naprawdę to robił. Wierzę Karen i temu, że jej „wystarczyło” jego towarzystwo, jednak – z jego perspektywy – nie miał przecież prawa o tym wiedzieć. Jak dla mnie, hm, wierzę w jego dobre chęci i w to, że w istocie miał taki plan – jednak rzeczywistość nieco to zrewidowała i pokazała małe pokłady (całkowicie zdrowego według mnie) egoizmu, który kazał mu szukać kontaktu z Karen „choćby niewiadomo co”. Jestem przekonana, że targały nim sprzeczne, trudne emocje (być złym czy pomocnym, czułym? Jak panować nad gniewiem, który – z jednej strony chciały, by wybrzmiał, oczyścił go – niejako profanowałby wciąż nieskalane, wręcz czyste i niczym niezbrukane uczucie względem Karen? I wiele innych, oczywiście), których czasem nie kontrolował, z jednej strony starając się zrobić to, co rozsądne (chociażby wycieczka do latarnii), z drugiej – oportunistycznie czerpiąc radość z przebywania z nią, nawet jeśli zdarzyło się to z TAKIEGO powodu. I to również kolejny, trudny temat – czy w takiej sytuacji mógł „z tego korzystać”? Czy w trochę ohydny (dla niego samego) sposób cieszył się, że ma taką okazję? Czy w jego głowie nie zapali się ostrzegawcze światełko i pytanie: „co jeszcze musi się stać, bym mógł przy niej być”? To trudne emocje, trudne sytuacje i nie wiem, czy ich sobie tylko nie wyobrażam. Kiedyś pisałam Ci, że dałabym wiele, by wejść głębiej w psychikę Twoich bohaterów; to właśnie miałam na myśli. Poruszasz tu tak wiele wątków, a moje myśli formułują się szybciej, niż jestem w stanie je zapisać.
Chociażby Karen i to, jak potraktowała gwałt. Pokazujesz to jako mądre i rozsądne zachowanie – zepchnąć to gdzieś wgłąb siebie, schować w miejscu, gdzie nikt (może nawet ona sama?) nie ma do tego dostępu… nie wiem. Może to rzeczywiście jedyne, co teraz sprawia, że Karen nie leży jak kłoda na ziemi, patrząc się tępo w sufit, ale czy po czymś takim… nie można? W tym temacie mocno wyobrażam sobie swoje reakcje, z wygodnej pozycji kogoś, kogo dotyczy to bardzo pośrednio (właściwie tylko przez hipotetyczną możliwość, że kiedyś może być inaczej), dlatego ciężko mi jasno, czysto, opowiadać się za jakąś postawą, niemniej jednak… wydaje mi się to strasznie niebezpieczne; to, jak schowane emocje, które przecież nie znikają, a nawarstwiają się pod kolejnymi zdarzeniami i tylko czekają, by eksplodować w najmniej odpowiedniej chwili. Ciężko mi jednak tu deliberować nad tym, co będzie się działo, będę się zatem w skupieniu przyglądała temu, jak to na nią wpływa; i znów chętnie spędziłabym czas w jej głowie. Z jednej strony (z perspektywy autorki) jestem ogromną fanką przedstawiania zdarzeń i pozwalania poprzez nie opowiadać o emocjach i przeżyciach wewnętrznych bohaterów, bez wykładania wszystkiego jak kawa na ławę. Z drugiej – sytuacja jest skomplikowana, a dróg tak wiele, że, zdaje się, potrzebuję nieco wsparcia z Twojej strony.
UsuńNo cóż – moja przerwa nieubłaganie dąży do końca, a wypada mi jeszcze załapać się na kawę i poględzić o pierdołach, dlatego kończę. Wiedz jednak, że czekam z niecierpliwością na kolejną część, a jakiekolwiek opóźnienia w dodawaniu moich opinii wynikają z czysto technicznych aspektów. Zawsze czekam na kolejną część i – tak długo jak mogę – będę się dzielić swoimi emocjami. Z ciekawości jeszcze zapytam (nie krępuj się zignorować pytania, jeśli nie chcesz zdradzać odpowiedzi): w jakim miejscu historii jesteśmy? Albo, precyzyjniej: ile jeszcze części zostało do końca? Jakie są Twoje plany „na później”, gdy skończysz już Heartbreak Hotel? Wspominałaś, że to ostatnie z „gotowych, tylko poprawianych” opowiadań, zastanawiam się więc, co będzie dalej :)
Ach, zapomniałam dodać – niesamowicie rozbawiło mnie ostrzeżenie o treściach nieodpowiednich dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Czy to znaczy, że jesteśmy już naprawdę blisko intymnych scen :D?
UsuńKiedy zaczynałam pisać każde z moich opowiadań, a pomysł zakiełkował w mojej głowie fabułą, nie spodziewałam się, że przebiegiem akcji sprowokuję czytelnika do tak głębokich przemyśleń. Zawsze wydawało mi się, że treść jest lekka, łatwa i przyjemna, a zamierzony dramatyzm sytuacji ma jedynie podsycać ciekawość na dalsze odcinki. Jednak sądząc po Twoich komentarzach, pełnych dywagacji, przypuszczeń i rozmyślań, akcja wcale nie jest taka lekka i przyjemna, jak mi się mogło wydawać w czasach, kiedy tworzyłam te historie. Niezmiernie mnie cieszy, że udało mi się napisać coś, co zapuszcza czytelnika w meandry spekulacji nad losem i psychiką bohaterów, bo naprawdę wcale się tego nie spodziewałam. Pisałam sobie dla rozrywki, nie tworzyłam z premedytacją akcji w jakiej ukrywam głębszy sens, ale jakoś tak zupełnie nieświadomie udało mi się to zrobić. I patrząc z perspektywy czasu, to wszystko tkwiło gdzieś w głębi mnie i udało mi się w końcu z siebie wyrzucić.
UsuńNie będę rozkładać na czynniki pierwsze Twoich przemyśleń, są one wspaniałe i czytanie ich sprawia mi zawsze wiele radości. To miłe, że takowe wzbudzam tekstem. Powiem jedynie, że (bo zastanawiasz się, które z nich dąży do spotkań) oboje pragną tych spotkań równie mocno. I tu muszę Cię rozczarować w temacie gwałtu, jaki Karen schowała w głębi swojej psychiki – zrobiła to na tyle skutecznie, że do chwili zakończenia opowiadania, nie wywlecze go na wierzch, może także ze względu na to, że przyćmią go inne wydarzenia. Co stanie się w przyszłości, pozostawię już jedynie w sferze domysłów czytelnika.
I teraz pora na dość lakoniczną odpowiedź na Twoje pytania, grzeczność wrodzona nakazuje mi ich nie ignorować, aczkolwiek nie opowiem wyczerpująco, ponieważ nie chcę zdradzić za wiele. Zbliżamy się nieuchronnie do końca i nastąpi on szybciej, niż myślisz, nie zdradzę jednak ile zostało części, bo może nie byłoby już to tak ciekawe. A powiadomienia o treściach erotycznych ustawiłam nie ze względu na HH, bo tu naprawdę nie są one potrzebne, ale na wcześniejsze opowiadania. Ono kiedyś było, ale potem zaczęło coś szwankować, nie mogłam otworzyć bloga i usunęłam. Teraz ustawiłam na nowo, aby było jasne czego można spodziewać się po moich tekstach;)
Kiedy HH się skończy, myślałam, że raczej poświęcę się już tylko Twincestowi, którego chyba nie czytasz, ale wpadł mi do głowy pewien pomysł i prawdopodobnie zacznę realizować go. Póki co jednak jestem niczym Mozart (o zgrozo, popełniam grzech porównując się do geniusza!) – mam go w głowie.
Dziękuję serdecznie za wspaniały komentarz, buźka ;*
Myślę, że trochę tutaj kłamiesz :)
UsuńKażda, nawet „lekka, łatwa i przyjemna” opowieść ma w sobie coś, co może czytelnika zafascynować. Ze mnie akurat taki typ człowieka, że fascynują mnie… ludzie, po prostu – dlatego to na ich zachowania zwracam największą uwagę. Ciekawią mnie motywacje, ich przeżycia wewnętrzne, to, co pcha ich do podjęcia takich, a nie innych zasad. We wszystkim, co czytam, staram się rozkładać to na czynniki pierwsze – i wtedy, gdy autorom się to nie udaje, zazwyczaj ich porzucam; w sytuacji, gdy pisarz posiada nad tym kontrolę, po prostu, chcę więcej.
Piszesz tak, jak gdyby nigdy nikt się nad tym nie zastanawiał – myślę, że to nieprawda. Nawet jeśli, jak twierdzisz, robiłaś to podświadomie, to przecież przekazywałaś (nawet w ten sposób) swoje obserwacje świata, swoje emocje i uczucia. Cieszę się, że mogę je dzisiaj czytać i tymi drobnymi komentarzami dawać wyraz temu, że w pewien sposób udało Ci się je przekazać. Tylko tyle – nic więcej :)
Co do twincesta – rzeczywiście, nie jestem fanką pairingu Tom&Bill – jedyny wyjątek stanowi dla mnie wspomniana już „Lalka” (ciężko mi tak nazywać ten ff, wolę mówić „Muneco”!); i, przyznam szczerze, po jej lekturze nie chcę nawet czytać innych wersji takich historii. Szkoda – lubię sposób, w jaki przekazujesz emocje, w jaki nie oszczędzasz swoich bohaterów. Bo przecież każdy chciałby mieć idealną, główną bohaterkę, nawet jeśli z jakimiś wadami – to takimi, które można wykorzystać w fabule, a Ty pokazujesz, że (przykład pierwszy z brzegu) Bill może być rozkapryszonym gówniarzem, co będzie miało istotny wpływ dla podjętych później decyzji. Kiedy czytam Twoje opowiadania to autentycznie nie wiem, co stanie się dalej – wbrew dość popularnemu schematowi szczęśliwych zakończeń. Jeśli tylko zdecydujesz się na realizację nowego pomysłu to raczej na pewno zostanę Twoją czytelniczką!
A ponad Mozarta zdecydowanie cenię Chopina!
PS: Aaach, szkoda, szkoda, już czekałam na jakieś bardziej odważne akcje w HH!
Jakże bym mogła kłamać? :D A tak poważnie, to naprawdę nie zamierzałam przemycać w opowiadaniach ukrytej głębi, miały być naprawdę lekkie i wręcz frywolne, wyszło jak wyszło. A jeśli fascynują Cię ludzie sami w sobie, to myślę, że w jakiś sposób zadowoliłam Cię. Lubię kreślić słowami różne charaktery.
UsuńCo do treści erotycznych – nie powiedziałam, że HH będzie w nią całkiem ubogie. Owszem, nie ma tego tyle co w MI, czy też FP (to akurat był thriller erotyczny więc nie mogło zabraknąć seksu ;)), ale obiecuję coś z gatunku hot.
Jeju, sprawiasz, że chcę takiego Billa, który zabierze mnie na latarnie i pokaże zachód słońca! To było takie romantyczne i zachwycające <3 Rozczuliłam się na moment i rozmarzyłam...
OdpowiedzUsuńW ogóle cały ten odcinek był taki przyjemny, nawet pomimo tej okropnej burzy i wypadku w hotelu. Bill znowu pokazał się z najlepszej strony i wcale się nie dziwię Karen, że się w nim zakochała. Na Boga, on jest jak chodzący ideał :D Z przymrużeniem oka oczywiście, bo każdy tam jakieś wady posiada.
I o ile Bill szukający nieustannie miłości bywał trochę irytujący, tak zakochany jest po prostu niesamowity :D Uwielbiam go takiego. I Karen także bardziej polubiłam u jego boku. Nie mogę się oprzeć myśli, że razem byliby tak uroczą parą. To naprawdę okropne, że ich miłość jeszcze musi tyle przeszkód pokonać, by w ogóle mogła zaistnieć!
Obydwoje zasłużyli na więcej szczęścia i dobra, niż do tej pory im się przytrafia. Mam nadzieję, że przyszłość będzie dla nich łaskawa. Czekam, aż nie będą musieli pozwalać sobie na chwilę zapomnienia... Aż to wszystko będzie dla nich całkowicie prawdziwe, naturalne i dokładnie takie, jakiego w głębi pragną <3
Piękny odcinek. Pozdrawiam ;*
Moi Billowie (piszę w liczbie mnogiej, bo zarówno ten z RTR i ten z HH), są nadzwyczaj romantycznymi, ciepłymi i niemal idealnymi facetami, oczywiście na mój gust. Podarowałam im charakter mężczyzny, jakiego sama chciałabym mieć; czuły, dobry, kochający, nietuzinkowy, ale aż takich chyba niestety nie ma, a szkoda, oczywiście dla mnie ;) (może i dla Ciebie, jeśli takich lubisz XD ). Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że większość kobiet wolałaby nieco innego chłopa ;)
UsuńChwila zapomnienia o jakiej mówisz oczywiście nastąpi, nie obędzie się także bez konsekwencji w związku z tym. Jakie one będą, czy wszystko rozsupła się pomyślnie, czy też nie, okaże się już niebawem, nie chcę jednak uprzedzić żadnych faktów.
Dziękuję serdecznie, ślę buziaki :*
No a ja powiem ci szczerze, ze teraz jak przeczytałam te wszystkie piękne komentarze to sama nie wiem co mam napisać, bo mam wrażenie, ze dosłownie wszystko zostało już powiedziane xD Hahaha
OdpowiedzUsuńNo w każdym razie... scena na latarni to było... coś! Bill jest tutaj takim romantykiem... po prostu w tym względzie jest z pewnością ideałem, jest wrażliwy, czuły... taki kochający i pełen milosci... w zasadzie niby ideał, ale często tacy właśnie są przez kobiety niedoceniani. Wierze jednak, ze Karen to doceni, ze względu na jej właśnie wcześniejsze przeżycia, ktoś taki będzie perfekcyjnie do niej pasował. :P
Co do późniejszych wydarzeń... oprócz bycia romantykiem pełnym milosci jest tez po prostu dobrym człowiekiem i to... nie wydaje się na pokaz. On tutaj jest takim zupełnym przeciwieństwem Franza... Myśle wiec, ze Karen ma bardzo prosty wybór... tylko... jakie będą okoliczności tego wyboru... tego się obawiam. Coś tam niby pamietam, ale... jest to raczej mgliste wspomnienie..., wiec czekam na to co się wydarzy, a coś czuje, ze wydarzy się już w przeciągu dwóch następnych rozdziałów.
Do zobaczenia wiec pod następną częścią. Buziaki :*
Twoja imienniczka tak wspaniale rozkłada wszystko na czynniki pierwsze, że przyznam szczerze, sama nie potrafię pisać takich komentarzy, więc trudno tu cokolwiek dodać. Jednak każdy komentarz niesie ze sobą jakieś nowe informacje o postrzeganiu mojej fikcji przez czytelnika i to jest najpiękniejsze.
UsuńWiesz, ze ja lubię robić z mojego głównego bohatera romantyka, dlatego też zrobiłam go z obydwu Billów, Tom mi nie pasuje jakoś do tej roli, ale kto wie…? ;> Karen już doceniła Billa jakiś czas temu, ale wciąż czeka na jakiś jego krok, trudno jej zrobić go pierwszej. I bardzo dobrze, że nie pamiętasz za wiele, mam nadzieję, że dzięki temu lepiej Ci się czyta. No i… nie masz jak zaspojlerować xD
Ale fakt, zbliżamy się nieuchronnie do końca.
Buziaczki, dziękuję ;*